Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Poza Świątynią |
Kto tak naprawdę rządzi w MAC-u...? [made by Velg] |
kic - tak bowiem napisano w "Przwodniku po MAC-u" |
|
0% |
[ 0 ] |
Altruista - altruistyczny głos niealtruistycznego patriarchy |
|
3% |
[ 1 ] |
Costly - potęga w cieniu papierowej góry... |
|
3% |
[ 1 ] |
Velg - o czymkolwiek nie pomyślisz, za tym na pewno stoi on |
|
3% |
[ 1 ] |
Sauring - różowa eminencja |
|
53% |
[ 15 ] |
Karel - członek z junty "Espadona" |
|
7% |
[ 2 ] |
Władza - ona zazwyczaj rządzi |
|
3% |
[ 1 ] |
Kitkara - bo póki co nikt nie śmie jej powiedzieć, że to nie ona włada Bractwem |
|
7% |
[ 2 ] |
MAC - to przecież oczywiste! |
|
10% |
[ 3 ] |
Lud - poprzez ankiety |
|
7% |
[ 2 ] |
|
Głosowań: 28 |
Wszystkich Głosów: 28 |
|
|
|
Wersja do druku |
Altruista -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 09-06-2009, 19:03
|
|
|
- Nosz kurde, już nie mogę. - Altruista wkurzony wstał z fotela i wymierzył palcem oskarżycielsko w Ankę. - Wleczemy się jak żółw. Nie możesz przyspieszyć? W takim tempie w Seaheven będziemy najprędzej na Kica Narodzenie!
Anka w odpowiedzi wybrzuszyła się, co oznaczało śmiech z jej strony.
- No jeszcze ona musi mnie denerwować! - Krzyknął głośno tupiąc stópką o posadzkę. Można by odnieść wrażenie, że Altruista zachowywał się teraz jak jakaś kapryśna dziewczynka.
- Ja się tutaj zanudzę, siedzę w tej komnacie z dwudziestoma akolitami, którzy nie potrafią wykrztusić z siebie ani jednego słowa. - Stojący za plecami Najwyższego Kapłana Costly Molina kaszlnął głośno. Nie dość, że Altruista oderwał go od pilnych obowiązków, to na dodatek musiał wysłuchiwać jego wynurzeń
- O Najwyższy - odezwał się Costly - siedzisz w komnacie z dziewiętnastoma akolitami. Jakbyś zapomniał, to pragnę ci przypomnieć, że dwie godziny temu wyrzuciłeś przez okno brata Alberta.
- Aa, faktycznie, kładł mi brudne żetony na stole. Łobuz jeden. Jak go jutro gdzieś spotkacie, to powiedzcie, że mu przebaczyłem.
- Tak jest Altruisto! - Odpowiedzieli chórem akolici. Costly zauważył, że po wypadku brata Alberta każdy z akolitów pucował pieczołowicie żetony.
- Jeszcze trochę tej psychozy i się o nie pozabijają. - Powiedział cicho.
- Altruista obrócił się w stronę Moliny. - Wiesz co Costly, podziwiam cię. Dbasz o porządki w naszym kościele. Siedzisz godzinami w swoim gabinecie, zajmując się papierkową robotą. Masz mnóstwo pracy i nigdy za to nawet złamanego grosza nie wziąłeś. - Po tym oświadczeniu Costly'iego na moment zatkało. Obrócił się szybko zasłaniając usta dłonią.
- Costly, co ci? Naprawdę nie ma się czego wstydzić. Ja zawsze doceniam i wyróżniam ludzi oddanych sprawie, takich jak ty. A poza tym... - Altruista nie dokończył. Zamarł na chwile zamykając oczy. Po krótkiej pauzie ponownie je otworzył. Na jego bladej twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu.
- Obudziła się w końcu. - Powiedział radośnie.
- Kto taki? - zapytał uspokoiwszy się już wcześniej Costly.
- No, ona.
- Danusia?
- Jaka Danusia gamoniu? A zresztą nieważne. Costly, zastąp mnie, utrzymuj cały czas kurs na północ, ja muszę na chwilkę opuścić Lustrzaną Komnatę.
- Przecież Seaheven jest na południu. - Powiedział zdziwiony Costly.
- Hah, ja doskonale wiem o tym, po prostu sprawdzam twoją czujność. Pamiętaj o tym Molina, zło czai się wszędzie. - Powiedział i zniknął.
Milcząca do tej pory Aki pociągnęła za skraj szaty Moliny, próbując zwrócić na siebie jego uwagę.
- Powiadają, że w szaleństwie jest metoda. - Rzekła
Altruista zmaterializował się w ogrodzie, niedaleko Kitkary
- Witaj Siostro, jak dobrze cię widzieć w pełni sił.
- Witaj Altruisto. - Odpowiedziała niepewnie. - Bracie, mam nieodparte wrażeniem, że lecimy. Podróżujemy gdzieś?
- Zostawcie nas! - Słowa Altruisty były skierowane do służby opiekującej się ogrodem.
Po krótkiej chwili Altruista streścił Kitkarze cała sytuację. Opowiedział dokładnie wszystko ze szczegółami.
- Zamierzasz zniszczyć wielkie miasto? - Zapytała lekko zaskoczona. Nic ją nie obchodziło, że kilu heretyków spotka śmierć. Ale żeby od razu niszczyć wielkie miasto?
- Tak zamierzam. - Odpowiedział jej na pytanie pochyliwszy się jednocześnie nad miejscem w którym kwitły czarne róże. - Takie nasz Patriarcha wydał mi polecanie. A ja zrobię wszystko, by ten jego rozkaz wypełnić. - Altruista szybkim ruchem zerwał jeden z kwiatów. Przyjrzał mu się uważnie, po czym obrócił się z nim w stronę kobiety. Uśmiechnął się bardzo miło do niej świdrując ją przez chwile swoimi dużymi, zielonymi oczyma. Kitiara nie wiedziała co ten uśmiech może oznaczać. Kapłan zrobił krok w jej stronę i zniknął na moment, tylko po to, by pojawiać się nagle przed dziewczyną. Teraz z bliska mógł podziwiać jej cudowną urodę. Delikatnie wsunął w jej włosy różyczkę. - Jesteś najpiękniejszą kobietą jaką spotkałem droga Siostro. - Powiedział swoim miękkim głosem. - Żadna nie może się równać z twoją oszałamiająca urodą. Nie wiem jak by się nasz kościół obył, bez takiej perły jak ty .
Kitiara nie wiedziała co odpowiedzieć na te wszystkie miłe słowa. Była bardzo zakłopotana
Altruista wziął ją delikatnie za rękę, przy okazji musnął jej dłoń wargami.
- Kitiaro, czy mogę mieć prośbę do ciebie?
- Tak, Bracie?
- Gdyby podczas naszego lotu pojawiły się jakieś przeszkody, to bardzo bym cie prosił o to, byś się nimi zajęła. Takie przeszkody muszą zostać wyeliminowane natychmiast. Rozumiesz mnie?
Dziewczyna kiwnęła głową.
- A teraz wybacz, muszę wrócić do Lustrzanej Komnaty. Bądź zdrowa.
Po tych słowach zniknął. |
|
|
|
|
|
Shizuku
Trochę poza sobą
Dołączyła: 15 Lis 2006 Skąd: Z pogranicza światów Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 10-06-2009, 23:23
|
|
|
W mieście od rana działy się dziwne rzeczy, przynajmniej dla mieszkańców. Gdy się rano obudzili pod drzwiami ich domów stali wojskowi, a na zadawane im pytania nie odezwali się ani słowem. Na późniejszym apelu Pan Lis oznajmił, że jest to Dywizja Porządkowa, która ma za zadanie strzec pokoju w mieście, a przede wszystkim pilnować by nie doszło do łamania zasad ustroju demokratycznego. Rebeliant oświadczył, że w głowach mieszkańców może istnieć głęboko zakorzeniony popęd do powrócenia do pierwotnego stanu rzeczy.
