Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Forgotten Realms |
Wersja do druku |
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 10-08-2009, 00:35
|
|
|
Błysnęły iskry gdy zderzyły się ostrza. Karel został odrzucony do tyłu z powodu masy ogromnego ostrza. Szermierz przetoczył się na ziemi a następnie wykonał gwiazdę by uniknąć miecza zataczającego srebrzyste okręgi. Porucznik posłał w stronę demona błyskawicę ale ten przyjął ją na ostrze i odbił tak jak wszystkie poprzednie.
Karel zdołał wywnioskować dwie rzeczy.
1) Ostrze odbija wszystkie zaklęcia rzucone bezpośrednio na właściciela.
2) Im bliżej zmierzchu tym jest potężniejsze.
- Co jessssst? Zdziwiony? Czy może raczej pszesssssstraszony?
- Zgadza się twój problem z dykcją jest przerażający.
- A więc ciągle sssssszekasz? Już niedługo - powiedział demon gdy słońce zniknęło na horyzoncie a księżyc rozbłysł w pełnym blasku.
- Księżycu rzobłyśśśśśśnij! - wrzasnął demon. W oczy Karela dotarł oślepiający, srebrzysty blask. Gdy mógł znowu widzieć zobaczył że broń demona spowija poświata w kolorze księżyca.
- Terazzzzz jesssteś bez szanssssss trzeciorzędne bożyszcze. - stwierdził nieludzki oponent wykonując młynka mieczem. W stronę porucznika wystrzeliło kilkadziesiąt srebrzystych smug. Karel podskoczył pionowo w górę ale pociski podążyły za nim, ba! niektóre go wyprzedziły i zmierzały od góry. Smugi uderzyły w szermierza ze wszystkich stron. Nastąpił błysk a pył pustyni został odrzucony od epicentrum siłą uderzenia. Przerywając pustynną ciszę demon zaśmiał się triumfalnie ale śmiech zaraz zamarł. Bo oto ujrzał że Karel zdążył się otoczyć swoimi eterycznymi skrzydłami. Rozwinęły się one ukazując lekko uśmiechniętego właściciela.
- Niezła próba ale miałem wyższe karty. - stwierdził opadając powoli na ziemię.
~ Niestety znaczone - pomyślał, uśmiech był miną do złej gry - jeszcze raz to powtórzy i nie zdołam się w pełni zasłonić. Coś się przebije.
Z tą myślą przystąpił do ofensywy. Odbił pierwszą smugę żywego srebra i zneutralizował piorunem drugą. Porucznik chwycił miecz oburącz, miecz uderzył od dołu.....
Tylko po to by Raikomaru odbił się od srebrnej bariery niczym piłka. Siła uderzenia była jednak tak wielka że Karel upadł. Jego oponent syknął triumfalnie. Fenrir uniósł się i opadł......
Tylko po to by zatrzymać się w połowie. Oboje byli zaskoczeni.
- Co?! - demon był sparaliżowany szokiem, jego broń trzęsła mus się w rękach.
Tymczasem Karel nie marnował czasu i zdołał się poderwać na nogi. Zrobił olbrzymi zamach niczym kosiarz na zborze.
- Mówiłem ci. Ten miecz się tobą brzydzi - miecz uderzył ku przerażeniu gadzioskórego.
Odcięta głowa poszybowała w górę natychmiast zajmując się płomieniem. Wzwyż poleciał także miecz wyrzucony przez agonalne skurcze mięśni. gdy truchło w jednej chwili strawił płomień zostawiając tylko kupkę popiołu dokładnie w jej środek wbił się Fenrir.
- No tak. Dramat. - stwierdził szermierz.
- Ohohoho! Brawo chłopcze - Karel spojrzał przez ramię.
- Przyglądałaś się babciu?
- Oczywiście! To był prawdziwy pokaz sztuki szermierczej. Walczyć od rana do wieczora. Masz świetną kondycję.
- Czyli widziałaś.....a gdzie ,,dasz radę chłopcze!" ?
- Nie chciałam cię rozpraszać. Ale myślę że on ma z tobą do pomówienia - wskazała ręką na olbrzymi miecz. Porucznik podszedł do niego i położył jedną dłoń na rękojeści. Ostrze zamruczało i rozświetliło się. Po chwili w dłoni Karel trzymał srebrny łańcuch.
- Wygląda na to że zaakceptował cię jako nowego właściciela. A teraz ruszaj....nie możesz tu tkwić na środku pustyni! Myślę że twoi cię potrzebują.
- Do zobaczenia babciu - stwierdził szermierz rozwijając skrzydła. Wypustki zafalowały na nieistniejącym wietrze. Karel wzniósł się wysoko i podążył w kierunku Skuld.
- Hohoho. Jakaż żywotność! Aż miło popatrzeć.....a propos patrzenia gdzie ja położyłam tą szklaną kulę? - spytała siebie wracając do groty. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 12-08-2009, 20:45
|
|
|
Sztylet ofiarny wzniósł się w górę i miał opaść... gdy ręka Altruisty została unieruchomiona w żelaznym uchwycie. Świetlista istota o głowie białego lwa i skrzydłach sokoła, roztaczająca wokół siebie światło silne niczym promienie słońca trzymała mocno i pewnie, po czym rzuciła sparaliżowanego zaskoczeniem kapłana w dół, ku stopom ołtarza. Nieziemski byt podniósł nieprzytomnego faraona i spoglądając na tłum, przemówił, a ci, którzy słyszeli jego słowa czuli, że ich siły witalne rosną, a rany i choroby leczą:
-Strzeżcie się Wy, którzy zaufacie demonom. Strzeżcie się Wy, którzy zaufacie językowi sprzymierzeńca Seta, wroga bogów. Strzeżcie się, bowiem choć siły zła tymczasem uzyskały przewagę, zginą i sczezną wkrótce, jako zawsze było. W promieniach prawdziwego życiodajnego Słońca fałszywy prorok ustąpi, mimo swej mrocznej magii. Ci zaś, którzy za nim podążą, razem z nim zostaną wtrąceni w najgłębsze poziomy Otchłani. Tako rzekłem.
Dziwna istota znikła, nim ktokolwiek zdołał zareagować, lecz jej słowa rozbrzmiewały echem raz za razem... a razem z nim zniknął faraon. Opowieści o pojawieniu się boskiego awatara obiegły lotem błyskawicy całą stolicę, a szybko rozpowszechniać zaczęły się poza jej granice... lecz rosły z każdym powtarzającym. Już wkrótce słychać było o armii, która zstąpiła z niebios by walczyć z najeźdźcą, o śmierci wielkiego kapłana, a nawet o upadku z niebios świątyni heretyków... a opowieściom pomagał krążyć dźwięk Harf, które zaczęły grać w całym państwie.
Tymczasem w kwaterze drowów kapłani, iluzjoniści i inni specjaliści gratulowali sobie udanego pokazu.
