Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Pewnego razu w dziwnym wymiarze... |
Wersja do druku |
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 04-03-2010, 21:58
|
|
|
Ysengrinnowi zdecydowanie nie spodobały się odgłosy gruchotu i mlaśnięcia dobiegające spod upadającego mecha. Gdy tylko przestał się obijać w ciasnym kokpicie otworzył właz i wyjrzał na zewnątrz, szybko przeliczając drużynę. Nie było to łatwe zadanie, gdyż w chwili obecnej liczyła ona spory tłumek, po pewnym czasie z ulgą stwierdził jednak, że chyba wszyscy cywilni towarzysze są na miejscu i w jednym kawałku. Nie miał pewności co do paladynów, bo sam nie miał pojęcia ilu ich zabrał ze sobą, ci jednak leżeli jeden na drugim w pewnym oddaleniu, więc raczej także nic im się nie stało. Nieco spokojniejszym wzrokiem rozejrzał się po okolicy. Znajdowali się w dziwnym mieście, w wyraźnie wysokomagicznym świecie, gdyż nad efektownymi kompleksami pałacowymi unosiły się jakieś latające budynki. Co dziwne rycerz miał wrażenie, że kiedyś już tu był.
Wtem, niczym grom z jasnego nieba, spadła na niego świadomość tego gdzie się znaleźli. Halarahh, stolica Halruii. Faerun. Błyskawiczni zrozumiał co właśnie się stało i co powinien zrobić.
- Ysen, znowu stoisz na jakimś panu...
- I tym razem się nie rusza...
- Wiem. Wiem również co to za pan.
- ... Wiesz? Skąd?
- To długa historia, której nie mam czasu wam teraz przybliżyć. Być może później. Rycerze Dnia i Nocy, do mnie!
Nim drużyna zorientowała się co się dzieje paladyni otoczyli ich razem z miejscem wypadku szczelnym kordonem, a Ysengrinn stanął przed ich linią i wdał się w głośną dyskusję z jakimiś żołnierzami, którzy nadbiegli z pałacu. Co najdziwniejsze wydawało się, że zna się z nimi, a przynajmniej zarówno on jak i oni wiedzą z kim mają do czynienia. Najwyraźniej też rycerz miał dość autorytetu by nie dopuścić ich do spoczywającego pod mechem ciała, bo mimo początkowych gróźb w końcu strażnicy pałacowi odpuścili i pobiegli wykonać jego polecenia.
Woland w tym czasie lekko poklepał ramię Seriki.
- Nie wiem czy wiesz, ale jesteśmy w Faerunie.
- ... CO?! Ale jak... Kiedy... Dlaczego...?
- Sam chciałbym wiedzieć. Dobra wiadomość jest taka, że właśnie zabiliśmy Złego Wiedźma Południa, Lazarusa.
- ... Ups? Cóż, akurat po tym panu nie będę płakać.
- Ja również. Ciekawi mnie natomiast czemu twój znajomy rycerz czuje się tu jak u siebie.
- Powinno cię raczej dziwić, że najwyraźniej zna ciebie - stwierdził z uśmiechem Daerian, przeciskając się między skłębionymi członkami drużyny.
- ... Daer.
- ... Od jak dawna tu jesteś?!
- "Tu" trafiłem razem z wami. A dołączyłem do was ładnych kilka godzin temu, choć kręciłem się głównie wśród paladynów.
- Jakim cudem cię nie zauważyłam!?
- Wiesz... Miałaś pełne prawo. Z tego co widzę grupa liczy około sześćdziesięciu głów, każda dziwniejsza od poprzedniej.
- ... W sumie racja. Słuchaj, w zasadzie co tu robisz?
- Wojna w Faerunie się skończyła, pomyślałem więc, że znajdę i powkurzam starego znajomego.
Nieco wcześniej...
- Witaj, drowosmoku.
- Cześć Ysen. Jak ci się podoba moja zbroja?
- Wygląda jakbyś zdarł ją z Wojownika Chaosu, zgwałcił szlifierką i posrebrzył.
- Wiedziałem, że docenisz.
- Poza tym przypominasz w niej butelkę coli light.
- ... Dooobraaa, co tak w ogóle ciekawego robicie?
- Pilnujemy bandy psychopatów i pomiotów Chaosu żeby nie zniszczyła wszechświata.
- Yyy, aha. A co ciekawego robi banda psychopatów i pomiotów?
- Zapewne to źle świadczy o moich zdolnościach nadzorczych, ale szczerze mówiąc zdążyłem się zgubić. Ostatnio szli uwolnić Mai i Gonik, ale najwyraźniej już nie trzeba. Spytaj Wolanta.
- Wolanda. Nie wiedziałem, że go znasz.
- Spotkaliśmy się kiedyś, choć on chyba mnie nie pamięta. Nie kojarzę dokładnie okoliczności.
Nieco później...
- Czyli... z punktu widzenia Ysena to jest przeszłość?
- Nie, przyszłość. A w zasadzie teraźniejszość. Zależy jak na to spojrzeć.
- Gubię się!
- Widzisz... Ty i Woland jesteście w stanie znaleźć się w kilku miejscach jednocześnie i czas jest dla was ciągły, toteż nie macie wspomnień ze spotkania, bo z waszej perspektywy się jeszcze nie wydarzyło. Z kolei na przykład ja, dzięki wykorzystaniu mocy wędrowców i naginaniu kontinuum czasoprzestrzennego...
- W skrócie - w tym świecie jest dwóch Ysengrinnów - wciął się Woland. - Oprócz tego około czterech Daerianów, z pięciu mnie i dwie ciebie.
- ....... Bieeeeedny Faerun. Słuchajcie, ale skoro jesteśmy w stolicy Hau... Harl.. Harr...
- Halruii.
- No. I skoro stoimy na trupku ich władcy to czy to nie czyni nas podejrzanymi o zamach?
- Owszem, zresztą całkowicie słusznie.
- ... To ja proponuję dać nogę.
- Nienajgorszy pomysł. Wiem, możemy odwiedzić astralnego poringa w jego latającym mieście!
- O, świetny pomysł! Zaraz spytam Punyana czy możemy mu zrobić nalot na mieszkanie. Ysen, co na... GDZIE jest Ysen?
- ... Zmył się gdzieś.
- No żeby go...
* * *
Ostatecznie uznano, że Ysengrinn jest dorosłym rycerzem i da sobie radę sam przez jakiś czas. Drużyna, razem z częścią paladynów, przeszła przez portal prowadzący do Sakkors po czym rozpełzła się po mieście, oprowadzana przez Serikę i Wolanda. Jego mieszkańcy nie zwracali na nich specjalnej uwagi, wyraźnie zajęci przygotowaniami do opuszczenia Faerunu, po wycieczce bohaterowie więc zajęli pokoje, jakie oddał do ich użytku Poring Astralny i udali się na spoczynek. Dopiero następnego dnia rano Serika przypomniała sobie o rycerzu marnotrawnym i postanowiła wrócić do Halarahh by odnaleźć i zaciągnąć za uszy do latającego miasta.
Nie trwało to długo. Gdy go odszukała zajęty był pracą biurową we wspaniale wyposażonym gabinecie.
- Wybacz - mruknął Ysengrinn, nie odrywając wzroku od papieru, który pokrywał drobnymi znaczkami liter. - Po śmierci Lazarusa musiałem wziąć sprawy w swoje ręce i zrobić kilka ważnych rzeczy. Na przykład wysłać do siebie samego rozkaz natychmiastowego przegrupowania armii do stolicy.
- Mogłeś nas uprzedzić.
- Nie mogłem, nie było czasu. Musiałem trzymać rękę na pulsie... Tym bardziej, że pierwszy raz dokonałem przewrotu pałacowego.
- ... I jak wrażenia?
- Fajna sprawa. Muszę robić to częściej.
- ... Może jednak zostań przy szkoleniu paladynów?
- Masz rację, zakładanie nowych ruchów religijnych też bywa zabawne - przyznał, zamaszyście stawiając podpis i odkładając pióro.
- W zasadzie do kogo piszesz?
- Do mnie. Muszę w końcu wiedzieć co się tu stało i jak powinienem zareagować.
- No w sumie... Słuchaj, masz coś tu jeszcze do załatwienia?
- Nie, to wszystko. Możemy się zmywać.
- Świetnie! W takim razie Avanti! Idziemy na zakupy!
- ... Co?
- To. Ja i Tren zamierzamy skombinować jakieś ładne pamiątki z Halruii i udajemy się na rynek. Ty też.
- ... Ja też?
- Oczywiście. Tylko ty masz dostęp do miejscowej waluty... A poza tym ktoś musi nosić nasze zdobycze!
- ... Czy mam prawo do adwokata?
- Nie. |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 04-04-2010, 13:24
|
|
|
W Świecowej Wieży wystawa serów trwała w najlepsze. Sławni wytwórcy serów, ściągnięci z całych Krain, reklamowali najlepsze wytwory swojej sztuki. Czynili to tak skutecznie, że w końcu jeden z rycerzy Thay skusił się na kawałek cheese importowanego aż z Maztiki... I wkrótce potem, zapadł na jakąś ciężką chorobę.
Wtedy rozpętało się piekło. Mnisi oskarżali „bezczelnych intruzów” o naruszenie świętości ich schronienia poprzez bezczelną kradzież. Słudzy zulkirów odwzajemnili się im oskarżeniami o celowym otruciu jednego z nich. Sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli, a obydwie strony zaczęły szykować się do nieuchronnych rękoczynów ku przerażeniu odwiedzających fortecę.
