Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Krwawa Jatka |
Wersja do druku |
Sm00k -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 09-04-2010, 21:50
|
|
|
Post unieważniony na prośbę uczestników pojedynku.
- Spoiler: pokaż / ukryj
- Falchiony są niemagiczne. I mogą bez wspomagania kroić adamantium, które wytrzymuje uderzenia mieczem świetlnym. so, yeah..
-Hy hy - zwłoki rudego zatrzęsły się od szyderczego śmiechu - MWAHAHAHAHAHA!
Caibre z trudem podniósł się do pozycji siedzącej. Przy próbie podparcia prawe ramię odpadło i z plaskiem upadło na piach areny. Obłąkańczo chichocząc i nie zwracając uwagę na dymiącą posokę Cai zdołał wstać, całą ręką otrzepać choć część sklejonego krwią piasku.
-....hy- Caibre przestał odwalać świra. Schylił się i podniósł kończynę i przymocował ją na miejsce. Następnie wytarł rękawem złamany i zakrwawiony nos.
I cały czas podchodził do osłupiałego Daisuke.
-Bu - Uśmiechnął się radośnie i odpowiedział prawym prostym dokładnie między oczy chłopaka.
Sora z rozmachem usiadł na piasku, a szkarłatny płyn chlusnął z rozbitego nosa. |
|
|
|
|
|
RepliForce
Vongola Boss
Dołączył: 30 Sty 2009 Skąd: Z Pustyni Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 09-04-2010, 22:21
|
|
|
Post unieważniony na prośbę uczestników pojedynku.
- Spoiler: pokaż / ukryj
- Osmium to metal laserowy. Tylko Nevarethowi kowale potrafili wykuć ten metal do konsystencji Lasera.
-N- niemożliwe. Nawet bogowie nie przeżywali tego ataku, ty też nie mogłeś.
Sora czuł gorycz, bezradność. Wtem jego włosy zaczerwieniły się jeszcze mocniej. Caibre lekko się wystraszył. Wtem zauważył lukę w umyśle. FEON wyczytał jego myśli.
- Woda i lód? Tylko tyle.
Chłopiec rzucił na siebie Cure, aby wstawić nos.
- Summon, Udine.
Sługa młodego pustelnika połączyła się z nim. Młodziak miał na sobie lekką zbroję i mały miecz dwuręczny.
Bronią wykonał kilka cięć na jego ciele. |
_________________ "Bo to właśnie niebo pozwala fruwać chmurom po swoim bezkresie"
|
|
|
|
|
Sm00k -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 15-04-2010, 11:35
|
|
|
Pustynny wiatr przerzucał tony piasku z jednego końca areny na drugi. Wojownicy mierzyli się wzrokiem. To znaczy, lis mierzył wzrokiem chwiejącą się od dłuższego czasu konserwę w którą odziany był Daisuke. Warunki pustynne były niezbyt przyjazne dla opancerzonych. Z drugiej strony Cai przyznał w duchu iż było nieco chłodno. Żałował niezabrania szalika. |
|
|
|
|
|
RepliForce
Vongola Boss
Dołączył: 30 Sty 2009 Skąd: Z Pustyni Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 16-04-2010, 06:07
|
|
|
Chłopiec nie mógł odesłać zbroi, więc po prostu zrzucił ją z siebie. Podbiegł do niego z prędkością wiatru, i zaczął atakować, jednak skończyło się to serią Parad ze strony lisa, po czym kilkoma sińcami na ciele Daisuke. Chwile potem nastał dzień. Caia jakoś to specjalnie nie zainteresowało, w końcu ciepło działało nań kojąco. Nastąpił już jeden z dziesiątek ciosów. Sora padł na ziemię. Próbując się podnieść, dostał kopniaka w twarz od oponenta. Czerwonowłosego odrzuciło o kolejne kilka metrów. Przeciwnik zbliżał się coraz bardziej i bardziej, gdy sługa elfów zaczął się śmiać. Mimo tego Pan Chaosu nadal szedł przed siebie. Już miał po raz kolejny uderzyć Senina, gdy ten szybko wypowiedział zaklęcie "Cura", po czym wezwał swoje miecze, z tym małym wyjątkiem, że obydwie bronie miały na sobie Aurę Lodu. Pustelnik kilka razy zranił Caibre, po czym odbił się od jego umięśnionej klatki piersiowej. Gdy Lis odzyskał już pełną świadomość przypomniało mu się o mieczu. Spojrzał za siebie, gdzie zobaczył roztopiony na dwie części "Łamacz Zaklęć"
- Jakim cud...- nie skończył gdy wtrącił się Daisuke
- W magii tego miecza jest pewna Luka. Otóż Neutralizuje wszystkie efekty magiczne, ale nie naturalne. Na przykład jak promienie słońca, tak silne, że potrafiłyby Stopić twój miecz, aby rozpadł się na dwie części.