Warto również wspomnieć, że przybyli mnisi z pozostałych zakonów... a do armii Darkspeara zbliżał się liczący ponad pięciuset ludzi doborowy oddział paladynów. |
_________________
|
|
|
|
|
Fei Wang Reed
Łaydak
Dołączył: 23 Lis 2008 Skąd: Polska Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 13-08-2009, 16:46
|
|
|
Wiele zobaczył ostatnimi dniami. I chociaż podróż niemiłosiernie dłużyła się, w zaistniałych warunkach wnikliwa obserwacja i tak była jedną z ciekawszych zajęć, na jakie mógł sobie pozwolić. Leciał więc nad pokrytymi zamarzniętym śniegiem północnymi krajami Faerunu, aż w blasku ostatnich promieni zachodzącego słońca stracił z oczu Morze Pływającego Lodu. Leciał wysoko, bo tuż poniżej powierzchni kłębiących się bielą cumulusów. Zastanawiał się nawet, jak może wyglądać tam - z dołu, ale dość szybko zaprzestał prób wyobrażenia sobie tego zdając sobie sprawę, że pośród tej białej krainy, tysiąc metrów pod stopami, nie ma nikogo, kto mógłby go zauważyć - tam nie ma nikogo w ogóle.
Ten u góry także nie okazywał specjalnego zainteresowania podróżnikiem, który odnosił czasem wrażenie, jakby dla niego nie istniał. Zresztą, był on z tego nawet rad - ostatnimi czasy miał okazję się z nim skonfrontować. Nie, to stanowczo nie były ciepłe spotkania.
...Więc lot trwał już drugi dzień, kiedy nagle zdało mu się, że coś czerwonego mignęło w oddali, gdzieś na granicy horyzontu, dokładnie z kierunku, w którym zmierzali. Podróżnik, wytężając wzrok, spoglądał w okolice zapamiętanego miejsca przez następne pół godziny (albo mu się zdawało, że to pół godziny). Patrzył z taką intensywnością, że prawie nie zauważyłby cienia, który nagle na niego padł. Kątem oka podróżnik spojrzał w prawo. Ciemna plama na tle słońca, po kilku sekundach przezwyciężania olśnienia, stała się sylwetką czerwonego smoka. Gad ten leciał wprost na niego.
Oczy mu łzawiły od nadmiaru światła. Chciał mrugnąć, lecz nie mógł. Coś swędziało pod łopatką ale ręce, jak i całe ciało, miał skute lodem. Szarpnęło nim, do uszu dotarł odległy ryk, choć w rzeczywistości musiał on należeć do nadzwyczaj wielkiego, białego smoka, trzymającego w szponach bryłę lodu. W niej zaś Fei, niezbyt zadowolony ze swojego położenia, czekał dalszego biegu wydarzeń.
- Spoiler: pokaż / ukryj
- Al, specjalnie na Twoje życzenie. ;)
|
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 13-08-2009, 22:41
|
|
|
Tymczasem, w odległym Untherze książę Rhyald Darkspear porządkował sprawy wewnętrzne. Ataki z nieznanego źródła nieco zmogły kraj, jednakże mimo wszystko książę zdołał wystawić łącznie piętnastotysięczną armię (koszty tej inicjatywy budżet regionu miał boleśnie odczuwać jeszcze przez dłuuuugi czas). Co więcej, nie próżnował – nawiązał rozległe kontakty z organizacjami całego Faerunu… Choćby malaugrimowie uznali go za jednego z nich w wyniku przezornych starań, jakie książę podjął z chęci stworzenia „potrójnej tożsamości”. Tym samym , nie był już zmiennokształtnym podszywającym się za władcę Wolnego Untheru… Był zmiennokształtnym, który udawał innego zmiennokształtnego przyjmującego tożsamość Rhyalda Darkspear.
Miało to również inne pozytywne efekty, gdyż poprzez malaugrimów władzeuntherskie posiadły informacje o sprawcach dziwnych ataków. Okazało się bowiem, że (w ramach prowadzonego przez dziwne istoty przenikania do innych części Wieloświata) jeden z nich znalazł swe miejsce w szeregach oddziałów wspierających Caladana. Wprawdzie dużo się nie dowiedział – ów zdradził mu imię dowódcy oraz kilka podstawowych faktów… Między innymi to, że ów zmierzać miał na wyspę Ilighon, gdzie miał przeprowadzić jakąś akcję.
I tyle wiedział w momencie, kiedy naprędce zbierał oddział - Isimuda, piętnastu Północnych Czarodziejów, pięciu Nekromantów Kultu Smoka, Malowanego Maga – niedoścignionego mistrza iluzji oraz trzy drakolicze… Oraz dziesięciu gwardzistów (wraz z Furifaxem) jako eskortę. Tylu ludzi miało uderzyć na oddział, który rzekomo miał się spotkać z nieprzyjacielem na wyspie, po czym – stworzyć iluzje i postarać się zwabić przywódcę nieprzyjaciół w zasadzkę.
Pierwsze minuty planu przebiegały, jak powinny. Nekromanci zwyczajnie wyssali siły witalne z oddziału Caladana (zostawiając przy życiu tylko dwójkę nieprzytomnych nieprzyjaciół), po czym Malowany Mag zasnuł wszystkich zasłoną iluzji. Jeśli ktokolwiek zauważył błyskawiczny atak, wnet o nim zapomniał pod wpływem subtelnych czarów.
Teraz zostawało tylko czekać… |
_________________
|
|
|
|
|
Caladan
Chaos is Behind you
Dołączył: 04 Lut 2007 Skąd: Gdynia Smocza Góra Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 14-08-2009, 19:58
|
|
|
Mewy przeleciała wzdłuż wyspy, przypatrując czy przypadkiem nie ma jakiś zakłóceń, albo wróg nie czyha za rogiem. Po raporcie każdego Szkarłatnego rozkazałem, żeby przeobrazili się następne stadium polimorficzne. Każdy z nich zamienił się jakieś zwierzę nocne. Większość z nich była sowami. Byli moimi oczyma i uszyma na szerszy teren. Przez ten czas na plaży wszystkie moje zmysły działały na najwyższych obrotach i swojej magicznej torby wziąłem martwe ciało(nie pytajcie skąd), które jeszcze nie końca odmroziło się, ale wyglądało jakby niedawno umarło, które miało mój zapach. Zostawiłem je w połowie niedaleko wejścia do lasu, a sam zamieniłem się pochodną żywego żywiołu. Oczywiście wcześniej zwierzęta zauważyły moją obecność i powiadomiły obecność intruza. Po pewnej chwili z niedaleko mnie wyszło parę druidów, którzy byli zakamuflowani, a za nimi ich zwierzęcy towarzysze. Sprawdzali ciało, a następnie rzucali czary, które miały ujawnić czy nie ma tu kogoś innego a zwierzęta wąchały okolice. Nikogo nie wykryli. Cieszyłem się w duchu za tą wrodzoną umiejętność. Pod pretekstem większego wiatru przyczepiłem się do przebrania Druida. Długo nie trzeba było czekać zanim przybyłem do wioski. Po przybyciu do wioski przetransformowałem się w kolejny żywioł, gdy przybył do dowódcy eskapady jakaś ważniejsza osobistość, która wysłuchała historii rozbitka. W tym momencie zamieniłem się w powietrze i weszłem w krwiobieg(tlen) drugiego druida, który szedł do głównej siedziby Szmaragdowej Enklawy. Po powiedzeniu sprawozdania Starszym, wyszedłem z ciała formie dwutlenka węgla i skropliłem się na ziemię. Przeczekałem dyskusję wybrańców o nie dawnym zagadkowym zdarzeniu i zamieniłem się w swoją postać, trzymając ręce do góry, pokazując, iż nie mam wrogich zamiarów.