Uświęconą posadzkę szybko skropiła krew – gdy jeden z bardziej twardogłowych mnichów przyłożył dowódcy Thayczyków miedzianym pucharem. Rozbity nos stał się kością niezgody – i obie strony poczęły dobywać kosturów i mieczy, gotowe siłą rozwiązać problemy klasztoru...
Gorące głowy ostudziła dopiero interwencja wielkiego Lauzorila, zulkira zaklinań. Ku uldze wszystkich obecnych zgromił on dowódcę swych podwładnych i opata pospołu. Prędko jednak powściągnął swój język i skierował swoją uwagę ku sprawom wystawy, z której zniknął najdroższy ser...
***
„Królestwo za ser!” - okrzyk komendanta wojowników ochraniających wystawę zapisany został w annałach Świecowej Wieży. Kiedy z najpilniej strzeżonej biblioteki Faerunu ukradziony został otoczony strażą przedmiot, skompromitowani zostali dosłownie wszyscy. I mnisi – którzy butnie zapewniali o niemożności złamania zabezpieczeń twierdzi, i rycerze, którzy poniechali służby, nie byli tutaj bez skazy. Toteż, wszyscy nagle zaczęli działać wyjątkowo solidarnie, wyraźnie kierowani chęcią oczyszczenia swej roli. I zepchnięcia całej winy na przeciwnika.
Szybko uporano się z przeszukiwaniem wszystkich wizytatorów. Niestety, zaginionego kawałka seru nigdzie nie znaleziono. Nie odnaleziono też starożytnego traktatu kucharskiego, którym chlubili się kuchcikowie ze Świecowej Wierzy. Inna sprawa, że rewizje dały ciekawe rezultaty – choćby, przy jednym znaleziono zawierający pozdrowienia od Orbakha. „I opuściłem Izabelę – albowiem wiedziałem, że inni tacy jak ty szczęście nasze burzyć będą...” - pisał lord wampirów. Jakkolwiek Woland nie miał pojęcia o co chodzi, nagle przestał lubić wąpierze. Prócz tego, w kieszeniach kilku gości znaleziono oswojone poringi. Cóż, temu akurat dziwić się nie powinien - od czasu Krucjaty stwory te zdążyły stać się ulubionymi maskotkami wyższych sfer północy...
Największe emocje budziło jednak inne odkrycie. Otóż, jeden z pergaminów zwyczajnie wybuchł w kłębach różowego dymu. Kiedy Lauzoril już wydmuchał drażniącą substancję ze swego gardła, mógł dostrzec niecodzienny kształt kłębów... substancji. „You've been trolled.” - malowało się w powietrzu.
***
Poszukiwania winowajcy rozpoczęły się szybko. Ponieważ kilkunastu ludzi przysięgało, że i traktat Mistrza Klasztornego i pożywienie widziało minutę przed wejściem zulkira, jasnym było, że sprawca nie wyszedł głównym wyjściem. Inaczej bowiem wiedziałby coś o tym strażnik bramy, do którego już na początku kryzysu wysłano kilku mnichów z pytaniami o „dziwnych ludzi lub nieludzi wychodzących poza odręb Candlekee”. Jak zauważył jeden z mnichów, niemożliwość ucieczki frontowymi drzwiami redukowała możliwości ucieczki do innych możliwości ucieczki. Władze klasztorne nie skomentowały takiego popisu erudycji.
Wtedy Lauzoril przypomniał, że pradawne bariery uniemożliwiają podróżowanie teleportacyjne i międzywymiarowe ze środka fortecy. Wówczas, jeden z rycerzy wystąpił z planem. Otóż, jeśli uciekać można tylko przez fizycznie (ergo: przez drzwi), to uniemożliwienie ucieczki przez drzwi uniemożliwi uciekanie fizyczne przez drzwi. Jakkolwiek nie odnotowano reakcji zulkira, historycy zgodnie twierdzą, że zapewne nie docenił on prostoty tego genialnego planu.
Miast tego, nakazał on kwarantannę Świecowej Wieży (na co opat chętnie przystał – bądź co bądź traktat był drogi) i szybkie przeszukiwanie terenu. W ramach postanowień nadzwyczajnych, opat pozwolił grupom złożonych z rycerzów i przynajmniej jednego mnicha na wolny dostęp do terenów biblioteki. Oczywiście, poza samą biblioteką - tam w grę wchodziła przecież tradycja. W końcu jednak i tutaj doszło do kompromisu. Otóż, do biblioteki głównej udać się miał sam konsul Thay w asyście Pierwszego Czytacza, osoby przez siebie wyznaczonej i jednego mnicha. Ponadto, miał złożyć magiczną przysięgę...
***
Wreszcie, czwórka ludzi wstąpiła w progi opustoszałej biblioteki. Głównym celem było dotarcie na szczyt głównej wieży nim uczyni to winowajca. Związane to było z kaprysami Alaundo, który wyjął to miejsce spod barier antyteleportacyjnych. Skoro więc wszystkie inne miejsca, skąd złodziej mógłby uciec, zostały już obstawione, pozostawało tylko podążyć w kierunku najwyższego miejsca fortecy...
***
… i tak, po nagłym ataku dziwnej bestii, która pozbawiła przytomności mnicha towarzyszącego opatowi...
***
… oraz po odpowiedzi zdenerwowanego opata, który zapomniał o systemach ochronnych Świecowej Wieży i wnet został przez nie pozbawiony przytomności...
***
… dwójka istot żywych dostała się na dach. Wtem jednak, elfi towarzysz Lauzorila gdzieś zniknął. Czarnoksiężnik spędził chwilę, próbując go odnaleźć, ale zaraz później dał za wygraną. W sumie, przecież wybrał go tylko po to, aby jego towarzysz nie był w żaden widoczny sposób powiązany z Thay. Natomiast wątpił, aby był on w stanie zrobić cokolwiek księgozbiorowi Świecowej Wieży, więc lęk o reakcję mnichów odpadał.
***
Kilka tysięcy kroków dalej, trzy bitwy na zaklęcia, pięć zabaw w kota i myszkę dalej, trzy nieznaczne korekty rękopisów Bardzo Starożytnych I Bardzo Tajnych przepowiedni („power ring”, rzekomy wynalazek gnomów lantańskich, zamieniony na „poringa”) i jedno uszkodzenie jedynej kompletnej kopii przepowiedni Alaundo później, Lauzoril wchodził na dach. W ręku trzymał coś, co wyglądało na jakąś dziwną wariację nt. jaszczurki. Z dachu, rozesłał mnichom Świecowej Wieży potrzebne informacje – w szczególności zaś lokalizację Pierwszego Czytacza, drugiego mnicha i traktatu Mistrza Klasztornego.
Potem... rozdwoił się. Po chwili na dachu stał jeden Lauzorilowoland i jeden Woland sensu stricte. Zulkir wręczył drugiemu magu trzymaną istotę i odszedł w głąb biblioteki. Wtedy zaś, Wolfgang von Andellingen zniknął ze szczytu fortecy, aby pojawić się kilka tysięcy kilometrów dalej, w Halarahh...
***
- Skończyliście? – zawołał Woland.
- Wolaaaaand, poooomóż dźwigać! – zawołała jedna z kobiet, pokazując czarownikowi eplikę pałacu królewskiego Halruy. Szczęściem, wykonaną w małej skali, ale i tak jej ciężar prawie przytłoczył Wolfganga.
- Hmpf. – Ysengrinn patrzył na obładowywanego kolejnymi towarami maga z wrednym uśmiechem... Wtem jednak...
- Ysen, byłbyś tak dobry i potrzymałbyś to? Tylko nie uszkodź! – Serika bezceremonialnie władowała na rycerza torbę z lokalnymi specjałami.
Chwilę później, wydawało się, że zakupy dobiegają końca. Obładowani od stóp do głów byli Woland i Ysengrinn. Z kolei Vermillion został przerobiony na gigantyczny bagażnik – wypełniony w całości rozmaitościami nabytymi na koszt Halruii i Thay...
Wtem jednak, jakiś nieżyczliwy przechodzień zwrócił uwagę, że pominęli część sklepów. Nielitościwy, kobiecy reżim zadecydował, że muszą odwiedzić Wszystkie sklepy z pamiętkami. Wtem, czarnoksiężnik zauważył w pobliżu elfa znanego mu ze Świecowej Wieży. W akcie desperacji, z całą swą mocą nakazał mu przejąć część zakupów....
***
Kilkanaście minut później, towarzysze (i jeden przypadkowy elf) trafili do siedziby Punyana w Sakkors. Znalezienie miejsca na składowania „trofeów” halruańskich zrzucono na gospodarza, podobnie zresztą jak znalezienie wszystkim podróżującym odpowiedniego miejsca docelowego. Pozostawały tylko dwa dylematy – czy Nekumen wciąż ich śledził? Oraz – co zrobić z dziwnym tragarzem? Zresztą, szybko zredukowały się one do jednego – o amatora Ażur... Lazurowej Bestii. Drugie bowiem rozwiązało się samo – Amras gdzieś zniknął. |
_________________
|
|
|
|
|
Tren
Lorelei
Dołączyła: 08 Lis 2009 Skąd: wiesz? Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 05-04-2010, 10:51
|
|
|
Piękna pogoda panowała nad halturiańskim targiem. Obie kobiety natychmiast wpadły w szał zakupów. Z tym, że w nieco inny sposób. W czasie gdy Serika szturmem ruszyła do pierwszego sklepu z pamiątkami, Tren postanowiła działać według ustalonych priorytetów.
