Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Forgotten Realms |
Wersja do druku |
Shizuku
Trochę poza sobą
Dołączyła: 15 Lis 2006 Skąd: Z pogranicza światów Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 22-07-2009, 20:55
|
|
|
I tak zaczęło się dochodzenie Shizuku. Wiedziała już z całą pewnością, że żywność i woda, które rozdawała były dobre i zdrowe. Musiała, więc zacząć od miejsc, w których przebywała dziewczynka w poszukiwaniu źródeł choroby. Zaczęła od jej domu, szkoły, a skończyła na placyku, na którym często się bawiła. Nie znalazła tam nic podejrzanego, ale jeszcze bardziej trapiło ją, że zarażone osoby nie spotykały się ze sobą w najbliższym czasie. Nie przebywali też w tych samych miejscach i boginka nie mogła znaleźć punktu wspólnego, który łączyłby wszystkie przypadki. Z wyjątkiem objawów oczywiście, które sprawiały jej coraz więcej trudności. Przeprowadzała prowizoryczne badania aczkolwiek, na ich podstawie nie mogła nic wywnioskować.
Tymczasem doszedł jeden, o wiele bardziej niebezpieczny. Był nim potworny nie dający się niczym uśmierzyć ból. Środki znieczulające nic nie dawały, a rodziny chorych popadały w jeszcze większą panikę. Minęły dwa dni, a ona nie była bliżej rozwiązania i sytuacja zaczęła być nerwowa. Ludzie coraz bardziej utwierdzali się w przekonaniu, że to ona jest przyczyną choroby.
Shizuku czuła miecz Demoklesa nad sobą, przez co jeszcze intensywniej próbowała rozwiązać zagadkę. Siedziała nieopodal studni trzymając się za głowę, gdy nagle podszedł do niej mały chłopiec.
-Chcesz wiedzieć, gdzie jeszcze chodziła Maria? (Było to imię owej dziewczynki) – zapytał z dającą się wyczuć w głosie niepewnością
-Wiesz coś na ten temat? – ożywiła się dziewczyna
-Tak, ale wolę by to zostało tajemnicą, nie mów nikomu, że tobą rozmawiałem – dziecko spuściło oczy i zaczerwieniło się.
-Nie martw się, nic nie zdradzę, tylko zaprowadź mnie do tego miejsca. Czy inni też tam byli? – zapytała wstając i idąc za chłopcem.
-Zapewne tak, choć pewnie nie wiedzą, że był ktoś tam jeszcze, my z Marią nigdy na nikogo się tam nie natknęliśmy. – odpowiedział chłopiec, prowadząc ją za obrzeża wioski.
Oddalili się o 15 minut drogi od wioski i teren zaczął się znacznie obniżać, wchodzili w coś na kształt doliny. W końcu chłopiec zatrzymał się przy niepozornym krzaczku, jakich pełno było na tej pustyni – gatunek, który przystosował się do tych ekstremalnych warunków. Dziecko odgarnęło zeschnięte gałęzie i oczom boginki ukazało się malutkie źródełko.
-To nie tak, że chcieliśmy zatrzymać wodę tylko dla siebie. Pragnęliśmy tylko, aby te ptaszki przeżyły, ludzie z wioski nie dzielą się wodą ze zwierzętami. – tu pokazał mi parę wróbelków, które widocznie mocno zabłądziły - A my zawsze chcieliśmy jakieś mieć, więc, gdy się tu pojawiły, nie mogliśmy skazać ich na śmierć… Czy to przez nas wybuchła epidemia? - rzekł chłopiec ze łzami w oczach
-Jak się nazywasz mały? – zapytała łagodnie dziewczyna
-Pancha – wychlipiał
-Nie przejmuj się Pancha. Dobrze, że mi to pokazałeś, teraz wyleczę Marię i resztę. Co się tyczy wróbelków, to nie zrobię im krzywdy obiecuję. A teraz wracaj do wioski, ja tu zostanę.
Chłopak odbiegł, a Shizuku zajęła się przesłuchiwaniem ptaków. Bo któż miał lepiej wiedzieć co w nich siedzi, niż nie one same? Zwierzęta były o tyle mądrzejsze od ludzi, że wiedziały co w ich ciele jest nie tak. To, że nie wiedziały jak to wyleczyć to inna sprawa. 10 minut później, Shizuku wracała już do wioski z uśmiechem na ustach. Miała już odpowiedź… |
_________________
|
|
|
|
|
Caladan
Chaos is Behind you
Dołączył: 04 Lut 2007 Skąd: Gdynia Smocza Góra Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 23-07-2009, 15:05
|
|
|
Podróż na wyspę trwała długo. Każdy z grupy wiedział, że czeka nas ciężka misja z powodu swojej delikatnej wagi. Druidzi nigdy za bardzo nie lubili istot, które burzą porządek natury. Sprawdziłem czy mała sakiewka i pismo są w nienaruszaonej formie.
Po pewnym czasie pojawiła się wiadomość od Atona
Witam Aranie,
Nadal sprawdzamy w naszym systemie z kim mamy do czynienia. Możemy powiadomić, że możemy rozpocząć Akcję” Wejście Smoka” . Przybył do nas Roar „Niedoszły Bóg”(arcymag dusz ,który specjalizuje wchodzenia tam gdzie inni nie potrafią.) wraz ekipą Manipulatorów Energii(Draconi), Archsztukmistrzów Magii(Draconi, Mistrzowie wszystkich sztuk magicznych), Czarodzicieli, oraz Magicznych Kowali(jednostka dodatkowa), oraz 3 pułkami Armii Krwawej Pięści, 4 drużyny Szkarłatnych i dodatkowo ponad 100 Draxów oraz mała ekipą inżynierów, medyków, alchemików, zielarzy i technologów magicznych. Udało nam zwiększyć sferyczność naszej bazy i teraz instalujemy systemy obronny ten sam, co twojej twierdzy. Dwóch Draxów jeszcze nie odezwali swojej misji z River of Shadows. Obawiam się najgorszego.
Po przybyciu do bariery rzuciłem czar polimorfizujący i kamuflażowe na drużynę. Zaś sam zniekształciłem energię barierę w taki sposób, żeby wszyscy mogliby przejść, przy tym nie za bardzo ignorowałem w jej strukturę energetyczną. Pózniej wraz ekipą wylecieliśmy w kierunki lądu. |
_________________ It gets so lonely being evil
What I'd do to see a smile
Even for a little while
And no one loves you when you're evil
I'm lying through my teeth!
Your tears are all the company I need |
|
|
|
|
Altruista -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 25-07-2009, 15:57
|
|
|
Tymczasem w mieście Skuld w nowej wielkiej świątyni MAC-u, Altruista podszedł do dużego ołtarza trzymając w dłoniach złoty ceremonialny kielich. Uśmiechnął się pod nosem gdy zobaczył, że świątynia była po brzegi wypełniona ludźmi. A Altruisty nic nie podniecało tak bardzo jak widok nowo pozyskanych wyznawców. Kapłan upił łyk wina z kielicha. po czym odstawił go na ołtarz.
- Wolny ludu Skuldu! Wysłuchaj uważnie moich słów! Albowiem jestem ustami pana naszego Kica!
