FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  Galeria AvatarówGaleria Avatarów  ZalogujZaloguj
 Ogłoszenie 
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.

Poprzedni temat :: Następny temat
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 33, 34, 35 ... 68, 69, 70  Następny
  Friguoris Cordis
Wersja do druku
Fei Wang Reed Płeć:Mężczyzna
Łaydak


Dołączył: 23 Lis 2008
Skąd: Polska
Status: offline

Grupy:
Melior Absque Chrisma
PostWysłany: 08-01-2009, 19:47   

Fei Wang Reed patrzył na Kostkę Ziemi-Powietrza. Nie mógł przestać. Jak zahipnotyzowany. Regularny przedmiot na niewielkim stoliku nabrała w jego myślach monstrualnych rozmiarów, a jednocześnie jak żywe przed oczami stawały mu obrazy z przeszłości. Niewidzialna ściana w jego umyśle pękła, ożywiając myśli barwami, zapachami, dotykiem, słowami...

Było to w samych Labiryntach. Jeden tylko raz Fei zapuścił się w nie, prowadzony przez samych Ludzi Z Labiryntów. Spokój. Jakże wiele można zawrzeć w tym słowie. Ciemności Labiryntów, w miejscu gdzie samo światło gubi drogę, zatapiają umysł w niewysłowionej ciszy. Nie jest to jednak cisza niema, lecz w jednej chwili przestają istnieć wszelkie przypadkowe dźwięki, ten ciągły szum towarzyszący życiu. Świadomość zaczyna pływać po oceanie spokoju, unoszona i kołysana jego delikatnym, regularnym falowaniem, jak do snu, horyzont przestaje istnieć - w bezkresie przestrzeni dostrzec można najodleglejsze, najbardziej niesamowite, jak i te zwykłe - zdawałoby się, myśli. Ludzie Z Labiryntów żyją na tym oceanie spokoju i żyją nim, tworząc niezwykłą Labilturę (jak sami określają siebie i swoją tożsamość, ściśle związaną z dorobkiem poprzednich pokoleń, a jednocześnie jak żadna inna otwarta na nowe, bez horyzontów), której bogactwa myśli i dzieł sama w sobie jest fenomenem.

To tam właśnie Fei Wang Reed po raz pierwszy zetknął się z Kostką Ziemi-Powietrza. Była to wtedy jeszcze nieokrzesana bryła sześcienna, obficie kantująca przy rzucie i strofująca wszystkie inne myśli. Osesek. Na przekór swemu pomysłodawcy bawiła się kolorami - żółta, czerwona, niebieska, zielona, biała, pomarańczowa, po prostu każdy jej bok inny. A i tego jej mało, zaczęła mieszać kolory - żółty wchodził w zielony, czerwony stawał na drodze białemu, który zaś uciekał przed pomarańczowy, a ten znowu, obrażony na niebieski, wypinał się każdemu, co wielce irytowało czerwonego, który potajemnie lubił zabawiać się z niebieskim... Istna sześcienna spirala kolorów, to wzlatująca w powietrze, to znów opadająca - jak na złość akurat w momentach, kiedy ktoś chciał, by się unosiła. Drwiła ze spokoju, ile tylko miała sił sześciennych w swojej objętości. Istne cudo.
Niesamowitym było naoczne doświadczenie przemian, jakie w niej zachodziły. Anka (tak się nazwała, po dłuższej chwili czułej kontemplacji swojego kanciastego bytu... i za nic nie chciała się przemianować na Sześcianka, jak pierwotnie planował jej twórca) coraz częściej puchła (raz nawet udawała Kulkę, czego ta po dziś dzień nie potrafi jej wybaczyć), siwiała i traciła kolory, by po chwili obijania się o wszelkie niepłaskie przedmioty, uformować się na nowo. Doroślała. Jej wygląd zmienił się nie do poznania. Kolory łączyły się ze sobą - najpierw w pary, a gdy urodziło się z tego coś więcej, tak rozbudowane poszukiwały kolejnych swoich dopełnień. Jednocześnie z jej wnętrza coś się wykluwało, lecz nie na sposób jajeczny, lecz kanciasty, chyłkiem przez granicę tętniących i mieszających się kolorów. Trójkąt w Kropce, Strzałka w Granicy, Fala w Locie na trzech jej ściankach, i odpowiednio po przeciwnej stronie: Plus, Potęga i Silnia. Nawet jej zachowanie, mimo iż wciąż kpiące, uległo przemianie. Wprawdzie czasem się dąsała, ale nawet sama Anka wiedziała, że to nieuniknione - a już na pewno w jej przypadku. Dalece istotniejsze stały się chwile milczenia i zadumy, na których to nie raz przyłapał ją twórca (przyłapana irytowała się, że została przyłapana, tzn. przyłapana w mniemaniu przyłapującego), w konsekwencji czego Anka puszczała go Kantem albo stawała na Krawędzi (lub, co już o okrzyk zgrozy przyprawiało twórcę, na Wierzchołku!), ku jego rozpaczy. Zdarzało się jej także kilka razy zniknąć, ot, tak jak się z reguły znika - bez śladu.
Bez wątpienia Anka była fascynująca - Fei nie żałował na słowa. Jednak jego pobyt w Labiryntach dobiegał końca - nikt nie może tam zostać na dłużej nie zmieniony. Labirynty nie znają litości - gradient pomysłów w rotacji umysłów działał bezustannie, On po prostu był. On - Labirynt.
Gdy więc tylko Fei poczuł, jak bezchmurna przestrzeń wypełnia jego ciało mózgowe, a i sama Anka nie raz zataczała nad nim koła w niemym, szczerym zaciekawieniu, opuścił Labirynty (co ciekawe, za nic nie potrafił sobie przypomnieć, po co właściwie tam się wybrał).

Wraz z przepływającymi wspomnieniami w głowie Feia, sama Anka zaczęła nabierać kolorów. Swobodnie mieszcząca się w dłoni, choć nie pozwalająca się jej zacisnąć, uniosła się o połowę swojej wysokości, by po chwili paść na znak (a była to Strzałka w Granicy). Jeszcze drgnęła i dygnęła niesfornie Feiowi. Przewróciła się na Bok (Trójkąt w Kropce) i w jednym nagłym podrzucie jeden z jej Wierzchołków odbił się wklęśle na czole Feia.

- O Ty mała Anko! - niby zagniewany Fei zamachał rękami na ślepo, że niby próbuje ją złapać. - Nie wiem jak to się stało, że sobie Cię przypomniałem (a może to i Ty przypomniałaś się mnie), ale kic na pewno będzie z Ciebie dumny - takiego pupilka jak Ty to i z Kwadratem szukać.

Na te życzliwie szydercze słowa Anka aż przeturlała się w udanej złości posyłając Feia aż pod wysoki sufit, gdzie ten z prześmiewczym przerażeniem, naśladując Ankę, obracał się wokół własnej osi, z pulsującą zmianą prędkości obrotowej, wyobrażającą małą w nibyfurii.
- O tak, jeszcze! Wyżej! Wyżej nie możesz? Ach, jaka szkoda... ha-ha-haha! Kostko Ziemi-Powietrza, co wedle swej woli unosisz dowolne przedmioty... Nieee-he-he-hehe, nie tak szybko! I nie łaskocz! Anko, jak miło Cię znowu prawdziwą widzieć, znowu w ogóle widzieć Cię świadomi...E!! - Fei spadł, a Kostka wybrzuszała się ze śmiechu.

_________________

Ręce za lud walczące sam lud poobcina.
Imiona miłych ludowi lud pozapomina.
Wszystko przejdzie. Po huku, po szumie, po trudzie
Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie.

A. Mickiewicz
Przejdź na dół Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Velg Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 05 Paź 2008
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 08-01-2009, 21:00   

- Szybciej, z tym rusztowaniem...
- Szybko, bo znów nas obruga!


Nerwowa atmosfera była prawie wszechobecna... Prawie, bowiem nie objęła ona Jeźdźca Apokalipsy. On miał swoje własne zadania. On też, kiedy tylko słudzy zdołali przenieść konstrukcję, zwrócił się do nich z jasnym poleceniem.

- A teraz szybciej z moim winem.
- Co? Ale praca...
- Jeśli za dwie modlitwy w intencji Patriarchy nie będę miał kielicha w dłoni, marny twój los.
- dokończył grobowym głosem. Akolita spojrzał się na swego przełożonego, starszego kapłana, po czym popędził spełnić życzenie.

Dokładnie dwie sekundy później na kapłana, który został na miejscu, trafił Costly. A dziesięć sekund później w kapłanie niewiele było w nim z jakiegokolwiek kapłańskiego namaszczenia. Tyrada, której uświadczył, uświadomiła mu, iż prawowierność prawowiernością, ale przynieść wino Jeźdźcowi Apokalipsy trzeba.

Wino przyniesione zostało kilkanaście sekund później. Wnioskując z krzyków na korytarzu, to akolita również wpadł na Mrocznego Kapłana. Velg zastanawiał się, jaką karę wymierzono młodzieńcowi - ale uznał, że lepiej się o to nie wypytywać.

Wystarczało mu drobne pokrzepienie się przed swoimi zadaniami... A były one duże. Musiał stworzyć od podstaw część przyszłych sił MACu - co będzie zapewne od niego wymagało poszukiwań we wszechświecie, użeraczek z zepsutymi przedstawicielami miejscowych kościołów (o fundusze i zapasy), a wreszcie - nieziemskiej cierpliwości.Musiał też samodzielnie dobrać swoich przyszłych podwładnych - albowiem musiał ich mógł tylko. Pośpieszne szkolenie nie wchodziło w rachubę - kto słyszał sformowaniu elitarnym oddziału z osób po trzydniowym szkoleniu? A do znalezienia miał aż kilkaset osób - zaś aby dopiąć celu, pewnie gros rekrutów będzie musiał odrzucić. Wychodziło na to, iż musiał się nieziemsko nalatać... Życie dowódcy wcale nie było tak usłane różami, jak chcieli tego kronikarze. Z drugiej strony - może wielcy dowódcy zwyczajnie nie chcieli jeszcze raz przechodzić przez trudy formowania swoich oddziałów? Myśl była warta rozważenia.

Ale w tej chwili Saeryjczyk miał do roboty coś innego aniżeli błahe rozmyślania - coś, co przerastało rangą nawet kielich wina, który miał w ręcę. I dlatego niemal natychmiast po ukończeniu picia Jeździec Apokalipsy odleciał na swoim pegazie z Kościoła Praworządności.

