Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Poza Świątynią |
Kto tak naprawdę rządzi w MAC-u...? [made by Velg] |
kic - tak bowiem napisano w "Przwodniku po MAC-u" |
|
0% |
[ 0 ] |
Altruista - altruistyczny głos niealtruistycznego patriarchy |
|
3% |
[ 1 ] |
Costly - potęga w cieniu papierowej góry... |
|
3% |
[ 1 ] |
Velg - o czymkolwiek nie pomyślisz, za tym na pewno stoi on |
|
3% |
[ 1 ] |
Sauring - różowa eminencja |
|
53% |
[ 15 ] |
Karel - członek z junty "Espadona" |
|
7% |
[ 2 ] |
Władza - ona zazwyczaj rządzi |
|
3% |
[ 1 ] |
Kitkara - bo póki co nikt nie śmie jej powiedzieć, że to nie ona włada Bractwem |
|
7% |
[ 2 ] |
MAC - to przecież oczywiste! |
|
10% |
[ 3 ] |
Lud - poprzez ankiety |
|
7% |
[ 2 ] |
|
Głosowań: 28 |
Wszystkich Głosów: 28 |
|
|
|
Wersja do druku |
mozarus
Inexorable Subjugation
Dołączył: 13 Gru 2007 Skąd: Hinamizawa Status: offline
|
Wysłany: 03-07-2009, 22:08
|
|
|
Kiedy słońce stykało się z pasmem gór na horyzoncie, a na niebie dostrzec można było zarys Kościoła Praworządności, z tyłu jednej z tawern dobywał się przenikliwi, oślizgły dźwięk.
- Panie, jeszcze pan nie wszedł do mojej gospody, a już czuć o pana swąd na kilometr.
Mroczny osobnik tylko spojrzał przenikliwie na oberżystę chcąc mu odpowiedzieć, ale znów chwycił go ten nieprzyjemny odruch…
- Nigdy więcej! – Powtarzał sobie w myślach Mozarus ilekroć wspomniał puste beczki w piwnicach Moliny. Trzeba było jednak przyznać. W piciu, jak i innych dziedzinach, Raziel nie miał sobie równych. Żałował tylko jeszcze jednej rzeczy. Z wielką chęcią chciałby zobaczyć wyrazu twarzy Costly’ego, kiedy zaglądnie do swoich wszystkich skrytek z alkoholem. Nie wspominając już o fałszywym ciele – nie na darmo obserwował młodą Sasayaki oraz ostatnie zamieszanie ze sztucznymi ludźmi. Niestety musiał nacieszyć się samą świadomością. Teraz jednak miał inne zmartwienie…
- Panie, nie ma nic lepszego na kaca jak nasz specjał!
Nie pieprz tyle i idź szykuj ten twój specjał. Lepiej by był dobry!
- Już się robi Panie. – Powiedział oberżysta z uśmiechem na ustach i od razu udał się do gospody. Tymczasem Mozarus zbierał się w sobie. Kiedy w końcu był na tyle sprawny, aby w miarę normalnie funkcjonować, udał się do tawerny. W środku czekała już na niego ciepła strawa oraz jakiś dziwny wywar. Mimo pewnych obiekcji, Raziel przełknął cały posiłek, a następnie poszedł się odświeżyć. Potem zakupił karego ogiera wraz z pełnym wyposażeniem i sowicie za niego zapłaci. Nim jeszcze słońce całkowicie nie zaszło, Mozarus stępem ruszył w nieznaną drogę, do zapomnianych krain. |
|
|
|
|
|
Sasayaki
Dżabbersmok
Dołączyła: 22 Maj 2009 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma WOM
|
Wysłany: 04-07-2009, 06:08
|
|
|
Głęboko, głęboko pod ziemią leży odcięta od świata kraina. Pod nią zaś, jeszcze bardziej odcięta, kolejna zwana Podziemnym Imaskarem. Do niej właśnie udała się Sasayaki, przemieniona w imaskariańską starowinkę, w towarzystwie wyczarowanego przez siebie uskara- duchowego sługi. Po drodze nazbierała jadalnych grzybów by wkroczyć do miasta pod przykrywką babuni, wracającej z grzybobrania by zrobić wnukom zupy. Powoli zbliżała się do bram. Gdy ją przekraczała serce waliło jej jak młot, gdy wtem zaczepił ją strażnik.