- Dzisiaj nad ranem przybyła do mnie delegacja wolnego ludu Skuldu. Członkowie tej szlachetnej delegacji w bardzo uprzejmy sposób zaproponowali mi bym objął opieką miasto i został Faraonem.. Jestem niezmiernie wdzięczny za tą propozycję, jednak muszę wam odmówić.
Po tych słowach Altruisty tłum głośno jęknął. Kapłan odczekał chwile aż tłum się uspokoi po czym wznowił przemówienie.
- Przykro mi, ale ja nie chcę być faraonem, to nie moja sprawa. Nie chcę rządzić ani nikogo podbijać. Powinienem chcieć pomagać wszystkim w ramach możliwości. Niewolnik, nie-niewolnik, czarny, biały. Wszyscy chcemy pomagać jeden drugiemu, tacy są ludzie.
Wszyscy chcemy żyć z szczęściem innych, nie ich smutkiem. Nie chcemy nienawidzić i pogardzać sobą nawzajem. W świecie wymarzonym przez Kica jest miejsce dla każdego, a ziemia jest bogata i może zaopatrzyć nas wszystkich.
- Taki sposób na życie może być wolny i piękny!
Altruista zrobił krótką pauzę wodząc oczami po zgromadzonych.
- Ale zgubiliśmy drogę! - Zaczął mówić dalej z werwą.
- Chciwość zatruła ludzką duszę - zabarykadowała świat nienawiścią, zaprowadziła nas do nieszczęścia i rozlewu krwi. Stworzyliśmy szybkość, ale zamknęliśmy się przy tym w maszynie, która dając nam dostatek zostawia nas chcących więcej.
- Nasza wiedza uczyniła nas cynicznym, nasza pomysłowość trudnymi i nieprzyjaznymi. Za dużo myślimy czując za mało. Bardziej niż maszyn potrzebujemy ludzkości. Bardziej niż pomysłowości potrzebujemy uprzejmości i delikatności. Bez tych cech życie będzie brutalne i wszystko zostanie stracone.
- Ja uwolniłem was z tej maszyny nie po to by ponownie was w nią pakować. Moim wielkim marzeniem jest by w mieście rządził lud, a nie ktoś z arystokracji dzięki swoim pieniądzom czy wysoko postawionym rodzicom! Zrozumcie mnie!
Tłum milczał, ludzie patrzyli jeden po drugim.. Nie wiedzieli co rzec.
Altruista rozłożył szeroko ręce i ruszył w stronę tłumy.
- A teraz dobrzy ludzie przepuście przed siebie najsłabszych i najbardziej potrzebujących, pobłogosławię ich w imię Kica... |
|
|
|
|
|
Costly
Maleficus Maximus
Dołączył: 25 Lis 2008 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 25-07-2009, 23:35
|
|
|
Mroczny Kapłan Costly Molina, schowany pod magicznym efektem Pantaleonu, przemierzał uliczki Port Ghaast. Dotarcie do tej części Murghôm z Skuldu zajęło Kapłanowi więcej czasu niż planował, ale udało za to się utrzymać fakt jego nieobecności w Skuldzie w całkowitej tajemnicy. Molina nie chciał, aby o jego obecności tu wiedzieli zarówno wrogowie, jak i teoretyczni sprzymierzeńcy.
Miasto w oczach Kapłana było paskudne. Przede wszystkim absurdalnie śmierdziało. Cóż, zasługa armii. Jeżeli czegoś w tej części Murghômu nie brakowało, to właśnie armii. A gdzie jest armia, tam jest też i smród baraków.
Costly unikając jak to tylko było możliwe większych źródeł smrodu dotarł do północnej, najbardziej zapuszczonej części miasta. Magia Pantaleonu zwłaszcza teraz była przydatna - w niczyich oczach nie wyglądał na wartego obrabowania, a tylko takie spojrzenia poświęcane tutaj są przechodniom. W końcu po kilkudziesięciu minutach przemykania się uliczkami Kaplan dotarł do celu - Tawerny Pod Rozpiętym Gorsetem. Costly skrzywił się wchodząc do środka - bił z niej największy smród w okolicy.
Wewnątrz znajdowało się jedynie kilku gości, zajętych własnymi sprawami i nie zwracających uwagi na szarego jegomościa, który wszedł do środka. Kapłan podszedł do szynkwasu.
- Co podać? - Spytał karczmarz poświęcając przybyszowi tylko jedno krótkie spojrzenie.
- Co uznasz za słuszne. Przyszedłem tutaj spotkać się z przyjaciółmi. Przekazano ci zapewne, że przybędę?
Karczmarz na krótką chwilę zamarł bez ruchu, po czym odwrócił się w stronę Costly'iego przyglądając mu się lekko przestraszonymi oczami.
- Tak, Panie. - Powiedział prawie szeptem. - Proszę za mną.
Obaj mężczyźni udali się do prywatnej izby, wejście do której było za szynkwasem.
W środku był zastawiony stół, a przy nim dwóch mężczyzn, równie szarych i pospolitych jak Kapłan. Costly nie wyczuwał jednak od nich żadnej magii. Odnotował sobie od razu w głowie, że to żaden kamuflaż przy tych standardach.
Mężczyźni reprezentowali Murghôm i Semphar. Bractwo jeszcze nie postanowiło jaką politykę wobec tych państw przyjąć. Jednak ich relacje z Mulholandem sprawiają, iż konieczne jest zapewnienie sobie z ich strony przynajmniej neutralności. A w ramach potrzeby czegoś więcej. Było to o tyle proste, że wobec obecnej sytuacji w Skuldzie i Mulholandzie współpraca z Bractwem jest dla nich jedyną rozsądną drogą ocalenia skóry. Kapłan mimo wszystko odrobinę ryzykował pojawiając się tu osobiście. Dlatego też i jego tożsamość nie została odsłonięta.
- Witajcie, Panowie. - Powiedział Kapłan z uśmiechem siadając do stołu.
- Porozmawiajmy teraz o waszej...naszej wspólnej przyszłości, którą przywitamy razem jako przyjaciela.
Mężczyźni w milczeniu kiwnęli głowami.
Albo w której zgnieciemy was jak głupców, dodał w myślach Kapłan. |
_________________ All in the golden afternoon
Full leisurely we glide... |
|
|
|
|
Fei Wang Reed
Łaydak
Dołączył: 23 Lis 2008 Skąd: Polska Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 28-07-2009, 17:50
|
|
|
Raport z Soonenar.
Dnia trzynastego, poprzedniego miesiąca we wszystkich placówkach zanotowano silne wstrząsy, przewracające wolno stojące meble i naprędce posklecane slamsy biedaków. Liczni świadkowie (w tym wielu z nas), znajdujący się w tym czasie w porcie oraz w Zatoce Chessenta, ujrzeli wielką (biorąc pod uwagę perspektywę) falę stojącą. Jej rozmiary szacowane są na od dziesięciu do tysiąca metrów, choć tego ostatniego na poważnie brać nie można. Fala ta trwała nieruchomo przez kilkanaście godzin (od zmierzchu do popołudnia dnia czternastego). Nie znalazł się nikt, kto zbadałby ten fenomen. Nasze przypuszczenia są... .... ...
Raport z Zatoki Chessenta.