- Nie tak szybko da się wyplenić te dawne zapędy do głupiej wiary, aby temu zapobiec trzeba się stale pilnować! – krzyczał jeden z przywódców – Ale na wypadek, gdybyście wy zapomnieli, stworzyliśmy Dywizję Porządkową, by mogła wam stale o tym przypominać. Jakiekolwiek spotkania i obrzędy o charakterze religijnym są stanowczo zabronione, kara w razie uchylenia się od tego przepisu będzie surowa, więc radzę nie próbować. – ostrzegł mówca. Po tych słowach były jeszcze drobne ogłoszenia, a potem ludzie zaczęli rozchodzić się do domów. Nie można było wręcz nie słyszeć tych rozemocjonowanych rozmów, na temat nowych zasad. Ludzie trochę mało ciepło wysławiali się o wojskowych, gdyż nie za bardzo wiedzieli czego można się po nich spodziewać, choć po dotychczasowym gburowatym zachowaniu nie byli optymistycznie nastawieni.
Nie minęło kilka godzin, a do jednego z domostw mieszkańca Seahaven zaczęła się dobierać Dywizja Porządkowa.
-Czy to dom rodziny Grzęzigliszczów? – dało się słyszeć pytanie zza drzwi wypowiedziane dość ostrym tonem. Po potwierdzeniu mundurowi bezceremonialnie przeszli przez próg i wyczytali co następuje: „Rodzina Grzęzigliszczów (Wersalka i Widelec – rodzice, oraz Chemioterapia i Długopis – dzieci) na mocy ustawy nr. 9 z dnia dzisiejszego oskarżona jest o wyznawanie Wielkiego Kicającego i składanie mu ofiar. W trybie natychmiastowym zostanie przeniesiona ona do sądu, gdzie odbędzie się rozprawa w ich sprawie.” Po tych słowach oszołomiona rodzina została skuta i poprowadzona do siedziby nowo nominowanego sędziego, gdzie tam miała zostać skazana bądź uniewinniona. Jednak, gdy znikli w czeluściach budynku nikt już o nich nie słyszał, nie dało się uzyskać żadnych informacji na ich temat nawet u największych plotkarek w mieście. Oczywiście to było do przewidzenia, gdyż Grzęzigliszczowie nigdy nie byli zadowoleni ze zmian w mieście i cały czas święcie wierzyła w te zabobony.
Jednak niepokój mieszkańców wzrósł, gdy w ciągu dnia wiele osób zostało praktycznie porwanych z własnych domów, choć uważano ich za jednych z większych przeciwników Kica. Ludzie poczuli się zdezorientowani, gdy nie wiedzieli już praktycznie za co ich skazują.
Mieszkańcy Seahaven nie do końca rozumieli logikę, jaką kierowali się rebelianci i coraz bardziej obawiali się czy ktoś nie zapuka do ich drzwi, niezależnie czy złamali dekret czy też nie. Ulicami Seahaven skradał się strach, a obok niego nieśmiałe myśli o Wielkości Kica.
Tymczasem w ukrytych lochach, gnieździli się oskarżeni. Nic im nie wyjaśniono i mogli jedynie patrzeć jak stoponiowo przybywa im towarzyszów.
Kilkanaście metrów wyżej Wrona-Shizuku chodziła po pokoju sterując łapankami w całym mieście. Dopiero pierwszy dzień minął, a ona już czuła, że opuszczają ją wszelkie siły. Jednak wiedziała, że nie może się poddać, choć co chwilę trapiły ją wątpliwości. „Teraz gdy już zaczęłam nie mogę się cofnąć” – myślała w gorączce. Po pierwsze pragnęła, by ludzie znienawidzili nowy ustrój, by zaczęli się bać i żeby zdali sobie sprawę, że za rządów MACu było im lepiej. A po drugie liczyła na to, że jeśli ludziom czegoś się kategorycznie zabrania to oni tym silniej pragną to robić. Tak więc chciała umocnić wiarę tych, którzy wierni Kicającemu zostali, a także zniechęcić niewiernych do takich właśnie ustrojów i obudzić w nich religijność, która przecież musiała tam jeszcze zostać. Gdy pogrążona w myślach krążyła po pokoju jej wzrok padł na nieprzytomnych rebeliantów, których tożsamości ukradła. Stwierdziła, że mogą się jej jeszcze przydać… |
_________________
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 11-06-2009, 00:48
|
|
|
Tymczasem znudzony kapitan Enter...ehem ,,Espadona" przebywał w sali treningowej swojego statku.
Po przestudiowaniu materiału z Greybladem wywnioskował że gość ma wpływ na rachunek prawdopodobieństwa dlatego zabranie broni palnej było bezsensowne.
- Natomiast noże to co innego - powiedział do siebie szermierz gdy jedyny nóż jaki zabrał po raz kolejny trafił 10 na tarczy.
- Ehhh jeden nie starczy będę musiał zadzwonić do kogoś w Kościele - Karel ostatnio rozesłał do znaczących członków MACu małe komunikatory....wprawdzie naszpikowane elektroniką ale chodzące na impy( podczas prezentacji ,,napędu" prawie jeden uciekł).
Gdy podchodził by wyjąć wbity sztylet zastanawiał się kogo poprosić o przysługę. Velg był zajęty, Altruista nawet jeżeli nie zniszczył swojego to użyje go tylko w sytuacji kryzysowej z powodu swojej ( a przynajmniej tak myślał szermierz) technofobii, Costly pewnie ciężko pracował na marskość wątroby a Kitkara o ile wiedział ciągle śpi. Ostatecznie wysłał sygnał do Mrocznego Kapłana z informacją gdzie jest ukryty w jego(Karela) gabinecie arsenał ostrzy wszelakich. Obiecał mu kolejkę w pokładowym barze jeżeli się zdecyduje. Gdy kapitan rzucił sztyletem po raz kolejny(znowu trafiając) drzwi otworzyły się i stanęła w nich pojedyncza postać. Brwi Karela uniosły się ze zdziwienia lekko do góry.
- Proszę, proszę kogo my tu mamy? - szermierz uprzejmie zgasił papierosa wiedząc że gość nie lubi dymu. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 11-06-2009, 11:46
|
|
|
Wracał z północy, gdzie tłumił lokalny bunt, gdy zastały go wieści o chaosie panującym w Bractwie Melior Abque Chrisma. Wszystko zaczęło się od oficjalnego listu od Najwyższego Kapłana, który prosił o zwiększenie bezpieczeństwa imperium.
- Niech dowódcy zaczną plan obrony statycznej. Zarządzam zwiększenie straży w miastach Bractwa - przez przymusowo wziętych do wojska północników. - odpowiedział niskiemu, pokracznemu duchownemu, który przyniósł feralne nowiny.
- Panie, Najwyższy rzecze, że mogą zaatakować gdziekolwiek... - próbował interweniować brat Padalec.
- Miejsca zdobyte przez nich otoczcie pierścieniem naszych wojsk. - odparł Pierwszy Sekretarz, stwierdzając, że niższych dowódców Bractwa i tak nie będzie stać na wprowadzenie bardziej pomysłowej strategii.
- A jeśli ów pierścień nie wystarczy?
- To i jego otoczcie pierścieniem.
- A jeśli i on zostanie przełamany?