Wolnym krokiem ruszyła w stronę upatrzonego straganu. Uważny obserwator zdałby sobie sprawę, że w miarę zbliżania się do niego dziewczyna przechodzi swego rodzaju przemianę. Jej uśmiech powoli tężał, jej oczy zwężyły się i teraz przypominały oczy drapieżnika. Poza tym jej sylwetka i krok stały się bardziej sprężyste i napięte, jakby gotowała się do skoku, który nie nastąpił.
Spokojnym krokiem Tren dotarła do stoiska.
-Potrzebuję butelkę dobrej nafty...
-Ależ oczywiście! - zakrzyknął sprzedawca. I natychmiast podał jej stojąc w pobliżu butelkę. Dziewczyna ujęła ją i zaczęła uważnie egzaminować towar.
-To najlepsza nafta jaką mam i kosztuje zaledwie....
-Jeśli to jest najlepsza to nie mam tu czego szukać - oznajmiła spokojnie Tren przerywając sielankową atmosferę tranzakcji.
Uśmiech sprzedawcy także stężał.
-Co pani raczy przez to rozumieć? - spytał wciąż utrzymując przyjacielski ton.
-Ta butelka jest wadliwa - stwierdziła dziewczyna pukając w szkło - a nafta źle pachnie.
-To zapewne wyobraźnia szanownej...
-To nie jest wyobraźnia - odparła krótko.
Sprzedawca poczuł się niepewnie. Zazwyczaj jeśli komuś nie podobał się produkt robił awanturę, ta dziwna grzeczność nie pasowała do tej dziewczyny, która przyszła tu tylko by kupić naftę.
-Ermmm... możliwe, że pomyliły mi się butelki - sprzedawca zaczął przeszukiwać półki, by zyskać na czasie. - O, to powinna być właściwa! - zakrzyknął wyciągając butelkę z lepszą jakościowo naftą. Tren znów zaczęła badać towar i mruknęła z uznaniem pochwalając ni to naftę, ni instynkt samozachowawczy sprzedawcy.
-Tak ta jest dobra - powiedziała głośno. - Ile kosztuje?
Sprzedawca uśmiechnął się i podał cenę.
Tren, wciąż się uśmiechając, powiedział, że to za dużo.
Młodszy Ysengrinn i Serika odnaleźli Tren pięć minut później. Sprzedawca leżał na blacie płacząc. Dziewczyna ze stoickim spokojem chowała do torby dwie butelki nafty.
-Co tutaj się stało? - spytał Ysen.
-Tenpan sprzedał mi właśnie tę naftę za pół ceny i dorzucił drugą butelkę gratis! To bardzo miłe z jego strony! - oznajmiła wesoło Tren.
-...idź sobie... - wydobyło się spomiędzy szlochów sprzedawcy.
Tren jeszcze raz podziękowała i zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu kolejnego stoiska. Wszyscy pobliscy sprzedawcy, którzy byli świadkami jej zakupu zamarli. Dziewczyna wypatrzyła cel i ruszyła w stronę sklepu z ubraniami.
Pół godziny później Tren miała już wszystko co potrzebowała i ruszyła, by odnaleźć Serikę i Ysena, z którymi się rozdzieliła. Ujrzała ich przy kolejnym stoisku.
-Piekne! - wykrzyknęła z uznaniem Serika, oglądając breloczek z dziwnym pięcionożnym stworzeniem. - Co to jest?
Tren przepchnęła się bliżej, by zobaczyć co jest na stoisku. Sprzedawca odpowiedział w tym czasie Serice.
Dziewczyna w końcu dopchała się i ujrzała stół pokryty rzędem breloczków.
-To nie jest poiring - odparła lekko zawiedziona Serika.
-Czy panienka czegoś sobie życzy? - spytał sprzedawca Tren. Podniosła głowę, jej oczy błyszczały.
Chwilę później gromada opuściła stoisko z zapasem breloczków, których starczyłoby na obdzielenie wszystkich kluczy sporego zamczyska.
Dalsza część zakupów była zdecydowanie weselsza dla Tren, która po raz pierwszy od dłuższego czasu mogła sobie pofolgować i kupić wszystkie pamiątki jakie chciała. Specjalna drapaczka do pleców, kilkanaście krajobrazów, parę replik artefaktów i dużo rzeczy, których przeznaczenia lepiej było nie znać...
Zabawa była jeszcze wspanialsza, gdy Woland i starszy Ysengrinn wreszcie wrócili i ktoś mógł im pomóc to dźwigać. I na dodatek okazało się, że przypadkiem ominęł w czasie zakupów jedną alejkę!
Radosny duet zakupowiczek zagłębił się w nią, po kolejne skarby! |
_________________ "People ask me for advice all the time, and they ask me to help out. I'm always considerate of others, and I can read situations. Wait, aren't I too perfect?! Aren't I an awesome chick!?"
|
|
|
|
|
Tohunga
siedem
Dołączył: 07 Mar 2010 Skąd: Ghost-town Status: offline
Grupy: Syndykat Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 05-04-2010, 14:59
|
|
|
-Banda ignorantów... kłócić się tyle o głupie sery - mruknął Amrast przechodząc, jedną z ulic Halarahh. - Przynajmniej dzięki tym głupcom udało mi się ukraść parę książek... przydała by się jeszcze jakaś torba...
Jako, że książki nie są niewidzialne, a schowanie ich w swoim ciele raczej nie było by najlepszym pomysłem, był tylko jeden sposób na przeniesienie około 20 wielkich tomów przez miasto - Utrzymywać je telekinezą kilka kilometrów nad miastem. Jak się później okazało nie był to najlepszy pomysł. Ptakom bardo spodobały się latające przedmioty i większość okładek wyglądała tak jak by na nich odbywała się potężna impreza. Idąc tak w zamyśleniu, przez miasto jego wzrok przyciągnęła grupka dziwnych, obładowanych pamiątkami ludzi. -Cóż... nie zaszkodzi im się przyjrzeć - Pomyślał elf, po czym całkowicie zniknął i zbliżył się do nich. Najbardziej zszokowała go obecność maga którego spotkał w wieży. Czas na przysłuchiwaniu się im mijał tak szybko, że nawet nie zauważył kiedy z powrotem się pojawił i perfidnie stał i się im przyglądał. Nagle z bliżej nieokreślonych przyczyn poczuł wielka chęć pomóc w dźwiganiu sterty suwenirów, które trzymał znajomy mu mag. Chęć była tak wielka, że zanim pomyślał co robi wziął to wszystko od niego i zaczął za nim chodzić. O dziwo jego obecność nie była jakimś wielkim szokiem dla reszty drużyny jak to się można było spodziewać. Jako, że nikt nie zwracał na niego specjalnej uwagi, zaczął przeglądać sobie wszystko co niósł. W szczególności jeden przedmiot mu się spodobał. Bardzo fajna torba, która zmniejszała 4 krotnie wielkość i wagę wszystkiego co się do niej włożyło. Ponieważ nie przystoi, okradać tak miłych ludzi(albo raczej tak potężnych), Amrast skierował swoje kroki do jednej z dam, pogrążonej w szale zakupów
-Pani wybaczy... Wiem, że ja tylko noszę wasze rzeczy, nawet nie do końca wiem poco, ale czy była by Pani tak uprzejma i podarowała by mi Pani ta torbę? Bardo by się przydała zwłaszcza, że mam spo...
-Taa weź ją sobie jak chcesz, kupiłam jeszcze 5 takich - Przerwała mu ona, nawet na niego nie patrząc i udała się do kolejnego straganu.
Zadowolony Elf w końcu przerwał utrzymywać swoje księgi wysoko nad miastem i schował je do torby.
----------
Zaklęcie w końcu przestało działać. Jako, że dziwnym trafem elf znalazł się w Sakkors postanowił się nieco rozejrzeć po mieście. Zostawił wszystkie graty po czym szybko zniknął i udał się na zwiedzanie tego dziwnego miejsca. Po dłuższym czasie bezsensownego plątania się po ulicach i przeszukaniu paru ciekawszych zakamarków, uznał, że trzeba by zrobić coś pożytecznego i wrócić do miejsca gdzie była reszta drużyny. Zmaterializował się on kilka centymetrów przed twarzą Wolanda i bez owijania w bawełnę, z uśmiechem na twarzy rzekł:
-Naprawdę nie wiem co tu robię, ale jeśli wam nie przeszkadza moje towarzystwo to chętnie bym się do was przyłączył. Naprawdę... jesteście baaardzo ciekawymi ludźmi... |
|
|
|
|
|
Asthariel
Lis
Dołączył: 10 Kwi 2008 Skąd: Warszawa Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 06-04-2010, 16:56
|
|
|
Tymczasem Asthariel starał się trzymać z tyłu grupy, coby nie zostać zmuszonym do dźwigania torb z zakupów wzorem jakiegoś elfa, który najwyraźniej nie widział w tym nic nietypowego. Cóż, różni ludzie (czy tam elfy), różne dziwactwa.
Wzorem reszty, postanowił pokręcić się jakiś czas po targu. Miał tylko nadzieję, że potem odnajdą się bez problemów - wprawdzie mógł wykryć szczególnie silne źródła magii w promieniu kilometra czy dwóch, ale czy czasem Halrua nie była miastem pełnym magów? Jakoś nigdy nie interesował się tym zakątkiem Faerunu.
Najpierw zaciekawiło go stoisko z różnymi artefaktami, od pierścieni, medalionów i kolczyków, na szklanych kulach i zwierciadłach kończąc. Niestety, wszystkie te cudeńka okazały się po krótkim zbadaniu być artefaktami trzeciego sortu, które po kilku użyciach rozpadłyby się w proch.