Zanim obudzicie cały las. Wysłuchajcie mnie. Nie mam złych zamiarów. Miałem swoje powody, aby w taki sposób pojawić się.Byli oni zaskoczeni przybyszem, a zarazem mocno zdenerwowani, ale szybko uspokoili się .
Kim jesteś i czego chcesz-Odezwał się pierwszy obok mnie
Uśmiechnąłem się
Nazywam się Aran Draco Trays. Jestem przybyszem z innego świata, które nie jest nikomu Torilu znany. Tak przypuszczam, wracając do sedna sprawy. Mam dla was ofertę. Z tego co słyszałem chronicie przyrodę w granicach rozsądku. Moja organizacja chciałaby w tym wam dopomóc. Chcielibyśmy za pewną opłatą dostarczyć samosiejki drzew, które od razu pod wpływem księżyca wyrastają , a także bardzo małe stworzonka, które oczyszczałyby rzeki od nieczystości. Nieraz w miastach trochę śmierdzi. To zmieniłoby ekosystem na bardziej przyjazny dla wszystkich. Jesteśmy też skłonni oddać wam nasiona roślinność, potrafiające same wyżywić ludność małego miasta na kilka dni. Ludzie nie musieliby tak bardzo karczować lasów dla swoich trzód i zwiększać pola z powodu ich zwiększenia.
Nie dowierzali mi, więc zaprosiłem ich na pokaz. Przeciąłem pierwsze lepsze drzewo, co spowodowało ogólne oburzenie. Wiele zaczęło rzucać czary ofensywne, ale jeden z starszyzny ich uspokoił ręką. Na miejsce dawnego drzewa zostawiłem nasionko.
Teraz tak umawialiśmy możecie mnie skuć. Jak nic nie wyrośnie do rana możecie mnie stracić.
Ranek dochodził i słoneczko przyjemnie łaskotało moją twarz. Wtedy w drzwiach stanął jeden z druidów, który powiedział, żeby poszedł zanim. Drzewo wyrosło. Było takie same.
Jak to zrobiłeś – Spytał się jeden z starszyzny.
Nic natura samo to zrobiła. To nasionko jest z drzewa księżycowego, które ma dosyć specyficzne charakter z powodu szybkiego dojrzewania w trakcie pełni księżyca. Jesteście zainteresowani -
[b]Musimy się zastanowić[/i]-
Poczekam na waszą decyzję.
Na odpowiedz długo nie musiałem czekać. Niechętni byli, ale widzieli, że mój projekt mógł uchronić naturę przed zagrożeniami ze strony rozrastającej cywilizacji. Rozmowy negocjacyjne trwały do południa. Wtem odezwał się Aton, podając kod najwyższej wagi.
Aran zostaliśmy wykryci.
Wiedzą o naszej obecności. Za późno wyłapaliśmy przeciek. Jeden z krasnoludów okazał się Zmiennokształtnym z krainy Cieni. Bardzo cwany był. Nie zdążył wszystkiego powiedzieć. Nie wiemy jak dowiedział się o twojej misji. Sprawdzamy inne krasnoludy w bazie i czy przypadkiem ktoś z szkarłatnych, lub draxów nie jest Malaugrimmem. Niedawno dostaliśmy przekaz z spodka że grupa drakoliszy i ludzi wyruszyła w twoi kierunku znad Untheru. Radziłbym na wszelki wypadek z stamtąd czmychać wraz druidami.
Mamy poszlaki, ale nie do końca jesteśmy pewni. Z ostatnich doniesień udało nam się też zarejestrować manifestację Boga w Mulhorandzie. Jego sygnatura energetyczna jest magiczna, ale jeszcze nasi ludzie sprawdzają czy przypadkiem się nie pomylili się. Postaramy się dowiedzieć kto ją ma. Jakiś duży obiekt przeszkadza w skanowaniu Skuldu.
Mamy to coś chciałeś. Ekipa Manipulatorów, Czarodzicieli i Draxów jest mocno pokiereszowana. Teraz są pod opieką medyczną. Kilku zginęło, ale mamy ich dusze. Znajdziemy dla nich nowe ciała.
Roar niedługo wyrusza w swoją podróż. Tym razem ma dużego Asa w rękawie.
Cormyr jest wdzięczny za pomoc przy przyprowadzeniu akcji anty orkowej i odbudowania kraju. Jednkaze chcą z tobą spotkać. Sembia zgodnie z wcześniejszymi założeniami dołączają do sojuszu. Zaprosiłem ich wszystkich do Westgate.
Podczas misji do piratów złapaliśmy wampira, który planował podbój Chessenti. Złapaliśmy delikwenta.
W Faerunie jest za duży rozruch wsród różnych organizacji. Dołożyłem środków do sprawdzenia tego stanu. Przybyły też kolejne oddziały*
Odebrałem. Weź parę spodków i niech wejdą w tryb transmisyjny. Wiesz o co chodzi.
Po usłyszeniu wiadomości podszedłem do Starszyzny i powiedziałem o zaistniałej sytuacji. Ci zgodzili się na pomoc niechętni po mojej namowie, że lepiej dmuchać na zimno niż być trupem. Rozkazałem swoim podopiecznym ujawnienie i przeprowadzenie akcji ratowniczej. Druidzi rozkazali zwierzętom uciec do głębokich jaskiń, lub poza wyspę. Zanim połowa Druidów weszła w portalu, które prowadziły do bezpiecznej przystani. Poprosiłem paru druidów i szkarłatnym zadrasnąć się . Z ich kropli krwi stworzyłem idealne kopie, które nie miały duszy, ale poruszały się bezwiednie. Po odejściu wszystkich sam puściłem krew i zmaterializowałem swoje odbicie. Zamknąłem portal za sobą. Atak z kierunku wschodniego był transmitowany w formie psionicznego przekazu do wszystkich miast, które miały być niebawem moim sojusznikami. Widać było, że grupa uderzająca jest z Untheru. Nekromanci nie tylko wyssali siły kopii i je zabiły w większości, lecz cały najbliższego ekosystemu uległ uszkodzeniu. Druidzi widząc swój dom, który zostawał bezmyślnie niszczony. Chcieli wrócić i walczyć. Powiedziałem, że nie mieliśmy szans na przeżycia. Zemsta przyjdzie później. Złość i gniew trzeba pielegnować wśród kwiatków. Od tego momentu Szmaragdowa Enklawa stała się niespodziewanie moim bardzo wiernym sojusznikiem. Jak wróciliśmy po dłuższym czasie po napaści, gdy nie było już sił wroga. Po tym zdarzenie wiedziałem jeszcze do kogo będę mógł zwrócić o pomoc. Moje siły rosły. Minusem było za szybkie ujawnienie. Cóż życie jest nie przewidywalne pomyślałem.
