Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Zamieszczone na Czytelni |
Wersja do druku |
Bianca -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 09-11-2005, 14:31 Zamieszczone na Czytelni
|
|
|
-Czego by Pan chciał, istoto rozumna? Dlaczego pytam – łatwiej jest się targować, jeżeli będę miał chociażby zgrubne wyobrażenia o poziomie Pana pretensji.
-No, nie wiem. Może pieniędzy, ale przecież nie mogę zdradzić własną cywilizację dla pieniędzy.
-A jeśli będzie Pan miał bardzo dużo pieniędzy? Ale nie ważne, ponieważ nasza współpraca, proszę zwrócić uwagę – współpraca, nasza współpraca uczyni Pana bogaczem, nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Może ma Pan jakieś życzenia oprócz pieniędzy?
-Chyba nie.
-Przepraszam że poruszam ten temat, ale praktycznie w momencie przechodzenia przez portal stałem się świadkiem sceny, podczas której oznajmiono Panu, że przegrał pan w grach godowych z konkurentem.
Ta plama podobała mi się coraz mniej.
-Ano było – przyznałem.
-A jak spojrzy Pan na to, że ja – nadawało Aranoya Szizap, przysuwając się odrobinę bliżej – że ja, z pomocą niewielkich przekształceń w Pana ciele znacznie powiększę -Pańskie szanse w grach godowych.
-Jak to? - poczułem się zainteresowany i odstawiłem filiżankę na stół
-Hm, powiedzmy powiększając Pana organ dzieciorodny albo nadając Panu bardziej pociągający odcień
-Chyba jednak wolę pieniądze
-A może chciałby Pan jakieś nadzwyczajne zdolności? Powiedzmy wyczuwanie obiektów materialnych w promieniu 100 lat świetlnych? Albo przepowiadanie życia i śmierci gwiazd? Wybitne zdolności w matematyce siódmego wymiaru? Giętkość członków? To wszystko przed Panem i należy tylko wybrać!
-Nie jestem przekonany – zacząłem, i w tym momencie plama ześlizgnęła się na mnie. -Dzięki bogu, pomiędzy nami stał kosz na śmieci, i dopóki próbowała go przeniknąć, zdążyłem zareagować i uchylić się z trajektorii. Gdy spróbowało dosięgnąć mnie ponownie byłem juz przygotowany i uchyliłem się. Przez jakieś pięć minut biegaliśmy po kuchni. Potem zamarliśmy.
-Proszę posłuchać! - stwierdziła plama. - Traci Pan unikalną możliwość. Pańska cywilizacja i Pan osobiście możecie juz nigdy więcej nie napotkać na swej drodze przedstawicieli Rady handlowej. Przecież znajdujecie się w zakamarku galaktyki! Kiedy jeszcze zajrzy do was komiwojażer z tak unikatowym asortymentem propozycji?
-Komiwojażer? To coś sprzedajecie?
-No tak.
-To po co ta gadka o podbijaniu świata?
-No zgadza się, jaki handlowiec nie chciałby podbić rynku całego świata? Bez wątpienia odbije się to na moich procentach ze sprzedaży. Pańskich zresztą również.
Poczułem się jak kompletny idiota. Już drugi raz. Aplauz.
-A co sprzedajecie?
-O! Czegokolwiek dusza zapragnie! Na mojej prajs-liście jest nawet sznubt, nie mówiąc o takich drobiazgach jak missici, hrawy i kueni! I wszystko w rozsądnych cenach. Oczywiście, nie za darmo. Ale przecież powinien Pan zdawać sobie sprawę, że prawdziwy towar nie może być tani. Do tego rozchody na transport... rozumie Pan przecież.
Plama zbliżała się powoli, a ja w zamyśleniu wziąłem ze stołu kawę i upiłem parę łyków. Nigdy nie miałem nic przeciwko normalnym stosunkom pieniężno-handlowym. A tu absolutorium się zbliża, a normalna praca, jak to mówią, na przednim brzegu kapitalizmu. Nieoczekiwanie zabrzmiał dzwonek u drzwi. I, oczywiście, upuściłem filiżankę, która, naturalnie, upadła wprost na plamę, i rozleciała się na malutkie kawałki. Płyn wyciekł, a plama zasyczała, zabulgotała... i przestała migotać.
Poszedłem otworzyć drzwi, za którymi stała moja ukochana cudza narzeczona z oczu której, zupełnie jak tej plamie, strzelały błyskawice. Żądała zapomnianej kosmetyczki. Ta znalazła się dosyć szybko i panna porzuciła mnie raz jeszcze, tym razem już na pewno na zawsze, nawet nie pocałowawszy w policzek. Wróciłem do kuchni i dotknąłem plamy by wyrzec ze smutkiem:
-No i jak my teraz bez sznbutu?
I poszedłem do kuchni po płyn czyszczący. Ciekawe czy ta plama zejdzie do powrotu rodziców...