_________________
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Ryuzaki Płeć:Mężczyzna
Smok Samurai


Dołączył: 12 Lis 2008
Skąd: nie wiem
Status: offline

Grupy:
Melior Absque Chrisma
PostWysłany: 10-01-2009, 12:43   

Rekruci ktorzy przezyli obóz przetrwania w Wilczych Górach wrócili jakies pół godziny po zmierzchu. Na ich nieszczęście spóźnili sie o pół godziny, więc nie dając im nawet minuty na napicie się wody Ryuzaki nakazał karny bieg. Rekruci musili przebiedz 50km z pełnym wyposarzeniem mieszcząc się w jednej godzinie. Nie pomogły nic nawet tłumaczenia, że Waldas wypuścił ich 6 godzin później niż wcześniej meldowano.
Niecałą godzinę póxniej skrajnie wyczerpanych rekrutów prowadzono do ich zbiorczej komnaty. 50 mężczyzn musiało rozłozyć się w wilgotnej i śmierdzącej sali w podziemiach. Jednak ku uciesze zmordowanych ludzi wyglądało na to, że ich męki mialy sie już ku końcowi. Po kilku minutach grupa Akolitów wnisła 25 beczek najwyższej klasy bimbru, a świeżo rozstawione stoły az uginały się od wspaniałego i niesamowicie tłustego jedzenia. Jak tylko padła komenda "jeść" wszyscy rekruci rzucili się do stołów jakby nie jedli od miesięcy. W rzeczywistości nie dostali nic do jedzenia zaledwie przez ostatni tydzień. Ucztowanie trwało do późna. Trwało tak długo, że moznaby nawet powiedziec, że skończło się wcześnie.
Biedni rekruci nie przewidzieli jednak podstępu. Dwie i pół godziny po tym jak zasnęli rozbrzmiał sygnał pobudki. Większość ludzi była jeszcze po prostu pijana, część miała już kaca, a jeszcze inni byli po prostu przejedzeni. Wszyscy jednak nieruchomo ustawili się na baczność. Do komnaty wmaszerował Ryuzaki w towarzystwie 3 oficerów niższego stopnia.
- Niedobrze mi sie robi jak patrze na takie marne cioty jak Wy!
- sir! Tak jest sir!
- Waldas Mocarny na starość chyba stał się jakims pedałem, albo inna ciotą jeżeli wypuścił takie mizernoty! - Ryuzaki dalej narzekał na swoich rekrutów mimo, że zdawał sobie sprawę, że Waldas to jeden z najsurowszych instruktorów - Dzisiaj czeka was ostatni test. Jeżeli go zdacie to jutro rano sam Patriarcha zaszczyci was audiencją na której zostaniecie pasowani na pełnoprawnych wojowników MAC. Pamiętajcie jednak, że zapisując sie własna krwią podpisaliście cyrograf i jeżeli nie zdacie testu zostaniecie wcieleni do któregoś z legionów konnskryptów którzy na całym świecie słyną z tego jak dobrze odgrywają role mięsa armatniego. Przejdźmy jednak do rzeczy. Los wojskowych jest ciężki. Nie raz zmuszeni bedziecie do życia w warunkach niegodnych. Naszych wojowników czekają jednak równiez chwile przyjemności. Nie raz dane wam będzie plądrować stolice wspaniałych państw i zajadać przysmaki zarezerwowane dla samych władców, popijając litrami najdroższych win i przepalając najlepszym tytoniem. Oczywiście wedle art. 167 Kodeksu Wojskowego żołnierze nie maja prawa ruszać żadnych kosztowności bez wyraźnej zgody Patriarchy gen. Ryuzakiego lub któregoś z najwyższych kapłanów i jeźdźców apokalipsy. Musicie jednak być świadomi tego, że w kazdej chwili możecie dostać rozkaz walki lub wymarszu. Dlatego teraz ochlapusy zobaczymy do czego jesteście zdolni. Rekwiruję cała waszą wodę. Macie zakaz jedzenia i picia do północy. Ci panowie stojący obok mnie będa Was dzisiaj pilnować. Wasze zadania na dziś: 1) 1.000 papek 2) bieg z pełnym obciążeniem na dystansie 200km 3) 4h treningu siłowego 4) 6h egzaminów - Ryuzaki usmiechnął sie na widok przerażonych min rekrutów - Zapomniałbym o najważniejszym. Nasi żołnierze muszą posiadac równiez podstawową wiedzę. Do waszego luksusowego apartamentu wrócicie mniej więcej o 23. Macie czas do ciszy nocnej aby napisać wypracowanie na minimum 60 stron z przypisami i bibligrafią na jeden z trzech tematów. 1."Myśl taktyczna generałów księstwa Tsim epoki renesansu i ich wpływ na rozwój technik wojskowych mocarstw osciennych" Zdaje sobię sprawę, że renesans w księstwie Zim o którym pewnie nikt z Was wczesniej nie słyszał skończył się ponad 1000 lat temu, ale w naszej bibliotece mamy dział ksiąg nieskatalogowanych i wśród milionów skryptów na pewno coś z tamtego okresu znajdziecie. Drugi temat: "Opisz wpływ manewrów taktycznych stosowanych w Wojnie Milenijnej przez obie strony konfliktu na morale żołnierzy średniej klasy". Wojna milenijna to zaledwie tysiącletni konflikt, więc tak wielu manewrów taktycznych przez tysiąc lat nie mogli wymyślić. Treci temat też jest prościutki. "Boskośc najwyższego Patriiarchy Kica - Opisz atrybuty boskości Kica. Dlaczego twoim zdaniem Kic jest istotą najwyższa której wszyscy musimy sie kłaniac i udowodnij dlaczego to własnie Patriarcha jest predescynowany do absolutnego rządzenia całym wszechświatem". Osoby które wybiorą trzeci temat muszą umieścić na końcu klauzule w której zrzekają się praw autorskich do swoich referatów. Najciekawsze argumenty mogą zostać umieszczone w Natchnionych Księgach jako osobiste objawienia samego Patriarchy lub jego jasnowidzów. Prace bedą oceniane pod każdym względem. Po drugim błedzie ortograficznym praca laduje w koszu. To samo czeka prace kktóre będą napisane brzydkim charakterem pisma.
- Sir! Proszę o pozwolenie na zadanie pytania - krzyknął jeden z rekrutów
- Mówcie
- sir! O której godzinie rozpocznie się cisza nocna sir!
- 00:30. Półtorej godziny powinno wam starczyć nie? A teraz idę stąd bo tu śmierdzi. Wy parszywce zacznijcie ćwiczyć i rzygać a po wszystkim po sobie posprzatajcie. ODMASZEROWAĆ!!!

_________________
10 razy upaść, 11 razy wstać...
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora
 
Numer Gadu-Gadu
7793866
pamp Płeć:Mężczyzna
Oślepiony Tęsknotą


Dołączył: 07 Sty 2009
Status: offline
PostWysłany: 10-01-2009, 23:48   

Dochodziła godzina 12.00 a kartka rekruta była już bardziej czarna aniżeli pożółkła. Piórko którym pisał, w sumie było tylko jakimś poszarpanym badylem naznaczonym krwią piszącego- wpływ nienaturalnej prędkości. Zbliżał się czas zbiórki, Pamp udał się do komnaty, ku jego zdziwieniu nie zastał tam jeszcze nikogo, widać pióra innych jeszcze nadawały się do użytku a ich palce miały chociaż strzępki ścięgien. Każda minuta wyciągała się i rozrastała do rangi nienaturalnego tworu który pożerał większe zasoby energii niż pamiętny trening. Wreszcie a może na nieszczęście nastała godzina. Wszyscy ustawili się jak należy a może nawet przesadnie pedantycznie-co oddawało ich chory wygląd-ale lepiej nie narażać się, szczególnie na starcie generałowi Ryuzaki.

Rekruci w kolejności zdawali swoje prace, nadszedł czas i na nieszczęśnika co się zowie Pamp.
-No to pokaż co tutaj za bohomazy mi przynosisz maminsynku.
-Proszę panie Generale!
-Nie krzycz mi do ucha ignorancie !
-Przepraszam sir! To się więcej nie powtórzy.
-Mam taką nadzieję… Hmmm… mhm….
Potakiwania, niezrozumiałe szepty ciągnęły się niepokojąco długo, a praca wyglądała tak:


Wpływ manewrów taktycznych stosowanych w Wojnie Milenijnej przez obie strony konfliktu na morale żołnierzy średniej klasy

Wojna Milenijna rozciągająca się przez więcej jak pół znanego świata poza niezliczonymi szkodami w infrastrukturze-upadły wszystkie fabryki ponieważ musiały pracować darmowo na rzecz wojska-i ogólnej gospodarce kraju-w sumie nie zostało nic, a strony wracały do jakiegokolwiek poziomu parę wieków-oraz ludziach-wymarło 45% społeczeństwa-przyniosła również kilka ciekawych rozwiązań taktycznych, na które będę patrzał mniej od strony taktycznej a więcej od strony człowieka.

1.Amen-Shi-Las
Pierwsza ‘owocna’ bitwa rozegrała się na bagnach Amen-Shi-Las gdzie wróg zaciągnął wojska MAC. Niewiele by brakło, a wojownicy zostaliby tam już na zawsze. Na szczęście kuchta-niespełniony pseudo-naukowiec alchemik-odkrył zaskakujące właściwości miejscowej rośliny. Otóż po przygotowaniu wywaru z niej oraz nie znanych oficjalnie składników i spożyciu go, człowiek doznawał uczucia niespotykanego nasycenia, spełnienia, zadowolenia. Dzięki temu nikt nie przejmował się tym że na jego ciele pojawiały się plamy, jego skóra stawała się podobna do kory drzewa, a jednostkę spowijała gęsta aura o zapachu ususzonych grzybów. Część wrogich jednostek pochodziła z okolicznych ziem-i to dawało wrogowi przewagę-gdy zobaczyła naszych wojowników, rozpoczęła walkę po ich stronie, ponieważ-jak się później okazało-tak w ich wierzeniach wyglądali miejscowe bożki. Bitwa została wygrana, otrzymaliśmy mapy i wiele wskazówek jak przetrwać na owych bagnach. Cała sytuacja niesamowicie rozbawiła żołnierzy, wielkie zwycięstwo, na najtrudniejszym znanym terenie, w dodatku bezstratne. Było to niesamowite, dodając efekt roślinki która nazwano Bherstem wojsko przez najbliższy miesiąc wędrowało w radosnych okrzykach i pieśniach. Na pewno każdy wojownik wyobrażał sobie jak pięknie będzie to zapisane w księgach, jak wspaniale będzie opowiadać coś tak nieprawdopodobnego rodzinie i znajomym. Był to z pewnością jakiś bodziec wywołujący nieustanna powiedzmy euforię, a może efekt uboczny rośliny, kto wie. Tak to się ciągnęło w ich umysłach że wygrywali każdą następną potyczkę, dosłownie jak wielka fala która wszystko zmiata… ale w końcu i tak się rozbija, tak też było z nimi ale to już inna historia. Jest to co prawda właściwie anegdota, ale później stało się to taktyką walki na tego typu terenach.

