Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Krwawa Jatka |
Wersja do druku |
Loko
Aspect of Insanity
Dołączył: 28 Gru 2008 Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 23-02-2010, 21:25
|
|
|
- Fakt nie doceniam.
Po tych słowach Moreau obrócił się w miejscu i zniknął. Gdy pojawił się dwa metry obok ręka była już na swoim miejscu.
- Dobra rada powiadasz? Ja mam lepszą, zabieraj stąd swoje zwłoki, dopóki pozwalam im odejść.
- Naprawdę uważasz że byle ożywieniec pozbawiony umysłu...
- Nie jestem ożywieńcem, a mój umysł ma się dobrze. Jeśli nie potrafisz go wykryć to naprawdę zastanów się nim nazwiesz swoje moce potęgą - podczas wypowiadania tych słów Moreau zmienił miejsce położenia trzy razy.
Sora nie wytrzymawszy rzucił się na przeciwnika, szkielet stał spokojnie podpierając się laską, nawet nie próbował uskoczyć przed ostrzem. Pustelnik wbił się w kościotrupa i rozszarpał go na strzępy, z tryumfalnym wyrazem twarzy odwrócił się by podziwiać fragmenty ubrań i kości porozrzucanych po arenie. Ujrzał pana Moreau wpatrującego się w zegarek.
- Nasz pojedynek trwa już osiem minut, dwanaście sekund i piętnaście setnych. Może w końcu mnie czymś zaskoczysz?
Sora stał z głupim wyrazem twarzy, wpatrując się w przeciwnika.
- Swoją drogą, widzę że twój ograniczony umysł dzieli przeciwników na tych z domeną jasności i ciemności. Twój miecz działa na obydwa typy tak? To dodaj sobie trzeci, na którym niestety nie robi wrażenia...
Moreau zniknął i pojawił się tuż przed Sorą, który nagle odkrył że jest spętany łańcuchem.
- ...mnie.
Po wypowiedzeniu tego słowa, Sora znowu ujrzał ciemność, tyle że tym razem zaczęła spalać jego skórę i wdzierać się przez zamknięte powieki do oczu. Szkielet ze stoickim spokojem obserwował jak oblany smołą dzieciak robi krok do tyłu, prosto w pułapkę na niedźwiedzie. Uruchomiony mechanizm wbił metalowe zęby w kostkę chłopaka, krusząc ją z wyraźnym trzaskiem. Gdy wrzeszczący Sora upadał na ziemię, szkielet poprawił poły płaszcza i znów zerknął na zegarek.
- trzy... dwa... dziesięć minut. Czekam dalej. |
_________________ That is all in your head.
I am and I are all we. |
|
|
|
|
RepliForce
Vongola Boss
Dołączył: 30 Sty 2009 Skąd: Z Pustyni Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 25-02-2010, 17:54
|
|
|
- Koniec tego... KONIEC WSZYSTKIEGO!
Sora odrzucił na bok swoje bronie. Zaczął przybierać jasną, majestatyczną postać.
- Wiesz dlaczego pustynia stała się pustynią? - mówił chłopak, niszcząc ostatni z płomyków ciemności.- Bo mój dziadek walczył tam z Gandarfem. W prawdzie Gandarf wygrał, jednak był jedyną istotą żyjącą, jaka pozostała w tej krainie. W tej chwili przybrałem postać ostateczną. Tryb końca wszystkiego. Kumuluje we mnie całą moc moją i twoją. Gdybyś był zwykłym wojownikiem, mógłbym ci nawet kazać się zabić.
Szkielet próbował znów kombinować z teleportacją i tym podobnymi sztuczkami, jednak chłopiec, nawet nie musząc się na niego patrzeć, zatrzymał go, trzymając za kości szyjne, przy okazji łamiąc mu kark. Słyszał myśli oponenta. Były ciche, jednak słyszalne.
