Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Opowiadania, fragmenty, diariusze... |
Wersja do druku |
Serika
Dołączyła: 22 Sie 2002 Skąd: Warszawa Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 03-02-2005, 15:46
|
|
|
Dio. Pomalował. Lakierem. Do Paznokci. Zbroję. Reeda?! *zjechała z krzesła*
Buahahahahahahaha!!! Ja już naprawdę widzę jego minę... I chcę jeszcze! |
_________________
|
|
|
|
|
Miya-chan
Aoi Tabibito
Dołączyła: 08 Lip 2002 Skąd: ze światów Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 03-02-2005, 16:20
|
|
|
Dobre wypełniacze nie są złe ;D
Ale...
Ale...
Lakierem?!
ZBROJĘ?!
I w dodatku ZBROJĘ REEDA?!
Czy temu Dio aż tak się nudziło? XD |
|
|
|
|
|
IKa
Dołączyła: 02 Sty 2004 Status: offline
Grupy: WIP
|
Wysłany: 03-02-2005, 17:59
|
|
|
*padla*
na czerwono? Zbroje Reda?! (wiem, powtarzam sie :P)
...
....
wlasnie, dla kogo ... i czy bedzie umial? |
|
|
|
|
|
Mai_chan
Spirit of joy
Dołączyła: 18 Maj 2004 Skąd: Bóg jeden raczy wiedzieć... Status: offline
Grupy: Fanklub Lacus Clyne Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 03-02-2005, 21:02
|
|
|
Cóż, wstawka z lakierem... delikatnie mówiąc powalająca ^^
Jednak bardziej interesuje mnie odpowiedź Dia na pytanie... "Dla kogo?" Coraz ciekawsze się to robi :) |
_________________ Na Wielką Encyklopedię Larousse’a w dwudziestu trzech tomach!!!
Jestem Zramolałą Biurokratką i dobrze mi z tym!
O męcę twórczej:
[23] <Mai_chan> Siedzenie poki co skończyło się na tym, że trzy razy napisałam "W ciemności" i skreśliłam i narysowałam kuleczkę XD
|
|
|
|
|
Avellana
Lady of Autumn
Dołączyła: 22 Kwi 2003 Status: offline
|
Wysłany: 03-02-2005, 21:26
|
|
|
Zgłaszam stanowcze dementi.
To nie był żaden lakier do paznokci.
To była czerwona emalia.
(Choć prawdopodobnie artystyczna głowa kota na plecach była lekkim przegięciem). |
_________________ Hey, maybe I'll dye my hair, maybe I move somewhere... |
|
|
|
|
IKa
Dołączyła: 02 Sty 2004 Status: offline
Grupy: WIP
|
Wysłany: 03-02-2005, 22:31
|
|
|
no nic... kolejny fragment ... tylko, że z czegoś zupełnie innego XD
- Masz, to obiecana zapłata – mężczyzna cisnął w stronę cienia jakiś przedmiot.
Postać nie poruszyła się. U jej stóp z metalicznym brzękiem upadł mały woreczek.
- Rada jest zadowolona z tak szybkiego rozwiązania naszego problemu. Tyle, ile było umówione, plus coś ekstra ... Mam nadzieję, że nie będziesz miał nam za złe ... – zaśmiał się cicho. – To taki nasz mały żarcik, w końcu ...
Zza pleców postaci dobiegł cichy głos:
- Chyba wystarczy, Vigo. Twoje poczucie humoru kiedyś będzie cię drogo kosztować ... Lepiej znikaj zanim powiesz za dużo ...
Mężczyzna nazwany tym imieniem cofnął się zaskoczony.
- Co TY tu robisz?! – wysyczał. – To nie jest wasza sprawa! Nie mieszajcie się do tego! Nie wydano pozwolenia na ...
Z cienia dobiegł cichy śmiech.
- Powiedzmy, że nie wszystko musisz wiedzieć Vigo ... są rzeczy, na które nie macie wpływu ... A czasem można coś zmienić .... ot, tak – pstryknięcie palcami dobiegło zza pleców mężczyzny, który nie potrafił ukryć drgnięcia zaskoczenia. Przeklął się w myślach za brak uwagi. „Więc już do tego doszło ...” pomyślał.
Obejrzał się, kątem oka łapiąc zarys postaci stojącej nieco z boku. Palce bezwiednie zacisnęły się na rękojeści miecza. Nagle zdał sobie sprawę z bezsensowności całej sytuacji i zaśmiał się cicho.
- Tym razem udało ci się mnie zaskoczyć – powiedział rozluźniając palce.- Ale następnego razu nie będzie ...
- Cała przyjemność po mojej stronie – odezwała się postać. – Gdy się znowu spotkamy może już nie być tak ... miło ...
- Skończyliście już te swoje gierki? – odezwał się dotychczas milczący mężczyzna. Schylił się, podniósł z ziemi woreczek i zważył go w dłoni.
- Mam nadzieję, że to czyste srebro ... – zwrócił się do Viga rozwiązując rzemień.
- Czyżbyś nam nie ufał?
- Dlatego jeszcze żyję – mruknął mężczyzna, przeliczając zapłatę. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. - Widzę, że Rada ma ciekawe poczucie humoru, zaokrągliliście kwotę do trzydziestu ... Ale przecież nie zabija się posłańca z tak błahego powodu ...
Wyjął z woreczka monetę i rzucił ją w stronę Viga.
- To za fatygę – powiedział. – Mam nadzieję, że nie będziesz miał za złe Avesovi tego dosyć bezceremonialnego zachowania, ale ostatnio trochę się nudzi... A teraz, wybacz, ale naprawdę nam się spieszy – westchnął ciężko, rozkładając ręce. – Czas to pieniądz, a my już powinniśmy być gdzieś indziej ...
Vigo ze świstem wciągnął powietrze, gdy moneta uderzyła go w ramię i z brzękiem spadła na ziemię. Z wściekłością zmierzył mężczyznę wzrokiem i cofnąwszy się o krok, wyszeptał kilka słów i rozpłynął się w cieniu ...
|
|
|
|
|
|
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 18-02-2005, 08:01
|
|
|
Wykrakaliście, dopisałem dalszy ciąg;>. Jak razie dwa razy dłuższy od początku, a potem się obaczy^^.