2.Orenia Mała
Ciekawym przykładem rozwiązań technicznych są maszyny stworzone na potrzeby bitwy o Orenię Małą-wyspę zasiedloną przez ludy morskie i nazwaną rzekomo na cześć ojczystej ziemi. Jest ona tak sprytnie obwarowana, że bez zgody mieszkańców nie można się dostać, a unicestwienie jest możliwe tylko przy udziale jakiejś niespotykanej siły. Do podboju użyto świdrów których szkielety były utrzymywane przez magię. Gdy wierciły, pojawiły się takie wstrząsy że bandyci wysłali małą grupę zwiadowczą, po czym wyruszyli prawie wszyscy na jednostki wiertnicze. Tam spotkała ich niespodzianka, pusty statek, dwie odpływające szalupy i świdry które eksplodując zatopiły jeden statek i uszkodziły kilka innych. Sprytna magiczna sztuczka. Wrócili do siebie i zastali nasze wojska usiłujące przedostać się po ogrodzeniu do niestrzeżonego wnętrza. Żołnierze bezbronni, pokaleczeni licznymi zaklęciami ochronnymi i samą strukturą ogrodzenia, zdeprymowani mała ilością towarzyszy stojących na nogach, rzucali się na skały lub próbowali wskoczyć do morza. Cały manewr był dobra taktyką, odwrócić wzrok wroga i zając pozycje, ale głupie to było o tyle że magowie siły zużyli na eksplozję, dlatego takie obrażenia zadała. Nie mogli przez to nikogo teleportować. A wędrówka bo pionowej właściwie ścianie która kaleczy i uświadomienie sobie klęski było takim ciosem dla wielu przekonanych o bezpieczeństwie i zwycięstwie że skłonni byli do bolesnego samobójstwa. Cały legion który ocalał otrzymał miesięczne zwolnienie, a każda jednostka objęta była bezpośrednim wsparciem duchowym. Z tego co wie opinia publiczna, owi wojownicy już nigdy nie zostali wysłani bez dużego wsparcia na front.

3.Katum
Przykłady przedstawione do tej pory, były nie do końca może trafione, ale pokazywały niewątpliwie ciekawe rozwiązania dostosowane do chwilowych potrzeb. Teraz natomiast, przedstawię szereg działań operacyjnych i szpiegowskich prowadzonych w czasie ofensywy na nadmorski kraj Katum, gdzie zjeżdżają wszyscy zwierzoludzie. Ziemia ta jest niezbyt duża, toteż ogrodzili ją solidnie, a z racji wielkiej siły zwierzoludzi, i ich wyostrzonych zmysłów, nie da się podejść w grupie niewyspecjalizowanych jednostek na bliżej jak dwadzieścia mil żeby nie uniknąć walki. Toteż wysyłano małe grupy szturmowe które wyciągały legiony zwierzoludzi poza Katum i ciągnęły je daleko. Przy granicach rozmieszczeni byli szpiedzy potrafiący żyć o trawie czy pluskwiakach żeby zabijali kurierów, a robili to skutecznie. Gdy wreszcie wyciągnęli chyba całą armię, okazało się że nie zostało prawie żadnego sprzymierzonego wojownika. Rozesłano listy, i legiony wróciły, wybite częściowo przez zwierzoludzi, częściowo przez choroby i pasożyty, spora część też znudzona ucieczką, i brakiem kobiety oraz łóżka, uciekła i zapewne osiedliła się w różnych wioskach. Taktyka zgubienia wroga na obcym terenie okazała się porażką. Mimo iż Katum zostało prawie bez ochrony, nikt nie chciał szturmować, dowódcy nie byli w stanie ruszyć żołnierzy z miejsca musieli więc w trosce o własne głowy zakończyć kampanię i ku zadowoleniu wojaków wrócić do stolicy oraz wypłacić dziesięciokrotność żołdu na osobę. Błędne manewry prowadzą do upadku wiary w cel, to do demobilizacji, a ta do niesubordynacji. Taki łańcuch zdarzeń może prowadzić tak jak w tym przypadku do zamiany ról, dowódca musi słuchać szeregowych jeśli chce przeżyć.

Podsumowując, działania są zamkiem do skrzyni sukcesu, ale to morale są kluczem. Drobne błędy, potrafią decydować o tym kto rządzi, a nieuwzględnienie czasu i okoliczności działań owocuje częstokroć śmiercią. Czasem też przypadek sprawia że położenie tragiczne, staje się zwycięstwem i powodem pychy która również prowadzi do zguby. Czerpiąc z tych przykładów stwierdzić można że najlepiej myśleć sto razy zanim się podejmie decyzję, a zbyt wysokie morale zbijać dość szybko surowym regulaminem i musztrą, bo zarówno nadmiar jak i niedomiar w ludzkich duchach czy rozumach na polu działań wojennych czy bitewnych prowadzi tak czy inaczej do klęski bądź zagłady.


Generał czytał i czytał…..
Jedyne co pozostało młodemu jeszcze rekrutowi to czekać na decyzję, czy ów młody łowca jakim jest, będzie mógł dostąpić zaszczytu wstąpienia do wojsk MAC.

_________________
"Cokolwiek zamierzasz zrobić, o czymkolwiek marzysz, zacznij działać. Śmiałość zawiera w sobie geniusz, siłę i magię.

— Johann Wolfgang Goethe (1749-1832)"
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
 
Numer Gadu-Gadu
5275345
Ryuzaki Płeć:Mężczyzna
Smok Samurai


Dołączył: 12 Lis 2008
Skąd: nie wiem
Status: offline

Grupy:
Melior Absque Chrisma
PostWysłany: 11-01-2009, 01:35   

Był świt. Wszyscy rekruci spali jak zabici zmeczeni ostatnim dniem egzaminow i nikt nie byl w stanie wystarczajaco szybko wstac i zaścielic prycze przy sygnale na pobudke
- Wy nędzne, zapchlone scierwa! - krzyczał Ryuzaki - To my tu wam hotel zorganizowalismy o warunkach setki razy za dobrych dla takiego gówna jak wy, a wy nie jesteście w stanie tego docenić?! - przerwał na chwilę i dalej mówił już spokojnie - No dobra. Szczerze mówiąc jestem z Was dumny. Prawda jest taka, że część z Was nie zaliczyła, ale i tak jestem cholernie dumny, Wszyscy spisaliście się na medal i wszyscy zasłuzyliscie sobie na błogosławieństwo Patriarchy.
Ryuzaki wyczytywał imiona rekrutów. Każdy z nich podchodził do generała i przyjmował listy z rozkazami. Część cieszyła się niezmiernie widząc zaproszenia do wieczorną audiencję u Patriarchy, a część smuciła się widząc rozkazy zameldowania się w obozach dla konskryptów. Dwóch nawet próbowało uciekać jednak cyrograf uniemożliwiał im sprzeciwienie się.
W waszych listach macie opisane miejsca waszych stałych kwater. Przyjęci do odziałów wyższej rangi w przeciwieństwie do konskryptów mają bardzo dobre warunki. Jesteście zakwaterowani w pokojach dwuosobowych, macie wygodne łózka i nie ma powodów do narzekania. Teraz odmaszerować! Odpocznijcie, wyszykujcie się i niech żaden się nie spóźni na wieczorna audiencje i pasowanie. Wasze nowe mundury czekaja w pokojach
Gdy rekruci zaczęli się rozchodzić Ryuzaki zatrzymał jednego z nich. Był nim Pamp, chłopak który stanął jak wryty gdy dowiedział się, że został przyjęty.
- Słuchaj no. Sprawa jest prosta jak drut. Tak na prawdę to nie zdałęś. Możesz wylądować jako konskrypt który za pare dni zginie ku chwale Kica albo wykonasz moje polecenie. Mam pewne informacje, że wśród osób które najlepiej zdały egzaminy jest dwóch szpiegów. Weźmiesz udział w pasowaniu i zostanieszz oficjalnie przyjety w nasze szeregi. To jednak będzie tylko na pokaz. Musisz w przeciągu tygodnia, nim wszyscy rekruci dostaną przydzielone funkce zdemaskować szpiega. Twój profil świadczy, że najbardziej nadajesz sie do kontrwywiadu. Żeby sprawy skrócić powiem wprost jaki masz wybór. Możesz się zgodzić i wtedy jeżeli uda Ci się zostaniesz awansowany na dowódcę legionu, albo odmowisz, rzucę na Ciebie zaklęcie zmieniające zapis pamięci i wyslę na południowy front gdzie zginiesz pewnie pierwszego dnia.
- sir! Chyba tak na prawde nie mam wyboru sir!
- Zapomniałem powiedzieć, że jeżeli przyjmiesz zadanie i nie zdołasz wykonać zadania to zginiesz w męczarniach. My, najlepsi analitycy MAC uznaliśmy, że wróg może wiedzieć, że my wiemy o ich szpiegach. Jeżeli znajdziemy kozła ofiarnego którego zabijemy ku chwale Kica to prawdziwi szpiedzy moga się rozluźnić i popełnia jakiś błąd. Wiedz jednak, że zdrajca ginie w wielkich męczarniach. - Ryuzaki odczekał chwilę i zapytał - No więc jak? Przyjmujesz swoje zadanie?

_________________
10 razy upaść, 11 razy wstać...
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora
 
Numer Gadu-Gadu
7793866
pamp Płeć:Mężczyzna
Oślepiony Tęsknotą


Dołączył: 07 Sty 2009
Status: offline
PostWysłany: 11-01-2009, 15:29   

Rekrut rozejrzał się ze strachem dookoła. Jednak po krótkiej chwili spojrzał na Generała Ryuzakiego, oczami w których płonęły ledwie zauważalne płomyki, tak małe ze nawet jego przełożony stojący naprzeciw nie mógł ich zauważyć. To była już walka o życie, Pamp postanowił zaryzykować grę której nie mógł przegrać. Teraz mógł tylko zyskać przyjmując zadanie. Wstępując w szeregi MAC postawił na szali własne życie, a to z powodu chęci wykazania się jak i odkupienia grzechów jakie popełnił. Wziął głęboki oddech i powiedział:
– Tak sir! Przyjmuje zadanie sir!
Ze strachem zauważył że Generał lekko się uśmiechnął, uświadomił sobie że możliwość wygrania tej gry była jednak tak odległa jak to że rekruci którzy nie zaliczyli tego testu przeżyją dłużej niż tydzień. Generał Ryuzaki z wyraźnym zadowoleniem powiedział:
– Po audiencji i pasowaniu dostaniesz parę szczegółów dotyczących zadania. Odmaszerować!
Po czym odwrócił się i odszedł. Pamp stał jak wryty jeszcze parę minut, następnie całkowicie pochłonięty analizą zadania skierował się ku swojej kwaterze. Szedł w takim zamyśleniu ze nie zauważał nikogo. Po dotarciu spostrzegł ze jego współlokatorem jest Rheged jeden z rekrutów któremu nie mógł dorównać w biegach i egzaminach, ulubieniec instruktora Waldasa Mocarnego. Pamp podszedł do własnego posłania, wyglądało tak miło i miękko że senność ogarnęła go niczym ciepły wełniany szal. Nie tracąc ani chwili na przebieranie się upadł na łoże i zasnął. Pamp zerwał się nagle z błogiego snu, i z ulga spostrzegł ze czasu pozostało mu w sam raz by wziąć orzeźwiającą kąpiel i przygotować należycie swój strój na audiencje u Najwyższego Patriarchy Kica.