- Czy jestem bogiem? Nie, jestem potomkiem najsilniejszego senina. Wszystkie magie podrzędne miały początek na pustyni. A mój przodek był ich twórcą. Konkretniej: Twoje nędzne teleportowanie się nic ci nie da. Mogę ci odebrać tę moc, jednak nie zrobię tego, jestem uczciwy- tu Sora bardziej wytężył struny głosowe- a nie chowam się gdzieś po kontach.
FEON nie poznawał mocy, jaka była siłą Moreau, jednak chłopak był w stanie się nią bronić, ba po woli dobierał się do ataków, gdy coś przerwało połączenie z umysłem. Była to próba zaatakowania Pustelnika, jednak broniła go Tarczaga wyższego poziomu niż normalnie. Kościanemu przeciwnikowi przyszło walczyć z... człowiekiem o mocy boga. |
_________________ "Bo to właśnie niebo pozwala fruwać chmurom po swoim bezkresie"
|
|
|
|
|
Loko
Aspect of Insanity
Dołączył: 28 Gru 2008 Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 25-02-2010, 21:41
|
|
|
- Widzę że ślipka zaczęły ci błyszczeć... czyżby coś się zmieniło?
Moreau pojawił się przy chłopaku i dźgnął go laską, natychmiast odrzuciło go na dobrych dziesięć metrów, ale nim uderzył w ziemię, znowu zniknął.
- Hm... tak. Widzę jakieś wyższe poziomy wtajemniczenia. Zobaczymy jak szybko się wypalisz.
Sora rzucił się na szkielet, Moreau najwidoczniej znudzony unikaniem ataków, dał się zmasakrować. I tak kilka razy, ataki chłopaka były coraz silniejsze, ale szkielet zaraz po zniszczeniu pojawiał się obok. Po którymś z kolei rozwaleniu Moreau po całej arenie, pustelnik odwrócił się do przeciwnika. Dyszał już dość ciężko jak na boga. Wtem na arenie otworzył się portal... Wyszła z niego dziewczyna i zaczęła powolnym krokiem iść w poprzek areny. Zarówno wzrok Sory jak i Moreau podążał za nią. Dziewczę (jak ocenił Moreau wprawnym okiem) miało dokładnie 157cm wzrostu. Koranona dopiero po chwili spostrzegła dwóch facetów wlepiających w nią spojrzenia.
- Eee... widzę że w czymś przeszkadzam - po tych słowach otworzyła drugi portal i zniknęła za świetlistym przejściem.
W miejscu gdzie jeszcze przed chwilą stała, siedział kot. Najwidoczniej nieświadomy tego że jego pani właśnie zniknęła, lizał wyciągniętą łapkę.
- Oj... - zmartwił się Moreau, pojawił się przy kocie i podniósł go na ręce - chyba zgodzisz się ze powinniśmy zwrócić go właścicielce...?
Nim skończył wymawiać to zdanie, Sora rozerwał go na pół, w ostatniej chwili zdołał wypuścić kota. Sora spocony i dyszący jak stary ciągnik, rozejrzał się po arenie. Zobaczył Moreau kucającego jakieś sześć metrów od niego i wołającego kotka. Sora uczynił krok w przód i poczuł że na coś nadepnął. Z dołu doszło go wściekłe syczenie.
Moreau widywał już nie raz do czego jest zdolny jest kot, któremu ktoś nadepnął na ogon. Tym razem natrafił na jakiś wyjątkowy okaz, sierściuch podskoczył na wysokość głowy chłopaka i zaczął chlastać ją pazurami. Jako że był kotem, szło mu to bardzo sprawnie i już po dwudziestu sześciu sekundach i dwunastu setnych (jak obliczył Moreau) twarz Sory miała tyle rozcięć, że nie sposób było odgadnąć jej kolor. Po chwili również spuchła i dzieciak prezentował się teraz jak kartofel również z zewnątrz. Kot zeskoczył z jego obolałej twarzy i dostojnym krokiem udał się w kierunku trybun, mrucząc pod nosem wulgarne inwektywy na tle erotycznym. Moreau (gdy już lekki szok minął) zwrócił się do Sory.
- To chyba jest TEN kot. Miałeś pecha.
