Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Opowiadania, fragmenty, diariusze... |
Wersja do druku |
Satsuki
Fioletowy Płomyczek
Dołączyła: 13 Lip 2002 Skąd: Aaxen, zamek Elieth ves Aeriei nad Morzem Płaczu Status: offline
Grupy: WIP
|
Wysłany: 26-05-2004, 21:48
|
|
|
Dobra, to jest stare i pewnie juz wiekszosc osob czytala, pozatym cholernie nieaktualne...
1 Listopad
Daleko, daleko, gdzieś tam w oddali jest sobie pewien świat. Tam, w święto zmarłych ludzie wcale nie tłoczą się na cmentarzach jak mrówki w mrowisku. Nie chodzą z mniej lub bardziej udawanym smutkiem, nie wydają pieniędzy na wiązanki, lampki, świece i pochodne.
Dlaczego...?
Bo to jeden z szczęśliwszych dni w tym świecie. W ten dzień wszystkie dusze, wszyscy umarli wstają. Materializują się i wyglądają jak najprawdziwsi ludzie, z tym może wyjątkiem, że są lekko przźroczyści... Wszyscy się cieszą, razem przebywają, rozmawiają, wykonują normalne typowe prace.
Właśnie dlatego w pierwszy dzień listopada lubię sobie tu wskoczyć i przespacerować po ulicach. Widzieć w oknach uśmiechnięte twarze, wesołe istoty na chodnikach. Tyle pozytywnych emocji, uczuć. Aż sama chcę zacząć się śmiać do świata aby i on uśmiechnął się do mnie. A przecież jestem mazoku...
Domaszerowałam tak na obrzerza. Stał tu taki ładny dom... Pamiętam, śliczny zadbany ogródek, wiele drzew, których nazw oczywiście nie znam bo.. bo nie znam, białe firanki w oknach, ściany pomalowane na kremowo, brama na zielono. A przed domem taki wściekle czerwony, stary samochód.
No właśnie, stał... Teraz brunatne liście leżały wszędzie w nieładzie jakby nikomu nie chciało mu się ich sprzątać... Ogródek był zarośnięty, były jeszcze resztki chwastów, sucha trawa. Kremowe ściany nadal byly kremowe, ale za szybami nie widać było żadnej firanki, żadnego kwiatka. Jedna szyba wybita, zabita deskami. Futrka otwarta, smętnie skrzypiąca przy wietrze. I samochodu ani śladu... Ani śladu chociażby opon.
I tylko człowiek... Który okazał się duchem...
- Nie ma ich... - odwrócił się w moją stronę i spojrzał zbolałymi oczami - Wiesz, gdzie zniknęli? - w oczach miał łzy, perłowe krople spływające po policzkach.
- Nie wiem... Nie mam pojęcia
To był stary czlowiek. Bielutkie włosy były równo przystrzyżone a przenikliwe, niebieskie oczy patrzyly smutno. Twarz wydawała się miła i taka też pewnie była, twarz przyjaznego dla świata, starszego człowieka. A teraz taka smutna...
- Więc co tu robisz dziecko?
- Chciałam się przejść... Przykro mi....
- Dlaczego Ci przykro dziecko drogie?
- Przykro mi bo zostałeś sam. Czy w ten dzień ludzie nie są weseli? Nie spotykają się ze swymi dawno umarłymi przodkami?
- Mi też przykro... - usiadł na jakimś pieńku - Ale dlaczego Ty nie jesteś, ze swoimi bliskimi?
- Tam, gdzie moi bliscy zniknęli pod ziemią, pierwszego listopada chodzi się na ich groby z kwiatami i świeczkami. - uśmiechnęłam się krzywo
- Piękny zwyczaj... Dużo piękniejszy niż tutaj...
- Dlaczego?
- Tylko rozjątrzamy zabliźnioną ranę gdy umarli wstają z grobu...
- Ale można rozjątrzyć ją jeszcze bardziej, gdy się nie pojawi...
- No własnie... Wiesz dziecko, podoba mi się wasz zwyczaj. Miło jest wiedzieć, że się o zmarłych pamięta...
- Tak, miło... Chciałabym, żeby i o mnie pamiętano... Kochał pan tą rodzinę prawda? - spytałam troche cicho, nie wiedzialam czy powinnam.
- Kocham, nie kochałem. Bardzo ją kocham. Wiesz, jak umarłem miałem wnuczkę. Przesłodkie dziecko. Miała takie same jak Ty oczy...
- Jak ja? Pan też mi kogoś przypomina... On... też już nie żyje...
- Kochałaś go, prawda skowronku?
- Teraz przypomina go pan jeszcze bardziej... - szepnęlam cichutko i otarłam z oka łzę |
_________________ Uciekaj skoro świt, bo potem będzie wstyd
i nie wybaczy nikt chłodu ust twych |
|
|
|
|
Avellana
Lady of Autumn
Dołączyła: 22 Kwi 2003 Status: offline
|
Wysłany: 03-06-2004, 21:21
|
|
|
Na specjalne życzenie... Wiem, że dla niewtajemniczonych to nie ma za grosz sensu i z góry przepraszam
***
2 czerwca 2004, środa
Noma doszła do wniosku, że Wstęga nie jest taka zła. Wprawdzie część jej magicznych technik wymagała zmiany, ale ostatnio szło jej to coraz lepiej. Poza tym wpadła wreszcie na pomysł dotyczący Valskara...
