Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Poza Świątynią |
Kto tak naprawdę rządzi w MAC-u...? [made by Velg] |
kic - tak bowiem napisano w "Przwodniku po MAC-u" |
|
0% |
[ 0 ] |
Altruista - altruistyczny głos niealtruistycznego patriarchy |
|
3% |
[ 1 ] |
Costly - potęga w cieniu papierowej góry... |
|
3% |
[ 1 ] |
Velg - o czymkolwiek nie pomyślisz, za tym na pewno stoi on |
|
3% |
[ 1 ] |
Sauring - różowa eminencja |
|
53% |
[ 15 ] |
Karel - członek z junty "Espadona" |
|
7% |
[ 2 ] |
Władza - ona zazwyczaj rządzi |
|
3% |
[ 1 ] |
Kitkara - bo póki co nikt nie śmie jej powiedzieć, że to nie ona włada Bractwem |
|
7% |
[ 2 ] |
MAC - to przecież oczywiste! |
|
10% |
[ 3 ] |
Lud - poprzez ankiety |
|
7% |
[ 2 ] |
|
Głosowań: 28 |
Wszystkich Głosów: 28 |
|
|
|
Wersja do druku |
Fei Wang Reed
Łaydak
Dołączył: 23 Lis 2008 Skąd: Polska Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 02-12-2008, 20:24 Poza Świątynią
|
|
|
Fei Wang Reed nie mógł przestać się uśmiechać, to było silniejsze od niego. Ale nie był to żaden z tych perfidnych uśmiechów jakie, w liczbie kilkunastu, w zależności od sytuacji, lubił rozdawać swoim rozmówcom. Nie był to też szyderczy krzywy uśmiech pogardy i wyższości. Ten był inny – szczery, połyskujący bielą zębów, radosny, kontrastujący z czernią ubioru.
- A niech mnie! – powiedział do siebie. Jak widać, nawyk ten jeszcze niekiedy powraca. Ale skoro i tak nikogo wokół nie ma, bo być nie może (w końcu to jego własnoręcznie stworzone przejście międzywymiarowe)… - Miałem trochę wyrzutów sumienia, że w tak ważnym momencie dla świata moja podróż się przeciągnęła, ale jeśli czas ten jest czasem straconym, to ja chcę go całego stracić… No, albo przynajmniej pewną jej ilość… którą zresztą sam miałbym wyznaczyć – zaśmiał się.
Ech, pewnie dlatego mam taki sentyment do tego miejsca…
Tym miejscem była jedyna w swoim rodzaju gospoda. Już sam fakt, że znajdowała się w przestrzeni międzywymiarowej czynił ją wyjątkową, bo wymaga to niezwykłej precyzji budowy, by czasem nie spłynęła jednym z niezliczonych korytarzy do przypadkowego wymiaru – wyciągnięcie jej stamtąd mogłoby okazać się nad wyraz kłopotliwe. No właśnie, i tu kolejna osobliwość gospody – wielkimi zawijasami pokręcone lampy, mrugając co jakiś czas sodowym żółcieniem, układają się w zgrabny napis: „Gospoda Bez Wyrazu”. Niektórzy twierdzą, że ta nazwa to taki żart ze strony właścicieli, którzy życzą sobie ciszy, lub też nawet że to Nieboscy w zamierzchłych czasach, w swych kapryśnych działaniach ukradli słowo z nazwy gospody i, pakując je do zapadającej się ogromnej gwiazdy, spowodowali jego całkowite zniknięcie z całego znanego Wszechświata, więc że stara nazwa gospody zniknęła to nowa nazwa jest swoistym hołdem dla słowa, które nie istnieje, słowa Bez Wyrazu. Inni znowu, bardziej twardo stąpający po wymiarach, raczą twierdzić, że to po prostu efekt tępoty pierwszego właściciela (któż raczy wiedzieć, kim on był), który po prostu nie potrafił wymyślić żadnej nazwy i stąd właśnie taka. Kto jest bliżej prawdy? Trudno powiedzieć. Pewne jest to, że wszyscy zgadzają się co do wyjątkowości tego miejsca. I choć znajduje się ono na peryferiach głównych traktów pozawymiarowych to jednak nie ma takiej chwili, by w samej gospodzie brakowało gości, gwaru, krzyków, czerwieni i kto tam co sobie jeszcze nie wymyśli.
Gdy więc Fei zbliżał się niepostrzeżenie do „Gospody”, wcale się nie zdziwił, że okna na międzypiętrach rzucały na okolicę różowo-czerwono-bordowo-turkusowo-seledynowo-żółto-białą poświatę. Trzy drewniane stopnie pokonał z marszu, zwalniając przy czwartym, gdzie obluzowana deska czekała na nieuważne ofiary (a i Fei kiedyś stał się jej łupem). Miło się zaskoczył – twardo trzymała.
- Heh… Teraz, kiedy już się do niej zdążyłem przyzwyczaić – fikuśna deska sprowadziła na stąpającego dobry humor.
Nie tylko schody na podest były drewniane. W ogóle drewno było dominującym elementem całej budowli, czy raczej – magowli. Dęby, sosny, egzotyczne karaje, białodrzewe brakije, jak dobra stal wytrzymałe, choć dużo łatwiejsze do obróbki ondy, i jeszcze wiele innych, raczej mniej niż bardziej znanych, gatunków drzew, z czego spora część była pochodzenia magicznego, inne zaś wykorzystywane były m.in. w WUS-ach, czyli Wysokopróżniowych Układach Samogenerujących. Owszem, gdzieniegdzie błyszczały się srebrzyście-szaro stopy wolframowe, tytanowe i gankowe (włączając w to wszelkie ich odmiany, jak gankowelisko, gankomana czy gankoryj), kontrastując z różnokolorowymi tworzywami sztucznymi wszelkiej maści, komponując się oryginalnie z organicznymi naleciałościami z poprzedniego wieku (i jego mody na „eko”), ale drewno, niepalne dzięki magii i cienkiej powłoce z gorącolubnej saharazady, było trzecim elementem, po migoczącej reklamie i poświacie z okien, które rzucało się w oczy nowoprzybyłego.
Fei wytartą posadzką ominął zgrabnym łukiem kołyskę i skierował się prosto do drzwi owianych dymem – szczelina przy podłodze powiększyła się od ostatniej jego wizyty. Na ekranie dotykowo-czarującym obok ściany narysował kółko, po czym spojrzał przez nie, uśmiechając się dość krzywo, choć przyjaźnie, do spozierającego nań przez kółko postać odźwiernego. Po krótkim westchnięciu otwieranych drzwi Fei przekroczył magiczny próg i w tej samej chwili nieznośny gwar zaczął uderzać w jego bębenki.
- Ech, za każdym razem to samo… Hmm… Widzę, że Paji ciągle tu siedzi, przynajmniej ona… - raźnym krokiem podszedł do barku, wydzielającego niekształtny choć duży trójkąt po środku rąbu wielkiej Sali. Zawsze się zastanawiał, dlaczego jest tak wysoka, aż dwadzieścia stóp licząca – zmieściłby się tutaj nawet najnowszy model mecha z CenNasBij’u, oficjalnie już ochrzczony jako WUJ-k.o. 07. Aksamitno czarny blat lśnił się, wesoło mieniąc się tańcem świateł na Sali. Przy nim tylko kilkoro gości, nieznanych Fei’owi.
- Cześć, Paji! Jakim cudem się ostałaś?
- Mrocznoczarny żartowniś… Gdzieś tak się opalił? Ktoś cię do smoły wrzucił i podpalił?
- Prawie, prawie…
- Chciałeś coś? – Zmrużyła skośnie oczka, mówiąc śmiertelnie poważnym głosem.
- A pewnie, popatrzeć na ciebie… przy całej butelce ciemnego grounera – dodał, widząc, jak marszczy nosek, gotowa do ciętej riposty. – Jednak faktycznie miło cię widzieć. – Paji tym razem roześmiała się serdecznie:
- A jakże, stary dobry Reed!
Gdy Paji poszła odkurzyć dawno nie otwieraną beczkę z ulubionym płynem Fei’a, ten usadowił się wygodniej na wysokim siedzisku, odwrócił się plecami do barku i leniwym wzrokiem spojrzał na widoczną połowę Sali, tę bliższą wejściu.
Zaraz przy drzwiach, pod wiszącym na ścianie korpusie legendarnego mecha Pip-Rid, z limitowanej serii, w gęstej mgle tytoniowej czterech ludzi-nieludzi grało w mahjong (o czym świadczyły jedynie głośniejsze okrzyki, jak: Pon! Chii! Riichi!, i te najgłośniejsze: Ron!), dalej siedziało kilku pilotów wielkich transportowców międzygwiezdnych (nietrudno ich pomylić – nikt inny nie nosi tak pomarańczowych mundurów), przy kolejnych stołach kilkunastu nieokrzesanych jeszcze międzywmiarowych podróżników, młodych zresztą, z wypiekami na twarzy, cali spoceni, oglądali popisy młodej adeptki striptizingu. Nieco starsi i nieco bardziej podochoceni szukali sobie towarzystwa na najbliższe kilka godzin pośród uśmiechających się do nich kusząco niewolnic z zaginionych wymiarów („Dziewczyna zmrożona – pupa szalona!, dziewczyna ognista – noc będzie dżdżysta!” – ta i podobne temu rynsztokowe mądrości co chwilę przerywały targi między zainteresowanymi).
Dalej już mu się patrzeć nie chciało:
- Nie wiem, czy to ja poważnieję, czy też ci młodzi są tacy narwani…
Na przekór jego nadziejom, nie miał zbyt wielu okazji do dłuższej rozmowy z Paji, bo klientów przybywało coraz więcej, więc poszukał sobie jakiegoś mniejszego stoliczka i tam powoli sączył swego grounera. Siedząc tak z miną spokojnie znudzonego nagle zdał sobie sprawę, że ktoś do niego mówi:
- Szzy …ogę szje szysiąść?
Choć czy to z nieuprzejmości, czy z niezdarności pijackiej klapną z przeciągłym jękiem na jedyny wolny fotel przy stoliku.
- …owiem ci. Jesztem …jelki! Szesz …edzieć szemu?
Fei popatrzył na niego… Oko wpisane w trójkąt? Niebieska skóra?
- Szyszczy o mje …apomnieli, ale ja sie …e …ałem! Nie ja, …awdziwy jewo… lewo… ee… rewo!-ucjonista! … Awiedziłem Kicza, aa.. nie znaszsz pewnie. Szsze myślał, sze …edzie lepszszy ode mnie. Oo… Ha-ha-haa… Ode mnie? Nikt nie jeszt lepszy …de mnie!
Fei nie dał nic po sobie poznać i z obojętną miną słuchał dalej biednego rewolucjonisty własnych marzeń.
- Szrobiłem tak, i tak, i psztryk i ksztyk i jusz! I szebyśś …idział …ego minę! Żnów jesztem z ...ebie dumny! I… i… i… Och, Seijka, chdybyś Ty …edziała!
Oczy niebieskoskórego stały się święcące i rozmarzone. Już nikogo nie widział. Fei pomrugał, zaczynając rozumieć całą sytuację i omal nie wybuchnął śmiechem.
- No tak, pierwszy raz trafił do „Gospody” i ktoś mu zrobił niezłego psikusa… a myślałem, że zakazano już stosowania akcenu (*). Chłopcy! – zwrócił się do przechodzących właśnie obok chłopców obsługi klienta – Weźcie zajmijcie się tym biedakiem. Pewnie z trzy-cztery godziny będzie tak leżał nieprzytomny w swoim szczęściu. Macie tu 10 gramów cienia (**).
Opróżnił duszkiem pozostałą resztę grounera i z niejakim trudem dopchał się do barku, gdzie musiał przekrzyczeć gwar całej Sali.
- Paji! Ja już znikam, i tak jestem spóźniony! Tu masz za butelkę i jeszcze za niebieskoskórego – chłopaki ci później powiedzą! Na razie!
- Ha-ha. Tylko się nie zgub, Fei!
