FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  Galeria AvatarówGaleria Avatarów  ZalogujZaloguj
 Ogłoszenie 
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.

Poprzedni temat :: Następny temat
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
  Gekihen - Multiświat 2.0
Wersja do druku
Serika Płeć:Kobieta


Dołączyła: 22 Sie 2002
Skąd: Warszawa
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
WIP
PostWysłany: 16-12-2008, 01:10   

- Rany, ale się porobiło... - westchnęła Serika po raz nie wiadomo już który w ciągu ostatnich dwudziestu kilku godzin.
Wciąż nie wiedziała kto (jeśli w ogóle ktokolwiek) "uszczęśliwił" ją swoją mocą, jako że nie wykazywała absolutnie żadnych wyraźnych symptomów, dających się zaszufladkować do jakiegoś konkretnego typu magii. Nic kompletnie - co nasuwało przypuszczenie, że albo był to ktoś obdarzony mocą bardzo niepozorną, albo ujawniającą się pod wpływem jakiegoś impulsu, albo wreszcie - żadnej mocy po prostu nie dostała, bo nie. Niby kto powiedział, że w całe zamieszanie wplątane zostały wyłącznie istoty obdarzone większymi czy mniejszymi zdolnościami nadnaturalnymi? Już nie wspominajac o tym, że było niemal pewne, że nie wszyscy, których "miotnęło" do innej rzeczywistości (czy czegoś w ten deseń) zebrali się do kupy. Kto wie, może gdzieś po Parku Narodowym nadal krąży jakaś grupka zagubionych Multiświatowców? A może nie, bo zgarnęła ich straż?

To w sumie nie było w tej chwili jej największym zmartwieniem.
Wśród wszystkich, większych (głównie) i mniejszych zmartwień chwilowo na pierwszy plan wybijał się prozaiczny brak śniadania - należący oczywiście do kategorii numer dwa, no ale przecież wiecie, jak to działa. Śniadanie musi być. A na Puszku (jak roboczo nazwała planetę Serika) nie znajdowało się absolutnie nic jadalnego, bo przecież nie zamierzała brać przykładu z Maieczki i wgryzać się w niebieskiego słonia! W sumie o śniadaniu należało pomyśleć w świecie bardziej śniadaniogennym, ale lodówka studentów została wyczyszczona do ostatniego okruszka i ostatniego karalucha (który zderzywszy się z Absolutnym Brakiem Żarcia wywiesił białą flagę i powędrował w nieznane z tobołkiem na chitynowym pancerzyku).

Coś z tym należało zrobić.

Najlepiej wysłać kogoś po prowiant. Teraz, już, natychmiast.

- Ludzie, nieludzie i inne stwory paskudne! Kto idzie po żarcie? - rzuciła w przestrzeń, wiedząc dokładnie, jaki będzie odzew.
Wwszyscy zgodnie uznali, że mówiła do kolegi obok. Albo koleżanki. Albo niebieskiego słonia. Albo...
- Obawiam się, że na tej planecie nie ma materii organicznej kwalifikującej się jako pożywka dla ssaków oraz magicznych organizmów, których manifestacja w świecie rzeczywistym przybiera postać ssaka - wyjaśnił Głos, po chwili zastanowienia zidentyfikowany jako Głos Grzybka. W sumie nic zaskakującego, w końcu dotychczas miał planetę tylko dla siebie, jego Głos miał święte prawo panoszyć się, gdzie chciał.
- A czy w swojej nieskończonej mądrości mógłbyś podsunąć nam rozwiązanie problemu "śniadanie na planecie Puszek"? - zasugerowała cicho Serika, zakładając, że i tak usłyszy.
- Nie ma potrzeby uciekać się do tanich komplementów. Moje ego nie potrzebuje tego rodzaju wsparcia - Grzybek poczuł się chyba nieco urażony, ale zgodnie z przewidywaniami nie omieszkał wykorzystać okazji, by okazać publiczności swoją wspaniałomyślność i nieprzeciętny intelekt:
- ...ale ponieważ jesteście interesującymi formami życia, a rozpoczęty przeze mnie proces badawczy nie mógłby przebiegać prawidłowo, gdybyście za sprawą niedoborów pokarmowych zakończyli egzystencję, postanowiłem, że wam pomogę. Proponuję, żebyś wykorzystała swoje zdolności do przemieszczania się w przestrzeni i odwiedziła pobliską planetę o nazwie Vindaria. Słynie ona z wysoko rozwiniętego systemu pomocy społecznej i z całą pewnością otrzymacie tam wszelkie potrzebne wsparcie materialne.
- Tak zupełnie za darmo i bez dokumentów? - to było zdecydowanie podejrzane.
- Oczywiście. Wystarczy, że odpracujecie wielokrotność sumy w obozie pracy.
- ...
- Nie sądzę jednak, aby ten warunek mógł ci w jakikolwiek sposób przeszkodzić, biorąc pod uwagę umiejętnośc teleportacji.

Teleportacji? Ale jak to? Znaczy... nie zauważyła, czy jak?
W sumie to niewykluczone. Przyzwyczajona do wściekle wysokich poziomów mocy mogła nie odróżnić śladowych jej ilości od tła, zwłaszcza w obecnej sytuacji. Dobra... To jeszcze tylko namiary.

Pojawiły się w jej głowie tak po prostu. Gdzieś na liście rzeczy "do zapamiętania i zrobienia" umieściła punkt "Grzybek-psionik. Umiejętności i możliwości", po czym skoczyła.

Nie było trudne. Zupełnie przyzwoita, normalna teleportacja, tyle tylko, że zamiast wyczuwać miejsce docelowe, musiała je sobie wyobrazić i w dodatku uwierzyć, że to naprawdę działa.

***

Tłum ludzi tłoczył się wewnątrz czegoś, co zidentyfikowała jako duży budynek, na oko skonstruowany przy użyciu technologii z zakresu "wyższa era kosmiczna". Szybkie rozeznanie - to nie był chaotyczny tłum, to po prostu kolejka. Serika grzecznie ustawiła się w niej, w sąsiedztwie jakiejś wyfiokowanej panienki i starszego mężczyzny. Próbowała podsłuchać, o czym rozmawiają, ale szczerze powiedziawszy nie zrozumiała ani słowa. A właściwie - słowa rozumiała, wyrwane z kontekstu, ale w kontekscie jakoś nie chciały się ułożyć w spójną całość, Cóż, jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o politykę, a sadząc po informacjach, o których napomknął Grzybek, prawdopodobnie nie było specjalnie bezpiecznie marudzić na elity rządzące bez jakiegoś szyfru, choćby świetnie rozumianego przez wszystkich naokoło. Zawsze można ściemnić, że chodziło o sałatkę owocową, prawda?
A może naprawdę chodziło o sałatkę owocową?

Kolejka posuwała się szybko do przodu i wkrótce Serika dopchała się do lady, przy której śmiertelnie znudzona kobieta rozdzielała pojemniki z czymś (przynajmniej zakładała, że zawierają coś - nie były ani przezroczyste, ani też otwarte). Szybko sprzedała bajeczkę o chorej matce i stadku rodzeństwa i sięgnęła po tyle porcji, ile zdołała unieść.
- Momencik! Proszę o kartę identyfikacyjną!
- Tak, tak, już, zaraz... - mruknęła, szybko wyobrażając sobie Grzybka stojącego wśród różowego puszku. Trzy, dwa, jeden...
Ostatnie, co usłyszała, to jakaś uwaga na temat chorych darmozjadów, których stan należy zweryfikować.

Uffff... To chyba nie było miłe miejsce... Kolejna sprawa na listę "załatwić w dalszej przyszłości".

No i pięknie, wychodzi na to, że przynajmniej poruszac jest się w stanie w miarę swobodnie!

***

- Żarcie! Żarcie przyniosłam! - ogłosiła. Towarzystwo, zajęte eksperymentowaniem ze świeżo zdobytymi (lub nie) mocami mocno już zgłodniało i w większości z zapałem rzuciło się oglądać zawartość przyniesionyc pojemników. W większości, bo taki na przykład Ysen nie ruszył się z miejsca, wciąż z determinacją kontemplując różowy puszek na ziemi. Serika podeszła do niego z dwoma pojemnikami w ręku.
- A ty co, tak będziesz siedział?
- Zostaw mnie...
Rany, emo-angst jak się patrzy!
- Zjedz, bo jak nie zjesz, to narobię ci wstydu przed całym towarzystwem - zagroziła.
- ... odwal się, mówię. Ostrzegam.
OOook, to do niego zdecydowanie nie pasowało. Czyżby dostał emomoce emognoma?!
- Ja serio mówię. Stało się to co się stało, ale to jeszcze nie znaczy, że nie mamy przed sobą żadnej przyszłości czy coś... Po prostu trochę się namieszało i chyba kto jak kto, ale ty doskonale wiesz, że pozwalanie losowi na to, żeby igrał z nami, jak chciał, to kiepski pomysł.
- Bardziej i tak już nie zdoła. Straciłem wszystko, a w zamian zostałem naznaczony plugawymi mocami, które powinienem wydrzeć ze swojej duszy... Gdybym tylko był w stanie...
- Histeryzujesz, wiesz?
- Wiem.
No, tak już trochę lepiej.
- To może ja też pohisteryzuję i pościgamy się, kto będzie bardziej emo? - zaproponowała.
- ...
- Ty...
O nie, nie o to chodziło, żeby się teraz licytować, kto ma bardziej przerąbane!
- Ja zamierzam zjeść śniadanie - orzekła, otwierając pojemnik. - I tobie też radzę.
Gdyby wzrok mógł zabijać...
- A po śniadaniu zrobimy coś konstruktywnego, zgoda?
- ...
- No, dawaj, "za mamuuusię..."
Gdyby wzrok mógł zabijać... - do kwadratu.
- Ciężko ci będzie poszukać sobie nowego miecza, jak zostaniesz anorektykiem - przewróciła oczami i spróbowała potrawy z pojemnika, Wyglądała na niezidentyfikowaną papkę, ale o dziwo była całkiem jadalna.
- Czasami dochodzę do wniosku, że cię nienawidzę... - westchnął Ysen i zabrał się do jedzenia. Wizja rycerza-anorektyka z wielkim mieczem widać jakoś trafiła mu do przekonania.