- Babciu, pomóc ci?
Czarodziejka odetchnęła głęboko by się uspokoić i odrzekła:
- Dziękuję chłopcze, ale to już niedaleko. Z resztą nie możesz przecież opuścić posterunku.
- Tędy i tak nikt nie chodzi, chyba, że na spacer albo po grzyby…
- A co z tymi wszystkimi bestiami, nie, masz tu stać i nas bronić! Co jak zaatakują jakieś dziecko, na przykład mojego wnuczka Hawachuri’ego, a to taki dobry chłopczyk, ma takie dobre serduszko, wdał się w ojca, on też był taki miły gdy był młody. Kiedyś nawet…
- Ma pani rację!- ukrócił jej wywód strażnik, przebranie staruszki-gaduły zawsze działało.
Nie było jednak przydatne przy zdobywaniu informacji. W tym celu, ukryła się w zaułku a gdy była pewna że absolutnie nikt jej nie widzi, odjęła sobie jakieś pięćdziesiąt lat, stając się młodą, ładną imaskarianką.
Wyszła z zaułka. Idąc placem przed pałacem Lorda Illis Khendarhine wypatrywała odpowiednio naiwnego, samotnego, gadatliwego skłonnego do picia strażnika. Szybko też go znalazła. Nazywał się Quasi Kusisqa i nie pogardził towarzystwem młodej dziewczyny, szczególnie, że skończył właśnie wartę a ona zgodziła się mu postawić kufelek… Dalej sprawy potoczyły się standardowo: jakieś sześć kufelków, kilka słodkich uśmiechów, kilka niewinnych pytań i ostateczna pobudka w rynsztoku, a po dziewczynie ani śladu. Ta klasyczna już sztuczka pozwoliła Sasayaki zebrać wszystkie potrzebne informacje do wykonania jej prawdziwej misji.
Jej zadaniem była kradzież Trzeciej Imaskarcani, bardzo niezwykłej księgi. Plan był prosty: Strażnicy zejdą z warty nieco wcześniej zachęceni wysłanym wcześniej anonimowym „podarunkiem”. A dzięki Quasi’emu wiedziała gdzie znajduje się artefakt, oraz że pilnują go golemy… co nie było problemem, była przecież mówiąc nieskromnie ekspertem od „wyłączania” tych kreatur, a także ich doskonalszą formą.
Zakradła się do pałacu podczas tego co można by nazwać nocą, gdyby pod ziemią świeciło słońce. Jej ciało pokrywał strój czyniący ją przeźroczystą, pożyczony od Karela. Przemknęła przez puste korytarze jak kot, kierując się do zachodniej jaskini. Gdy tam dotarła jej oczom ukazała się rozległa komora ozdobiona girlandami stalaktytów, stalagmitów stalagnatów. stalagnatów dole płynęła podziemna rzeka, a nad nią ustawiony był wąski most. Po jego drugiej stronie stały dwa golemy pilnując wejścia do skarbca.
- Podaj hasło- odezwały się gdy podeszła bliżej, najwyraźniej wykrywały ją przy pomocy zaklęć. Szybko przyjrzała się otaczającej je aurze many, by stwierdzić że zniszczenie ich nie wzniesie alarmu. Nie było to jednak wcale takie proste, te naszpikowane ostrzami mitralowe puszki były nie tylko cholernie twarde ale w dodatku czaroodporne. Jednak ona umiała sobie z nimi radzić.
- Oczywiście, hasło to: Wypchaj się i spadaj na widelec!