- Mogłabyś mi poświęcić chwilę? - radosny ton Dio nie dopuszczał odmownej odpowiedzi.
- Tak. Ale krótką. Słucham - powiedziała. Pewnie chce, żeby obdarzyć go mocą... Niedoczekanie!
- Rzucisz na to okiem? - podał jej pudełko.
Wzięła je machinalnie, ale jedno spojrzenie wystarczyło, żeby się zdziwiła.
- Skąd to masz?
- Kupiłem w takim jednym świecie. Chodzi mi o to, czy mogłabyś je magicznie powiększyć?
- Powiększyć? - zapytała słabo.
- No tak. Żeby każde było mniej więcej takie - pokazał rękami. - Umiałabyś?
- Po co ci to?!
- Bo widzisz, Mruczek takie uwielbia, a są dla niego troszkę za małe, więc mu niewygodnie to jeść...
Noma odzyskała w końcu panowanie nad sobą.
- Czy chcesz powiedzieć, że mam się zająć produkcją żarcia dla kotów? - zapytała bardzo spokojnie i bardzo zimno.
Dio zignorował perspektywę błyskawicznego zżabienia.
- Bo wszyscy mi mówili, że jesteś najlepszą czarodziejką w Warowni. Co to dla ciebie powiększyć kocie chrupki? - oznajmił z szerokim uśmiechem.
Noma policzyła w myślach do dziesięciu. Powoli.
- Widzisz, Dio - powiedziała głosem nadspodziewanie łagodnym. - Czymś takim rzeczywiście niekoniecznie ja muszę się zajmować. Myślę, że każdy z magów w laboratorium będzie umiał ci pomóc. To będzie dla nich doskonałe ćwiczenie. Dlaczego nie poprosisz na przykład Narmisa?
- Och... - Dio przez moment wyglądał na rozczarowanego. - No trudno... Ale nie ma sprawy, skoro tak, to zwrócę się do nich! |
_________________ Hey, maybe I'll dye my hair, maybe I move somewhere... |
|
|
|
|
Mai_chan
Spirit of joy
Dołączyła: 18 Maj 2004 Skąd: Bóg jeden raczy wiedzieć... Status: offline
Grupy: Fanklub Lacus Clyne Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 03-06-2004, 21:40
|
|
|
Avellana, bardzo ładne! Ja mam talent do rozumienia niezrozumiałych rzeczy ("Nica" Satsuki zrozumiałam mniej więcej po drugim poście^^), więc wydaje mi się, że rozumiem, choć wtajemniczona nie jestem, co może oznaczać, że jestem genialna, albo nie ma dla mnie ratunku. Jak znajdę czas to podeślę coś. |
_________________ Na Wielką Encyklopedię Larousse’a w dwudziestu trzech tomach!!!
Jestem Zramolałą Biurokratką i dobrze mi z tym!
O męcę twórczej:
[23] <Mai_chan> Siedzenie poki co skończyło się na tym, że trzy razy napisałam "W ciemności" i skreśliłam i narysowałam kuleczkę XD
|
|
|
|
|
Amaterasu
Dołączył: 14 Gru 2003 Status: offline
|
Wysłany: 03-06-2004, 22:02
|
|
|
no to tera ja poczatek pierwszego rodzialu w inglishu(kiedys pisalam na angola) (wiem ze styl jak z przedszkola ale jestem na poziomie intermidiate :p)
Prologue
David Kane a FBI agent was looking at the sky. It was a cold night and everyone was freezing. But he didn’t notice that. His minds were focused on his first serious work. It was simply. He and his anti – terrorist group had to arrest drug – dealers. He knew that they were serious players who had connections with mob. It was a chance for him. He believed that everything would be all right. He couldn’t know how he was wrong …
The anti – terrorist group destroyed doors of an old building, where the drug dealers and their clients should be and run into it. David followed them. Suddenly he saw two bodies of bodyguards.
‘Strange’ – he thought and went to the main room.
- What the … - he said when he reached it.
On the floor there were bodies of drug – dealers and their clients. All stained with blood. He looked at the table where bottles of wine were. Suddenly he saw a corkscrew in drug – dealer’s neck. He realized that all of them were killed like this. It was amazing.
‘Work of good professional, really good one’ – he thought
Next day forensic scientists searched the building. There were no drugs, no money and fingerprints of murder. David questioned neighbors, but they wouldn’t seen anyone. Only an old woman saw someone. It was a young girl. She looked like an angel. An angel of death.