-Nie proszę pana, mnie nie interesują żadne jednorazówki.
Sprzedawca poczerwieniał.
-Jakie jednorazówki! Kto panu powiedział, że to jednorazówki!?
-Nikt mi nie powiedział, sam wyczułem. - wycedził Asthariel - Proszę, niech mnie pan nie traktuje jak idioty. Zapomnę o pana nieuprzejmości, ale niechże będzie mi dane zobaczyć coś porządnego, bo jak bogów kocham, pójdę sobie i dam zarobić komuś innemu.
Sprzedawca (notabene, wyglądał tak typowo, jak to tylko możliwe - średniego wzrostu, nieco przy tuszy, wąsy...) uspokoił się nieco.
-Kto tu jest nieuprzejmy? trzeba było od razu, że jest pan znawcą! - Ściszył głos - prawdę mówiąc, jestem tylko pośrednikiem, który sprzedaje towary... niższej klasy. Mój pracodawca ma lepsze cacka na stanie.
Dzięki otrzymanym wskazówkom, Asthariel trafił po kilku minutach na znajdującą się na granicy targu dwupiętrową wieżę. Ani chybi wieża arcymaga - mruknął pod nosem.
Faktycznie, we wnętrzu rezydował dość potężny mag, Tyberiusz, jak się dowiedział od kramarza.
Rzeczony czarownik ubierał się na błękitno - błękitny miał płaszcz, i "sukienkę" jak to się pogardliwie określa typowa strój czarodzieja. Przynajmniej nie nosił szpiczastego kapelusza. Postanowił się grzecznie przywitać
-Dzień dobry - powiedział Asthariel, i lekko się skłonił - mam przyjemność z panem Tyberiuszem?
Tutaj wybór towarów był znacznie ciekawszy. Zamiast tandetnych szklanych kul miał przed sobą wiszące na wieszakach trzy miecze dwuręczne (za ciężkie), topór (nie w jego stylu), włócznię (nieporęczne), a nawet (skąd to się tu wzięło?) cep bojowy z pięcioma głowicami (- obrażenia od ognia, elektryczności, kwasu i mrozu jednocześnie! - zachwalał Tyberiusz). Jednak a) był zdecydowanie nie na jego kieszeń, nawet gdyby sprzedał cały swój dobytek, i b) podejrzewał, że prędzej zrobiłby sobie sam nim krzywdę, niż napotkanemu przeciwnikowi.
Ciekawie prezentował się też zbiór garderoby magicznej: jakieś srebrzące się dziwnie rękawice, kapelusz (jakżeby inaczej?) z wyszytymi błyskawicami, hełm (stalowy, ale ważył tyle, co nic - cała magia poszła w zmniejszenie wagi. tylko jak w czymś takim pokazać się na mieście?). Zauważył też leżący niewinnie pas, ale jako że usłyszał kiedyś o złowrogim Pasie Zmiany Płci, na wszelki wypadek go zignorował. Po zastanowieniu, wziął pod pachę czarny, modny (w końcu czerń nigdy nie wychodzi z mody) płaszcz (-W razie upału schładza ciało, a mrozu ogrzewa - powiedział zapytany o jej właściwości sprzedawca).
Co by tu jeszcze...
- Szukam jeszcze jakiegoś małego, poręcznego artefaktu. Najlepiej z właściwościami bojowymi. Podróżuje z potężnymi ludźmi, i zaczynam chyba wpadać w kompleksy - uśmiechnął się z zażenowaniem.
Tyberiusz potarł brodę.
-Wyczułem, że w mieście pojawiła się grupa potężnych jestestw. Co was tu sprowadza?
-W zasadzie to nic, chyba niedługo zbieramy się w dalszą drogę. A wracając do tematu?
- Mam coś, co chyba będzie odpowiadało pana opisowi. Proszę poczekać.
Po chwili mag wyciągnął spod lady zakurzoną talię kart. Co dziwne, wszystkie były puste, bez żadnych malunków.
Asthariel na wszelki wypadek przetasował - było ich dwadzieścia.
-A co one robią?
- W dużym skrócie, wchłaniają magię. Jeśli rzuci się czar w kartę, to utrzyma się tam, dopóki się go nie obudzi z powrotem. Pozwala zaoszczędzić czas, jeśli wcześniej przygotuje się jakąś skomplikowaną inkantację. potem po prostu wyjmuje się kartę, celuje, i pstryk! Zamiast marnować czas czar jest od razu aktywowany.
-Rozumiem, że w razie czego można nimi tez zablokować, i odbić wrogie zaklęcia?
-Pewnie tak, choć sam nie próbowałem. Tylko dla przetestowania raz rzuciłem parę prostych zaklęć. Co dziwne, mojego chowańca też tam wessało, gdy głupie kocisko chciało na nich usiąść.
-Myślę - zaczął Asthariel - że je wezmę. Jaka cena?
-Staram się je sprzedać od dłuższego czasu, szczerze mówiąc bez powodzenia. Wszyscy tylko chcą magiczne miecze, i magiczne miecze... Masz jakąś broń na wymianę?
W plecaku wciąż leżały, bezpiecznie owinięte, prototypowe granaty nazywane "zapalaczami" ściągnięte z innego świata. Może się ich pozbędę, skoro sam boję się ich użyć?
***
Wyszedł ze sklepu w nowym płaszczu, zadowolony, że nic nie zapłacił, i jeszcze zrobił dobry interes. Kart leżały schowane w kieszeni. Już miał parę pomysłów, jak je wykorzystać...
Dobra, chyba pora poszukać ferajny - pomyślał. Może kogoś tu skieruję, i też coś interesującego tu znajdą? |
|
|
|
|
|
Serika
Dołączyła: 22 Sie 2002 Skąd: Warszawa Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 05-05-2010, 00:47
|
|
|
Uffff... To był bardzo udany dzień! - stwierdziła Serika przegrzebując się przez stos zakupionych drobiazgów. ciuch, ciuch, biżuteria, breloczek, Pas Zmiany Płci (niezawodne działanie, najwyższa jakość!), pluszowy poring, bardzo ozdobny i zdecydowanie niepraktyczny miecz, zestaw do przyzywania demonów dla początkujących... I makieta. Na makietę stolicy Halruy na pewno znajdzie się miejsce w Herbaciarni! Co jak co, ale miejscowa architektura była naprawdę zachwycająca i taka pamiątka była Absolutnie Konieczna. Zwłaszcza, że Serika długo nie zamierzała do Zapomnianych Krain wracać - po pierwsze zawierały paskudne wojny, po drugie zawierały wyjątkowo mało sympatycznych bogów, z którymi ni cholery nie dało się integrować (po pierwszej próbie łapki jej opadły. Może źle trafiła, sądząc po tym, że napotkany boski buc wkrótce zginął śmiercią niezbyt tragiczną, ale mimo wszystko. A po trzecie...
A po trzecie przed wyniesieniem się stąd miała jeszcze coś do załatwienia. I wolałaby, żeby nikt jej z owym czymś przypadkiem nie skojarzył. Z dzikim wyszczerzem wyciągnęła z dna torby zakupowej niewielką fiolkę z ciemnofioletowym płynem. Oj, przyda się, bardzo się przyda...
- Klejnot! - puściła w międzywymiarową przestrzeń sygnał do swojego miniaturowego smoczka. - Dasz się wykorzystać? Prawda, prawda, prawda? Prooooszęęęę...
- Co znowu? - dotarło do niej mentalne ziewnięcie.
- Trzeba tylko zwabić pewnego pana w pewno miejsce... A potem samo się zrobi! - wyjaśniła mało konkretnie, zajęta nakładaniem na zawartość buteleczki kolejnych drobnych zaklęć. Tylko najpierw wlej to proszę do jakiegoś bajorka...
***
Jhyaron, dumny i potężny druid służący Malarowi, miał w planach naprawdę piękny dzień, na który składać się miała ofiara z jakiegoś futrzaka oraz otrzymanie oficjalnych podziękowań od władców za pomoc w zwycięstwie (z całą pewnością oficjalne podziękowania zawierać powinny pozwolenie na budowę kolejnej świątyni w okolicy miasta!). Dotarcie do stolicy nie powinno już zająć wiele czasu, armia stacjonowała praktycznie na przedmieściach. Dlatego też druid w tak szampańskim humorze, na jaki tylko pozwalała jego rola, wstał z posłania w luksusowym namiocie i udał się w kierunku toalety. Po uważnym rozejrzeniu się, czy nikt przypadkiem w pobliżu nie podsłuchuje, pozwolił sobie nawet (zupełnie wyjątkowo!) na małe poranne nucenie przy rytualnym (powiedzmy) obmywaniu ciała.
Jak dobrze wstać
Skoro świt
Jelonków krew
Duszkiem pić
Obiecał mi
Mój Malar szczęście dziś
I szczęście dziś
Musi przyjść
Nie zmąci mej
Potęgi żaden cień
Malar rozszerzy
wpływy swe
Co za dzień!
Zadowolony z życia, odprężony i zdecydowanie nastawiony wyjątkowo optymistycznie (zwłaszcza, że ta nieznośna smarkula, którą ponoć miał uczyć gdzieś wsiąkła!), Jhyaron wybrał się do pobliskiego zagajnika na poszukiwania odpowiedniej ofiary. Nie powinno być to specjalnie skomplikowane przy jego talentach, i rzeczywiście - nie minęło wiele czasu, a miał już na oku dorodnego jelenia. Wystarczyło nakłonić roślinność, by uwięziła rogacza i...