- Ale jak?
- Maxwell-san - Obok młodego pustelnika pojawił się Staruszek z białą brodą, trzymający jakiś dziwaczny zwój. Był on odziany w luźne, czarne szaty, z długimi rękawami. - A teraz poznaj twojego drugiego wroga, Undine. - Po chwili pan słońca wrócił na swoje miejsce, zaś obok pustelnika pojawiła się piękna wojowniczka, odziana w srebrną zbroję. Jej ciało wydawało się być zrobione z wody. Młody wojownik połączył się z nią. |
_________________ "Bo to właśnie niebo pozwala fruwać chmurom po swoim bezkresie"
|
|
|
|
|
Sm00k -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 18-04-2010, 21:29 elaine deireadh
|
|
|
- YYYY.
Zdegustowany lis patrzył cierpliwie na perwersje Daisuke - na bogów, musisz takie bezeceństwa uprawiać publicznie?! Tak niecnie kobietę wykorzystywać!
TY!
Rudy wskazał oskarżycielskim palcem unoszącą się ponad areną Lunę.
-Jak możecie mu na to pozwalać! To nie do pomyślenia by służyć takiemu łachmycie! Nie uchodzi! Zasługujecie na kogoś lepszego! I Ty!
Zmieszana Utada cofnęła sie o krok.
-Jak możesz robić takie rzeczy. Dotykać, macać...bleh! Tak nie można. To się musi skończyć! Tu i teraz!
Sorze opadła szczęka. Rudy skorzystał z okazji, cofnął się do resztek łamacza miecza. Mając chwilkę, uformował klingę do pierwotnego kształtu - brak blokady mocy działał tu na jego korzyść.
W międzyczasie....
Dziewczyny zaczęły nerwowo szeptać między sobą. Daisuke z zakłopotaniem wsłuchiwał się w myśli Undine rozlegające się w jego głowie. Luna i Utada zaczęły chichotać, spoglądając z góry na Daisuke. W powietrzu zawisły wyrwane z kontekstu słowa...chłopiec....narwany...nie rozumie, kobiety... Undine prychnęła rozbawiona wizją. Sora zatoczył się i prawie że upadł, zdążył jednak podeprzeć się mieczem..
Rudy ostatnim pociągnięciem palca odnowił ostatni run. Przez arenę przebiegło drżenie, gdy ponownie magia i inne zdolności nadnaturalne przestały funkcjonować.
Uwolniona od wpływu umysłu Daisuke Undine spłynęła z chłopca płynnym ruchem. Luna i Utada poza strefą wpływu miecza spojrzały z uśmiechem na siebie wzajemnie, odwróciły zgodnie do Sory i uśmiechnęły uroczo.
- Co....- Daisuke w osłupieniu patrzył na Undine głośno rozprawiającą z Caiem.
-....nie, nie wiem czy to możliwe - rudy rzeczowo odpowiedział na pytanie dziewczyn - ale multiświat to duże miejsce, pełne możliwości. Same zdecydujecie, co chcecie robić, a póki co.... znam tu takie miejsce, gdzie absolutnie dla każdego znajdą coś smacznego do zjedzenia. Albo i wypicia.
-Lecz nie możesz nic zrobić? - jej szept brzmiał niczym szmer górskiego strumienia.
-Mogę go zabić - Rudy wzruszył ramionami bezradnie - aczkolwiek może to się okazać niemożliwe. Znasz inny sposób?
-Tak, Zaśw..
-Undine!!
Osłupiały Daisuke właśnie zaczął się złościć, gdy z widowni rozległ się gromki śmiech. Wolfgang von Andellingen dosłownie turlał się po okolicznych ławeczkach, setnie ubawiony sytuacją na arenie.