Pustelnik ledwo stał, łzy napływały mu do oczu, przez co nie widział zbyt dokładnie Moreau stojącego przed nim. Wyciągnął rękę i przywołał swoje miecze. Lekko wystraszony tym że nic nie pojawiło się w jego rękach, spróbował jeszcze raz.
- Szukasz swoich broni? Uznałem że mogą być dla ciebie zbyt niebezpieczne i schowałem je, tak żebyś się nie skaleczył. |
_________________ That is all in your head.
I am and I are all we. |
|
|
|
|
RepliForce
Vongola Boss
Dołączył: 30 Sty 2009 Skąd: Z Pustyni Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 25-02-2010, 23:41
|
|
|
Sora zaczął śmiać się jak ktoś niezrównoważony psychicznie.
- Kot.. Co to ***** Jest!!!???
Najpierw użył Curagi, która uleczyła 90% jego ran(czyli wszystko prócz zadrapań).
W ręce Chłopca pojawiła się SoulCalibur z aurą ciemności, zaś w drugiej nieśmiertelny miecz mytrhilowy w postaci nifrowej. Zaraz potem Udata oraz Luna zaśpiewały swoje pieśni. Za Luna pojawiły się wszystkie Summony, ale w dużo potężniejszej- boskiej formie. Asura miał zbroję Mao-samy. Obok chłopca jego pobratymcy w najpotężniejszych formach. Fheo miał aurę jinjurikiego, Sora był pod wpływem mocy tatsu i sonomery, Allana otaczała cała jego moc. Daisuke miał włączone wszystkie specjalne techniki, od aury światła, przez Miecz nifrowy i ostrze Lingering spirit, a kończąc na formach Driva. Obok niego stał Claus II, otoczony zbroją swoich summonów, a stojący po jego lewicy Sanmax, tylko czekał aż zacznie używać swoich keychianów w formie finałowej. Sam Daisuke Sora Yaminoka był ubrany w zbroję SonoMera no Tatsu, Trzymając bronie wszystkich którzy stali po jego lewicy, prawicy, jak i nad nim, bądź pod nim. Chłopak nieźle wpieniony cisnął całą siła w kotka, po czym spojrzał na szkielet. Kotek na szczęście w odpowiednim momencie wrócił do ramion swego pana, gdzie czuł się bezpieczniej.
Następnie chłopak znów stał się "końcem wszystkiego", i wepchnął oponenta do otchłani. Stał chwilę, po czym wyłączył wszystkie techniki i gdy już opuszczał bramę Areny powiedział
- Czasem komuś się wydaje, że może igrać z ogniem. Miałem już dość, i nie chciałem tak tego kończyć, ale ktoś sam się prosił
Zanim kościotrup powrócił z Otchłani, Senina już dawno nie było na Arenie. |
_________________ "Bo to właśnie niebo pozwala fruwać chmurom po swoim bezkresie"
|
|
|
|
|
Loko
Aspect of Insanity
Dołączył: 28 Gru 2008 Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 26-02-2010, 15:13
|
|
|
Mr Moreau, który zamiast wylądować w Otchłani oddał Koranonie jej kota, pojawił się na arenie. Lekko zawiedziony brakiem obecności Sory przechadzał się w tę i z powrotem, oczekując na jego powrót. Szkielet nie bardzo wiedział czy traktować jego zniknięcie jako ucieczkę, czy może wezwały go jakieś Wielce Ważne Sprawy. Tak czy siak, po dwóch godzinach czekania Mr Moreau uznał, że wygrał ten pojedynek walkowerem.
Ja tak zinterpretowałem powyższego posta, jeśli jest inaczej proszę o sprostowanie na PW, wtedy też wprowadzę odpowiednie zmiany |
_________________ That is all in your head.
I am and I are all we. |
|
|
|
|
RepliForce
Vongola Boss
Dołączył: 30 Sty 2009 Skąd: Z Pustyni Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 06-03-2010, 11:22
|
|
|
Ravel wszedł na Arenę. Trochę się stresował, bo była to jego pierwsza komercyjna walka. Chwila ciszy, po czym zawołał
- Kto chce pojedynku? |
_________________ "Bo to właśnie niebo pozwala fruwać chmurom po swoim bezkresie"
|
|
|
|
|
Sm00k -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 06-03-2010, 11:26
|
|
|
Ogryzek trzepnął go w tył głowy.