Jakim prawem on pokazał mu właśnie język, odwrócił się do niego zadem i poszybował wgłąb lasu w postaci ciemnej futrzastej kuleczki?!
COKOLWIEK to było, niech nie śmie z niego sobie drwić!
Doskonały nastrój gwałtownie przeszedł w nieznośną irytację. I ktoś musiał za to zapłacić! NIKT i NIC nie będzie go mamić marnymi iluzjami!
Bardzo wkurzony druid podążył śladem podskakującego radośnie kurzyka, usiłując uspokoić nerwy na tyle, by móc skorzystać ze zdolności Prawdziwego Widzenia. Dorwie, wypruje flaki, rozwlecze je po najbliższej polanie, a potem przeklnie wszystko, co tylko będzie w jakikolwiek sposób związa...
CHLUP!
Prawdziwe Widzenie wreszcie zaskoczyło. I potwierdziło doznania innych zmysłów, które dość intensywnie podpowiadały mu, że to, w co właśnie wbiegł (i gdzie się przewrócił), z całą pewnością nie było trawą. Niech to wszystkie demony! Nie wpadł na to, że cholerna iluzja może być nie tylko na tym paskudnym smoczątku (jak on następnym razem spotka czerwonego smoka!...). Na domiar złego parszywy mały iluzjonista czmychnął gdzieś w okamgnieniu i gdy Jhyaron w końcu wygrzebał się leśnego bajorka, nie było po nim ani śladu.
***
Jhyaron przeklinał ten dzień do końca swoich dni. Intensywna fiołkowa woń, którą nasycona była woda, nie opuszczała go do końca życia, choć zarówno on, jak i wielu wybitnych magów, usiłowali się z nią uporać. Na domiar złego Jhyaron Fiołkowy (jak nieprzyjaciele od tego czasu poczęli go nazywać, gdy nie było go w pobliżu) z bliżej nieznanych przyczyn począł przyciągać do siebie pewien typ wyjątkowo paskudnych owadów. Oczywiście z tą drobną uciążliwością z reguły był w stanie sobie poradzić, ale regularnie zdarzało mu się zapominać - i wówczas nad jego głową krążyło spore stadko różnokolorowych motylków.
Dla porządku warto wspomnieć, że Jhyaron nie był bynajmniej jedyną osobą, która zafundowała sobie kąpiel we Fiołkowym Bajorku, ale to już zupełnie inna historia.
Warto również wspomnieć, że w chwili, gdy pewien druid pluskał się w wodzie, pewna drobna blondyneczka niemal tarzała się ze śmiechu w podniebnym mieście, które właśnie szykowało się do opuszczenia tego świata. Obiecywała sobie, że druid będzie żałował takiego traktowania asystentki i miał za swoje! Zadowolona tycnęła gospodarza, że teraz już naprawdę nie ma nic do załatwienia i można ruszać w dalszą drogę. Gdzies tam, up, up and away!...
Up, nie down miało być! - pomyślała, gdy miastem targnął gwałtowny wstrząs, któremu akompaniowało głośne "CHRUP!".
- Co się dzieje?! - rzuciła wypadając na zewnątrz, żeby móc zerknąć okiem na otoczenie Sakkors.
- Chyba zmiażdżyliśmy komuś chałupę - wyjaśnił ponuro Ysengrinn.
- Eeeee tam, to tylko wieża! - machnął lekceważąco ręką Punyan.
- Czy chcecie powiedzieć, że wylądowaliśmy na jakiejś wieży i teraz się na niej... chyboczemy? - Tren gwałtownie zrobiła się bladozielona. To nie był zdrowy kolor.
- Nie. Chcemy powiedzieć, że wylądowaliśmy na jakiejś wieży, siedzimy na niej całkiem stabilnie, bo miasto w praktyce wciąż lewituje, a w naszą stronę chyba właśnie zdąża eskadra powitalna - oznajmił Ysengrinn.
- To co robimy? Przyjmujemy czy się bronimy?
- Jasne, że przyjmujemy! Tak fajnie wyglądają! - zakomenderował Poring Astralny.
Faktycznie, grupa zmierzająca w kierunku Sakkors wyglądała dość niecodziennie nawet jak na realia świata wysokomagicznego. Przede wszystkim - wszyscy niezależnie od płci ubrani byli w kompletnie niepraktyczne długie togi. Niepraktyczne tym bardziej, że jeśli ktoś już się naprawdę upiera, żeby latać na miotle (sic!), to mógłby założyć spodnie i zamontować jakąś poduszkę, a nie tak... Auć... W dodatku zabawni przebierańcy mierzyli do nich z patyków. No dobrze, pewnie różdżek, ale nadal - jaki porządny mag korzysta z tego typu rekwizytów, jak już ukończy zupełnie początkową fazę nauki?!
czarodzieje-szpanerzy, groźnie wymachując różdżkami, wylądowali tymczasem z zaskakującą wprawą. Jeden z nich, ewidentnie przywódca, miał długą siwą brodę i wyglądał jakby żywcem wyciągnięto go z bajek dla dzieci. Towarzysząca mu kobieta w wąskich okularach sprawiała wrażenie surowej i poważnej (nawet pomimo togi), a trzecia osoba... Cóż, gdyby facet czasem mył te swoje czarne włosy, zapewne mógłby zrobić furorę wśród płci przeciwnej, z tym swoim haczykowatym nosem i w ogóle.
- Witam. Czy mogliby mi państwo wyjaśnić, co robi państwa... miasto na szczycie najlepszej szkoły magii na terenie Anglii? - brodacz brzmiał dobrodusznie, ale pozostałą dwójka miała miny, jakby zaraz zamierzała odpalić w środku Sakkors bombę atomową (magiczną, rzecz jasna).
- To znaczy, że to pod nami...
- To oczywiście Hogwart, moja droga - oznajmił Serice, jakby to miało wyjaśnić wszelkie wątpliwości.
- Szkoła magii? - oczy Poringa zalśniły, jakby właśnie miał zakrzyknąć "zawsze chciałem mieć własną szkołę magii!", tylko usilnie starał się przed tym powstrzymać.
- Czekamy na wyjaśnienia - wycedził czarnowłosy sęp.
- My przylecieliśmy...
- ...z wymiany zagranicznej! - wtąciła się rezolutnie Tren.
- Tak, właśnie! Nikt państwa nie uprzedzał? Naprawdę? - pociągnął wątek Ysengrinn.
- Panie dyrektorze? - kobieta w okularach i koczku zmierzyła brodacza surowym spojrzeniem.
- Ja... Tego... Ojej, musiałem na śmierć zapomnieć! - złapał się za głowę brodaty dyrektor szkoły magii. - Ja bardzo przepraszam, ale nic nie jest przygotowane...
- Ojej, nie szkodzi, naprawdę. Nic się nie stało.
- I bardzo, bardzo przepraszamy za wieżę, zagapiliśmy się i jakoś tak wyszło... Bo profesor Ysengrinn pozwolił mi prowadzić! - Serika kręciła w najlepsze. Co najbardziej zabawne, wszystko wskazywało na to, że szanowni pedagodzy w najbliższym czasie mają szansę się nie zorientować, że coś się nie zgadza - widać mieli niezły burdel w papierach.
Oczywiście każdy, kto mógł modyfikować swój wygląd, właśnie obmyślał sobie jakąś formę w wieku z grubsza szkolnym. Serika ustalała też telepatycznie, jaką właściwie rolę przypisać paladynom, żeby im się nie nudziło za bardzo. Jedno było pewne - skoro pan dyrektor zaprasza na kolację, z całą pewnością zaproszenie przyjmą, po czym zostaną co najmniej na kilka dni. Brzmiało fajnie! |
_________________
|
|
|
|
|
Tren
Lorelei
Dołączyła: 08 Lis 2009 Skąd: wiesz? Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 15-05-2010, 17:55
|
|
|
Tren mimo długiej praktyki jeśli chodzi o balansowanie na skraju przepaści i spadanie nie była w stanie pozbyć się uczucia mdłości, gdy w grę wchodziła grawitacja. Zwłaszcza, że w przeciwieństwie do niektórych nie posiadała zdolności lewitacji. Co prawda usłyszała, że teoretycznie "sytuacja jest stabilna", ale i tak przechyliła się przez mur na wypadek gdyby miało dojść do czegoś gorszego i... o-ho! Wygląda na to, że przyciągneli uwagę tutejszych mieszkańców. Tren z nostalgią spojrzała na bardziej jej znany gatunek magów - różdżki i peleryny. Jesteśmy w domu! Kolejny akademik. Nie zmieniało to mocno faktu, że tuż za nią stały osoby, które jak gdyby nigdy nic posługiwały się magią przekraczającą pojmowanie "klasycznych" magów, ale zawsze stanowiło jakiś znajomy widok.
- To co robimy? Przyjmujemy czy się bronimy?
- Jasne, że przyjmujemy! Tak fajnie wyglądają!
Grupa powitalna podeszła już bliżej i przygotowywała się... na cokolwiek by się przygotowywali nie będą gotowi.
Na czele stał staruszek z długą, białą brodą. Tren przyglądała się rozwojowi wypadków ze średnim zainteresowaniem, ale wtedy...
- Witam. Czy mogliby mi państwo wyjaśnić, co robi państwa... miasto na szczycie najlepszej szkoły magii na terenie Anglii? - spytał staruszek.