Zgodnie z przewidywaniami konstrukty rzuciły się na nią. Jednak, dziewczyna zręcznie unikała ciosów, jednocześnie naprowadzając golemy na most. Gdy przyparły ją do barierki, odczekała aż wezmą potężny, najprawdopodobniej mający ją od razu przepołowić zamach i… rzuciła się do tyłu. Golemy ulegając sile swych ciosów i potędze grawitacji spadły przez barierkę do podziemnej rzeki. Sama zaś Sasayaki unosiła się na stworzonych z many skrzydłach. Lekko wylądowała przed bramą. Następnie stopiła zamek. Wkroczyła do komnaty skarbca. Artefakt, którego szukała leżał na szali wielkiej wagi. Było to spore tomisko z okładką ze smoczej skóry. Łatwo się było domyślić, że sporo warzyło i z pewnością zdjęcie go po prostu z wagi nie wchodzi grę, lecz zastąpienie go czymś o tej samej wadze wydawało się za proste. Chyba, że… To było ryzykowne, lecz przyszedł jej do głowy pomysł iż podziemni Imaskari wiedzieli że złodziej, który był tak szczwany by dojść tak daleko, na pewno będzie też kombinował z ciężarem na wadze więc… Stawiając wszystko na jedną kartę Sasayaki najzwyczajniej zdjęła księgę z szali. Nic się nie stało, nawet ramiona wagi pozostały w tej samej pozycji, jednak ku jej zaskoczeniu księga okazała się niebywale lekka, jak piórko. Zabezpieczenia prawdopodobnie włączyły by się gdyby położyła na wadze coś warzącego tyle ile w jej mniemaniu księga.
„Sprytne, bardzo sprytne”- pomyślała i czym prędzej ruszyła do wyjścia.
Następnego dnia gadatliwa staruszka ponownie udała się po grzyby. |
_________________ Gdy w czarsmutśleniu cichym stał,
Płomiennooki Dżabbersmok
Zagrzmudnił pośród srożnych skał,
Sapgulcząc poprzez mrok!
|
|
|
|
|
Sasayaki
Dżabbersmok
Dołączyła: 22 Maj 2009 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma WOM
|
Wysłany: 04-07-2009, 17:27
|
|
|
Sasayaki była zmęczona. Tak zmęczona, jak tylko może być dziewczyna po trzech dobach jazdy konnej. Jednak i tak była w lepszym stanie niż jej koń. W oddali jednak dostrzegła gospodę. Oddała swoją kasztanową klacz stajennemu i skierowała się do oberży. Tuż przy wejściu zaczepił ją ją czarny jeździec, odziany w czarny płaszcz i czarny struj, siedząc na czarnym koniu. W połączeniu z jego bladą cerą tworzyło to wrażenie całkowitej monochromatyczności.
- Którędy do Faerunu?- spytał.
- Na zachód do rzeki, a potem na południe.
- Dziękuje Sasayaki.
Odjechał. Czarodziejka weszła do gospody i poprosiła o coś do jedzenia. Ze zmęczenia dopiero gdy zanurzyła łyżkę w zupie zorientowała się iż nie przedstawiała się tajemniczemu jeźdźcowi. |
_________________ Gdy w czarsmutśleniu cichym stał,
Płomiennooki Dżabbersmok
Zagrzmudnił pośród srożnych skał,
Sapgulcząc poprzez mrok!
|
|
|
|
|
Sm00k -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 05-07-2009, 01:03
|
|
|
Karel napisał/a: |
~Jak dorwę Greyblada to sobie na nim odbiję to wszystko..... |
-Apsik! Uduszę te durne baby za ciąganie mnie po multiwersum.
Caibre przeciągnął się i rozejrzał nieprzytomnie.
Pierwszym co rzucało się w oczy, to póltorakilometrowy kadłub czegoś o wyglądzie zdecydowanie za dużego miecza.. W oddali na tle gwiazd poruszało się coś, co przez zatruty oparami alkoholu musk rudego po przefiltrowaniu wyglądało jak statek kolonizacyjny.
Dlaczego znalazł się akurat tutaj, nie potrafił odpowiedzieć. Film urwał mu się....
Cai podrapał sie za uchem i odgarnął kudły z twarzy.....zaraz....
-Nu, nie daruję ci tej nocy - miauknął, padając z łomotem na kadłub Espadona.
Chwilę później najbliższa wieżyczka artylerii przeciwlotniczej wysunęła się z gniazda między płytami pancerza zewnętrznego i wpakowała pełen zakres widma elektromagnetycznego z aktywnych czujników prosto w lisa.
Caiowi się aż pewien czajnik przypomniał, tak łupnęło mu w głowie.
Po czym znowu stracił przytomność, nieświadom iż automatyka odbezpieczyła uzbrojenie obronne Espadona w zdrowym odruchu odstrzelenia śmiecia od kadłuba..