Gdzieś daleko od wcześniejszych wydarzeń wielki glut nie wiadomych przyczyn poszedł w górę rzeki. Powoli rozrastał się i przetwarzał się w swoją prawdziwą formę. Bractwo nie wiedzieło do końca co wypuściło. Stara istota czuła życie i była wolna. Po przeczworzeniu szedła w kierunku Untharu.
*Opisze pózniej je w wiadomym temacie. Kilka bedzie nowych jednostek. |
_________________ It gets so lonely being evil
What I'd do to see a smile
Even for a little while
And no one loves you when you're evil
I'm lying through my teeth!
Your tears are all the company I need |
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 15-08-2009, 13:23
|
|
|
Pułkownik MACu w końcu wylądował na ulicach Skuld. Zrobił to na tyle przemyślnie że raczej nikt go nie zauważył(poza paroma dzieciakami, ale kto uwierzy dziecku?). Ubrany w pustynny burnus - otrzymany od starowinki - podążył w kierunku pałacu. Rozmyślał nad tym co widział z góry. Naniesione morskie osady zdecydowanie nie były naturalne szczególnie że były tak daleko od wybrzeża. Nie wątpił że Altruista ma dla niego tyle wieści co on dla niego. Wreszcie dotarł do pałacu strażnicy zagrodzili mu drogę.
- Stać nikt poza.....- urwał jeden widząc jak Karel odsłania twarz. Zanim zdołał choćby zasalutować szermierz gestem nakazał mu milczenie. Już bez większych komplikacji dostał się do środka. Zanim zdał raport Altruiście podążył do własnych komnat by przebrać się w swoje ulubione ciuchy. Po chwili znana sylwetka w skórzanej kurtce i dżinsach znowu była widziana przez bardzo zdziwionych podwładnych. Karel wszedł do tymczasowego gabinetu wyższego kapłana bez pukania i bezszelestnie. Altruista w skupieniu wpatrywał się w jakieś dokument dopóki z koncentracji nie wybudziło go chrząknięcie.
- Eheeem, mam dobre wieści i złe wieści.
- A to co? - kapłan wskazał na srebrny łańcuch wystający z kieszeni kurtki.
- Suwenir. A więc.....- i rozpoczął sprawozdanie. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Altruista -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 16-08-2009, 08:31
|
|
|
-Interesujące. - Powiedział Altruista po wysłuchaniu raportu Karela. - Przekaże później twoje sprawozdanie Novakowi, powinien się z nim także zapoznać.
Altruista wstał zza biurka i spojrzał przenikliwie w oczy Karela.
- Wiesz Karelu, jesteś paskudny, zewnętrznie brzydki, lata wojen naznaczyły twoje ciało licznymi bliznami. Ale nie przejmuj się tym. - Najwyższy Kapłan stanął koło dużego lustra ze złotą ramą.
- Podejdź do mnie. - Odezwał się po chwili świdrując Pułkownika swoimi zielonymi oczyma. Karel trochę niepewnie ruszył w stronę Altruisty. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, że Najwyższy Kapłan jest teraz w jakimś swoim świecie.
- Spójrz Karelu. - Altruista położył dłoń na jego ramieniu i wskazał mu palcem ich lustrzane odbicia. - Widzisz to? Dostrzegasz? Jesteś teraz piękny. A wiesz co to sprawia? - Karel pokręcił przeczącą głową. Altruista uśmiechnął się i mocniej zacisnął dłoń wbijając paznokcie w jego ramię. - Moja obecność. - Wyszeptał mu do ucha. – Tak, moja bliskość sprawia, że stajesz się teraz osobą doskonałą i wspaniałą. Ale wiesz? Ty sam możesz dostąpić takiego daru boskości. Wystarczy tylko byś był cały czas oddany Kicowi. A właśnie... - Altruiście się coś przypomniało. Zabrał dłoń z ramienia Karela.
- Patriarcha ma dla ciebie nowe zadanie. Nelderild i Gheldaneth, są to dwa miasta Mulhorandzkie, które musimy zdobyć. A teraz nadarza się nam okazja ku temu.
- Z raportów Novaka wynika, że mury tych miast zostały zdruzgotane przez tsunami. Więc zbierz armie. Chcę byś jutro z samego rana wyruszył na czele naszego wojska.
- Pamiętaj też, że nie jest to istotne którym miastem zajmiesz się najpierw. Masz je po prostu oba zdobyć. Wiem, że tylko ty możesz tego dokonać. Bądź naszym mesjaszem, spraw aby Kic był z ciebie dumny.
- Dobrze, to wszystko Najwyższy Kapłanie? - Karel chciał już opuścić tą komnatę. Odkąd przekroczył jej próg to czuł dziwnie i nieswojo.
- Tak, możesz mnie zostawić, oddam się teraz modlitwie. - Po tych słowach Altruista obrócił się do Karela plecami. Ściągnął z siebie szatę, obnażając przed Pułkownikiem swoje nagie plecy. Karel nie zastanawiając się ruszył w stronę wyjścia. Kątem oka zauważył jeszcze jak Altruista klęka nago przed posągiem Kica.
Wariat na górze, wariat na dole. - Zdążył jeszcze pomyśleć Karel zanim opuścił komnatę. |
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 16-08-2009, 16:15
|
|
|
Zasadzka się nie powiodła – i musieli ponownie teleportować się do Shussel, gdzie aktualnie stacjonowała większość sił. Jednocześnie zaś magowie spróbowali obudzić kopie, które jednakże… okazały się nie mieć duszy. Teoretycznie były bezużyteczne, jednakże… Mogły przydać się do opracowania
***
- Panie, mamy osobiste przesłanie od księcia Rhyalda! – zawołał w gaju druidów nieopodal Mordkulin jeden z kręgu.
Chwilę później władca miasta osobiście rozmówił się z księciem, który wprowadził go nieco w tajniki polityki. I przedstawił mu swą propozycję interwencji w Chessenti, gdzie królewski ród Judeów miałby odtąd sprawować dziedziczną władzę, a ich ojczyste miasto miało być zwane Północną Stolicą. A to wszystko za cenę przyszłej pomocy w odbudowie księstwa.
Po prawdzie, to władca był sceptyczny – jednakże stwierdził, że jeśli władca zdoła zademonstrować swą moc (przykładowo upokarzając Lutcheq), to Mordkulin podejmie wyzwanie.
***
Na niebie nad Untherem zniknęła gwiazda. Była mała, lecz magowie wciąż ją obserwowali, gdyż przez astrologów była wiązana z losem księcia Darkspeara. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie sposób zniknięcia – przeczący wiedzy astrologicznej wszelkich mędrców krainy. Pozostawało jedno wyjaśnienie, stworzone przez Isimuda. Otóż, coś musiało gwiazdę przysłonić – i dobrze byłoby Pierwotnie dowódcy wzięli to atak magiczny - naruszenie sojuszu ze strony miasta Mordukind, jednakże Północni Czarodzieje już po kilkunastu sekundach zmienili zdanie. Jak na atak magiczny, to było zanadto subtelne. I dlatego, po kilkunastu kolejnych minutach, sam książę polecił dwójce pomniejszych drakoliczy udanie się na zwiad.