Session 1 – The Black Winged Angel
Many years ago when the universe had been already created there were 3 immortal races – Angels, Cerios and Demons. Angels represented good, Demons evil, but Cerios were neutral. There was also a one who created everything. He and universe were one but it wasn’t perfect connection. Because of that the war between good and evil begun. Angels destroyed Demons and sent them to another universes as a low – ability lesser Demons. But Cerios refused to fight with them, because not only Angels were their brothers. Demons were them too. Angels couldn’t fight with neutral creatures, so they asked Creator for a favor. They promised to protect universe for not fighting with Cerios. But fate couldn’t had been changed so easily.
Regardless Creator heard the prayers of his children. He changed Cerios into Humans – race similar to them, but without immorality, great power and strong will. And so Cerios were transformed into Humans and Demons without their great power and intelligence were sent to another universes. Creator was connected with universe completely. Angels called this event - Purification.
Heaven, which looked like enormous high tech metropolis in ancient, gothic style was the place where Angels lived.
Angels were grouped into Clans and Clans into Families. Some of them were stronger some weaker. There was also the most powerful Clan, which rulered Heaven. But all Clans were trying to be the most powerful in Heaven. The strongest Clan had the most powerful Angels and the best protection of universe.
Metis Rathen was walking down the enormous hall. She was thinking how to hack into one of the biggest Heaven library’s sectury system in order to read some ancient manuscripts. It was her hobby. Because she could do that she was able to get to some top secret manuscripts without any permission. But the most mysterious one were still out of reach. Trying to manipulating of the Biggest library’s system useing Heaven’s computer was too dangerous even for a hacker with skills like hers. Only the strongest Angels or Highest Archangels had permission. Metis was very powerful as for her age and has a great talent. But still she was too young and too weak.
Suddenly she felt someone’s hand on her shoulder. Metis turned and saw a man with long light-blue hair and dark blue eyes.
- Calv! – she smiled
- Metis, Father is calling you – he said with his cold and calm voice, looking into her eyes and reading all her minds.
- Not again...
Metis knew that her father’ll punish her. She could hack into main computer in power plant useing only one lightbulb and destroy all electricity in place like Las Vegas. Metis was also top class assassin and sometimes becouse of her skills she was involved into conflicts between rulers of underworld. Angels didn’t behave like that and it was dishonour for Family.
- Brother, will you help me? – Metis asked hopeful
- I’ll try, but you should control yourself – his tone was very official, but she knew that he was worring about her. She could also reading in someone’s eyes.
“Maybe he was right”- Metis thought. Calvaier – her brother was so diffrent. He was only 23, but became the most powerful warrior in Clan. Calv was also very responsible and that made him perfect. Unlike Metis he had very hight position in hierarchy. For her, Calvaier was one big mistery, but in some way she felt they were similar. |
|
|
|
|
|
Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 04-06-2004, 07:38
|
|
|
O witamy z powrotem na Forum. Mam nadzieje, że to niejdenorazowy, przypadkowy powrót.
Diariusze Avellany mają już OAV, mają kilka wprowadzeń i pewną grupkę fanów. Nie mają tylko Fanfiction...
Czy raczej do tej pory nie miały... Bohater znany i (mam nadzieje) lubiany.
Mógłbym prosić o konstruktywną krytykę, ocenę błędów w stylu, rytmie zdań i tym podobnych kwestaich, które pozostają dla mnie czarną magią?
------------------------------------------------------------
Statek kosmiczny, przypominający nieco konstrukcję ze starożytnego, acz zakazanego przez inkwizycję serialu „Startrek”, tylko naturalnie odpowiednio mniejszą, bardziej pordzewiałą i dużo mniej sterylną stał w doku, czekając na moment, gdy jego właściciel zechce opuścić planetę. W chwili obecnej jego przestrzeń, a konkretnie przestrzeń jednej z ładowni zajmowały dwa skrajnie różne od siebie, kosmiczne dziwolągi. Pierwszym z nich, licząc w kolejności alfabetycznej była Mućka, zdobywczyni błękitnej wstęgi w konkursie na najbardziej mleczną krowę Znanych Światów na targach agrotechnicznych odbywających się pod patronatem samego cesarza, duma baroneta Hermana, oraz pierwszy przeżuwacz – astronauta od zeszłorocznej edycji konkursu. Drugim był Wrr’rr’ghhrrr’r’rrr, liczący sobie zaledwie dwa i pół metra w kłębie voroks przez przyjaciół zwany Mruczkiem.
O ile pierwszy z pasażerów zachowywał się spokojnie, majestatycznie przeżuwając, stoicko kontemplując otoczenie i od czasu, do czasu dystyngowanym muczeniem dając do zrozumienia swe zadowolenie z zastanego świata, to o Mruczku nie sposób było tego powiedzieć. Leżał w prawdzie póki co spokojnie, niczym niezwykle przerośnięty futrzak, i śledził krowę swymi złotymi oczami... Był niezadowolony, a stan ten wynikał z dwóch faktów. Po pierwsze: nudziło mu się. Teoretycznie, jako stworzenie najbardziej zbliżone do kota - dachowca, któremu doczepiono dodatkową parę kończyn, łuskowaty ogon oraz nauczono poruszać się w pozycji wyprostowanej – powinien korzystać z okazji, leżeć w cieple i oszczędzać energię. W praktyce naoszczędzał jej już tyle, że wystarczyłoby jej do oświetlenia niedużego miasta (szczególnie, że żarówki także były zakazane przez inkwizycje). Po drugie był głodny. Bardzo głodny. Zjadł już w prawdzie całą torbę Kitketu (przygotowywanego wedle tradycyjnej receptury pochodzącej jeszcze z czasów Pierwszej Republiki) ale komu udało się zaspokoić głód samymi chipsami?