Na zewnątrz zeszło z niego to całe to zamieszanie i natłok wszelkich bodźców. Został mu tylko dobry humor. Spokojnym krokiem minął starą świecącą reklamę i skierował się w stronę ogólnodostępnej drogi międzywymiarowej do Świątyni Bractwa. I tak był spóźniony, o czym dobrze wiedział. Po drodze skręcił jeszcze na chwilę w zaułek, by wyjść z niego z dosyć sporawym workiem szaro barwionego.
- No, to teraz już wszystko.
Nagle obok niego przebiegła jakaś osóbka czerwonolica i zielonooka, ze łzami w oczach. Fei popatrzył zdumiony, jak ta przebiera swoimi drobnymi nóżkami i znika gdzieś w cieniach międzywymiarów. Z uśmiechem na ustach pokręcił głową.
- Ciekawe co ona robiła w Świątyni. Heh… I dlaczego to klon… Widać sporo mnie ominęło.
Nie zrobił jeszcze dwustu kroków, gdy z wprost w wymiaru Świątyni wychynęła idealna kopia (a raczej oryginał jak łatwo mógł spostrzec Fei – w końcu miał w tych sprawach doświadczenie) zielonookiej. Z zaciekawieniem spojrzał na wypchane kieszenie i złość, jaka malowała się na jej twarzy. Ta przeszyła go wzrokiem (i jego worek, z czego bardziej worek, jednak Fei zabezpieczył go wystarczająco) i prychnąwszy, odwróciła głowę w przeciwną stronę, po czym naburmuszona poszła dalej swoją ścieżką.
Uśmiech na twarzy Fei robił się coraz szerszy.
- Wygląda na to, że nudzić to ja się nie będę. A więc, mości kicu, idę – po czym przekroczył wrota wymiarów i znalazł się w swoim pokoju w Świątyni (tam chciał się znaleźć). Nie zwlekając już ani chwili dłużej podążył do Sali głównej, wiedząc, że pojawił się nowy kompan, a był ciekawy jego osoby.
___
(*) - środek pobudzający, którego głównym efektem jest uzewnętrznianie uczuć.
(**) - cień jest bardzo poszukiwanym towarem, szczególnie na rynku międzywymiarowym.
Edytowano posta na mocy punktu VI Konstytucji Forum
Mara |
_________________
Ręce za lud walczące sam lud poobcina.
Imiona miłych ludowi lud pozapomina.
Wszystko przejdzie. Po huku, po szumie, po trudzie
Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie.
A. Mickiewicz
Ostatnio zmieniony przez Fei Wang Reed dnia 13-06-2009, 20:29, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Fei Wang Reed
Łaydak
Dołączył: 23 Lis 2008 Skąd: Polska Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 07-12-2008, 17:25
|
|
|
Minęły już dwa dni odkąd Fei Wang Reed opuścił splugawioną łazienkę Świątyni znikając w jednym z niezliczonych wymiarów. Teraz szedł przez ciemnoszary las olbrzymich martwych-żywych sosen. Z perspektywy spokojnie, nawet z lekką zadumą, kroczącego Fei’a świat wokół zdawał się być wypełniony nieustannie zmieniającymi się liniami wysokich pni, ustawionych pod najróżniejszymi kątami w stosunku do lekko pagórkowatego podłoża. W całości dawało to niesamowity efekt, gdyż nawet jedyne światło, które zdołało dotrzeć poniżej koron drzew układało się ukośnymi, delikatnie postrzępionymi igłami promieniami. Sądząc po kącie padania i porze roku orientujący się w tutejszych realiach łatwo mógłby odgadnąć, że powoli zbliża się zmierzch, długi zmierzch – dłuższy niż cały tutejszy dzień. Fei jednak zdawał się w ogóle tym faktem nie przejmować, czy to z nieświadomości, czy to z innego powodu.
Szelest. Delikatne ruchy powietrza poruszyły morze igieł, a te nieśmiało, jakby wstydliwie, ocierając się o siebie wzbudziły fale dźwięków w dotychczas leniwie milczącym świecie. Jednoczesny trzepot kilkunastu par, niegdyś czarnych jak smoła dziś już nieco wyblakłych, skrzydeł i ostry skrzek starych ptaszysk, musiał dotrzeć do świadomości Fei’a, gdyż jego wzrok znów nabrał ostrości a on sam, co bardziej znamienne, zatrzymał się. Spojrzał w kierunku niewidocznego słońca, skąd coraz głośniej dobiegały odgłosy ptaków, jakby kłócących się o coś zaciekle. Jeszcze chwila i przeleciały nad głową Fei’a, poniżej korony drzew, uwięzione na dużej przestrzeni zamkniętego kopułą z igieł mrocznego lasu – nawet widoczne gdzieniegdzie prześwity były zbyt wąskie dla wiekowych już wron.
Nagle głośniejszy, bardziej chrapliwy skrzek, i cisza. Tym głębsza im jeszcze przed chwilą nieprawdziwsza. Nie-skrzek, nie-trzepot, nie-ptaki, nie-szelest, nie-ruch. Nic. Wydarzenia ostatnich kilku chwil zdawać się mogły rojeniem zmęczonego ciszą, ciemnością umysłu. Fei powoli podniósł rękę i zamarł w bezruchu z otwartą do góry dłonią. Dwa brudnosrebrne pióra naprzemiennie kołysząc się w martwym powietrzu opadły na nią. Palce się zacisnęły, czując drażniące i łechczące skórę ciepło.
Krok. Jeden, drugi, kolejny… Fei Wang Reed szedł dalej w coraz mroczniejszym lesie. Nie była to jedyna zmiana w krajobrazie. Świat się kurczył. W sposób niezauważalny dla ludzkiego oka stawał się coraz mniej przejrzysty, powolutku, ułamek po ułamku świat stawał się mniejszy. Miała nadejść jedna z niesławnych białonocy. Najpierw ulotna i delikatna jak pyłek, potem coraz gęstsza, cięższa, wilgotniejsza, chłodniejsza wszechobecna biała zasłona zmniejszała powoli lecz nieustannie świat w zasięgu wzroku. Fei po raz drugi zatrzymał się.
Cień. Cień postaci w mrocznej bieli mgły. Też się zatrzymała. Czekała. Fei czekał. W końcu uśmiechnął się do siebie przeciągle:
- Hm.. Ciekawe…
Zrobił krok…
- Spoiler: pokaż / ukryj
- Chyba nikt nie załapał (albo nikt się nie kwapi), ale to swego rodzaju 'zaproszenie' na spotkanie (jakiego typu? - to już wyjdzie 'w praniu'). Mam nadzieję, że znajdzie się jakiś chętny... czekam najpóźniej do środy.
Za późno...
I niech mi ktoś jeszcze powie, że "wszyscy" chcą się "bawić"...
... Minęło sporo czasu, gdy Fei otworzył szczelinę wymiarową i zniknął w jej czeluściach. |
_________________
Ręce za lud walczące sam lud poobcina.
Imiona miłych ludowi lud pozapomina.
Wszystko przejdzie. Po huku, po szumie, po trudzie
Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie.
A. Mickiewicz
|
|
|
|
|
kic
Nieporozumienie.
Dołączył: 13 Gru 2007 Skąd: Otchłań Nicości Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 14-12-2008, 00:23
|
|
|
Pokój kica, w kościele. Zadumany Patriracha, siedzi na swoim fotelu, a po za nim, w komnacie znajdują się również Costly, Ryuuzaki oraz chowający się w mroku Mozarus. W ciszy można byłoby usłyszeć najcichsze szmery, ruchy, czy gesty, można byłoby usłyszeć co poniektóre rozmowy z pod kościoła, czy kolejne msze pod ich stopami. Można byłoby, ale nie słyszeli, pogrążeni we własnych myślach. Kic siedział z poważną miną, co jakiś czas spoglądając na swoich kompanów, Ryuuzaki, w ciszy popijał kolejny kieliszek wyborowego wina, Costly jak zawsze, z pełną powagą odwzajemniał spojrzenia głowy bractwa, a w międzyczasie przekładał sobie coś w ręce, a Mozarus, zakryty w półmroku, oraz swoim magicznym płaszczu, nie wykonywał żadnego ruchu, w pełni skupiając się na czubku swoich butów, bądź w ogóle ignorując je. Atmosfera była poważna, bo i taka miała być sprawa poruszona na tym spotkaniu. Jednak owe zlecenie musiało jednak poczekać na przybycie bohaterowie tej opowieści. W pokoju cisza była znośna, bo i potrzebna, a jej efektem było błyskawiczne wyłapanie dźwięków zbliżających się uderzeń o podłogę. Wszyscy oczekiwali na wejście reszty osób zaproszonych na spotkanie. Głos uderzeń nasilał się z każdą chwilą, z każdym uderzeniem, aż nagle ucichł, kiedy stał tuż za drzwiami. Nagłe, choć powolne otwieranie drzwi spowodował całkowite skupienie osób znajdujących się pokoju. Drzwi rozwarły się jak paszcza, ale tym razem taka, która coś oddaje, niżeli zabiera. Do pokoju wszedł dumnie Altruista. Świdrowany wzrokiem wszystkich obecnych postaci lekko się wzdrygał i pośpiesznym gestem skierował wzrok całej komnaty na drzwi. Z jej mroku wyłoniły się dwie postacie, gotowe na każdą ewentualność. Cała trójka nowo przybyłych, skinęła głowy w stronę Patriarchy, a on, jak nigdy, wstał i odwzajemnił tym samym, aczkolwiek, o wiele bardziej stonowanym, skinieniem. Altruista zamknął drzwi i dołączył do pijącego Ryuuzakiego, ale nic nie powiedział. Kic natomiast dokładnie ocenił swoich gości. Spojrzał przeciągle, zaczynając od postaci znajdującej się po jego prawej stronie. Była to Kitkara w pełni uzbrojona i gotowa wyruszyć do walki, przeciwko każdemu rywalowi tego świata. Był to groźny wizerunek, z nutką niesamowitego uroku, który wywoła lekki uśmiech na twarzy Patriarchy. Pełen spokoju, kic przeniósł swój wzrok na drugą postać, znajdującą się na lewo od Kitkary. Był to młody wojownik uzbrojony w czarny pancerz dający wrażenie powstrzymać każdą broń. Norrc, bo nim był owy wojownik, odwzajemnił uśmiech kica i ukazał swój majestat przyjmując dumną, rycerską pozycję. Widok tego, niezłomnego i pełnego wigoru wojownika, wprawił kica w jeszcze większy zachwyt. Spoglądając tak na nich, kic poczuł dumę, że otaczają go tak wspaniali ludzie. Spojrzał po reszcie swoich kompanów i dostrzegł w ich oczach, na ich twarzach, zadowolenie i dumę, taką jaką i on czuł. Cała ta sytuacja trwała jedynie kilka chwil, ale były to bardzo istotne i zapadające w pamięć chwilę. Kic oddał znów swoją całą uwagę rycerzom przed nim stojących i powiedział.
- Witajcie moje dzieci… Wasza obecność w tak nieskazitelnym stanie sprawia, że niezmiernie rad jestem z was i całego naszego bractwa. Takie obrazki jak ten przypominają mi jak wiele osiągnęliśmy razem, tworząc MAC, a mnie utwierdzają w przekonaniu, że cały mój czas, całe życie poświęcone dotąd bractwu było jak najbardziej słuszną decyzją. Kitkaro, - zwrócił się z radością do pięknej wojowniczki – Twoja obecność w bractwie przysparza nam wielu radości, a teraz da nam również powód do dumy. Jesteś księżniczką naszego kościoła i znakiem złomnej wiary. Wspomóż nas raz jeszcze ratować ten świat. – Kic spojrzał teraz na Norrca i powiedział. – Norrcu, jesteś z nami prawie od początku istnienia bractwa. Twoja pomoc była bezcenna, a Twoja waleczność i lojalność nieporównywalna. Przyszedł czas, abyś raz jeszcze wspomógł mnie i nasze bractwo w dążeniu do przyszłych celów i przyszłych zwycięstw. – Jego wzrok, znów zaczął krążyć pomiędzy resztą kompanów i na przyzwalające skinienie większości z nich, znów odwrócił się ku Norrcowi i Kitkarzę i powiedział z większą powagą, ale dalej z euforią w głosie.