Pięć minut później do księcia dotarł magiczny przekaz jednego z nich o „niezidentyfikowanym obiekcie latającym”, co później (dla zachowania tajności) przetłumaczono na loross („unidentified flying object”) i opatrzono skrótem UFO. A piętnaście minut później przez niebo ponad Shussel uciekał latający spodek, jednakże został zniszczony przez drakolicze.
***
- Odgródźcie ten teren. Nie dbam o to, ilu gapiów będziecie musieli przepędzić. Tajemnica ma być! – krzyknął Darkspear do swoich przybocznych, którzy szybko przystąpili do wykonywania polecenia. Wprawdzie szło im to opornie, lecz gdy do akcji włączył się Malowany Mag, który stworzył iluzję ataku smoka, tłumy gapiów szybko się rozproszyły.
- Dobrze… Niniejszym zakazuję jakiegokolwiek wstępu na ten teren bez mego zezwolenia. A obszar oddaję mistrzowi Gordanowi z Gondu, który zechciał odwiedzić nas w poszukiwaniu wiedzy i z chęci naukowego wyjaśnienia fenomenu tsunami. Od teraz jest strefa… – tu książę się zamyślił, a po chwili wymówił pierwszą rzecz, która przyszła mu na myśl, czyli liczbę obecnych – …pięćdziesiąta pierwsza.
***
Niedługo później na zachód, w stronę Chessentii, wyruszyła jednostka pod osobistym dowództwem Rhyalda, część armii została w Shussel, a główne siły podążały w kierunku Unthalassu.
***
- Karanokowie zgrzeszyli przeciw prawom boskim i ludzkim! Entropię bezmyślną czcili, a magię dar – bogów wielkich dar – zniszczyć chcą! To i nie dziwota, że Lutcheq zwą miastem obłędu, a bogowie nas pokarali! Wspomnijcie ową dziwną falę! Czyż ona nie była dostatecznym ostrzeżeniem?! Ślepcem trzeba być, aby nie zauważyć przesłania! „Nawróćcie się i zrzućcie jarzmo zła, a ocaleni będziecie”. Takoż powiadam wam, że zaprawdę ostatnia jest to chwila na nawrócenie! Za niespełna dwa dni bowiem proroctwo się dopełni i ukaże się bestii trzynaście – bowiem taka jest złego liczba – które symbolizować będą przymioty i grzechy Karanoków: obłęd, pychę, zepsucie, gniew, lenistwo, zawiść, nieumiarkowanie, zazdrość, nieczystość, sodomię, brak szacunku dla sacrum, zdrada, nienawiść! I owe bestie pożrą Karanoków, jako że od bestii się nie różnią. Lecz przybędzie i inna bestia, która symbolizować będzie bożych wybrańców – Judeów ród, któremu Chessentią rządzić jest pisane! – mówił ubogi brat Hiacynt, duchowy przywódca komuny Nowego Brzasku w Lutcheq. I jeden z pięciu agentów malaugrimów w mieście.
Zawtórował mu chór pięciuset głosów – wielu elfów i krasnoludów, prześladowanych przez władzę… a także większości magów w mieście, jak i części zwyczajnych mieszkańców. Słowem, wszystkich tych, którym władza zalazła za skórę, a także innych, którzy uwierzyli w odnowę moralną miasta, którą obiecywali im ubodzy braciszkowie.
Tylko „braciszkowie” wiedzieli, ilu zakazanych uroków używać musieli podczas pierwszego dnia działalności. Inaczej wizja stworzenia grupy zwolenników Judeów (w ciągu czasu od przybycia malaugrimów) byłaby całkowicie nierealna. Inna sprawa, że teraz już ich ruch zdobywał popularność i bez żadnych sztuczek z wpływaniem na umysł. Lord Maelos naprawdę nie był popularny – co pozwoliło na zdobycie dwóch tysięcy zwolenników i (de facto) opanowanie jednej z dzielnic. Wprawdzie nominalnie uznawali zwierzchnictwo władców, lecz uzbroili się, stworzyli milicję i sami pilnowali porządku w swej dzielnicy. Oczywiście, nie odbyło się bez drobnych starć – lecz, w związku z zakazem uprawiania magii, po stronie Hiacynta opowiedziała się ogromna większość magów… I siłom Karanoków pozostało tylko uciekać przed ową „mroczną i tajemniczą siłą magii”, jak głosiła oficjalna propaganda miasta…
***
Nowe posiłki Smoczego Kultu, które przybyły z północy i przyleciały do Messempraru , tworzyło się piętnaście drakoliczy i dwa majestatyczne smoki. I wszystkie one zostały skierowane ku Lutcheq…
***
- Rozumiesz?! Klan Twardego Topora ma za pomoc otrzymać kopalnię twoich przodków! – stwierdził inny malaugrim, który był jednym z dwóch szpiegów wśród krasnoludów… towarzyszem pierwszego, który zginął śmiercią tragiczną – Zabili twego syna, Thorgarze! Bo stwierdzili, że on jaki zły jest! Przeklęte "żmije"! Jeszcze tak rozgniotły twego syna, że nawet nie wyglądał jak krasnal! Nawet tyś go nie poznał!
Ale wyglądał jak typowe, zniszczone truchło malaugrima… – dodał w myślach.
- Mądryś, Gormirze, mój bracie… Ale mój syn się ostatnio zmienił… Jakby sobą nie był.
- Bracie, a myślisz, że po kontakcie z ich brutalnymi soldatami, to i ty byś się nie zmienił! Musisz przejrzeć na oczy, zanim przyjdą ostatecznie zniszczyć twój klan! Musisz na nich uderzyć! – a przynajmniej musiał dać się oszukać, jeśli malaugrym Alynym miał przeżyć. Sprawdzanie, czy nie ma malaugrimów przelewkami nie było.
- Thorgarze Żelazny! Przybyli przedstawiciele Bractwa! – rzucił jeden z krasnoludów, a Thorgar kiwnął głowę na znak przyjęcia audiencji.
Trzy minuty później dziesiątka żołnierzy Bractwa Równowagi była już w salach klanu, a Alynym gotował się na śmierć… Wtem dowódca dziesiątki (dziesiętnik? – szpieg nie znał podziału wojskowego przeciwników) ozwał się do przywódcy:
- Thorgarze, ta istota jest szpiegiem i musimy ją…
- Co?! – władca spurpurowiał z wściekłości – Najpierw mego syna, a później brata?! Jakem, z klanu Hardego Kamienia, zginiesz! – z tym słowem wraził trzymany w ręku sztylet w pierś zaskoczonego przywódcy.