***

- Świetnie. A teraz zmywasz!
- Dlaczego ja?!
- Bo jak masz się emocić nawet bez kącika, to równie dobrze możesz to robić przy garach!
...zająć się czymś i przestać się nad sobą użalać - dokończyła w myślach.
- Daer! Daer, załatw nam jeszcze trochę wody, skoro i tak już jesteś cały mokry!

_________________
Przejdź na dół
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora
 
Numer Gadu-Gadu
1051667
Momoko Płeć:Kobieta
wiosna jest miau


Dołączyła: 04 Sty 2007
Skąd: z Cudzysłowa
Status: offline

Grupy:
House of Joy
Lisia Federacja
WIP
PostWysłany: 16-12-2008, 16:41   

- Hej, zamierzasz to jeść? - Mara zwróciła się w stronę siedzącej nieopodal Momoko, która co prawda trzymała na kolanach przydziałową porcję żywnościową, ale zamiast wziąć się do pałaszowania, gapiła się beznamiętnie w przestrzeń, mechanicznie gładząc dłonią różowy puszek.
Dziewczyna spojrzała na byłą półdemonicę, pospiesznie przywołując na twarz hardy uśmiech.

- Nie, chyba nie jestem głodna. - podniosła delikatnie opakowanie z kolan. Opakowanie wydało z siebie ciche "bulp" - A co, chcesz?

- Po pierwsze, masz uśmiech jak aktorka reklamująca proszek do prania. - Mara spojrzała krytycznie na koleżankę, która teraz zrobiła minę porzuconego szczeniaka - A po drugie, nie, nie chcę. Nie wiem, jak dla tego wymiaru skończyłaby się moja niestrawność.

Momoko westchnęła. Obecna sytuacja była wystarczająco stresująca, żeby podnieść jej poziom stresu do punktu, w którym żołądek stawał się ściśnięty i całkowicie niezdolny do przyjęcia dowolnego pokarmu. Ale z drugiej strony mogła swój przydział zachować na później i...

- Hip! - rozległo się za jej plecami.

Dziewczyna odwróciła się i zobaczyła porządnie już skurczonego wielorybka.

- No tak, sądzę, że to moim obowiązkiem jest ciebie karmić - przesunęła pudełeczko w kierunku zwierzaka - Gdzie ty masz właściwie mordkę? I czy nie wolałbyś czegoś bardziej zbliżonego do krylu, czy... O, nie wiedziałam, że masz czułki.

Gdy wieloryb entuzjastycznie zajął się konsumowaniem zawartości pudełka, Momoko ponownie zwróciła się do Mary.

- Wiesz, mam w kilku miejscach na ogonie łuski pod futrem.

- I to cię tak zdenerwowało? - Mara spojrzała na nią z niedowierzaniem - Iii, nie takie rzeczy się z nim działy. Wiem, że jesteś nieco przewrażliwiona na punkcie tej kity, ale...

- Nie. - przerwała jej z irytacją - TO mnie nie denerwuje. Ani trochę.

- To dlaczego drga ci powieka?

- Bo denerwuje mnie to, że mnie to nie denerwuje! To nienormalne!

- Aha...

Obie dziewczyny pogrążyły się we własnych rozmyślaniach. Tymczasem, wielorybek pochłonął całą darowaną mu papkę, i zaczął żebrać o resztki od reszty drużyny.

Momoko, nieco zakłopotana zachowaniem podopiecznego ("Wyślę cię do obozu pracy, ty niewdzięczny, śnieżkorobny stworze!"), podeszła do kończącej posiłek Seriki.

- Serik, masz może jakieś nadprogramowe porcje tej papki?

_________________
Pray tomorrow takes me higher higher high
Pressure on people
People on streets

Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Mortvert Płeć:Mężczyzna
WiP'owski Inżynier


Dołączył: 16 Lis 2008
Skąd: Wszechswiat rownolegly@Park narodowy
Status: offline

Grupy:
WIP
PostWysłany: 16-12-2008, 18:56   

-Mara.. Czy ty tworzyłaś może nowe zwierzęta ?
*Nie, a bo co?
-To dlaczego widze LATAJĄCE niebieskie słonie? - tutal krasnolud wskazał niebo - Sporo ich, nie sądzisz ?
*Mort.. Co ty żeś zjadł?
-No to przyniósł Serik.. Coś mi się kręci w głowie.. - Powiedział, po czym zemdlał..
Taa, zareagowałem troche inaczej niż reszta zespołu na jedzenie.
Wyszedłem z ciała.
I zapoznałem się z kimś..

-Gdzie ja jestem ?
~W nicości. Nikt cie nie usłyszy ani nie wrócisz do ciała nie wcześniej jak mnie wysłuchasz.
-Prosze bardzo, mów. Mam czas..
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Mara Płeć:Kobieta
High


Dołączyła: 05 Maj 2007
Skąd: spod łóżka
Status: offline

Grupy:
House of Joy
Lisia Federacja
PostWysłany: 16-12-2008, 19:12   

Irytujące. Nagle się okazało, że mara jednak nie pomieści wszystkiego, miała słabszy żołądek niż jej się wydawało. W sumie nie chciała niepokoić Momoko ale zaczynała mieć wrażenie, że niestrawność już się zaczynała. Nierówność wykładnicza stała się naprawdę, naprawdę odległa, kiedy dziewczyna obmyślała kwestię czy aby Serik nie dostał w ramach pomocy społecznej dodatkowo tabletek ziołowych na lepsze trawienie. Mortvetr padł na mięciutki puszek, co jakoś jej umknęło, może z powodu pewnego ciekawego dialogu jaki się wywiązał.

- Stworzycielko... - Od głosu przeszedł ją zimny dreszcz. Jak w ogóle mogła coś takiego stworzyć? Odwróciła się w kierunku Grzybka i obdarzyła go spojrzeniem płatnego mordercy.

- Mam nadzieję, że to coś ważnego... - Mówiąc to poczuła się aż elitarnie. Usiadła wygodniej na puszku, który delikatnie ujęła w dłonie i ustawiła się w iście fotogenicznej pozie. Cóż, prawdopodobnie by takową była gdyby nie fakt, że sama Mara ma tyle z fotomodelki co krzesło ze statku kosmicznego.

- Wyglądasz jakbyś miała wyzionąć ducha. I jesteś zielona, co nawet zombie, zazwyczaj siwym bądź siwozielonym, nie zaś całkiem zielonym, raczej nie przystoi.

- Na twoim miejscu zwróciłabym uwagę na bardziej istotny szczegół wynikający z tego faktu.
Odwróciła się z powrotem w kierunku nieba. Znów chciała pogrążyć się w bezcelowych myślach i skupić na bezwartościowych, całkiem bezpiecznych spojrzeniach gdy usłyszała po raz kolejny ten głos:

- Od tych mdłości słonie zaczęły falować.

Zamrugała i spojrzała w prawo. Musiała przez chwilę się porozglądać aby w końcu dojrzeć słonia(z słonicą) które bardzo zgodnie falowały. Ale może to nie od jej mdłości?
Dziewczynę przeszedł blady strach. Słonie zafalowały jeszcze bardziej, próby skupienia się na czymś innym były bezskuteczne stąd też Mara dosyć pospiesznie wytworzyła wokół siebie dosyć silną tarczę magiczną aby zrobić sobie ujście na moment i powrócić do równowagi.
Zajęło to dobrą chwilę czasu nim kazała energii do siebie wrócić. Słonie przestały drżeć, mdłości nie zniknęły, Mara naprawdę żałowała, że zjadła tę papkę.

Wieloryb w tym czasie znacznie urósł, wzniósł się w powietrze i wystrzelił nań dwie, dosyć duże kulki śniegu. Mortvert nadal leżał.

_________________
"Shut up and keep up squeezing the monkeys!"
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
 
Numer Gadu-Gadu
5928978
Bezimienny Płeć:Mężczyzna
Najmniejszy pomiot chaosu


Dołączył: 05 Sty 2005
Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych.
Status: offline
PostWysłany: 17-12-2008, 19:17   

Z jednej strony emo-gocił się rycerz. Z drugiej krasnolud majaczył coś o latających słoniach. Środkiem Mara próbowała te majaki wprowadzać w życie. Normalnie wydarzenia te zostałyby uznane za dość ciekawe, tym razem jednak zostały praktycznie zignorowane przez poringa. Podobnie potraktowane zostały artykuły żywieniowe (zresztą, Punyan w światach z sensownym poziomem magii żywił się wyłącznie w celach rozrywkowych, a papka w pudełkach interesująco nie wyglądała). W tej chwili cała jego uwaga skupiona była na powtarzaniu sobie w kółko Serikowej relacji z pobliskiego świata. Z tego co przekazała (i w jaki sposób to zrobiła) wynurzał się dość ponury obraz systemu totalitarnego - a jeśli istniało we wszechświatach coś, co Istotę irytowało i wywoływało w niej wielką, szczerą i bezinteresowną wrogość, były to właśnie systemy i ideologie uznające, że takie detale jak wolna wola czy prawo do decydowania o własnym losie są zbędne, ew. wręcz szkodliwe. Gdyby w tym czasie ktoś spojrzał w oczy poringa mógłby dostrzec w nich coś, czego by się po tak niewinnie wyglądającym stworzeniu nie spodziewał.

Po dłuższej medytacji, ozdobionej niezrozumiałym mamrotaniem i energiczną gestykulacją łapkami decyzja została podjęta. Pozostało ja tylko zrealizować.

- Radujmy się! - Entuzjastyczny głos tuż nad głową Ysena wyrwał go z ponurych rozmyślań.
- Ki diabeł? - Pomyślał rycerz, patrząc na stojącą niedaleko postać. Wywijający włócznią z osadzonym na niej sztandarem (czerwonym!) młody człowiek wydawał się nawet jakby znajomy, ale pomimo usilnego przeszukiwania pamięci Ysengrinnowi nie udało się przypomnieć, gdzie, kiedy i z jakiej okazji mógł go wcześniej widzieć.