EDIT = mam 1111 postów;>. Uznajcie, że ten fragment to kiriban;P.
___________________________________________________________________________
Drogi Pamiętniczku!
Ysen od dwóch dni jest jakiś dziwny, prawie nic nie mówi tylko warczy. To znaczy on zawsze mało mówi i dużo warczy, ale teraz wyjątkowo. Z ciekawszych rzeczy – od czasu połączenia naszej armii zacząłem się uczyć języków. Nie uwierzycie na ile sposobów można komuś powiedzieć „idź stąd”.
Drogi Pamiętniczku!
Ysen dzisiaj spadł z konia. Okazało się, że teraz on ma zatrucie. Gdy tylko oprzytomniał powiedział, że od tej pory kupujemy żarcie od kupców, a armijnego prowiantmistrza nazwał wielce niepochlebnie, niestety w jakimś narzeczu którego nie znam. A może po prostu mu się odbiło?
Drogi Pamiętniczku!
Ysen cały dzień był w stanie przedśmiertnym i musiał jechać na wozie. Pod wieczór cudownie ozdrowiał, gdy halfliński felczer przyszedł i kazał mu wypić jakieś ziołowe świństwo. Przy okazji się dowiedziałem, że Sarmaci, a wśród nich członkowie mojej roty, mają swój magiczny eliksir, który ich zdaniem leczy wszelkie dolegliwości. Nazywa się wódka z pieprzem.
23 Maja 5243 roku,
Oby Najwyższy skarał przeklęte przez bogów plemię zaopatrzeniowców. Oby zginęli w mękach. Oby demony zatargały ich sprzedajne dusze na samo dno Piekła. I oby na wieki trwali tam w męce i nieczystości. Chyba tylko chwale Najwyższego zawdzięczam, że moje flaki nie wywróciły się na drugą stronę. Nie wiem zaiste, co mnie podkusiło, żeby zgodzić się na zamianę części żołdu na żywienie z książęcej aprowizacji, ale na szczęście nie tylko ja zażądałem zmiany kontraktu. Co prawda nie wierzę, że ujrzę kiedyś te odzyskane pieniądze, ale przynajmniej postawiłem na swoim. O dziwo Wgryz nie przehulał wszystkich naszych pozostałych pieniędzy. Pewnie ma to jakiś związek z wykładem, jaki dawali kapłani Dadźboga na temat rozpusty. Skupili się głównie na udowadnianiu, że kiła to kara boska i zrobili to dość plastycznie, dzięki czemu dochody bordeli obozowych znacznie spadły. Na razie.
Miałem okazję zobaczyć wynajętych na wyprawę magów. Nazywają się Magnificius, Excelencius i Eminencius. Jeśli oni nie wyglądają na oszustów, to Wgryz wygląda na świętego. Zobaczymy, jak sobie radzą w działaniu.
Drogi pamiętniczku!
Chyba połowa armii zażądała zwrotu pieniędzy za żywność, po tym jak kilkudziesięciu ludzi, w tym Ysen, doznało zatrucia. Ceny żywności u kupców momentalnie poszły w górę.
Już wiem co znaczy to słowo którym Ysen nazwał prowiantmistrza. Pochodzi z języka Trolli i nie nadaje się do druku. Podobnie, jak prowiantmistrz nie nadaje się na wkładkę do zupy, ale wojacy mieli inne zdanie. Poza tym dowiedziałem się, że jestem nie tylko „plugawym podziemnym karzełkiem”, ale również „blodig swartalf”. Czyż Nordlingowie nie są słodcy?
24 Maja 5243 roku,
Przekroczyliśmy wreszcie granicę z Chimerią. Tym samym oficjalnie rozpoczęliśmy działania wojenne i dzień krwi i chwały zaczął się zbliżać coraz szybciej. Zapewne niejeden. Podobno Dowódcy rozważają wysłanie kilku oddziałów na rekonesans, jak również dla zmylenia nieprzyjaciela i zasiania popłochu. O ile wiem wyznaczono do tego rotę Willibrorda. Daje się zauważyć wzrastające napięcie i entuzjazm przed zbliżającą się walką.
Poza tym dziś Dzień Peruna. Bóg ów jest patronem rycerzy, rolników, władców, ale także uważany jest za Pana Burzy i Tego, który na wiosnę budzi z letargu całą przyrodę. Jego boskie gromy są, jak powszechnie wiadomo, czynnikami ożywiającymi przyrodę, odstraszającymi złe moce i sprawiającymi, że jałowa ziemia zaczyna wydawać owoce. W Jego dzień wszyscy oddający mu cześć(a jacy wojownicy nie oddają Mu czci?) naśladują te jego dobroczynne działania, gdyż panuje wiara, iż przynosi to szczęście.
Obchody były skromne, ale wesołe i dały dobrą wróżbę na przyszłość. Bardzo lubię te stare obrzędy. Niestety, coraz mniej ludzi je rozumie. A co do dopiero inne rasy. Nieludzie muszą oczywiście wszystko wypaczyć i sprawić, że ta piękna tradycja traci cały swój urok i zmienia się w zwyczajną burdę.
Drogi pamiętniczku!
Dziś miało miejsce coś, co potłuczeni ludzie ze Wschodu nazywają Dniem Peruna. Perun to taki ich bożek, władający piorunami i tępiący smoki, jego imię w wolnym tłumaczeniu znaczy „ten, który pierze”. Nie w sensie „ubrania”, lecz w sensie „po ryju”. Świętowanie wygląda w ten sposób: ktoś krzyczy „PERUN!!!” i wszyscy biją wszystkich, że aż strzela. Podobno kto dostanie w Dzień Peruna w pysk będzie zdrowy co najmniej przez miesiąc, a kogo kopną między nogi będzie miał liczne potomstwo i szczęście w miłości. Gdy spytałem znawcę tematu, czyli Ysena, o logiczne uzasadnienie, ten zbył mnie burknięciem, że i tak nic nie zrozumiem. Pozostało mi więc krzyknąć „PERUN!!!” i zagwarantować mu szczęście w miłości.