- Wasze oddanie kościołowi jest godne podziwu, dlatego też zgromadziliśmy się tutaj, aby raz jeszcze skorzystać z waszej nieocenionej pomocy. Fei Wong Reed, wraz ze mną od dawna szukaliśmy tych przedmiotów. Jak zapewne dobrze wiecie, mój zbiór unikalnego i magicznego uzbrojenia jest dość szeroki, a i Fei, posiada również wiele takich przedmiotów. Jednak mało który artefakt może się mierzyć z tymi, przedmiotami, których poszukujemy. Chcemy, abyście zdobyli dla nas unikatowe artefakty, które gotów są służyć naszemu bractwo, a przez to i całemu światu. Cel jednak jest daleki i naszpikowany przeciwnościami losu oraz różnymi niebezpiecznymi pułapkami, ciężkimi wyzwaniami oraz potężnymi przeciwnikami. Dlatego też zwołałem to zebranie, aby podkreślić wagę waszego zadania oraz pobłogosławić was, na czas waszej podróży. Kierunkiem waszej podróży jest przeklęty Labirynt Grozy, znajdujący się za Mglistymi Górami, na północ od kościoła. Są to tereny rzadko kiedy odwiedzane przez różne drużyny, a jeszcze rzadziej opuszczane przez nie. Niestety nie możemy wam wskazać dokładniejszego miejsca położenia artefaktów, z powodu zbyt dużych zakłóceń mocy. Jednak aby nie pozostawiać was samych w tej wyprawie, postanowiliśmy wysłać z wami Mozarusa. – W tej samej chwili, z ciemności wynurzył się zakapturzona postać i zbliżyła się do kica, skinęła głową, a następnie stanęła oddalona lekko, na lewo od Kitkary, w ogóle nic nie mówiąc i nie zdejmując kaptura. - Jego niewidzialność i zdolności szpiegowskie są nieocenione. Będzie dla was przewodnikiem i wsparciem jednocześnie. Jego zdolności pozwolą wam dostrzec zbliżające się niebezpieczeństwo, czy też ukryte pułapki. Wierzę, że w trójkę dacie sobie doskonale radę. – Dłuższa pauza, głębokie złapanie oddechu i pełna powaga kica, podczas wymawiania kolejnych słów.
- Niniejszym przydzielam wam misję najwyższej rangi, która przyniesie nam zarówno dumę, czy siłę, jak i możliwości, czy potęgę. Ruszajcie więc ku przygodzie i sprowadźcie dumę oraz przyszłość naszemu bractwu.
Zakończona przemowa prawie skwitowana została oklaskami, gdyby nie zwyczaje i cisza spowodowana wrażeniem i zadumą nad rolą tej opowieści. Po chwili wszyscy jednak odzyskali chęć do gestów, czy rozmów i zaczęli gratulować trójcę wybranych i wznosić toasty za przyszłych bohaterów. Poruszenie jednak nie trwało za długo z powodu zbliżającego się wymarszu. Do drużyny Norrca, Kitkary i Mozarusa, dołączyło jeszcze kilka doborowej gwardii składającej się z dwóch najlepszych wojowników i jednego potężnego maga oraz uzdolnionego kapłana. Gdy już wszystko było gotowe, nowa drużyna wyruszyła po za bramy kościoła dojeżdżając swoich konnych towarzyszy podróży. Tak o to zaczęła się nowa opowieść, z nowymi bohaterami. |
_________________ "Zaczynałem jako zwykły zegarmistrz, ale zawsze pragnąłem osiągnąć coś więcej." - Lin Thorvald
Melior Absque Chrisma
Pierwszy Epizod MACu |
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 14-12-2008, 15:55
|
|
|
Gotowi na wyprawę zebrali się przed bramami kościoła. Sprawdzane zostały zapasy żywności oraz wody, broń i wszystkiego co niezbędne. Kitkara krzątała się przy jukach swojego nieodłącznego towarzysza - Kemiego, który teraz przybrał postać dostojnego, wielkiego, czarnego ogiera z ognistą grzywą (dosłownie). Przekładała rzeczy, dokładała i zastanawiała się czy wzięła coś ciekawego do czytania na drogę. Kemi zarżał zniecierpliwiony i podenerwowany grzebał kopytem. Poklepała go mocno po szyi.
- Spokojnie przyjacielu - rzekła łagodnym głosem. - Jeszcze kilka chwil i jedziemy. Wiem, że wolał byś lecieć, co oczywiście byłoby szybszym sposobem, ale sami nie damy sobie rady.
Koń najwyraźniej miał inne zdanie na ten temat. Parsknął gniewnie i głośno, aż przechodzący obok żołnierze podskoczyli przestraszeni. Dziewczyna uśmiechnęła się na ich reakcje. Z niedaleka dobiegł wszystkich dźwięk kościelnego dzwona oznajmiający wymarsz. Kemi stanął dęba zachwycony.
- No, no. - rzekł z uznaniem Norrc. - Pięknego masz wierzchowca.
- Ma charakterek, wiec lepiej by uważać. - Ostrzegła kiedy Kemi wyszczerzył ostre kły w stronę mężczyzny.
- Właśnie widzę. Straszny widok, koń z kłami smoka. - Odsunął się kiedy te kły znalazły się niebezpiecznie blisko jego głowy.
- Kemi! - Jej głos teraz był lodowaty, aż ciarki przeszyły Norreca - Bo zostaniesz w domu!
Koń parsknął już spokojny. Chyba sam uznał, że troszkę za bardzo się podekscytował.
- Mozarus już wyruszył, wiec i my już chodźmy - rzekłszy to odwrócił się napięcie do swojego wierzchowca.
Kitkara dosiadła swojego. Od razu dala mu pstryczka w ucho na co nie zareagował w żaden sposób. Uderzyła piętami lekko w jego boki dając znak by ruszył. Obok niej jechał Norrc, a za nimi ich nie wielki oddział składający się z dwóch najlepszych wojowników, jednego potężnego maga, uzdolnionego kapłana, dziesięciu łuczników i trzydziestu rycerzy.
Z początku przez pierwsze dwa dni jechali leśnym traktem na północ. Norrec miał piecze nad mapą, bowiem Kitkara miała inne zadanie. Leżała na grzbiecie Kemiego i czytała książkę albo obserwowała niebo. Dwa razy dziennie Mozarus przysyłał im raporty, co napotkał przed nimi na drodze i czy jest jakieś zagrożenie. Jak na razie nie było żadnego, więc na początku narysował w jednej wiadomości siatkę, a po środku kółko. Norrc nie był pewny czy to zaszyfrowana wiadomość, czy zabawa, ale jak postawił krzyżyk w następnej wiadomości wszystko się wyjaśniło. Mozarusowi też się nudziło, zupełnie jak Kitkarze. Pod wieczór sytuacja się zmieniła. Przyszła wiadomość, że kilometr na zachód od traktu położona jest wioska bandytów. Norrc miał zamiar po prostu ją zignorować i jechać dalej. Niestety, bandyci mieli inne plany. O świcie, kiedy zbierali się do dalszej podróży na skraju polany gdzie rozbili obóz pojawił się Mozarus. Nie wyglądał za dobrze. Ubranie miał w strzępach, cały był poobijany i ledwo się poruszał. Natychmiast zjawił się przy nim kapłan lecząc jego rany.
- Mozarusie, kto cię zaatakował? - Zapytał Norrc pochylając się nad towarzyszem. - Zanim ranny zdołał odpowiedzieć w lesie rozbrzmiały dzikie krzyki ogarniając całą polanę.
- Ja.
Przed nimi pojawił się wielki, umięśniony wojownik dzierżąc w dłoni wielki dwusieczny topór. Ubrany w skórę niedźwiedzia, z podłym uśmiechem na twarzy patrzył groźnie na Norreca. Zamachnął się toporem na najbliższego rycerza z łatwością rozcinając jego zbroje, a jeszcze łatwiej miażdżąc ciało i kości.
- Do broni!! - Wrzasnął Norrec dobywając miecza.
Kitkara popatrzyła znacząco na Kemiego, sama niefortunnie znalazła się przed przywódcą barbarzyńców. Była ich ponad setka. Dziewczynie nawet do głowy nie przyszło, że w tych lasach należących do kościoła mogą żyć takie ludzkie zwierzęta jak ten przed nią. Przeciwnik uśmiechnął się paskudnie dostrzegając dziewczynę. Dobyła miecza bez strachu w sobie.
- Nasza pastereczka ma zamiar ze mną walczyć? - Ryknął śmiechem, po czym zagrzmiał do swoich ludzi: - Wyrżnąć wszystkich co do nogi, nie brać jeńców! - Popatrzył znowu na dziewczynę. - Jeńcami sam się zajmę. - oblizał wargi.
Słyszała za sobą wrzawę walki i rżenie mordowanych koni. Wtedy wszyscy zadrżeli słysząc ryk smoka. Niestety, nawet Kemi nie wzbudził w sercach wroga na tyle silnego strachu by uciekli. Dziewczyna uskoczyła widząc zbliżającą się w jej stronę wielką łapę barbarzyńcy. Był niezwykle silny, jak na człowieka, chyba, że to nie był człowiek.
- Zostawiam wam to chłopcy. - Wrzasnął znikając z nią w gęstwinie.
- Puszczaj mnie, ty ścierwo skunksa!!
- Zamknij się - Ścisnął ją mocniej łamiąc żebra.
Jęknęła głośno z bólu, lecz nie dała za wygrana. Złożyła dłonie i wypowiedziała formułę zaklęcia. Całe jej ciało stało się żywą pochodnia, co zaowocowało dotkliwym poparzeniem wielkiej łapy wroga. Wrzasnął i puścił dziewczynę klnąc głośno. Korzystając z okazji i dekoncentracji barbarzyńcy chwyciła jego topór, który był prawie jej rozmiaru, ale mimo to okazał się dla niej bardzo lekki. Stanęła na przeciw mężczyzny z podłym uśmiechem.
- Pozdrów ode mnie Śmierć.
Z całej siły wbiła ostrze w jego głowę. Nie czekając na nic pobiegła z powrotem na polanę, gdzie rycerze nadal zaciekle walczyli. Dotarła tam w momencie, kiedy łucznik przeciwnika celował w plecy Norreca. Nie myśląc ani chwili zasłoniła towarzysza własnym ciałem. Strzała trafiła w jej ramię nie czyniąc większej szkody. Odwdzięczyła się uderzeniem pioruna łucznikowi. Rozbłysk i huk uzmysłowił barbarzyńcom, iż pomimo liczniejszej przewagi nie mają szans z magią. Kitkara zaśmiała się lekko patrząc na Norreca, który nie wiedział co powiedzieć.
- Nie ma za co. - Rzekła. Jej wzrok zmętniał i padła nie przytomna na trawę. Nie przewidziała, że strzała była zatruta. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
Norrc
Dołączył: 22 Kwi 2008 Skąd: 西 Status: offline
Grupy: Lisia Federacja Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 15-12-2008, 18:34
|
|
|
Dotkliwa gorączka i towarzyszące jej drgawki szybko ogarnęły ciało Kitkary. Mimo natychmiastowego przybycia kapłana, jej stan się pogarszał, a podane lekarstwo zdawało się nie przeciwdziałać truciźnie. Ponieważ czas, w którym toksyna zadziałała był tak bardzo krótki, kapłan podejrzewał użycie tylko jednej rośliny. Niestety – antidotum potrzebne w tym przypadku jest w tych okolicach bardzo rzadkie, a nawet jeśli uda się je znaleźć to niewielu potrafi sporządzić je w odpowiedni sposób. Nieprawidłowo przygotowana roślina może stać się jedną z najgroźniejszych toksyn.