Wygląd przybysza był dość niespójny. Glany, wytarte dżinsy i skórzana kurtka z symbolem przypominającym literę A wpisaną w okrąg na plecach sugerowały pochodzenia z jakiegoś technologicznego świata. Z drugiej strony włócznia, pomimo nadmiarowych zdobień, wyglądała na używaną i wysoce funkcjonalną. Noszony pod kurtką czarny t-shirt ozdobiony był z przodu jakąś wprasowanką, przedstawiającą...
Rycerz w otępieniu wpatrywał się w koszulkę z wizerunkiem Poringa Astralnego (oznaczoną na wszelki wypadek, gdyby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości logiem Poring Inside)

- Radujmy się! Nadszedł czas by udać się na krucjatę i wyplenić zło świata! - Głos był nieco niższy i głębszy, ale zdawał się pasować do rysunku. - Pod wezwaniem Świętej Seriki, pod czerwonymi sztandarami udamy się do siedliska zła i zgnilizny walczyć za wolność Naszą i Waszą... Naszą i ich... Za wolność Ludu Pracującego i Niepracującego miast i wsi!

- Będziemy potrzebowali więcej broni, oraz sporego zapasu materiałów wybuchowych na rozruch. - Stwierdziła w nagle zapadłej ciszy Gonik.

_________________
We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.

The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Irian Płeć:Kobieta


Dołączyła: 30 Lip 2002
Status: offline

Grupy:
WIP
PostWysłany: 18-12-2008, 00:51   

wieczór wcześniej

Najpierw zatrzęsło. Potem zawirowało. A w końcu - zabolało.

Auć - Irian delikatnie pomacała obolałe mięśnie, siedząc na ziemi. - No, konkursu na najpiękniejsze przejście między światami to bym tym nie wygrała... Szybki remanent: ręce - dwie, nogi - dwie, głowa - jedna. Dobrze. Teraz wyczuć, gdzie mnie w ogóle miotnęło...

Ops.

Nie czuć świata, to raz. Nie czuć domu, to dwa. Dziewczyna bez szczególnej nadziei podniosła niewielki kamień i przymknęła oczy. Oczywiście, materii też nie czuć. Ogranicznik, nic, tylko ogranicznik. Spokojnie, bez paniki, już to przerabiałyśmy, trzeba wiać, zanim nas złapią. Narthie, wychodzimy.

*cisza, pustka, psychiczny odpowiednik kłębka kurzu niesionego wiatrem.*

... Narth?!

OK, TERAZ można panikować. Dziewczyna zwinęła się w kulkę w obronnym odruchu i wtulając się w krzaki zamarła w pozycji, którą każde małe futrzane stworzenie rozpoznałoby jako "nie widać mnie, nie ma tu nic ciekawego, idźcie sobie". Rozsądek mówił, że to atawizm, który w niczym nie pomoże. Strach warczał z ciemnego kąta, zagłuszając rozsądek całkowicie. Szeroko otwarte, szare oczy lśniły zwierzęco w półmroku, wypatrując zagrożenia.

I ten właśnie moment wybrał sobie ciężki, spróchniały konar pobliskiego drzewa na dokonanie żywota. Gałąź odłamała się z trzaskiem, spadła piętnaście metrów i uderzyła w ziemię z głuchym tąpnięciem. Napięte nerwy dziewczyny miały dość. Powietrze zadrżało, zawibrowało i przez okolicę przetoczyła się fala czystej energii, łamiąc krzewy i słabsze drzewa. Zapachniało ozonem.
Irian zamrugała, o dziwo uspokojona. Potarła lekko ucho - bolały ją bębenki. Cóż, cokolwiek się działo, ewidentnie nie była ograniczona do ludzkiej formy, co raczej wykluczało udział starych znajomych w tej imprezie. Wstała powoli, rozglądając się - to gdzie właściwie wylądowałam?
Świat wyglądał całkiem sympatycznie, przynajmniej w tym konkretnym miejscu: umiarkowanie zadrzewiony, dość pofałdowany teren z górami majaczącymi na horyzoncie. Brak oznak cywilizacji... Stop. Jedna bardzo wyraźna oznaka cywilizacji: pojazd latający, w dodatku zbliżający się z dużą prędkością. No tak, pewnie właściciel ziemi sprawdza, co mu demoluje okolicę. Najwyższy czas się ewakuować. Dziewczyna zgarnęła torbę spod krzaka i szybkim krokiem ruszyła w kierunku gęstszej kępy drzew. Musiała usiąść w spokojnym miejscu, zastanowić się i koniecznie coś zjeść. Jaka była głodna!

***

Spokojne miejsce znalazło się dwadzieścia minut ostrego marszu później i nie dało się określić inaczej, niż zagajnik - co z bliżej niesprecyzowanej przyczyny powodowało myśli o wymarłych wielkich gadach. Irian potrząsnęła głową, żeby odgonić niejasne skojarzenia i zastanowiła się, wcinając suchy prowiant. Nie mam swoich mocy - to źle. Nie mam kontaktu z kimkolwiek poza tym światem - to jeszcze gorzej. Nie mam kontaktu z kimkolwiek w tym świecie - hm, póki co trudno powiedzieć, czy to dobry, czy zły objaw. Mam jakieś dziwne zdolności - to dobrze, jestem w stanie zrobić cokolwiek. Gdybym tylko mogła przywołać smoczycę...

Myśl o smoku spowodowała znajome mrowienie w tyle głowy, mięśnie zafalowały pod skórą - stop! W porządku, wydawało się, że dalej była zmiennokształtna, chociaż normalnie miała nad tym lepszą kontrolę. Spróbujmy czegoś mniej rzucającego się w oczy, chociaż umiejętność latania by się przydała. Irian skupiła się, lecz bez efektu. Szlag. Trzy wypróbowane kolejno formy nie miały więcej szczęścia. Czemu akurat smok? Ból mięśni, gęsia skórka – wrrr! Człowiek, człowiek, człowiek! Nie myśleć o smo... Nie myśleć o dużych, latających jaszczurkach. Cudownie. Dziewczyna potrząsnęła głową i dmuchnęła, żeby odgonić luźne kosmyki, pchające się do oczu. Zmarszczyła brwi. Coś jeszcze było nie w porządku. Wyszperała z bagażu lusterko, o dziwo tylko lekko nadtłuczone.

Gah! Znajdę osobę, która za to odpowiada i przemaluję na różowo - pomyślała z irytacją. Włosy były zasadniczo białe, jak zawsze. Ze ślicznymi, zielonymi pasemkami. Dziesięć do jednego, że w tym świecie nie jest to naturalny kolor i będę się rzucać w oczy w każdym towarzystwie... - westchnęła. Najpierw trzeba to towarzystwo znaleźć. Doszła do wniosku, że najlepiej iść w tym kierunku, z którego przyleciał zwiad. Co prawda tam akurat było pod górę, ale robiło się późno, a szybki czas reakcji tubylców oznaczał, że jakieś osiedle było względnie niedaleko. Nie miała okazji przyjrzeć się uważniej pojazdowi - skupiona na unikaniu bycia zauważoną wiedziała tylko, że latał i że brzęczał - więc nie wiedziała, czy była w świecie magicznym, czy technicznym. Miała nadzieję na to pierwsze - magiczni zawsze przyjmują pewne rzeczy łatwiej. Na przykład smo... Duże, latające jaszczurki. I może będą umieli pomóc.

***

Techniczny, oczywiście. Takie to psie szczęście. Irian skulona na brzegu lasu obserwowała osadę. Niedużą, ale dość zaawansowaną i ewidentnie wojskową. Pole siłowe rozpięte między wieżyczkami mówiło samo za siebie. Chyba nie mają czujników skierowanych w tę stronę, bo ktoś by się mną zainteresował do tej pory... Dziewczyna przechyliła głowę, próbując rozpoznać szczegóły za falującym błękitem bariery energetycznej. Potężne drzwi w zboczu góry sugerowały kopalnię. Kilka sporych budynków mogło być równie dobrze koszarami, jak i biurami sztabu (nie znała się kompletnie na wojsku, więc nie bardzo wiedziała, która z opcji była bardziej prawdopodobna), ale wyraźny, prostokątny kształt z rozsuniętym dachem to ewidentnie hangar. Mogłaby spróbować ominąć jakoś pole siłowe, przemknąć do budynku (co prawda nie widziała żadnych patroli, ale to wcale nie musiało znaczyć, że ich tam nie było), odpalić wykonany w nieznanej technologii statek powietrzny... I pozostałoby tylko nauczyć się nim sterować, zanim tubylcy się zorientują i wyślą jej w prezencie ładnie opakowaną rakietę ziemia-powietrze. Czy czego tam używali.
Pięknie.

Druga opcja - poczekać na transport tego, co wydobywane było w kopalni, dołączyć niepostrzeżenie, dojechać do pierwszego skupiska ludności cywilnej i dać nogę. O ile to faktycznie była kopalnia, a nie bunkier albo co gorsza jakiś silos. I o ile transport nie odbywał się drogą powietrzną. Nie mówiąc już o takich drobiazgach, jak brak wody i jedzenia, czy oczekiwanie przez bliżej nieokreślony czas.
Ślicznie.

Zatopiona w myślach nie zauważyła sylwetki, przemykającej od wieżyczki do wieżyczki. Szczerze mówiąc, prawdopodobnie zauważyłaby ją dopiero, gdy ktoś wskazałby palcem, czego szukać: tajemniczy osobnik skradał się bardzo profesjonalnie. Irian oderwała się od tworzenia nierealnych planów dopiero, gdy bariera energetyczna zabrzęczała, zamigotała i zgasła. Dwa nieduże latacze pojawiły się w miejscu, które przed momentem było puste i zanurkowały z gwizdem w kierunku szybu. Ziemia zadudniła od wybuchów, pojawiły się płomienie. Rozległy się krzyki.

Cokolwiek się tu dzieje, lepszej szansy nie będzie - Irian nie zamierzała czekać, aż dowódcy ogarną ten chaos. Ruszyła w stronę hangaru, trzymając się najciemniejszych miejsc i przeklinając w myślach swoje jasne włosy i ubranie. Pewnie świecę jak księżyc w pełni... Oby byli wystarczająco zajęci bombami.