- Zawsze możecie sformować kolejny pierścień.
- A jeśli nie starczy nam ludzi? - dopytywał się dalej brat Padalec, nieświadomy, że Velg nie poświęca mu już nawet małej cząski swej uwagi.
- Utwórzcie kolejny pierścień... - padła odpowiedź.
Najgorsze zaczęło się jednak później. W miarę zbliżania się do Seahaven, napływające wiadomości poczęły być coraz gorsze. Jakieś wojska maszerowały na miasto (acz nie bardzo było wiadomo, komu przysięgały lojalność), starzy nieprzyjaciele Bractwa przebudzali się , raporty słane mu przez dowódców pozbawione były sensu. Widać było skutki złej organizacji - jenerał zawiódł się, zostawiając sterowanie wielką machiną wojenną w rękach swoich ludzi. Musiał teraz sam nadrabiać zaległości.
Kiedy tylko powrócił do Kościoła, sytuacja stała się nieco bardziej klarowna. Magiczny system komunikacji wyjaśnił większość nieporozumień - i pozwolił tak skoordynować ruchy sił zbrojnych, aby w przyszłości uniknąć błędnej identyfikacji wrogich oddziałów, wziętych niejednokrotnie za oddziały przeciwników. Dalej, oddziały maszerujące z południa okazały się być oddziałami lordów południowych, którzy najwyraźniej postanowili podnieść swą rękę na złożone niemocą Bractwo. W odpowiedzi Najwyższy Jenerał posłał dwa tysiące konfratrów Zakonu Nieba (pod dowództwem brata Filipa) na południowy rekonesans. Z jednym tylko zadaniem: "Grabie i palcie, a skutecznie." - co miało zapewnić przerwanie szlaków zaopatrzeniowych, służących zarówno zbuntowanemu miastu, jak i wojskom podstępnych moznowładców.
Dalej, nadszedł raport od jenerała Rajmunda w formie listu. Rajmund, jeden z najlepszych dowódców Velga, przybył już na miejsce, podłączył do swej armii kilka oddziałów, po czym zajął się zwiadem. I, jako się zajął, tako meldował:
... okolica była spokojna, jednakowoż w sposób nie przystający do takowej zamieszkanej przez dobrych wiernych naszego Patriarchy. Bowiem, posuwając się galopem ku Seahaven, na drodze spotkaliśmy ichnią karykaturę naszych kapłanów. Nazywają ich „filozofami”, albowiem, jako uczy nas Pierwszy Teolog, kochać mają Sofię – jednego z potężnych demonów, objawiającego się pod różnymi postaciami wśród różnych kultur, jednakowoż zawsze wśród plugastw najgorszego typu. Inni mówią na nich masonami, co pochodzić musi od słowa „maison”, używanego w dalekim kraju, a oznaczającego domostwo. Zwą ich tak zapewne, ponieważ w ich domach mają odbywać się wielkie orgie ku czci sił demonicznych. Jakakolwiek jest prawda, jasnym jest, że są oni plugawymi heretykami. Zobaczywszy bowiem moją chorągiew, nie zboczyli z drogi – jako przystało kicobojnym wiernym – a ruszyli wprost ku niej. Ich bezczelność sięga jeszcze dalej, bowiem ośmielili się wznosić okrzyki „Wszyscy ludzie są braćmi! Więc porzućmy nasze sztandary i radujmy się pod nowym słońcem wolności, równości i braterstwa!” – a przynajmniej tako z dialektu seahaveńskiego przetłumaczył mi Ulrich, mój adiutant. Podarowaliśmy więc dwóm kacerzom ichnie ideały – uwolniliśmy ich od ciężkiego (a nieuniknionego) grzechu dalszego głoszenia herezji, po równo biliśmy ich cepami w głowy, a po naszym spotkaniu i rodzeni bracia by ich nie rozpoznali. Okrutne to, lecz, jako uczy nas Święte Oficjum, ideały heretyckie zawsze prowadzą do opłakanych skutków. Na postrach więc ubiwszy dwóch heretyków, ruszyliśmy dalej. Na horyzoncie widać było jedną z heretyckich wsi…
Pierwszy Sekretarz nie miał najmniejszego zamiaru czytać dalszej części raportu. Sam przecież wiedział, co spotkać może samotną wieś na terenie opuszczonym przez wszystkich bogobojnych wyznawców Patriarchy…
Poleciwszy więc Rajmundowi i Manfredowi kontynuować swoją misję, Velg zajął się sprawami ogólniejszymi. Wysłał do Costly’ego żądanie zwiększenia budżetu, które wkrótce poparł Najwyższy Kapłan. Z nowymi środkami budżetowymi mógł zwiększyć garnizony wielu miast Bractwa, a także powołać nowe oddziały z ludnego, centralnego obszaru imperium Bractwa. Razem z wcielonymi do wojska mieszkańcami północy i ściągniętymi (a także pośpiesznie zreorganizowanymi) pośpiesznie armiami, do Seahaven wyruszać miała całkiem poważna siła. Oczywiście, nie wcześniej, niż całe siły dojdą do ładu i składu - a na to, machina wojenna potrzebowała trochę czasu. A mniejsza ilość wojska, według słów samego głównodowodzącego, byłaby wystawianiem kościoła na ryzyko.
Sam Najwyższy Jenerał jednakże po wydaniu polecenia ściągnięcia ćwierci sił Zakonu Nieba skończył wydawanie rozkazów. Wyszedł ze swego gabinetu, zmienił swoją fizjonomię i wyhodował sobie skrzydła – po czym poleciał ku buntownikom, aby samodzielnie ustalić panującą tam sytuację. Był pewien, że go nie poznają – wszak wraz z przemianą de facto zmieniała się też część jego persony… |
_________________
|
|
|
|
|
Shizuku
Trochę poza sobą
Dołączyła: 15 Lis 2006 Skąd: Z pogranicza światów Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 11-06-2009, 21:28
|
|
|
W Sehaven niepokoje rosły coraz bardziej by stopniowo przeradzać się w czyste przerażenie.
Jeśli ludność liczyła, że po jakiś czasie sytuacja się ustabilizuje to musiała się spotkać z gorzkim rozczarowaniem. Łapanki nasiłały się przybierając coraz to bardziej agresywną formę. W środku nocy żołnierze wyłamywali drzwi i zrywali rodziny z łóżek już mało przywiązując uwagę do wyczytywania oskarżeń. Ojcowie, matki, a nawet dzieci były wyprowadzane z domów do miejsc nikomu nie znanych. Nawet na ulicy w środku dnia, potrafiono kogoś skuć i aresztować. Czasami powodu były wręcz absurdalne- nieodpowiednie spojrzenie, gest lub wysłowienie się na temat działania rebeliantów.
Nad ranem odbył się w związku z tym apel.
-Doszło do moich uszu, że wielu z was nie podobają się nowe porządki. - zagromił Wrona, przechadząjąc się po placu, gdzie zgromadziła się ludność. Każdy jego krok budził strach, a każda ostrzejrza nuta w jego tonie wywoływała skurcz wnętrzności. - Musi do was dojść, że wszystkie nasze działania mają na celu nasze wspólne dobro!
-Chyba twoje panie Wrono, bo jak narazie to nie odczułem pozytywów tej pańskiej demokracji - odezwał się wzgardliwie jakiś głos z tłumu
-Kto to powiedział? - spytał się przywódca, a w powietrzu aż czuć było jego furię.