_________________
"Cokolwiek zamierzasz zrobić, o czymkolwiek marzysz, zacznij działać. Śmiałość zawiera w sobie geniusz, siłę i magię.

— Johann Wolfgang Goethe (1749-1832)"
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
 
Numer Gadu-Gadu
5275345
Altruista
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: 11-01-2009, 15:36   

Altruista wszedł do dużej sali, w której za kilka godzin miał się odbyć rytuał. Towarzyszyła mu drobna, blond włosa kobieta.
Bladolicy kapłan rozejrzał się, szukał wzrokiem Moliny. Gdy go namierzył uśmiechnął się tajemniczo pod nosem i ruszył ze swoja towarzyszką w jego kierunku.
Mroczny Kapłan Costly był bardzo zajęty, akurat instruował akolitów o tym jak mają przygotować salę.
Na widok swojego przełożonego Mroczny Kapłan nakazał akolitom wrócić do pracy, po czym odwrócił się w stronę Altruisty. Ukłonił mu się nieznacznie.

- Mroczny Kapłanie. - Altruista zwrócił się do Moliny. - Wybacz, że przeszkadzam ci w twoich obowiązkach, ale przyprowadziłem ci uczennice. - Najwyższy kapłan wskazał dłonią Kasilde. - Jest to kobieta silna w duchu i w wierze. Mam nadzieję, że wprowadzisz naszą młodą akolitkę w tajniki magiczne. Chciałbym tez byś został jej nauczycielem. - Widząc, że Costly chce zaprotestować Altruista odezwał się pośpiesznie. - Wiem, wiem co chcesz powiedzieć, jesteś zapracowany i bardzo zajęty. Ale też nie zaprzeczysz, że przydał by ci się godny zastępca, który mógłby zdjąć choć cześć obowiązków z twoich barków.
Po ostatnim zdaniu Altruista spojrzał przenikliwie swoimi zielonymi oczami w oczy kapłana. - Eh, on znowu świruje - pomyślał Costly.
Powrót do góry
kic Płeć:Mężczyzna
Nieporozumienie.


Dołączył: 13 Gru 2007
Skąd: Otchłań Nicości
Status: offline

Grupy:
Melior Absque Chrisma
PostWysłany: 11-01-2009, 22:38   

- Czas rozpocząć. - Pomyślał sobie kic, który od dłuższego czasu wpatrywał się w żarzące się płomienie siedząc przy kominku. Powoli wstał z fotelu i wolnym krokiem ruszył w stronę drzwi. Otworzył je i leniwym krokiem prześliznął się na korytarz. Ciągle nie spiesząc się zamknął drzwi za sobą i powoli ruszył w drogę.

W międzyczasie poprosił FWR o ostatni element przysługi i zasługi.

Dostojnik znajdował się w dużym holu u podstaw schodów. Schodząc, stopień za stopniem, Patriarcha wpatrywał się w Fei'a zasiadającego przy stole i trzymającego coś na kolanach. Kic elegancko podszedł do FWR i zajął miejsce na przeciwko niego. Od razu zauważył to, czego szukał. Fei posiadał przy sobie oba relikwia. Jeden z nich, jak zawsze w stanie spoczynku, aczkolwiek emanując swą mroczną poświatą, artefakt Sospitatoris spoczywał nieruchomo na jego kolanach. Ale pomimo swojej statyczności potrafił on wzbudzić trwogę w najdzielniejszym nawet rycerzu. Kic spojrzał na artefakt jak zawsze - zadziwiony jego majestatem, który jednak doskonale pasowałby do jego osoby. Tyle, że był to majestat o wiele mroczniejszy i zabójczy od założyciela bractwa. Pomimo to widział w tym artefakcie dopełnienie swych mocy, które pomogą mu zbawić ten świat. Z zamyślenia wyciągnęła kica Anka, sześcienna kostka Ziemia-Powietrze, która błysnęła Patriarsze przed oczyma, naburmuszona, że jeszcze jej nie dostrzegł. Fei na całą sytuacje zareagował dawkowanym uśmiechem, spoglądając na lekkie zaskoczenie kica po wyskoku niemalże już okrągłej z zazdrości kostki. Kic zripostował tym samym uśmiechem przenosząc swój wzrok na kostkę, o której nie raz już słyszał, w tym też o jej psotnej naturze.

- Naturalna i żywa kostka, będąca znakiem szczęścia i radości oraz sprawiedliwy i praworządny kostur Sospitatroris. Cóż za wspaniałe artefakty wspomogą nas własną mocą. – Pomyślał sobie kic i bez słowa odebrał je z rąk Fei’a, odpowiadając mu tylko skinieniem głowy.

Nie miał czasu nawet rozpoczynać rozmowy, za dużo spraw czekało na niego. Całość jego skupienia, koncentracji i motywacji spoczywała na tych dwóch przedmiotach i przyszłości MAC. Sospitatroris, mimo swojego względnej niesubordynacji i nieposłuszeństwa, potrafił zachować pełen spokój i łatwo dał się chwycić w dłoń. Widać było, że nie tylko właściciel dobiera sobie artefakt, ale również i on dobiera sobie pana. Strach bowiem pomyśleć co mógłby uczynić ten potężny artefakt z niegodnym właścicielem. I bynajmniej nie chodzi tutaj o zagrożenie dla innych ludzi. Anka natomiast jak zawsze ukazywała swój charakter. Dać się chwycić w dłoń? Gdzieżby, a i takiej próby kic w ogóle nie podejmował. Słyszał już co nieco na temat tej psotnicy. Dlatego pozwolił jej krążyć dookoła, mieniąc się wszystkimi kolorami tęczy, jak gdyby rozpierała ją radość i energia.

Już byli w podziemiach - kic i jego nowi kompanie. To tutaj przygotowano odpowiednie miejsce do rytuału. Prowadził do niego długi i wąski tunel. Wszedł tam Kic, niosąc Sospitatrorisa. Chwilę potem Anka wleciała tam radośnie, a za nią zamknęły się drzwi. Idealnie sześcienne pomieszczenie urządzone było skromnie. Było to lekkim zdziwieniem dla Anki, bo znów mogła spotkać swoją przestrzenną bratnią duszę. Pomieszczenie było całkowicie puste, a magicznie oświetlenie tliło się w każdym z 8 kątów pomieszczenia, rzucając prawie niewidoczny cień postaci Kica, kostki i kostura. Patriarcha rozejrzał się dokładnie po słabo oświetlonym pomieszczeniu. Było to piękne dzieło, jak złoty podział odcinka, wszystkie ściany równe sobie, wszystkie kąty proste. Lekkim dotykiem wolnej dłoni kic sunął po każdej ścianie i czuł równą, płaską płaszczyznę - taką, jakiej oczekiwał.

– Czas rozpocząć właściwe przygotowania do rytuału. – Powiedział, sądząc, że są to tylko słowa wypowiedziane w jego wyobraźni. Na te słowa Anka zareagowało bardziej żywiołowo niż do tej pory, odbijając się każdą ścianką z osobna z wszystkimi powierzchniami pomieszczenia. Sospitatroris również nie był temu obojętny. Zaczął tworzyć kolejne potężne źródło światła, przemieniające się z kolei w ciemność, pochłaniając obecne już oświetlenie komnaty. Trwało to poruszenie kilka chwil, a w tym czasie Kic zajął pozycję w centralnym miejscu pomieszczenia. Wyśrodkowanie mocy bowiem było najistotniejszym elementem całego rytuału, jako że każdy, nawet najmniejszy błąd mógłby być tragiczny w skutkach.
Postawił kostur w pozycji pionowej i poprosił Ankę, by taką podtrzymała, co też uczyniła, przy czym kostka dalej skakała dookoła nich. Teraz już z obiema rękoma wolnymi nadszedł czas oznaczyć pomieszczenie. Kic wyciągnął ręce przed siebie, na wysokości torsu i zaczął skupiać energię magiczną. Początkowo przybrała kształt i barwę białego obłoku. Z czasem jednak kolor zaczął blednąć, następnie przechodzić w jasny odcień różu, tylko po to by znów pogłębiać swoją barwę, aż w końcu zakończyć cały proces na krystalicznej czerwieni. Struktura tworu również ulegała deformacji. Z początkowego stadium mglistej poświaty, formował się w coraz to bardziej namacalny kształt, po to, by ostatecznie stać się kulą czystej energii.