- Ja- Caibre postanowił przewietrzyć się nieco. |
|
|
|
|
|
RepliForce
Vongola Boss
Dołączył: 30 Sty 2009 Skąd: Z Pustyni Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 06-03-2010, 13:00
|
|
|
Ravel wyciągnął Terrę, i czekał na atak przeciwnika. |
_________________ "Bo to właśnie niebo pozwala fruwać chmurom po swoim bezkresie"
|
|
|
|
|
Sm00k -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 06-03-2010, 14:10
|
|
|
Lis z niejakim politowaniem spojrzał na swojego adwersarza.
Cai sięgnął po sztylet. Zwykła, metalowa klinga spoczęła w odwróconym położeniu, obosieczne ostrze płasko wzdłuż prawego przedramienia. Lewą ręką złapał prawy nadgarstek i przykucnął nieco.
Caibre ruszył, rozsypując spod stóp piach areny. W trzech susach skrócił dystans i zaatakował niskim, wrednym cięciem tuż powyżej kolan Ravela. |
|
|
|
|
|
RepliForce
Vongola Boss
Dołączył: 30 Sty 2009 Skąd: Z Pustyni Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 06-03-2010, 15:34
|
|
|
Chłopiec miał szczęście, bo oponent trawił w... kieszeń w której nosił zdrajce. Przeciwnik ujął wzrokiem miejsce gdzie celował, po czym zobaczył tylko lecącą w jego stronę rękojeść obosiecznego ostrza chłopca. Uchylił się od ataku, dzięki odskokowi na jakieś 5 metrów. Gdy ruszył na swojego przeciwnika, Ravel wyciągnął Ventusa, i po użyciu na strzałach zaklęcia próżni, strzelał w Lisa. W końcu jedna ze strzał wybuchła obok Caibre, co oznaczało odrzut na ścianę areny. |
_________________ "Bo to właśnie niebo pozwala fruwać chmurom po swoim bezkresie"
|
|
|
|
|
Sm00k -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 06-03-2010, 16:46
|
|
|
Powietrze migotało wokół Caia, gdy bariera inercyjna pochłaniała impet uderzenia. Ściana posłużyła natomiast za podest do złapania równowagi. Lis wylądował na adamantowej płycie, zawisł na moment prostopadle do ziemi..i został w tej pozycji, subiektywnie spoglądając teraz w górę na Ravela.
-Ok - Caibre rozpoczął spacer w stronę ziemi- gramy dalej.
Rude stanęło na piasku areny, odwróciło się do przeciwnika plecami. I pogwałciło regulamin areny.
Ravel rozszerzonymi oczyma spoglądał na wyrwany płat adamantyny, który chwilę wcześniej stanowił fragment ściany chroniącej arenę.
Cai uśmiechnął się promiennie i bez specjalnego zamachu rzucił improwizowanym pociskiem w chłopaka. |
|
|
|
|
|
RepliForce
Vongola Boss
Dołączył: 30 Sty 2009 Skąd: Z Pustyni Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 06-03-2010, 16:56
|
|
|
Chłopak złapał zaklęcie w kryształ Terry i oddał je z dużo większą mocą. Następnie wyciągnął z kieszeni zdrajcę, i zaczął pojedynek szermierczy. |
_________________ "Bo to właśnie niebo pozwala fruwać chmurom po swoim bezkresie"
|
|
|
|
|
Sm00k -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 06-03-2010, 17:50
|
|
|
....półtonowy kawał najtwardszego metalu w multiwersum to zaklęcia. Okej..
Caibre nawet nie bawił się w wyciąganie broni. Kopniak z półobrotu posłał zmaltretowany strzęp metalu gdzieś w górę i w bok i skrzesał efektowne iskry na okuciach butów lisa.