Dodatkowym problemem, który spadł na cały oddział było kilku rannych po potyczce z grupą przerośniętych mutantów, przypominających raczej formę nieznanych zwierząt. Ich istnienie przypominało tylko w jak dziwnej okolicy przyszło wędrować Norrcowi i Kitkarze z ich niewielkim oddziałem. Co prawda obyło się bez ofiar śmiertelnych, jednak kilkoro ludzi było bardzo poważnie poranionych, a ich stan sprawił, że to oni sami wymagali opieki, aniżeli mogliby kogokolwiek ochraniać.
W tym stanie grupa poruszała się znacznie wolniej, co jeszcze bardziej ich pogrążało. Kitkara wymagała szybkiego podania odpowiedniego leku, w przeciwnym razie mogło być zbyt późno. Poza tym brak odpowiedniego schronienia na noc był prawie jednoznaczny z kolejnymi problemami, choć o tym mogli jeszcze jakiś czas nie myśleć. Norrc wydawał się bardzo strapiony. Nie ma wątpliwości, że to ratując jego życie Kitkara niemal nie poświęciła własnego, a i tak jej los jak dotąd nie był rozstrzygnięty. W tej kwestii uratowanie jej życia stało się dla niego kwestią honorową. Odnalazł więc kapłana i zbliżył się do niego. Ich konie zrównały się, a starzec spojrzał z uwagą na Norrca.
- Powiedz mi Denarielu, ile czasu według Ciebie ma Kitkara? – W oczach Norrca widać było szczerą troskę. Kapłan wyglądał, jakby wahał się odpowiedzieć. Spojrzał w niebo, następnie odwrócił głowę w stronę rycerza.
- Jej czas już minął. Gdyby na jej miejscu znalazł się którykolwiek z Twoich najwaleczniejszych, już dawno byłby martwy. Nie wiem jak to możliwe… - Tutaj głos Denariela zamarł.
- Skąd te dzikusy… - zaczął z irytacją w głosie Norrc, jednak starzec nie pozwolił mu dokończyć:
- Te dzikusy, jak ich nazwałeś, żyją tu od pokoleń. Znają te lasy na pamięć, są ich częścią, dlatego nie stanowi dla nich problemu odnalezienie najgorszej możliwej trucizny. Poza tym, nie myśl, że to coś osobistego. Ta strzała przeznaczona była dla Ciebie, ale nie wybrano jej ze szczególną uwagą. W każdym ich kołczanie znajduje się kilka takich.
Zapadło milczenie. Dla Norrca to nie było żadne wytłumaczenie. W tej chwili interesowało go tylko jak zdobyć antidotum. Kitkara nigdy nie była dla niego kimś szczególnym, nagła troska z pewnością nie wynikała z osobistych powodów. Jednak w tej chwili była jego towarzyszką w boju, a honor jest ważniejszy niż upodobania.
- Gdzie znajdę i jak rozpoznam roślinę, która jej pomoże? – jego oczy zdawały się wwiercać w twarz Denariela, tak, jakby wiedział, że kapłan może próbować uniknąć odpowiedzi.
- Mój drogi, rozumiem co czujesz, ale to naprawdę niebezpieczne…
- Nie dbam o to. Odpowiedz, tylko o to Cię proszę. – zdecydowanie Norrca zdradzało niecierpliwość.
- To bardzo charakterystyczna roślina. Dla niewprawionego oka może przypominać pokrzywę, jednak kiedy baczniej się przyjrzeć, jej barwa nabiera błękitnego odcienia, a jej liście są nadzwyczajnie błyszczące. Znajdziesz ją rosnącą samotnie, jednak zawsze w zacienionych miejscach. – Denariel przerwał, jakby nie był pewien, czy zgadza się na to wszystko. - I bądź ostrożny – w surowej formie ta roślina to niesamowicie skuteczny zabójca. Jeśli jej sok dostanie się do choćby najmniejszej z Twoich ran, działanie będzie bezlitosne.
Norrc wyglądał na nieco zaskoczonego i przerażonego wizją tego co go czeka.
- Szukanie tej rośliny na oślep może nie przynieść zbyt doniosłych efektów. Czy jesteś w stanie jakkolwiek ukierunkować moje poszukiwania?
- Na wschód od nas znajdziesz niewielkie jezioro. Przy jego brzegu znajduje się niewielka jaskinia. Powinieneś znaleźć tam wystarczającą ilość. Jednak bądź ostrożny – nie chcesz wiedzieć jakie dziwne stworzenia kryje ten las, ponad to, co już i tak widziałeś
- Nie wiem skąd posiadasz tak dokładną wiedzę, ale chwała Ci za to. – stwierdził krótko Norrc, po czym odjechał kawałek na bok i zaczął rozglądać się za swoim podwładnym.
- Muszę oddalić się aby załatwić pewne sprawy… - Norrc starał się unikać wzroku podwładnego. Wymówka nie była najlepsza, jakie sprawy można załatwiać w tym dziwacznym lesie? Jednak wiedział, że nie musi się tłumaczyć. – Niebawem odnajdziecie dość zaciszną polanę, na brzegu której rozbijecie obóz. Masz ustawić pełną straż, ogień ma obowiązkowo płonąć całą noc, tak abym nie miał problemu z odnalezieniem was. Niedługo wrócę.
- Tak Panie… - Zdawało się, że chwilowy zastępca Norrca zamierzał jeszcze coś powiedzieć, jednak nie zdążył, bo jego przełożony już oddalał się pospiesznie na wschód. To było do niego podobne, zawsze chodził swoimi ścieżkami, być może nawet nikogo nie zdziwiło to zachowanie. Choć z drugiej strony, przebywali w naprawdę niebezpiecznym miejscu, dlatego nie było to zbyt rozsądne. A jednak rozkaz to rozkaz. Oddział wydawał się zmęczony, więc postój dobrze im zrobi.
Kiedy tylko Norrc zauważył, że za jego plecami nie widać już reszty oddziału, spiął swego konia i gnał jak najszybciej potrafił. Wcześniej nie chciał tego robić, aby nie wzbudzać niepokoju w pozostałych, jednak wiedział, że jego czas jest bardzo ograniczony. Nie wiedział natomiast jak długo zajmie mu szukanie miejsca opisanego przez Denariela i tajemniczej rośliny. Oby tylko zbyt wczesny zmierzch nie pokrzyżował planów. Co prawda dzień był tutaj zawsze dość długi, jednak mrok przychodził nagle.
Im dalej galopujący koń udawał się na wschód, tym bardziej las wydawał się gęstszy i nieprzystępny dla wędrowca. Norrc starał się nie zwracać uwagi na pojedyncze gałązki smagające jego twarz, jednak czuł już, że jest ona poraniona. Mimo to starał się nie zwalniać i wciąż pilnie wypatrywał odbicia błękitu, oznajmiającego, że zbliża się do celu. Żywił wielką nadzieję, że uda mu się nie zabłądzić w tym lesie, bo mogłoby to źle się skończyć zarówno dla niego jak i dla Kitkary. W momencie kiedy o tym pomyślał, ujrzał w oddali jasny blask. Jego serce zapełniła wielka nadzieja, spiął więc konia jeszcze mocniej i utkwił wzrok w tym punkcie. Wielce się ucieszył kiedy po kilku minutach nabrał pewności, że błysk był niczym innym, a taflą wody. Zapewne musiało to być jezioro opisywane przez Denariela.
Brzeg jeziora znacznie różnił się od lasu, który je otaczał. Był czysty, niemal sprawiał wrażenie zadbanego ludzką ręką. Nie porastały go żadne krzewy utrudniające widoczność, dlatego Norrc szybko dojrzał ciemną jamę osłoniętą przez kilka pojedynczych drzew. Zaczęło już zmierzchać, dlatego nie czuł się pewnie, ale pośpiech nie dawał mu czasu na strach. Zeskoczył ze swojego wierzchowca, poklepał go po boku i zaczął iść w kierunku jaskini. Wiedział, że tego konia nie musi przywiązywać do drzewa, to nie była jedna z tych głupich klaczy, które próbują gdziekolwiek uciekać.
Wokół jaskini było wyjątkowo cicho. Nie wyglądało na to aby ktokolwiek mógł tu przebywać, co dało Norrcowi odrobinę pewności. Jedyną rzeczą wzbudzającą niepokój był odór bijący z wnętrza groty, ale nie było czasu się nad tym zastanawiać. Korzystając z względnej jeszcze widoczności, wszedł kilka kroków w ciemność. Zapach tutaj był tak intensywny, że wręcz nie do wytrzymania. Ale szczęście sprzyjało Norrcowi. Na samym brzegu ujrzał roślinę i nie miał najmniejszych wątpliwości – była niemal identyczna z opisem Denariela. Wiedza tego człowieka chyba nigdy nie przestanie zdumiewać.
Norrc ostrożnie zerwał roślinę, żywiąc nadzieję, że taka ilość wystarczy, nie miał bowiem najmniejszej ochoty zapuszczać się w cuchnące czeluście tej jaskini. Wyszedł więc pospiesznie i dosiadł swojego konia. Spiął go i zaczął pędzić w kierunku, który według niego prowadził do obozowiska. W międzyczasie zapadła niemal całkowita ciemność i tylko blask księżyca oświetlał powoli rzednący las. Wkrótce Norrc ujrzał mgliste światełko, więc znów, pewien właściwego kierunku, przyspieszył gnany nadzieją. Oby nie okazało się, że jest zbyt późno…
Mijał właśnie ostatnie gęste zarośla i wkraczał na polanę. Z dala obóz wyglądał na spokojny, jednak to co ujrzał, gdy się zbliżył, przekroczyło jego wszelkie oczekiwania… |
_________________
|
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 16-12-2008, 16:25
|
|
|
Bowiem obozu nie było. Pozostało tylko niewielkie ognisko po środku polany, głaz i siedząca na nim postać. Norrc natychmiast dobył miecz. Postać nawet nie drgnęła na jego widok. Czekała cierpliwie aż się zbliży. Wtedy wojownik dostrzegł, kim była ta osoba. Długie blond włosy, zielone jasne oczy i charakterystyczne długie, smukłe spiczaste uczy. Młodzieniec wstał i ukłonił sie przed nim.
- Czekałem tu na ciebie, panie. Nie martw się o swoich towarzyszy, są już bezpieczni w naszej kryjówce. Kazano mi tu zaczekać na ciebie.
Norrec przez chwile nie rozumiał o czym elf mówi. Zamrugał parę razy oczami zanim przyswoił jego słowa. Miał wiele pytań, ale nie marnując więcej czasu skinął tylko głową.
- Co z Kitkarą? - Zapytał.
- Kitkarą? Chodzi ci panie o tą ranną istotę?
Skinął głową. trochę go zdenerwowało, że mówi w ten sposób o jego towarzyszce, jednak dopóki nie doprowadzi go do reszty nie ma zamiaru kłócić się z elfem.
- Jest bezpieczna z naszą Uzdrowicielką. Jeszcze, o dziwo, żyje jeżeli o to pytacie, panie.
Młodzieniec zagwizdał przeciągle w stronę lasu. Z jego gęstwiny wybiegły dwa nie osiodłane dzikie konie. Dosiedli ich czym prędzej ruszając. Pędzili dalej traktem na północ w stronę Mglistych Gór. Norrec coraz bardziej był zdziwiony. Co właściwie robią tu elfy? Cały czas zadawał sobie to pytanie. Kiedy pod wieczór dotarli w końcu do rozwidlenia drogi elf zatrzymał się zaniepokojony. Zsiadł z konia i gestem nakazał to samo mężczyźnie. Zwierzęta czmychnęły czym prędzej z powrotem do lasu.
- Chcesz przejść przez te góry? - Zdziwił się Norrc.
- Nie zupełnie. Proszę za mną.
Poprowadził go przez strome i nie pewne ścieżki skalne, które kruszyły się pod ich stopami. Norrec przytulony do ostrych skał zerknął ukradkiem w dół. Nie miał lęku wysokości, ale kiedy popatrzył w przepaść zemdliło go. Przylgnął bardziej do skał.
- Daleko jeszcze?
- Nie, już jesteśmy prawie na miejscu.