Wokół Patriarchy krążyła Anka, ciągle podtrzymując w pozycji pionowej kostur. Kic zaczął okrążać różdżkę, co chwilę schylając się z kulą czerwieni i naznaczając podłogę symbolami. Kiedy obszedł już salę robiąc pełne koło wokół Sospitatrorisa na ziemi znalazło się 12 rytualnych run, rozmieszczonych w równych odstępach od siebie. Czas więc było zająć się ścianami. Z pierwszą był największy problem - o ile z najniższymi runami nie było problemu, o tyle z tymi mającymi się znaleźć najwyżej i owszem. Do tego celu musiał wspomóc się siłą kostki. Początkowo ciężko było dostosować siłę wznoszenia, co właśnie było największym problemem. Jednak już kilka chwil później moc przyciągania była dostosowana idealnie do wymagań Patriarchy, co pozwoliło mu bez problemu naznaczyć ową ścianę. Po niej przyszedł czas na kolejne trzy. Problem wywołała również ściana z drzwiami, jednak i ten dylemat został również szybko rozstrzygnięty. Przyszedł czas na sufit. Tam również, tak jak na całej reszcie granic pokoju, zostały zawarte 12 znaków. Kiedy przygotowania dobiegły końca Kic opuścił zaklęcie i świetlista kula czerwieni rozmyła się w powietrzu. Rozejrzał się dookoła, rzucając uważne spojrzenie na każdą ścianę, a także podłogę i sufit, wpatrując się w magicznie emanujące runy, błyszczące szkarłatną już czerwienią. Przygotowania poszły lepiej niż się spodziewał. Musiał pogratulować Costly’emu, bo i doskonale naznaczył odpowiednie miejsca na wybicie run. Teraz cała energia w sali koncentrowała się w jednym centralnym punkcie pomieszczenia, a runy w każdej z dwóch pionowych, jednej poziomej i wszystkich sześciu przekątnych płaszczyznach pokrywały się ze sobą, jak gdyby były swoimi lustrzanymi odbiciami. Do tego również powstał centralny punkt symetrii, który skupiał całą energię w jednym miejscu, znajdującym się w punkcie przecięciu przekątnych przestrzeni pokoju. Formalnie zwana zasadą 5P. Metoda ta pozwalała doskonale kontrolować przepływ magicznej energii pomiędzy każdą formą bytu znajdującego się na każdej płaszczyźnie wszechświata. Jednak rytuał w takiej przestrzeni był wykorzystywany tylko przez ekspertów, a moc jaka przepływała w takich warunkach pędziła z niesamowitą prędkością w niesamowitych ilościach. Dlatego też nie korzystano z tej metody podczas przepływu niższych sił, bo i gubiły się wśród całej przepustowości rytuału. Należy również nadmienić, że do tego typu rytuałów korzystano wyłącznie z najwyższego poziomu run. W tym wypadku optymalną ich ilością było sześć różnych znaków. Rytuał Nowej Nadziei, składał się z pradawnych run: Zith, Rekh, Wrew, Grih, Vbde i Qist. Każda miała własną, specjalną właściwość, ale łączyło je jedna istotna cecha - każda z nich należała do grupy run o najwyższej przepustowości i największej wytrwałości. Były to potężne runy, ale i wymagające olbrzymiego nakładu energii do podtrzymania, użytkowania i kontrolowania.

Zith – należała do klasy run podtrzymujących. Dzięki niej cała struktura rytuału miała solidne podłoże, była w miarę możliwości stabilna i jednocześnie elastyczna, tak, aby inne runy mogły działać bez większych poślizgów.
Rekh – to runa odpowiadająca za prędkość przepływającej mocy. Jej zadaniem było utrzymanie odpowiedniego przepływu energii magicznej, tak, aby cały rytuał nie tracił na stabilności. Owa regulacja mocy pozwalała również wykonywać bardziej skomplikowane działania, w których przeprowadzane były nagłe zmiany dawki energii.
Wrew – była runą należącą do typu wzmacniaczy. Zadaniem tego gatunku run było wywieranie nacisków mocy tam, gdzie były w danej chwili potrzebne. To ona pobiera moc od użytkownika i w miarę możliwości łatała dziury powstałe podczas przepływu, oraz tworzyła nowe tunele magii.
Grih – zajmowała się łączeniem wszystkich sfer. Dzięki tej runie żadna planetaria, ni płaszczyzna nie była w stanie uniknąć kolizji z rytuałem, a oddziaływanie magicznego obrzędu rozchodziło się we wszystkich kierunkach, nie tylko trój-wymiaru.
Vbde – należy do klasy run rzadko już używanych. Jej zadaniem jest koordynowanie działań wszystkich run w odpowiednim stopniu, tak, aby żadna nie wypadła z swojej orbity działania. Używanie tej klasy run jest zbyteczne przy niższego poziomu obrzędach, jednak podczas rytuałów wyższych poziomów była wręcz niezastąpiona.
Qist – to klasa run niezbędnych do rytuałów. Dzięki nim każda runa w ogóle mogła połączyć moc z innymi runami. Grupę tych run nazwano inicjatorami i to właśnie one łączą cały rytuał w sobie, a Qist była w tym niezrównanie dobra.
Podczas różnych rytuałów stosowane były również inne runy i nie raz należące do jednej grupy. Jednak połączenie takiego zestawu słów runicznych i kumulacji 5P, tworzyło o wiele lepszy efekt stymulujący energię każdej z użytych run i powielając ich moc ośmiokrotnie.

Wszystko było na miejscu, każda runa odbijała się w tafli niewidocznych lustr, a moc kumulowała się w miejscu składowym. Teraz już nie było odwrotu. Był tylko rytuał i jego granice. Podczas tych rozmyślań na głowie kica zasiadła Anka, na jednej ze swych sześciu ścian. Widać było, że nawet jej udzieliła się atmosfera skupienia i koncentracji.
– Synchronizacja myśli i obejmowanie całej mocy… - Powtarzał sobie kic, wyciągając rękę przed siebie. Wtedy to różdżka Sospitatrorisa uniosła się powoli ku górze, by zawisnąć przed otwartą jeszcze dłonią kica. Był już gotów na rozpoczęcie dzieła.

Stanął w centrum pomieszczenia, a kostka Ziemia-Powietrze uniosła go do góry na taką wysokość, aby jego postać znajdowała się w centrum sześciennego pokoju. Patriarcha wyciągnął lekko przed siebie różdżkę (pochowaną w czarnej już opoce mocy), a kostka wolnym ruchem popłynęła na jego drugą, otwartą dłoń. Rytuał wchodził w swoją pierwszą fazę. Wymagała ona niebywałej percepcji, dokładności, wyczucia, ostrożności i cierpliwości. Oba artefakty zbliżały się ku sobie powolnym torem, znajdujące się w obu dłoniach kica, a magiczne światło już niemalże zanikło wchłonięte destrukcyjną mocą różdżki. Natomiast coraz większą poświatę tworzyły magiczne runy wymalowane na każdej powierzchni. W powietrzu zaczęły wirować znikąd bicze wiatru, a strumień magii powoli otwierał swoje nowe połączenia. Im bliżej siebie znajdywały się artefakty, tym jaśniej świeciły runy, tym silniej wiały dookoła małe bicze powietrza i tym bardziej widoczna była przepływająca magia. Aż naglę powietrze zaczęło iskrzyć. Płomienie nie buchały, mimo to iskry sypały się z coraz to większą mocą, a wszystko topniało w świetle coraz silniejszej czerwieni run. Kostka i różdżka były coraz bliżej siebie. Już prawie się stykały, prawie połączyły się w jedność, gdy nagle i bez jakichkolwiek ceregieli ruch ku sobie nawzajem zastał przerwany. Kic spojrzał na artefakty z przymrużonymi oczami i powoli puścił oba przedmioty. One jednak dalej się unosiły. Powolnym ruchem Patriarcha odepchnął się od powietrza, oddalając się od centrum pomieszczenia na odległość wyciągnięcia ręki. Zatrzymał się. Magia wirowała dookoła, runy pulsowały żywą energią. Wiatr syczał wściekle dookoła. Zakończył się pierwszy etap Rytuału Nowej Nadziei.

Druga część wykorzystywała wyobraźnię przestrzenną, spostrzegawczość, uwagę, umiar i równowagę. Kic znów spojrzał dookoła siebie i zlokalizował wszystkie runy. Pierwszym jego ruchem była aktywacja Qist. Do tego wysłał wiązkę magii w sam środek niemalże stykających się ze sobą artefaktów tylko po to, by zakrzywiły wiązkę i rozszczepili ją na dwanaście pomniejsze strumieni energii, które trafiły do każdej z dwunastu run Qist. Każda ze ścian, a także sufit i podłoga pociemniały i nabrały jakby wytrzymałości. Kolejna wiązka energii magicznej tym razem była skierowana pośrednio na runy typu Vbde. Efekt nie był aż tak zauważalny. Jedynym dotąd wyróżnikiem jej aktywności było uregulowanie mocy Qist. Zith to kolejna runa, która doczekała się swojej aktywacji. Tym razem efekt również nie był zauważalny dla ludzkiego oka. Jednak umagicznione postacie mogły dostrzec wzmocnienie struktur magicznych całego zaklęcia. Jak dotąd aktywacja run przebiegała bezbłędni. Ale to był dopiero pierwsza trójka, a ich funkcje były stricte wspomagająco-defensywne. Gdy już tunele magiczne zostały pootwierane, a strumienie magii zabezpieczone, przyszedł czas na kolejne runy, tym razem mające na celu pogłębienie poziomu rytuału. Kolejna wiązka magicznej energii, tym razem skierowana na każdą runę gatunku Rekh. Tym razem nie obyło się bez dodatkowej interwencji. Każda z run tego typu pochłonął powiększający się płomienie. Jednak wiązka magii nie przestała płynąć. Aby ustabilizować przepływ magii Kic wysłał kolejną wiązkę, tym razem aktywacyjną, która kolejno aktywowały następne runy Qist. Jednak to był początek. W następnej kolejności aktywacja objęła kolejno runy typu Vbde i Zith, przy czym kic stałe podtrzymywanie kolejno otwierających się źródeł magii, spowodowanych przez nie do końca kontrolowany efekt run Rekh, stawało się coraz trudniejsze do osiągnięcia. Do tego dochodziło również ujarzmianie mocy owej runy, co nigdy nie było prostym procesem. Jednak doświadczenie i zdolności Patriarchy stopniowo łagodziły objawy przesilenia run, aż w końcu zapanował nad całym tuzinem znaków Rekh, co też dało pełną kontrolę nad obiegami magii w pomieszczeniu. Pierwsze wyzwanie było już za Kicem, ale nie mógł spocząć na laurach. Mimo, iż całe zaklęcie było w pełnej kontroli, to jednak z perspektywy trzeciej osoby wyglądało to na mieszaninę chaosu żywiołów i potęgi magii. Mimo obecnego stanu rzeczy paradoksalnie kic potrzebował poszerzenia źródeł magii. Przyszedł więc i czas na aktywację kolejnej runy, potrzebnej do zakończenia drugiego procesu rytuału. Aktywacja runy Wrew była o wiele trudniejsza niż poprzedniej. Jej siłą jest wybuchowość i moc, a więc ujarzmienie tej potęgi nigdy nie należało do prostych zdań. Jednak nastał już czas. Tym razem aktywacja run była dokonywana parami na przeciwległych płaszczyznach. Każda aktywacja była odczuwalna dla Patriarchy znaczącym szarpnięciem. Gdy każda z wiązek mocy dosięgała swoich celów podtrzymywana była parę minut, do czasu stabilizacji gwałtownych wybuchów energii. Trwało to niespełna godzinę, nim wszystkie z 12 run Wrew zostały aktywowane. Zauważalny był również ubytek na ścianach , gdyż założona bariera runy Qist osłabła pod wpływem kolejnych zmagań mocy.