Ktokolwiek był szefem tego wesołego miasteczka, nie dostał stanowiska za piękne oczy. Tubylcy byli naprawdę dobrze zorganizowani. Bardzo szybko krzyki przerodziły się w krótkie, donośne rozkazy. Gdzieś tu MUSI być wejście! Cztery niewielkie, zwarte grupki żołnierzy opuściły wieżyczki. Irian dopadła wreszcie drzwi, pociągnęła za klamkę - otwarte! Bogini, dzięki! - i wpadła do budynku. Oparła się o ścianę, żeby uspokoić oddech. Przed sobą miała trzy duże, cylindryczne statki powietrzne, z tyłu widziała jeszcze dwa mniejsze, o smuklejszych kształtach - na oko zwiadowcze, jak ten, za którym tu trafiła. Na ile miała pojęcie o wojsku, pewnie szybkie i lekko uzbrojone. Siła ofensywna nie była jej do niczego potrzebna, więc taki latacz byłby idealny. Ruszyła w ich stronę, kiedy zza ściany dobiegły głosy. Dziewczyna podskoczyła. Jasne, będą gonić tych dwóch z bombami! Klamka poruszyła się; Irian w ostatniej chwili rzuciła się do najbliższego, dużego pojazdu - znowu otwarte! Zadziwiająco pewni siebie... - wcisnęła za przepierzenie i skuliła w kąciku.

Głupia, głupia, głupia! Wyłączyli ci moce, a zachowujesz się, jakby wysiadł ci mózg! Pierwszy, który tu zajrzy... Przez przednią szybę miała piękny widok na wnętrze hangaru. Sześciu żołnierzy mijało właśnie latacz, w którym się ukryła. Wystarczy, żeby się jeden obrócił! Mężczyźni zatrzymali się. ... oż.

- Ray, Thos i Kander, bierzecie jedynkę. Rakhid, Ante, ze mną do dwójki - zagestykulował dowódca.
- Trójeczka ciągle zepsuta? - jeden z żołnierzy zerknął nieuważnie do tyłu. Irian próbowała wkompresować się w ścianę.
- Technik obiecał pełną gotowość za dwa dni. Do roboty!

Huk uruchamianych silników zagłuszył całkowicie pełne ulgi westchnięcie. Więcej szczęścia, niż rozumu. Odczekała, aż tamci wylecą z hangaru i ostrożnie przemknęła w stronę bliższego patrolowca. Otwarte? Pełna nadziei wcisnęła obiecująco wyglądający przycisk - bez efektów. No cóż. Przykro nam, limit dzikiego farta na ten tydzień wyczerpany. Wyłowiła z torby finkę i spróbowała podważyć osłonę kontrolki.

- No proszę, co my tu mamy? - Irian podskoczyła na nieoczekiwane słowa, upuszczając nóż i odwróciła się błyskawicznie. - Nie za mała jesteś na rebeliantkę? - wyraźnie rozbawiony żołnierz zbliżał się niespiesznie. Dziewczyna rozejrzała się w panice, szukając drugiego wyjścia z hangaru. Musi gdzieś być! I było, a jakże. A w nim niesympatycznie wyglądający pan w mundurze.
- Wygląda na to, że jednak będziemy coś mieć po tym ataku, Ners – rzucił do uśmiechniętego, który leniwie wyciągał broń z kabury. Irian zdławiła atak paniki i cofnęła się o krok. I jeszcze jeden. Poczuła chłodny metal latacza za plecami.

- Kradniemy sobie, co? Taka dziewczynka, a już wpadła w złe towarzystwo... Świat schodzi na psy, Beniv. - Ners w oczywisty sposób nie uważał jej za zagrożenie. Właściwie miał rację, ale w głębi dziewczyny pojawiła się iskierka złości. Zacisnęła pięści i ku swojemu zdziwieniu poczuła w prawej dłoni miłe ciepło, gdy wystrzeliła z niej energia, formując się w długi sztylet. Wystraszona, odrzuciła go odruchowo – zniknął, zanim dotknął ziemi. Oczy żołnierza zwęziły się.

- A co to za niebezpieczna zabawka? - rozbawienie opuściło jego głos. Płynnym ruchem uniósł broń i strzelił. Irian nie miała szansy na unik. Krzyknęła, kiedy mięśnie odmówiły posłuszeństwa; zwaliła się bezwładnie na ziemię. Jak przez mgłę widziała pochylającego się nad nią żołnierza.

- Co jest... Powinna być nieprzytomna najbliższe pół dnia – mruknął i wymierzył raz jeszcze, wyraźnie chcąc dokończyć, co zaczął. Dziewczyna prawie bezwiednie sięgnęła do tego cudownego ciepła, tym razem otulając się nim, jak tarczą. Akurat na czas, by odbić wiązkę energii z nersowej broni prosto do nadawcy. Żołnierz nie zdążył nawet jęknąć. Tarcza zamigotała i zgasła.

Beniv wyprostował się, próbując zobaczyć, co się właściwie stało w hangarze, po czym zesztywniał i osunął się na ziemię. Przez drzwi, których przed chwilą pilnował weszła wysoka, ruda dziewczyna. Irian zdążyła jeszcze zarejestrować mundur, identyczny jak u dwóch mężczyzn, po czym straciła przytomność.

***

Siatka. Mrugnięcie. Siatka maskująca. Mrugnięcie. Co się stało? Mrugnięcie. Hangar, żołnierze. Oż. Gdzie ja jestem?

- Czarny Puchacz Trzy, zwany popularnie Trójeczką – objaśnił miły męski głos. Ostatnie zdanie musiała powiedzieć na głos. Chwila...

- Zepsuta? Technik mówił dwa dni? - Irian jakoś nie była w stanie sklecić porządnego zdania. Kolejne mrugnięcie oczyściło jej wzrok z mgły na tyle, że rozpoznała wnętrze większego latacza. Leżała na podłodze, a obok niej przykucnął nieznany młody człowiek. Wcześniej kontemplowana siatka maskująca z bliżej nieokreślonego powodu była podwieszona pod sufitem. Z kabiny pilota dobiegł dźwięczny, kobiecy śmiech.

- No myślę, że mówił. W końcu to ja jestem tym technikiem! Nie po to tyle czasu rozkręcałam akcję, żeby mi mieli zwinąć transport – za przepierzeniem coś zapiszczało. - W porządku, automat ustawiony, niewidka działa, a chłopcy meldowali, że udało im się zwiać. Teraz mam trochę czasu dla ciebie, Salis. – kobieta przeszła do tylnej części latacza i usiadła obok pozostałej dwójki. Odgarnęła rude włosy i w zamyśleniu spojrzała na Irian. - I dla ciebie, słońce. Lubię rozwiązywać zagadki. O, ta jest dobra: co robi nieznana dziewczyna bez legitki i munduru w środku rządowego wiru akurat podczas imprezy ratunkowej?

- Pomału, Ella – chłopak położył dłoń na ramieniu towarzyszki. - Dopiero co dostała ładunek. Cud istny, że tak szybko odzyskała przytomność! Nie sądzę, żeby była w stanie odpowiedzieć teraz na wszystkie pytania...

Irian zamrugała. Mruganie było łatwe i nie powodowało zawrotów głowy. W przeciwieństwie do próby siedzenia. Zamrugała jeszcze raz, żeby sobie dodać otuchy. Zacznijmy od czegoś prostego...

- Gdzie ja jestem? - Salis rzucił rudowłosej spojrzenie pod tytułem 'a nie mówiłem?'
- Trójeczka, pamiętasz? Ta, co nie jest zepsuta? - takim tonem mówiło się do dzieci i zwierząt. Irian westchnęła.
- Wiem. Tak ogólniej? Gdzie ja jestem?

***

Po godzinie zdradziła całkiem niedużo, zasłaniając się kompletną amnezją, natomiast wiedziała już całkiem sporo. Świat nazywał się Vindaria i był nieszczególnie sympatycznym miejscem, zwłaszcza dla osób które miały niebezpieczny zwyczaj robić użytek ze swojego mózgu. Wszyscy niedostosowani byli kontrolowani pod pretekstem pomocy społecznej. Teoria była piękna: opieka medyczna i jedzenie dla każdego, kogo nie stać na płacenie. Trzeba tylko odpracować to, co się dostało. Całkiem fair. Dopóki nie okazywało się, że dług do odpracowania jest ileś razy pomnożoną wartością tego, co się zjadło. A oczywiście w obozie WiR – wydobycia i resocjalizacji - też trzeba jeść...

- Przecież to niewolnictwo! - Irian nie mogła zrozumieć. - Kto się na to godzi? Gołym okiem widać przekręt!
- Nie bój nic, biedacy są łagodni i posłuszni jak baranki - Ella spojrzała ponuro. - Takie już mamy magiczne żarcie. Szychy na górze wszystko kontrolują. Dlatego nie wyciągnęliśmy z tego wiru wszystkich, którzy tam siedzieli, tylko Salisa.
- Odtrutki by nie starczyło na więcej osób – chłopak wzruszył ramionami, wyraźnie niezadowolony. - A mnie musieli wyciągnąć, zanim wojsko się połapie, że nie jestem szeregowym rebeliantem. Szkoda tylko utraty świetnego agenta, Ella siedziała tam dobre dziesięć miesięcy, przekazała masę informacji.
- Hm... - Irian zastanowiła się przez chwilę. - I nie boicie się mi mówić tak dużo? A jeśli podesłał mnie rząd?
- Dużo? Słońce, ty nie masz o niczym pojęcia! - Rudowłosa roześmiała się szczerze. - Góra podrzucała nam już kilka razy kukułcze jaja, nie podejrzewam ich o partaninę typu 'nic nie pamiętam, nie wiem gdzie jestem, niech mnie ktoś przygarnie'. Prędzej rodzinnej historii działania w opozycji do trzeciego pokolenia włącznie.
- Poza tym, co miałabyś zrobić? - wtrącił Salis. - My mamy broń, transport i wszystkie twoje rzeczy – na dowód pomachał torbą dziewczyny.
- Właśnie. Jutro jesteśmy umówieni z szefostwem, braciszek się o Salcia martwi, przy okazji obgadamy, co z tobą ma być.
- Pewnie tajne spotkanie w tajnej kwaterze? - Irian humorem pokryła niepokój.
- Tajnej? - Salis uśmiechnął się kpiąco. - Nie bardzo... Ot, staniemy sobie grzecznie w kolejce po żarcie w głównym punkcie dobroczynności w stolicy – białowłosa wytrzeszczyła oczy. - Uwierz na słowo, nie ma lepszego miejsca na konspirację. Stada ludzi, wszyscy plotkują i nikt się nas tam nie spodziewa.