Dzień dwudziesty pierwszy. Miniony miesiąc. #### oraz ###### podczas rutynowego patrolu dostrzegli człowieka (?) idącego po wodzie. Morze było spokojne, wiatr niewielki. Podejrzany mężczyzna (?) przeszedł w odległości dwudziestu metrów od patrolu, po czym obrócił się do niego twarzą i wskazał ręką za siebie. Z niewyjaśnionych przyczyn ###### nagle wstał i wszedł do (na) wody. Przeszedł jeszcze kilka kroków i zaczął się topić (został uratowany). Sprawą tą zajęły się odpowiednie osoby. W toku śledztwa i badań doszliśmy do wniosku, że obaj patrolujący cierpią na schizofrenię katatoniczną. Zostali oddaleni od obowiązków i odizolowani. Nadzorujący ich donosi o ciągle przewijającym się w ich zeznaniach mężczyźnie chodzącym po wodzie. Rozważamy pozbycie się... .... ...
Raport z Mordulkinu.
Było to siedem dni przed zakończeniem miesiąca poprzedniego. Pasące się w okolicy gór Riders To The Sky stado owiec (około 120 sztuk) rzuciło się nagle do panicznego biegu i, nie zatrzymując się ani na moment, rzuciło się w przepaść. Wszystkie owce zginęły poza jedną, jeszcze młodą, która w czasie biegu połamała przednie kończyny, wpadając nimi do zagłębienia. Ranną znaleźli pasterze, pędzący za swoim dobytkiem. Pomimo przeraźliwego beku i utraty krwi ocalała jak gdyby pragnęła podążyć za resztą stada ku zagładzie. Pasterze twierdzą, że winny jest wysoki mężczyzna w długiej, luźnej szacie, który miał "zaczarować" stado. Według nich mężczyzna skierował do stada kilka słów, lecz ich brzmienia nie dosłyszeli. Żądają odszkodowania od miejscowego... ... ... |
|
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 30-07-2009, 21:28
|
|
|
Daerian zakończył rozmowy z Darkspearem... i wyruszył w dalszą drogę. Nie pozostawało mu nic innego, jak odwiedzić dostępnych członków kółka brydżowego... ich wsparcie będzie bardzo potrzebne.
Tymczasem w podziemnej jaskini drowów pojawili się pierwsi sprzymierzeńcy - liczni Czerwoni Magowie, przybyli w ramach starych zobowiązań. Pozostawało ustalić warunki współpracy...
W innym miejscu Endarion osobiście odwiedzał przeorów najbardziej znanych zakonów... a Grim rekrutował tych spośród swoich uczniów, którzy wykazali się wystarczającymi umiejętnościami, aby przeżyć do tej pory.
Paladyni JWSS udali się do swoich dawnych zakonów, by uzyskać pomoc po drugiej stronie barykady. To samo uczynili inni Poszukiwacze Przygód, ci, którzy wiedzieli jak nawiązać kontakt z Harfiarzami.
Mówiąc inaczej - proces tworzenia elitarnej armii Krain, mającej stawić czoło najeźdźcom, rozpoczął się. |
_________________
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 01-08-2009, 09:36
|
|
|
Karel powoli otworzył oczy. Przez chwilę wizja była niewyraźna ale po chwili obraz się wyostrzył. Jak również świadomość co pozwoliło mu się utwierdzić w dwóch rzeczach.
1) To na co patrzy to nie niebo tylko sklepienie groty.
2) Leży w łóżku.
Zdawszy sobie z tego sprawę zerwał się do pionu i przywołał miecz. Gdy zacisnął palce na rękojeści poczuł jednak że mięśnie wciąż są za słabe by utrzymać broń tak więc ta wraz z ramieniem opadła powoli na dół. W tej chwili po sali rozległ się starczy i trochę skrzekliwy chichot.
- Jeszcze nie chłopcze, jeszcze nie - -powiedziała staruszka wstając z fotela. Karel dostrzegł że podpierała się laską. Z mithrilu. - gdybyś się tak nie ruszał to byś spokojnie sam poradził sobie z choróbskiem leżąc w łóżku i pijąc kakao. Ale nie było to ci dane. Gdy cię znalazłam byłeś ledwo żywy - musiałam wyssać energię magiczną z twej zbroi i przekazać ją tobie byś nie odszedł.
- Czyli koniec z lataniem - mruknął.
- Ależ nie, co prawda z jej ochrony już nie skorzystasz ale skrzydełka są tu - dźgnęła go chudym paluchem w pierś - ale błagam nie przywołuj ich teraz bo znowu padniesz nieprzytomny.
- Gdzie ja jestem? Na pustyni zakładam? Gdzieś pod ziemią?
- Tak i tak. Wciąż jesteśmy na pustyni zgadza się. I tak grota jest ukryta pod ziemią boski chłopcze.
- Nie wiem kim jesteś ale ty najwyraźniej wiesz.
- O tak. To oczywiste. Ale nie mogę ci powiedzieć nic. Teraz odpoczywaj. Wnioskuję że niedługo będziesz potrzebował wszystkich swych sił.......
Tymczasem....
Lucian obserwował świętującą wioskę. Tą samą której Sasayaki zwróciła wodę. Obserwował bawiących się ludzi i biegające beztrosko dzieci. Nikt nie zwrócił uwagi na maga gdy ten - jak zwykle w ogniście czerwonym odzieniu - podszedł do dziewczyny.
- Spójrz jak się cieszą. Mają wodę!
- O tak.....
- Mogą wrócić do zwykłego żywota.
- Z pewnością....
- Już nigdy nie będą spragnieni....
- Tu się nie zgodzę....- spojrzała na niego zaskoczona.
- Dałaś im stół....a trzeba było dać deski i gwoździe. Studnia którą stworzyłaś w końcu się wyczerpie. Nie ma magi która działa wiecznie. I gdy woda się skończy i znowu będą umierać z pragnienia to czy znowu ktoś przyjdzie im pomóc?
-..........
- Nie mówią że źle zrobiłaś ale rozsądnym będzie nauczyć ich znajdowania aquy.
- Dlaczego to mówisz? Mogłeś siedzieć cicho i bym była przekonana że wszystko jest w porządku.
- Ale wtedy by poginęli! A któryś z ich potomków może okazać się interesujący - spojrzał na pustynię - Ojejka jejka jej. Spóźnia się.
- Kto?
- Hmmm sojusznik.....dziwnym zbiegiem okoliczności na miejsce spotkania wybraliśmy tą wioskę. Ach już jedzie - na nocnym niebie na horyzoncie pojawił się punkcik błyszczący jaśniej niż gwiazdy.... |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Costly
Maleficus Maximus
Dołączył: 25 Lis 2008 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 02-08-2009, 12:32
|
|
|
Teleportacja męczy. Wyjątkowo. Po przebyciu całej drogi z Skuld do Port Ghaast Mrocznemu Kapłanowi nie dane było odpocząć ani chwili. Rozmowy z przedstawicielami krajów suwerennych Mulhorandu przebiegały dobrze, choć podchodzili oni z dużym dystansem do Bractwa. Nie martwiło to specjalnie Costly'iego - oba kraje mają świadomość, iż ułożenie się z MAC jest teraz dla nich koniecznością.
Molina obecnie zatrzymywał się w Phannaskul, gdzie spotkać miał się z wysłannikiem Bractwa i przekazać informacje odnośnie postępu jego zadania. Dotarcie do miasta zajęło Kapłanowi tydzień, gdyż podróżował nie używając magii. Niedługo czeka go długa podróż powrotna do Skuldu, koniecznym było zachowanie sił na nią.