Mućka poruszyła głową dzwoniąc dzwonkiem.
To zwróciło uwagę Muczka na Jej osobę. Teoretycznie krowa wypełniła już swoje zadanie. – myślał Mruczek - Jak głosiło stare, Terranieskie przysłowie ,,Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść”. Chyba nikt nie bedzie miał do niego żalu za jednego, głupiego przeżuwacza. Nawet rekordzistę. W końcu jest głody... I też jest rekordzistom! Nikt nie potrafił wypić więcej wódki od niego i trzymać się na nogach! A przynajmniej nie człowiek, bowiem inne voroksy także przyswajały alkohol bez jakiejkolwiek szkody dla zdrowia. W duszy Wrr’rr’ghhrrr’r’rrr przebudził się instynkt drapieżnika...
Trzydzieści sześć minut później duch Mućki pasł się już na Niwach Niebiańskich i cieszył widokiem Wszechstwórcy. Jej doczesne szczątki natomiast znalazły pochówek częściowo w żołądku Voroksa, częściowo w pobliskim śmietniku, Mruczek był, bowiem istotą cywilizowaną i zawsze wyrzucał odpadki. Ostatnia kość nikła już w przepastnych otchłaniach kontenera, gdy Wrr’rr’ghhrrr’r’rrra zobaczył pozostały nań jeszcze smakowity kąsek. Obgryzł go i żując z przyjemnością powrócił na statek. Przełkną resztkę posiłku i wówczas to duch Mućki postanowił dokonać swej pośmiertnej zemsty. Coś twardego utkwiło voroksowi w przełyku i nie chciało wyjść... Co gorsza Mruczek zaczął się dusić!!! Walczył dłuższą chwilę o dopływ powietrza, starał się nawet tłuc plecami o ściany statku, w nadziei, że to coś wypadnie, lecz złe moce były silniejsze i w końcu zemdlał z braku oddechu.
Baronet Herman von Kluske wrócił na swój statek kosmiczny późno. Mimo, że cały czas znajdował się na powierzchni planety osiągną już stan nieważkości, oraz stan wskazujący na spożycie tego i owego. Nie mniej jednak, gdy po którejś z prób udało mu się dostać do statku natychmiast otrzeźwiał, a jego sposób poruszania przestał naśladować chód doświadczonego tropiciela węży. Przedział bagażowy, przez który prowadził otwarty luk awaryjny (luk główny statku przestał otwierać się bowiem jeszcze za czasów jego pradziadka i dlatego nikt z niego nie korzystał) nosił ślady walki, a przynajmniej ślady tłuczenia czymś bardzo dużym i bardzo ciężkim (na przykład voroksem) o ściany. Jego sługa którego miał pilnować statku leżał bez znaku życia na ziemi, a ukochana krowa, która swymi zwycięstwami na konkursach przysporzyła mu tyleż zaszczytów przepadła... Jego umysł podsuwał mu liczne, koszmarne wizje! Mućka mogła zostać porwana przez konkurencję, która może zażądać za nią okupu! Ba, mogła zostać nawet zamordowana! Albo oddana do rzeźni! Herman nie wiedział, co by się z nim stało, gdyby jego kochanej krówce spadł, choć włos ze łba... Nawet nie domyślał się przerażającej prawdy. A jedyny świadek zdarzenia nie żył... Ale czy na pewno? Herman wysilił swój intelekt, który niekiedy dorównywał przeciętnemu kalkulatorowi z czasów Drugiej Republiki i przypomniał sobie, co wie o voroksach. Otóż rasa ta wyewoluowała na planecie przypominającej poligon doświadczalny, na którym trwały prace nad bronią biologiczną, gdzie stanowiła w łańcuchu pokarmowym ogniowo pośrednie między stosunkowo niegroźnymi roślinożercami, a naprawdę potwornymi drapieżcami. Konkurencja z nimi sprawiła, że gatunek był naprawdę niesamowicie odporny i trudny do zabicia. Voroksy rzadko przejmowały się takimi drobiazgami jak postrzał z działka plazmowego lub rusznicy przeciwpancernej, czego widomym dowodem była biała plama na sierści Mruczka, pamiątka po jego wojennych przygodach. Może, więc jego sługa żył? Herman przyłożył ucho do jego sierści i rzeczywiście usłyszał rzadkie i słabe uderzenia serca.