Pięć dziesiątek i dwa krasnoludy zwaliły się jak burza na przybyszów, którzy nie mieli szans z napierającymi wojownikami. Wprawdzie ośmiu małych wojowników zginęło, lecz zaskoczeni przeciwnicy byli pokonani. Przetrwał tylko (półżywy już) Drax-dowódca, którego Thorgar zabronił zabijać bez tortur…
***
A kilka godzin później oddziałek krasnoludów zmierzał ku siedzibom największego klanu – klanu Twardego Topora. Kierowali się tam, aby pomścić urojone zniewagi – w czym wydatnie miała pomóc niespodzianka zastawiona przez martwego malaugrima.
Przynajmniej, o ile wcześniej ktoś nie wytłumaczy sytuacji wściekłym krasnoludom. |
_________________
|
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 16-08-2009, 19:15
|
|
|
Pięciuset paladynów Tyra. Trzydziesty własnych paladynów Mystry. Sprzymierzeniec mający kontakty z Kultem Smoka, co jest stanowczo całkowicie wbrew regule. Własne oddziały, które najchętniej rozerwałyby sprzymierzeńca na strzępy. I sprzymierzeniec mający ochotę na to samo - tak, stanowczo życie nie oszczędzało Sigismundowi Dragonheart problemów. Pomijając już fakt, że jemu samemu nie pasowało raczej kontaktowanie się z Kultem Smoka. Niestety, nie było wyjścia.
Westchnął i złożył złociste skrzydła. Był zmęczony całodzienna jazdą, której potrzebowali by dogonić oddziały księcia nim ten oddali się poza ich zasięg. A teraz czekała go jeszcze audiencja... potarł kłykciami czoło i przywołał giermka, aby ten pomógł przywdziać mu paradny pancerz.
W innym miejscu tymczasem, kilkadziesiąt mil od Skuld Daerian unosił się w powietrzu, badając linie magii przepływające przez krainę. Bariera odgradzająca dostęp bogom była więcej niż ciekawa dla każdego posługującego się magią... i nie tylko on się nią interesował. Był pewien, że całkiem niedawno mignął mu w powietrzu Khelben, Elminster nawet go pozdrowił, a miał też niejasne wrażenie, że Halaster wyniósł się na chwilę z Podgórza, bo wyczuł coś, co bardzo przypominało jego aurę. Nie wspominając już o Szass Tamie, z którym nigdy się nie lubił... ale cóż, nieważne. Skoncentrował się ponownie na magii...
Karel udawał się ku swoim celom, gdy magiczne alarmy kościoła zawyły. Zdumiony, lotem błyskawicy podążył w miejsce, które wskazywało mu ostrzeżenie... po to, by wpadłszy do komnaty jednego z arcymagów ujrzeć wysokiego nieznajomego, okrytego szarym płaszczem z kapturem. Cała twarz, poza ustami, wyszczerzonymi w wrednym uśmiechu skryta była pod owym nakryciem głowy. Obcy z radosnym uśmiechem pokazał Karelowi uciętą głowę arcymagą, którą trzymał w ręce... a krwawe ślady na torbie przy pasie wskazywały na miejsce, gdzie znalazło się ciało. Mistrz miecza skoczył, bu uderzyć, ale obcy był szybszy... momentalnie zniknął w cieniach, unosząc ze sobą ciało i głowę byłego czarodzieja.
Na ulicach Skuld tymczasem coraz częściej można było spotkać bardów, śpiewających pieśni... niektórzy z nich dodawali otuchy i namawiali do wiary i wytrwałości, działając otwarcie i śpiewając po placach. Inni, zwykle krycie ciemnymi płaszczami mówili o stawianiu biernego oporu, a nawet o cichym mordowaniu samotnych żołnierzy MAC. Bowiem w każdym domu znajdzie się nóż, którym można zranić, sznur, na którym można powiesić, czy też woda. Czysta, zdrowa woda, którą można oparzyć... |
_________________
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 18-08-2009, 12:29
|
|
|
- Sigismund Dragonheart, paladyn Mystry! – zapowiedział przybycie sojusznika jeden z paladynów Tyra. Wyjściem przez szereg zaskarbił sobie uwagę nekromantów Kultu, którzy po cichu skomentowali jego przydatność jako materiału na zombie.
Do namiotu Rhyalda wszedł człowiek odziany w błyszczący, paradny pancerz. Symbol wygrawerowany na połyskującym napierśniku wskazywał, że służy Mystrze, bogini magii. Gospodarz przypomniał sobie wszystko, co wiedział o tej bogini – po czym pogratulował swemu tajemniczemu „sojusznikowi” dobrego wyboru dowódcy dla przysłanego mu oddziału. Z tego, co wiedział o bóstwach Torilu, to słudzy Tyra z miejsca zaczęliby dopominać się poszanowania reguły swego zakonu. Dragonheart zaś przybrał marsową minę, lecz dochował ceremoniału. Wreszcie zaś, kiedy obie strony dopełniły już formalności, ozwał się ciemnowłosy osobnik w dworskich szatach, stojący po prawicy władcy:
- Witamy was w imieniu królestwa Unther…
- Królestwa? – warknął któryś z paladynów, nim Sigimundus zdążył go uspokoić. Widać było rozgoryczenie, zapewne wynikające z faktu, że zapewne nie godziło się nawet przez pomyłkę nazywać taką szumowinę jak Rhyald królem. –Od kiedy to uzurpujecie sobie przychylność bogów i tytuł królewski?!
- Mości rycerzu, pragnąłbym zauważyć, że jesteśmy w miejscu, gdzie wedle tradycji zstąpił awatar Gilgeama w czasie upadku Imaskarich. Trudno znaleźć bardziej odpowiednie miejsce na koronację jedynowładcy… – przy słowie „jedynowładca” Isimud coś mruknął. Widać było, że kierunek przemian nie odpowiada przywódcy Północnych Czarodziejów, lecz to już wszyscy wiedzieli. Podobnie jak wiedzieli, że kiedyś zamierzał się zbuntować… A później było tsunami, które wszystko zmieniło - … naszego królestwa, nieprawdaż? Wracając do pytania – nową monarchię pobłogosławił między innymi wysoki kapłan Tyra, Reginald Fireblood… – perorował Władca Cieni, teraz zwany lordem Tahashem, kanclerzem Untheru.
A jego zgoda kosztowała mnie trzy świątynie. – przemknęło Darkspearowi przez głowę. Miał szczęście, że miejscowe kościoły za panowania Gilgeama zmuszone były przestrzegać zasady „na bezrybiu i rak ryba”, skutkiem czego w klerze Untheru znajdowała się imponująca liczba skorumpowanych szumowin i – wedle standardów reszty Faerunu – wręcz odstępców…
***
Dyskusja nie ciągnęła się długo – dezaprobata księcia i dowódcy paladynów szybko odebrała krzykaczom ochotę do pyskówek. Niemniej, stosunki panujące w obozie nadal pozostawiały sporo do życzenia. Wyjazd kanclerza i wiadomość o podjęciu marszu do Chessentii wcale nie ostudziła gorących głów – tak samo, jak nie ostudziło ich przekazanie Sigimundusowi dziwnego jeńca... Draxa pozbawionego duszy. |
_________________
|
|
|
|
|
Shizuku
Trochę poza sobą
Dołączyła: 15 Lis 2006 Skąd: Z pogranicza światów Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 18-08-2009, 20:21
|
|
|
Gdy dotarła do wioski, panował tam już spory ruch. Na głównym placu zgromadził się pokaźny tłum, który krzyczał coś o ofierze i o pladze jaka spadła na ich lud. Gdy tylko ujrzeli boginkę ruszyli w jej kierunku z wyraźnie mało pokojowymi zamiarami.