Jako przedstawiciela Bractwa Costly spodziewać mógł się każdego i był pewien, że nic go nie zdziwi. Ale fakt, iż owym przedstawicielem była Królowa Avalia, ubrana w krzykliwy, pstrokaty strój dał radę go zdziwić.
- Pani...nie było potrzeby, abyś osobiście udawała się w tak daleką podróż. - Powiedział Kapłan rad, iż na spotkanie wybrano odludne okolice pod miastem, gdzie nawet pomimo stroju Mrocznej Kapłanki nie przykują oni niczyjej uwagi.
- Nie cieszysz się, że mnie widzisz Costly? - Spytała Avalia z uśmiechem. - Mam dla ciebie list od Najwyższego Kapłana.
- Spoiler: pokaż / ukryj
- Mój drogi Przyjacielu Costly. Pewnie się tego listu nie spodziewałeś, lecz nie mogłem się powstrzymać przed jego napisaniem. Strasznie brakuje mi twojej osoby. Siedzę w tej nowej świątyni sam jak palec, a w koło sami kryminaliści, heretycy. Nie ma mi kto porządny doradzać. W ogóle kurcze ileż ja to mam teraz spraw na głowie i papierkowej roboty.A to jakieś dziwne epidemie w wioskach, a to znikąd pojawiające się nagle Tsunami. Męczące to jest mówię ci. Ale zostawmy to.
Wiesz mam nadzieję, ze uda ci się wypełnić powierzoną misje. Podejrzewam, ze wiesz jaka jest ona dla nas wszystkich ważna. Mam nadzieje, że wszystko się ułoży po naszej MAC-owej myśli.
Podejrzewam też, że jesteś zdziwiony tym, ze Avalia dostarczyła ci mój list. Wiesz mi, ona zgodziła się na to z radością. Podobnie jak ja tęskni za tobą i zapragnęła cie zobaczyć. Dla jej bezpieczeństwa wysłałem ją do ciebie wraz z Podpułkownikiem Novakiem.. Mam też dla ciebie smutną wiadomość. Brat Joseph, ostoja wywiadu wojskowego, zachorował ciężko i zapadł w śpiączkę. Nikt nie wie co mu się stało. Novak podejrzewa, że ktoś lub coś stoi za tym. Na razie trzymamy tą wiadomość w tajemnicy przed mieszkańcami Skuldu, a Dewey prowadzi prywatne śledztwo. On też nalegał bardzo bym przydzielił jednego z jego ludzi do ochrony twojej osoby. Lecz wolałbym byś ty sam podjął decyzje, czy ochrona ci jest potrzebna. Uważaj na siebie i bądź czujny. Do listu dołączam pokaźną sakiewkę. Wydaj je mądrzę. Zakończ szybko swoją misje i wracaj do Skuldu.
Niech cię kic prowadzi
Molina krzywił się raz za razem czytając list.
Tak to jest, jak nie ma mnie aby zredagować jego bazgroły, podsumował treść w myślach.
- Ochrona będzie mnie tylko zdradzać. Poza tym, umiem bronić się sam. Przekaż to proszę Pani Novakowi.
- Jak uważasz. - Powiedziała Królowa niezbyt zadowolona z jego służbowej odpowiedzi.
- Łap to. - Dodała rzucając w jego stronę sporą sakiewkę. - To też prezent od Najwyższego.
- Dziękuje. - Powiedział Costly kłaniając się. - Pozwolisz Pani, że dotrzymam ci towarzystwa tego dnia. Wieczorem muszę rozpocząć podróż powrotną do Skuldu.
- Z przyjemnością! - Odpowiedziała rozpromieniona Mroczna Kapłanka. |
_________________ All in the golden afternoon
Full leisurely we glide... |
|
|
|
|
Altruista -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 02-08-2009, 13:00
|
|
|
- Ale dzisiaj ładna pogoda! - Altruista uśmiechnął się do towarzyszącej mu dziewczyny. Kitkara spojrzała na niego i głośno parsknęła. Była zła, na dworze było strasznie gorąco, a Najwyższy Kapłan akurat dzisiaj musiał się wybrać na miejscowy targ. Dodatkowo ją musiał wyciągnąć na tą głupią wycieczkę, jakby nie było kogo innego.
- Oho, już się zbliżamy. - Najwyższy wskazał palcem liczne kramy rozciągnięte wzdłuż głównej drogi.
- Chodźmy szybko. - Powiedział chwytając Kitakrę mocno za dłoń, po czym pobiegł ciągnąc ją za sobą w stronę kramów.
- Wolniej żeś! Bo zęby przez ciebie wybije! - krzyczała na niego.
Ludzie na widok biegnącego w ich stronę Altruisty zatrzymali się i pochylili głowy, lecz wyraźnie podniecony Kapłan zdawał się tego nie zauważać. Zatrzymał się przy kramie gdzie sprzedawca zachwalał głośno jego zdaniem świeże pomidory.
- O Najwyższy Kapłan! - Kupiec klasnął w dłonie. - Panie, czyżbyś w ten upał zapragnął skosztować moich słodkich pomidorów?
- He he. - Altruista puścił oczko do kupca - Dobry człowieku, nie wiem jak ty w tym surowym klimacie dorwałaś te świeże pomidory, ale poproszę dwa. Ile za nie chcesz? - Kupiec chciał już poddać cenę, ale zawahał się. Za Altruistą stanęli nagle dwaj rośli gwardziście MAC-u. Oboje położyli dłonie na mieczach.
- No ile mam ci za nie zapłacić? - Ponaglał kupca uśmiechnięty od ucha do ucha Altruista, zupełnie nieświadom sceny za jego plecami.
Kupiec podrapał się po mocnym zaroście.
- Właśnie doszedłem do wniosku, że w takie upały raz na jakiś czas można dać spragnionemu przechodniowi pomidory za darmo.
- Rany Kica, no nie wiem czy tak wypada? Wolałbym ci za nie zapłacić.
- Nie trzeba. - Kupiec wpatrywał się w oczy gwardzistów. - Weź je proszę.
Nie dając się już więcej prosić Altruista wybrał z kramu dwa duże pomidory, od razu jednego wręczając Kitkarze.
- Chodźmy dalej.
Altruista ruszył w stronę dalszych kramów. Pomidora postanowił spróbować od razu. Wbił w niego mocno białe ząbki, sok pociekł mu po brodzie.
- Rzeczywiście, bardzo słodkie! - powiedział na głos.
- Powinieneś mu za nie zapłacić. - Rzuciła Kitkara wpatrując się w plecy mężczyzny.
- Co ty tam mamroczesz pod nosem? Ooo, a co my tu mamy? - Wzrok Kapłana przykuły piękne naszyjniki lezące na jednym ze straganów. Właścicielka towarów, stara kobieta widząc zainteresowanie u przechodnia podniosła się z krzesła.
- Czym mogę służyć?
Altruista zmrużył swoje zielone oczy.
- Kit, podoba ci się któryś? - Kitkara podeszła do straganu i przyjrzała się uważnie naszyjnikom. Po długiem namyśle wskazała jeden palcem.
- Tak, ten czarno-czerwony...