Śmiech i inne dźwięki przeciął metaliczny huk zamykających się za lisem drzwiach Areny.
Cai opuścił arenę w bardzo dobrym humorze. Dwie piękne kobiety, które towarzyszyły mu do tawerny były również ucieleśnieniem przedniego nastroju. |
|
|
|
|
|
RepliForce
Vongola Boss
Dołączył: 30 Sty 2009 Skąd: Z Pustyni Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 19-04-2010, 07:09
|
|
|
- Olać walkę. FEON.
Daisuke pojawił się za lisem.
- Dziewczyny! Wracać.
- Nic im nie zrobisz- powiedział niczego nie spodziewający się lis.
- Ano zrobię- wyciągnął przed siebie rękę całą wyłożoną opalami - Tylko Luna nie jest pod moim władaniem, ale jej mi nie zabierzesz. Zaś one, jakby to ująć, są na mojej łasce.
Kolejny Senin stanął przed Caiem, i zabrał mu łamacz zaklęć, następnie oddał go swojemu bliźniaczemu klonowi
- A to zabiorę sobie na pamiątkę.
Próbował go zaatakować, i to kilka razy, jednak bezskutecznie, FEON trzymał go na wodzy, i nie potrafił go obejść w żaden sposób.
- I tak nadal pozostaniesz zwykłym nic nie wartym młodzikiem.
- Odszczekaj to!
- Heh, nawet twoje Summony są ci niewierne.
- ZAMKNIJ SIĘ!
- Bo co!?
- Forma Końca Wszystkiego.
Wokoło chłopca pojawiła się majestatyczna Aura, raz jeszcze.
- Znów- powiedział lis, rzucając się na chłopca, który po prostu złapał go za gardło.
- Posłuchaj mnie, niedobita gnido. Tutaj już nie ma Areny, więc tu obejmuje mnie już prawo senińskie. A mówi ono, "oko za oko". Za upokorzenie mnie, oraz Nerine, zasłużyłeś na jedno.
Chłopiec ścisnął mocniej swą dłoń. Patelnia, znając zamiary pustelnika, po prostu chciała go uderzyć w głowę, jednak młody... rzucił ją w stronę ściany.
- Kłamałem, Patelnio, z tym, że FEON musi wykorzystywać moc przeciwnika. DarkBeam- chłopiec wycelował w rudowłosego- Jeśli czegoś się nauczę, nigdy tego nie zapomnę, a mogę to dostosować do swojego rodzaju mocy, dlatego tylko z grzeczności udawałem, że Daerian może mi coś zrobić tą swoją otchłanią czy czym tam.- teraz zwrócił się w stronę byłego oponenta. Poczujesz jaki to ból, gdy jesteś sam. Afers
Lis wydarł się w wniebogłosy. Jego midichloriany umierały, poklei każdy.
- Fentos
Cai stracił swoją siłe fizyczną
- Arantras
Tym razem padło na moc chaosu i możliwość nieśmiertelności
- Maourio
Senin uśmiercił Caibre.
- Nigdy więcej nie będziesz kpił z mocy pustyni. Ani ty, ani nikt inny!!!
Chłopiec odwrócił się i ze łzami w oczach wyszedł z tawerny.
- Miałem nie dawać tobie nigdy więcej władzy. Miałem też nie zabijać. Ale on cie obraził, oneechan.
- Spoiler: pokaż / ukryj
- Tak, dobrze zrozumieliście, Zabiłem Caibre. Puki mnie nie przeprosi, i puki sprawa nie zostanie wyjaśniona w komentarzach, zostaje uznany za zmarłego
|
_________________ "Bo to właśnie niebo pozwala fruwać chmurom po swoim bezkresie"
|
|
|
|
|
Serika
Dołączyła: 22 Sie 2002 Skąd: Warszawa Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 20-04-2010, 18:02
|
|
|
...to nie tak miało być. Nie tak, wcale nie tak! Nie...
- ...tak? - Repli otworzył oczy. Leżał spokojnie w swoim własnym łóżku, w swoim własnym domu, a za to z całą pewnością z daleka od wszelkich magicznych aren i innych summonów. Przed chwilą był Sorą, wielkim wojownikiem zdolnym zabijać bogów, wzywać na pomoc prastare potęgi i rozsmarować na ścianie dowolnego przeciwnika. A nawet dyskutować z Patelnią! Szkoda, że rzeczywistość wyglądała nieco inaczej...