Irian westchnęła i oparła się o ścianę pojazdu, przymykając oczy. Co będzie, to będzie. Na razie nie jest źle. Miała szczęście, że nowi znajomi pojawili się zbyt późno, by zobaczyć, jak poradziła sobie z żołnierzem w hangarze. Inaczej pewnie nie byliby tak sympatyczni. Poza tym, od dłuższego czasu ani razu nie pomyślała o smo... Szlag! Dużych, latających jaszczurkach.

_________________
Every little girl flies.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Daerian Płeć:Mężczyzna
Wędrowiec Astralny


Dołączył: 25 Lut 2004
Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa)
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 18-12-2008, 13:55   

Daerian też jadł. Nie zauważył co prawda niebieskich słoni (a przynajmniej nowych egzemplarzy), ale posiłek wyraźnie wywarł na niego pewien wpływ. Przede wszystkim poczuł ponownie potrzebę zrobienia czegoś dziwnego. Najlepiej jakieś rozróby. Poza tym... wizja Vindarii zaczęła mu nagle przeszkadzać. Bardzo. Nienawidził serdecznie takich miejsc i dziwił się sam sobie, że jeszcze przed chwilą nie czuł potrzeby reakcji.
Coś było mocno nie tak z jego psychiką i stanowczo będzie musiał się tym zająć, gdy załatwi się sprawę z Vindarią. Na razie dogłębna autopsychoanaliza musiała jednak uzbroić się cierpliwość. A znając typowy Daerowy czas koncentracji na jednej rzeczy, byc może także wnieść palisadę i wykopać fosę wzdłuż umocnień.
No i rycerz był wyraźnie zdołowany. Tak bardzo, że wyglądał prawie jak pewien znany drowowi osobnik, uważany za podręcznikowy przykład emo wojownika... brakowało tylko fryzury. Daerian uśmiechnął się do siebie. Taki niewielki żart, a jak pomoże rycerzowi, dając mu coś zupełnie nowego do przemyśleń i odwracając jego uwagę od problemu Wybranki... znaczy, Wybrańca. A poza tym, jemu samemu dostarczy rozrywki. I pożywienia... zaraz, jakiego pożywienia? Ostatnio zbyt często myslał o emocjach jak o jedzeniu i zaczynał mieć dziwne podejrzenia, skąd się to bierze...
Cóż, czas działać... Daerian z uśmiechem przy pomocy łączenia mocy wody i chaosu (który też jakoś dziwnie łatwo mu się kontrolowało) postawił włosy Ysena na sztorc, uformował w ładny szpic i ufarbował na blond... po czym odsunął się na względnie bezpieczną odległość i czekał, aż rycerz coś zauważy. Miał na to duże szanse, bo nie wszystko wyszło drowosmokowi idealnie... Ysen siedział w powiększającym się żródełku. We wrzosowym kolorze. Ale nadal dobrze odbijającym obrazy.
Włosy Daeriana zmieniły kolor na starą, dobrą czerwień...

_________________
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
 
Numer Gadu-Gadu
3291361
Ysengrinn Płeć:Mężczyzna
Alan Tudyk Droid


Dołączył: 11 Maj 2003
Skąd: дикая охота
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
Tajna Loża Knujów
WOM
PostWysłany: 18-12-2008, 23:20   

Rycerz patrzył w ziemię zupełnie bezmylśnie, toteż skonstatowanie, że dostrzega w niej swoje odbicie chwilkę mu zajęło. Nawet dłuższą chwilkę zajęło mu spostrzeżenie, że coś jest nie tak z jego włosami. Natomiast ułamek setnej sekundy wystarczył by domyślił się komu ten make-over zawdzięcza.

Nikt nie zdążył nawet mrugnąć. W jednej chwili rycerz siedział skulony we wrzosowym bajorku, w następnej stał już obok zaskoczonego Daeriana, który osuwał się na kolana z czterema wielkimi ranami na piersi. Palce wyciągniętej dłoni Ysengrinna zakończone były czarnymi, kilkucalowymi szponami. Najwyraźniej nie zauważył w tym nic dziwnego, gdyż właśnie przymierzał się do kolejnego ciosu.

"W zasadzie czemu ja nie krwawię?" zdążył pomyśleć Daer, trochę bez związku.

_________________
I can survive in the vacuum of Space
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź galerię autora
Serika Płeć:Kobieta


Dołączyła: 22 Sie 2002
Skąd: Warszawa
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
WIP
PostWysłany: 19-12-2008, 01:02   

W sumie życie zrobiło się jakoś całkiem znośne - była w miłym towarzystwie, na przyjemnie różowiutkiej (prawie-jak-wrzosowej!), puchatej planecie, a w dodatku wyglądało na to, że znaleźli sobie zajęcie na najbliższą przyszłość. Spróbowała sobie zwizualizować grupkę szych z ekipy rządzącej Vindarią, zmuszoną do panicznej rejterady przez wkurzonym różowym plemnikiem i zachichotała pod nosem. O tak, to byłby widok... Tylko jakoś tak nie chciało jej się ruszyć i doprowadzić do tej pięknej sceny, jakby cała energia, którą normalnie dysponowała, gdzieś się ulotniła. A co tam...
"Poleżę i poczekam, aż zło przeminie. Jak nie przeminę, poleżę jeszcze" - przemknęła jej po głowie myśl, która z jakichś powodów wydała jej się dziwnie obca. Ale za to całkowicie na miejscu - dokładnie na to miała teraz ochotę. Leżeć i czekać, a potem poleżeć jeszcze.
Właściwie powinna zauważyć, że z drużyną dzieje się coś niedobrego - Mort zdecydowanie nie czuł się najlepiej, Mara również wyglądała na nieco zielonkawą - ale rzeczywistość docierała do niej przyjemnie przytłumiona. Owszem, zarejestrowała, że coś jest nie tak, lecz Serikowe ośrodki decyzyjne zgodnie uznały, że równie dobrze może zająć się tym ktoś inny. W sumie co za różnica, nie jej sprawa. I w ogóle.
A Ysen wyglądał całkiem zabawnie.

Gwałtowny ruch w zasięgu wzroku wyrwał ją z błogiego odrętwienia.
Ysen. Daer. Pazury. Czarne strzępki czegoś, co nie było krwią.

Błyskawicznie postawiła barierę pomiędzy panami i odepchnęła Ysena na bezpieczną odległość. To powinno zapewnić jej trochę czasu, żeby zorientować się w sytuacji i...
Oczywiście nie zadziałało.

Rycerz zamachnął się do kolejnego ciosu.
I teraz dopiero jej ludzkie ciało zaliczyło skok adrenaliny wszechczasów.

- PRZESTAŃ!!!! - wrzasnęła, rzucając się w kierunku rycerza. Gdyby ten ułamek sekundy rozciągnął się nieco, zapewne zdążyłoby przemknąć jej przez myśl, że jej ludzka powłoka ma teraz tylko jedno życie i zniszczenia jej tym razem nie odczuje jak ukłucia igłą w palec. Właściwie po zniszczeniu jej w ogóle przestanie czuć cokolwiek. Zapewne doszłaby również do wniosku, że nie ma szans dorównać szybkością (a już tym bardziej siłą i umiejętnościami bojowymi) rycerzowi zakonnemu z wkładką demonią. Wreszcie zdrowy rozsądek podpowiedziałby jej, że pakowanie się pomiędzy dwójkę walczących jest jednym z najgłupszych pomysłów, na jakie może wpaść słabe dziewczątko.
Ułamek sekundy trwał jednak tylko ułamek sekundy.

Dzielącą ich odległość kilku metrów przebyła niemal jednym susem. Sycząc wściekle i kładąc po sobie uszy znalazła się dokładnie pomiędzy rycerzem a jego ofiarą. Zaskoczony Ysen spróbował wyhamować wyprowadzony cios, ale nie zdążył - szeroki zamach pazurzastą ręką niemalże dosięgnął Seriki... A następnie rycerz poczuł, że kompletnie traci równowagę, gdy jego bark gwałtownie zderzył się z czymś twardym. Serikowy kopniak z półobrotu nieomalże nie złamał mu ręki, ale to było nic w porównaniu z kolejnym kopniakiem (tym razem z efektownego wyskoku), którym zdzieliła go w głowę. Kompletnie zdezorientowany nagłym atakiem Ysen zawahał się pomiędzy naturalną w takiej sytuacji obroną (a z jego punktu widzenia najlepszą obroną zawsze był atak) a naturalną reakcją na dziwne zachowanie Seriki, która nigdy, odkąd tylko pamiętał, nie zniżyła się do przemocy fizycznej, a która sprowadzać się powinna do potrząśnięcia nią i zapytania, co jej odbiło. To wahanie kosztowało go kilka kolejnych siniaków i guzów oraz chwilę lekkiego zamroczenia.
...i było po wszystkim. Punyan (w nowym, ludzkim ciele) i GoNik trzymali pod ręce wściekle wyrywającą się, syczącą jak kocica Serikę, Miya klęczała przy półprzytomnym, rannym Daerze, a cała reszta wpatrywała się w scenę oczami jak talerze.

Należy nadmienić, że teraz dopiero zauważył, że syczenie nie było jedynym kocim elementem Seriki. Do jej głowy niemal przylegały rudawe, futrzaste kocie uszka, ogon wściekle majtał się na boki, ręce zaopatrzone były w całkiem pokaźne pazury, niewiele ustępujące jego własnym... A w dodatku co niektóre odsłonięte części ciała Seriki pokrywało ładne, rudawe futerko. Tylko oczy, lśniące krwistą czerwienią, zdecydowanie nie przypominały kocich.