Tren zamarła. Anglia! Wylądowali w Anglii!!! Dziewczyna doznała wzruszenia. Po raz pierwszy od rozpoczęcia podróży wylądowała w miejscu ze znaną jej nazwą! A to oznaczało... nie. Wciąż jest za wcześniej, by stwierdzić z całą pewnością, że to jej świat. No bo ta szkoła magii... choć w sumie nigdy nie byłam w Anglii, więc możliwe, że mają tam szkoły magiczne. No i całkiem możliwe, że to jakiś alternatywny świat... Trzeba będzie to zbadać. A to znaczy, że najlepiej byłoby się tutaj na dłużej zatrzymać i przekonać jakoś tutejszych, by podzielili się informacjami. Najlepiej będzie udawać, że jesteśmy...
- ...z wymiany zagranicznej! - krzyknęła, jednocześnie gratulując sobie pomysłu. Czarodzieje na dole dali się nabrać i teraz przepraszali za problemy. W międzyczasie Serika na prędce ustaliła jakie będą mieli role. Tren wybrała rolę uczennicy, jako że i tak wyglądała na młodszą od większości osób i mogła bez problemu wmawiać innym, że ma szesnaście lat nawet nie korzystając z pomocy iluzji. Trzeby było się śpieszyć, jako że zostali zaproszeni na kolację. Tren rozchmurzyła się, co jak co, ale na posiłki w szkołach magicznych zwykle można liczyć.
A potem będzie musiała koniecznie znaleźć jakąś bibliotekę. |
_________________ "People ask me for advice all the time, and they ask me to help out. I'm always considerate of others, and I can read situations. Wait, aren't I too perfect?! Aren't I an awesome chick!?"
|
|
|
|
|
Tohunga
siedem
Dołączył: 07 Mar 2010 Skąd: Ghost-town Status: offline
Grupy: Syndykat Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 16-05-2010, 12:19
|
|
|
O... Jacy śmieszni ludzie... - Pomyślał Amrast w chwili kiedy przeleciał przez człowieka z długą białą brodą. -To bardzo nierozsądne, zostawiać tak piękny budynek bez strażników i zbiegać się tylko dlatego, że ktoś "wprosił się" na ich teren. No cóż przynajmniej nie będę musiał się kryć zwiedzając szkołę.
Zostawiwszy grupkę swoich nowo poznanych kompanów, Amrast zaczął przechadzać się po szkole. To chore, że wieszali tu tyle portretów, które się gapią na ciebie, nawet jeśli jest się niewidzialnym! Trzeba się będzie kiedyś nimi zająć, ale wszystko w swoim czasie. Chodzenie korytarzami nie miało by najmniejszego sensu. Schody ciągle się ruszały, a korytarze prowadziły zawsze w inna stronę. Kolejny chory wymysł tych śmiesznych czarodziejów. Przenikając przez kolejne ściany, Amrast zaczął być już lekko zirytowany. Ciągle to samo... Salki z jakimiś spreparowanymi ropuchami, eliksiry, które umiał by uwarzyć z zamkniętymi oczami(oczywiście, jeśli by tylko żył i mógł zamknąć oczy), czy jakieś patyki zwane potocznie różdżkami.
-Nie ma tu nic ciekawego! - Wykrzyknął na głos kiedy przenikał do łazienki dziewczyn.
-Ja jestem. - Odezwał się delikatny głosik dochodzący z jednej z kabin.
Przez chwilę zdezorientowanie wzięło górę. Nie wyczuł tu przecież nikogo żywego. A jednak ktoś się do niego odzywał. Pozostawało tylko jedno wyjście...
-Nie spodziewałem, się znaleźć tu żadnych duchów - Zaczął niepewnie, i przysunął się do kabiny.
- Znowu się ze mnie naśmiewacie?! - Krzyknęła dziewczynka, po czym otworzyła z trzaskiem drzwi. - Ciągle to samo, atrakcja turystyczna szkoły! Patrzcie! Patrzcie! Marta nie żyję! Można w nią rzucać i tak nic nie poczuje. - Rozpłakana Marta wskoczyła do muszli toaletowej, rozpryskując wodę po całej kabinie.
-Spokojnie, dziewczynko, nic takiego nie powiedziałem. - Ciągnął Amrast - Jestem bardzo podobny do ciebie - Powiedział z wrednym uśmieszkiem i całkowicie się rozpłynął.
Kiedy po chwili się pojawił, Marta była już spokojniejsza. Wręcz się cieszyła, że znalazła nowego kolegę. W końcu opowiedziała swoją historie, jak zginęła i czemu ciągle tu siedzi.
- Mówisz więc, że niejaka Olivia Hornby, śmiała się z ciebie, tak? - Marta przytaknęła. - To bardzo niegrzeczne. Nie myślałaś nigdy, żeby się cofnąć w czasie, i delikatnie mówiąc, zwrócić jej uwagę, żeby tak nie robiła?
Marta nie wierzyła w to co usłyszała! W końcu ktoś ją rozumiał, nie śmiał się z niej i proponował jej pomoc!
- Oczywiście! - Wrzasnęła - Zróbmy to!
Odwróciwszy się do niej plecami, Amrast zaczął otwierać portal. Mały wirujący dymek pojawił się tuż przed Martą.
-Panie przodem. - Uśmiechnął się delikatnie i wskazał ręką portal. Zadowolona Marta nieświadoma niczego, wbiegła w dymek znikając z tego wymiaru.
A jednak może zdarzyć się tu coś ciekawego! Zaśmiał się głośno, i zamknął portal. Nie spodziewał się, że to będzie tak proste. Oczywiście Marta wcale nie cofnęła się w czasie. Wręcz przeciwnie. Została uwięziona w Małym wymiarze, który pełnił funkcję schowka na książki.
-Na razie niech tam sobie siedzi, później się nią zajmę. Tymczasem trzeba wracać do swoich.
Amrast przeleciał cały budynek materializując się tuż obok Tren. Zwróciło to uwagę dyrekcji szkoły, która bardzo się zaniepokoiła tak nagłym pojawieniem.
A ten to....? - Człowiek w długiej białej brodzie spojrzał się na Tren oczekując odpowiedzi.
A...e.....no... to nasz duch opiekuńczy! - Powiedziała wesoło Tren.
No dobrze, już dobrze. Chodźmy lepiej wszystko omówić przy obiedzie. Za mną proszę!- Dyrektor szkoły odwrócił się i razem z całym gronem pedagogicznym ruszyli do budynku.
Tren, czując ulgę, że uwierzyli we wszystko co powiedziała, spojrzała tylko gniewnie, na Amrasta, przez którego cały plan mógł się rozsypać - Nie rób tak więcej... - Powiedziała i ruszyła za Dyrekcją. |
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 17-05-2010, 21:22
|
|
|
Kiedy miły staruszek z brodą rozmawiał z pozostałą częścią Loży, Woland intensywnie wykłócał się z częścią grona pedagogicznego Hogwartu.
- Coooo…?! Ile razy musiałem powtarzać klasę?! Toż to BEZ-CZEL-NOŚĆ. Ja tu UCZĘ. – wykrzyczał w twarz niemiłego, starego dziada.
- Nie uczy pan. Jestem profesorem obrony przed czarną magią i wiem, jak bronić się przed niesprawiedliwymi oskarż… - odparł mu lokalny nauczyciel.
- Nie jest pan. Mam tu pismo z własnoręcznym podpisem samego dyrektora, które gwarantuje mi podjęcie pracy jako nauczyciel obrony przed czarną magią w Szkole Magii I Czarodziejstwa Hogwart! I NIE jest tu wspomniane o żadnych nieudolnych asystentach, jakem Wolfgang! – odparował mu, machając czarodziejowi przed nosem jeszcze przed chwilą pustym kawałkiem pergaminu.
Czarownik odczytał pismo i, nie licząc się z możliwością czarowania bez różdżki, powziął błyskawiczną decyzję:
- To jest zamach na moje...
- Nie, nie jest – i jakikolwiek mielibyście bałagan z formalnościami, nie obchodzi mnie to. Mam dobrego prawnika – i albo pan stąd pójdzie albo Hogwart pójdzie z torbami po procesie przed Trybunałem Magicznym!
***
Nie przejmując się konsultacją swych planów z resztą drużyny, Woland prędko zaopatrzył się w przypadkowy patyk i począł udawać mistrza magii. Pięć minut po rozmowie, czekała go przyśpieszona pogawędka z dyrektorem dot. uzurpacji stanowiska nauczycielskiego... I to na korytarzu, przy otwartych drzwiach „jego” gabinetu!
- Panie dyrektorze, z pełnym uszanowaniem, ale mianował mnie pan nauczycielem. Przez całe życie podziwiałem pana dokonania – i byłoby mi niezmiernie przykro, gdyby tak wielki człowiek okazał się …
- W dokumentach nic takiego nie ma. – przerwała mu jakaś nie pierwszej młodości nauczycielka, której mina mówiła „zasady zobowiązują”.
- Pani profesor…
- McGonnagall.
- Pani profesor McGonnagall – naprawdę, w moim sercu pełno jest troski o Hogwart. Jednakże, byłbym naprawdę niezadowolony, gdyby szkoła, którą tak cenię, nie dotrzymała poświadczonego na piśmie słowa. – ciągnął, patrząc na wyraz twarzy innych obecnych.
- Obawiam się, że Hogwart przestał byćmiejscem dla biurokratów, pani profesor McGonnagall. Mamy zaległości związane z dokumentacją Turnieju Trójmagicznego. – przypomniał dyrektor… Albin? Aldous? Alb… Albinus? Albus!, acz naziska Woland póki co z jego myśli nie wyczytał.