Godzinę później wyraźnie uradowana Kitkara z pięknym czarno-czerwonym naszyjnikiem na szyi wracała wraz z Altruistą do świątyni MAC-u. Jakoś sto metrów za nim szli gwardziści ciągnąc za sobą szamoczącą się staruszkę.
- No i jak podobała ci się wycieczka? - Zapytał dziewczynę Kapłan.
- Bardzo. - Kit miziała paluszkiem nową zabawkę. |
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 04-08-2009, 00:04
|
|
|
- Ach jesteś nareszcie....pozwolisz że przedstawię....- zaczął Lucian ale nie dokończył.
- Daruj sobie Płomienny. Już nam o niej opowiadałeś z dwadzieścia razy i to tak szczegółowo że mogłabym poznać ją na środku ulicy w tłoczny dzień - odpowiedziała nowo przybyła. Nosiła się podobnie jak Lucian ale na blado błękitno. jej Rude włosy sięgały ramion na podobieństwo Luciana były jednak proste. Na głowie widniał diadem wyglądający jak stworzony z sopli. W ręku trzymała laskę zakończoną sferą. Ten który by się jej przyjrzał zobaczyłby w niej miniaturową trąbę powietrzną. Środek lokomocji którym przybyła również był niezwykły. Rydwan był zaprzęgnięty w cztery koziorożce. Zwierzęta były śnieżnobiałe a ich oczy lśniły niebieskim światłem. Na rogach była warstwa szronu.
- Możemy jechać? - stwierdziła Arcymagini.
- Tak Roxano, tylko moment. - po czym zwrócił się do Sasayaki - zobaczmy się później....tymczasem przemyśl moją radę - powiedział wchodząc do loży.
Rudowłosa nie zrobiła żadnego widocznego gestu ale rydwan ruszył powoli w górę przyśpieszając.
- I jak ich oceniasz? - zapytała Roxana.
- Cóż nie poznałem wszystkich. Po części jedziemy się przedstawić niektórym. Ale mogę powiedzieć parę faktów o tych których znam. Karel chciałby wszystko robić sam, istny heros. Tylko trochę narwany, nie boi się nikogo i rzuciłby się w paszczę lwa by ten zatrzasnął zęby. Inna sprawa że niedoszły posiłek albo mu je wybije albo wytnie drogę przez brzuch. Ma tendencje robić to co nie trzeba i przez niego misterne plany sypią się w gruzy. Zazwyczaj plany sojuszników. Velg jest człowiekiem strasznie......myślącym politycznie. Tak myśli o planach i intrygach że zapomniał po co je stworzył.....ale jest dobry w tym co robi. Dość dalekowzroczny ale chyba nie przejmuje się podwładnymi. Sasayaki to sympatyczna dziewczyna ale wydaje się mieć kompleksy że nie jest człowiekiem. Jakby miała się czym dołować. Reszty członków tego ,,MAC-u" nie poznałem jeszcze.
Rydwan wylądował na miejscu do tego przeznaczonym. Natychmiast opadli ich strażnicy ale Lucian machnął im przed nosem przepustką otrzymaną od Karela. Jeden ze strażników wysłał do kościoła gołębia a przepustka rozsypała się w pył. Dwoje Arcymagów szło przez dziedziniec postukując laskami. Aż w końcu drzwi do Kościoła zostały otworzone. Oficjalna delegacja Dziewiątka(Obecnie Czwórki) przybyła. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 04-08-2009, 20:47
|
|
|
- Zakony Długiej Śmierci, Czarnego Księżyca, Krwawego Kruka, Żółtej Róży i Stary Zakon wysłały swoich reprezentantów - w sumie prawie dwustu pięćdziesięciu mnichów, karnych , sprawnych i dobrze wyszkolonych. Wkrótce zaś bardzo dobrze wyszkolonych, po krótkich sparringach z moimi własnymi podwładnymi. Uwzględnij ich w planach ewentualnej bitwy Dorrovianie - szczegóły pozostawię Tobie. Jak tam kółko brydżowe Daerianie?
- Wyśmienicie... niestety, Bahamut i Tiamat nie mogli przybyć, z powodu bariery magicznej MAC. Co nie zmienia faktu, że chociażby Shurakai i Fafnir zjawili się bez problemów, podobnie uczynił Lewiatan. Ni i prawie dwudziesty innych, mniej znanych, lecz również potężnych. Nasze siły lotnicze w razie starcia nieco się wzmocniły.
- Dobrze... poczyniłem już przygotowania na miejsca dla nich, ale czy tymczasem mogą zaczekać w ludzkiej postaci?
-Ci, którzy potrafią, już to uczynili.
-Doskonale... teraz pozostaje czekać na odzew od nieco bardziej problematycznych sojuszników... ach, ci Harfiarze i paladyni, wieczne z nimi problemy. A potem musimy jeszcze jakoś rozdysponować nasze siły na ewentualne fronty... czeka nas dużo roboty. No i nie możemy wiecznie opierać zaopatrzenia na Twojej magii, Daerianie.
-Zhentarimowie odmówili na razie pomocy, Endarionie. Nasze pozytywne stosunki z Czerwonymi Magami działają na nich zniechęcająco. No i wyraźnie liczą na osłabienie i9nnych sił liczących się w Krainach.
-Głupcy, Narthosie... głupcy. Ale jeszcze się do nas przyłączą... gdy nadejdzie właściwy czas. Ilu Czerwonych Magów przybyło, nawiasem mówiąc?
-Czterystu Gwardzistów oraz pięćdziesięciu magów bitewnych, około dwudziestu specjalistów od magii niezwiązanej z walką. No i czterech arcymagów, bezpośrednich doradców zulkirów. Nie wiem tylko do końca których, ale to nie aż tak ważne.
-A więc dobrze... dajcie mi znać, gdy tylko Harfiarze lub paladyni się zjawią lub przyślą odpowiedź... będę tymczasem trenował mnichów. A, byłbym zapomniał - jak idzie poszukiwanie najemników wśród ludów powierzchni, drowów i Bregan D'aerthe?
-Bregan dołączyli do nas, za odpowiednią opłatą oczywiście. Płatne od momentu, gdy ich wezwiemy. Pozostałych danych jeszcze nie mamy, wkrótce nadpłyną raporty.
-A więc dobrze. Wszyscy wiedza co czynić... więc do dzieła. Grim, armia MAC stanowczo oczekuje kolejnej wizyty... ciekawi mnie, co wymyślisz tym razem... A właśnie, Narthos?
-Zgodnie z planem.
-Dobrze. Daerianie, nie rób takiej miny... wiesz, jak się mówi - cel uświęca środki.
-Nie mów tego lepiej naszym paladynom. I ja tez chyba wolałbym nie wiedzieć o wszystkim.
-Ale wiedzieć musisz. A paladyni się dowiedzą... kiedy uznam za stosowne. |
_________________
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 07-08-2009, 01:34
|
|
|
- Więc od początku.......tego waszego ważniaka Altruisty czy jak mu tam tu nie ma. Macie za to gościa w śpiączce, prywatne śledztwo i zero wskazówek? Ojejka jejka jej to stwarza problem - stwierdził Lucian stojąc na łóżkiem chorego - nawet ja nie potrafię mu pomóc. A moja towarzyszka najwyżej mogłaby sprawić by dłużej zachował świeżość.
- Uważaj na swój język Lucianie....w każdym mąć razie co teraz?