Czas, który lis poświęcił na efekciarstwo Ravel wykorzystał na skrócenie dystansu. Więc gdy Cai skończył piruet i ponownie stanął pewnie na nogach, stanął również przed kombinowanym problemem składającym się z Ravela, miecza Ravela i sztyletu Ravela w interesującej układance mającej wypruć lisowi flaki. Pierwszy do tego zadania zmierzał sztylet, prostym pchnięciem pod ustawionym w zastawie mieczem zmierzającym ku splotowi słonecznemu.
Ravel jednak lekko się przeliczył. Caibre całe swoje życie walczył dwiema broniami naraz, czym doprowadzał purystów do szału. Niemniej...
Ręka prowadząca sztylet (lewa? ) została trafiona oszczędnym uderzeniem kantem dłoni. Klinga zahaczyła koszulę i niegroźne pomknęła wzdłuż boku. Miecz natomiast jedynie przeciął burzę rudych włosów.
I nagle Ravel znalazł się bardzo blisko rudego szermierza, z jedną ręką unieruchomioną przez bok i ramię lisa, drugą wysoko nad i za przeciwnikiem, a przeciwnik...
Caibre nie parał się żadną sztuką magiczną. Praktykował natomiast wiarę we własny umysł.
Lis przyłożył palec do pancerza płytowego chłopaka i pstryknął.
Ravel poleciał w kierunku ściany areny, zabierając ze sobą zwichnięty bark i bardzo głupią minę na twarzy. |
|
|
|
|
|
RepliForce
Vongola Boss
Dołączył: 30 Sty 2009 Skąd: Z Pustyni Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 06-03-2010, 18:12
|
|
|
- Cura!- powiedział powiedział szeptem- chyba muszę podziękować Sorze za te zaklęcie.
Pokręcił parę razy ramieniem, po czym przywołał do siebie zgubione bronie. Rozłożył sztylet i ruszył po raz kolejny w stronę lisa. Gdy ten przygotowywał się na sparowanie ataku, chłopak... przeskoczył go. Oponent patrzył, co robi młody wojownik i gdy opuścił wzrok zobaczył lecącą w jego stronę sporą kulkę prądu. Było za późno na obronę, nie mówiąc o uniku. Lis został porażony prądem. Gdy światło pioruna zniknęło, upadł na ziemię.
Ravel złożył i schował zdrajcę. Znów ustawił się przodem do przeciwnika, trzymając broń jak na początku walki. Wiedział, że to chyba nie koniec. |
_________________ "Bo to właśnie niebo pozwala fruwać chmurom po swoim bezkresie"
|
|
|
|
|
Sm00k -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 06-03-2010, 18:23
|
|
|
Caibre z jękiem zebrał się z ziemi. Powietrze wokół wypełniała błękitna poświata rozświetlana co chwilę wyładowaniem elektrycznym, gdy lis uziemiał się z areną.
- <wzdech> - wzdechnął lis, otrzepując się z piasku. Wredny wyszczerz na pasiastym pysku zaczynał sie rozgaszczać. Cai mrugnął i wrócił do normalnej, znaczy ludzkiej, percepcji czasu.
Ravel obrócił się w stronę przeciwnika. To chyba nie kon...
Kula ognia trafiła go dokładnie w żołądek, ponizej płyt pancerza. Lisowi nie zależało na penetracji zbroi - celował w środek ciężkości.
Ravel ponownie uczył się latać. Tym razem jednak lot był z tych koszących i po pierwszych kilku metrach chłopak zahaczył którąś kończyną o arenę i resztę przelotu w stronę jednej z bram odbył malowniczo koziołkując. Zakończył lot zapoznaniem się z wrotami numer dwa.
Caibre strzepnął z opuszków palców resztę płomieni. Po chwili namysły sięgnął ręką przed siebie - ta zniknęła do łokcia - i wyciągnął z powietrza
naprawdę duży miecz .
-Żyjesz? - krzyknął z nadzieją do rozpłaszczonego nieco Ravela po drugiej stronie areny. |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|