Przyszedł czas i na trzecią fazę rytuału. Po krótkiej przerwie kic w końcu trzymał pewnie wszelkie elementy składowe potrzebne do połączenia. Przez ten czas różdżka nie próżnowała i sama wyzwoliła wielką moc drzemiącą w niej. Kostka również wzmogła swoje zdolności, pobudzona groźnymi strumieniami magii. Czas więc grał na niekorzyść. Kic co chwilę przekładał moc na kolejne runy, co chwilę zmieniał bieg strumieni i dostosowywał je, tworząc nowe połączenia i skierowując ujścia na emanujące już mocno artefakty. Kiedy wszystko było już gotowe, przy pomocy run Rekh, kic wbił magię cienkimi igłami w głąb kuli energii otaczającej artefakty. Teraz, gdy już wszystkie wiązki zetknęły się w punkcie centralnym 5P, Patriarcha wzmógł działanie trójki run grup wspomagających. Gdy już wszystko było na miejscu rozpoczęła się unifikacja artefaktów. Gwałtowny, ale i precyzyjny napór magicznej energii wywołany przez runy wzmocnienia wypełnił wnętrze artefaktów, pozwalając formować kształt i kontrolować ich moc. Czarna poświata, jaka do tej pory przysłaniała oba artefakty, nabrała całkiem nowej postaci, kiedy to przy pomocy aktywacji kostki, pozwoliła lepiej łączyć prądy twórcze, czyli sztucznie stworzone jądra mocy. Dzięki temu formowanie nowej, czystej kuli energii zajęło raptem kwadrans. Teraz już oba artefakty stopiły się w jedną potężną, magiczną kule, migoczącą różnymi barwami.

Czas był na kolejny etap. I znów posłana została kolejna wiązka energii, która dosięgła każdą z nieaktywowanych run grupy Grih. Aktywacja runy przebiegło, jak zawszę, bez problemu, a połączenie to było zauważalne od razu. Dzięki temu kic uzyskał kolejne bezpieczne kanały magii, a świat wydawał się szerszy. Teraz mógł dokonać ostatecznego połączenia wszystkich wcześniej dokonanych przemian, aby stworzyć jedną strukturę. Zaczęło się. Odpowiednie impulsy i każda ze ścian, sufit i podłoga tarły ku sobie, jak gdyby kurczyły się i zbliżały do centrum pomieszczenia, a przy tym same runy robiły się coraz to mniejsze. Naglę runa zaczęła ocierać o runę, a wtedy też zaczęła tryskać energia, która przybierała kształt błyskawic i zaczęła szaleć, przecinając powietrze dookoła znacznie już zmniejszonej powierzchni. Czas był najlepszy na aktywację kolejnych run. Połączona moc trysnęła z każdego środka okręgu run, z każdej ściany, a także sufitu i podłogi w samo centrum coraz to mniejszego pomieszczenia. Stworzyła się nierozerwalna więź pomiędzy zunifikowanymi już artefaktami, a ścianami kościoła. Powierzchnia wewnętrzna jednak kurczyła się z każdą chwilą, a magiczne utarczki nikły z czasem zastąpione wewnętrzną harmonią magii. Miejsca tam jednak dla Patriarchy było już coraz mnie i nic nie wskazywało na to, by miało to się zmienić. Dlatego też Kic znów zebrał myśli, skupił moc i aktywował ponownie runy Grih, co pokryło całą salę eteryczną postacią. W taki sposób Kic mógł nadzorować do ostatniej chwili przebieg całego rytuału, aż wszystkie sześć powierzchni nie połączyło się w tym jednym punkcie, a moc artefaktów nie rozprzestrzeniła się po całym kościele. Patriarcha będąc tam dalej zakopany w eterycznej powierzchni kościoła, odciął powoli żyły magii i przyciągnął je ku sobie. Moc kościoła była w posiadaniu Patriarchy. Chwilę później nastąpił rozbłysk magii, który przeniósł Kica z powrotem do jego komnaty. Otworzył powoli oczy, spojrzał na pomieszczenie i z uśmiechem pomyślał sobie o skali sukcesu. Jednak ten sukces opłacił głębokim wycieńczeniem.

Minęło pół godziny i w komnacie Patriarchy zebrali się najważniejsi członkowie MAC. Tym jednak razem do pokoju - na gorącą prośbę kica - przybyła również Avalia. Kapłan ukrywając głębokie przemęczenie przemówił do nich.
- W końcu nam się udało. Przed nami niegdyś płynęły na niebie niedosięgalne chmury. Teraz są w zasięgu naszej ręki, a za niedługo będą poniżej nas. Czas rozpocząć nasze dzieło! – Mówił krótko, nie przebierając w słowach, z powodu znaczącego zmęczenia. Zbliżył się jedyni do swoje małżonki i objął ją ręką, a następnie w pełnym skupieniu aktywował nową moc..

… Tego opisać się nie dało. Skrawek ziemi wręcz wyrwał się z objęć swojej matki i powoli uniósł się ku górze. To było niesamowite, jak ta góra ziemi uniosła się w powietrze ignorując wszelkie zasady fizyki.
- Kościół lata…
- To symbol!
- Ludzie cuda się dzieją!
Przekrzykiwali i dziwili się zwykli ludzie z pobliskich wiosek. Mieli jednak w tych okrzykach wiele racji. Faktycznie, kościół uniósł się w powietrze, ale po za nim ku niebiosom wzbił się również spichlerz, stajnia, ogród i dodatkowa rezydencja oraz całe ufortyfikowanie głównej siedziby MAC. Na szczęście wszelkie przygotowania ukończone zostały na czas i podczas całej tej operacji nie ucierpiał żadne człowiek i żadna najmniejsza część kościoła. Jednak trzeba było podkreślić, iż właściwe unoszenie się kościoła dało się mocno odczuć, kiedy to kilkaset ton ziemi wyrywało się ku górze. Kiedy osiągnięto już wysokość pół kilometra, nowa twierdza bractwa stanęła w przestworzach i wtedy w pokoju Patriarchy usłyszeć można było huczny toast i słowa Kica:
- No i jak wam się podoba?

_________________
"Zaczynałem jako zwykły zegarmistrz, ale zawsze pragnąłem osiągnąć coś więcej." - Lin Thorvald


Melior Absque Chrisma
Pierwszy Epizod MACu
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora Odwiedź galerię autora
Velg Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 05 Paź 2008
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 11-01-2009, 22:57   

Szukanie ludzi po Multiuniwersum było pracą katorżniczą. Po przebyciu kilkunastu światów, walce z gryfami, spaleniu jednego miasta, schwytaniu kilkudziesięciu pegazów, kupieniu innych, nowy Wielki Mistrz Zakonu Prawowiernych Rycerzy Niebiańskiego Porządku Kościoła Melior Absque Chrisma i Wielki Admirał Kościoła ostatecznie wleciał do latającej fortecy. Wraz z nim wleciało do środka także dziesięciu ludzi w czarnych płaszczach z wyhaftowanymi symbolami srebrnych orłów (symbolizujących dystans potrzebny do dostrzeżenia Sprawiedliwości... i ród Velga). Obok tych emblematów pyszniły się skrzyżowane pastorał (symbolizujący władzę duchową) i miecz (symbol władzy świeckiej). Wszyscy oni bez wyjątku dosiadali dorodnych pegazów.

Oddziałek ten wleciał do unoszącej się pół kilometra nad ziemią siedziby MACa. Zrobiło to na wiernych piorunujące wrażenie, zaś rycerze nie pogardzili okazją do uczestnictwa w toastach. Sprawy zakonne były jednak ważniejsze, więc Velg udał się do swej komnaty, nakazując rycerzom udanie się za nim.

Już kilkanaście minut później, Velg krążył po pomieszeniu kwatery głównej, usiłując zapomnieć o zamieszaniu panującym w pobliżu. Powracający bohaterowie, rytuały - te wszystkie sprawy miały dla niego wielkie znaczenie... Jednakże priorytetem było wypełnienie swej własnej powinności. Wziął ją na swe barki wraz z tytułem admiralskim. Pod jego komendą nie miało być jednak statków - lecz elitarne siły powietrzne.

Samo stworzenie oddziałów było zadaniem na miarę dawnych herosów - podobnie jak sztuka rozporządzania nimi. Jednakże lektura dzieł mówiących o wojnie w przestworzach (napisanych całe wieki później) oraz doświadczenia organizatora pozwoliły Jeźdźcowi Apokalipsy na wykonanie tego zadania. Siły powietrzne - "Legion Niebios" - podzielił na dwie zasadnicze kwestie. Pierwsza część, podzielona na dziesięć chorągwi po pięćdziesięciu konfratrów, stanowiła swoistą mieszaninę zwiadowców i zagończyków. Pięćdziesiąt jeźdźców na głodnych, ludożernych mantrykorach było w stanie spustoszyć duże połacie kraju. Na dobrą sprawę oddziałom tym nie przeszkadzała niekarność mantrykor czy niedoświadczenie wierzchowców - oni walczyli tylko okazyjnie. Ich zasadniczym zadaniem było grabić - zniszczyć linię zaopatrzeniową, spalić wsie w głębii kraju...

I właśnie pierwszych dziesięciu rycerzy zakonnych, każdy dowodzący jedną lancą, słuchało odprawy w komnacie Velga.

- Udacie się na południe - podług tych map. W stronę naszego wroga. Potem skręcicie na zachód w umówionym miejscu. Przed dwoma dniami lotu mantrykory powinniście zobaczyć góry, znaczące początek tego królestwa. Kiedy je przekroczycie, złapiecie języka i odszukacie główne trasy, zaznaczone na moich atlasach. Następnie udacie się wzdłuż nich, kraj pustosząc wieści przechwycając, a szlaki zaopatrzeniowe przerywając. Grabcie heretyków ku chwale naszego Patriarchy, albowiem trza ich ludem z którego Saeryjczycy wyrosną zastąpić... Jak to zrobicie, już wam mówiłem. Czy wszystko jest jasne?
- ...
- Tak, Mistrzu.
- Znakomicie, możecie więc wyruszać, bracia w wierze. A - i jeszcze jedno. Jeśli ktoś bez racjonalnych przyczyn zbuntuje się przeciw rozkazom, osobiście dopilnuję, aby spłonął na stosie ku chwale Patriarchy.


Kiedy tylko admirałowie wyszli, Jeździec przyzwał do siebie swego zastępcę - Mistrza Zakonu Gabriela. Masywny, rudy osiłek stanął na "spocznij" i złożył raport.