- Cóż miasto jest mniej więcej pod nami. Po prostu zejdę tam i poszukam tego dziewczęcia o imieniu Kitkara. Strażnicy mówili że udał się z nią więc jeśli ją odnajdę to towarzyszyć będzie jej on. Myślę że powinnaś tu zostać i trzymać oko na parę rzeczy.
- Mi tam pasuje - stwierdziła Roxana - zaczekam tu na ciebie Płomienny.
Lucian wyszedł na zewnątrz. Stanął nad krawędzią otchłani. Pod sobą miał miasto Skuld. Uderzył lekko laską w podłoże na co parę metrów niżej dość spory za to równy jak stół fragment skały na której unosił się kościół oderwał się i za lewitował tuż przed nim. Arcymag wszedł na niego a skała zaczęła opadać w dół niczym winda. Po minucie zaczął zbliżać się do poziomu gruntu. Zaskoczeni ludzie pokazywali palcami obniżający się kamień i sylwetkę na nim. Lucian chwile później postawił stopę na terenie bazaru. Widok Arcymaga był rzeczą nietypową. Równie nietypowe było prowadzenie przez dwóch rosłych strażników staruszki. Widząc to brwi Luciana zbiegły się gniewnie. Rzucił następnie okiem na idące przed nimi postacie mniejszego formatu. Kitkarę rozpozawał dlatego spojrzał na jej towarzysza. Jego twarz wydała mu się znajoma. Zupełnie jakby gdzieś ją widział wcześniej. Nagle uderzyło w niego zrozumienie a na twarzy odmalował się zaskoczenie. Ustąpił ono jednak przed jeszcze większemu niż przed chwilą gniewowi. Ruszył szybkim krokiem na dwójkę.
- Chciałbym wiedzieć dlaczego trzymacie tą starowinkę - jego głos brzmiał w tej chwili niezwykle poważnie.
- Łamanie przepisów, handel nielegalnym towarem, brak pozwolenia na działalność gospodarczą..... - wyliczał Altruista ale po chwili się zreflektował - Kim na Kica jesteś by mi zadawać pytania?! Chcesz byśmy i ciebie wtrącili do lochu?!
- Altek, on.....- próbowała zacząć Kitkara.
- Nie obchodzi mnie co to za on! Zaraz.....- po obu stronach jego oblicza przeleciały dwa fireballe. Uderzyły one w strażników którzy puścili staruszkę i zostali odrzuceni do tyłu jak kukiełki.
- Proszę znikać madame - zwrócił się opuszczając rękę Lucian do starszej kobiety po czym na nowo skupił swoją uwagę na Altruiście - Gnębienie starszych, władza która uderzyła do głowy, i ta arogancja.....nie wspominają o skłonności do ekshibicjonizmu o której słyszałem. Żałosne.......- Lucian zamknął oczy - 15 lat temu wyrzucałem sobie że ich nie ostrzegłem. Gdy dotarłem do Aldorf było już za późno. Nie żyli a ich dom został spalony.
Podobno nie przeżył nikt. - otworzył oczy a zza okularów błyskały płomienie gniewu.
- Czy tak okazujesz szacunek dla starszych?! Czy zabierasz wszystko co ci się spodoba hę?! Czy tak cię wychowali twoi rodzice?! Wstydziliby się za ciebie! - wyciągnął w stronę mężczyzny oskarżycielsko palec - Kane....... |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Costly
Maleficus Maximus
Dołączył: 25 Lis 2008 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 07-08-2009, 15:37
|
|
|
- Panie?
- Mroczny Kapłanie?
- COSTLY DO CHOLERY!!!
Kapłan raptownie poderwał się z posłania i wyrżnął silnie głową o nisko zawieszony strop.
Spać w podrzędnej tawernie na poddaszu, los Mrocznego Kapłana pomyślał rozcierając głowę.
- Czego chcesz głupi skrzacie?! - Powiedział Kapłan pod nosem. Fakt, że z swoją maskotką mógł komunikować się bez względu na dzielący ich czas i przestrzeń był przydatny, ale momentami też bardzo frustrujący.
- Chcę powiedzieć głupiemu Kapłanowi dessu - zasyczała złym głosem Aki - że właśnie w kościele wylądowała delegacja, która chcę się z tobą widzieć.
- Niby jak do do stu diabłów?! Jestem ciągle daleko od Skuldu! Miałaś pod moją nieobecność wszystkiego pilnować! - Molina kłamał, ale głowa go ciągle bolała i miał ochotę wyżyć się na winowajczyni.
- Nieważne. - Odpowiedział podejrzanie spokojnie skrzat. - Przywołam ich do twojej komnaty, pogadasz z nimi osobiście.
- Dobra, dobra, nie rozkazuj mi, ja tu jestem szefem, pamiętasz ciągle? - Marudził pod nosem Kapłan, na co Aki nie reagowała.
***
Młody Mroczny Kapłan zaczerwieniony ze wstydu biegł korytarzami Kościoła. Nie dość, że musiał przyjąć rozkaz od kilkunastu centymetrowego skrzata, to jeszcze został przy tym zrugany do trzech pokoleń wstecz.
Dotarł w końcu do głównego portalu twierdzy, ale nigdzie nie było widać delegacji o której powiedziano mu, że tu ma się znaleźć.
- Ty! - Zawołał do pierwszego z brzegu strażnika. - Gdzie są możni którzy przed chwilą przybyli?
Strażnik splunął i spojrzał na Kapłana złym wzrokiem. - Na dolę. W Skuld. Szukają Najwyższego.
Czerwona twarz młodzieńca błyskawicznie zmieniła kolor z czerwonego na blady.
- Bierz szybko kilku swoich ludzi i migiem jedź ze mną do miasta! To katastrofa!
***
Cztery gryfy w zawrotnym tempie nurkowały z kościoła w stronę Skuld. Twarz młodzieńca dziś była niczym tęcza. Teraz jej kolor był zielony.
- Tam! - Wykrzyknął jeden z strażników uczepiony grzbietu gryfa wskazując palcem mały rynek. Tam kilka kolorowych postaci stało naprzeciw Altruisty i Kitkary. Jeden z nieznajomych trzymał wyciągnięty oskarżycielsko palec przed Altruistą.
- Lądować, migiem! - Zawołał Mroczny Kapłan powstrzymując mdłości.
Gryfy spadły na ziemie w tym samym momencie gdy zęby Najwyższego Kapłana zacisnęły się na wyciągniętym palcu Lucjana. Mężczyzna wydarł się, niewiadomo czy z bólu czy z zaskoczenia.
Strażnicy pod komendą młodzieńca złapali Altruistę i odciągnęli do tyłu.
- Ty! Jesteś bezużyteczny! To twoja wina! Jesteś bezużyteczny! - Wołał Najwyższy w stronę trzymającego się za krwawiący palec mężczyzny. Młodzieniec ponownie tego dnia zbladł. A miały na to wpływ dwie rzeczy - wściekła twarz delegata, którym miał się zająć i wyobrażenie kary, jaka go spotka z rąk Najwyższego za to co musi teraz zrobić.
Mroczny Kapłan westchnął i rzucił zaklęcie kneblujące na Altruistę.
- Mroczny Kapłan Costly przyjmie waszą delegacje. - Zawołał błyskawicznie podbiegając do delegatów. - Proszę udać się wraz z strażnikami.