-Stać! Możecie sobie wrzeszczeć i mnie oskarżać, ale nie teraz. W tej chwili muszę jak najszybciej pomóc chorym, znalazłam rozwiązanie, ale jeśli nie uleczę ich w określonym czasie wszystko pójdzie na marne. – huknęła zdecydowanym głosem i twardo ruszyła w kierunku domu chorej dziewczynki.
Jak można było się spodziewać matka czuwała przy łóżku dziecka, Shizuku przeprosiła ją i poleciła by dziecko usiadło.
-Ale ona jest bardzo słaba, nie może…
-Nalegam by posadziła pani dziecko – przerwała jej dziewczyna głosem nie znoszącym sprzeciwu.
Kobieta zamilkła i pomogła córeczce usiąść. Boginka klęknęła naprzeciwko niej, położyła jej dłonie na skroniach i zamknęła oczy. Trwało to bardzo długo, ale nikt się nie odzywał, nawet tłum zaglądający przez okna. Tak jakby wszyscy zamarli w tym jednym momencie. A potem wszystko się skończyło. Shizuku odjęła ręce z głowy dziewczynki, a ta otworzyła oczy i pewnym krokiem wstała z łóżka. Matka chwyciła ją w ramiona i rozpłakała się ze szczęścia. Sprawczyni tego cudu, odwróciła się do mieszkańców i lekko blada powiedziała:
-A teraz zaprowadźcie mnie do reszty zarażonych.
Po „załatwieniu” ostatniego pacjenta, Shizuku stwierdziła, że czas najwyższy sporządzić jakiś raport dla przełożonego. Zebrała resztkę energii jaka jej została i stworzyła niematerialnego posłańca, tym razem przybrał kształt łódeczki. „Wybacz Altruisto, że tak późno składam raport, aczkolwiek pojawiły się tu pewne komplikacje. W mieście wybuchła epidemia, a że podejrzenia padły na mnie, nie miałam chwili do stracenia. Teraz sytuacja jest już opanowana, wyleczyłam wszystkich chorych. Co do ich kicanizacji, to u części z nich przebiegła ona pomyślnie. Co do reszty, to wszystko okaże się dzisiaj, ale o tym złożę jeszcze stosowny raport, kto wie, być może już osobiście.” Tak to powinno wystarczyć.
Gdy z powrotem wszyscy znaleźli się na placu razem z wyleczonymi ludźmi, boginka zaczęła tłumaczyć z trudem podnosząc głos.
-Chorzy zostali zaatakowani przez naeglerie – pasożyty odżywiające się komórkami mózgowymi tj. tym co macie w głowie. Zarazili się nimi poprzez wodę ze źródła za wioską.
-„Dobrze, że nie muszę im wyjaśniać, że woda została skażona przez odchody ptaków. Nie lubię łamać obietnic, a zwłaszcza obietnic danych dzieciom” – pomyślała
-O źródle wiedziało niewiele osób, tak więc epidemia, nie rozrosła się do większych rozmiarów. Zajęłam się wodą, teraz możecie ją swobodnie pić, a przy odrobinie wysiłku, dorobicie się nowej, znacznie lepszej studni – źródło wygląda na wydajne. A teraz… - niestety dziewczyna nie dokończyła swej myśli, bo w tym momencie zachwiała się i upadła na ziemię. Przestraszeni mieszkańcy, podbiegli do niej… |
_________________
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 18-08-2009, 21:35
|
|
|
Karel osłonił zapałkę którą przytknął do papierosa przed pustynnym wiatrem. Zdecydował że lepiej będzie maszerować w nocy gdy nie jest tak upalnie pomimo rozkazu Altruisty. Pozostała jeszcze jedna sprawa. Dwa miasta, z pewnością jeżeli ruszy na jedno wojska drugiego uderzą na niego od tyłu. Było to bardziej niż pewne. Altruista dał mu wybór a więc czas go dokonać. Pułkownik wyciągnął z kieszeni kurtki pojedynczą monetę i rzucił ja wysoko w powietrze. Spojrzenia żołnierzy śledziły unoszący się, a potem opadający krążek metalu. W końcu ten zniknął w dłoni Karela gdy ten złapał monetę zgrabnie. Szermierz spojrzał po czym podniósł wzrok i powiedział pojedyncze słowo.
- W drogę - no dwa słowa......poparte chmurką dymu papierosowego. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Sasayaki
Dżabbersmok
Dołączyła: 22 Maj 2009 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma WOM
|
Wysłany: 20-08-2009, 08:27
|
|
|
Mogła by powiedzieć że jest zła, ale to byłby eufemizm. Czuła się tak po wizycie tego całego Lucka. Czy temu zarozumialcowi wydawało się że przyszła tu tylko po prostu dać wieśniakom wodę?! Nie była idiotką! Jej zadanie polegało na szerzeniu wiary w Kicającego. A dużo łatwiej szerzyć ją wśród ludzi, którzy są ci wdzięczni. Następnym krokiem miało być zbudowanie nowego spichlerza i wykształcenie najbardziej odpowiedniej do tego osoby, na maga. Znalazła takowego. Nazywał się Dath i miał około dwudziestu lat. Poziom many miał wystarczający, uczył się szybko, a co najważniejsze; potrafił czytać. Choć nauka magii trwa z zasady długo, ona musiała nauczyć go jedynie podstaw, resztę pozostawiając do samodzielnego rozwinięcia z lektury książek, które mu podarowała. Wszystkie oczywiście dość proste w odbiorze i zawierające najbardziej potrzebne zaklęcia.
Dath rozwarł dłonie, w których teraz trzymał szklaną grudę, zamiast garści piasku.
- Bardzo dobrze.- pochwaliła go Sasayaki.- Teraz spróbuj nadać temu kształt.
Młodzieniec skupił się, na jego czole widać było znamiona wysiłku. Jego ręce powoli rozświetlały się od środka na czerwono. Po chwili po raz kolejny otworzył dłonie. Spoczywał w nich szklany kwiat storczyka. Był piękny, idealny wręcz.
- Wspaniale!- dziewczyna była pełna podziwu.- Jesteś niezwykle utalentowany. Większość ludzi za pierwszym razem jest w stanie zrobić zaledwie kulę.
Dath zarumienił się. Gapiąc się w swoje buty wyciągną dłoń i wręczył jej kwitek.
- To dla ciebie.