- Mistrzu, zakończono przygotowania do ostatecznego formowania oddziałów Zakonu. Łowiąc wierzchowce, straciliśmy pięt...
- Starczy, jestem pewien, iż ich dusze doznają odkupienia za męczeństwo ku chwale Kościoła.
- Oczywiście, już wysłałem kondolencje rodzinom. Skonfiksowałem też majątek tych, którzy zmarli bez spadkobierców. Za to zakupiłem resztę rumaków.
- Doskonale... Zdaje się, iż jeszcze dziś rano szkoliłem piętnastu jeźdźców. Wydawali się być dość zdolni, aby tworzyć elitę Legionu Nieba, ale...
- Szkolenie kosztowało już połowę funduszy kościoła, w którym stacjonują. W liście najwyższy kapłan tego kościoła to podkreśla. Nalega...
- Więc każ im przylecieć do kościoła, w którym będzie nasz najlepszy postój... Jest on dwa dni lotu fortecy stąd? Świetnie, mają tam być przed jutrzejszym świtem. To wszystko, możesz odejść.
- stwierdził rycerz. Końcowy egzamin miał się dla potencjalnej elity zacząć. Rycerz miał tylko nadzieję, iż ciągłe loty oraz trening, który im zapewnił, nie poszły na marne... Niemniej, lepiej, aby do nowo sformowanego zakonu nie weszły miernoty.

Piętnaście minut później Velg rozważał już przemierzanie już niebo na swym powietrznym rumaku. Niebo różnokolorowe - bowiem mógł wykorzystać swoje umiejętności do podróżowania po Multiuniwersum. Światy migałyby szaleńczo, kiedy rycerz koncentrowałby się na wejściu do groty, które postawiłby za wyznacznik odwiedzanych światów. Któryś z nich musiałby zawierać to, czego szukał - czyli smoczą grotę... Po kilku godzinach galopu powinien być w stanie spełnić swoją zachciankę i ubić jakiegoś gada...

To jednakże na razie miało pozostać w sferze marzeń, albowiem sen dopominał się już o swoje prawa.

_________________
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Kitkara666 Płeć:Kobieta
Ave Demonius!


Dołączyła: 17 Lis 2008
Skąd: From Hell
Status: offline

Grupy:
Melior Absque Chrisma
Syndykat
PostWysłany: 12-01-2009, 11:18   

Komnata była ciemna, mroczna i przyjemnie chłodna. Zupełnie jak pościel w której pogrążona w głębokim śnie Kitkara śniła właśnie o czymś zupełnie nie spodziewanym.

Biegła bosa przez las pogrążony we mgle. Podążając leśną ścieżką z mocno bijącym sercem i brakiem tchu w piersi przed czymś uciekała. Nie miała odwagi nawet odwrócić się by zobaczyć kim jest prześladowca. Potknęła się. Zamiast upaść na zimną, wilgotną ziemię spadał w dół coraz niżej i niżej, a w koło był tylko mrok. Była zupełnie sama. Ze złami w oczach czekała już tylko na upadek.... i śmierć.
Nagłe, lecz delikatne szarpnięcie oznajmiło jej że ktoś powstrzymał ją przed niechybną śmiercią. Skuliła się drżąc. Poczuła ciepło ramion. Po woli podniosła głowę. Pierwsze co dostrzegła to para czarnych skrzydeł, oraz jaśniejące blaskiem srebrne, długie włosy.
To był mężczyzna, bynajmniej nie stary... W tym mroku widziała tylko dolną część twarzy - nos i usta. Te ostatnie były piękne, smukłe i zachęcające. Zanim jednak zdołała dostrzec całe oblicze wybawcy...

Cała komnata drżała. Kitkara zerwała się natychmiast chwytając za miecz leżący na nocnej szafce ( no co nie którzy mają tam wodę albo budzik, czy coś podobnego:P ). Stojąc w cienkiej czarnej koszuli nocnej z mieczem w dłoni rozglądała się po komnacie. Upewniwszy się że to nei atak wroga odłożyła miecz, podeszła do zasłon i jednym szarpnięciem rozsunęła je. Mrużąc oczy w blasku słońca wyjrzała przez okno. Zamiast widząc domy mieszkalne i rynek ujrzała chmury, oraz czyste przejrzyste niebo.

- Co do diabła ??

_________________
Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora
 
Numer Gadu-Gadu
28180514+-+jak+coś+dać+znać+jeśli+ktoś+chce+pisać+zemną+na+gg+najpierw+mailem+albo+na+pw
Altruista
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: 12-01-2009, 13:28   

Wielki i wspaniały kościół MAC leciał teraz nad oceanem, kierując się cały czas na północ. Tymczasem w ogromnej sali przeznaczonej na msze zebrał się już dość spory tłum, składający się z akolitów i kapłanów. Altruista spojrzał na balkon - tym razem tron na którym zawsze siedział Kic był pusty. Najwyższy kapłan przeniósł wzrok z balkonu na tłum. - Czas zacząć. - Pomyślał.
Nałożył na twarz srebrną maskę, której oblicze wyrażało spokój i opanowanie.
W asyście Velga i Moliny wszedł na dużą mównice. Położył dłonie na pulpicie i powiódł wzrokiem po żeńskiej części publiczności.

- Bracia i Siostry. - Odezwał się swoim donośnym głosem. - Widzę na waszych twarzach wielkie zaskoczenie i zdumienie zaistniałą sytuacją. Wielu z was się zastanawia jakim cudem się wznieśliśmy? Jakim cudem latamy? Rozwiązanie tej zagadki jest proste.
Nie żadna super moc, nie żaden artefakt. A wiara, tak wiara! Nasza wspólna wiara sprawiała, że wyrwaliśmy kościół z posad ziemskich i wznieśliśmy go ku niebu.
- Lecimy dzięki wierze, wierze w naszego wielkiego Patriarchę. Kic jest naszą alfą i omegą, jest początkiem i końcem, jest tym kto daje życie i je odbiera. A nasza modlitwa do niego sprawiła właśnie ten cud, którego jesteście teraz świadkami. Ale pamiętajcie, by podtrzymać ten cud cały czas musimy się modlić do Kica. - Altruista uśmiechnął się paskudnie pod maską. Paru ludzi w tłumie zaczęło coś krzyczeć i skandować imię Kica, Altruista poprosił o spokój i po chwili kontynuował swoje przemówienie.

- Zastanawiacie się także gdzie teraz zmierzamy? Dokąd lecimy? Powiem wam: lecimy do królestwa Gondoru, do miasta Minas Tirith. Sprawuje tam władze niejaki Denethor.
Jest on prawdziwym tyranem. Denethor obalił ze swoimi poplecznikami dobrego króla Aragorna Łazika i wygnał go z królestwa. Sam zajął jego miejsce i ogłosił się samozwańczo królem Gondoru. I ten wspomniany przeze mnie Denethor tyranizuje swoich poddanych, nakłada na nich duże podatki. Skazuje na śmierć nawet za drobne przestępstwo. Napada na pobliskie królestwa. Na niewinnych mieszkańcach innych królestw dokonują się gwałty i grabieże. Trzeba z tym skończyć, czas to przerwać. I MAC to zakończy. Karząca ręka sprawiedliwości naszego kościoła dosięgnie Denethora i wszystkich heretyków z nim powiązanych. A miasto Minas Tirith jest symbolem zła, zła które wzniosło się i bogaciło na krzywdach niewinnych.
- To całe zło zostanie przez nas unicestwione. Nie zostanie po nim kamień na kamieniu, wszystko wypalimy do gołej ziemi.

Altruista rozłożył ręce i zaczął krzyczeć. - Tylko my możemy uratować ten świat! Tylko my mamy w sobie na tyle wiary, by walczyć ze złem! Nikt nie jest w stanie nas w tej walce powstrzymać! Nikt nie jest w stanie się nam przeciwstawić! Niech żyje MAC! Niech żyje Kic!

Po ostatnich słowach Altruisty rozległy się wiwaty, oklaski. Wszyscy skandowali głośno nazwę MAC. Altruista ściągnął maskę i zszedł z mównicy robiąc miejsce Mrocznemu Kapłanowi Molinie.
Powrót do góry
Costly Płeć:Mężczyzna
Maleficus Maximus


Dołączył: 25 Lis 2008
Status: offline

Grupy:
Melior Absque Chrisma
PostWysłany: 12-01-2009, 13:49   

Costly skrzywił się słysząc słowa Altruisty. Personel kościoła jest dobrany w taki sposób, aby zawierał jedynie fanatyków. Uwierzą w każdą bzdurę, ale nadal Molina nie przyzwyczaił się do ich gorącej reakcji na każde słowo spływające z ust Najwyższego Kapłana.

Ciekawe co mi teraz zostało do powiedzenia, myślał z uśmiechem idąc w stronę mównicy.

- Drodzy Wierni! - "Drodzy Wyborcy", przedrzeźniał sam siebie w myślach z uśmiechem. - Wiara nie zna granic. Znają je tylko ludzie. Tak długo jak siłą MAC jest wiara, tak długo i MAC nie zna granic. Już niedługo przekonają się o tym heretycy, czający się w barbarzyńskim Gondorze. Siła wiary sprowadzi na nich zniszczenie. Sprowadzi ciemność, gromy i boski gniew. Sprowadzi susze, nieurodzaj i plagę szarańczy. Sprowadzi wiatr porywający dachy domów, upał zabijający ludzi i gradobicie niszczące nawet grube mury. - I kilka innych wesołych rzeczy, chwała Sospitatorisowi, dodał w myślach.

- A będzie to tylko pierwszy krok. - Kontynuował swoim donośnym, basowym głosem. - Czeka na nas nadal wielu ludzi, którzy nie poznali światła wiary. Zaniesiemy je wszędzie. Na najdalsze krańce świata. Oświetlimy cały multiświat!

Kapłan pozdrowił błogosławieństwem wiwatujący tłum i ustąpił miejsca na mównicy Velgowi.

- Trzeba zorganizować drugie spotkanie, tym razem konkretne. - Myślał Kapłan zajmując swoje miejsce obok Altruisty.

_________________
All in the golden afternoon
Full leisurely we glide...
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Velg Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 05 Paź 2008
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 12-01-2009, 14:26   

Zbudzony przez Altruistę, Wielki Admirał Kościoła ubrał się w ledwo kilka pacierzy i wyruszył na uroczystość, która miała mieć miejsce. Na uroczystości, Velg stanął u boku Najwyższego Kapłana i wszedł na mównicę, kiedy zszedł z niej Mroczny Kapłan. Kilka sekund zastanawiał się nad treścią swego przemówienia, obrzucił wzrokiem widownię, po czym zaczął przemowę.