Po dłuższej wymianie obrażonych zdań, różnych uwag, krzyków i zawodzeń delegaci w końcu demonstrując swoją pogardę udali się znowu do kościoła.
Młodzieniec westchnął z ulgą. W tym momencie poczuł dłoń na barku. Przełknął głośno ślinę i odwrócił się. Za nim stał diabolicznie uśmiechnięty Najwyższy Kapłan.
- Porozmawiajmy teraz o tym, co zrobiłeś przed chwilą. - Powiedział nie przestając się uśmiechać.
Miej mnie w opiece, Patriarcho! zdążył pomyśleć młodzieniec.
***
Costly siedział na brudnej podłodze zajazdu oparty plecami o ścianę.
- Więc zabili dwóch naszych wiernych, wyzwali Najwyższego Kapłana i uszkodzili teren kościoła?
- Tak dessu. - Odpowiedział mu głos Aki.
- Dobra. Komenda specjalne, połączenie. - Powiedział Molina.
Siedząca w jego gabinecie Aki momentami zastygła w bezruchu, a jej oczy straciły blask. W tym momencie jej usta były ustami Moliny, podobnie jak uszy.
Do drzwi komnaty rozległo się pukanie.
- Wejść. - Zawołał Costly. Basowy, silny głos Moliny brzmieć musiał przezabawnie, gdy wydawała go kolorowa skrzatka o wzroście kilkunastu centymetrów.
- Mroczny Kapłan Costly Molina?! - Oparty o ścianę zajazdu Kapłan usłyszał przerażony i zdziwiony jednocześnie okrzyk.
- Mistrz Magii Bractwa?! - Zawołał kolejny zdziwiony głos.
Debile , pomyślał Molina uderzając otwartą dłonią o czoło.
- Witam was szanowni, przepraszam, że przyjmuję was w takiej formie. Znajduje się obecnie poza Kościołem, kierowany interesem wiary.
- Czy w tym Kościele nikogo nie ma?! - Kapłan usłyszał wściekły głos.
- Kto w Kościele jest, a kogo nie ma, to wiedzieć mogą jedynie wierzący. - Odpowiedział Costly zimnym głosem. - Za dwa dni będę znowu w Kościele Praworządności. Do tego czasu proszę rozgościć się w naszych komnatach gościnnych, służba wskaże wam drogę. Życzę miłego pobytu. Połączenie przerwane.
Zanim delegaci zdążyli powiedzieć choć jedno słowo oczy Aki odzyskały blask, a ona sama zatoczyła się lekko prawie upadając.
- Słyszeliście Kapłana dessu! Służba już czeka za drzwiami. - Zawołała Aki swoim normalnym głosem.
Tymczasem Mroczny Kapłan nałożył poduszkę na głowę wściekając się, że został obudzony. Cóż, delegaci zostali z Aki, bez wątpienia będą mieli sporo pretensji, ale już ona im odpowie na nie wszystkie w swoim stylu. Używając ćwiekowanej maczugi jak inne argumenty nie podziałają.
- Słuchaj skrzacie. - Zaczął mówić Molina do Aki. - Przekaż moje instrukcje strażnikom. Goście mają nie wychodzić poza strefę gościnną. Do mojego przybycia nie mogą opuścić kościoła. Niech nasi magowie nałożą błyskawicznie blokadę na kościół, nikt ma go nie opuścić bez naszej wiedzy. Niech pomoże im Avalia jeżeli trzeba. Nie obchodzi mnie kim są, zapłacą za to co zrobili do tej pory.
Aki uśmiechnęła się pod nosem słuchając słów Moliny, które płynęły do jej świadomości. Wrzeszczący delegaci bez wątpienia nie mogli zrozumieć jej uśmiechu. |
_________________ All in the golden afternoon
Full leisurely we glide... |
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 07-08-2009, 18:17
|
|
|
W pokoju gościnnym..........
Znudzony Lucian siedział w fotelu i bawił się płomieniem przeżucając go z jednej ręki do drugiej. Tymczasem jego towarzyszka chodziła zdenerwowana sunąc połami błękitnej szaty po podłodze i od czasu do czasu rzucając w jego stronę złym wzrokiem.
- Co ci do diaska strzelił do głowy!? Nokautujesz dwóch strażników fireballami (małymi trza przyznać) a potem obrażasz Najwyższego Kapłana naszego sojusznika (przyszłego trzeba przyznać) którego nie widziałeś na oczy!
- Ależ widziałem......trzy razy...
- Słucham? - spytała zaskoczona Roxana.
- Pierwszy raz gdy widziałem go w kołysce, drugi pięć lat później przez okno a trzeci gdy wychodził z matką do miasta a ja przejeżdżałem przez wrota posiadłości.
- Moment.....chcesz powiedzieć że znałeś jego rodziców?
- Dokładnie.....chociaż wątpię żeby pamiętał.
- Mimo to żeby rzucać w niego zaklęciami.....
- Obrażał jego pamięć....straciłem kontrolę......chociaż muszę dodać do zarzutów jakie mu postawię skłonność do kanibalizmu - spojrzał na prawie zagojony palec....magia ognia w żyłach czyni cuda....... - no i skoro tak traktują wszelkich gości nie dziwię się że nie mają żadnych sojuszy.
- Większość gości nie próbuje na pierwszy widok zrobić z ciebie pochodni - odparła maginii zimno. - w każdym mąć razie nas tu zamknęli a wszystkie ściany otoczyli barierą.
- Ach ale jest przecież luka......
- Gdzie?
- Roxano nie sądzisz chyba że ci powiem skoro nas słyszą? - Lucian sięgnął ręką po ciasteczko stojące na stole a zrezygnowana rudowłosa opadła znużona na drugi fotel......
Kilkaset kilometrów od Skuld.
- Cóż chłopcze wyglądasz o wiele lepiej.
- Nie wiem jakim cudem tego dokonałaś babciu ale czuję się w pełni sił.
- Ohohohoho. Cóż staruszki wiedzą bardzo dużo.
- Między innymi jak wciągnąć potrzebne informacje za pomocą tortur? - Karel spojrzał zdziwiony na skrzyżowanie morgensterna z gruszką do lewatywy.
- To też ale ta wiedza nie będzie mi potrzebna. Właściwie żadna informacja nie jest mi teraz potrzebna. Za to myślę że ty powinieneś wracać do swoich.
- Tak. Myślę że masz racj........-całą jaskinią wstrząsnęła. babcia zachwiała się ale ustała podobnie szermierz.
- Karel! Pokarzsssssssz się! Wiem że tu jessssteś.
- Znam ten głos.....- westchnął - ani chwili spokoju.
- Dołóż mu chłopcze.
- Tak zrobię Babciu.....zobaczymy się jeszcze?
- Och z pewnością.....ruszaj!
Karel wybiegł na powierzchnię. Na spalonej słońcem powierzchni stała znajoma postać w fioletowym płaszczu.
- Ssssspotkaliśmy się znowu szermierzu - powiedział gadokształtny demon wspierając się na trzymetrowym mieczu.
- Widzę że mnie pamiętasssssssz.
- Taką gębę trudno zapomnieć. - spojrzał na miecz. - To.... Fenrir?
- Zgadza się! Jak widzisssssz trochę go przekułem - zachichotał sykliwie - i tym razem nie przy tobie tej kizi by ci pomóc!