25 Maja 5243 roku,
Dziś się okazało, że Dowódcy zmienili zdanie i to nasza rota zostanie podzielona i wysłana na zwiad. Podobno rota Willibrorda nie ma doświadczenia w takich akcjach, poza tym jest zdecydowanie zbyt ciężkokonna. Ponieważ wiem, że uzbrojenie owej roty nie różni się praktycznie od naszego, przypuszczam, że mieli w rzeczywistości inne powody. Mianowicie składa się ona prawie w zupełności z Nordlingów. Łatwo sobie wyobrazić reakcję pozostałych żołnierzy, gdy Nordlingowie powrócą, wiodąc spyżę w postaci wielkich kozich stad. Niestety znaczy to również, że to samo spotka zapewne nas, gdy wrócimy.
Chcąc nie chcąc zostawiłem Adalberta przy wozie, sam zaś jadę z moimi wspaniałymi strzelcami, oby ich pokarało. Trafiłem do trzydziestoosobowego oddziału, dowodzonego przez niejakiego Sambora. Jak na razie marsz nie jest zbyt forsowny, ale nie wiem, czy w najbliższym czasie będę mógł coś napisać.
Drogi pamiętniczku!
Jest świetnie. Nie tylko muszę odbijać sobie tyłek w siodle, ale jeszcze każą nam jechać na zwiady w jakieś głupie, leśne ostępy. Cały zapas gorzały zostaje oczywiście przy wozach, podobnie jak namioty, praczki, wszetecznice i inne radości życia. Gąsiorek płakał jak dziecko, musiałem go pocieszać, mimo iż sam czułem się podle. Jedynie Daerian nie wygląda na przygnębionego, ale on już się taki urodził. Dziś dostał list od siostry, która kazała pozdrowić „Gada i Yesena”. Nie znam nikogo takiego, acz Ysen chyba zna, bo międlił coś pod nosem. Dowodzić ma nami Sambor, facet porozumiewający się z otoczeniem za pomocą zaimków i wulgaryzmów, czyli prawdopodobnie długoletni weteran.
Jak na razie nie widziałem ani jednej kozy. Dziwne.
28 Maja 5243 roku,
Pierwsze starcie! Wreszcie skrzyżowaliśmy miecze z przeciwnikiem innym niż śmierdzący chłopi. Najwyraźniej ktoś nas zauważył i doniósł lokalnemu baronowi, skoro ten ruszył ze swoją drużyną by nas zatrzymać przy brodzie rzeki Kossy. Miał pecha, gdyż przybyliśmy nim zdołał przygotować obronę, czyli powbijać w nurt zaostrzone pale i zbudować na brzegu wał ziemny. Przebyliśmy bród szarżą, rozpędzając lub zabijając pracujących przy fortyfikacjach wieśniaków i zmuszając barona(sądząc po herbie jakiś krewny Aichingerów) do przyjęcia bitwy. Miał trzydziestu paru konnych i sto kilkadziesiąt pieszego luda, ale takiego autoramentu, że śmiechem byśmy ich zabili. Gdy jazda barona szykowała się do bitwy, nasi strzelcy puścili salwę z kusz, niewiele zresztą krzywdy im robiąc, ale raniąc liczne konie i zabijając paru pocztowych. To do tego stopnia ich zmieszało, iż zaczęli się kręcić na wszystkie strony w zupełnym chaosie i przestali słuchać rozkazów, zachowując się jak nie przymierzając kurczaki bez głów. Wtedy my uderzyliśmy w nich i bez trudu rozbiliśmy, kładąc trupem kilku, reszta zaś uciekła, mając naszą pogoń na karku.
Piechota nieprzyjacielska zwiała na sam nasz widok, a ci, którzy zostali, uciekli gdy znieśliśmy ich konnicę, bitwa była więc skończona. Oprócz kilku lekko rannych nie ponieśliśmy żadnych strat. Schwytaliśmy, w czasie bitwy i później w pogoni, siedmiu rycerzy, którzy zaklinali się, że ich rodziny zapłacą za nich majątek oraz przejęliśmy całkiem spory tabor przeciwnika. Messidorskie rycerstwo po raz któryś z kolei udowodniło, że dobrobyt jest wrogiem cnoty i robi z dzielnych wojów skończone łajzy. A przede wszystkim – że pospolitaki nie dostoją w polu nam, profesjonalistom.
29 Maja 5243 roku,
Korzystając z okazji, że rozbiliśmy siły obrońców, a nic nie wskazywało, by jakiekolwiek inne wojsko broniło kraju, Dowódca Sambor postanowił, że wkroczymy do najbliższej wsi i zdobędziemy żywność. Ledwie zresztą zdążyliśmy, bo, sądząc po rozgardiaszu w owym siole, chłopi zostali ostrzeżeni przez uciekinierów z pola bitwy i szykowali się do drogi. Ułatwiło nam to zresztą zadanie, bo mniej było ładowania na wozy, wystarczyło ich przepędzić i ruszać. Wgryz zasugerował, by zabrać również wieśniaczki, co spotkało się z powszechnym aplauzem. Ja zasugerowałem, by wszystkich mężczyzn i dzieci spędzić do stodoły i podpalić ku przestrodze, co spotkało się z jeszcze większym aplauzem. Niestety Sambor miał inne zdanie. Krótko streścił co sądzi zarówno o drowach i ich chuciach, jak również o zakonnych metodach walki. Powstrzymałem się od komentarza, acz potrafiłbym równie krótko streścić, co ja sądzę o nim. Gdy rota ponownie się zbierze nie omieszkam jednak podzielić się z rotmistrzem swą opinią o Samborze i jego rozumieniu sztuki wojennej. A raczej niezrozumieniu.
Zebrawszy całą żywność i spędziwszy stada rozpoczęliśmy powrót do sił głównych, które powinny już być niedaleko. Zadanie zostało wykonane lepiej niż dobrze, dzięki naszym podjazdom przeciwnik musiał podzielić swe i tak szczupłe siły, przez co raczej nie zdołał przeszkodzić, nie mówiąc już o powstrzymaniu całej armii. Dzięki łączności z pozostałymi podjazdami dowiedzieliśmy się, iż niektóre z nich napotkały znacznie większe siły niż my, niektórzy musieli nawet zrezygnować ze starcia. Nigdzie jednak nie byli ścigani, co oznacza, że przeciwnik całkowicie stracił inicjatywę i nie ma pojęcia o naszej sile. Główne siły bez przeszkód opanowały bród na rzece Meluzynie, jedyne miejsce, gdzie szczupłe siły pogranicza mogły się pokusić o dłuższe zatrzymanie tej masy wojska. Nasze podjazdy, tak jak mieliśmy nadzieję, zmyliły ich co do kierunku marszu sił głównych. Przeprawa przez Meluzynę zajmie co najmniej dwa dni, więc powinniśmy zdążyć dołączyć. Do tego czasu przeciwnik powinien zdać sobie sprawę z zagrożenia i skoncentrować się lub spanikować i uciec. Ta pierwsza możliwość ma sens tylko jeśliby zamierzali kapitulować, bo walka z nami byłaby beznadziejna. Zdarzają się jednak rycerze, którzy bronią spraw beznadziejnych, nic nie jest więc pewne.