Tymczasem szeregowi Ryjówka i Kryl uczyli, a przynajmniej próbowali nauczyć kilkoro dorosłych czytania i pisania, a także podstaw matematyki. Szło im dobrze, a przynajmniej Ryjówce, gdyż miał on charyzmę i lepsze podejście. Kryl zrezygnował po tym jak pobił się z kwatermistrzem. Zajął się wiec szkoleniem chłopców na myśliwych. Już po pięciu lekcjach udało im się upolować... zbłąkanego konia. Wieśniacy chcieli go zjeść od razu. Trochę czasu zajęło wytłumaczenie im że lepiej jest go zakonserwować oraz jak należy to zrobić. Suszona konina spoczywała teraz w nowo wybudowanym spichrzu.
Zbudował go Gujin wraz z wieśniakami. Był to drugi z nowych budynków. Pierwszym była szkoła. Aktualnie zajmowali się palisadą.
Zajmując się swoimi zadaniami ekipa opowiadała ludziom o Wielkim Kicającym, Altruizmie, Molinizmie itd., słuchali w skupieniu. Parę razy czarodziejce obiło się o uszy stwierdzenie że Kic zrobił dla nich więcej niż wszyscy znani im dotąd bogowie razem wzięci. Wszystko zmierzało ku dobremu. Już wkrótce będą mogli wyruszyć ku następnej wiosce. |
_________________ Gdy w czarsmutśleniu cichym stał,
Płomiennooki Dżabbersmok
Zagrzmudnił pośród srożnych skał,
Sapgulcząc poprzez mrok!
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 23-08-2009, 17:31
|
|
|
Wojska MACu stały mod murami (zrujnowanymi przez tsunami) Nelderild. Pułkownik mógł być z siebie zadowolony. Żadna armia nie przemieściła się tak szybko w 36 godzin. Czas się liczył tym bardziej że z Gheldaneth z pewnością przybędą posiłki. Nie było więc czasu do stracenia.
Karel z pobliskiej (i najwyższej) wydmy obserwował wojska wystawione do obrony miasta. Walka w otwartym polu była najrozsądniejszym wyborem bo zniszczone kataklizmem mury nie zdały się na nic. Szermierz westchnął zapalił papierosa po czym wydał rozkaz do ataku.
Wojska Nelderild walczyły dzielnie chociaż tak jak w przypadku Skuld bez nadziei na sukces. Minęły już dwie godziny od rozpoczęcia bitwy o Nelderild (Karel nie wątpił że w podręcznikach będzie się tak zwać.....nie miał pojęcia tylko jako która bitwa pod Neldarild).
Karel rozważał czy nie dać im możliwości poddania się ale w sytuacji gdy w każdej chwili mogły nadejść posiłki z Gheldaneth zdecydował że korzystniejsze będzie wzięcie ich do niewoli pobicie wojsk z Gheld a POTEM zaanektowanie obu miast.....ale to potem....na razie wokół toczyła się bitwa. Karel ciął na oślep do tyłu żołnierza który podszedł za blisko. Dzień jak co dzień...... |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 24-08-2009, 23:32
|
|
|
Lucjan siedział w swojej komnacie na wyjątkowo wygodnym fotelu przed kominkiem. Roxana siedząc na swoim dawno zasnęła i oddychała płytko. Lucian w sferze płomieni właśnie obserwował co się dzieje w co ciekawszych miejscach. Podrapał się po głowie. Coś go niepokoiło i irytowało nieznośnie. Zerwał się z fotela.
- Śpieszy ci się gdzieś, panie?
To była Kitkara. Mężczyzna uniósł zdziwiony brwi.
- Ojejka jejka jej. To ty... Hmmm- podrapał się po podbródku.
- Widzę, że jesteś równie dobra w zakradaniu się co On.
- On? Dobrze że o tym wspomniałeś. Mam kilka pytań na które myślę że znasz odpowiedź. - Kemi na jej ramieniu kłapnął paszczą.
- Matka Wszechrzeczy postarała się przy stworzeniu tego smoka, prawdziwe dzieło. Musiała bardzo cierpieć kiedy cię wygnano - Oczy mu błysnęły dziwnie a na ustach błąkał uśmieszek - oczywiście On miał inne zdanie.
- Jasne. Spławiaj mnie odpowiedziami na nie zadane pytania. Nie odwrócisz mojej uwagi tym.
- To zależy wiedzę na temat kogo...... lub czego chcesz posiąść.
- Mojej przeszłości.
Lucjan poprawił okulary uśmiechając się jednocześnie chytrze.
- A co za to będę miał? - okulary białowłosego błysnęły.
- Nie zabiję cię.
Brwi maga uniosły się nieznacznie. Przez chwilę próbował maskować chichot kaszlem ale w końcu się poddał. Dziewczyna skrzywiła się uznając to za obrazę. Wypowiedziała słowa zaklęcia. Czarne pnącza oplotły jego ciało ściskając boleśnie.
- Naprawdę nie powinnaś składać gróźb bez pokrycia - pnącza wybuchnęły płomieniami i spaliły się na popiół nie zapalając jednak tkanin dywanów.
- Nie marnuj sił. Nawet z całą swoją dawną potęgą, a było tego trochę - nie zdołała byś mnie zabić. Zranić, może nawet poważnie owszem, ale nie zabić dziecko... - popatrzył na jej oblicze i westchnął. - Opowiem ci trochę, ale tyle ile uważam za stosowne.
- Chce wiedzieć kim byłam kiedyś.
- Ojej czasami przeszłość jest taka nieciekawa. Czy nie ważniejsze to co jest teraz?
- Teraz... Czy osoba bez przeszłości może podążać drogą prowadzącą do przyszłości?
- Poznanie tego co kiedyś było nie sprawi że droga ta nie będzie ani trochę łatwiejsza, w twoim przypadku sadzę że nawet trudniejsza. - ponownie się lekko uśmiechnął.
- Ale pomoże zrozumieć mi samą siebie. Nie musi być łatwiejsza, chce poznać przeszłość, aby nie błądzić po omacku w przyszłości. Opowiedz mi ile uważasz za słuszne. Najlepiej od początku.
- Hmmm no dobrze, ale ostrzegałem. Opowiem w skrócie. Twoja matulą jest bogini wszechrzeczy. Dawno temu, kiedy mieszkałaś wśród bogów byłaś potężna i zła. Zabijałaś kiedy chciałaś, uczestniczyłaś w każdej bitwie i zwyciężałaś nawet książęta Otchłani. Popełniłaś jednak grzech niewybaczalny. Bogowie chcieli cię zabić, lecz twoja matka ułagodziła ich, więc skończyło się za wygnaniu i odebraniu pamięci, która odzyskasz dopiero w odpowiednim momencie. Aby cię chronić stworzyła tego oto smoka. - wskazał gada na jej ramieniu. -Jak widzisz historyjka nieciekawa bo bez Happy Endu. A o tatuśku jeszcze nie pora byś się dowiedziała o nie,nie,nie,nie.
Kitkara miała obojętne oblicze. Myślała. Analizowała jego słowa nie za bardzo w to wierząc.
- Masz jakieś dowody na to wszystko? W jaki sposób mam odzyskać moc i pamięć?
- Wierz w co chcesz. Może powiem ci to przy następnej okazji. Ale następnym razem zażądam odpowiedniej zapłaty za to... Ojej wygląda na to że teraz już na ciebie pora, Kitkaro. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|