***
koniec |
|
|
|
|
|
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 09-11-2005, 15:33
|
|
|
Cytat: | A tu absolutorium się zbliża, a normalna praca, jak to mówią, na przednim brzegu kapitalizmu. |
Jeśli ktoś ma pomysł jak to mozna zgrabnie przetłumaczyć na nasze niech się podzieli. |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
|
|
|
|
|
Avellana
Lady of Autumn
Dołączyła: 22 Kwi 2003 Status: offline
|
Wysłany: 09-11-2005, 16:50
|
|
|
A mógłby ktoś przybliżyć, o co w tym w ogóle chodziło? Bo mnie uciekł sens tego porównania. |
_________________ Hey, maybe I'll dye my hair, maybe I move somewhere... |
|
|
|
|
Bianca -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 09-11-2005, 16:52
|
|
|
mi tez, niestety rowniez w oryginale..... z kontekstu wynika ze cos w stylu "o prace dzis trudno" |
|
|
|
|
|
Bianca -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 12-11-2005, 12:24
|
|
|
mamy pozwolenie na publikacje do plamy, tak ze jest do korekty i zamieszczenia. |
|
|
|
|
|
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 13-11-2005, 18:23
|
|
|
Cytat: | mi tez, niestety rowniez w oryginale..... z kontekstu wynika ze cos w stylu "o prace dzis trudno" |
Spytałem psorki od rosyjskiego i powiedziała, że inaczej. "Normalna praca, jak to mówią, na przednim brzegu kapitalizmu" znaczy mniej więcej tyle, co "normalna praca jest, jak to mówią, pierwszym krokiem do dostatniego życia". |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
|
|
|
|
|
Bianca -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 13-11-2005, 20:46
|
|
|
ok............. |
|
|
|
|
|
Xeniph
Buruma
Dołączył: 23 Sty 2003 Status: offline
Grupy: AntyWiP WIP
|
Wysłany: 13-11-2005, 21:02
|
|
|
"Mądrością i pracą narody się bogacą"? :D |
_________________ You don't have to thank me. Though, you do have to get me donuts. |
|
|
|
|
Crack
Dołączył: 13 Maj 2003 Status: offline
Grupy: Fanklub Lacus Clyne
|
Wysłany: 16-11-2005, 21:40
|
|
|
Na dysku zalegają mi tłumaczenia Slayersów, ktoś ma i wrzuci / podesłać komuś żeby wrzucił? |
_________________ One to rule them all, One to find them,
One to bring them all and in peace bind them |
|
|
|
|
Serika
Dołączyła: 22 Sie 2002 Skąd: Warszawa Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 16-11-2005, 21:51
|
|
|
Crack, chodzi Ci o tłumaczenia oryginalnych opowiadań? Musielibyśmy wydębić zgodę autora, a nawet, gdyby udało nam sie skontaktować, nie chce mi sie wierzyć, żeby pozwolił zamieścić amatorskie tłumaczenie w sieci (nawet, jeśli raczej nie ma szans, zeby to kiedys u nas drukiem wyszło). |
_________________
|
|
|
|
|
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 16-11-2005, 22:05
|
|
|
Zgodę Hajime Kanzaki;>? |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
|
|
|
|
|
Serika
Dołączyła: 22 Sie 2002 Skąd: Warszawa Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 16-11-2005, 22:07
|
|
|
Jeśli mówimy o tych samych tłumaczeniach - no a kogo? :P
A bez zgody nie umieszczamy, no way. |
_________________
|
|
|
|
|
Bianca -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 17-11-2005, 13:08
|
|
|
plama update po korekcie. teraz chyba trzeba tylko dotepic literowki i mozna puszczac:
Filiżanka kawy, młody człowiek, i plama na ścianie która chciała podbić świat.
(zamieszczone)
Tego dnia pojąłem, że młodzieniec w moim lustrze jest kretynem. Starłem z policzka ślad po szmince, i z postanowieniem, że mam prawo do filiżanki kawy poszedłem do kuchni. Właśnie zostałem porzucony. Z dość wydumanego powodu – ślubu. Wielkie brawa dla tego pana!!. Nastawiłem czajnik i nasypałem do filiżanki rozpuszczalnej namiastki ze słoiczka z dumnie brzmiącą etykietą “kawa brazylijska”. Banalna sytuacja. Z wysokości moich dwudziestu lat mogłem w pełni ocenić zasadność przyczyny. Taak... Ale powstaje pytanie, co mam zrobić z kupionym wczoraj zaręczynowym pierścionkiem, skoro właśnie wyjaśniło się, że w tym wyścigu nie byłem jedynym uczestnikiem, a już na pewno niestety nie liderem. Gdy woda zawrzała, napełniłem filiżankę i popatrzyłem na ścianę. Tam, pomiędzy szafą a wyciągiem pojawiła się wspaniała migocząca plama koloru khaki.