Drogi pamiętniczku!
Nasz dowódca Sambor okazał się frajerem i burakiem. Gdy zaproponowałem zabranie do obozu kobiet ze wsi(oczywiście dla bezpieczeństwa, bo w końcu czas wojny i kto wie co może je spotkać) zamiast zbić moje argumenty pojechał mi po rodzinie. Wyjątkowo moje zdanie poparł Ysen(który zaproponował dodatkowo, żeby resztę mieszkańców puścić z dymem względnie malowniczo powbijać na pale) i, co dziwne, użył całkiem logicznych argumentów natury wojskowej(typu podwyższenie morale sił własnych i obniżenie morale przeciwnika, zasianie terroru wśród chłopów by nie występowali przeciwko nam, zdobycie przewodników z miejscowej ludności etc.). Sambor zbył to krótkim: od.........cie się, żołnierzu. Ysen nie odparł nic i przez kilka godzin się nie odzywał. To zły znak. Na wszelki wypadek wszyscy unikają stawania w przestrzeni między Samborem i Ysenem, na wypadek gdyby coś miało polecieć w stronę tego pierwszego. Idą zakłady, czy będzie to nóż, topór czy głaz narzutowy.
Gąsiorek podzielił się dziś z nami swoją filozofią życiową. Jego zdaniem światem rządzą pieniądze, a miejsce kobiety jest w kuchni, przy garach. Wszystko to powiedział tonem proroka, który właśnie objawia prawdziwą naturę świata. Dość nietypowe podejście jak na rycerza, muszę przyznać. Dowód na to, iż nie należy przeceniać siły indoktrynacji romansów rycerskich. Sądząc po zachowaniu Ysena, który dalej milczał, za to niepokojąco pochylał się w stronę prawego końskiego boku, niektórzy woleliby go zindoktrynować używając topora.
Skoro już mowa o toporze Ysena: ciekawa broń, trzonek ma ze dwa łokcie długości, a całość pochodzi podobno z jakiegoś wschodniego imperium, Arii czy Arei. Większość rycerzy troczy do siodła jakąś broń dodatkową do miecza, czy to nadziak, koncerz czy morgenstern, Ysen nie jest więc wyjątkiem pod tym względem. Rzadko go używa, ale jeśli już go wyciągnie potrafi odrąbać człowiekowi głowę, nawet jeśli szyję chroni czepiec kolczy. Ponieważ ma on lekką obsesję na punkcie swojego miecza i nie wyjmuje go z byle powodu, właśnie topora używa, gdy komuś grozi. Większość z roty już wie, że jeśli Wilk zabiera się za ostrzenie tego cuda, to najwyższy czas się uspokoić, uciszyć i pochować noże. Niepokorni narażają się na uciszanie manualne.
31 Maja 5243 roku,
Tak jak przypuszczałem zastaliśmy armię w trakcie przeprawy, choć zaskoczył mnie nieco sposób wykonywania owej operacji: trzech magów o twarzach szulerów pokryło rzekę na sporej szerokości lodem, na tyle grubym, że utrzymywał ciężar czterech wozów albo dziesięciu jeźdźców. Większa część jazdy była już na tamtym brzegu i zaczęto już wysyłać następne oddziały na rekonesans. Wszyscy się ucieszyli z naszego przybycia, zwłaszcza, że przywieźliśmy dużo świeżego jedzenia. Kupcy musieli spuścić z tonu i ceny poszły w dół, choć dalej były mocno zbójeckie. Zdobycz z obozu baronowych udało nam się szybko i bez problemu sprzedać, nawet nieźle na tym wychodząc. Po staremu jadą za nami obwoźne burdele, za to jakoś nie widzę kapłanów Dadźboga. Pewnie zrobili coś głupiego jak to oni potrafią i wojsko powywieszało ich na gałęziach. Czemu oni nie są w stanie zrozumieć, że kiła kiłą, ale jak żołnierz nie ma w pobliżu baby to opada mu tak zwane morale?
Podobno przeciwnik faktycznie dokonał koncentracji, ale widząc beznadziejność sytuacji nawet nie ruszył w naszym kierunku. Dowiedziałem się, iż pociągnęli w stronę stolicy królestwa, gdzie już ogłoszono mobilizacje ogółu rycerstwa. Widać oni też nie dali się nabrać i domyśli, że chodzi o całe państwo, a nie tylko jego najbardziej zapyziałe księstwo. Nic to nie zmienia, bo Messidor zwyczajnie nie posiada sił, które by mogły stawić nam czoło. Ogół wojska zawodowego liczy cztery tysiące, a pospolite ruszenie już pokazało, ile jest warte. Wygląda na to, że nie powojujemy w tej wojnie.
P.S. – okazało się, że jeszcze zostało trochę zupy na prowiantmistrzu, którą z pomocą magów zamrożono i wlano do beczek. Naszym kolegom z innych rot wydawało się, że bardzo zabawne będzie nas nią poczęstować, na szczęście zauważyliśmy, co to za syf. Ciekawi mnie, jak bardzo ona się musi zaśmierdzieć, żeby ją wywalili.
Drogi pamiętniczku!
Dojechaliśmy. Zamtuz!