Przynajmniej miał satysfakcję, że ubił tego drania Caibre'a. We śnie, oczywiście.
Tymczasem gdzieś w Multiświecie Arena metaforycznie wzruszyła ramionami i wyrównała rzeczywistość do stanu względnie satysfakcjonującego. Postanowiła również poważnie przemyśleć umówienie się z Patelnią na uspokajającą herbatkę. Bueh, czego to ludzie nie wymyślą... |
_________________
|
|
|
|
|
Sm00k -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 20-04-2010, 23:17
|
|
|
Rudy podrapał się za uchem. Samotny powiew wiatru zakręcił u jego stóp paroma wiadrami piasku.
-Ok - ingerencja miotły wywoływała u niego uczucie niedosytu- Szachy tym razem? |
|
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 03-05-2010, 22:44
|
|
|
Na opustoszały trybunach pojawił się niewysoki człowiek w wyjątkowo paskudnym krawacie. Rozejrzał się uważnie po arenie i westchnął.
- Tu to raczej nikomu się nie przyda... - powiedział sam do siebie i rzucił w powietrze plik karteczek znikając nim opadły.
Jakiś wyjątkowo znudzony osobnik podszedł i podniósł jedną. przeczytał szeptem:
Ogłoszenie: Powstała nowa orkiestra multiświata. Jest to wolna grupa pod dyrekcją (czy raczej pod batutą) Tymoteusza Akorda. Orkiestra gra każdą muzykę na każdą okazje. Do wynajęcia, cena przystępna.
Muzycy zarówno profesjonalni jak i amatorscy wyrażający chęć dołączenia do orkiestry są proszeni o kontakt z dyrygentem (Tymoteusz Akord) bądź z agentem orkiestry (Adalwin Tajfun), lub o zjawienie się z instrumentem na najbliższej próbie. Takowe odbywają się w Filharmonii Multiświata (znajdujące się na skrzyżowaniu jednego świata z drugim).
- Co za bzdury... - mruknął i zniknął. |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
Caladan
Chaos is Behind you
Dołączył: 04 Lut 2007 Skąd: Gdynia Smocza Góra Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 09-05-2010, 22:05
|
|
|
Najpierw był tylko szmer, cichutki pomruk wśród pozbawionej dźwięków przestrzeni, kiedy pierwsze promienie słońca załamywały się jeszcze gdzieś poza linią horyzontu. Przedświt. Potem krótki jęk – cichutki, agonalny. Kocur chwilkę zabawiał się swoją ofiarą, po czym rozejrzał się po pustym placu. Nie lubił otwartej przestrzeni, w której łatwiej zostać zauważonym, niż samemu zauważyć. Jednak jego niepokój miał trochę inny charakter. Nie dawał się zwieść temu pozornemu spokojowi uśpionego marmurowego potwora, w którym się znajdował. Delikatne owale dachu, zapraszająco wygięte łuki wejść, proste linie trybun, teraz pustych, miały się znów zapełnić. Kocur nie wiedział kiedy, bo skąd – w końcu był tylko kotem, ale jego pewność była niezbita. Żółtymi, ostrożnymi ślepiami był tego świadkiem Rytuału zbyt wiele razy. Zawsze było tak samo.