Edit: dobra, bić. >] |
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 05-07-2009, 01:11
|
|
|
Karel natychmiast zwrócił uwagę na strzał rozlegający się od strony przycumowanego Espadona. Jednym skokiem pokonał odległość dzielącą go od statku. Wieżyczka ponownie wysunęła się ale rozpoznała kapitana okrętu i równie szybko się schowała. Karel zbadał miejsce gdzie usłyszał strzał. Znalazł trochę przypalonych włosów. Biorąc pod uwagę kąt strzału i pole grawitacyjne Kościoła mógł wywnioskować że intruz spadł w dół. Jako że Kościół się poruszał nie było czasu d stracenia. Karel wziął krótki rozbieg a następnie rzucił się w dół we freefallu za intruzem. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Sm00k -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 05-07-2009, 01:30
|
|
|
-O, wiaterek.....- lis obracał się powoli, majacząc sobie i niemrawo wymachując odnóżami. Efekt nieskoordynowanych ruchów i ogólnej niezborności rudzielca był następujący:
Kapitan Espadona dogonił intruza.
Kapitan Espadona próbował złapać intruza.
Intruz nieświadomie mu to utrudnia.
Krótka szarpanina.
Cai dokuje palec wskazujący lewej dłoni w prawym nozdrzu Karela.
Obustronna konsternacja w 0G.
-E....cześć? |
|
|
|
|
|
Fei Wang Reed
Łaydak
Dołączył: 23 Lis 2008 Skąd: Polska Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 05-07-2009, 17:11
|
|
|
Po spotkaniu z krakenem pozbawiony sterowności statek, z masztami aż do pokładu rozłupanymi piorunami, kilkanaście dni bezwolnie dryfował na północny-wschód unoszony ciepłym prądem. Przy życiu ostało się raptem kilkanaście osób ze stu trzech, którzy przed dwoma miesiącami wypłynęli w karkołomną wyprawę na zachód.
Skuszeni zostali wizjami wspaniałych bogactw, niezwykłych rozkoszy i bezkresnej potęgi, jaką mieli zdobyć. Głupcy, nie wiedzieli, że to tylko magia perswazji tajemniczego przybysza. Wbrew głosom rozsądku innych żeglarzy, ostrzegających, że tam nie czeka ich nic dobrego, a na pewno nic lepszego niż śmierć, stu członków załogi trójmasztowego Fear No Evil ze starym wilkiem morskim na czele - kapitanem Daresail, wraz z trójką obcych opuściła "spokojne" Wybrzeże Mieczy.
Żaden z ocalałych nie był w pełni zdrów. Obcy, którzy szczęśliwymi trafem zdołali przetrwać, drugi tydzień nie wychodzili z kabiny, w której się zabarykadowali. Magia, która zaprowadziła żeglarzy na koniec świata, przestała działać. Najpewniej mag za to odpowiedzialny był teraz zbyt osłabiony by dłużej utrzymywać zaklęcie. Rozgoryczeni, pałający nienawiścią pozostali przy życiu marynarze poprzysięgli na nich zemstę. Tymczasowo jednak swoje złowrogie zamiary musieli odłożyć na później - większość była ranna, chora, z kończącymi się zapasami słodkiej wody. Na domiar złego robiło się coraz zimniej, lodowaty wicher wdzierał się między szczeliny w pokładzie i skutecznie zabierał ze sobą te pozostałe jeszcze ciepło. Przedwczoraj ujrzano pierwszą górę lodową, a ostatniej nocy nikt nie zmrużył nawet oka wsłuchując się w trzeszczenie kadłuba, przerywane co jakiś czas uderzeniami w mniejsze odłamki pływającego lodu. Modlono się do bogów, by następnym nie była góra lodowa.
Nikt z marynarzy nie miał wątpliwości - prąd zaniósł ich aż na Morze Pływających Lodów... |
|
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 07-07-2009, 20:35
|
|
|
Kitkarę wysłano z niezwykle ważną misję na jakieś totalne zadupie. Zadupie które nosiło nazwę Raurin i była to pustynia. Otrzymała za zadanie znaleźć pewien ważny artefakt... tylko że nikt nie raczył jej poinformować jak to cudo wygląda. Wiedziała tylko tyle że znajduje się w jakimś pałacu czy innym zabytku na tej pustyni... Ta, nawet jakby coś tu było już dawno spoczywa głęboko pod rozgrzanym złotym piaskiem.