Trochę później w trochę innym miejscu doktor Zbigniew wytężał cały przekazywany w jego rodzinie z ojca na syna kunszt weterynaryjny prowadząc skomplikowaną operację przełyku voroksa. Nie dość, że obce ciało, które dostało się do jego krtani paskudnie się zablokowało, to, gdy tylko zdołał trochę udrożnić gardło jego pacjent zaczął odzyskiwać przytomność... To bardzo stresujące przeżycie, gdy dwu i półtonowa bestia odzyskuje przytomność pod tobą, zwłaszcza, gdy grzebiesz ręką w jej paszczy pełnej zębów wielkich nie jak sztylety, ale krótkie miecze. Zbigniew zaaplikował stworowi końską dawkę środków uspokajających, a gdy nie podziałała podał słoniową. To spowodowało, że stwór zacząć mruczeć coś o motylkach i co gorsza próbował je łapać wszystkimi sześcioma kończynami. Zbigniewowi udało się w końcu przypiąć bestię pasami do podłoża i zaaplikować jej podwójną dawkę słoniową leków, co w końcu uspokoiło voroksa do momentu, gdy jego system odpornościowy nie zwalczy trucizny, co zaczęło mieć miejsce, gdy weterynarz wydobył z jego przełyku krowi dzwonek. Konował schował przedmiot do kieszeni i wyszedł z sali operacyjnej na korytarz. Krążący tam niecierpliwie baronet naskoczył na niego od razu.
- I jak? Mruczek będzie żył? – zapytał się natychmiast. – Kiedy będzie w stanie zeznawać? – błyskawicznie przeszedł do sedna problemu. Los jakiegoś tam vorksa mało go obchodził, gdy w grę wchodziło życie lub śmierć dumy jego hodowli.
- Powinien odzyskać przytomność za dosłownie kilka minut – wyjaśnił lekarz. – Stracił przytomność na skutek niedotlenienia. To utkwiło w gardle pańskiego sługi – lekarz podał szlachcicowi obśliniony, krowi dzwonek. Baronet przez chwilę tempo patrzył w przedmiot, a następnie zmełł w ustach kilka przekleństw, po czym jeszcze kilka wykrzyczał na całe gardło, gdy prawda dotarła do niego w całej swej mocy.
- Mruczek!!!! – wychrypiał – Tym razem przesadziłeś! Zastrzelę! Zastrzelę jak psa!!! – zawył wyrywając z kabury pistolet jedną rękom, a drugą spychając z drogi weterynarza ruszył ku drzwiom sali operacyjnej. Nie zdążył się tam dostać, nim huk dobywający się z za ściany oznajmił światu, że Mruczek odzyskał już przytomność, zdołał uwolnić się z krępujących go pasów i słysząc tą krótką, acz treściwą wymianę zdań postanowił się ulotnić dodatkowym wyjściem, które powstało, gdy wypróbował parę wyuczonych w wojsku chwytów na cienkiej, ceglanej ścianie. Gdy Herman wdarł się do Sali operacyjnej postać voroksa nikła już w ciemnościach nocy.
[/url] |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
|
|
|
|
|
Serika
Dołączyła: 22 Sie 2002 Skąd: Warszawa Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 04-06-2004, 11:21
|
|
|
*spadła z krzesła i zwija się ze śmiechu*
Chyba wszyscy się zgodzą, że Dio i Mruczek to warownijski duet sezonu! Bomba! A więc tak wyglądał słynny epizod z krową... Biedny kiciuś :D
(swoją drogę ciekawe, jaką miał minę Narmis, gdy Dio poprosił go o kocie chrupki? :>) |
_________________
|
|
|
|
|
Ryuzoku
Dołączył: 22 Cze 2003 Status: offline
|
Wysłany: 04-06-2004, 11:43
|
|
|
łiiii, i lektórka na weekend:P
a tka przy okazji to zapropopnował bym coś Serice ale wątpię żeby Avellana to przyjęła do wiadomosci z uśmiechem na twarzy, więc wolę nie:P |
|
|
|
|
|
Miya-chan
Aoi Tabibito
Dołączyła: 08 Lip 2002 Skąd: ze światów Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 04-06-2004, 13:37
|
|
|
<wyobraziła sobie Mruczka łapiącego motylki>
<również spadła z krzesła>
Coraz bardziej jestem przekonana, że z tym kiciusiem będzie w Warowni jeszcze ciekawiej :>>> |
|
|
|
|
|
Mai_chan
Spirit of joy
Dołączyła: 18 Maj 2004 Skąd: Bóg jeden raczy wiedzieć... Status: offline
Grupy: Fanklub Lacus Clyne Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 13-06-2004, 18:33
|
|
|
Damn!!! Damn, damn, damn, damn!!!! Miałam już to do końca napisane i mi wszystko skasowało się!! DAMN!!!!
Maya znała już imię siły, która opętała jej brata. Kiran... Niesmiertelna istota o niezwykłych mocach, której celem było szerzenie chaosu. Mało oryginalne, ale jej właśnie mogło się to udać. Tym bardziej, że już nie raz pozostawiła ślad po sobie w historii.
- Kiran. Dawnośmy się nie widziały, co?