-Ja. - młody wysoki blondyn z zadartą głową wyszedł z tłumu i stanął naprzeciw Wrony - Nie wydaję mi się, ażebyś wiedział co robisz, za czasów Wielkiego Kicającego, żyło się nam tu lepiej. - rzekł zuchawale patrząc prosto w oczy Wronie. Na to ten uśmiechnał się z satysfakcją i odpowiedział: Mamy tu sposoby na takich jak ty. Gdy tylko to powiedział, odrócił się na pięcie, wyjął z zza pazuchy nóż, zamachnął się nim i sekundy potem tkwił on utkwiony w głowie blondyna. Młodzieniec upadł, a kamienny chodnik powoli przybierał barwę czerwoną.
-Niech nikt, nigdy nie waży się wspominać imienia tego śmierdzącego osła, nawet w myślach. Takie wypowiedzi nie będą tolerowane, czego macie tu przykład. - zagrzmiał Wrona po czym kazał zabrać ciało i zostawił tłum w pełnym oszołomieniu.
Plac zatonął w ciszy. Nikt przez kila sekund właściwie się nie ruszał, wszystko wydawało się nierealne, jakby poza rzeczywistością. Ludzie gotowi byli uznać, że to wszystko było tylko snem, gdyby ne czerwona plama na kamiennych płytach. Rozpoczeły się szlochy i zawodzenia, dopiero po godzinie zołnierzom udało się rozgodnić ludzi do domów.
Shizuku-Wrona wraz z Kucykiem-Kaczką siedziała w gabinecie. Stworzenie tej iluzji kosztowało ją dużo wysiłku zwłaszcza przy tak dużej liczbie osób. Nie mniej wierzyła, że wzbudzi tym aktem jeszcze większą nienawiść mieszkańców.
W tym samym czasie młody, zuchwały blondyn zszedł do lochów, gdzie spotkał innych mieszkańców Seahaven, którzy usilnie zastanawiali się nad swoim dalszym losem. |
_________________
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 11-06-2009, 22:53
|
|
|
Do Seahaven wleciała mucha. Niezauważona przez nikogo, wleciała do centrum miasta – a strażnicy tylko podrapali się po swoim karku. Niedługo później, do Seahaven wleciała druga mucha. Niezauważona przez nikogo, wleciała do centrum miasta – a strażnicy tylko podrapali się po swoim karku. Wreszcie, do miasta wleciał Pierwszy Sekretarz, również w postaci muchy. I on również nie przyciągnął większej atencji strażników. Cóż, bywa.
Następnie, w ciemnym zaułku ulicy Rzeźnickiej przemienił się w młodego mężczyznę. Z ulgą przyniósł fakt, że udało mu się dodać do przemiany również elementy ubrania – wciąż bowiem nie było jasne, do jakiego stopnia Pierwszy Sekretarz kontroluje okoliczną materię. W każdym razie, dywagacje na temat natury swych zdolności mógł zostawić na później – teraz bowiem liczyła się jego obecna forma. A był młodym człowiekiem w barwach Seahaven, który święcie wierzył w ideały rewolucji. A w każdym razie – wierzył, że wierzył. Już bowiem pierwsze słowa napotkanych strażników, którzy sprzeczali się „która z lasek bogiń jest bardziej seksi”, dały mu bowiem sporo do myślenia. Kiedy wreszcie jego anachroniczny nieco umysł doszedł do powiązań między drewnianą laską a jakąś boginią, a także – wydedukował znaczenie słowa „seksi”, dojrzał do wniosku, że ideały braci: Wrony, Kaczki i Lisa odeszły do lamusa. Teraz nastało coś, co autorzy z jednego ze światów alternatywnych nazwali kiedyś pornokracją. Choć tamta nazwa odnosiła się jedynie do jednego, małego okresu dziejów, jak ulał pasowały do porządku miasta, gdzie władzę przejęły „bogini sexu, drugów i rock’n’rolla” i „bogini Snu i Nirwany” – zapewne przez to, co w slangu seahaveńskim zaczęto nazywać seksapilem. Cóż, niezgłębione były wyroki kica – który zapewne przez pokazanie błędów takiej ideologii miał prowadzić ich ku prawdzie. Taka przynajmniej była oficjalna formułka. A myśli Velga przebiegały zgoła inaczej – Jak, do licha, zaistniało takie polityczne kuriozum?
I takie rozmyślania towarzyszyły mu przez cały obchód miasta. Podziwiać miał ośmiokątne mury zewnętrzne – które przecież sam nakazał naprawiać i ulepszyć na wzór saeryjski. Niemniej, tym razem jedna z ośmiu dużych baszt – baszta Gwiazdy, była uszkodzona. Zapewne było to świadectwo niedawnych wydarzeń w mieście, gdyż wedle raportu zrewoltowany tłum zaatakował tą część murów ze szczególną zajadłością. Zresztą, nic dziwnego, bowiem owa część fortyfikacji miała złą sławę – i do tego wyjątkowo zasłużoną. Jako kwatera namiestników miejskich (co było zresztą pewnego rodzaju ewenementem) wielokrotnie oglądała ogłaszanie wyroków śmierci czy banicji i z tego powodu była obiektem generalnej wrogości rebelii. Była, bowiem brat Kaczka nieznajomym Velgowi sposobem położył ręce na części zdobyczy z kampanii gondorskiej – egzotycznym proszku, zwanym również prochem. I tym sposobem wysadził basztę, dając znak do wybuchu rewolucji. Po prawdzie, przesadził z ilością materiałów wybuchowych, więc eksplozja rozwaliła także kilka okolicznych domów oraz całkiem spory kawałek muru miejskiego.
I ta wyrwa w murze była miejscem pierwszego postoju Velga w metropolii. Obejrzawszy wyrwę, pomiarkował, że miała bez mała dwadzieścia metrów szerokości, a miejscowi handlarze zdołali ogołocić ją z gruzów (w próżnej nadziei, że kamienie sprzedają z zyskiem na rynku zachodnim). Tako więc, broniła jej tylko… naprędce sklecona drewniana barykada. Dobycie miasta z pewnością nie było zbyt trudne, jednakże Pierwszy Sekretarz wątpił, aby taka forma przejęcia kontroli nad miastem zadowoliła Najwyższego Kapłana.
Barykada, choć tworzona pośpiesznie, pilnowana była dobrze. Dziesięcioosobowy patrol milicji strzegł jej przed intruzami – słowem, specjalizował się w wyłapywaniu szpiegów Costly’ego i wszelkich innych najgorszych typów ludzkich, które mogły próbować załatwiać swoje interesy w mieście. Oprócz nich, przy barykadzie krzątał się jednak stary rzemieślnik, którego Najwyższy Jenerał skądś kojarzył. Minęło kilka sekund i jenerał przypomniał sobie, że temu człowiekowi (Albrechtowi von Koenig) powierzył kiedyś naprawę murów miejskich. Poczekał więc, aż ów odejdzie od barykady, poszedł za nim – i zrównał się w nim w jednej z szerszych ulic. W międzyczasie zaszło słońce.
- Albrechcie! – zwrócił się do starca, o białych już włosach. Ów, zdziwiony, odwrócił wzrok.
- Czego?
- Pamietam, że zawsze byłeś wiernym sługą kicającego… Kiedy ja byłem w kołysce, wznosiłeś siedzibę kica Niezwyciężonego! Dlaczego więc…?
- Bo One są ładniejsze. – padła prosta odpowiedź. Zaraz później zawołał – Straż…! Kicający na ulicach!
Na ten odzew zareagowała część rebeliantów, więc Najwyższy Jenerał musiał uciekać. Mógł wprawdzie wyrżnąć pościg – lecz wtedy zdradziłby wszystkim, że coś wyjątkowo „zuego i potenżnego” (jak to brzmiało w tutejszym dialekcie) wałęsa się po ulicach miast. Znacznie lepiej było skręcić z Kupieckiej w Szewską - i tam ponownie zmienić swą fizjonomię. I zwyczajnie zignorować pościg.