Zaczynało się tuż po świcie. Pojedyncze stukoty, jakieś osamotnione chrapliwe głosy, nawoływania. Potem stękanie starego drewna – to otwierały się bramy. Przychodzili, było ich dużo, coraz więcej. Tacy i tacy, inni i inni – co za różnica dla Kocura, w końcu to byli tylko ludzie. Stopniowo marmurowy potwór zapełniał się i zaczynał wydawać Głosy. Jako kot nie znał ich, nie potrafił tych dźwięków powtórzyć, ale pojmował ukrytą w nich groźbę i łaknienie czyjeś śmierci. Nie bał się ludzi, bo czegóż tu się bać? Takie śmieszne stworzenie, co nawet prawidłowo chodzić nie umie. Lękał się jednak potwora. Chował się przed nim, a miał gdzie się chować. Ukryty przed wszystkimi, nawet przed potworem, patrzył na to, co się znowu wydarzy. Nie interesowało go to specjalnie, wiedział co się wydarzy. Karmienie potwora. A głodny on bywał często. Kocur kiedyś zastanawiał się, dlaczego nie zjadał on smakowitych myszy i szczurów, które wchodziły wprost w jego rozwarte zęby. Były przecież takie smaczne. Zapewne jak na apetyt takiego molocha były zbyt małe, ale w czymże miały ustępować tym dwunożnym stworom? – myślał. Obserwował więc wtedy uważnie, szukając przyczyny, co zajęło mu bardzo dużo czasu – było to zbyt niewiarygodne, by można na to wpaść od razu. Chodziło o Rytuał. Inny, ale zawsze taki sam. Rytuał ludzi musiał być rodzajem zaproszenia do jedzenia, może nawet prośbę. Tak, zapewne prośbą. Kończyło się na tym, że jeden bądź dwóch leżało na ziemi bez ruchu – tak nieruchliwi jak nie ludzie. A wtedy potwór pił to czerwone, co od nich płynęło. Wtedy wydawał najgłośniejsze ryki – musiało bardzo smakować. Potem wszystko cichło. Ludzie stojący wokół paszczy potwora stopniowo opuszczali ręce, którymi do tej pory tak żwawo machali, niektórzy wychodzili, inni jeszcze spoglądali na kolejną skończoną ucztę marmurowego potwora.
To był już ten czas. Potwór znów był ożywiony zbliżającym się posiłkiem. Kocur patrzył, jak rozsuwają się potężne wrota i wyłania się z nich jeden z dwójki przygotowujących dzisiejszą ucztę. Coś jednak odwróciło uwagę kota – z niewielkiej szczeliny po prawej wybiegło coś małego i bardzo pysznego. Biała myszka! Kocur poderwał się na nogi ale nie ruszył za nią. Była głupia, a on nie. Swymi drobnymi, szybkimi susami przebiegła przez miejsce Rytuału. Trach! Mimo niesłyszalny wśród pomruków potwora, ten dźwięk Kocur słyszał wyraźnie. Dźwięk, jaki wydaje biała myszka miażdżona obcasem przybyłego wcześniej człowieka. Była stracona. Przybysz podniósł jeszcze ciepłe białe ciałko, spojrzał na wrota po przeciwnej stronie i rzucił w nie tym przysmakiem. To, co było kiedyś białą myszką przywarło na moment do wrót, po czym odpadło, lądując u ich stóp. Wtedy, jak na sygnał, powoli rozwarły się. To właśnie w nich miał ukazać się drugi dwunożny mający przeprowadzić Rytuał. |
_________________ It gets so lonely being evil
What I'd do to see a smile
Even for a little while
And no one loves you when you're evil
I'm lying through my teeth!
Your tears are all the company I need |
|
|
|
|
kic
Nieporozumienie.
Dołączył: 13 Gru 2007 Skąd: Otchłań Nicości Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 09-05-2010, 23:02
|
|
|
Wzburzony tłum naglę umilkł usłyszawszy specyficzny gong. Wszyscy zwrócili swój wzrok w kierunku loży honorowej. Z hukiem rozbrzmiała pompatyczna melodia. Olbrzymie drzwi zaskrzypiały potężnie, a zza nich wydobyły się jakieś czarne sylwetki. To były czarnoskóre służki rozrzucające płaty czerwonych róż, ścieląc nimi drogę prowadzącą do loży. Otoczony kwiatami, w blasku słońca, Wielki Patriarcha Kic pojawił się na arenie w swym pełnym majestacie. Krok dotrzymywała mu zawsze piękna królowa Avalia. Tuż za nimi w parze szli rozweselony Altruista oraz skromny, a raczej podirytowany Costly. Kolejno dalej reszta dostojników Bractwa MAC, którzy zainteresowani byli przybyciem na arenę. Owacje na stojąca nie miały końca.
Wszyscy goście zajęli swoje pozycje. Kic uciszył tłumy gestem ręki i rzekł.