Nagle silniejszy powiew wiatru mało nie strącił ich obu w przepaść.
- Nie mogliście znaleźć sobie innej kryjówki? - Krzyknął do elfa.
Ten tylko wzruszył ramionami posuwając się czym prędzej do przodu. Mężczyzna starał się za nim nadążyć. Był już zmrok i taka ich wędrówka nie należała do najmądrzejszych, a tym bardziej do bezpiecznych. Elf ciągle upierał się że to już nie daleko. Jednak do jaskini dotarli mocno zmęczeni i zziębnięci, czemu zapobiec nie mogła nawet letnia pogoda. Jego przewodnik zagwizdał krótko na co odpowiedziało mu kilka innych gwizdów. W jaskini zapłonęły pochodnie wskazując im drogę. Szli mrocznym korytarzem skąpanym w lekkiej pomarańczowej poświacie. Kierując się krętymi korytarzami, co chwilę zmieniając trase. Po drodze mijali ich inni elfowie, wybierając się na nocne polowanie. W końcu dotarli do wielkiej groty, w której znajdowało się niezwykłe źródełko świecące lekką błękitną poświata. Nie daleko niego odpoczywali ludzie Norreca. Nieopodal nich, bliżej źródełka siedziało pięć osób pochylonych nad kimś lezącym na łóżku. Norrec od razu wiedział kto to był. Po cichu zbliżył się do niech.
Trzy elfickie uzdrowicielki mruczały jakieś formuły nad ciałem Kitkary, która nie wyglądała za dobrze. Oblicze miała bardzo blade, błyszczące od kropel potu, usta sinawe. Przypominała trupa. Rycerz bardzo się tym zmartwił. Popatrzył pytająco na Denariela.
- Norrecu, masz to ziele? - Oczy rozbłysły mu iskierka nadziei.
- Tak. - Podał mu skórzany woreczek po brzegi wypchany. - Nie wygląda za dobrze. - Zbliżył się do łóżka.
- Wyglądała jeszcze gorzej. - Odezwał się czarno włosy młodzieniec głaszcząc dziewczynę po włosach. - Uzdrowicielki trochę jej pomogły.
- Nie widziałem cię wcześniej, kim jesteś?
- Kemi - rzekł krótko.
Uzdrowicielka przyrządziła napar do picia oraz zielonkawa maść z rośliny, które przyniósł Norrec. Zmusiła dziewczynę by przełknęła go, a maść wtarła w ranę. Wojownik skrzywił się widząc zielonkawe żyły wystające spod skóry.
- Przytrzymajcie ją. - Poleciła mężczyznom, po czym zwróciła się do Norreca. - Czy zrywałeś ta roślinę gołymi rękoma, panie?
- Tak.
Namoczyła skrawki płótna w wywarze i obwiązała nimi dłonie mężczyzny na których widoczne były małe krostki. Nie rozumiał po co to i dlaczego kazała trzymać Kitkarę. Nagle całą grotę wypełnił przeraźliwy wrzask bólu dziewczyny. Wiła się, szarpała i wierzgała jakby przypalano jej ciało. Źrenice miała bardzo duże, ledwo widać było tęczówkę, jej oczy wyrażały przerażenie i nie opisany ból. Trwało to kilka minut zanim się uspokoiła.
- Czy ona...? – Zapytał, nie widząc w niej żadnych oznak życia.
Uzdrowicielka przytknęła tylko palec do ust przyglądając się uważnie dziewczynie. Jej ciało ogarnęła lekka fioletowa poświata. Czuć było w niej pewną negatywna nutę, strach, śmierć i niezwykłą moc.
- Ile to miało procent?
- To nie wywar - rzekła ze smutkiem na twarzy. - To moc twojej towarzyszki. Radze ci uważać na nią, tobie jak i twojemu władcy. - Popatrzyła na niego bladym wzrokiem. - Jej umysł skrywa wiele niebezpiecznych tajemnic i wspomnień. Może być wielką pomocą dla waszego Patriarchy, jak i śmiertelnym zagrożeniem. Odjedzcie rankiem. przygotujemy wam wszystko co trzeba. - Po tych słowach odeszła. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
Fei Wang Reed
Łaydak
Dołączył: 23 Lis 2008 Skąd: Polska Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 16-12-2008, 19:26
|
|
|
Drzewa. Dużo drzew. Ciemność. Księżyc na nieboskłonie, ledwie po nowiu. Tajemnicza gra czerni i mroku. To były pierwsze wrażenia Fei’a, który właśnie wyszedł z regularnej plamy wymiarowej. W kontraście z do niedawna otaczającą go ciszą, fale dźwięków rozbijały się o jego uszy. Szelest liści na wietrze, trzepot tysięcy drobnych, błoniastych skrzydełek, dzikie, piskliwe wrzaski gdzieś w pobliżu, a w tle niskie pomruki drapieżników, przerywane co pewien czas warkotem i donośnym rykiem, nawoływania ptaków, szum płynącego w pobliżu strumienia… Fei czuł się tym lekko oszołomiony. W końcu znacząco chrząknął, próbując dodać sobie rezonu. Odczekał jeszcze chwilę, by sprawdzić, jakie będą tego efekty. Westchnął jeszcze i zaczął lustrować okolicę, nie bardzo wiedząc gdzie go wyrzuciło. Niewiele to pomogło – wszystkie kierunki wyglądały podobnie. Miał nawet zamiar iść po spirali od miejsca w którym się znajdował, ale zawczasu zdał sobie sprawę, że na dłuższą metę jest to niewykonalne.
Przeklął w duchu wymiary. To była ich poważna wada – o tyle, o ile mogły zaprowadzić z dokładnością co do centymetra w dobrze znane miejsce, to już w czasie pionierskich wypraw spisywały się dużo gorzej. Wzdrygnął się na myśl o tym, ile to razy w czasie swojej wędrówki ze szczeliny wymiarów spadał prosto do wody. I chociaż w końcu nauczył się odnajdywać drogę międzywymiarową, która zaprowadzi go w milej widziane miejsce, jednak środka dziewiczego lasu nie było w planach. Miała być Kitkara, Norrc, Mozarus… a tu? Nietoperze, padlinożercy i jakieś robactwo (w tym momencie Fei otwartą dłonią zdzielił się po twarzy… robactwo).
- Zdegustowany… taaak… - smakował to słowo dłuższą chwilę, ciesząc się jego dźwiękiem, wspomnieniem jego brzmienia, gdy rozpłynęło się już w bezkresie lasu. Bardzo je lubił. – I co teraz, Fei’u, hmm?
Kierunek wybrał intuicyjnie, a przynajmniej tak sobie mówił. Strumień był dobrym przewodnikiem, a na pewno nie gorszym niż inne dostępne. Dół – góra – dół – góra… góra. Poszedł w górę strumienia, choć nawet go nie widział. Nie miał też zamiaru się do niego zbliżać – bujna roślinność skutecznie hamowała tego typu zapędy. Szedł na słuch, starając się utrzymać mniej więcej stałą odległość od strumyka. Jednak i to nie było takie łatwe. Co rusz musiał omijać kolejne krzaki i inne chaszcze, a gdy i to było niemożliwe przedzierał się przez nie siłą, klnąc w duchu, kiedy tylko słyszał dźwięk rozdzieranej tkaniny.
Na pomoc wyszedł mu przypadek, czy też może hitsuzen, który tym razem objawił się w postaci niesfornego korzenia – Fei wyłożył się na nim jak długi. Już miał serdecznie dość i żałował pochopnej decyzji by kierować się wodą. I wtedy, z twarzą przy ściółce, zauważył wąski pas jakby udeptanej ziemi. Spojrzał w kierunku strumienia. Tak! Delikatny prześwit między tatarakiem i… kłoda, nazbyt starannie obrobiona i ułożona, by mogło to być dzieło samej natury. Nie zastanawiając się dłużej, niż to było konieczne, podreptał tym wąskim szlakiem, ciekawy, gdzie go on zaprowadzi.
Nie zawiódł się. Z czasem dróżka stawała się coraz to szersza, do tego stopnia, że nawet dwóch konnych mogło się tu minąć. Inna sprawa, że akurat takowych nie było. Był za to ktoś inny (byli?). Od pewnego czasu czuł na sobie nieustanny wzrok – natarczywy, choć ulotny i płochy. Kilkakrotnie zatrzymywał się nagle, by zdemaskować natrętów, ale nic z tego. Za każdym razem odpowiadały mu tylko zwykłe dźwięki nocy. W końcu zrezygnował z daremnych prób i udawał, że czuje się równie swobodnie jak w swoich międzywymiarach…
Nie wiedział, jak długo tak szedł, gdy w końcu trafił na ewidentny ślad, iż czasem jakiś cywilizowany człowiek się tu zapuszcza (albo raczej zapuszczał). To był stary, pochylony drogowskaz i coś, co niegdyś mogło być uważane za skrzyżowanie szlaków. Oczywiście nie mogło być zbyt łatwo – nie dość, że ciemno, to jeszcze napisy niewyraźne, wyblakłe i tak jakoś dziwnie zawijane.
- Cztery strony… odliczając tę skąd przydreptałem zostają trzy… Hmm… Co tu może być napisane… Ee, nie będę się bawił w trapera-kryptologa. – Mówiąc to sięgnął w głąb płaszcza i wyciągnął jakiś niewielki przedmiot w kształcie stożka, po czym ostrym wierzchołkiem nakłuł sobie kciuk. Gdy kropla krwi spłynęła po przedmiocie, rozświetlił się zielonkawym światłem ukazując pierwotny wygląd napisów. Strzałka na wprost pokazywała „Mistyczna Aleja Kłamstw”. Do pójścia w lewo zachęcała „Prawdziwa Głębia”. Fei skrzywił się nieco, gdy zobaczył, że w tył prowadzi „Droga Na Manowce”. Za to czwarty z kolei ładnymi łukami głosił dość niezrozumiałe: „Zabawnie Uskrzydlone Oksymorony”.
- ZUO? Też sobie ktoś nazwę wymyślił, no, no… - pokręcił głową, rozmyślając nad przewrotnością ludzkich umysłów. Po chwili jednak zaprzestał daremnego wysiłku, jako że mógł nad tym problemem strawić resztę nocy i nie dojść do żadnych satysfakcjonujących wniosków. Jak na teraz trzeba było obrać jeden z trzech szlaków. Który? Najbardziej pociągała go droga ZUA. Wyglądała wprawdzie na dość absurdalną i pełną sprzeczności, jednak czuł, że może mu przynieść sporo uciechy – zawsze miał słabość do podziwiania fenomenów różnych światów, choć bardziej w roli widza.
- Cóż, myślę że nadszedł czas poznać „Prawdziwą Głębię”. Samo to pojęcie było dotąd dla mnie na tyle abstrakcyjne, iż gotów jestem zaryzykować, choć szkoda mi trochę ZUA. – O dziwo „Mistycznej Alei” nie brał nawet pod uwagę – ale pewnie tylko dlatego, że zdawała nie kryć przed nim żadnych istotniejszych tajemnic. Spojrzał jeszcze raz przeciągle na drogowskaz, wciąż nie do końca przekonany. Dopiero teraz zauważył drobny napis pod ZUEM. Z nieukrywaną ciekawością przyjrzał się bliżej… „Biurowiec ZUA czasowo niedostępny – remanent”.
– Hę? Jaśniej proszę? – Fei zrobił duże oczy, z którymi wyglądał dosyć komicznie. Nie miał jednak czasu na dalsze zastanowienia. Ktoś nagle wyskoczył zza drzew i pognał w kierunku „Prawdziwej Głębi”. W mroku niemignęła mu tylko czarna, drobna sylwetka i zniknęła w mgnieniu oka. Fei czym prędzej schował stożek do kieszeni i ruszył w ślad za tajemniczym szpiegiem (bo nie miał wątpliwości, że to właśnie ta istota od dłuższego czasu nie spuszczała go z zasięgu wzroku, kryją się, zawsze nieuchwytna).