Chodząc dalej po mieście, ujrzał ruiny małej fortecy MAC, która zwana była niegdyś Bastylią. Kiedyś więzienie dla heretyków i innych nikczemników, cztery dni temu została zburzona przez wzburzony lud. Symbol tyranii symbolem tyranii – niemniej rebelianci wykazali się kompletnym brakiem pragmatyzmu militarnego. A dla Velga popisali się także czymś innym. A mianowicie: kompletnym oślepieniem przez podejrzane idee. Równość?! Też mi idea. Przecież arystokracja z założenia była czymś najlepszym. Królem czy Pierwszym Sekretarzem nie zostawało się ot tak sobie. Królem czy Pierwszym Sekretarzem zostawało się, ponieważ było się tym najlepszym – a to wszystko przez to, że miało się najlepszych przodków. Zresztą, jeśli prześwietlić strukturę jenerałów podległych mu, to wychodziło, iż większość z nich była potomkami władców (po prawdzie, niektórzy mieli władczych przodków kilkanaście pokoleń wstecz). A owi dowódcy byli skuteczni – i działali w imieniu biedoty, która teraz chciała ich ukąsić! O niedoczekanie – cóż za brak elementarnej wdzięczności czy choćby przewidywania. I czym to skutkowało? Otóż tym, że miasto było w takim stanie!
Zastanawiało go jednak, cóż lud widzi w nowych boginiach. Żeby się o tym przekonać, poszedł nawet nieopodal ichniego kościoła – tego Snu i Nirwany. Chciał zobaczyć na własne oczy metody stosowane przez te dziwne boginie. Palą wrogów ludu? Odurzają ludzi i czynią z nich zombie? Mamią ich magią? Przekupują ich górami złota? Wmawiają im, że kic przygotowuje macę z dzieci? Kuszą obietnicą Wiecznego Snu i Nirwany Osiągniętej Na Wnętrznościach Władców? Wiedzieć nie chciał – jednakże przez swoją rolę jako Pierwszego Inkwizytora wiedzieć musiał. A dowiedzieć się mógł tylko jednym sposobem – obserwacją własną. Stanął tak, aby mógł obserwować wydarzenia przez okna i aby nie zgarnął go jeden z patroli (swoją drogą, osiągnięcie karkołomne). I począł obserwować wnętrze. Zdeterminowany uciec, kiedy tylko ktoś by przyuważył jego obecność. |
_________________
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 11-06-2009, 23:42
|
|
|
Raport przyniesiony Karelowi przez jego zaufanego szpiega-ninja bardzo szermierza zaniepokoił. Dowiedział się że nagle niesławny triumwirat zdradzieckich braci ujawnił swoje prawdziwe oblicze. Wyszło więc na to że mieszkańcy miasta zostali zdradzeni. Rozumiał to...w swoim długim życiu również został zdradzony wiele razy. Z tymi myślami teleportował się do swojego gabinetu by zabrać stamtąd potrzebne mu rzeczy. Po chwili wrócił na Espadona.
- Komenda. Zanurzenie. Zanurzyć się 200 kilometrów od Seaheven poza zasięgiem wzrokowym i radarowym. - taki rozkaz wydał Karel po powrocie. Statek przecinał kolejne warstwy atmosfery aż w końcu uderzył w powierzchnię morza i zniknął w głębinach. Tymczasem kapitan przygotowywał się w swoim gabinecie. Zakładał po kolei buty, rękawice, czarną pelerynę koszulę i spodnie a na końcu również czarną jak noc chustę na twarz. Następnie zaczął przygotowywać broń. Czarna pochwa dla Raikomaru a także pasy i uprzęże na noże......
Tego wieczora....
Nikt nie zauważył jak z wody wynurzyła się postać w stroju nurka. Nurek rozejrzał się wokoło by upewnić się że naprawdę nikt się nie czai w pobliżu po czym wyszedł z wody. Szybko pozbył się stroju ukrywając go w skrzyni z ciężkim ładunkiem który następnie zniknął w czeluściach morza. Gdy skrzynia dotknęła wody wzbudzając głośny plusk tego kto ją zrzucił już nie było. Postać ubrana w czarny strój mknęła niczym kot po gzymsach i dachach powiewając za sobą długim końskim ogonem. Karel bo to był on postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Zabije Wronę i pozostałych i ukróci to szaleństwo.... |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Fei Wang Reed
Łaydak
Dołączył: 23 Lis 2008 Skąd: Polska Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 13-06-2009, 20:33
|
|
|
Na marginesie...
Jak myślicie - kto rządzi w Bractwie MAC?
Teraz Wy o tym decydujecie! Wystarczy wysłać sms pod numer... No, tym razem wystarczy wysłać głos. Za darmo. |
_________________
Ręce za lud walczące sam lud poobcina.
Imiona miłych ludowi lud pozapomina.
Wszystko przejdzie. Po huku, po szumie, po trudzie
Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie.
A. Mickiewicz
|
|
|
|
|
Shizuku
Trochę poza sobą
Dołączyła: 15 Lis 2006 Skąd: Z pogranicza światów Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 14-06-2009, 12:28
|
|
|
W mieście panowała nieprzyjemma atmosfera. Zaczął nawiązywać się spisek w celu zlikwidowania Wrony i jemu podobnych. Garstka mieszkańców opracowałą plan: najpierw zaczaić się i pod osłoną nocy zasztyletować Wronę, a potem jak się da Lisa i Kaczkę. Plan miał strasznie dużo dziur (właściwie był jedną wielką dziurą), a ryzyko było ogromne, jednak gdy człowiek jest zdesperowany nie patrzy na konsekwencję swoich działań.
Wrona jak co wieczór krążył w kółko po swoim gabinecie. To pomagało mu myśleć, ale zajęło mu to tyle czasu, że wszyscy w budnynku już zdązyli pogrążyć się w głębokim śnie, łącznie z kucy... znaczy pobratyńcami. Nagle jego uwagę przykuł jakiś ruch za oknem. Zdołał zauważyć pięcioro osobników kryjących sie w krzakach. Szybko poskładał fakty i pomyślał: "No tak to musiało się w końcu wydarzyć. Idealnie wręcz". Położył się więc do łóżka dając spiskowcom nadzieję, że staje się dla nich łatwym celem. To ich zachęciło i po dziesięciu minutach już znaleźli się w sidłach rebeliantów. Doszli dość daleko, jeden z nich był w połowie ściany, jego dwóch kolegów dzieliło 30m od jego sypialni. Kaczka nie miał jednak ochoty na zabawy i wraz z kilkonastoma żołnierzami schwytał spiskowców. Rozkazał na przeszukanie okolicy siedziby przywódców i aresztowano jeszcze z siedem osób. Łącznie schwytano czternastu mieszkańców, których podejrzewało się o udział w usiłowaniu zabójstwa, ale na wyrok musieli poczekać do rana...
W południe na placu mieszkańcy Seahaven mogli podziwiać szubienice z 15 osobnikami czekajcymi na śmierć. Ich szyje zdobiły mocne sznury jak łątwo się domyślić zawinięte w pętle. Przemawiał teraz Wrona:
-To na przestrogę tym, którzy zdecydują się zamach stanu. Takie zbrodnie nie będą tolerowane i skoro spiskowcy nie mogą docenić moich... naszych starań o lepsze Seahaven tutaj, to może uczynią to na innym świecie.