Wyciągnęła mapę pustyni, która ledwo trzymała się w jednym kawałku. Altek mówił, że dzięki niej na pewno trafi tam gdzie powinna. Oczywiście nie wątpiła w jego słowa, ale jakoś nie była do końca przekonana, że ta mapa jest nadal aktualna.
- Kemi, zmień się może w człowieka, bo mi się tu usmażysz z tymi łuskami - zwróciła się do towarzysza.
- Nie będziemy lecieć? - zdziwił się.
- Jeśli będzie taka potrzeba to tak.
Wykonał jej polecenie. Ubrani w białe stroje z kapturami na głowach kroczyli przez pustynne piaskowe wydmy rozglądając się dookoła. Wszędzie tylko piasek, wszystko wyglądało niemal identycznie. Szli na północny wschód, gdzie ostatnio widziano ów poszukiwany pałac. Godziny mijały szybko, a upał doskwierał niemiłosiernie, czego Kitkara najbardziej nie znosiła.
- Altek wisi mi miesiąc w chłodnych lochach. Po powrocie chce odzyskać mój śliczny, blady kolor skóry!
- EEE... Kitkaro, nie wydaje mi się by opalenizna była w tej chwili twoim największym problemem...
- Co masz na...
Tuż przed wędrowcami pojawiła się dziura. Wielka zapadająca się dziura.
- Ruchome piaski?
- To coś więcej, wyczuwam czyjąś obecność.
Nagle w ich stronę pomknęła silna wiązka gorącego piasku niczym woda z węża ogrodowego, z tym że piasek przy tym przyspieszeniu jest znacznie bardziej niebezpieczny.
Oboje zrobili, unik nie spuszczając z oczu środek zapadliny.
Wyłonił się z niego wielki, biały skorpion. Miał co najmniej sześć metrów wysokości. Zapiszczał przeraźliwie, oznajmiając, że czas na obiad. Zaatakował swoim ogonem, celując w Kemiego.
- To mój gad!
W dłoni dziewczyny natychmiast pojawił się Sat. Skoczyła na grzbiet skorpiona usiłując utrzymać równowagę, co nie było łatwe z racji że potwór ciągle się wiercił polując na jej towarzysza. Skupiła swoją energię na kosie, która szybko znacznie powiększyła swoje rozmiary. Ugodziła stwora ostrzem prosto w głowę. Ostrze nie zatopiło się całe. Pancerz skorpiona był znacznie silniejszy, dodatkowo rozmiary utrudniały zabicie go.
- Kemi, zmień się w smoka i odleć - zawołała. - Zaatakujesz go z góry.
Sok wykonał polecenie. Zamienił się w smoka, jednak za wolno. Skorpion wykorzystał okazję, uderzając ogonem zaopatrzonym w żądło prosto w swojego przeciwnika. Uderzenie skutecznie ogłuszyło Kemiego. Stwór zbliżał się do niego z zamiarem pochwycenia zdobyczy w kleszcze…
- Nie tak szybko, paskudo!
Kosa zapłonęła ogniem piekielnym. Księżniczka ponownie zamachnęła się, całą swą siłą wbijając rozgrzane do niewyobrażalnych stopni ostrze w potwora. Kosa gładko przecięła pancerz.
Skorpion zaskrzeczał przeraźliwie, kiedy zielona posoka wytrysnęła z jego głowy na piasek. W zachodzących promieniach słońca wszystko to wyglądało obrzydliwie.
Dziewczyna podbiegła natychmiast do smoka. Zbliżał się zmrok, a z nim jeszcze więcej zagrożeń ze strony pustyni i jej mieszkańców. Altek mówił, że to nie będzie trudne... teraz już wiedziała dlaczego nie wysłał nadwornych podróżników po to.