- Nie oznacza to, że możemy pozwalać wałęsać się po szkole każdemu włóczędze. – zripostowała nauczycielka z urazą.
- A może to on jest włóczęgą… – cierpko stwierdził Woland, po czym wzbogacony o wiedzę z umysłu Alastora – Lub gorzej – wrogiem! Sprawdźmy, co jest w jego skrzyni!
- Bezczelność! – skwitowała profesor transmutacji.
- Co?! To zamach…?! – wydarł się profesor obrony przed czarną magią.
Chwilę później, gdy Woland roztrzaskał o ściany kufer (udając ruch swego patyka), ich nastawienie uległo zasadniczej zmianie. Gdy ze skrzyni wytoczył się prawdziwy Szalonooki, nominacja Wolfganga von Andellingena na stanowisko profesora obrony przed czarną magią stałą się tylko formalnością.
***
Godzinę później, Woland odpoczywał już przy ciepłym kominku. Lubił czasami pomyśleć, że odpoczywa. Ba!, miał do tego prawo – w końcu, po południu miał pierwszą porcję zajęć z uczniami. Tymczasem, trzy ostatnie godziny spędził, występując w charakterze świadka przed komisją dziwnych ekspertów, którzy zwali się… Aurorami? Zadawano mu setki pytań, których Wolfgang nie rozumiał lub rozumiał tylko połowicznie. Wciąż jednak, musiał na nie odpowiedzieć – choćby za pomocą wyczytywania prawidłowych odpowiedzi z głów przesłuchujących.
Nie, nie współpracowałem nigdy z Tym, Którego Imienia Nie Można Wymawiać. Nie, nic mi nie było wiadomo o uczniach z wymiany, którzy mogliby mieć powiązania ze Śmierciożercami. Tak, obiecano mi tu stanowisko nauczycielskie. Tak, uważam, że Hogwart jest zbyt biurokratyczny, a reformy Knota są słuszne…
Ciąg pytań ciągnął się długo, lecz wreszcie się skończył – a maga pozostawiono własnemu losowi. Teoretycznie, mógłby usiąść w fotelu i uciąć sobie drzemkę. To jednak nie było mu dane, gdyż wtem rozległ się odgłos, który w zamierzeniu miał oznaczać wzywanie wszystkich obecnych na obiad. Naburmuszony i nieszczęśliwy, nowo upieczony nauczyciel musiał zrezygnować ze studiów nad naturą dziwnych kawałków drewna, którym mieszkańcy przypisywali funkcję magiczną, i zejść na obiad… |
_________________
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 20-06-2010, 21:53
|
|
|
- Sir. Lordzie Wolandzie. - rozległ się zza pleców maga znajomy głos.
- A A-Tur....wreszcie....miałem już pewne...- zaczął mag odwracając się. I zamarł. Z pewnością gdyby trzymał coś w rękach to upuściłby to. Bo oto lokaj zamiast w liberię był ubrany w jakieś stare szmaty które ledwo go okrywały. Do głowy przyczepił sobie po bokach sztuczne uszy - wzbudzające skojarzenia z nietoperzem, zaś do nosa bardzo długi ołówek. Na owym nosie spoczywały okulary na tyle duże że oczy piekielnego lokaja wydawały się wielkości spodeczków do herbaty.
- Ale, co? Jak? Co to ma być? - wykrztusił Woland.
- Jestem domowym skrzatem Sir. Nie zgodzili się na wpuszczenie jakiegokolwiek sługi poza takim więc musiałem użyć przebrania Sir.
- Eeeeee....
- Ale skoro już jestem w zamku Sir to jestem do pańskiej dyspozycji.
Woland wpatrywał się pustym wzrokiem w ścianę. W tym samym czasie jego ciało - które przeszło na auto pilota - wciąż schodziło po schodach. Za nim ,,człapał" wierny służący, ruchem przypominającym coś pośredniego między Gollumem, kulawym psem, Sherlockiem Holmesem i Rambo. I to wszystko w kuckach by nie wywyższać się nad pracodawcę.
Dopiero gdy drzwi do sali głównej otworzyły się Woland uświadomił sobie kto za nim podąża. Profesor McGonnagall zakrztusiła się owsianką.
Severus Snape miał wzrok pełny zdumienia, pogardy i niechęci - a to wszystko tylko na widok nowego nauczyciela obrony nad czarna magią i jego ,,skrzata". Tylko profesor Dumbledore uśmiechał się ciepło.
- Wolandzie. Czy mógłbyś przedstawić nam tą emmm osobę? - zapytał Albus.
- Aaaaa to mój lo.....domowy skrzat.
- Strasznie wyrośnięty domowy skrzat. - zauważył jadowicie mistrz eliksirów.
- Zaklęcie powiększające Sir- powiedział piskliwym głosem A- Tur.
- A ołówek zamiast nosa?
- Nieudana transmutacja Sir! Lord Woland raz kichnął podczas zaklęcia i....
- Taaaak. - przeciągnął Sewerus. - A te okulary i dziwny chód?
- Zwyrodnienia urodzeniowe na skutek chowu wsobnego Sir! - zapiszczał lokaj.
- Widzisz Severusie? wszystko można logicznie wytłumaczyć. - dyrektor nie przestawał się uśmiechać.
- A...A-Tur idź eeeee powiedzieć moim uczniom w której klasie będą się odbywać zajęcia. - Woland chciał jak najszybciej pozbyć się lokaja z widoku publicznego, przynajmniej na jakiś czas.
- Tak jest Sir! - w kilku susach lokaj dopadł najbliższych drzwi i zniknął za nimi. Dopiero teraz można było usłyszeć ciszę jaka była na sali bo nie jadł ani jeden uczeń. Każdy był zajęty przypatrywaniem się niezwykłej scence. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Sm00k -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 29-08-2010, 14:19
|
|
|
-...aaaaaAAAA!!! - Rozległ się krzyk.
Następnie źródło dźwięku odbiło się od wieży. I od kolejnej.
Trzecie odbicie odbyło się już na dachu, raczej stromym. Kolejne, gdy nieco już poobijane ciało zsunęło się za krawędź, zaczepiło o rynnę - i efektownie wykręciło piruet, czego efektem było spotkanie potylicy pewnego niezbyt wysokiego osobnika ze ścianą..
Ostatnie łup zanikło w łomocie tłuczonego szkła, gdy Cai zakończył materializację pośród arcy rzadkich roślin i drobin szkła.
-Auć.
Zmiana rzeczywistości i planów istnienia, wobec nieznajomości celu podróży, dawała takie efekty. Uniwersum tej szczególnej szkoły magii skutecznie wypaczyło podróżowanie poprzez kominki - zdaje się iż magowie tu rezydujący zajęli tą formę podróżowania. Caia po prostu zepchnięto przez barierkę autostradową prosto na przeciwległy pas. Metaforycznie.
Niemniej wizja wielkiego artefaktu płonęła w jego myślach niczym wypalona na stałe. |
|
|
|
|
|
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 29-08-2010, 18:32
|
|
|
- Och, profesorze Ysengrinn!
- ... Dzień dobry, panno...?
- Granger. Hermione Granger.
- Granger. Czym mogę służyć?
- Przepraszam, nie dosłyszałam jaka jest pana specjalizacja?
- Specjalicja... - mruknął, starając się nie pocić zbyt ostentacyjnie. Obiecał sobie, że następnym razem własnoręcznie udusi Serikę za takie pomysły. Z której strony on wyglądał na profesora!? - Specjalizacja... Ach, obrona przed czarną magią. Oczywiście.
- To wspaniale, zawsze interesował mnie ten przedmiot - oczy dziewczyny zalśniły ciekawością. - Z rozkoszą posłuchałabym o metodach, jakich uczy się w Wojennej Pile!
- ... Wojennej Pile?
- No kraju, z którego pochodzicie. Pański uczeń, taki długowłosy, powiedział, że jesteście ze szkoły P'Kin, z War Saw w Europie Środkowej. Aż mi głupio, że nigdy nie słyszałam o waszym kraju.
- Może i dobrze, większość słyszała same bzdury, na przykład, że mieszkają tam białe niedźwiedzie - westchnął, siląc się na dowcip. Na szczęście "syndrom białych niedźwiedzi" znany był w całym Multiświecie.
- Oj, proszę tak nie mówić - uśmiechnęła się niezręcznie. - Zatem, wracając do wcześniejszego pytania...
* * *
- Słuchajcie, to bardzo proste - Daerian próbował uśmiechać się przyjaźnie. Najwyraźniej kiepsko mu szło, gdyż paladyni wyglądali na śmiertelnie przerażonych. - Te miotły które dostaniecie nie są normalnymi miotłami czarodziejskimi - latają praktycznie same, z zaprogramowaną prostą taktyką rozgrywki. Ja będę szukającym, na na prawdziwej miotle i zajmę się ściganiem znicza. Wy macie umieć tylko trafiać w piłki. I nie spadać.
- Naprawdę nie może tego robić ktoś inny?!
- Może, ale musimy jakoś wyjaśnić skąd w naszej grupie wzięła się duża grupa tęgich osiłków. Dlatego będziecie udawać p'kińską drużynę Quidditcha. Zatem, potrzebujemy trzech ścigających, dwóch pałkarzy i obrońcę...
* * *
- Ale...