Rycerz zdołał wydobyć z siebie tylko bardzo niecenzuralne i bardzo siarczyste przekleństwo.

***

- Czy tobie kompletnie odwaliło?! - była wściekła, chociaż w porównaniu z napadem szału, którego byli świadkami kilka minut temu, to było jak wiosenny kapuśniaczek w porównaniu z burzą stulecia. - Chciałeś go zabić?!
- Zasłużył sobie.
- To może od razu pozabijajmy się wszyscy, oszczędzimy światu kłopotów! - wykrzyczała. Ogon wciąż irytująco majtał się na boki i nie miała pojęcia, jak sobie z nim poradzić. Ale szczegółami postanowiła martwić się później.
- W sumie... To.. Ja... Nie podejrzewałem, że go trafię - może był trochę zaskoczony, ale to nie zmieniało faktu, że cholerny drow zasłużył na solidne manto. Z tym, że dodatkowe wkurzanie Seriki mogło chwilowo nie być najlepszym pomysłem.
- Dosyć tego! Weźcie na wstrzymanie, bo to się naprawdę źle skończy - wkurzyła się GoNik.
- Właśnie! Mieliśmy chyba pomagać Vindarii, a nie wyrzynać się wzajemnie! - poparła ją Miya.
- A ja się tak zastanawiam... Dlaczego nagle wszystkim równo odbiło? Masz może jakąś teiorię, o najmądrzejszy z mądrych grzybów zarodnikowych? - rzucił Punyan, łypiąc zaskakująco złowrogo w kierunku Grzybka.

_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora
 
Numer Gadu-Gadu
1051667
Mortvert Płeć:Mężczyzna
WiP'owski Inżynier


Dołączył: 16 Lis 2008
Skąd: Wszechswiat rownolegly@Park narodowy
Status: offline

Grupy:
WIP
PostWysłany: 19-12-2008, 16:01   

Tymczasem w Nicości.

~Widzisz, to narzędzie które cały czas targasz przy sobie.. Jest w pewien sposób zaczarowane. Byłem tam zapieczętowany za pomocą mocy Chaosu. Ale ciągle jestem z tym związany. Teraz zjadłeś coś nasączone albo magią albo narkotykami..
-Ee.. No jadłem. Papka, wyglądała nie za ciekawie ale smakowała nawet dobrze..
~A skąd ją miałeś ?
-Koleżanka przyniosła. Przyteleportowała z planety o nazwie Vindaria.
~Później się tym zajmiemy.. Teraz inna kwestia - Przebudziłem się, ponieważ w jakiś sposób zostałem związany z Twoją dusza.. Co prawda, nie jest to jeszcze "zalegalizowane" ale to się da zmienić...
-A w jaki sposób ?
~Zawarcie kontraktu. Dożywotniego. Ty będziesz mógł kontrolować moją formę, i mnie samego. Będzie też wada - Jeżeli ktoś/coś zrani Ciebie - Ja też zostane ranny. I odwrotnie. Mam trzy formy, ale o tym później. No to jak ?
-A jest inne wyjście ?
~Śmierć. Nic więcej.
-No to dobra... Przygotuj kontrakt..
~... Ty myślisz że ten kontrakt to spiszemy na PAPIERZE ?!
-Eee. A jak ?
~Poczekaj chwile. Zaraz się ockniesz i zawrzemy kontrakt. To co musisz powiedzieć po odzyskaniu przytomności to...

Chwilę później Mortvert odzyskał przytomnośc, wstał, wziął klucz francuski do ręki i zaczął inkantacje kontraktu.
Narzędzie zaczęło świecić na bladoniebiesko, a chwilę później na ręce Morta "wypaliła" się sześcioramienna gwiazda wpisana w dwa okręgi.
Sam klucz zaczął zmieniać formę i chwilę później uformował się w małą mechaniczną ważkę, która wyglądała jak zrobiona ze srebra. Ponieważ JEST z niego zrobiona.
-Witam wszystkich. - Powiedział krasnolud. - Coś mnie ominęło ?
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Miya-chan Płeć:Kobieta
Aoi Tabibito


Dołączyła: 08 Lip 2002
Skąd: ze światów
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
WIP
PostWysłany: 21-12-2008, 16:29   

Zanim udzielił odpowiedzi na pytanie Punyana, Grzybek poczekał cierpliwie, aż całe towarzystwo dojdzie do siebie na tyle, by spokojnie wysłuchać jego światłych słów.
- Jedyna słuszna teoria - przemówił wreszcie - jest taka, iż pożywienie niższych form życia nie nadaje się do konsumpcji.
- Nawet przez te niższe... Znaczy, przez nas? - obruszyła się Serika, ciągle w bojowym nastroju - Gdzie tu logika?
- Mądry się znalazł - dodała GoNik - Sam nam podsunąłeś Vindarię jako miejsce, gdzie będzie żarcie!
- Dzięki temu mogłem zaobserwować, jak niemądre dwunogi potrafią same sobie zaszkodzić - odpowiedział dumnie Grzybek - Zapewniam, że jesteście nadzwyczaj zabawnymi zjawiskami.
- Myślicie, że oni tam jedzą taką papkę na co dzień? - Miya zaczęła oglądać prawie puste wnętrze jednego z pojemników - Aż mam ochotę się tam wybrać i też sobie trochę poobserwować.
- A naprawdę sądzisz, że jakiś świat osiągnąłby wysoki stopień techniki, gdyby jego mieszkańcy na okrągło widywali latające słoniki? - dostawczyni wspomnianej papki stanęła obok niej, wściekle machając ogonem.
- Yyy... W sumie to tak - kronikarka odłożyła obiekt oględzin, by zająć się nowym - puchatymi uszkami przyjaciółki.
- Radujmy się! - wykorzystał okazję były poring - Ruszajmy na ratunek ludności zniewolonej przez wizje latających słoni!
- Ale latające słonie są fajne! - zaprotestowała Maieczka - Zwłaszcza niebieskie - dodała ciszej i rozbłysły jej oczęta.
- Nie są fajne - zaprzeczyła słabo Mara, nadal zielonkawa na twarzy - Nie kiedy falują.
- Są, są. Chodźcie, przynajmniej będziemy mieć jakieś zajęcie, zamiast urządzać turnieje gocenia.
- Nyo to chodźmy - Miya jedną ręką drapała Serikę za uszkiem, a drugą sięgnęła ostrożnie po swój nowy służbowy miecz. Nie wiadomo, czego mogła się po nim spodziewać. - Daer, dziubasku, twoje zdolności wyglądają podejrzanie znajomo. Umiesz otwierać portaliki, cio?
- Zawsze umiałem - wywołany otworzył jedno oko, ale wyraźnie nie miał ochoty zrezygnować z bycia niewinną ofiarą.
- Ja też umiem - wtrąciła Serika - Tylko przestań molestować, Miyak, bo cię gdzieś przerzucę.
Ale ostatecznie to jednak Daerian robił za przewoźnika.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź blog autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Yuby Płeć:Mężczyzna
Kotosmok


Dołączył: 16 Cze 2003
Skąd: Wrocław
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
PostWysłany: 22-12-2008, 01:06   

Kichnięcie specjalnie zielonowłosego nie zaskoczyło. To, że świat rozsypał się na kawałki właściwie też nie. Głównie dlatego, że kiedy zna się takie osoby, jakie miał okazję na swojej drodze spotkać, należy się spodziewać nadejścia najgorszego. W każdym miejscu i w każdym czasie. Choćby, jak to miało miejsce w tym przypadku, katastrofa miała wydarzyć się w czasie, gdy Yuby brał poranną kąpiel.

Koniec końców, na osłonięty drzewami pagórek spadła wanna, wraz z przewieszonymi przez jej brzeg ciuchami. Za nią, o dziwo trafiając do swego pierwotnego naczynia, z chlupotem spadła woda. Do wody zaś, z donośnym pluskiem, spadł smok, niespecjalnie taką formą lądowania uszczęśliwony. Po dłuższej chwili, bulgocąc wściekle, wynurzył się nieco z wody, odgarniając jednocześnie z twarzy mokre pasma długich, ciemnozielonych włosów.
-Uduszę ją kiedyś, naprawdę... - Prychnął góral, mając, niebezpodstawne zresztą, podejrzenia, że za całością tego, co go właśnie spotkało, stała pewna fioletowa wiedźma.

Potem otworzył oczy i zdębiał. Nie wyczuwał żadnych skupisk energii, żadnego jej przepływu, ba, nie czuł nawet najsłabszych śladów jej obecności. Coś było nie tak. I to nie z miejscem, w którym się znalazł. Stwierdzenie, że świat był martwy wydawało się wygodnym rozwiązaniem zagadki. Ale nawet wtedy mógłby wydobyć energię z własnego organizmu.
-No, chyba, że sam też jestem martwy. - Mruknął Yuby sam do siebie. - Ale, do cholery, chyba bym o tym wiedział?
Zielonowłosemu pozostawało założyć, że coś stało się z nim, a właściwie z jego mocami. Coś bardzo niedobrego. Coś, co sprawiało, że odczuwał palącą potrzebę odszukania pewnych osób i zarządania, głosem nie znoszącym sprzeciwu, szczegółowych wyjaśnień.

Gdzieś po lewej stronie rozległo się nieśmiałe chrząknięcie. Smok obrócił głowę i uniósł brwi w wyrazie niemałego zaskoczenia. Nieopodal, na trawie, siedziała niewielka, srebrna smoczyca i wpatrywała się w niego wyczekująco.
-Ja cię już chyba gdzieś widziałem... - Zastanowił się mężczyzna.
-Mogłabym powiedzieć to samo. - Zagadnięta nie wyglądała na zachwyconą towarzystwem.
Yuby w tym czasie wygramolił się z wanny i błyskawicznie narzucił na siebie ubranie.
-Nie wyglądasz na tutejszą. Wiesz może, gdzie w tej chwili jesteśmy?
-Nie. Nie wiem nawet, skąd się tu wzięłam. Był wybuch, potem wszystko rozsypało się niczym odłamki szkła...
-Potem była ciemność, a następnie wylądowaliśmy tutaj. - Dokończył za nią. - Czyli wszystko wskazuje na to, że siedzimy w tym samym bagnie. - Westchnął ciężko.