Westchnęła. Popatrzyła na truchło stwora. Doszła do wniosku, że powinno być odpowiednik schronieniem na tą noc. Użyła zaklęcia lewitacji na Kemiego i ruszyła z powrotem na grzbiet skorpiona. Rozpaliła magiczny ogień. Namoczyła chustę wodą, również używając czaru, po czym zrobiła smokowi zimny okład.
Noce na pustyni były bardzo chłodne. To nie przeszkadzało nocnym drapieżnikom w polowaniu. Nie raz podczas tej krótkiej nocy słyszała ich odgłosy, ale ich nie widziała. Nie zmrużyła oka, pilnując, by w razie ataku uchronić siebie i smoka przed śmiercią. O wschodzie słońca Kemi odzyskał w końcu przytomność. Jedyne, co pamiętał z ostatniego dnia, to oślepiające promienie słońca, których nie znosił równie bardzo jak jego towarzyszka. Po posiłku, na który składała się suszona wołowina i woda, rószyli dalej w wyznaczonym przez kompas kierunku. Tym razem nie ryzykowali walki z przerośniętymi, zmutowanymi skorpionami czy innym paskudztwem i postanowili poleciec. Dzięki temu zyskali znacznie na czasie i przebyli wiele kilometrów o wiele wygodniej. Jedynym minusem był doskwierający z nieba żar. Kitkara ponownie wyjęła mapę. Popatrzyła w dół, po czym na mapę.
- Tam na dole jest wielka oaza. Niedaleko niej podobno mieszkają harpie. Tak przynajmniej mówił mi Altek - poinformowała smoka.
- Harpie? Wydawało mi się, że to nie ich klimat.
- Może zrobiły sobie wakacje na pustyni i im się tak tu spodobało że zostały - wzruszyła ramionami. - Dobra, leć na dół. Ochłodzimy się w tej oazie trochę.
Wylądowali tuż przy brzegu nie wielkiego jeziorka. Napełnili manierki świeżą, przejrzysta wodą. Zerwali kilka owoców i daktyli. Były wyśmienite, świeże, jędrne i soczyste.
- Przepraszam - coś zaskrzeczało nad ich głowami. - Co wy tu robicie?
Na drzewie siedział duży, kolorowy ptak, którego wcześniej nie zauważyli. Przyglądal się im z zaciekawieniem.
- Szukamy jakiegoś zamku, albo świątyni... w każdym razie jakiegoś nieistniejącego już zabytku, w którym jest jakiś artefakt.
Ptak zaskrzeczał cicho.
- A, co wy, hieny cmentarne?
- Bynajmniej, ptaszyno. Poszukujemy tego artefaktu, aby połączył się z sześcioma pozostałymi, w jakim celu, nie mam pojęcia. Można powiedzieć że jesteśmy kolekcjonerami. Wiesz może, gdzie on jest?
- Kra! Rar wie wszystko co dzieje się na pustyni. A dzieje sie niewiele - zaskrzeczał.
- Możesz zaprowadzić nas do miejsca gdzie jest artefakt?
- A, co Rar będzie miał w zamian?
- W zamian Kemi nie zje cię na obiad. Uczciwa cena?
Kemi natychmiast przybrał ponownie kształt smoka.
Rar zagwizdał wystraszony. Myślał o ucieczce, ale zdawał sobie sprawę że byłaby bezcelowa.
- Bardzo uczciwa, kra!
Kitkara dosiadła smoka, a Rar usiadł na jego głowie instruując w która stronę mają lecieć. Jak się okazało, zboczyli trochę, kierując się za bardzo na południe. Gdyby nie papuga, mogliby tygodniami błądzić po tej pustyni.
- Daleko tam jest?
- Lecąc, bardzo krótko.
Godziny mijały na przyjemnym locie w przestworzach. Dziewczyna leżała sobie wygodnie spoglądając w chmury i zastanawiając się, co porabiają inni - co robią mistrz Karel i Altek. Skrzywiła Si, okazując niezadowolenie. Pomyślała, że oni pewnie są zbyt zajęci, by myśleć o innych. Prychnęła sama do siebie.
- Daleko jeszcze? - zapytała Rara.
- Kra! już prawie jesteśmy na miejscu, pani.
Pod nimi krajobraz nieco się zmienił. Piaszczyste wydmy ustąpiły miejsca ostrym, skalistym pagórkom i skałom.