- Bystra dziewczynka ^^. - odpowiedziała Kiran ustami Cida. - Nie sądziłam, że tak łatwo mnie rozpoznasz.
- Będziesz walczyć?
- Z tobą?
- Ze mną.
- Zawsze.
Przed chłopcem zaczęła materializować się kobieca postać. Kiedy Kiran zmaterializowała się zupełnie, Cid zemdlał.
- Nie będzie nam potrzebny.
- Ano nie.
- Z tego co wiem, nie władasz magią? - spytała Kiran.
- Ano nie. Nie jestem czarodziejką.
- Szkoda... Twoja matka byłaby zawiedziona. W końcu ona miała jakąś moc... Ale cóz... Jaką broń wybierasz?
- Ty chcesz mi dać szansę? TY?!
- Jestem to winna twojej matce.
- Jakie długi miałabyś jej spłacać? Przecież ją zabiłaś!!
- Zabijając ją, zaciągnęłam też dług wobec niej.
- Wszystko jasne. - powiedziała Maya, wyciągając miecz w stronę Kiran. - Stawaj!
Kiran bez słowa "stworzyła" sobie magiczny miecz. Demon i człowiek w równej walce! Kto by pomyślał? Ale to się działo, właśnie w tej chwili. Szczęk ostrzy, uniki, ataki, bloki... Obydwie były doskonałymi wojowniczkami. I obydwie nienawidziły się do granic możliwości. Maya poczuła, że coś naskoczyło jej na nogę. Kopnęła delikatnie wiewiórkę pod monolit.
- Jesteś niezła, wiesz? - słowa między jednym ciosem a drugim. - Twoja matka byłaby z ciebie dumna.
- Gdybyś jej nie zabiła, być może.
Wiele osób mówiło, że Arisa - matka Mayi, była niezwykłą kobietą. Czuło się w niej jakiś wewnętrzny ogień, który ujawniał się w jej oczach. I że najpełniej pokazała co potrafi ten "ogień", na Wzgórzu Anioła Śmierci, tuż przed swoją śmiercią. Wiele osób mówiło, że Maya jest bardzo podobna do swojej matki. Mieli rację.
- Walczysz podobnie jak ona, wiesz?
- Nauczyła mnie wszystkiego.
Kiran czarowała swym głosem. Jej słowa zatruwały serce i zmieniały człowieka. Ale gdy śpiewała... wtedy nie było ratunku. Jej śpiew gubił duszę, niszczył umysł. Maya znała dwóch ludzi, którzy poznali piesń Kiran. Obaj nie żyli. Jednym z nich był Dan, który rozpętał wojnę sześć lat temu. Maya wiedziała, że moc Kiran jest osłabiona. Każda pieśń, każde opętanie, każde wykorzystanie mocy bardzo ją osłabiało. Gdyby teraz udało jej się zniszczyć materialną formę Kiran... Gdyby tylko...
- Chcesz mnie pokonać w ten sposób? Przecież to prostackie!
- Uważaj, bo się zdziwisz.
Popłynęła pierwsza krew. Niewielka rana, nie warto się nią martwić. Nieważne co się stanie z Mayą. Ważne było tylko zgładzenie Kiran! Co z tego, że będzie się odradzać w nieskończoność i zawsze będzie niszczyć. Ale zawsze znajdzie się ktoś, kto stanie przeciwko niej. Tak jak teraz Maya.
- Pokonałam twoją matkę, myślisz, że nie pokonam córki?
- Wtedy miałaś armię. To jest pojedynek.
Ostrze wiruje w powietrzu i wbija się w ziemię obok monolitu. Ułamek sekundy zaważył na losach demona i człowieka. Czubek miecza Mayi drżał milimetry od gardła Kiran.
- To koniec.
Wiewiórka skoczyła Mayi na plecy. Ta mimowolnie odsunęła się i to uratowało jej zycie. Kiran popełniła ten sam błąd co kiedyś. Tak jak kiedyś, w ostatnim akcie desperacji rzuciła się na przeciwnika z nożem. I tak jak kiedyś, zapomniała o mieczu. Miecz Mayi tkwił w piersi Kiran. Kobieta zakrztusiła się krwią.
- G... gratu... luję... Bystra... bystra z ciebie dz... dziewczynka... B... bardzo podob... na... do Ari...
Kiran nie skończyła. Z rany na jej piersi wypłynęła moc, która ją wypełniała. Eksplozja energii oślepiła Mayę i zniszczyła ciało Kiran. O dziwo, nie zaszkodziło to niczemu więcej. Po Kiran nie został nawet ślad.
- Sayonara, Kiran.
Maya wytarła miecz z krwi. Nie rozumiała czemu, ale gdzieś w kącikach jej oczu błyszczały łzy. Nikt nie znał jej tak, jak Kiran. I nikt nie znał Kiran tak, jak ona. Ale to nie mogło skończyć się inaczej. Po prostu nie mogło.
~Nic ci nie jest?
- Co? Kto to powiedział?
~Tutaj! Na dole!
U stóp Mayi siedziała mała, zmoknięta wiewiórka.