Od razu uprzedzę: nie palę. Wcale. W tym paskudztw. Co prawda, czasem wypiję. Ale wczoraj nie piłem, a teraz nie zdążyłem przełknąć nawet łyka kawy. Khm. Przestraszyłem się, że odejście ukochanej okazało się ostatnim gwoździem do trumny mojej psychiki. I w tym momencie plama przemówiła.
- Witaj, rozumna istoto!
Moje podejrzenia nasiliły się, i w jednej chwili zapuściły korzenie w twardym gruncie materializmu.
- Czemu Pan milczy, istoto rozumna? – zapytała z pewną ostrożnością plama.
- Nie rozmawiam z plamami – odrzekłem na wszelki wypadek.
Odpowiedź - na zaskakujące widać stwierdzenie - dostałem po dłuższej chwili:
- Pana, istoto rozumna, zawodzi percepcja! To co postrzega Pan jako plamę, jest tak naprawdę tylko cieniem wielowymiarowego ciała. Gdyby miał Pan możliwość postrzegać mnie trochę inaczej, na pewno zostałby Pan porażony moja urodą i wspaniałymi możliwościami bojowymi.
Poczułem naglą chęć pójścia do psychiatry, by dobry pan w białym kitlu porozmawiał ze mną, uspokoił, przepisał tabletki i przywrócił na łono normalnie myślących współobywateli. Odstawiłem filiżankę na stół i sięgnąłem po telefon, na co plama wystrzeliła ładunek jakiegoś nieznanego paskudztwa, które po prostu roztopiło plastik w moich rękach. By uniknąć oparzenia musiałem odrzucić słuchawkę: zacząłem spoglądać na plamę z większym szacunkiem. A nawet ze strachem.
- Coś nie tak?! – zapytałem.
- Jak podpowiada mi ogromne doświadczenie w podboju światów, zamierzał Pan właśnie poinformować swoich Starszych o mojej obecności.
- Hm, prawie – postanowiłem być ostrożny
- NIE TRZEBA – zabrzmiało to jakoś tak bardzo przekonywująco– Przedwczesne wmieszanie się konserwatywnej warstwy waszej populacji może zaszkodzić całej mojej misji. Potrzebuję tylko Pana!
Szczerze mówiąc, to stwierdzenie niezbyt mnie ucieszyło. Pomyślałem, że obserwowanie kontaktu z ... przedstawicielem rasy plam dobrze wygląda w telewizji, ale, jakby to powiedzieć, nie z samego centrum wydarzeń. Kolejne ładunki paskudztwa poleciały w kierunku drzwi i okna. Myśl o ucieczce nie zdążyła nawet dopełznąć do ośrodka decyzyjnego.
- Pan! I tylko Pan!
- A kto inny by nie pasował? - zainteresowałem się z nadzieją
- W zasadzie, kto inny by też pasował, ale los tak pokierował naszymi losami, że portal otworzył się właśnie w Pańskim mieszkaniu! Nie jest Pan przypadkiem fatalistą?
- Nie – pokręciłem głową.
- Ja tez nie jestem. Ale niniejszy fakt może być rozpatrywany jako znak, dlatego poplujmy przez plazmę i zaczynajmy.
- Co?
- To, że zapełznę na Pana, istoto rozumna. Niestety, jestem przywiązany do portalu i do swobodnego poruszania się po waszej planecie potrzebuje nosiciela.
Gwałtownie zapragnąłem kawy.
- E.... A jeśli nie chce by na mnie zapełzano?
- Wtedy spróbuję Pana przekonać.
Z westchnieniem ulgi sięgnąłem po filiżankę i upiłem łyk.
- Proszę namawiać.
Plama odrobinę się przysunęła.
- Pozwoli Pan, że się przedstawię – zaczeła – Aranoya Szizap, przedstawiciel Rady Handlowej, et cetera, et cetera.
- Vadim.
- Czego by Pan pragnął, istoto rozumna? Czemu pytam – łatwiej jest się targować, jeżeli będę miał chociażby zgrubne wyobrażenia o poziomie Pana pretensji.
- No, nie wiem. Może pieniędzy, ale przecież nie mogę zdradzić własnej cywilizacji dla pieniędzy.
- A jeśli będzie Pan miał bardzo dużo pieniędzy? Ale nie ważne, nasza współpraca, proszę zwrócić uwagę – współpraca, uczyni Pana bogaczem, nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Może ma Pan jakieś życzenia oprócz pieniędzy?
- Chyba nie.
- Przepraszam że poruszam ten temat, ale w momencie przechodzenia przez portal stałem się świadkiem sceny, podczas której oznajmiono Panu, że przegrał pan w konkurencji: gry godowe.
Ta plama podobała mi się coraz mniej.
- Ano tak – przyznałem.
- A jak spojrzy Pan na to, że ja – nadawało Aranoya Szizap, przysuwając się odrobinę bliżej – że ja, z pomocą niewielkich przekształceń w Pana ciele znacznie powiększę Pańskie szanse w grach godowych?