Droga była kręta i niezbyt przyjazna wędrowcom, ale w miarę jak niebo zaczęło szarzeć jawne stawały się dowody na niedawny przemarsz tym szlakiem większej grupy ludzi. Odkrywszy to, Fei poszedł jeszcze raźniej, podbiegając sobie nawet wesoło. Uśmiech trochę mu zszedł z ust, gdy nagle ujrzał strzałę tuż przed sobą, a raczej ślad po niej, bo zniknęła w niewielkiej szczelinie wymiarowej – Fei przezornie zabezpieczył się, w razie ataku broń nieprzyjaciela zamiast na ofierze, lądowała w międzywymiarowym schowku Fei’a (a miał już tam całkiem dużą kolekcję), zanurzając się w obronnej wyrwie wymiarowej.
Przez chwilę było jeszcze cicho, ale na tyle tylko, na ile barbarzyńcy, bo to oni byli, potrzebowali czasu by ocknąć się ze zdumienia, w jakie zapadli po zniknięciu strzały. Bliżej nieartykułowane odgłosy i ałłachowania zmieszały się z przenikliwymi nawoływaniami zdecydowanie mniejszych, ale o ileż bardziej zwinnych sylwetek. Fei ciągle stał w miejscu, nie bacząc na toczącą się wokół walkę – jemu bezpośrednio nic nie groziło, a i widział, że barbarzyńcy coraz częściej spoglądają za siebie, szukając co lepszego miejsca do ucieczki. Nachodziło go też dziwnie natrętne wrażenie, że pewna ciemna sylwetka w przedświcie jest mu znajoma. Wątpliwości się rozwiały, gdy krótka walka dobiegła końca, a ta właśnie postać podeszła do Fei’a. Elfy!
- Wprawdzie nie potrzebowałeś naszej pomocy, ale te prymitywne istoty włóczą się tu ostatnimi czasy, niepokojąc przybywających do nas gości. Ale wybacz, że się nie przedstawiłam. Jestem Mika, młodsza elfka-zwiadowczyni. Tak, to ja Cię śledziłam. Nie chciałam się ujawniać, żeby nie ostrzec barbarzyńców. Oni już od kilku kilometrów podążali za Tobą. Gdyby uciekli znów musielibyśmy ich szukać, a Ty, panie, byłeś świetną przynętą. – Zaśmiała się bezgłośnie, lecz serdecznie.
- Miko, mów mi po prostu Fei. Wdzięczny jestem za to ciepłe przywitanie. A przy okazji prosiłbym o pewną przysługę, bo szukam…
- Kitkary i pozostałych? Nie martw się. Są u nas. Zaatakowała ich najsilniejsza w okolicznych lasach banda. Jest kilku rannych, niestety pośród nich jest Kitkara. Sądzę, że chciałbyś się z nimi spotkać jak najszybciej? Nie traćmy więc czasu. Chodź. |
_________________
Ręce za lud walczące sam lud poobcina.
Imiona miłych ludowi lud pozapomina.
Wszystko przejdzie. Po huku, po szumie, po trudzie
Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie.
A. Mickiewicz
|
|
|
|
|
Norrc
Dołączył: 22 Kwi 2008 Skąd: 西 Status: offline
Grupy: Lisia Federacja Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 20-12-2008, 12:09
|
|
|
Ja nie mam władcy! – warknął w ślad za odchodzącą kobietą rozgoryczony Norrc, po czym udał się na spoczynek, planując dalszy ciąg podróży.
Kolejnych kilka dni drużyna spędziła na odpoczynku i rekonwalescencji. Jedyną ciekawą rzeczą jaka się przez ten czas wydarzyła, było przybycie brata Feia, który miał wesprzeć świętą misję. Trzeciego dnia Kitkara odzyskała przytomność, co zostało powitane z wielką ulgą. Nastroje się poprawiły – zaczęto prowadzić ożywione dyskusje na temat nieśmiertelnej chwały jaką się okryje grupa, po pomyślnym zakończeniu zadania.
Dnia siódmego Norrc wydał rozkaz do zebrania rzeczy i wymarszu. Podziękował serdecznie elfom za pomoc i opiekę, obiecując wsparcie w każdej kwestii ze strony MAC. Kitkara była słaba, lecz zdolna do podróżowania. Nie chciała zatrzymywać misji, co Norrc i Fei przyjęli z zadowoleniem, gdyż rozumieli uczucia towarzyszki, a i sami chcieli wykonać zadanie w terminie.
Podróż przez górski las była długa i nużąca. Góry Mgliste nie były miejscem przyjaznym. Zapasy żywności były na wyczerpaniu, a w pobliżu nie można było odszukać zbyt wielu śladów zwierzyny, którą można by uzupełnić zapasy. Według wskazówek kica, labirynt znajduje się na dalekiej północy, w tym kierunku więc podróżowali.
Podczas rozbijanie obozowiska, czwartego dnia od wyruszenia z bezpiecznej kryjówki elfów, Kitkara znów poczuła się słabo. Nie wróżyło to dobrze, ponieważ jej rany nie zostały całkowicie wyleczone. Norrc i Fei mieli nawet plan odesłania jej do świątyni, lecz gdy Kitkara się o tym dowiedziała, szybko wybiła im ten pomysł z głowy.
– Za chwil opuścimy Góry Mgliste! – krzyknął następnego dnia Norrc z czoła kolumny. – Głowy do góry! Uzupełnimy zapasy w najbliższej wiosce. Już ją widać! Tam, w oddali!
W zmęczonej i przymierającej głodem drużynie, dało się słyszeć ciche pomruki radości i ulgi. Jednak, w miarę zbliżania się do wioski, okazało się, iż jest ona doszczętnie spalona, a ludność wymordowana. W domach nie pozostało nic nadającego się do spożycia.
Norrc podszedł do kobiety z odrąbanymi kończynami, na której twarzy zastygł wyraz przerażenia.
– Krew jest jeszcze ciepła! – Zawołał do reszty – Szukać śladów! Pomścimy tych ludzi, a sprawców tej rzezi wesoło ponabijamy na pale, którymi ozdobimy tą smętną okolicę!
- A co ważniejsze, odbierzemy im potrzebne zapasy – mruknął stojący obok Fei, na co Norrc uśmiechnął się paskudnie. |
_________________
|
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 21-12-2008, 00:22
|
|
|
Podczas kiedy mężczyźni szukali po domach zapasów, Kitkara zeszła po woli z grzbietu Kemiego. Jak tylko znalazła się na ziemi jej towarzysz przybrał ludzką postać. Przytrzymał dziewczynę, ta jednak delikatnie odsunęła go od siebie dając znak, że nie potrzebuje jego pomocy. Dotknęła dłońmi wyschniętej szarej ziemi. Przycisnęła dłonie do piersi a wkoło niej pojawiła się jasna błękitna poświata tworząc krąg z jakimiś znaczkami. Taki stan trwał dłuższą chwilę. Kiedy krąg znikł osunęła się na ziemię. Oddychała płytko i szybko. Zwabieni światłem i zamieszaniem przybiegli Norrc i Red, Mozarus gdzieś zniknął.
- Co to było? - Zwrócił się Red do Kempego, widząc że dziewczyna jest nieprzytomna.
- Odprawiła chyba jakiś rytuał. Chociaż widziałem tylko jak wzięła piasek do ręki, zajaśniało to światło i zemdlała.
- Hej, Kitkara - Red uderzył ją delikatnie w twarz - Kitkaro obudź się!
Nagle dziewczyna otworzyła szeroko oczy, jakby przerażona. Popatrzyła na piasek w dłoni i natychmiast go strzepnęła.
- Nie możemy tu długo zostać. Nie bierzcie nic stąd. Wszystko jest zakażone odorem zarazy, nawet ziemia po której stąpamy. Jeżeli ktoś się zarazi skończymy jak inni. Te zwłoki to jej ofiary. Nie jestem pewna jak dokładnie...
Z lasu doszedł ich potworny ryk zwierzęcia. Konie przestraszone zaczęły wierzgać i rżeć.
- Co to cholery znowu?! - Wrzasnął Norrc.
- Chyba mamy pecha w tej wyprawie, albo ktoś nie chce byśmy znaleźli artefakty. To znaczy bogowie, którzy je stworzyli. - Rzekła dziewczyna, znajdując się już na rękach Kemiego. - Postaw mnie będę walczyła!
- Nie ma mowy! Ledwo stoisz na nogach!
- Ale nie jestem tu po to by zawadzać! postaw mnie natychmiast!! - Zaczęła się wiercić i natychmiast tego pożałowała. Ból jaki odczuła palił każdy jej nerw w ciele. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
Fei Wang Reed
Łaydak
Dołączył: 23 Lis 2008 Skąd: Polska Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 24-12-2008, 02:12
|
|
|
Tej nocy gleba miała nasiąknąć dużą ilością czerwieni. Tej nocy nie było litości. Barbarzyńcy byli nieco zaskoczeni niespodziewanym atakiem. Nieco, gdyż w każdej chwili byli gotowi na wszystko, tylko dzięki temu mogli przetrwać i dobrze prosperować w tych niedostępnych lasach Zielonej Połaci. Sprzymierzone z elfami oddziały świątynne z bojowym okrzykiem ruszyły na przód, poprzedzone powitalną salwą z elfickich długich łuków – pomimo tego, że teren był w miarę przejrzysty i tak spora część strzał trafiła w twardą korę starych drzew. Chwilę potem łuk stał się tylko niepotrzebnym balastem, jako że barbarzyńcy pogasili wszelkie ogniska, a mgła cieni ogarnęła walczących w zwarciu, po dwóch, po trzech, rzadziej w większej liczbie. Mimo pomocy elfów barbarzyńcy mieli przewagę liczebną, teren także działał na korzyść broniących, choć lepszym uzbrojeniem dysponowali świątynni wojownicy. Losów bitwy jednak nie sposób było śledzić. Jedna osoba mogła co najwyżej dojrzeć sąsiednią parę walczących (bo par było najwięcej)…
- Aaaaa…!! – przerwany okrzyk i krótkie rzężenie, zwieńczone gwałtownymi drgawkami i ostateczny spokój. To śmierć. Najmłodszy z mieczników świątynnych stanowił już tylko część środowiska, bez prawego ramienia, z rozciętym brzuchem i wypływającymi, parującymi trzewiami, został pierwszą ofiarą bitwy. Na jego obliczu zastygło zacięte przerażenie. Wiedział, jaka to misja, a jednak zgłosił się na ochotnika. Nikt od niego tego nie wymagał, jak każdy został dokładnie poinstruowany, dostał czas do namysłu. Dusza towarzystwa, jeszcze dwie, trzy godziny wstecz żartami dodawał odwagi i pewności siebie młodym elfom, dla których barbarzyńcy byli niczym potwory z baśni.
Bał się. Wiedział, że może zginąć. Wraz z kilkunastoma kompanami miał iść w pierwszej linii. To jak taniec śmierci – na linie, nad przepaścią. Tak, żałował że poszedł, lecz nie cofnął się. Nie dla honoru, nie dla pieniędzy, nie dla chwały czy dumy… nie cofnął się, bo nie mógł, a jak bardzo chciał znaleźć się w bezpiecznym miejscu wiedzieć może tylko ten, kto tak jak on zrozumiał, że za chwilę zginie... Gdy walczył z uzbrojonym w dwuręczny topór mieszkańcem lasu, opadło go dwóch wyrostków – jeden nożem przerył mu lewe ramię, a drugi pałką zwalił go z nóg. Ogromnym wysiłkiem, zdołał uniknąć opadającego z ogromną siłą topora, przeturlując się z sykiem pod najbliższe drzewo. Z trudem wstał i, zapierając się o nie plecami, stawił czoło trójce napastników. Kolejny cios topora zblokował swym mieczem, stojąc na trzęsących się nogach. Jeszcze szybkim ruchem wyciągnął zza pasa krótki sztylet i rzucił nim w wyrostka z pałką. Trafił w udo. Młody padł. Jednak ten rzut sporo go kosztował – z niesprawną jedną ręką bezradnie już tylko mógł patrzeć, jak topór zatrzymuje się na głucho brzęczącym mieczu, a nóż kolejnego napastnika zagłębia się w brzuch, aż po trzonek. I szarpnięcie, w poprzek ciała, któremu towarzyszył wyk z bólu i strachu. Koniec. Osunął się na ziemię, na świeżo odrąbaną rękę. Żal… Jak ten chłopak żałował, że się tu znalazł. Nie, nie miał na myśli tego las, tej misji, lecz tego drzewa za plecami, tych przeciwników obryzganych jego krwią, tej śmierci… najcenniejszej, bo jedynej jaką miał.