- To ty? Ale jak to?
~Ona oddała nam część swojej mocy. Tobie i mnie. Dla mnie telepatię, a dla ciebie magię.
- Skąd ty to wiesz?
~Wiem i tyle. Zabierz mnie ze sobą.
- Czemu nie? Jak się nazywasz?
~Wiewiórki nie mają imion.
- W takim razie... Nazwę cię Rina.
Deszcz przestał padać, niebo powoli się rozjasniało. Maya wiedziała, że Kiran kiedyś wróci. Ale Mayi już wtedy nie będzie. Ona nie jest nieśmiertelna, tak jak Kiran. No cóż... Nie da się już na to nic poradzić. Na niebie pojawiła się tęcza.
- Spłaciłaś swój dług, Kiran. Spłaciłaś... - powiedziała cicho Maya.
~Co mówisz?
- Nieważne, Rina. Nieważne.
Cóż mogę więcej powiedzieć? Maya pomściła rodziców, uratowała brata i poznała Rinę. Ale nigdy nie zapomni o Kiran. Bo mimo wszystko... Mimo wszystko były do siebie podobne.
I rozumiały się najlepiej.
I nic nie da się na to poradzić.
That's all folks!! |
_________________ Na Wielką Encyklopedię Larousse’a w dwudziestu trzech tomach!!!
Jestem Zramolałą Biurokratką i dobrze mi z tym!
O męcę twórczej:
[23] <Mai_chan> Siedzenie poki co skończyło się na tym, że trzy razy napisałam "W ciemności" i skreśliłam i narysowałam kuleczkę XD
|
|
|
|
|
Saluchna
evil baka heavy metal fan
Dołączyła: 30 Mar 2004 Skąd: Zielona Góra Status: offline
|
Wysłany: 13-06-2004, 21:38
|
|
|
To jest całość, czy tylko zakończenie? Podoba mi się ^^ |
|
|
|
|
|
Mai_chan
Spirit of joy
Dołączyła: 18 Maj 2004 Skąd: Bóg jeden raczy wiedzieć... Status: offline
Grupy: Fanklub Lacus Clyne Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 13-06-2004, 21:52
|
|
|
To było zakończenie tego, co tu wcześniej wypisywałam. A tak naprawdę, to swoisty fragment innej, obszerniejszej historii. |
_________________ Na Wielką Encyklopedię Larousse’a w dwudziestu trzech tomach!!!
Jestem Zramolałą Biurokratką i dobrze mi z tym!
O męcę twórczej:
[23] <Mai_chan> Siedzenie poki co skończyło się na tym, że trzy razy napisałam "W ciemności" i skreśliłam i narysowałam kuleczkę XD
|
|
|
|
|
Avellana
Lady of Autumn
Dołączyła: 22 Kwi 2003 Status: offline
|
Wysłany: 14-06-2004, 13:29
|
|
|
No dobrze, a jeśli to jest koniec, to co dalej? Podoba mi się, szczególnie że od dawna nic nowego tu nie było... |
_________________ Hey, maybe I'll dye my hair, maybe I move somewhere... |
|
|
|
|
Mai_chan
Spirit of joy
Dołączyła: 18 Maj 2004 Skąd: Bóg jeden raczy wiedzieć... Status: offline
Grupy: Fanklub Lacus Clyne Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 14-06-2004, 13:35
|
|
|
Co dalej: Maya żyła swoim życiem i pewnego dnia trafił do Blue Heaven ^^. A 5 000 lat później Kiran powróciła i zaczeła dalej mącić. A Arisa jak była martwa, tak martwa pozostała. To jest teoretyczny fragment mojej epopei Cephiriańskiej "Stories of another world". Cieszcie się, bo ta "cześć" została napisana specjalnie na potrzeby tegoż tematu ^^ A reszty nie podrzucę, bo
1. Jest tego od groma
2. Nigdy tego nie skończyłam ^^''' |
_________________ Na Wielką Encyklopedię Larousse’a w dwudziestu trzech tomach!!!
Jestem Zramolałą Biurokratką i dobrze mi z tym!