- Jeżeli zaś podejrzewamy, że może to nie wystarczy, zaopatrujemy się w specjalne pociski - powiedział, otwierając magazynek swojego magnum i wyrzucając zużyte łuski. - Na przykład srebrne, przeciwko wilkołakom. Albo kule dum dum, zdolne powalić trolla.
- Ale... To są jakieś mugolskie metody!
- No i? Nie powiesz mi chyba, że w Hogwarcie nie uczą was niczego o zdobyczach mugolskiej cywilizacji?
- W zasadzie...
- Nie do pomyślenia. Nic dziwnego, że macie takie problemy jakie macie z magicznym szowinizmem. Gdyby w P'Kinie ktoś próbował zrobić pucz zostałby podziurawiony jak sito.
- Ale... Naprawdę uczycie tego w szkołach Wojennej Piły?!
- Oczywiście. Myślisz, że nazwa kraju wzięła się z niczego?
- Nawet pierwszakom dajecie do ręki broń?
- No, pierwszakom może nie. Im musi wystarczyć gaz pieprzowy i petardy.
- ... To jest szalone.
- Być może - wzruszył ramionami, zatrzaskując magazynek. - Ale jak dotąd działało.
- Mogę spróbować? |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
|
|
|
|
|
Sm00k -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 29-08-2010, 19:13
|
|
|
Pierwszym kandydatem do multiwymiarowego, przepoteżnego, etc artefaktu stała się miotła ze składzika z narzędziami. Rudy wygrzebawszy się z zagonu wilkomlecza, wytrzepał wpierw z futra szkło - spływało tam gdzie nie trzeba i czuł przez to dyskomfort, po czym radośnie zaczął przekopywanie całkiem sporej szklarni, stojącej nieopodal jakiegoś ponurego zamczyska. Poprzedniego właściciela, konkretnie właścicielkę, narzędzi, jak i całego wydziału botanicznego, ukrył w wyżej wspomnianym schowku.
Przy tej czynności zastała go spora grupka nastoletnich wyrostków, odzianych w gustowne peleryny. I mundurki. Rudzielec zdecydowanym ruchem zatrzasnął grube drewniane drzwi i zamknął je na skobel.
Bandzie przewodził ciemnowłosy młodzieniec z opadającą na oczy grzywką. Spoglądając na zdecydowanie dziwnie odzianego lisa sponad okrągłych szkieł okularów, odezwał się.
-Pan.......jest naszym nauczycielem botaniki?
Cai spojrzał po sobie. Kilt. Falbanki. Purpura. Miotła.
A dlaczego by nie?
- Tak, oczywiście- uśmiechając się mało entuzjastycznie na zachętę dla swoich nowych uczniów, najwredniejszy byt multiwersum szerokim gestem ogarnął szklarnię - ale jak widzicie, miałem mały wypadek z...--tu zawiesił głos i gwałtownie odwrócił się do bandy dzieciaków - która z zebranych tu roślin może wywołać takie zniszczenia? Ty!
Szczupły palec wycelowany był we wspomnianego wyrostka. Który wyraźnie zmieszał się.
I począł pocić obficie... |
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 12-09-2010, 01:29
|
|
|
Woland nie przestawał się uśmiechać. Ten uśmiech... Był celowo niepokojący. Większość ludzi ulegała zaklęciu czarnoksiężnika, który nałożył na swe usta iluzję baaaaaaaardzo diabolicznego uśmiechu. Większość. Staruszek dyrektor i nauczyciel alchemii (który ubierał się, jakby chciał podkreślić swoje koligacje z jakimś Mhrokiem) nie zaliczali się do nich – obaj z uśmiechem wypytywali maga o kolejne szczegóły. Ten z początku próbował ich zbyć, ale później pojął daremność tych prób – i odpowiadał im na pytania, wyczytując z ich głów najbardziej oczywiste odpowiedzi. Wreszcie, nurtowała go tylko jedno pytanie – do czego właściwie się przyznał, twierdząc, że jego wuj był mugolem z sympatią dla idei śmierciożerskich...? Nim dowiedział się tego, coś się zdarzyło...
PUUUUFF! BUUUUM! – rozległy się odgłosy już spoza sali, a rozmówcy Wolanda podążyli za ich źródłem.
***
Mag chodził po swej nowej klasie i kontemplował samotność... a zaraz potem do sali wpadła grupa roześmianych uczniaków. Czarnoksiężnik powiódł po nich zrezygnowanym wzrokiem, usiadł przy biurku i przybrał profesjonalny wyraz twarzy. Następnie jakby nigdy nic zapytał:
- Nazywam się Woland von Andellingen i wedle mej wiedzy mam was uczyć obrony przed czarną magią... – zaczął, jednocześnie magicznie napełniając umysły całej klasy optymizmem.
PUFF! Brzdęk!
Znajomy odgłos wypełnił salę. Tym razem jednak towarzyszył mu odgłos pękającej filiżanki... I niesamowite zdziwienie na twarzach uczniów. Zaskoczenie jeszcze się powiększyło, gdy studenci Hogwartu mogli podziwiać lewitującą trzydzieści centymetrów przed twarzą nauczyciela kulę, wraz z zatrzymanymi w powietrzu odłamkami filiżanki i kroplami herbaty.
- Ojoj... - wymamrotał uczeń z tylnej ławki i jednocześnie się zaczerwienił. W jego ręku widać było pistolet. Najwyraźniej broń sprawił sobie, zafascynowany naukami "prof. Ysengrinna". Woland nie wiedział wprawdzie, jak młodzian mógł tak szybko zdobyć pistolet, ale w sumie go to nie obchodziło.
- Och... Nic się nie stało. Jednak... Widzę, że masz luki w swej edukacji. Panie... Evans...? Tak, Evans, na koniec tygodnia chciałbym otrzymać analizę możliwości obrony przed wystrzałami mugolskiej broni... Ze szczególnym uwzględnieniem potencjalnych luk w obronach magicznych i ich wykorzystania. I tak, proszę?
- Ale tego nie ma w programie! - poskarżyła się jakaś uczennica – Jest to...
- Podejrzewam, że wasze bezpieczeństwo jest WAŻNIEJSZE niż to, co wymyśli jakiś tłusty oficjalista z Ministerstwa Magii. - tym razem mag przemawiał całkowicie zimno.
- Poskarżę się...
- A czy masz pojęcie o tym, ilu czarodziejów corocznie jest zabijanych przez zwykłych, mu-gol-skich bandytów? Nie...? Tego się spodziewałem. Toż to wstydliwe! – niekompetencja tutejszych czarodziejów jest u nas wręcz przysłowiowa. A właśnie, A-Tur, przynieś herbatę z mrocznozielskiem![/i] – wydał dyspozycję mag, najwyraźniej chcący się pozbyć „skrzata domowego”.
- Tak jest! – zaskrzeczał lokaj i wypadł z klasy.
Przez następne dziesięć minut w klasie panowała całkowita cisza, przerywana jedynie cichym głosem Wolanda. Najpewniej uczniowie wciąż dochodzili do siebie po szoku – myśl o mugolu stawiającym czoło magowi musiała być dla nich całkowicie egzotyczna... To dobrze, gdyż w przeciągu tych dziesięciu minut zdołał streścić uczniom podstawy teorii kontroli umysłów patologicznych – wampirzych, olbrzymich, smoczych i podobnych. Oczywiście, mag nie miał najmniejszego pojęcia, że w tym świecie za jego nauki grozi szybki pociąg do zaczarowanego więzienia...
- Paaana herbata, sir! – wpadł A-Tur, trzymając w ręku nową, ozdobną filiżankę ze smakowitym napojem. Wszystko w niej było dobrze... Gdyby tylko kilka odłamków szkła nie byłoby wbitych w gałązkę mrocznoziela. Gdy lokaj spostrzegł spojrzenie maga, szybko dodał – W szklarni roślina była otoczona potłuczonym szkłem, więc sądzę, że to taka technologia hodowli, sir.
- Ale to nieprawda...! – uczennica znów odezwała się niepytana.
- A i owszem. Zdaje się, że w szklarni dane nam będzie spotkać... SZKLACZA SZKODLIWEGO! - nagły wybuch entuzjazmu zaskoczył wszystkich...
***
- Potwór, profesorze Caibre, potwór. - odpowiedź na pytanie rudego a wrednego nie dobiegła z grona jego uczniów, a od Wolanda. - I... my go upolujemy! |
_________________
Ostatnio zmieniony przez Velg dnia 16-09-2010, 00:57, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Sm00k -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 14-09-2010, 21:05
|
|
|
Falbanki zawirowały wokół kolan lisa, gdy ten gwałtownie odwrócił się w stronę grupy pod wodzą...
Arena. Gorący piasek. Zmagania....
Cai z lekkim niepokojem rozejrzał się po młodzieży zebranej za magiem młodzieży. Nie, tego.....bojownika o wolność i sprawiedliwość nie było w okolicy. Sama myśl była...
Wróóóóóóóć!
-Ach, profesor... Andellingen, tak? Proszę się powstrzymać od komentarzy - rudy wziął się pod boki - staram się czegoś nauczyć tych młodych ludzi! A warunki są dalekie od idealnych! Niemniej.. proszę ze mną na stronę, profesorze. A wy, moi drodzy - Cai zwrócił się ponownie do "swojej" grupy uczniów - nie dotykajcie tu niczego. A zwłaszcza...
Potworny wrzask wypełnił resztki szklarni.
- mandragory.
---
-Woland, na litość Bora, co Ty tu robisz?
-To długa historia. Zaczęła się wraz z nadejściem wielkich gadów...
-....
-Długą czy krótką wersję wolisz?
-A jak myślisz? |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|