Zwolniono blokady i większość skazanych umarła szybko. Jednak jednemu z nich kark się nie złamał i musiał męczyć się przez dobre kilkanaście minut póki jego dusza nie opuściła ciała. Jego męka odbywała się na oczach całego miasta, w ciszy, w strachu...
Mieszkańcy milczeli, podczas gdy ich dusze krzyczały z rozpaczy. Nadzieja na poprawę bytu szybko zawisła na szubienicy. "Nikt nas już nie ocali"- ta myśl krążyła po ich umysłach i nie dawała spokoju.
Po egzekucji brat Wrona szybko udał się do swego gabinetu wraz z Kaczką i Lisem. Ich obecność przy nim była niezbędna, jeśli chciał utrzymać iluzję. Wiedział, że kościół jest już blisko i lada dzień będą u bram Seahaven. Tak więc nadszedł koniec mistyfikacji.
Boginka zrzuciła swój kamuflaż i wraz z dwójką swoich kucyków udała się do pokoju, gdzie leżeli nieprzytomni rebelianci. Przyłożyła dłoń do czoła Wrony, zamnkęła oczy i powoli bardzo powoli obrazy oraz dzwięki zsuwały się z jej głowy, leniwie wędrowały przez ręke i osiadały w głowie Wrony. Przekazywanie wspomnień było bardzo złożonym procesem, ale musiał być wykonany dokładnie i starannie tak żeby "pacjent" nie zorientował się, że dane wspomnienia nie należą do niego. To samo zrobiły potem kucyki przy pomocy swojej pani. "Rebelianci powinni wybudzić się w ciągu godziny, więc mam trochę czasu na zajęcie się schwytanymi mieszkańcami." - pomyślała Shizuku i czym prędzej udała się do lochów wraz z całą hordą swych kolorowych przyjaciół.
Każdy kucyk miał za zadanie przetransportowanie jednego ze schwytanych ludzi do innego odległego miasta podległych Kicającemu. Ponieważ kolorowy kucyk pony wzbudzał niemałe zaiteresowanie tak więc, skorzystały ze swej zdolności stania się niewidzialnym, choć bardziej pasowało tu określenie przezroczystym. To samo działo się z jeźdzcem rzecz jasna. Rozwiezienie schwytanych mieszkańców Seavenen Shizuku zostawiła kucykom, bo już wcześniej zadbała o to, by w danych miastach przyjęto ich w miarę przyjaźnie i bez podejrzeń. Pozwoliła sobie na krótką drzemkę...
Tymczasem w budynku zbudził się orginalny Wrona wraz z resztą przywódców rebeli. Podrapał się po głowie i pomyślał" "Co ja tez miałem zrobić? Aha, zwiększyć podatki mieszkańcom" po czym udał się do gabinetu. |
_________________
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 14-06-2009, 18:27
|
|
|
Śpiącą Shizuku obudziło muśnięcie w policzek. Otworzyła powoli oczy, nie była już w lochach. Po chwili muśnięcie powtórzyło się ale na karku. Na dłoni. Na nodze.
Gdyż zaczęło padać..........bardzo ulewnie.Widocznie kuc wywiuzł ją na powierzchnię. Przezroczyste sylwetki bogini oraz kuca spływały wodą teraz nawet kompletny idiota dostrzegłby że coś jest nie tak. A idąca z naprzeciwka straż nie składała się niestety z idiotów.
Pierwszy strażnik przyłożył kuszę do ramienia i strzelił. Bełt ledwo minął twarz Shizuku wbijając się w beczkę. Boginka wzdrygnęła a to upewniło oddział.
- To szpieg - zawyrokował dowódca a jego dwudziestu ludzi zgodziło się okrzykami.
- Na niego! - dwóch spięło konie i przystąpiło do szarży. Już szykowali oszczepy by ją przyszyć na wylot gdy.....
Dwa sztylety przemknęły pośród spadających kropel by wbić się w nieosłonięte zbroją szyje. Atakujący spadli z koni na ziemię, zwierzęta stanęły dęba i pomknęły z powrotem. Sekundę później przed boginkę skoczyła długowłosa sylwetka ubrana w strój czarny jak noc.
Długowłosy obrócił się i spojrzał na dowódcę straży popielatymi oczyma.
- Kim....kim ty jesteś - zapytał zmierzony wzrokiem.
- Piorunem pośród deszczu - powiedział ten i sięgnął powoli do rękojeści przewieszonej przez plecy katany. Zaczął wysuwać ją nieznacznie a na odsłoniętej części ostrza zabłysła elektryczność.
- To jakiś świr - zawyrokował dowodzący.
- Ale bardzo niebezpieczny świr....położył Roya i Edwarda.
- Szczęście....na niego! - mężczyźni zsiedli z wierzchowców i zaczęli się zbliżać do czarnowłosego wyciągając po drodze różnoraką broń.
- Za chwilę porozmawiamy - powiedział Karel - bo w istocie to był on. Po czym skoczył ku pierwszemu. Zamiast jednak ciąć po wylądowaniu przetoczył się po ziemi po czym będą za zbrojnym poderwał się i ciął z obrotu pierwszego przez plecy i tym samym cięciem dekapitując drugiego. Następnie lekko odchylił na prawo głowę przed przelatującą włócznia czubkiem miecza podbijając ją pionowo do góry i łapiąc ją wolną ręką zanim zdążyła spaść. Następnie zwrócił ją właścicielowi rzutem przyszpilając go przez mostek do ściany. Zbrojny numer 3 zakręcił nad głową korbaczem próbując roztrzaskać szermierzowi głowę. Ten przetoczył się do tyłu po ziemi odbił się od niej na ścianę, przebiegł po niej pionowo w górę przez chwilę po czym po raz drugi się odbił znajdując się w powietrzu za właścicielem broni obuchowej. Rzut nożem w locie w nieosłonięty kark załatwił sprawę. Drugi poleciał z kolei do przodu ale tu spotkał się z tarczą. Karel wylądował przed jej posiadaczem po czym kopniakiem podbił ją do gry tak że górna krawędź uderzyła potężnie w szczękę. Zanim strażnik zdążył wypluć zęby Karel był już za nim. Trzasnął skręcony kark po czym kapitan Espadona odwrócił się do następnego przeciwnika. W samą porę by zastawić się przed właścicielem dwóch krótkich mieczy które Karel sparował na krzyż. Następnie za pomocą wolnej ręki chwycił nadgarstek przeciwnika i złamał go tak że nienaturalnie zwracał się w stronę strażnika. Ten krzyknął z bólu ale okrzyk ten został zagłuszony gdy skręcona dłoń wciąż trzymająca broń została popchnięta ręką szermierza tak mocno że przebiła zbroję na wylot przez płuco. Karel nie oglądał się nawet za siebie gdy przetaczał się na bok a w miejscu gdzie stał świsnął miecz dwuręczny który trafił przebitego przed chwilą gwardzistę przepoławiając go. Szermierz wciąż w kuckach ciął na bok odcinając prawą nogę strażnika w kolanie a następnie szybkim sztychem dobijając go. Został już tylko dowódca.
- N-nie czekaj aghhhhh! - ten zawrócił konia i zaczął uciekać ale nie ujechał daleko daleko. Po chwili spadł i uderzył twarzą w bruk a z jego pleców na linii kręgosłupa wyrastało pięć kolejnych noży. Karel schował miecz nie otrzepując go bo ulewa oczyściła klingę.
- Teraz możemy porozmawiać. Oczekuję wyjaśnień. I beż zbędnych uprzejmości Shizuku. Nie jesteśmy w Kościele i oboje przebywamy tu wbrew rozkazom. Ale najpierw - chwycił ją za rękę i zaczął ciągnąć.