Pogawędkę przerwał nagły podmuch huraganowego wiatru. Kilka słabszych, młodych drzew złamało się niczym zapałki. Yuby poczuł znajome, przyjemne mrowienie na skórze, w nozdrza zaś uderzyła woń ozonu. Spojrzał za siebie, starając się w przybliżeniu określić epicentrum eksplozji. Magów pierwotnych nie było zbyt wielu, a energia, jaką każdy z nich się posługiwał, manifestowała się inaczej. Ta konkretna, jak na ironię, należała do opierającego się teraz o krawędź wanny smoka.
-Pięknie. Nie dość, że ja nie mam swoich mocy, to jeszcze bawi się nimi teraz ktoś inny. - Potarł czoło w zdenerwowaniu.
-Nie masz swoich, ale masz cudze. - Smoczyca machnęła skrzydłami i uniosła się lekko w powietrze.
-Słucham? - Spojrzał nia nią niezbyt przytomnym wzrokiem.
-Spróbuj zmienić tę wannę, powiedzmy, w ogórka.
-Żartujesz?
-Spróbuj, mówię.
Yuby wzruszył ramionami i dotknął dłonią drewnianej powierzchni. Ku swemu niemałemu zaskoczeniu odkrył, że wyczuwa każdą, najmniejszą cząstkę materii, z której składał się obiekt. Wystarczyło poprzesuwać atomy, zmienić strukturę, żeby otrzymać...
-No, nie do końca o to mi chodziło... - Narth westchnęła, patrząc, jak mebel zamienia się w tęczowej barwy galaretę. - Ale moja teoria jest słuszna.
-Pozostaje znaleźć właściciela tych talentów, który zapewne został obdarzony moimi zdolnościami... A potem znaleźć sposób, by cały ten bajzel odkręcić.
Góral zarzucił kurtkę na ramiona, wsunął ręce w kieszenie i ruszył w dół pagórka. Po chwili odwrócił głowę i zapytał:
-Idziesz ze mną, czy będziesz tak wisieć w powietrzu?

_________________
From the brightest start
Comes the blackest hole
You had so much to offer
Why did you offer your soul?
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
 
Numer Gadu-Gadu
3010805
Bezimienny Płeć:Mężczyzna
Najmniejszy pomiot chaosu


Dołączył: 05 Sty 2005
Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych.
Status: offline
PostWysłany: 22-12-2008, 16:04   

Posiedzenie strategiczne Komitetu Rewolucyjnego było długie, burzliwe i mało owocne. Po dyskusji na temat planu działania, a zwłaszcza ścierania się opcji ostrożnych (Spróbujmy na starcie nie zwracać na siebie uwagi i zebrać jakieś informacje) ze zdecydowanie mniej ostrożnymi (E tam, od razu zacznijmy wszystko rozwalać) jedynym planem na jaki się wszyscy zgodzili było To może udajmy się tam i na miejscu się zobaczy co dalej. Kwestia nie rzucania się w oczy również została rozwiązana kompromisowo. Z jednej strony Serika, Gonik i Momoko zostały obdarowane przez Poringa strojami mającymi ukryć uszka i ogony przed zbyt wścibskim wzrokiem potencjalnych obserwatorów. Z drugiej stroje przybrały formę identycznych, ciemnych płaszczów przeciwdeszczowych w komplecie z równie ciemnymi kapeluszami, przywodzącymi na myśl filmy szpiegowskie lub gangsterskie. Dodatkowo Gonik i Miya miały wziąć ze sobą swoje miecze, a Poring zdecydowanie odmówił zostawienia włóczni za sobą, zgadzając się jedynie na tymczasowe zwinięcie Sztandaru, by ten zwracał mniej uwagi.

Na przewoźnika został ostatecznie wyznaczony Daer, któremu po krótkiej rozmowie z Miyą udało się w końcu otworzyć prowadzący gdzie trzeba portal... oczywiście prosto pod nogami zgromadzonych.

Lądowanie o dziwo nie było specjalnie twarde - było za to mokre. Przez przybyszami rozpościerał się duży, wybetonowany plac, z jednej strony zakończony parkiem, z pozostałych trzech obramowany przez wysokościowce ze szkła i złocistego, wyszlifowanego na połysk metalu. Plac zapełniony był ludźmi, przechadzającymi się, siedzącymi na ławeczkach, obserwującymi wiadomości pokazywane na wielkich ekranach umieszczonych w kilku strategicznych pozycjach. Duża grupa osób czekała z boku placu na czymś przypominającym przystanek autobusowy, a jeszcze większa stała w jednej z kilku widocznych kolejek do różnych sklepów i urzędów mieszczących się na parterach otaczających plac budynków. Porządku na placu pilnował stojący dyskretnie z boku patrol - choć trudno o dyskrecji mówić w wypadku jednostki składającej się z 3 ponuro wyglądających drabów w kamizelkach i kaskach ochronnych, wzmocnionych przez 2 równie czarne pancerze bojowe. Na znajdującym się za patrolem parkingu widać było ciemny, niesympatycznie wyglądający pojazd przypominający najeżony bronią duży walec z metalu.
Na samym środku placu znajdował się pomnik, będący klasycznym przykładem sztuki abstrakcyjnej - głowa zamyślonego starca wynurzająca się z bezkształtnej bryły metalu miała prawdopodobnie jakieś symboliczne znaczenie, ale trudno było dociec jakie.
U stóp pomnika znajdowała się fontanna. Ta właśnie, nad którą otwarł się Daerowy portal.

Grupka Zupełnie Nie Zwracających Na Siebie Uwagi osób, zostawiając za sobą mokre ślady stóp (za wyjątkiem Daera, któremu tym razem udało się pozostać suchym) wygramoliła się z fontanny budząc wyjątkowo małe zamieszanie. Żadnych krzyków, pokazywania palcami, nawet zdumiewająco mało komentarzy - tak jakby większość obserwatorów zdecydowała, że nie chca mieć z niczym do czynienia. Tylko ciągle powiększające się koło pustej przestrzeni dawało znać, że coraz więcej ludzi jednak zdało sobie sprawę z niecodzienności sytuacji.

- Chyba nie o to nam chodziło - zauważyła Mai
- Na pewno nie o to! Teraz jesteśmy kompletnie mokrzy! - Z oburzeniem odpowiedziała Serika (która po raz pierwszy miała okazję zapoznać się z wrażeniem jakie sprawiają mokre futerko i ogon)
- Granda! - Zgodził się Ysen (najbardziej mokry z całej grupy, gdyż, jakimś tajemniczym sposobem, przy lądowaniu znalazł się na samym spodzie).
- Czy nie mamy jakichś poważniejszych zmartwień na głowie? - Daerian z niepokojem obserwował rozstępujący się tłum, czekając na dość oczywistą reakcję zaczynającego się interesować sytuacją patrolu.
- E tam, złapiemy jakiś stop i poszukamy hotelu gdzie by się można zakwaterować i wysuszyć. Potem będziemy się zastanawiać co dalej. - Poring siedział na brzegu fontanny, wylewając wodę z glanów, zadowolony, bo udało mu się uchronić Sztandar przed zamoczeniem.
- Stop? Gdzie ty zamierzasz znaleźć jakiegoś frajera co nas podwiezie?
- O, tam idzie. Pancerze i broń swoją drogą też się przydadzą. - Punyan uśmiechnął się szeroko do pierwszego z nadchodzących policjantów.

_________________
We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.

The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Ysengrinn Płeć:Mężczyzna
Alan Tudyk Droid


Dołączył: 11 Maj 2003
Skąd: дикая охота
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
Tajna Loża Knujów
WOM
PostWysłany: 24-12-2008, 00:25   

Pierwszym co poczuł było nieznośne wirowanie świata wokoło. Drugim ból, zdający się emanować z każdego atomu ciała. Próba otworzenia oczu niestety nie tylko potwierdziła wrażenie wirowania, ale też sprawiła, że między powieki wdarła mu się płynna lawa, wypalając oczy i wżerając się w głąb czaszki. Przez dłuższą chwilę starał się nie oddychać, gdyż jego płuca wypełniał płonący gaz, mogący w każdej chwili eksplodować.

- Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny - burknął jadowicie jakiś piekielny demon. Próba rozpoznania go zwielokrotniła ból rozdzierający czaszkę, toteż poważnie rozważał utratę przytomności. - Swój obecny stan zawdzięczasz tylko i wyłącznie sobie.
- Zjeżdżaj, Daer... - Westchnął. O dziwo wymówienie tego nie spowodowało wyplucia płuc.
- Tylko tyle masz mi do powiedzenia po tym w co nas wpakowałeś?
- Tylko.

Ze zdziwieniem stwierdził, że wszechogarniający ból stopniowo ustępuje. Cóż, tyle dobrego z posiadania własnego demona. Otworzył ostrożnie oczy i rozejrzał się wokoło. Nad sobą ujrzał coś, co niewątpliwie było spodem górnej pryczy w więziennej celi, po jednej stronie (z lekkim wahanie zidentyfikowanej jako lewa) szarą ścianę z brzydkim napisem, po drugiej zaś pustą przestrzeń. Gdy upewnił się, że stać go na tak tytaniczny wysiłek przekręcił lekko głowę, dzięki czemu ujrzał także piętrową pryczę po drugiej stronie, na której siedział Daer. Ku cichej satysfakcji Ysengrinna drow wyglądał jakby niedawno urodził kamień nerkowy. Odwrócił głowę i ponownie zamknął oczy. Wysilił pamięć, chcąc wrócić do ostatnich wydarzeń jakich pamiętał.

* * *

Tak naprawdę rycerz nie był winny sprowokowania patrolu, ci bowiem najwyraźniej zamierzali ich zgarnąć już w momencie, gdy wylądowali w fontannie. Oczywiście w pierwszej chwili tego nie mogli wiedzieć, Daerian próbował więc załatwić sprawę polubownie. Uznając się za jedynego wystarczająco poczytalnego by podjąć negocjacje wyminął poringa i podjął rozmowę z jednym z nadchodzących milicjantów. Ten zatrzymał się, dziwnie ważąc w rękach jakiś podłużny czarny przedmiot. Pozostali zaczęli powoli okrążać grupkę przybyszów, jeden z pancerzy bojowych podszedł i położył metalową łapę na ramieniu Ysengrinna.