- Jak to? - poczułem się zainteresowany i odstawiłem filiżankę na stół
- Hm, powiedzmy powiększając Pana organ dzieciotwórczy albo nadając Panu bardziej pociągającą kolorystykę.
- Chyba jednak wolę pieniądze
- A może chciałby Pan jakieś nadzwyczajne zdolności? Powiedzmy wyczuwanie obiektów materialnych w promieniu 100 lat świetlnych? Albo przepowiadanie życia i śmierci gwiazd? Wybitne zdolności w matematyce siódmego wymiaru? Giętkość członków? To wszystko przed Panem i należy tylko wybrać!
- Nie czuje się przekonany – zacząłem, i w tym momencie plama ześlizgnęła się ze ściany. Dzięki bogu, pomiędzy nami stał kosz na śmieci, i w czasie gdy go przenikała, zdążyłem zareagować i zejść z trajektorii. Gdy spróbowała dosięgnąć mnie ponownie byłem już przygotowany i wykonałem unik. Przez jakieś pięć minut trwała gonitwa po kuchni. Potem zamarliśmy.
- Proszę posłuchać! - stwierdziła plama. - Traci Pan unikalną możliwość. Pańska cywilizacja i Pan osobiście możecie juz nigdy więcej nie napotkać na swej drodze przedstawicieli Rady handlowej. Przecież znajdujecie się w zakamarku galaktyki! Kiedy jeszcze zajrzy do was komiwojażer z tak unikatowym asortymentem propozycji?
- Komiwojażer? To coś sprzedajecie?
- No tak.
- To po co ta gadka o podbijaniu świata?
- No zgadza się, jaki handlowiec nie chciałby zawładnąć rynkiem całego świata? Bez wątpienia odbije się to na moich procentach ze sprzedaży. Pańskich zresztą również.
Poczułem się kompletnym idiotą. Po raz drugi. Wielkie brawa dla tego pana!!.
- A co sprzedajecie?
- O! Czegokolwiek dusza zapragnie! Na mojej prajs-liście jest nawet sznubt, nie mówiąc o takich drobiazgach jak missici, hrawy i kueni! I wszystko w rozsądnych cenach. Oczywiście, nie za darmo. Ale przecież powinien Pan zdawać sobie sprawę, że towar dobrej jakości nie może być tani. Do tego koszta transportu... rozumie Pan przecież.
Plama pełzła powoli, a ja w zamyśleniu wziąłem ze stołu kawę i upiłem parę łyków. Nigdy nie miałem nic przeciwko normalnym stosunkom pieniężno - handlowym. Absolutorium się zbliża, z czegoś trzeba żyć a normalna praca to spory sukces dla skromnego studenta. Dałem się ponieść marzeniom: własny samochód, mieszkanie, a może nawet powrót dziewczyny marnotrawnej... Nieoczekiwanie zabrzmiał dzwonek u drzwi. I, oczywiście, upuściłem filiżankę, która, naturalnie, upadła wprost na plamę, i rozleciała się w drobny mak. Płyn wyciekł, a plama zasyczała, zabulgotała... i przestała migotać.
Poszedłem otworzyć drzwi, za którymi stała moja ukochana cudza narzeczona z oczu której, zupełnie jak z tej plamy, strzelały błyskawice. Żądała zapomnianej kosmetyczki. Ta znalazła się dosyć szybko i panna porzuciła mnie raz jeszcze, tym razem już na pewno na zawsze, nawet nie pocałowawszy w policzek. Wróciłem do kuchni i dotknąłem brudnej podłogi by wyrzec ze smutkiem:
- No i jak my teraz sobie poradzimy bez sznbutu?
Sięgnąłem po płyn czyszczący. Ciekawe, czy zdążę usunąć plamę do powrotu rodziców... |
|
|
|
|
|
Bianca -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 24-11-2005, 18:18
|
|
|
Spowiedź człowieka-mrówki (zamieszczone)
http://zhurnal.lib.ru/k/kirlan_a/murav.shtml
Ojca nie pamiętam, a matka długo chorowała i zmarła, ledwo skończyłem osiemnaście lat. Dobrze jeszcze, że do pełnoletności syna jednak dożyła, bo skończyłbym w domu dziecka. Innych krewnych w życiu nie widziałem. Przed ślubem z rodzicami stało się coś koszmarnego, i pokłócili się z całym światem. Nie wiem co dokładnie się stało, ale oberwało się jak zwykle ich jedynemu synowi.
W dzieciństwie dość mocno się jąkałem, byłem mały i pochmurny. Z powodu częstych dziecięcych chorób często opuszczałem szkołę. Nie miałem przyjaciół. Dla kolegów z klasy szybko zostałem chłopcem do bicia. Ta koszmarna, na wpół zwierzęca egzystencja trwała nieskończenie długo, ale, szczęśliwie, nie miałem z czym porównywać. Pewnie tylko dlatego nie powiesiłem się z rozpaczy. Żyłem jak we śnie, jak gdyby patrząc na samego siebie z boku, dopóki nie zlitował się nade mną jakiś starszy trener boksu i nie wziął pod swoją opiekę.