-Co ty sobie wyobrażasz?
-To jest ulica! Na pewno ktoś wszystko widział lub chociaż słyszał. Nie możemy tu zostać!
Ale w samym mieście jest parę kryjówek..... |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 14-06-2009, 20:17
|
|
|
Ponieważ nasi adwersarze najwyraźniej zaniechali swej obecności w mieście, czuję się uprawniony do jego zajęcia. Zażaleń nie przyjmuję.
W kolejnych dniach jego bytności w Seahaven sytuacja uległa drastycznej zmianie. Wcześniej widział matki straszące dzieci opowieściami o dzieciożernym kicu. Opowieściami o rzezi innych miast – gdzie miano postawić pytanie „Czy wierzycie we władzę jednego kica na Niebie i na ziemi?”... A gdy jeden z niezliczonych mieszkańców odpowiadał „Nie!”, miano wszystkich mordować – bez wyjątków nawet dla niemowląt. Stopniowo jednak opowieści o rzekomym (a zmyślonym) okrucieństwie MACu ustępowały opowieściom o tyrańskim triumwiracie braci: Wrony, Lisa i Kaczki. Doszło wręcz do tego, że do uszu Pierwszego Sekretarza poczęły dostawać się głosy nawołujące do przewrotu w odwecie za egzekucję kilkunastu młodych idealistów. Niemniej, doświadczony wojak nie miał wątpliwości, że ferment samoczynnie nie ogarnie całego miasta. Potrzebna była jakaś interwencja z zewnątrz – a na nią brakło już czasu. Musiał więc opuścić miasto i samodzielnie przygotować się do jego przejęcia (co, zważywszy na brak doświadczenia buntowników i pozyskane informacje, nie powinno być trudnym zadaniem).
Z miasta wyleciał w postaci gołębicy. Była to ironia – gdyż leciał, aby przynieść miastu pożogę wojenną. Był świadomy, że Kościół przybędzie do miasta o kilka dni za wcześnie. Na udaremnienie diabolicznych planów Altruisty miał tylko trzy dni, co wymuszało na nim przyspieszenie działań, zwłaszcza, że sam nie wiedział, co będzie musiał uczynić po objęciu kontroli nad zbuntowaną metropolią. Postanowił więc szturmować mury, kierując uderzenie na dawną basztę Gwiazdy i bramę nieopodal niej. Przed udaniem się po swe wojsko, odwiedził tylko część swoich i Costly’ego ludzi, którzy ukrywali się pośród setek rewolucjonistów. Wydając im odpowiednie polecenia, wkrótce zdołał zapewnić sobie pięć dziesiątek ludzi, którzy gotowych przeprowadzić szybki atak na barykadę i bramę strzegącą drogi do Nowego Altruizmu. Kiedy już kończył przygotowania, do domu, w którym się znajdował wpadli Karel i Shizuku. Rozmówił się z nim, po czym natychmiast opuścił Seahaven.
Po ośmiu godzinach od opuszczenia miasta, Najwyższy Jenerał stanął u jego bram po raz kolejny. Tym razem jednak towarzyszyło mu dwóch jego dowódców oraz ponad piętnaście tysięcy zbrojnych pod sztandarami Bractwa Melior Absque Chrisma. Czekali oni tylko na jeneralskie „Naprzód! Za kica!” – a gdy ów okrzyk padł, piechota Velga ruszyła na miasto.
Wprawdzie kilkudziesięciu piechurów zostało zmiecionych przez salwy z murów, lecz reszta dobiegła do barykady. Tam, już po chwili obrońcy zostali zmiecieni przez napierających z drugiej strony spiskowców. Straty szturmujących, do momentu w którym ruszyli na sławną Ostrą Bramę, wyniosły ledwo setkę ludzi. Słabość oporu zaskoczyła nawet `Pierwszego Sekretarza, który jednak wnet pojął przyczynę takiego stanu rzeczy.
Miasto, miast oczekiwać sług kica z bronią w rękach, oddało się dobrowolnie pod opiekę Kicającego. Rebeliantom pozostało tylko kilka punktów oporu – widać aż do takiego stopnia mieszkańcom zbrzydły podatki i egzekucje, które wyznaczała niefortunna trójka przywódców. Widać, głównodowodzący Bractwa nie docenił determinacji mieszczan i zlekceważył ich zdolności organizacyjne (co, patrząc na nieskoordynowane działania buntowników, wcale nie było takie dziwne).
Pół godziny później było już po wszystkim – Velg osobiście zabezpieczył bezcenną ikonę Kica Ostrobramskiego, mierząc się w pojedynku z bratem Wroną, który próbował spalić świętą ikonę. Zrazu Najwyższy Jenerał zamierzał zabić heretyka, ale później rozmyślił się. Zbrodnie tego buntownika były zbyt ciężkie, aby zwyczajna śmierć była dostateczną karą. Poprzestał więc na ogłuszeniu wiarołomcy – i przekazaniu go swym ludziom, którzy z kolei mieli przekazać go Nadintendentowi Kościoła. Jego ludzie zabili też drugiego ze zdrajców – brata Lisa, który padł pod ciosami toporów w progu jednego z budynków. Trzeci przywódca rebelii, Kaczka, wedle raportów utonął w morzu (podczas próby ucieczki z zdobywanego miasta).
Seahaven zostało zdobyte – a na jego ulicach zapanował spokój. Wielkie zbiory sztuki sakralnej uległy ocaleniu i miały jeszcze przez wieki służyć następnym pokoleniom wiernych. Problemem było tylko to, że nikt spośród przywódców wojska nie miał pomysłu, cóż czynić dalej. Pierwszy Sekretarz ograniczył się do obsadzenia bram (rzekomo w celu uniemożliwienia ucieczek z miasta) i skonfiskowania ikon oraz posągów Kicającego – a nadzór nad miastem przekazał oddziałowi milicji, który podlegał jednemu z okolicznych administratorów (podwładnemu Costly’ego). Przez to, Najwyższy Kapłan nie mógł oskarżyć go o grabież przedmiotów przeklętych. Swoją pozycję więc Velg zabezpieczył – problemem była zaś sytuacja miasta, skazanego na (znikomą) łaskę Altruisty...
„Nic nie będzie!” - rzekł ów o zbuntowanej społeczności i wszystko wskazywało, że wciąż trzyma się swej decyzji. Niemniej, Velg wysłał swoich ludzi z raportem o dziwnych wydarzeniach i kontrrewolucji w mieście (podkreślającym też między innymi, jak srogie środki zastosował, aby uniknąć grabieży). |
_________________
|
|
|
|
|
Shizuku
Trochę poza sobą
Dołączyła: 15 Lis 2006 Skąd: Z pogranicza światów Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 14-06-2009, 20:51
|
|
|
Shizuku patrzyła teraz na Karela i zastanawiała się o co mu właściwie chodzi.
-Dla twojej informacji nie jestem tu wbrew niczyim rozkazom. Nie pełnię żadnej konkretnej funkcji w kościele i nikomu bezpośrednio nie podlegam w przeciwieństwie do ciebie. Moje działania nie działały na szkodę Kica, a wręcz przeciwnie podjęłam je w trosce o jego dobrę imię. I co obiecałam, to dotrzymałam - w mieście nie ma nikogo, kto mógłby sprzeciwić się teraz woli kica. A teraz wybacz, ale muszę dopełnić dzieła. - rzekła to, wstała i już miała wychodzić, gdy odwróciła się i powiedziała - Acha i dziękuję za uratowanie mnie. - po tych skąpych słowach wdzięczności wyszła na ulicę
Na placu już stały posągi Kica wychwalające jego osobę. Czym predzęj przemieniła się w osobę przypominającą zwykłego kupca, stanęła przed posągiem po czym pokłoniła się krzycząc:
-"O Wielki Kicający, jakże możemy odwdzięczyć ci się za uratowanie nas od tego terroru! Niezbadane są wyroki twoje, już nigdy nie zejdziemy ze ścieżki przez ciebie wytyczonej!".