- Obywatelu, twoje uczesanie i strój nie licują z zasadami porządku i współżycia społecznego i gwałcą artykuł 2312 kodeksu karnego oraz artykuł 345 punkt 2 kodeksu wykroczeń przeciwko obyczajności! Pójdzie obywatel z nami.
- ... - rycerz najpierw w ogóle nie zareagował. Następnie walnął go pięścią twarz tak mocno, że zmiażdżył kewlarową osłonę twarzy i powalił go na łopatki.

Milicjanci okazali się nieźle wytresowani, gdyż niespodziewana akcja nie zbiła ich z pantałyku. Przeciwnie, natychmiast dobyli miotaczy gazu i ogłuszaczy, po czym błyskawicznie wystrzelili - oczywiście w najbliższych przeciwników, czyli Ysena i Daeriana. Spryskani paraliżującym gazem i potraktowani dziwnym promieniowaniem (jedno i drugie w dawce, która zabiłaby pięć normalnych osób) zwalili się na ziemię niczym kłody.

* * *

- Hmm... Ciekawe czy resztę też zgarnęli...
- NAS zgarnęli! - dobiegło gdzieś spoza celi. Ysengrinn podniósł się i za przezroczystą barierą pola siłowego ujrzał drugą celę, a w niej Serikę i Mai. Bardzo zirytowane Serikę i Mai.
- O. Nikogo więcej?
- Nie - prychnęła Serika. Z irytacji jej ogon wyskoczył spod płaszcza i zaczął wściekle majtać. - Pozostali się ulotnili.
- Aha - odparł rycerz niezbyt mądrze. Po chwili oświeciło go. - ... Dlaczego się ulotnili zamiast wprasować tamten patrol w ziemię!?
- Jakby to powiedzieć...
- Najlepiej po kolei - stwierdziła Mai, siłując się z rudym ogonem.

* * *

Gdy (tymczasowo) czerwonowłosy Daerian i (tymczasowo) blondwłosy Ysengrinn zwalili się na ziemię, pozostali podróżnicy faktycznie mieli zamiar uderzyć na patrol wszystkim co fabryka dała (oprócz Mary, która zamierzała po prostu złoić ich miotłą). Niespodziewanie jednak pod nogi im i milicjantom padły i eksplodowały granaty błyskowe. Wszyscy spanikowali i uskoczyli na boki, z wyjątkiem Poringa, który zajęty był rzucaniem jakiegoś zaklęcia. Chwilę później wszędzie wokoło zmaterializowało się kilkadziesiąt kolorowych kulek z małymi oczkami i wielkimi zębami, które zaczęły skakać na wszystkie strony, atakując wszystko co się ruszało. Niestety także członków drużyny, którzy rozbiegli się na wszystkie strony i zupełnie przemieszali z miejscowym aparatem ucisku. Serika zauważyła w ogólnym chaosie jakichś cywilów, którzy znowu rzucali granaty - teraz dla odmiany dymne.

- Niech żyje wolność! Niech żyje swoboda!
- Niech żyje zabawa! I dziew... Khem, przepraszam...

Kotołaczka była niemal pewna, że drugi głos gdzieś już słyszała. Nie zdążyła się jednak dobrze przyjrzeć gdyż wkrótce widok zasłoniły jej kłęby dymu. Miała zresztą ważniejsze zmartwienia, atakowało ją co najmniej pięć natrętnych kulek, które porządnie nadgryzły jej płaszcz. Nim ostatnią wykopała na księżyc straciła całkowicie rozeznanie w sytuacji. Wokół panował hałas niczym na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Jerozolimskich w dniu Sądu Ostatecznego. Jedyne co widziała wokół to szarość, sylwetki biegających ludzi i tabun przemykających koło niej kolorowych kucyków.

- To było niechcący! - Krzyczała gdzieś z oddali Mara.

Nagle w ogólną kakofonię włączył się odgłos odrzutowego silnika. Zauważyła, że dym zaczął się gwałtownie rozpraszać, po chwili zaś wyłoniła się z niego oszołomiona rudowłosa dziewczyna.

- Maieczka!
- Serika! Jak się cieszę, że cię widzę!
- Ja też! Nie wiesz gdzie...
- Stać w imieniu prawa!

Obie dziewczyny poczuły jednocześnie na ramionach ciężkie łapy pancerza bojowego, który pojawił się nie wiadomo skąd. Serika dopiero teraz spostrzegła oddalający się pojazd policyjny, w którego nie domkniętym włazie widać było Gonik, jakiegoś nieznajomego i dziewczynę niepokojąco podobną do Irian. Tylko z innymi włosami. "Po prostu pięknie" prychnęła w duchu.

* * *

- A-ha.
- Zostawili nas - prychnął Daerian.
- Mieli ryzykować, że i ich złapią?
- Co za różnica? Przecież i tak w każdej chwili możemy się uwolnić.
- ... W sumie.

Rozmowa została przerwana, gdyż ze szczękiem otworzyły się jakieś drzwi i po chwili pojawiły się dwie młode kobiety w szarych bezbarwnych mundurach. Jedna z nich wyłączyła pole siłowe zamykające celę dziewczyn, po czym gestem ręki kazała im wychodzić. Cała czwórka ruszyła korytarzem w nieznanym kierunku, wychodząc poza pole widzenia rycerza i drowa.

- Pięknie... Co teraz robimy?
- Ty rób co chcesz, ja doprowadzę do normalności swoje włosy - odparł Ysengrinn.
- ... Uważasz, że powinniśmy dać się przetrzymywać?
- Nie, ale na pewno łatwiej będzie się wyrwać w nocy. Podobnie jak narobić większego bigosu.

_________________
I can survive in the vacuum of Space
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź galerię autora
Mara Płeć:Kobieta
High


Dołączyła: 05 Maj 2007
Skąd: spod łóżka
Status: offline

Grupy:
House of Joy
Lisia Federacja
PostWysłany: 01-01-2009, 23:31   

- Życie jest okrutne. Okrutne jest życie. Trafiliśmy tu po nic, będziemy wyzwalać ludzi za pomocą puchatych kucyków i szukać aresztowanego paladyna z moralnym kacem bo mu się w ciele zagnieździł demon. Będziemy to wszystko robić. Co oznacza, że będę musiała wstać. Wstać i wreszcie oznajmić partyzantom, że wielka armia różowych kucyków tratująca Biuro Polityczne to za mało do całkowitego wyzwolenia. Przy okazji będzie trzeba wysilić umysł aby blokować drogę kolejnym kucykom bądź słoniom. Mało tego, kiedy straciłam demona, moja aparycja i materialna forma mojej własnej energii straciły swój mhrok, co jest dość irytujące. Czuję pustkę, którą wypełniła kaszka manna o smaku malinowym i jest jej za dużo. Kurczę blaszka, mdli mnie na dodatek i chyba to śniadanie mi zaszkodziło bardziej niż reszcie. Mało tego, te kucyki też falują. Chciałabym także iść się przespać, ale to pewnie wiązałoby się z pęknięciem wymiaru i musiałabym potem to pęknięcie czymś wypełnić. Ja bym musiała wypełniać. Co oczywista oznaczałoby to, że musiałabym wstać. Czy już mówiłam jakie życie jest beznadziejne?
Mortvert nie odpowiedział. Właśnie z jego mózgu robiła się całkiem sympatyczna papka z przyczyn prostych acz obiektywnych - padł ofiarą angstownego monologu Mary i jej mdłości. To znaczy, mdłości generalnie nic nie mówiły. Generalnie.

Wstała. Inżynier mógł przyglądać się w półmroku jak, z wyraźnym wysiłkiem, unosi swoje zmęczone ciało oblepione mokrymi ubraniami, których druga młodość minęła chyba z momentem pojawienia się dziewczyny w tej rzeczywistości. Nie można powiedzieć, że jej ubranie było od początku zniszczone - po prostu uległo przyspieszonemu zużyciu, na które zresztą miało zasadniczy wpływ kilka czynników, których ze względu na nerwy czytelnika nie należy przytaczać.
Toteż wstała. Zadarła niezbyt dumnie głowę do góry i omiotła zmęczonym wzrokiem pomieszczenie wypełnione partyzantami(a także Miyakiem, Momoko, Mortvertem, Poringiem Astralnym i innymi przybyszami) oraz różowymi, puchatymi kucykami. To ją jeszcze bardziej zmęczyło. Głośno wypuściła z płuc powietrze i zapytała:

- Macie w tym mieście jakiś ciucholand?

Nie wiadomo, czy to jej ton głosu czy fakt, że energia falująca wokół nieco przewróciła się wywołując niezbyt donośne dudnienie w pomieszczeniu spowodował tę pełną konsternacji ciszę. Mara uniosła brew i podrapała się nieco zakłopotana po głowie.
- No co?
Partyzanci właśnie omawiali szczegółowo plan najechania na Biuro Polityczne z czynnym udziałem kucyków. Przywódca, wyglądający na jakieś czterdzieści lat mężczyzna o dość energicznym usposobieniu zwiesił ołówek nad mapą miasta i spojrzał na nią. Zaraz potem powrócił do objaśniania szczegółów diabelnie skomplikowanego przedsięwzięcia. On się widać nie ubierał w Ciucholandzie.
Dziewczyna westchnęła i spojrzała błagalnie po pozostałych. W końcu jeden burknął coś o tym, że Ciucholandy są zabronione. Ona zaś spojrzała na pozostałych.
- To może, zanim wyzwolimy tę planetę, zaopatrzymy się w jakiś bagaż? W sumie nie pakowałam się na dezintegracje wszechświata.

_________________
"Shut up and keep up squeezing the monkeys!"
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
 
Numer Gadu-Gadu
5928978
Wyświetl posty z ostatnich:   
Strona 5 z 7 Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików
Możesz ściągać załączniki
Dodaj temat do Ulubionych


Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group