Wydaje się, że trener ten był kochankiem mojej matki. Wielkie dzięki, mamusiu. I chociaż życie nadal przypominało sen, sen ten wypełnił się sensem. Od rana do wieczora trenowałem w czarnomorskiej sekji boksu. Przestałem się uczyć, cudem tylko przenosząc się z klasy do klasy. Szczególnie dziwił się temu szczęściu nauczyciel matematyki. Zgadywałem poprawne odpowiedzi do zadań z materiału, którego jeszcze nie mieliśmy. Nauczyciel był przekonany, że mam rzadki talent, ale nie potrafił zarazić zdolnego ucznia tą swoją matematyką. Dużo bardziej pociągała mnie możliwość walić inne, bardziej szczęśliwe dzieci po pysku i obserwować, jak przy spotkaniu bały się byłego chłopca do bicia.
Co dziwne, dziecięce okrucieństwo nie zrobiło ze mnie chuligana. Nawet chuligan potrzebuje przyjaciół. A ja nigdy nie starałem się ich pozyskać, zawczasu nienawidząc dowolnego chłopaka z sąsiedztwa. I dziewczęta mnie szczególnie nie ruszały. Na tyle mocno wciągnąłem się w boks, że pierwszy atak hormonów na moje nowe, wzmocnione ciało, prawdopodobnie utonęła na sali sportowej.
Atak drugiej kohorty (второго эшелона) okazał się na tyle mocny, że od radu wyleciałem w nokaut. Nieoczekiwanie na biednego młodzika spadł nieskończony potok fantazji i obrazów przed którymi nie można się było schować. Kobiece twarze, kobiece biodra, kobiece piersi ścigały mnie na jawie i we śnie. Szczególnie pociągające były trocie starsze kobiety, o dojrzałych, dużych formach. Tyle że nadal nie nauczyłem się normalnej komunikacji, więc bałem się nawet do nich zbliżać. Z daleka pożerałem kobiety oczyma z mojej kryjówki na wzniesieniu u czarnomorskiej plaży. Nawet zdobyłem lornetkę, by móc ukradkiem podglądać kobieca szatnię.
Na dokładkę, znajomy z dzieciństwa trener przeprowadził się do innego miasta. Nowy nie zapałał do mnie miłością, ciągle się czepiał, żądał klasycznej techniki, jak gdyby nie wystarczały mu moje liczne zwycięstwa.
-Tak walczą tylko dzieciaki z ulicy. Na długo cię nie starczy. Jeżeli chcesz zostać prawdziwym sportowcem, odrzuć pychę i słuchaj co mówi doświadczony człowiek. - złościł się nowy trener.
Nasz konflikt zakończył się tym, że odrzuciłem jego, razem z boksem. Tym bardziej że głowa ta była po sam czubek zapchana seksem, którego jeszcze ani razu nie miałem.
Zaczęło się lato. Znalazłem pracę na plaży. Kobiety często patrzyły na mnie z zainteresowaniem, ale podczas rozmowy z którąkolwiek z nich tremowałem się tak bardzo, że wychodziłem na grubijana i tępaka. Godzinami siedząc na dziobie łodzi motorowej marzyłem, by jedna ze ślicznotek utonęła, po czym mógłbym ją uratować, zrobić sztuczne oddychanie, zasłużyć na wdzięczność. Z jakiegoś powodu wydawało mi się, że gdybym popełnił dla jakiejś kobiety bohaterski uczynek, miałbym prawo ja posiąść. A w przeciwnym wypadku nawet dotknięcie do bosko pięknego kobiecego ciała było bluźnierstwem.
Któregoś ranka przyszedłem na plażę pierwszy, i zauważyłem dwie sympatyczne dziewczyny na leżaku obok budki ratowników. Po otworzeniu drzwi hangaru naprężyłem muskuły i bez wysiłku (небрежно) ściągnąłem łódź motorową do wody. Ale dziewczyny nawet nie podniosły głów w kierunku superbohatera. Pochyliwszy się nad jakimś podniszczonym podręcznikiem uczyły się na pamięć jakiegoś tekstu angielskiego, z trudem go rozumiejąc. Usiadłem na moim zwykłym miejscu i zacząłem podsłuchiwać.
Z urywków fraz zrozumiałem, że panienki przygotowywały się do zdawania na studia. Koszmarnie zniekształcając obce słowa, pilnie kartkowały słownik, ale tajemniczy sens czytanej treści nadal umykał ich rozumieniu.
-A co to za słowo. Olu, znasz go? - rozzłościła się jedna
-Ono tu jest jakieś zbędne Nataszko, nie stresuj się – zachichotała druga
-”Partially” oznacza częściowo – niespodziewanie odezwałem się ja
Dziewczyny z zainteresowaniem spojrzały w moją stronę. Zaczerwieniłem się i odwróciłem wzrok.