- Tu bądźcie ostrożni, Kra! To tereny harpii. Rar dalej nie leci. To czego szukacie znajduje się prosto przed wami, tam w tej grocie. Budowla zawaliła się wieki temu, ziemia ją pochłonęła i utworzyła tą grotę. Powodzenia.
Rar sfrunął z głowy Kemiego, zawracając. Dwójka podróżnych zniżyła nieco lot, zbliżając się do skał. W kilku miejscach dostrzegli wielkie gniazda należące zapewne do harpii.
Wylądowali tuż przed wejściem do groty starając się nie zrobić hałasu.
- Wyczuwasz je? - zapytała Kitkara Kemiego, rozglądając się nieufnie po okolicy.
- Jest ich kilka w okolicy. Jeszcze nie wiem, gdzie dokładnie, ale wolał bym ich nie spotkać...
- Dlaczego?
- Są niebezpieczne. Rozszarpują swoją ofiarę. Pomimo na wpół ludzkiego wyglądu są zwierzętami, których głód jest niemal nienasycony.
- To gorzej niż u ciebie - zażartowała.
Ruszyli po woli w stronę wejścia do groty. Dziewczyna przyjrzała się jej uważnie. Nie wyglądała zachęcająco. W pobliżu dało się wyczuć smród odchodów i gnijącej padliny. Wkroczyli już w cień, kiedy z góry i z wnętrza dało się słyszeć wrogie syczenie. Cofnęli się usiłując zlokalizować źródło tego. W końcu ich wróg wyłonił się ze swojej kryjówki.
Było ich trzy. Dwa nad jaskinią, jeden wewnątrz. Ciała ptaków, ostre długie szpony, dzioby i zębiska o ludzkim, zniekształconym obliczu. Harpia w grocie trzymała delikatnie w dziobie dziwne jajo. Jajo które miało bardziej trójkątny niż jajowaty kształt i z całą pewnością harpie nie składają czarnych jaj wysadzanych klejnotami, od których bije potęga i moc.
- To nasz artefakt - szepnęła Kitkara, nie spuszczając wzroku z harpii trzymającej jajo. - Są zdenerwowane, bo jesteś tu. Dasz radę zająć się tymi dwoma na górze?
- Oczywiście, te ptaszyska to dla smoka żadna przeszkoda.
- Dobrze, tylko uważaj.
Wzbił się w powietrze na wysokość skał gdzie skrzeczały harpie. Wzbiły się w powietrze jak tylko się do nich zbliżył runął na niego grad ostrych igieł. Był to jeden z magicznych ataków Harpii, kiedy machały skrzydłami na wroga padał grad ostrych, twardych igieł. Dzięki smoczym łuskom smok był bezpieczny, jednak na atak najbardziej narażone były jego oczy. Wziął głęboki dech, wyrzucił z siebie potężny pióropusz szkarłatnego ognia, który bez problemu zmiótł igły. Przy okazji podpalając pióra ptaszysk na tyle dotkliwie by uciekły. Rozglądał się dookoła pilnując aby żadna więcej nie przeszkodziła Kitkarze.
Dziewczyna mierzyła się wzrokiem z ostatnią z Harpii. Ta machnęła skrzydłami chcąc odstraszyć wroga igłami. Nie spodziewając się tego, dziewczyna za późno zrobiła unik. Trzy igły trafiły ją w lewe ramię, które natychmiast zdrętwiało.
- Osz tyyyy... - warknęła.
W prawej dłoni pojawiła sie kosa która odparła następny deszcz igieł. Postawiła kose pionowo przed sobą i wskoczyła na nią.
- Sat, Dark Phoenix Flame!
Wokół Harpii pojawiło sie kilka ogników, na które, tak jak na wszystko inne zareagowała atakiem. Czar odpłacił jej tym samym, jednak z o wiele lepszym skutkiem. Ciało Harpii zostało spalone na popiół.
Wolnym krokiem Kitkara podeszła do trójkątnego artefaktu, wydobywając go z popiołu. Przedmiot zalśnił jasno w blasku pustynnego słońca, był niezwykle ciepły.
- Żadne pierzaste stwory nie mają z nami szans! - Zawołała zadowolona do smoka, który wylądował przed nią pochylając się by weszła na jego grzbiet.