3 Czerwca 5243 roku,
Podeszliśmy pod zamek Voden, którego załoga odmówiła kapitulacji. Znajduje się on na przecięciu dwóch ważnych dróg, potencjalnych szlaków zaopatrzeniowych, więc jego zdobycie będzie miało kluczowe znaczenie dla powodzenia dalszej kampanii. Piechota buduje wokół zamku umocnienia polowe, część zaś ścina drzewa na budowę machin oblężniczych. Zapowiada się dłuższy postój, bo mamy wyruszyć dopiero gdy przygotowania będą ukończone. Podobno wodzowie ostro debatują nad tym, czy brać zamek szturmem, czy też tylko blokować. Chryzostom prawdopodobnie nalega by szturmować, bo zamek ma znaczne zapasy, a okolica jak wiadomo zbyt bogata nie jest. Suczyc, jak powiadają, stara się by mu to wyperswadować, podnosząc potężne umocnienia zamku i fakt, że wojska mamy dość, by je rozdzielić, przeciwnik zaś nie zdoła wysłać odsieczy. W rzeczywistości zapewne bardziej się martwi o najemną piechotę, która wolałaby siedzieć bezczynnie niż iść do niebezpiecznego szturmu, zwłaszcza, że w zamku oprócz zapasów zboża zapewne wiele nie ma.
Skoro armia zostaje, prawdopodobnie znowu zostaną wysłane podjazdy, nie wiemy jednak, czy i my tym razem ruszymy. Zdania są podzielone: jedni wolą obozowe dziewki i ciepłą strawę, inni nie chcą czekać, aż miejsce postoju zmieni się w skupisko odchodów i epidemii. Ja jestem za podjazdem, bo w oblężeniu i tak nie będziemy potrzebni, a tylko utrudnimy aprowizację, zwróciłem jednak rotmistrzowi uwagę, że Sambor nie nadaje się na dowódcę podjazdu. Brak mu zarówno wyobraźni, jak i zdolności pojmowania zamysłu taktycznego przełożonych. Rotmistrz potakiwał każdemu słowu i powiedział, że przemyśli sprawę, mam jednak wrażenie, że niekoniecznie zrozumiał co do niego mówię.
P.S. – Wgryz przeżywa fascynację tutejszymi kozami. Bez komentarza.
Drogi pamiętniczku!
Wreszcie postój! Wreszcie można będzie na dłużej zejść z siodła, rozprostować nogi, poganiać dziewczyny, zjeść ciepły i smaczny posiłek, poganiać dziewczyny, przespać się pod namiotem, poganiać dziewczyny. Dostawy żywności jak na razie przychodzą często i regularnie, więc żyć nie umierać. Wypada cieszyć się życiem, bo im dalej w kraj nieprzyjaciela tym gorzej będzie, zaprawdę powiadam. Rozrywek zresztą w obozie nie brakuje. Z praktycznie każdym można pograć w kości, z niejednym w karty; w obu tych grach dopisuje mi szczęście, przynajmniej tak długo, jak ktoś nie zacznie się interesować moimi kośćmi lub kartami. Z Krasnalami można pograć w kule, z jeźdźcami w rzut podkową, wreszcie z kusznikami w strzelanie do tarczy. Niektóre zamtuzy raz na jakiś czas oferują taniec egzotyczny, o innych atrakcjach nie wspominając. Czasem jednak wystarczą drowowi najprostsze rozrywki. Jedną z nich jest obserwacja przyrody, konkretnie kóz.
Nigdy bym na te zwierzęta nie zwrócił uwagi, gdyby nie to, że pewnego dnia po zabawie nie miałem siły nic robić, a tylko patrzyłem na zdobyczne zwierzaki. One są niesamowite: żrą praktycznie wszystko. Nawet siodło Karwana wrąbały ze smakiem, podobnie jak jedne z gaci Ysena. Niestety moi współtowarzysze wrócili, nim zdążyłem sprawdzić, czy cięciwy karwanowej kuszy też zjedzą. Jak to buraki, nie popisali się poczuciem humoru.
4 Czerwca 5243 roku,
Nie załapaliśmy się na rekonesans, co większości się zresztą spodobało. Póki nikt nie spuchł, ani nie zrobił się zielony nie ma co narzekać, mówią. To, że gdy ludzie zaczną puchnąć i zielenieć lepiej być już daleko jakoś do nich nie dociera. Pozostaje więc szlajać się po obozie i obserwować pracę piechurów. Skończyli już wał z palisadą wokół obozu, jak również niektóre machiny. Są to balisty strzelające ołowianymi kulami, podobno wystarczająco silne by zniszczyć blanki murów. Oprócz tego robią tę wielką kobyłę z przeciwwagą, trebuszę czy jakoś tak oraz hulajgród, czyli wieża oblężnicza. To by znaczyło, że jednak zdanie Chryzostoma przeważyło i szturm się odbędzie. Mi to obojętne, bo konni w nim tak czy siak udziału nie wezmą.
Nam znaleźli do roboty coś innego: ekscercycja. Najwyraźniej nie mogli patrzeć jak tylko łazimy i żremy, więc postanowili urządzić wielkie ćwiczenia dla jazdy. Przez kilka godzin ćwiczyliśmy szarże, odwroty, ustawianie szyku kolumnowego i wychodzenie z niego. Słowem – wszystkie manewry, jakie ciężka jazda potrafi wykonać, a za wiele ich nie jest. Strzelcy dodatkowo ćwiczą strzelanie z końskiego grzbietu. Karwan zleciał z siodła i zaczął się kląć, że kusznik nie może jeździć na koniu przykrytym samą derką, niestety jakimś dziwnym trafem żaden z kupców nowego siodła nie ma, musimy czekać, aż dowiozą. Ponieważ nie mam siły przemawiać Wgryzowi do rozsądku, pomyślałem, że może to za mnie zrobić kto inny. Korzystając z okazji, że grał w kości z jakimiś krasnoludzkimi halabardnikami(częściej gra ze strzelcami, ale oni nie są tacy bykowaci; krasnoludzki halabardnik jest krasnoludzki tylko z nazwy, z wielkości i postury przypomina bardziej młodego Ogra) poczekałem, aż kości odtoczą się trochę dalej, po czym podniosłem je i podałem im. Wpierw jednak spojrzałem na nie ze zdziwieniem i zważyłem w dłoni, po czym wzruszyłem ramionami i oddałem jednemu z Krasnali. Sądząc po minie, uznałby, że są niewyważone nawet gdyby to były jego własne kości. Dalszego ciągu nie oglądałem, za to widziałem epilog, który to epilog smętnie przybył późnym wieczorem do naszego namiotu z podbitym okiem i potarganym ubraniem.
Drogi pamiętniczku!