- Witajcie moi drodzy na arenie. Witajcie, salutare, welcome, grüßen, приветствовать, saluer, pozdravovat, hilse, acoger, いらっしゃい, 你好, dobrodošlica. Witajcie raz jeszcze na arenie. Niech nam wszystkim udzielą się pozytywne emocje tej zabawy.
Kic pozdrowił raz jeszcze widzów, po czym zasiadł na specjalnym tronie (bez którego nie rusza się nigdzie), a reszta dostojników zaraz po nim. Po chwili jednak z powstałej czarnej bańki wypadł Fei. "Spóźniony jak zawsze..." - pomyślał sobie kic, po czym wskazał mu wcześniej przyszykowane dla niego miejsce. Tak oto większość elity Bractwa zajęła swoje miejsca na widowni, oddając się wspólnym dysputom i od czasu do czasu rzucając wzrokiem na pole walki, czy aby nie dzieje się nic ciekawego. |
_________________ "Zaczynałem jako zwykły zegarmistrz, ale zawsze pragnąłem osiągnąć coś więcej." - Lin Thorvald
Melior Absque Chrisma
Pierwszy Epizod MACu |
|
|
|
|
Sm00k -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 15-05-2010, 16:43
|
|
|
-Wiecie - rudy, stojący wciąż na arenie z niewyraźną miną rozcierał obolałe skronie - tyle zachodu i cyrku by zając swoje miejsca. Nie mogliście jak wszyscy kupić bilet i wteleportować się?
Rudego bolała głowa. Udawanie nieporuszonego i kul wobec pustej widowni było trudne. Zainscenizowanie wszystkiego tak, by można było skoczyć na chwilę do piekła na szybką partyjkę pokera jeszcze trudniejsze. Niemniej, kartonowy stand z podobizną rudego załatwił sprawę, pozwalając się zarazie odprężyć i rozerwać.
Sądząc po doniesieniach z Zaświatów, niektórzy wciąż się rozrywali, a słyszalne poprzez wymiary krzyki mieszkańców niższych planów, gdy Styks zalewał kolejne plany egzystencji, doprowadzały Caia, jak i kilka innych istot multiświata do lekkiej irytacji. Były przyjemne, ale ileż można krzyczeć, gdy zalewa cię rzeka śmierci, powoli rozpuszczając twoje ciało i duszę.. niemniej...
Przybycie całego kościoła na arenę było wydarzeniem wartym odnotowania w annałach Multiświata.
Albo i nie...
Rudy zaczął żałować iż zużył dyspensę na krzywdzenie widowni. Bardzo żałował. |
|
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 15-05-2010, 17:06
|
|
|
Syk i dym. Na szczycie trybun otworzył się portal z którego, nieco niezdarnie, wypadła Koranona.
Oh damn, znowu tutaj?! - powiedziała nieco nazbyt głośno przyciągając uwagę osób siedzących na widowni.
Zaraz obok pojawił się kot, a gdy wiedźma przeczesywała rozczapierzone kosmyki włosów z rękawa wyleciała jej sikorka. Gdy Nona rozglądała się po zebranych ludzi zauważyła znajomą twarz.
- Cześć Lisie - zawołała donośnie.
- Cześć wiedźmo - odpowiedział Lis z samego dołu trybun.
Kora zaczęła schodzić po stopniach zahaczając przy tym o zdenerwowanych ludzi. Gdy dotarła do Lis uśmiechnęła się z typową sobie ironią i spytała:
- Jak tam? Hmmm - spojrzała zza niego na pustą arenę - coś wielkich tłumów nie ma... Nikt nie walczy?
- Wygląda na to, że nie... - Odpowiedział rudy odwracając się.
Nona jakby od niechcenia zaczęła bawić łańcuchem przy szabli.
- A co powiesz Lisie na nieco treningu. Czystego, bezkrwawego... no może trochę treningu? Wszak trzeba czasem poćwiczyć, a ja nie miałam dawno okazji z nikim powalczyć. To jak? |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
Sm00k -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 15-05-2010, 17:18
|
|
|
-Nie obrażamy przypadkiem władz kościoła, ignorując ich obecność? - scenicznym szeptem zapytał lis, dobywając jednego z ostrzy. Kryształowa klinga zdawała się wibrować i rozmywać, sprawiając wyjątkowo nieostre wrażenie - nie podtopiłem was tam na dole przypadkiem?