- Nie potrzebowałem jej pomocy trzeba od tego zacząć...
- Cissssza! Trzeciorzędny bóg nie będzie mi się stawiał! Pustynia pochłonie twoje kości! - zakręcił mieczem nad głową i chwycił je oburącz.
- Naprawdę jesteście takie same - stwierdził Karel wyciągając własną broń i ustawiając się w pozycji do walki - demony..... |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
Ostatnio zmieniony przez Karel dnia 08-08-2009, 21:44, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Altruista -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 08-08-2009, 13:24
|
|
|
- Altruista! Altruista! - Darł się wyraźnie pobudzony tłum. Setki ludzi napierało niemiłosiernie na włócznie gwardzistów. Panowały istne przepychanki. Większość ze strażników potraciła w tym całym tumulcie swoje hełmy. Z najwyższym trudem powstrzymali mieszkańców Skuldu przed wtargnięciem na świątynne schody. Kapitan gwardzistów patrzył z nadzieją na bramę świątynną, modląc się w duchu o to, by Najwyższy Kapłan już wyszedł. Na szczycie schodów przed bramą świątynną był wybudowany kamienny ołtarz. Spoczywał na nim nagi, lekko oszołomiony narkotykami były faraon Horustep III.
- Wiesław! Wiesław! - Krzyczała grupka pijanych robotników. Co prawda nie wiedzieli na kogo wszyscy czekają, ale nie chcieli pozostać wobec tej całej zabawy obojętni.
W końcu po długich oczekiwaniach brama świątyni się rozwarła. Wyszedł z niej na bosaka Altruista. Miał on na sobie ceremonialną białą szatę, a na głowie czarny kapelusz z dużymi zajęczymi uszkami.
Tłum na widok swojego ulubieńca ryknął z zachwytu i bardziej naparł na włócznie,
przewracając kilku gwardzistów. Najbardziej rozrabiała grupa staruszek krzycząc:
- Dajcie go nam dotknąć!
Najwyższy Kapłan stanął na szczycie schodów i gestem dłoni pozdrowił zgromadzony tłum.
- Dzieci Macu-u! - Altruista krzyknął na cały głos. - Dziękuje żeście przybyli dzisiaj tak tłumnie. Wysłuchajcie teraz głosu tego, który został naznaczony przez samego Patriarchę Kica!
Altruista zrobił krótka pauzę po to tylko, by wyciągać z szaty jakaś kartkę papieru. Spojrzał na nią i odczytał tekst na głos, tak, by go wszyscy usłyszeli.
- Jobey Leiban, Maty Sonck, Elizabeth Hurley, Wonc Ulock. Rabin z Bolkowic.
- Ci wszyscy ludzie byli dobrymi wyznawcami MAC. Nikomu nie wadzili. Uprawiali rolę, prowadzili sklep, gospodę. Pracowali ciężko aby ich dzieci miały co jeść. A teraz - tu Altruista zrobił smutną minę i powiedział następne zdanie z wielkim bólem wymalowanym na twarzy - wszyscy nie żyją...
- Zabiła ich epidemia! Epidemia Masońska! Paskudni Masoni zesłali na Mulhorand śmiertelnego wirusa, który doprowadził do tego, że ci bohaterscy ludzie osierocili swoje biedne dzieci!
Altruista przetoczył pełnymi bólu oczami po tłumie.
- A wiecie czemu to Masoni zrobili?
- Bo ośmieliliśmy się mieć własne zdanie, własne poglądy. Ośmieliliśmy się mówić o tym, co nam się podoba, a co nie. Bo są zazdrośni o Prawdziwego Boga, jakim jest Kic. Masoni żyją w pogardzie dla miłości i pokoju. Oślepia ich nienawiść dla istoty ludzkiej. My nadajemy początek życiu, a oni chcą swoimi dziwnymi machinacjami nadać jemu koniec.
- Masoni - Altruista zacisnął swoje pieści i powiódł wzrokiem po tłumie - z nami nie wygrają! Nie pozwolimy nigdy by zrujnowali nasze marzenia!
- Nie cofniemy się nawet jak ześlą na nas setki innych epidemii! Będziemy trwać w swojej wierze i w miłości do Kica! Będziemy żyć wiecznie!
Tłum zaczął krzyczeć urzeczony głosem Altruisty. Najwyższy Kapłan musiał prosić kilka razy o ciszę.
- A gdzie są inni bogowie!? Pytam was: gdzie są!? Gdzie byli, gdy pojawiła się epidemia!? Gdzie byli, gdy uderzyło w nas tsunami!? Gdzie byli, gdy los uczynnił z was niewolników!? Nie internowali z prostej przyczyny...
Altruista zaczął błyskać to na lewo to na prawo swoimi zielonymi oczyma
- Gardzą nami! Tak, ci fałszywi bogowie, podobnie jak Masoni, maja nas w całkowitej pogardzie. Zostawili was na pastwę losu po to tylko, by obserwować jak cierpicie jako niewolnicy!
- Lecz MAC jest inny! MAC uwolnił was z niewoli. Pokazał wam jak żyć w miłości do bliżniego. A teraz nasze wspólne bractwo zaopiekuje się wszystkimi osieroconymi dziećmi i wszystkimi cierpiącymi. Nikt w tych trudnych czasach nie będzie się czuł samotny. Każdemu potrzebującemu zostanie udzielona pomoc.
Altruista wskazał dłonią bramę świątyni. Jakby na ten znak wymaszerowała z niej liczna grupa czerwonych, łysych kapłanów.
- W celu walki z epidemią powołałem zespół znakomitych lekarzy. Rozejdą się oni po całym Mulhorandzie i będą zwalczać epidemie. Zwalczą ją całą! Zapewniam was! Zrobię wszystko aby was wszystkich uratować!
Po tych słowach kapłana z tłumu rozległy się oklaski. Altruista otrzymał owacje na stojącą. Pewnie dlatego, że nie było miejsc siedzących.
- A teraz spójrzcie no na tego osobnika! - Altruista wskazał palcem faraona.
- To jest właśnie masoński bóg. Bóg, którego zaraz spotka kara za zbrodnie.
- Zabić go! - Krzyczał tłum. Altruista szybkim krokiem podszedł do ołtarza, w jego dłoni zmaterializował się złoty sztylet. Horustepowi wróciła trochę świadomość, wiedział gdzie się znajduje. Próbował się poruszyć, jednak nie mógł. Narkotyki jeszcze działały. Spojrzał w oczy Najwyższego Kapłana. Altruista w jego spojrzeniu ujrzał strach.
- Litości... - wyszeptał faraon, a Altruista na te słowa uśmiechnął się miło i przyjaźnie do niego.
- Nie bój się. - Odezwał się cicho i zaczął głaskać Horustepa po mokrych włosach. - Nie ma się czego bać, naprawdę. Uwolnię cię, nie będzie cię nic bolało. Nic a nic.- Kapłan nachylił się muskając wargami skroń Horustepa.
- Proszę, nie... - Błagał faraon.
- Cii, spokojnie, patrz na moje piękne oblicze. Wpatruj się w mój ładny uśmiech, to nie będziesz się bał. - Altruista wyprostował się, wzniósł sztylet w górę.
Spojrzał w niebo i krzyknął.
- All HAIL MAC! ALL HAIL KIC!! |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|