....
6 Czerwca 5243 roku,
Oblężeni zrobili w nocy wycieczkę. Oczywiście nim wszczęto alarm narobili niezłego bigosu, jak to bywa przy rozprzężeniu dyscypliny. Zabili kilkunastu ludzi i kilkudziesięciu ranili, na szczęście nie udało im się zbliżyć do naszych machin. Książę oczywiście dostał furii i podzielił się ze wszystkimi swą wiedzą na temat przodkiń Suczyca, co ten tradycyjnie przyjął ze stoickim spokojem. Wiedział już jednak pewnie, że nie uniknie szturmu, bo jeszcze przed naradą wojenną kazał przyszykować machiny i ogłosić pogotowie bojowe. Ledwie słońce wzeszło balisty rozpoczęły ostrzał wybranego odcinka murów. Około południa dołączyła trebusza(niesamowite, że ukończyli ją tak szybko), robiąc miazgę z pobliskiej wieży. Jej pociski spadają na cel z góry, tak więc wieża wyglądała normalnie nie licząc zniszczonego dachu, ale wielkie kamienie prawdopodobnie przebiły wszystkie kondygnacje i dotarły do linii gruntu, przez co obrońcy będą musieli odbudować podłogę na wszystkich poziomach, nim będą mogli z tej wieży korzystać.
Gdzieś około trzeciej ruszył hulajgród, który miał opuścić swój mostek na części muru gdzie rozwalono dach i blanki. Za nim ruszyła piechota schowana za przeróżnymi ruchomymi osłonami, gotowa by wspiąć się na górę po drabinach, gdy mur zostanie opanowany. Niestety nie mieli okazji powalczyć – hulajgród nie spełnił oczekiwań. Obrońcy, schowani za resztkami blanków, zaczepili go po prostu z lewej strony bosakami i po zaledwie paru minutach przewrócili. Książęcy inżynierowie zawalili więc na całej linii. Nie dość, że ich twór był za lekki, to jeszcze nie miał z boku żadnych otworów do strzelania czy użycia broni drzewcowej. Trzeba będzie od początku robić nowego, bo ocaleli z załogi, nie mogąc nic poradzić, zostawili go pod murami, gdzie przeciwnik go podpalił. Książę Chryzostom, o mało nie dostał apopleksji, zwłaszcza, że cała armia gwizdała i komentowała jakby to było przedstawienie w cyrku. Bo prawdę mówiąc to był cyrk.
Pod wieczór, mimo iż nie usłyszeliśmy tego jeszcze oficjalnie, było już pewne, że ruszamy dalej. Czas uciekał i utrzymywanie całej armii w nieróbstwie pod zamkiem nie miało zupełnie sensu. Zwłaszcza, że załoga liczy zapewne najwyżej ze stu ludzi, więc dałoby się zablokować ją nawet jedną rotą piechoty. Nasz rotmistrz ogłosił więc nieoficjalne pogotowie bojowe i kazał się pakować. Nie cierpię spać w zbroi, ale cóż poradzić, rozkaz to rozkaz.
P.S. – Oczarowania rogacizną ciąg dalszy. Dla zabawy mój potłuczony pocztowy bódł się z kozłem. Nie odniósł jednak żadnych obrażeń. Niestety.
Drogi pamiętniczku!
Czy wiesz, że jedna koza potrafi zjeść sama cały koc? Coś niesamowitego! Ale to i tak nie umywa się do przedstawienia, jakie dziś miało miejsce. Nazywało się ono „Wieża błaznów”. Na kółkach w dodatku. Kiedy ta wielka oblężnicza wieża runęła Ysen zaczął mądrze kręcić głową i wytykać błędy konstrukcyjne. Zabawne, ale wcześniej mu jakoś umknęły. Poza tym doszło w łonie roty niemalże do mordobicia, gdyż nie mogli dojść do porozumienia co do nomenklatury. Większość mówiła po prostu wieża oblężnicza, Ysen jednak uparcie nazywał ją hulajgrodem, a Daerian z uporem godnym lepszej sprawy udowadniał, że to beluara. Wszyscy patrzyli na nich jak na oszołomów, ale oni są chyba przyzwyczajeni.
Karwan zdołał wreszcie odkupić od kogoś siodło, przez co jest bardzo szczęśliwy. Kozy też. Geminus napisał odę do kóz, którą zaśpiewał na przy naszym ognisku, pięknie imitując nordliński akcent. Główne zainteresowane meczały z ukontentowaniem, a cała niemalże rota z równym ukontentowaniem ryczała. Ze śmiechu oczywiście. Gąsiorek się upił i właśnie tańczy z kozą oberka. Nawet nieźle im idzie.
7 Czerwca 5243 roku,
Jak przewidywaliśmy, ogłoszono dzisiaj rozkaz wymarszu. Książę trochę się zdziwił, że tak szybko się przyszykowaliśmy do drogi, wodzowie woleli mu jednak nie mówić, iż wiedzieli o wymarszu już wczoraj, a tylko czekali aż ochłonie. Wysłano magiczną wiadomość do podjazdów, by podać im nowy punkt zborny. Póki co, wszystko idzie jak po maśle, nie licząc tego, że całą armia ma kaca, bo taką zabawę, jak ta przy oblężeniu, trzeba było opić.
P.S. – pół roty tańczące po pijaku walca z kozami to niezapomniany widok. Na szczęście wszyscy Nordlingowie odeszli od nas daleko po koncercie Geminusa, bo to my mielibyśmy opinię kozolubów. A wszystko oczywiście przez Wgryza, którego mania udzieliła się wszystkim. Mało brakowało, a te potwory zjadłyby cały obóz, teraz na szczęście pędzą je razem z resztą stad. Nie podoba mi się jednak mina tego wariata. On coś knuje.
Drogi pamiętniczku!
Chyba się zakochałem.
8 Czerwca 5243 roku,
Zrobił to. Kupił kozę. Nawet imię jej nadał! Pozostałym się to bardzo spodobało, bawią się teraz w coś co nazywają Kultem Chimerii. Chimeria to ta koza, jakby były jakieś wątpliwości. Rotmistrz wspominał coś o zamawianiu nowej chorągwi, na której koza by była przedstawiona w glorii chwały. Zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem nie zaciągnąłem się do trupy cyrkowej, zamiast do wojska.