Kora zachichotała niewinnie. Rudy zadał to pytanie z taką nadzieją w głosie..
- Bezkrwawo. Rozumiem. Ale nie odpowiadam za zniszczenia mienia!
Cai bez zastanowienia i dalszych dyskusji złapał oburącz rękojeść i na próbę zaatakował poziomym cięciem, od prawej do lewej. Nie zbliżył sie zanadto do wiedźmy - miał prawie dwukrotną przewagę zasięgu. |
|
|
|
|
|
Loko
Aspect of Insanity
Dołączył: 28 Gru 2008 Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 15-05-2010, 18:34
|
|
|
Loża honorowa, nazywana tak jedynie przez MACantów, miała rzecz jasna większe przywileje niż zwyczajne siedziska. Jednym z nich były posiłki, wytrawne dania które Moderacja sprowadzała specjalnie dla przedstawicieli MAC. Taka była wersja oficjalna, bo tak naprawdę całe to jedzenie było teleportowane z Kościoła i wnoszone nielegalnie na teren areny. Tak więc między stołami (które również wnieśli MACanci) w części jadalnej loży wędrowali kelnerzy, dostarczając wybrednym podniebieniom trunków oraz jadeł które były w stanie je zaspokoić. Gdzieś z części kuchennej dało się słyszeć wrzask szefa kuchni "Cycki se usmaż! Ty wiesz kto to jest?! To jest Altruista...".
Widownia nie dała się zwieść szopce zorganizowanej przez MACantów, wiedząc jak sprawa wygląda od środka. Jednak sprzedawcy dziwnych hot-dogów oraz ekipa konserwacyjna areny patrzyła na lożę jak w obrazek. Wszyscy, poza woźnym-konserwatorem z najdłuższym stażem, Marianem. Pomimo wieku doskonale widział i słyszał, potrafił także na kilometr wyczuć zapach swojej ulubionej grochówki. Ze zdziwieniem odkrył, że właśnie ta potrawa znajduje się w talerzu Wielkiego Patriarchy Kica, podana jedynie dla niepoznaki w zdobionym naczyniu. Nie byłoby w tym nic złego - wszak każdy może lubić co chce - jednak Patriarcha popełnił grzech śmiertelny. Dodał do zupy fasoli. Marian nigdy nie miał specjalnego powodu by nie lubić Kica, teraz zyskał jeden by go nienawidzić. Jak można zniszczyć tak cudowną zupę FASOLĄ?! Tego było za wiele.
Liść nie mając co ze sobą zrobić przechadzał się po terenie areny. Z nudów właził wszędzie gdzie się dało (pominął jedynie wielkie dębowe drzwi, zaopatrzone w wielki różowy napis Moderator, wokół których pałętało się pełno poringów). Wyszedł na parking. Jako że nigdy nie interesował się motoryzacją nie zauważył nic co mogłoby go zaciekawić. Gdzieś w oddali majaczyła rozsypująca się latryna i to właśnie do niej Liść pokierował swoje kroki. Wszystko wskazywało na to, że jest to jedyna toaleta w tym wymiarze, co było dość dziwne i niepokojące. Skrytobójca zatrzymał się przed drzwiami.
- ... tu podważymy i oprzemy na dwóch sprężynkach. Z góry wbijemy gwózdek i od dołu damy gwózdek. Do gwózdków, dwa przewody: od baterii i ładunków C4 z detonatorem i to wszystko...
- Ekhm... - Liść otworzył drzwi latryny - a panowie tutaj...?
- Eeee... jeśli pan do toalety...
- Ależ nie, kontynuujcie. Wygląda to bardzo ciekawie.
W parę chwil Marian i jego pomocnik Mariusz skończyli robotę i wyszli z latryny. Liść dostrzegł w oddali Kica, biegnącego w ich kierunku.
- Cóż, radziłbym panom zrobić to samo - powiedział Loko i wszedł we własny teleport.
Marian i Mariusz truchtem pobiegli w stronę parkingu i ukryli się miedzy samochodami. Patriarcha dobiegł do drewnianej budki. Dziura w kształcie serca naprawdę go urzekła, światełko wpadające do środka musiało zabawnie wyglądać. Drzwi toalety zatrzasnęły się. |
_________________ That is all in your head.
I am and I are all we. |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|