-A wymawiamy go dobrze? - zapytała Natasza
-Inny akcent.
Ola gestem aktorki przerzuciła przez ramię długi warkocz. Wyobraziłem sobie, jak wspaniale wygląda jej fryzura, gdy rozpuścić te rozkoszne włosy wzdłuż poduszki.
-Dobrze znasz angielski? - Uśmiechnęła się Ola – bo u nas w szkole angielka albo była chora albo w ciąży. Pomożesz z tłumaczeniem?
-Mogę spróbować.
Wzruszyłem ramionami i na nieuginających się nogach zbliżyłem się do nich. Co dziwne, nieznajomy angielski tekst wydał mi się prosty i zrozumiały. Przeczytałem go od początku do końca, a potem przetłumaczyłem.
-Student? - z szacunkiem spytała Natasza
-Nie, od dzieciństwa mam zdolności językowe – skłamałem.
A w sumie, czemu skłamałem. Język angielski faktycznie zrobił się bliski i zrozumiały. Wydało mi się, że potrafię w nim myśleć i rozumieć. By sprawdzić to przeczucie, specjalnie zacząłem mówić po angielsku. I mówiłem dość długo, całkowicie swobodnie, upijając się słowami do których nie byłem przyzwyczajony i okrągłymi oczyma pięknych przyszłych studentek. Długo opowiadałem dziewczynom o tym jak są piękne, jak kuszące są ich gładkie biodra, giętkie ręce i miękkie wargi. A one siedziały nie rozumiejąc ani słowa, i tylko wzdychały wyobrażając sobie, że słyszą nowy tekst do ćwiczeń.
-Chłopcze, jesteś po prostu skarbem! - zachwyciła się Ola – a my planujemy się dostać do Gelendrzyku, do Krasnodarskiej filii. Nataszy ojciec ma tam krewnych. Pomożesz nam się połapać w tym angielskim?
-Nie wiem, mam sporo pracy.
Uważnie obrzuciłem wzrokiem pusta powierzchnię morza jak gdyby przy każdym ograniczniku (буйка) tonął ktoś z letników.
-A po pracy?
Jakie szczęście. Zrozumiałe, że po pracy udało mi się znaleźć ten wolny czas w moim przeładowanym grafiku.
Okazało się, że dziewczyny przyjechały do Czernomorsku z Krasnodaru. Wyrwały się na tydzień po maturze. Dlatego czasu miałem mało. Dość szybko okazało się, że u Nataszy nie mam szans – okazała się bogata panną z wymaganiami. Ola była prostsza. Gdy przypadkiem dowiedziała się, że ich korepetytor jest zupełnym sierota, długo patrzyła na mnie w zamyśleniu – chyba się litowała.
Skupiwszy się na jej problemach i przeżyciach zauważyłem, że fizyka tez przychodziła Oli z trudem. Nie myśląc długo, zaproponowałem, że pomogę i z fizyką. Dziewczyny nie zdziwiły się za bardz0, przyzwyczaiły się już, że skromny plażowy ratownik okazał się Leonardo da Vinci inkognito. A ja zdziwiłem się, czemu tak łatwo przychodzi mi rozwiązywanie zadań które w szkole rozwiązywałem z trudem? Ale ponieważ większa część moich myśli zajęta była czym innym, nie miałem czasu by przyhamować.
Pod koniec tygodnia Natasza niepewnie zaproponowała mi pieniądze. Odmówiłem. Następnego dnia gdzieś wyszła, a wdzięczna Ola oddała się korepetytorowi na podniszczonej kanapie w mieszkanku które wynajmowały. Została moja pierwszą kobietą. Mówią, że za pierwszym razem faceci miewają problemy, ale ze mną wyszło inaczej, jak gdybym od początku znał wszystkie szczegóły procesu.
Gdy żegnaliśmy się na dworcu Natasza patrzyła na mnie tak, jak gdyby przypadkiem oddała przyjaciółce wygrywający los na loterii. A Ola, cała we łzach, zaklinała się że po egzaminie koniecznie wróci do Czernomorsku. Ale w młodości miłość jest tak zależna od nadmiernej ilości hormonów, że trudno jest w nią wierzyć naprawdę.
Tylko po rozstaniu z pięknymi pannami poważnie zainteresowałem się, co się dzieje. Skąd wzięły się we mnie nadzwyczajne zdolności do angielskiego i matematyki?
Zdobyłem almanach akademicki i zacząłem czytać artykuły. Ku mojemu zdziwieniu, nie tylko prace z fizyki, ale również te z chemii i fizjologii okazały się w pełni zrozumiałe. Udało mi się nawet wyłapać nieznaczne błędy niezauważone przez redaktora. Może faktycznie odkryłem w sobie jakiś rzadki talent? Postanowiłem skomplikować eksperyment, i nabyłem w sklepie książkę po francusku.