Drogi pamiętniczku!
Teraz nasza rota ma oficjalną maskotkę – białą kózkę o imieniu Chimeria, dla przyjaciół Chimi. Wszyscy są zadowoleni, dokarmiają ją, czeszą, oddają jej wręcz boską cześć. Wyjątkiem jest Ysengrinn, który albo milczy, albo wymownie patrzy w niebo, albo też grozi nam, że w pierwszym mieście pójdzie do kurii biskupiej i zgłosi nasz kult inkwizycji. Podobno koza to w niektórych ludzkich religiach symbol zła i lubieżności. Gdy tylko Ysen nas o tym poinformował, obozowi krawcy otrzymali zamówienie na jakieś czterysta opasek naramiennych z kozią głową. Ostatecznie, skoro rota słynnego Wawrzyńca z Laxy może się nazywać „Żelazne Jeże” to my możemy się nazywać „Rozpustne Kozły”, nieprawdaż?
9 Czerwca 5243 roku,
Dołączyły wreszcie podjazdy wysłane na rekonesans, przywożąc sporo żywności i wieści, że żadnych regularnych sił nie ma w promieniu trzech dni forsownego marszu. Zaczęły się jednak pojawiać oddziały chłopskiej partyzantki, które jak na razie uciekają na widok wojska, ale szybko rosną w siłę i wkrótce prawdopodobnie zaczną wojnę szarpaną. Jak wszystkie ludy pasterskie, Chimeryjczycy są diabelnie bitni, upierdliwi oraz potrafią długo żyć w warunkach, jakie każdą regularną armię by zdziesiątkowały. Nie wspomnę już, że bicie śmierdzieli w baranich kożuchach to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej.
Rotmistrz ogłosił, że teraz my ruszamy na zwiad. Ponieważ przypuszczalnie właśnie chłopi będą naszym przeciwnikiem, na dowódcę naszego oddziału wybrał najlepszego w rocie eksperta od zwalczania partyzantki – mnie. Mocno wątpię, by chimeryjscy wieśniacy znali i stosowali taktykę Elfów Borowych, z którymi swego czasu walczyłem i które poszczerbiły mi łeb, ale chyba lepsze moje umiejętności niż żadne. Bogom dzięki Obiekt Kultu zostaje przy taborze. Wszyscy kultyści ślubowali, iż rota zdobędzie sławę godną zaszczytnej nazwy Rozpustnych Kozłów, jaką przyjęliśmy wczoraj. Zaiste, nazwa w sam raz dla zwycięzców straszliwych kozodojów, władających śmiercionośnymi kijami i niechybnymi kamieniami. |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
Ostatnio zmieniony przez Ysengrinn dnia 18-02-2005, 23:27, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
|
Serika
Dołączyła: 22 Sie 2002 Skąd: Warszawa Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 18-02-2005, 22:35
|
|
|
Wiecej, więcej, więcej! *pisk!*
(ja wiem, ze to nie jest ambitny komentarz... Ale opis oblężenia mnie powalił. Podobnoie jak zupa z zaopatrzeniowca i walc z kozami. Ja zdecydowanie potrzbuję dalszego ciągu!). |
_________________
|
|
|
|
|
Moonlight
Ultra Innocent Uke
Dołączyła: 17 Mar 2003 Skąd: Szczecin Status: offline
|
Wysłany: 19-02-2005, 11:57
|
|
|
Oj, zdecydowanie więcej...
Chociaż zasadniczo fanką tego typu opowieści wojennych nie jestem, to tej historii po prostu oprzeć się nie mogę. Chyba ze względu na styl. ^^ |
|
|
|
|
|
IKa
Dołączyła: 02 Sty 2004 Status: offline
Grupy: WIP
|
Wysłany: 21-02-2005, 13:40
|
|
|
"Oczarowanie rogacizną" XDDDD
ja tylko sie zastanawiam, co z tego zwiadu wyniknie XDDD
poza tym ... poproszę o ciąg dalszy ^^ |
|
|
|
|
|
Noire
Pomniejszy Inżynier
Dołączyła: 14 Maj 2003 Skąd: From down below Status: offline
|
Wysłany: 21-02-2005, 14:14
|
|
|
Genialne, kozy górą XD Napisz cos jeszcze ^^ |
_________________
|
|
|
|
|
Mai_chan
Spirit of joy
Dołączyła: 18 Maj 2004 Skąd: Bóg jeden raczy wiedzieć... Status: offline
Grupy: Fanklub Lacus Clyne Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 22-02-2005, 20:38
|
|
|
Krótkie romansidło napisane w chwili słabości i pod wpływem trzygodzinnego słuchania Turnaua... Proszę się nie przejmować, to mija... Główny sprawca tego poniżej to piosenka "W kawiarence 'Sułtan'" Turnaua (a jakże), słowa pod opowiadaniem...
Rozmowa z różą
Siedziała przy stoliku w pewnej małej herbaciarni. Spoglądała znad filiżanki na piękną różę stojącą w wazonie na jej stoliku. Róża była smutna. Pozostawiła ją tam zagniewana kobieta w zielonej sukience. Zostawiła ją tam na znak, że nie chce już pamiętać o człowieku, który jej tę różę chciał podarować. Dziewczyna z filiżanką nie dziwiła się róży. Ona była wszak do niej podobna. Smutna. Odrzucona. Opuszczona. Historia róży była dość prosta, ale bardzo burzliwa. Była przeznaczona dla kobiety w zielonej sukience w podarunku od zawstydzonego mężczyzny. Miała mówić "Kocham cię". Ale nie powiedziała. Dziewczyna z filiżanką widziała, jak kobieta odpycha dłoń mężczyzny, jak krzyczy na niego. Róża upadła na podłogę. Ani kobieta, ani mężczyzna nie interesowali się losem róży. Dopiero dziewczyna z filiżanką podniosła ją i wstawiła do wazonu. Nikt nie interesował się różą. Nie przekazała tego, co miała przekazać, dlatego stała się zbędna. Ale i dlaczego miała to przekazać? Kobieta już nie słuchała słów mężczyzny. A on nie miał jej już nic do powiedzenia. Wyjść z twarzą z kłopotliwej sytuacji przy pomocy róży w kolorze herbaty... Ale róża nie mogła przekazać kłamstwa. Bo róża nie potrafiła kłamać. Tak samo jak dziewczyna z filiżanką. I obie zostały z tego powodu odrzucone. Z tą drobną różnicą, że dziewczyny nie odrzucono w tak burzliwy sposób. Jej po prostu nikt nie chciał przyjąć. Dziewczyna cierpiała na ciężką chorobę, zwaną samotnością. I dlatego tak dobrze rozmawiało jej się z różą na tematy egzystencjonalne. Ale jej cichą rozmowę przerwał czyjś głos.