Po tych słowach czekała, na odzew tłumu. Nie omyliła się i ludzie czym prędzej zaczęli klękać i wykrzykiwać słowa chwalebne ku osobie Kica. Po kilku minutach centrum Seahaven wypełnił sie milczącym i klęczącym tłumem. |
_________________
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 14-06-2009, 21:58
|
|
|
Tymczasem Karel przebrał się w swój codzienny strój( T-Shirt+skórzana kurtka+jeansy) i spacerował po ulicach miasta. Był zadowolony że miasto nie będzie zrównane z ziemią. Wszystko wracało do normy. Nie mniej nie wszystko poszło zgodnie z planem. Dwie boginie plus ich wyznawcy jakby zapadły się pod ziemię, zniknął też niestety upatrzony przez niego Greyblade . Karel miał wrażenie że nie poddadzą miasta tak łatwo. Zastanawiał się za iloma na pozór szczerymi uśmiechami i pochwałami dla MACu czai się jad i zdrada. Znudzony postanowił zajść do portowej tawerny by napić się z ludzmi morza.
Dno Morza Azeńskiego 50 kilometrów od linii brzegowej.
Głębiny mórz kryły wiele tajemnic. Nawet najwięksi podróżnicy nie zapuszczały się w mroczne głębiny a nieliczne inteligentne istoty które zdołały dotrzeć w to miejsce bez światła nie rozpowiadały o jego sekretach. Być może by nie stracić przewagi.....lub ze strachu.
Na dnie otworzyła się powoli para gigantycznych gadzich oczu. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Aria
Matka Opiekunka
Dołączyła: 25 Paź 2003 Skąd: piąta cela po lewej ^^ Status: offline
|
Wysłany: 14-06-2009, 22:35
|
|
|
(nie pisałam bo mnie niespodziewane zmuszono do wyjazdu a Noire moja okropna siostra ma egzaminy, ale nie ma sie czego obawiać)
Studenci Arii siedzieli i kuli do sesji, tym razem naprawdę. Bogini sama im to kazała zrobić a nawet ich zmusiła odwołując koncert MAC (metalowe akustyczne cykady(hell yeah!)) ku ogólnemu niezadowoleniu ale świadomości jak to studia potrafiła być nieprzyjemnie kiedy są jeszcze we wrześniu. Aria się ich pozbyła, bo chciała być chwilowo sama. Leniwie spacerowała po alei złotych popiersi Kiców by potem przejść w alejkę bursztynowych logotypów Maca, zboczyć na ulice Srebnych Altruistów tylko po to by zobaczyć słynne marmurowe oblicze Costlego.
-Ciekawe czy stopy Patriarchy są tak samo miękkie jak moje?- Rozmyślając nad ta poważną sprawą Aria przeszła do alejki Platynowych Posągów Kica gdzie napotkała Velga, który najwyraźniej był projektantem tych uliczek. Nadzorował właśnie grupę robotników, którzy ustawiali kolejny posąg.
- trochę w prawo…. Nie no jak było w lewo to było lepiej…nie, też jest beznadziejnie, a jakbyście do dali bardziej w tył i w bok, nie ten bok… hm…coś tu nie pasuje…
- bo on jest srebrny a nie platynowy- Doradziła Aria Velgowi stojąc tuz za nim. Velg odskoczył i spojrzał z przerażeniem na mazoku.
- SAKRE BLE! O___O Masz racje! Wielki Kicający na pewno by to zauważył i cały plan poszedłby na marne! Chłopaki wynieście z ciężarówki tego platynowego! Srebrny będzie w innym miejscu! – Velg znów wpadł w swoja gorączkę układania a Aria zza nim z zaciekawieniem dreptała.
-a proszę pana, o co te całe zamieszanie?
- jak to, o co? Przyjeżdża tu Wielki Kicający i musimy przygotować cale miasto na jego przyjazd!- Odpowiedział zniecierpliwiony Velg patrząc na smarkule.
- łoooo! Ahaaaaa! Ale mi się wydawało ze on chce coś na to miasto zrzucić wiec technicznie rzecz biorąc on tu WPADNIE a po tym WPADNIĘCIU niczego nie zobaczy.
- Masz racje, nasze posągi są za małe żeby je zobaczyć z latającego kościoła… trzeba zrobić większe! – Oczy Velga zabłysły, wiedział, że był geniuszem. Jednak zaczęła go niepokoić ta dziewczyna, było w niej cos dziwnego, na przykład to, że siedziała lewitując w powietrzu, śmierdziało od niej demonami i gdyby nie dość straszne oczy (straszne-jak na demona przystało) mogłaby uchodzić za ładna, (ale nie uchodzi). Mazoku wpatrywało się w niego z zaciekawieniem i wyczekiwaniem, Velg uznał, że najlepsze, co może zrobić to się przedstawić.
- Dzień dobry jestem Velg, miło mi Panią poznać- po zastanowieniu dodał- wierze w wielkiego Kica.
Aria ochoczo uścisnęła wyciągniętą dłoń.
- Dzień dobry, Jestem Aria, miło mi pana poznać, wierze w Siebie ^________^- po zastanowieniu dodała- chciałabym pomoc wam w chronieniu tego miasta ;’] |
_________________ http://niziolek.deviantart.com/
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 14-06-2009, 23:15
|
|
|
- Jaaaasne, a ja jestem Elvis. - powiedział idący aleją Karel. Był wkurzony. Elektryczność tańczyła na jego sylwetce i przeskakiwała na metalowe posągi, Raikomaru był wyciągnięty.
- Cześć Elvis....hmmm a może agregat?
- W twoim przypadku krzesło elektryczne - powiedział wyciągając miecz w jej stronę. - nie myśl że bezkarnie będziesz chodzić po tych ulicach demonico. Mógłbym cię wykryć z drugiego końca prowincji. - Aria ostentacyjnie ziewnęła.
- Huh zakładam że nie miałaś do czynienia z takim jak ja. Zademonstruję. - Karel zamienił się w rozmazaną smugę i pojawił się za nią po czym ciął. Katana opadła a pewna swojej niematerialności przedstawicielka mazoku nie próbował nawet się uchylać. Przecież żaden miecz nie może jej zranić........
Zrobiła unik w ostatnim momencie tak że Raikomaru uciął kosmyk jej włosów. Tylko że zwykły miecz nie potrafił tego zrobić.
- Teraz widzisz? - powiedział Karel z miejsca gdzie był zanim zaatakował.
- To nie jest zwykłe ostrze -ciągnął- zostało stworzone by zabijać nieśmiertelnych takich jak ty czy ja. I coś czuję że nie będziemy przyjaciółmi. - ściągnął kurtę po czym odrzucił ją na bok.
- Marco....-powiedział Karel
-...Polo - dokończyła ona. Po czym zaszarżowali na siebie.
Aria szykowała się do uniku przed kolejnym cięciem gdy w twarz.....chlusnęło jej sake.
- Ups chciałem poczęstować zanim zaczniemy ale zapomniałem o prędkości - wyjaśnił Karel po czym sam pociągnął z bukłaka.
PS: Zanim się mnie posądzi o atakowanie wszystkiego co się rusza proszę o sprawdzenie mojego portfolio. Dziękuję. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|