Fioletowy snop iskier rozświetlił na mgnienie oka śliskie jelita chłopaka. Kitkara, mimo ogromnego bólu, który nie pozwalał jej walczyć w zwarciu, z dodającą siły wściekłością rzucała śmiercionośne zaklęcia na pojawiających się gdzieniegdzie dzikich mieszkańców lasu. Usłyszała agonalny krzyk chłopca (którego imienia nawet nie pamiętała, a który jeszcze tego ranka dodawał jej siły swoimi dowcipami) i swą bezradną złość przerodziła w jedno słowo, zamienione w zaklęcie, które rozłupało wierzch czaszki topornika. Upadł, już martwy, z wytrzeszczonymi oczyma, prosto pod nogi swej niedawnej ofiary. Krew obu, teraz nikomu niepotrzebna, zmieszała się w ostatecznym pojednaniu, kiedy to już nic nie jest ważne.
Inne walki także miały swoich pokonanych i miały zwycięzców, którzy nierzadko także po chwili zamieniali się w przegranych. W centrum, gdzie skupiły się obie siły, szala pomału przechylała się na korzyść wojsk sprzymierzonych. Niemały udział w tym miał Norrc, który jak szalony rzucał się w największy wir walki, z niesamowitą zwinnością unikając większości ciosów przeciwnika. Jednak nie wszystkich. Z biegiem czasu, jego skóra stała się czerwona od krwi, pokryta kilkunastoma płytkimi ranami, które szczypały od potu. Chciał się zemścić za Kitkarę, jego celem był wielkolud, który niemalże przyczynił się do śmierci towarzyszki. Nie mógł go jednak znaleźć, a frustrację tym spowodowaną wyładowywał na kolejnych napotkanych wrogach…
Fei Wang Reed, narzucając płaszcz cieni obszedł bezszelestnie walczących i, przez nikogo nie zauważony, dotarł do obozu barbarzyńców. Rozejrzał się i ze zgrozą zauważył resztki człowieka. Ich człowieka! Sądząc po butach i zbroi, która znajdowała się obok, był to jeden z zaginionych po ostatniej bitwie z mieszkańcami lasu. Innego dowodu nie było. Twarzy nie miał. Ktoś z niezwykłą starannością otworzył jego czaszkę, teraz bez mózgu. Oczu także nie było, a skóra na twarzy odchodziła wielkimi płatami. Rozcięta klatka piersiowa była pusta, nie licząc jelita grubego. Czerwonawą bielą świeciły kręgi i kręgosłup, widoczne przez pusty korpus. Fei odruchowo uklęknął, zwracając dzisiejszą skromną kolację. Szybko rzucił okiem wokół – nikt go nie zauważył. Z niedaleka dochodziły odgłosy śmiertelnej walki, przedzierania się przez krzaki – być może ktoś uciekał, być może ktoś gonił, być może…
Namiot, a raczej coś co przypominało namiot przykuło uwagę Fei’a. Wszedł do środka, pomacał rękoma po podłodze i… znalazł! Zawinięty w tłuste szmaty leżał u wejścia sześcian z wyrytymi na nim symbolami, swobodnie mieszczący się w dłoni. Dokładnie taki, jak opisała go Mika. I nie tylko ona – informacje, których udzielił mu Patriarcha przed samym wyruszeniem, wskazywały na to, że jest to jeden z poszukiwanych przedmiotów – opisywana przez legendy Kostka Powietrza-Ziemi. Fei czym prędzej schował ją do kieszeni i opuścił namiot, akurat na czas, by zobaczyć, jak pierwszych kilku barbarzyńców w milczeniu, by się nie zdradzić, w pośpiechu opuszczało pole bitwy, znikając w lesie po drugiej stronie obozu. Fei skierował się w stronę, z której przybył. Razem z powiewem wiatru dotarł do niego nowy, silny i wilgotny odór – to zapach krwi, zapach ciał, zapach śmierci. |
_________________
Ręce za lud walczące sam lud poobcina.
Imiona miłych ludowi lud pozapomina.
Wszystko przejdzie. Po huku, po szumie, po trudzie
Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie.
A. Mickiewicz
|
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 29-12-2008, 01:10
|
|
|
Z pomocą Kemiego Norrc i jego oddziały dość szybko pozbyły się napastników. Niedobitki czmychnęły jak ostatnio w głąb lasu. Tych wytropił i zgładził Mozarus, aby nikt więcej nie stanął im w drodze powrotnej. Kitkara z pomocą Kemiego w ludzkiej formie podeszła do Norrca.
- Świątynia powinna być nie daleko. Ja i magowie wyczuwamy obecność silnej energii. Podejrzewam, że to moc tego artefaktu.
Norrc przestudiował dokładnie mapę (odwracając kilka razy w różne strony).
- Zapewne masz racje, lecz przed nami jeszcze jedna przeszkoda, a znając nasze szczęście to jest ich znacznie więcej, ale mianowicie chodzi mi o te skały przed nami. Tworzą coś jakby labirynt - Rzekł przyglądając się ciągle mapie. - Ty na Kemim masz znacznie łatwiej go przebrnąć. Niestety stan twojego zdrowia Kiciu nie pozwala ci na to, więc trzymajmy się razem. Jak widzisz przez te ścierwa została nas połowa i w razie jakiejś większej przeszkody możemy sobie nie poradzić. Z łowców bardzo łatwo zmienić się w zwierzynę. - Złożył i schował mapę do kieszeni.
Kitkara nie słuchała go za bardzo. Przytaknęła tylko. Zabitych zostawili, widać było, że przez zatrutą ziemię zwłoki już zaczęły gnić i przeraźliwie cuchnąć. Opuścili czym prędzej wioskę udając się dalej traktem. Kitkara uparła się że da rade sama iść, lecz Kemi nie chciał nawet tego słuchać. Jeden z kapłanów powiedział mu że może i wygląda lepiej, lecz to tylko pozory. Tak na prawdę jej stan może błyskawicznie się pogorszyć. Lepiej więc by się nie przemęczała. Jednak nie tak łatwo jest ją nakłonić do czegokolwiek, jest zawzięta i uparta, nie szanuje siebie a tym bardziej swojego zdrowia, czy bezpieczeństwa. Czego nie można powiedzieć w stosunku do innych, mieliście przykład - potrafi oddać życie. Tak więc Kemi miał nie lada zadanie pilnowania swojej towarzyszki.
- Trzymajcie się blisko siebie! - krzyknęła do towarzyszy dziewczyna dobywając miecza. - bądźcie czujni, nie wiadomo co może się chować za rogiem!
Mijając wyrastające z ziemi wielkie białe skały, czując nadal zapach krwi, zgnilizny i śmierci z wioski pozostawionej za sobą, z niepewnością ruszyli dalej. Wiele razy skręcali w drogę, która okazywała się ślepym zaułkiem. Za którymś razem, w jednym z takich właśnie miejsc Mozarus wypatrzył na szczycie skały nad nimi jakiś kształt. Zanim zdołał się przyjrzeć postać zniknęła im z oczu.
- Dobrze, zaczyna się ściemniać - zauważył Reed - rozbijemy tu obóz i po trzech na warcie. Rankiem ruszymy dalej.
Rozkaz został natychmiast wykonany. Pierwsze postawiono namioty dowódców, następnie rannych, a na końcu kleryków i żołnierzy. Po środku rozpalono ogień, przygotowano skromne posiłki.
- To dla ciebie Kitkaro - Kemi podał jej miskę z suszonym mięsem, serem, chlebem i kubek wina.
Popatrzyła na strawę z grymasem.
- O co chodzi?
- Nie jestem głodna - wzięła kubek i powróciła do rozmyślań. Po dłuższej chwili zwróciła się do smoka - Wyczuwasz coś?
- Coś? Dużo jest cosiów w tej okolicy - na jego ustach pojawił się na chwile uśmiech, po czym szybko zniknął - jest też stado wilków skalnych, które kręcą się w pobliżu. Dlatego nikt nie opuszcza miast, elfy są bezpieczne w górskich siedzibach. Tylko handlarze z silna obstawą wyruszają do dalszych zakątków.
- Dlatego nie lubię opuszczać... - Zamilkła.
-Domu?
-To nie jest mój dom... to znaczy tymczasowo jest, owszem. Jakoś nie potrafię go tak nazwać.
- Odpocznij lepiej - zmienił się w średniej wielkości smoka tak by zmieścić się w namiocie. Dziewczyna zachęcona jego spojrzeniem ułożyła się wygodnie pomiędzy jego przednimi łapami i przytulona do szyi pogrążyła się w lekkim śnie.
Tymczasem w namiocie obok trwała dyskusja pomiędzy Norrcem a Reedem. Obydwoje ustalali najlepszą drogę do świątyni. Mapa jaką posiadali do najnowszych nie należała, musieli jednak na niej polegać.
- Już dwa razy trafiliśmy na ślepy zaułek. Co jeżeli następnym razem ten zaułek nie będzie opuszczony. To dobre miejsce na czyjeś legowisko - myślał głośno Reed.
- Nie wykluczone że tak może być, przyjacielu. Nie mamy innego wyjścia, to konieczne ryzyko - wyglądał na zmartwionego. - Może namówić Kica by załatwił nam siły powietrzne, niekoniecznie smoki. Lecąc byłoby znacznie bezpieczniej i szybciej.
- Nie smoki, a niby co? Gryfy?
- Mówię teoretycznie - wzruszył ramionami.
Przez dwa następne dni błądzili pomiędzy białymi skalami. Jedyne co się zmieniało to ich rozmieszczenie i liczba. Z czasem jak wydawało się, że idą do przodu skał było coraz więcej, a przesmyki pomiędzy nimi coraz węższe. W końcu Reed zdecydował się poprosić Kitkarę by poleciała na Kemim zbadać sytuację z powietrza. Oczywiście zgodziła się.
Będąc już na wysokości prawie pięćdziesięciu metrów, po kilku godzinach lotu, równając się z wierzchołkami skał mogła zobaczyć prawie na horyzoncie budowle o trójkątnym złotym dachu.
-Kemi, czy to świątynia?
- Z całą pewnością, tak - przyznał - dzieli nas od niej jeszcze kilkadziesiąt kilometrów. Po prostu istne zadupie...
- Tak, tak. Wracamy powiedzieć chłopakom. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
Norrc
Dołączył: 22 Kwi 2008 Skąd: 西 Status: offline
Grupy: Lisia Federacja Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 03-01-2009, 21:29
|
|
|
Dotarcie do świątyni zajęło drużynie kilkanaście godzin wypełnionych nudą. Majestat budowli wywarł na drużynie ogromne wrażenie. Złote wrota, połyskujące w słońcu marmurowe ściany, oraz mnogość rzeźb ustawionych w dwa szeregi, po obu stronach drogi prowadzącej do wejścia, zapierały dech w piersiach.
W drużynie podniosły się wątpiące głosy
– Może jednak nie powinniśmy zakłócać spokoju tutejszych bóstw – szeptano ukradkiem.
– Za taką profanację, z pewnością zostaniemy przeklęci...
– Tak! Wracajmy, póki jeszcze możemy.
Fei, bojąc się rozprężenia dyscypliny w grupie, postanowił wygłosić orędzie. Norrc wraz z Mozarusem zebrali wszystkich na placu przed świątynią. Fei wszedł na posąg przedstawiający lwa z wężowym ogonem i skrzydłami nietoperza.