Jeżeli angielskiego mnie w szkole jeszcze jakoś uczono, to po francusku na bank nie znałem ani słowa. Jednak, po chwilowej konfuzji udało mi się zmęczyć również ten język. Przeczytawszy za jeden wieczór całość kompletnie nieznanej mi wcześniej książki odłożyłem ją na boki zamyśliłem się. Cziekawe, do czego jeszcze jestem zdolny?
Gdy na rynku udało mi się przetłumaczyć chińskie hieroglify na taniej koszulce która usiłowano mi wcisnąć, zrozumiałem: moje zdolności mają pochodzenie paranormalne.
Wieczorami przed zaśnięciem zaczęły mnie prześladować wspomnienia których nie mogło być. Czasem wstawały mi przed oczyma wąskie uliczki Pragi, czasem szerokie deptaki Munchenu. Któregoś razu całkiem wyraźnie wyobraziłem sobie, jak wygląda Szanghaj. W tym momencie zacząłem poważnie zastanawiać się nad teorią wędrówki dusz. Może przyczyna moich tajemniczych uzdolnień leżała właśnie we wspomnieniach o przeszłych reinkarnacjach?
A pewnym momencie, poranek któregoś letniego dnia zaczął się dla mnie od graniczącego z pewnością przekonania, że juz umarłem.
No tak, koniec zabawy.
Od tej chwili Wiktor Perepiołkien jest trupem. Nagle z dokładnością przypomniałem sobie cudze i długie życie w nieznanym mi mieście, od samych narodzin do tragicznej śmierci która nastąpiła wczoraj. Ale swojej własnej krótkiej biografii nie zapomniałem. To rozdwojenie jaźni przypominało proces leczenia się z amnezji. Jak gdybym z jakiegoś powodu kiedyś przestałem być Igorem Szeremetiewym i zostałem Wiktorem Perepiołkinem, a teraz nagle przypomniał sobie, że Igor Szeremetiew to tez ja.
Tego dnia po raz pierwszy nie poszedłem do pracy, i bez celu błądziłem po mieście, próbując uwolnić się od poczucia, że patrzę na Czernomorsk cudzymi oczyma. Zaczęło się nowe życie, życie zupełnie innej osoby który niedawno wydał ostatnie tchnienie a potem narodził się ponownie w ciele, które z jakiegoś powodu okazało się być moje. Poznałem najmniejsze detale cudzego, nieznanego mi życia, wliczając w to adres i numer telefonu.
Letni dzień przeleciał niezauważalnie. Trochę bliżej wieczora postanowiłem sprawdzić swoje fantastyczne majaki. Kupiłem kartę telefoniczną, wybrałem zagadkowy numer i kod miast Rostow-na-Donie. I po sekundzie odpowiedział mi do bólu znany kobiecy głos.
-Igor, to ty?
Słuchawka telefonu prawie wypadła mi z ręki.
-Ksiusza, słońce, nie martw się – wymamrotałem. - U mnie wszystko dobrze. Żyję, jestem zdrowy, w tej chwili w Czarnomorsku. Czy dobrze mnie słychać?
Na drugim końcu przewodu rozległy się zduszone łkania(глухие рыдания).
-Bardzo dobrze cię słyszę, Igorku.
-Jak się czujesz? Dzieci zdrowe?
-Nie martw się. Dziś przez cały dzień przychodzili przyjaciele się żegnać. A jutro cię pochowają.
Tu kobieta zaczęła łkać na głos
-Ksiuszeńko, błagam, nie płacz. Wybacz, ale nic nie rozumiem. Od jak dawna się znamy? Dlaczego nagle dowiedziałem się gdzie mieszkasz, jak się nazywasz i ile mamy dzieci? Co się ze mną dzieje?
Od tych zagadek zaczynała mi juz pękać głowa. Ale poczułem, że odpowiedź jest blisko. Kobieta z Rostowa-na-Donu wzięła się w garść. Ucichła i ze smutkiem odpowiedziała.
-Wszystko jest dosyć proste. Igorze Szeremetiew, nie jesteś zwykłym człowiekiem, a człowiekiem-mrówką.
Zadrżałem.
-A co to jest człowiek-mrówka?
Kobieta zaczęła szptać:
-Ludzi-mrówek zostało bardzo niewiele, Igorku, nie więcej niż setka. Ale każdy z nich wie wszystko, czego dowie się którykolwiek. Ludzie-mrówki mieszkają w różnych miastach i krajach, zajmują się różnymi rzeczami. Ale czują się tak, jakby mieli jedną duszę na wszystkich. Szczególnie wieczorami i we śnie.
Na moich oczach zmęczone słońce powoli opuszczało się za horyzont.
-Nie rozumiem. To nieprawdopodobne. Czyżbyśmy byli nową rasą ludzi?
-Na odwrót – bardzo stara rasą. Mówią, że kiedyś wszyscy ludzie byli tacy jak my. Tylko ci zwyczajni juz o tym nie pamiętają. Została tylko legenda biblijska o tym, jak podczas budowy wieży Babel bóg rozdzielił języki, i ludzie rozeszli się po ziemi, nie rozumiejąc siebie nawzajem.