O męcę twórczej:
[23] <Mai_chan> Siedzenie poki co skończyło się na tym, że trzy razy napisałam "W ciemności" i skreśliłam i narysowałam kuleczkę XD
|
|
|
|
|
Xeniph
Buruma
Dołączył: 23 Sty 2003 Status: offline
Grupy: AntyWiP WIP
|
Wysłany: 26-06-2004, 21:14
|
|
|
Las był pełen życia. Choć zapewne dla obserwatora z zewnątrz wydawałby się miejscem spokojnym i cichym, jednak w rzeczywistości tętnił życiem. Wystarczyło jedynie uważnie spojrzeć, by dostrzec motyle, fruwające wokół krzewów, ptaki, karmiące swoje pisklęta w koronach drzew, wiewiórki, pracowicie znoszące znalezione orzechy i żołędzie do swoich dziupli, czy wreszcie przebiegającego sobie tylko znanymi ścieżkami lisa. Lis nie był sam. Niedaleko za nim, naśladując jego bieg, na czworakach pędził chłopiec. Mały chłopczyk, na oko może ośmioletni, o błyszczących oczach, srebrnych włosach i powiewającej za nim lisiej kicie. Chłopiec dokładnie wiedział, gdzie się kieruje, czuł, że coraz bardziej zbliża się do miejsca swojego przeznaczenia. Miejsca, która tak bardzo chciał jeszcze raz zobaczyć... Na drzewa wokół niego zaczął padać cień - znak, że był już bardzo blisko, tuż-tuż. Błyskawicznie wdrapał się na drzewo - wysoką sosnę - żeby lepiej widzieć. Przed nim, niczym góra wyrastał z ziemi gigantyczny, rozłożysty dąb. Był nieporównywalnie większy, niż najwyższe z drzew rosnących w lesie. Chociaż chłopiec był daleko, w całej okazałości widział ogrom drzewa, wyrastającego nad lasem, niczym samotna skała wśród oceanu. Widok zapierał mu dech w piersiach...
Dopiero po chwili chłopiec zorientował się, że obok niego jest ktoś jeszcze. Tuż obok niego, przecząc prawom grawitacji, na samym czubku sąsiedniego drzewa stał wysoki, barczysty mężczyzna... Miał długie, srebrne włosy, lisie uszy i kitę - był sylvańskim elfem. Jednak był też wyższy i bardziej umięśniony niż jego pobratymcy, a przez jego pierś przebiegał osobliwy malunek - ni to smok, ni to wąż, ni to ptak. Był Strażnikiem Drzewa. Chłopiec przyglądał się przez chwilę postaci z fascynacją - Strażnicy Drzewa zawsze byli darzeni ogromnym szacunkiem w ich społeczeństwie. Nie tylko nie mieli sobie równych zarówno w walce, jak i magii, ale też byli wybierani przez samego Yggdrasila... Dla chłopca to wystarczało, by darzyć ich największym uwielbieniem.
Chłopiec puścił kurczowo trzymany czubek drzewa i spróbował na nim stanąć, jednak ten zgiął się zaraz pod jego ciężarem i chłopiec znowu musiał się mocno łapać - tym razem, żeby nie spaść w dół. Strażnik Drzewa zaśmiał się i uśmiechnął.
- Haha, długa droga cię jeszcze czeka młodzieńcze. Stąpanie po czubkach drzew nie jest łatwą sztuką.
- To nieuczciwe... Czemu tobie to przychodzi tak łatwo, a ja muszę się męczyć, żeby nie spaść? - spytał chłopiec z lekkim wyrzutem.
- "Dlaczego", pytasz? Odpowiem ci. To dlatego, że niewłaściwie się do tego zabierasz. Próbujesz narzucić drzewu swoją wolę, a ono się broni. Dlatego spadasz. Nie atakuj drzewa - nie jest twoim wrogiem. Bądź z nim w harmonii, zaprzyjaźnij się z nim, a samo pozwoli ci stanąć na swoim czubku. A nawet więcej...
- Zaprzyjaźnić? - chłopiec przez chwilę wyglądał, jakby próbował przyswoić sobie nową ideę, po czym przysunął twarz do pnia trzymanego drzewa. - Umm... Dzień dobry, szanowny panie drzewo. Czy... Czy zechciałby pan się ze mną zaprzyjaźnić?
Drzewo nie odpowiedziało. Strażnik Drzewa ponownie się roześmiał.
- Dobrze się starasz, mój mały, ale jak mówiłem, czeka cię jeszcze długa droga - rzekł, - nie trać nadziei. Pewnego dnia się nauczysz - Strażnik pochylił się nad chłopcem i pogłaskał go po głowie. - Kto wie, być może pewnego dnia sam zostaniesz Strażnikiem Drzewa?
Chłopiec spojrzał na Strażnika swoimi wielkimi, fioletowymi oczami...
- Tego dnia postanowiłem, że kiedyś zostaną Strażnikiem Drzewa - powiedział Enagon, sam do siebie. Patrzył w gwiazdy przez okno swojej komnaty, opierając się o framugę. - Tyle lat temu... - spojrzał na swe dłonie. - Tyle się przez ten czas nauczyłem. Tak wiele osiągnąłem. Tyle lat czekałem... Więc dlaczego...
Z całej siły rąbnął zaciśniętą pięścią w parapet.
- Dlaczego nadal się nie nadaję..? |
_________________ You don't have to thank me. Though, you do have to get me donuts. |
|
|
|
|
Satsuki
Fioletowy Płomyczek
Dołączyła: 13 Lip 2002 Skąd: Aaxen, zamek Elieth ves Aeriei nad Morzem Płaczu Status: offline
Grupy: WIP
|
Wysłany: 26-06-2004, 21:21
|
|
|
Jakie fajneeeeeee *_______*
Xen, masz tam jeszcze cos ladnego? *__* |
_________________ Uciekaj skoro świt, bo potem będzie wstyd
i nie wybaczy nikt chłodu ust twych |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|