- Przepraszam, czy tutaj wolne?
Miał ciemnobrązowe oczy. I bardzo ładny uśmiech.
Jak to się stało, że zaczęli rozmawiać? I jakim cudem rozumieli się tak dobrze? I przede wszystkim...
Jakim cudem on słyszał słowa róży?
Róża cichutko szeptała mu do ucha. Opowiadała mu to, co on i tak czytał w twarzy dziewczyny z filiżanka. Opowiadała mu o jej samotności i tęsknocie. O jej smutku. I o tym, że czuła się odrzucona. Tak samo jak róża.
"Przyjmij mnie" zdawała się krzyczeć róża.
Zamówili kolejną herbatę. Czwartą. Herbaciarnia pustoszała. A oni wciąż siedzieli tam, przy tamtym stoliku. Ona spoglądała na niego znad filiżanki, a on wpatrywał się w nią swoim ciemnobrązowymi oczami. A między nimi stała róża - powierniczka ich sekretów. Rozmawiali o prostych rzeczach. O życiu. O szczęściu. O miłości.
Dziewczyna z filiżanką ciągle się wachała. Ale on rozwiał jej wątpliwości.
Róża była szczęśliwa. Chłopak wyjął ją z wazonu i zamknął dłoń dziewczyn z filiżanką na jej łodyżce. Nareszcie ktoś przyjął różę. Nareszcie mogła przekazać swoją wiadomość.
"Kocham cię"
W oczach dziewczyny z różą lśniły gwiazdy. Zaciskała palce jednej dłoni na łodyżce róży w kolorze herbaty. Drugą dłonią ściskała dłoń chłopaka o ciemnobrązowych oczach. Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie do chłopaka, a jej uśmiech zdawał się rozjaśniać półmrok panujący w herbaciarni.
Nie była już samotna.
W kawiarence "Sułtan" przed panią róża żółta
A obok pan co miał tę różę i pani dał...
Pajączek wyszedł z róży bo zapach go odurzył
Pijany jakby krzynkę szedł snując pajęczynkę
Co im związała ręcę przez stolik w kawiarence
Sam mało nie wpadł w krem - widziałem to więc wiem...
Jak kawiarence "Sułtan" przed panią róża żółta
A obok pan co miał tę różę i pani dał...
I już ten pan i pani zostali w tej kawiarni
Bo gdyby nie zostali, toby tę nić zerwali
Na kształt anioła stróża właściciel ich odkurza
Jeść daje im i pić i tak powinno być
Że w kawiarence "Sułtan" przed panią róża żółta
A obok pan co miał tę różę i pani dał |
_________________ Na Wielką Encyklopedię Larousse’a w dwudziestu trzech tomach!!!
Jestem Zramolałą Biurokratką i dobrze mi z tym!
O męcę twórczej:
[23] <Mai_chan> Siedzenie poki co skończyło się na tym, że trzy razy napisałam "W ciemności" i skreśliłam i narysowałam kuleczkę XD
|
|
|
|
|
Avellana
Lady of Autumn
Dołączyła: 22 Kwi 2003 Status: offline
|
Wysłany: 22-02-2005, 20:45
|
|
|
MAI_CHAN!
Jak mogłaś!!
Zawiodłaś wszystkie moje nadzieje!!!
To okropne!!!!
Tę piosenkę napisał Jeremi Przybora, kiedy Turnau był odległym planem przyszłych rodziców!
Głęboko zawiedziona Avellana tupie ponuro do kąta i siada w nim, nafuczona |
_________________ Hey, maybe I'll dye my hair, maybe I move somewhere... |
|
|
|
|
Mai_chan
Spirit of joy
Dołączyła: 18 Maj 2004 Skąd: Bóg jeden raczy wiedzieć... Status: offline
Grupy: Fanklub Lacus Clyne Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 22-02-2005, 20:52
|
|
|
A Turnau ją śpiewa na swojej ostatniej płycie. A że Jeremi Przybora to pisał wcześniej wiem, ale słyszałam ją tylko w wykonaniu Turnaua, w związku z tym kojarzę ją właśnie z nim. Poza tym sam Turnau pisze teksty swoich piosenek niezmiernie rzadko, więc co w tym dziwnego, że jest to piosenka napisana przez Przyborę? Poza tym na płycie jest jak wół "Grzegorz Turnau I Jeremi Przybora".
Odmawiam popełnienia seppuku! Czuję się młodszym pokoleniem mającym prawo do odmiennych gustów muzycznych! |
_________________ Na Wielką Encyklopedię Larousse’a w dwudziestu trzech tomach!!!
Jestem Zramolałą Biurokratką i dobrze mi z tym!
O męcę twórczej:
[23] <Mai_chan> Siedzenie poki co skończyło się na tym, że trzy razy napisałam "W ciemności" i skreśliłam i narysowałam kuleczkę XD
|
|
|
|
|
Keii
Hasemo
Dołączył: 16 Kwi 2003 Skąd: Tokio Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 26-02-2005, 22:00
|
|
|
Pozwolę sobie postnąć moje 2 [a właściwie 2.1] dzieła ;]
Jako, że objętościowo małe nie są, podam tylko linki.
Miecze Apokalipsy - taka sobie parodia fantasy, projekt zarzucony. Wersja 2.0 była próbą wskrzeszenia, niestety zabrakło chęci. Raczej mała jest szansa nad kontynuowaniem ;]
Karmazynowe Łzy - historia zwykłego [?] chłopaka w niezwykłych okolicznościach [brzmi średnio ambitnie, ale co tam :] Co jakiś czas dopisuję ciąg dalszy, więc Stay Tuned ^^
Mam nadzieję na dobre recenzje <: |
_________________ FFXIV: Vern Dae - Durandal
PSO2: ハセモ - Ship 01
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|