-Czyżby to była prawda?
-Dokładnie tak, Igorku
-No to czemu przekleństwo nie zadziałało na nas?
-Pracowaliśmy na czubku wieży blisko nieba, tam było zbyt wysoko.
Zamyśliłem się.
-To znaczy że Igor Szeremetiew nie żyje naprawdę? A ja odziedziczyłem tylko jego wspomnienia?
Kobieta z trudem powstrzymywała się od płaczu.
-Igorku, nikt z ludzi-mrówek nigdy nie umiera naprawdę. Nasza istota budzi się na nowo w innym człowieku-mrówce. Jesteśmy nieśmiertelni. Ale niestety, po śmierci każdy człowiek, nawet taki jak my, zaczyna zupełnie inne życie. Niedługo uwierzysz, że nadal żyjesz. A potem zrozumiesz, że twoja stara miłość pozostała w dalekiej przeszłości.
Desperacko ścisnąłem słuchawkę.
-Ksiuszu, to się nie zdarza. Doskonale pamiętam ciebie i nasze dzieci. Kocham was tak samo jak przedtem. Co za głupoty opowiadasz. Wrócę. Jutro, porannym pociągiem. Nie wariuj.
Kobieta roześmiała się.
-Bóg z tobą, Igorku. Ja mam prawie sześćdziesiątkę, a ty nie skończyłeś nawet dwudziestki.
-Wiek nie jest przeszkodą!
-Wielu juz próbowało. Chyba że postanowiłeś wrócić by ożenić się z własną córką – zmęczonym głosem spytała kobieta z Rostowa-na-Donu – Uważaj, to nie doprowadzi do niczego odbrego
-Ksiusza!
Ale moja była żona już odwiesiła słuchawkę.
To tyle co chciałem opowiedzieć.
Nie warto zazdrościć człowiekowi-mrówce. Przecież zwykli ludzie po śmierci zaczynają życie od nowa, nie pamiętając przeszłości. A nasze istnienie obciążone jest wspomnieniami minionych dni.
Nie ważne, że człowiek mrówka ma wiedzę oraz przeżycia dowolnego innego człowieka-mrówki. Ale za to brakuje mu uczucia własnej, indywidualnej wolności, która pozwala człowiekowi wierzyć we własna unikalność, i za każdym razem gorąco zakochiwać się po raz pierwszy nie martwiąc się, że zdradza kogoś z drogich mu kiedyś ludzi.
Jednak nie kupiłem tego biletu do Rostowa-na-Donu. Minęło wiele lat. Po wyjściu z wojska przeniosłem się do Moskwy i skończyłem studia. Ożeniłem się ze zwykłą dziewczyną, która umiała tylko to, czego nauczyła się sama. Ma na imię Tania. Po roku urodziła nam się córka. Potem syn. Z moimi zdolnościami wykarmienie dużej rodziny okazało się łatwe. Dlatego chce mieć jak najwięcej dzieci. Mam tylko nadzieję, że będą takie jak Tania, a nie podobne do mnie.
I bez nich na Ziemi jest dość ludzi-mrówek. |
|
|
|
|
|
Bianca -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 25-11-2005, 12:07
|
|
|
a to tak a propos calej tej rozmowy o milosci
List epoki internetu (zamieszczone)
http://zhurnal.lib.ru/b/bashtowaja_k_n/pisxmoepohiinternet.shtml
„Witaj.
Ciekawe, pamiętasz mnie? Poznaliśmy się w Sieci na jednym z wielu czatów, ze dwa miesiące temu... Ty żartowałeś ze wszystkiego, flirtowałeś prawie ze wszystkimi dziewczynami... Nawet ja nie byłam odporna na twoje czary... Chociaż... Czemu „nawet”? Może jestem jedyną na kogo podziałały...
A potem zniknąłeś... Powiedziałeś że jedziesz na odpoczynek, ni to na Karaiby, ni to na Bahamy... Jakby to nie było, na tym czacie już nie bywasz...
Nic o tobie nie wiem... Nie znam ani twojego wieku, ani prawdziwego imienia, ani wyglądu... Nie znam nawet adresu w Sieci...
Zaraz nacisnę „enter” i mój list spamem rozleci się po wielu skrzynkach pocztowych... Może trafi i do ciebie. Przeczytasz, i, nie poznając mnie, skasujesz list...
Ale jeśli nagle w twej duszy poruszy się cień rozpoznania, proszę, zajrzyj na stronę gdzie się poznaliśmy, albo chociażby odpowiedz na mój list...
Będę na ciebie czekać...”
Ta, która przy rozmowach w Sieci podpisywała się nickiem „Oleńka” przeczytała dopiero co napisany list, przeniosła kursor do początku tekstu i nacisnęła „delete”. A potem zamknęła dokument bez zachowania zmian... |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|