Z głębi jaskini wydobył się przeraźliwy ryk wściekłości. Ziemia zatrzęsła się, a góra wraz z grotą zawaliła. Z gruzów wyłonił się paskudny łeb smoka. Nie byle jakiego smoka. Był to smok zagłady. Zapewne Harpie wykradły mu artefakt, którego strzegł.
- Szybo Kemi, spadamy stad zanim nas zauważy!
Odlecieli. Kiedy byli dość wysoko, przed nimi pojawił się portal prowadzący do kościoła. Zapewne Altek obserwował sytuacje. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 08-07-2009, 19:09
|
|
|
Vaasa.
Był środek zimowej nocy. Księżyc przebijał się przez grubą warstwę chmur. Było cicho jak w grobie.....a okolica rzeczywiście była grobem wielu. Ale przez tą lodowatą ciszę przebijał się jeden odgłos. Skrzyp, skrzyp......odgłos butów na śniegu.
Kare przebijał się przez dość wysokie zaspy. Od czasu do czasu jego stopa pd śniegiem natrafiała na jakieś twarde coś. Coś po licznych próbach i trzaskach okazało się kośćmi.
Gdyby nie warstwa białego puchu to szczątki zmarłych byłyby odsłonięte. Ale kapitan nie przejmował się tymi zmarłymi gdyż spoczywali oni spokojnie. Prawdziwym wyzwaniem były ruiny tego co czaiło się na horyzoncie.
Zamek Grozy........
Wieczorem następnego dnia Karel postawił stopy na ruinach tego owianego złą sławą miejsca. Nie był zresztą pierwszy. Wile innych osób przyszło przeszukiwać ruiny w poszukiwaniu bogactw Króla - Czarnoksiężnika Zhengyi. Ale Karel przyszedł tylko po jeden szczególny przedmiot. Niektóre części fortecy były nie naruszone. Po innych nie zostało nic. Idąc korytarzami Karel czuł zapach różnorodnych smoków.....i wszystkie te zapach należały do tych nieprzyjaznych jego osobie. Gdy przechodził koło jednej ,,groty" wychylił się z niej jeden smoczy łeb. Biały należy dodać......
- Kto śśśśśśmie?
- Nie mam na ciebie czasu. - stwierdził kapitan szybko jak myśl dopadając do smoka i wbijając mu w oko miecz po samą rękojeść. Następnie przesłał przez miecz potężne wyładowanie i głowa jaszczura eksplodowała. Karel wyraźnie nie zrażony tym spotkaniem szukał dalej. Wreszcie o odnalazł. Właściwie było to aż trudne nie do odnalezienia. Masywne żelazne wrota lekko uchylone. Pod nimi leżały szkielety......smocze szkielety. Szermierz lekko zmarszczył brwi strapiony taką liczbą gadziego wapnia w jednym miejscu. Nie był jednak zmartwiony gdy przekraczał uchylone skrzydło wrót. Gdy postawił pierwszy krok w ciemności po prawej i lewej zapaliły się błękitne płomienie wskazujące drogę. Karel postanowił im zaufać i ruszył za nimi. Wreszcie dotarł do dużej komnaty. Jak można się było spodziewać skarbiec licza miał mnóstwo motywów przedstawiających śmierć i jej chwałę. Ale najbardziej interesująca była postawiona na środku szkatuła. Kapitan podszedł do nie i położył na niej.....miecz. Natychmiast z wieka wysunęły się kolce. Ich powierzchnia była pokryta paskudną cieczą która nie wróżyła dobrze ewentualnemu grabieżcy. Dla pewności dotknął szkatuły ostrzem jeszcze raz.....a potem drugi. Ostrza wyskoczyły ponownie.
- Zabawne - stwierdził kapitan otwierając szkatułę przy parzystej próbie. W środku leżała różdżka.
- Tyle zachodu po to.
W tym momencie ujrzał jak zsuwający się się z sufitu pająk rozpada się na proszek. Dopiero teraz spostrzegł sunącą po podłodze ścinach falę ciemności.
- Zabawne - powtórzył Karel po czym rzucił się do ucieczki a fala negatywnej energii pędziła za nim. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|