– Członkowie MAC! Moi wierni przyjaciele! Bracia i siostry! Odrzućcie strach i wątpliwości. Poprowadzę was przez głęboki mrok ku świetlanej przyszłości. Wyprawa ta ma na celu zdobycie mocy, która pozwoli naszemu bractwu usunąć nieprawość z tego świata. W tej chwili, nie możecie się wahać. Żadne bóstwo ni moce nieczyste nie staną nam na drodze, a jeśli tak, zostaną pokonane siłą naszej wiary!
Po tym krótkim wystąpieniu, nastroje w grupie poprawiły się. Pokrzepieni akolici pośpiesznie ustawili się w szyku z zapalonymi pochodniami w rękach. Świątynia nie miała bowiem okien, a zbliżała się noc. Przekraczanie bramy odbyło się bez żadnych niespodziewanych wypadków. To, co znaleźli w środku, przekroczyło ich najśmielsze oczekiwania. Zamiast sali zdobionej misternymi malowidłami i płaskorzeźbami, wypełnionej fantastycznymi kolumnami, znaleźli się w ogromnej jaskini, która obfitowała w stalagmity, stalagnaty i małe, krystalicznie czyste jeziorko.
Po drugiej stronie jeziorka, znajdował się kamienny ołtarz, na którym były postawione świece plące się szkarłatnym płomieniem. Oświetlały one mały, podłużny przedmiot, którego identyfikacja z tej odległości była niemożliwa.
– To musi być to! – krzyknęła Kitkara i rzuciła się przez jaskinię ku ołtarzowi, zanim ktoś zdążył ją powstrzymać
- Czekaj chw... – wrzasnął za nią Fei, gdy nagle ziemia się zatrzęsła, z taką siłą, iż ściany i sufit tego nie wytrzymały, zasypując drużynę deszczem odłamków skalnych.
Nagle oczom zdziwionej grupy ukazał się niecodzienny widok. Poziom wody w jeziorze zaczął szybko spadać, z pewnością z powodu jakiegoś pęknięcia lub szczeliny. Lecz nie to było najdziwniejsze. Gdy woda odpływała, na dnie zaczęły ukazywać się setki kości i resztki dziesiątek, różnych istot.
– Kto śmie zakłócać mój sen – rozległ się potężny ryk zza pleców drużyny. Gdy Norrc jako pierwszy się obejrzał, zobaczył najpaskudniejszego stwora, jakiego miał „przyjemność” w życiu oglądać. Wielkie smoczysko które wyglądało jakby wykute z okolicznych skał, stało oddalone jedynie o kilka metrów. Zanim oszołomiona drużyna zdążyła odskoczyć, smok zaatakował najbliższy cel, czyli Mozarusa.
– Rozproszyć się! – wrzasnął do pozostałych Fei, a sam przygotował się do walki!
To starcie bardziej przypominało zabawę w znęcanie się nad słabszym, niż wyrównana bitwa.
Żadne zaklęcia i ataki nie były w stanie spenetrować kamiennego pancerza bestii, natomiast ona z łatwością rozrywała na strzępy kolejnych akolitów. Jedynie ataki Norrca, Mozarusa i Feia zdołały zranić stwora i przyniosły jakiś efekt... mianowicie rozjuszyły smoka, co zwiększyło śmiertelność wśród tych, którzy byli zbyt wolni i słabi, by unikać jego śmiercionośnych ciosów szponami i ogonem.
–Mam! – rozległ się triumfalny okrzyk Kitkary. Wszyscy, łącznie ze smokiem, spojrzeli w jej kierunku. Szła ona powolnym krokiem w stronę walczących, ściskając podłużny przedmiot w ręku. Artefakt, po który przybyliśmy; Sospitatoris.
– Głupi ludzie – warknął, nagle przerażony, smok – Chcecie zgubić mnie, siebie, i cały świat?! Jak tylko smocza kapituła się o tym dowie, zostaniecie pochłonięci przez naszą ogromną moc... o ile wcześniej sami nie staniecie się przyczyną waszej śmierci. Tak czy siak, ja nie mam zamiaru ginąć razem z wami. Jeszcze się zobaczymy! Jak nie na ziemi, to w piekle.
Po tych słowach, zamienił się w wielką kupę kamieni, które z łoskotem rozsypały się po jaskini.
– Co do cholery... – mruknął zaszokowany Norrc, po czym rozejrzał się po twarzach towarzyszy. Ich wyraz powiedział mu, że nie on jedyny nie ma pojęcia, o co w tym wszystkich chodzi. |
_________________
|
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 06-01-2009, 21:27
|
|
|
Kitkara nie rozumiejąc co się dzieje schowała artefakt głęboko w biust, by przypadkiem go nie zgubić lub zniszczyć. Wypowiedziała słowa zaklęcia z trudem zatrzymując spadające kamienie na swoich towarzyszy. Rana zaczęła jej dokuczać. Red popatrzył na nią nie wiedząc czy uciekać, czy zostać.
- Kemi... - wydusiła z wysiłkiem patrząc znacząco na niego.
- Chodźmy, panie.
- Nie możemy jej tak zostawić!! - Zaprotestował mężczyzna.
Nawet jego siła nie mogła równać się z ogromną siłą zmienionego smoka. Chłopak pociągnął go ku wyjściu nie zważając na krzyki groźby czy prośby. Ledwo zdołali odejść na bezpieczną odległość cała świątynia zawaliła się, a razem z nią dziewczyna i artefakt. Jednak nie dane im było długo ubolewać, bowiem smok ponownie się zmaterializował, tym razem w ciele mężczyzny.
- To dopiero początek strat. Starszyzna będzie wściekła, kiedy dotrze do nich posłaniec z wieścią o zawaleniu się najcenniejszej budowli naszych przodków, a tym bardziej ich gniew wzrośnie, kiedy dowiedzą się, że zaginą smoczy artefakt. Przez ludzką pychę i głupotę - Zmierzył ich nienawistnym spojrzeniem - mógłbym was wszystkich zmieść jednym dechęm, ale poczekam na wyrok.
Kemi na wszelki wypadek stanął na przodzie, uważnie obserwując ziomka.
- Ty, mój bracie, ty potępiony przez nasz rodzaj również nie unikniesz kary.
- Zostałem potępiony tylko dlatego, że okazałem się nie bezpieczny dla rady, "dziecię Nekrona", jak mnie nazwaliście... Może i jestem jego synem, synem najokrutniejszego ze wszystkich stworzeń, Smoka Śmierci, ale nigdy nikogo nie zabiłem bez powodu, tylko dla przyjemności.
Mężczyzna zaczerwienił się ze złości. Po chwili zniknął, przybierając na powrót postać bestii.
- Jeszcze się spotkamy... Na waszej egzekucji, ludzie.
Wszyscy patrzyli z bijącymi mocno sercami jak chwile krąży nad ich głowami po czym znika w chmurach.
Kemi odetchnął z ulgą. Norrec podszedł do niego.
- Dlaczego zostawiłeś tam ją! I artefakt!
- Bardziej martwicie się jakimś badziewiem przez który właśnie wywołaliście wojnę, niż śmiercią Kitkary pod gruzami. Ona poświęciła dla was życie!!
- A ty na to przystałeś, zostawiając ją tam!
- Do diabła uspokójcie się obaj!! - Krzyknął Fei - musimy poinformować o wszystkim Kica - był blady i roztrzęsiony, w myślach ciągle krążyły mu słowa smoka jednego jak i drugiego, oraz śmierć dziewczyny.
- O co ten hałas? - usłyszeli głos za sobą.
- Kłócą się sami już nie wiedza... - Fei odwrócił się i zamilkł nagle blady jak ściana widząc przed sobą Kitkarę - Ale jak...?
Dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo wręczając mu artefakt.
- Myśleliście, że nie wiem co robię i dam się w tak głupi sposób zabić za przedmiot? - Zapytała patrząc, to na Norreca, to na Feia. Westchnęła ciężko z dezaprobata kręcąc głową. - Nie ważne, wszystko jest ok. Mamy to, po co przyszliśmy i możemy wracać do kochanego kościoła - mówiąc to minę miała chłodną niczym kamień. - Mam ochotę na gorąca kąpiel.
Kiedy w końcu Fei doszedł do siebie i dotarły do niego jej słowa. Otworzył przejście. dzięki któremu wszyscy w sekundę znaleźli się w domu. Kitakra popatrzyła na wielkie i masywne mury kościoła. Kemi objął ja ramieniem i razem ruszyli do środka kierując się prosto do komnaty tronowej Kica. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 13-05-2009, 22:52
|
|
|
Planeta o nazwie Adeghan
Kiedy wyłonili się ze szczeliny czasoprzestrzennej uderzył w nich suchy, lecz bardzo zimny wiatr. Kitkara otuliła się ciaśniej płaszczem i nałożyła na głowę kaptur by ochronić głowę przed kolejnymi spazmami zimna. Kemi wtulił się w jej ramiona, jego przynajmniej chroniły łuski. Co dziwne pomimo takiego zimna na planecie tej nie było ani grama śniegu ponieważ jest bardzo mała wilgotność. Dookoła tylko szary piasek, gdy przyjrzała się bliżej jego ziarnom zdała sobie sprawę że to utleniony metal. Niebo miało barwę jasnej czerwieni. Z tego miejsca widać było siedem pobliskich planek, ale dziewczyna nie była w stanie ich nazwać.
- Mistrzu, to wygląda jak zadupie wszechświata - zwróciła się do mężczyzny, który patrzył w stronę jakiejś budowli nie daleko nich. - Mistrzu?
- Masz racje, to zadupie, ale dzięki temu piaskowi jest tu wiele stoczni. I to jest właśnie nasz cel - wskazał palcem budynek na który się patrzył.
- Ale dlaczego?
- Kiedy bylem na krótkiej pogaduszce ze "znajomymi" wpadł mi do głowy pewien pomysł, o którym później ci opowiem. Na razie mam prośbę. Chcę byś obserwowała osobę z która będę się targował w tej stoczni, jak reaguje na moje oferty. Masz wyczulone zmysły na ludzka aurę i telepatycznie powiesz mi czy mam być stanowczy i naciskać bardziej, czy przystanąć na jego cenę.
- Mhm... Nie ma to jak wykorzystywać zdolności uczennicy... I pewnie tylko po to mnie tu przywlokłeś? To może lepiej wziąć udział w jakiś loteriach albo wyścigach? Przynajmniej jakiś zysk byłby z tego... |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 13-05-2009, 23:19
|
|
|
- Tak tylko po to cię tu przywlokłem.....zaznaczam TU. - odpowiedział po czym przekroczył mury miasta i przechodząc przez nie przez nie udał się z nią miastem do stoczni. Po drodze mijali różne istoty inteligentne ale Karel je ignorował a Kitkara wzięła z niego przykład. Doszli wreszcie do wysokiego wieżowca. Szermierz podszedł do jednego z pilnującego wejścia ochroniarzy który przywitał go tymi słowami.
- Stać nieupoważnionym wstęp wzbroniony.
- Jestem upoważniony. - odpowiedział ten pokazując mu jakiś dokument. Ten bez słowa ich przepuścił. W holu przywitała ich pokojówka która zabrała im płaszcze po czym ruszyli windą na samą górę.
Pól godziny później znowu znaleźli się w holu tym razem zjeżdżając na dół.
- Mistrzu jesteś pewien że dawanie im tych danych było rozsądne?
- Oczywiście z twoją pomocą byłem bardziej pewny niż kiedykolwiek.
~ Tym bardziej. - Dodał do niej w myślach - że muszą mieć podstawy na broń, na nieszczęście....jak wyprodukują jej tyle by było dość do naszej niespodzianki i ją na niej zamontują dziwnym trafem ,,COŚ" wykasuje im wszystkie dane. A druga kopię mam ja - spojrzał wymownie na zegarek na swoim ręku.
Kitkara uśmiechnęła się promiennie na taki podstęp po czym zapytała.
- Gdzie teraz?
- Ziemia 14. Rok 2016 Alaska....wyspa Shadow Moses. Dwa lata temu został tam pewien...suwenir. - uśmiechnął się wrednie - zgadnij kto go zabierze? |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|