- Bracia i siostry w wierze... Błogosławię was i waszą gorliwość. Albowiem wy posiedliście mądrość - i wy wiecie, iż dziś naszym przeznaczeniem jest walka. Lecz nie jest to taka walka, jaką podejmuje Gondor! Reguła mego Zakonu rzecze - "Wiarę nakazane wam jest nieść, gdzie tylko zebrali się heretycy". Przypomnieć ma to nam wszystkim, iż ta wojna nie jest jedynie naszą fanaberią... Ona jest naszym świętym obowiązkiem, wobec nas i naszych potomnych! I kiedy inni okazują okrucieństwo, wszczynając konflikty dla błahych ambicji, my jedynie wypełniamy nasze obowiązki wobec wiary! I właśnie wierność wierze sprawi, że nasze miecze, prowadzone przez świętą wolę naszego patriarchy, wykorzenią wszelki występek w tej krainie. - tu Velg przerwał - Pamiętajcie jednakże, iż celem naszej misji wcale nie jest zniszczenie. Albowiem my właśnie jesteśmy twórcami nowego świata. Nowego świata, który powstanie na płonących zgliszczach starych reżimów! Więc cieszcie się, albowiem kiedy już wzniecimy pożogę, która spali świat, ujrzymy również jutrzenkę nowej, lepszej rzeczywistości! Grzejcie więc swe dusze przy ogniach płonącego Gondoru i miejcie świadomości, iż wraz z nim płonie grzech i niedoskonałość.

I po tych słowach Velg równiez zszedł z mównicy i stanął koło przedmówców. Tłum, ogarnięty szaleństwem od samego początku przemówień, nadal nie chciał się uspokoić. Rycerz uśmiechnął się pod nosem - właśnie o taki efekt chodziło. Fanatycy w służbie kościoła wręcz płonęli ogień wiary - i byli gotowi ogniem wiary podpalić również kogo innego. Jeśli zaś wierzyć kronikom z jego czasów, mieli poznać lepszy świat. Jeśli wierzyć...

_________________
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
kic Płeć:Mężczyzna
Nieporozumienie.


Dołączył: 13 Gru 2007
Skąd: Otchłań Nicości
Status: offline

Grupy:
Melior Absque Chrisma
PostWysłany: 14-01-2009, 18:44   

Kic wyszedł z kościoła i głębokim wdechem poczuł nowe powietrze, którego nie znał. Byli nad brzegiem. Słońce świeciło, a bryza wiała przyjemnie niosąc ze sobą zapach morza. Rozluźniony kic ruszył więc w stronę ogrodu, a towarzyszyła mu magiczna kostka, która latała dookoła niego, uprzyjemniając mu czas. Wędrując tak w stronę ogrodów, Patriarcha pomyślał sobie jak miło byłoby spojrzeć na ten nowy ląd raz jeszcze. Niestety owa ziemia niewidoczna była. Przysłaniała ją potężna i nowa fortyfikacja kościoła wznosząca się ku niebu. Jednak kic dalej chętny spojrzeć znów w stronę nowej ziemi poprosił o pomoc kostkę, która chętnie wsparła swojego właściciela. Zaszła go od tyłu i wpełzła za kołnierz udając, że sama unosi swojego właściciela.
- Psoty trzymają się Ciebie. – Odpowiedział jej rozbawiony kic. Kostka wzmogła nieco siłę unoszenia i już znajdując się 20m.n.p.k. (metrów nad poziomem kościoła) kic mógł dowoli wpatrywać się w krajobraz nowego kontynentu przez niektórych zwanego śródziemie.
Trwało to kilka minut, gdy kic w końcu poprosił kostkę o powrót na ziemie. Napatrzył się wystarczająco długo na nowy ląd stojący przed nim otworem. Teraz mocno stąpając po gruncie (który wisi w powietrzu), kic udał się w końcu do ogrodu. Jego pielęgnacją jak zawsze zajmowało się parę osób, które kłaniały się nisko przed obliczem Patriarchy. Kic od czasu do czasu udawał się do tego miejsca, aby nabrać nieco dystansu do całego zamieszania i oddać się mieszaninie miłych zapachów, które potrafiły go zrelaksować i przemyśleć wszelkie problemy od innej perspektywy. Usiadł sobie na jednej z ławek oddając się przenikliwym wiązką słońca. Teraz mógł nabrać odpowiedniej koncentracji i motywacji do medytacji, której też się oddał po chwili będąc czułym na wszelkie bodźce zewnętrzne, ignorując przy tym oczywiście figlarność kostki.

_________________
"Zaczynałem jako zwykły zegarmistrz, ale zawsze pragnąłem osiągnąć coś więcej." - Lin Thorvald


Melior Absque Chrisma
Pierwszy Epizod MACu
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora Odwiedź galerię autora
kic Płeć:Mężczyzna
Nieporozumienie.


Dołączył: 13 Gru 2007
Skąd: Otchłań Nicości
Status: offline

Grupy:
Melior Absque Chrisma
PostWysłany: 31-01-2009, 18:17   

Wyczerpany codziennymi obowiązkami, kic lubił od czasu do czasu zajrzeć do kościelnych ogrodów. Nie trzeba było ukrywać tego faktu, iż owe ogrody wysławiane są i znane. Wiele ludzi chciałoby przechadzać się wśród najróżniejszych okazów flory oraz najbardziej różnorodnej mieszanki zapachów wydzielanych przez kwiaty. Wśród licznych ogrodzonych działek, wydzielonych dla kilku naprawdę rzadkich okazów kwiatów, dostrzec można było również kilka mniejszych łączek, kreślących cały pejzaż ogrodu na kolor soczystej zieleni. Pomiędzy mieszanymi ogrodami, a tymi hermetycznie jednorodnymi prowadziły ścieżki wzdłuż których usytuowane były różne ekstrawaganckie ławki. Mimo swych niespotykanych wzorów, ławki wtapiały się jednak w otoczenie kolorowych jak tęcza barw kwiatów. Jednak każde piękno kosztuje, a ogród nie był wyjątkiem. Pielęgnacją kwiatów zajmowało się wiele akolitek, a te zostały dokładnie przygotowane i wybrane wśród tłumu innych, jednak mniej zdolnych adeptek. Piękno jednak nie na fundusze się liczy. Patriarcha świadom był tego, kiedy wielokrotnie przekazywał olbrzymie kwoty, aby ogrody były czyste, zadbane i zawsze piękne. Cenił sobie sztukę natury, która nieskażona spaczonym działaniem ludzi rozwijała swe skrzydła. Ogrody Bractwa były jednym z głównych znaków rozpoznawczych Kościoła Praworządności. Wiele ludzi przybywało, pokonując setki mil i kilometrów tylko po to, a raczej aż po to, aby zatopić swoje wszystkie zmysły w błogim i relaksacyjnym spokoju ogrodów. Jednak nie wszyscy byli wyróżniani i godni tego honoru. Tylko nieliczni znajomi Bractwa i Patriarchy mogli oglądać te ogrody istnie z raju wzięte. Wśród zazdrosnego ludu chodziły dziwne plotki. Najbardziej zawistni i zazdrośni opowiadali kłamliwe plotki, że wśród kwiatów zasianych w ogrodach są takie, które odbierają zmysły i hipnotyzują, bądź wprowadzają w stan odurzenia. Ci jednak racjonalniejsi i mądrzejsi ignorowali takie prowokację, ripostując, że jest to wręcz Eden, a kwiaty owszem odbierają zmysły, ale tylko przez swe olśniewające piękno i woń.
Nikt więc nie dziwił się Patriarsze, jak często odwiedza on swoje ogrody. Był z nich dumny i nie ukrywał tego. Dzisiaj nie było inaczej. Po ciężkim dniu spędzonym nad dokumentami i papirusami, kic postanowił zrelaksować się nieco wśród kwiatów. Zasiadł więc na jednej z ławeczek i cieszył swój wzrok, pojąc go pięknem kolorów. Taki odpoczynek trwał zazwyczaj od trzydziestu minut, do pełnej godziny. W tym czasie wszelkie troski, kłopoty i irytacja upływała niesiona orzeźwiającym wiatrem niosącym ze sobą całą paletę aromatów. W trakcie odpoczynku kicowi nieraz zdarzały się krótkie dialogi z przechodzącymi wiernymi, a czasami nawet dłuższe wywody z najbliższymi współpracownikami. Jednak nawet najgorsze rozmowy nigdy nie były w stanie zepsuć przyjemnej atmosfery podczas relaksu. Tak przynajmniej do tej pory myślał kic, jednak dziś miało to się zmienić.
Okazało się bowiem, że wśród kwiatów ogrodu zawieruszyła się pewna duszyczka, ale niestety nie tak niewinna. Był to Ryuzaki, dzielny samuraj praworządności, który walczył w imieniu Bractwa. Jednak w stanie w jakimś Patriarcha spotkał Ryuzaki’ego nie dawał żadnych złudzeń, że przeciwnikiem dla niego nie byłoby nawet dziecko z patykiem. Młodzieniec rozpłatałby Ryuzaki’ego bez większych problemów. Kic złapał się jedynie za głowę i nakazał wstać dzielnemu rycerzowi Bractwa. Ryuzaki jednak miał niesamowite trudności zebrania się z ziemi, tak jakby ziemia zaczęła przyciągać go z niewyobrażalną siłą. Patriarcha nie mógł wytrzymać całego przedstawienia i rzekł z lekka podirytowany.
- Padłeś? Powstań!
Reakcja była jednak całkiem przeciwna. Zwątpiono Ryuzaki nie miał w ogóle zamiaru słuchać ostatnich słów przełożonego i mruczał jedynie dziwne frazy antysemickie pod nosem. Zirytowało to niebywale kica, który nie znosił nietolerancji, czy rasizmu. Był to niewiarygodny impuls dla kica i nie miał zamiaru być pobłażliwy tym razem dla Ryuzaki’ego. Po dłuższej chwili rzekł do niego raz jeszcze.
- Wstań z tej ziemi… Natychmiast! – Dodał po chwili. - A za swoją bezczelność będziesz ukarany!
Ryuzaki próbował po raz kolejny oderwać się od ziemi… W końcu mu się udało. Stanął na równych nogach, o ile w ogóle można było tak powiedzieć. Było bowiem czuć od niego głęboką woń alkoholu. Woń, która śmiała zanieczyszczać aromat ogrodów kościelnych. „To już przebrało wszelką miarę” - pomyślał sobie kic, nie bez powodu obarczając Ryuzaki’ego gniewnym spojrzeniem. Frustracja, irytacja i gniew nakazały jedno - wymusiły te słowa skierowane do Ryuzaki’ego.
- Za swoje postępki niniejszym odbieram Ci prawo uczestniczenia w naszych mszach świętych! Masz zakaz opuszczania murów kościoła… - W ręce Patriarchy pojawiło się złote berło przypominające kształtem lizaka(?). – Tym o to berłem odbieram Ci owe prawa i ograniczam Twą wolność. – Kic uderzył chwiejącego się Ryuzaki’ego, po czym wezwał straż i kazał zaprowadzić znów leżącego na ziemi rycerza Bractwa do swojej komnaty.
„Najwyraźniej to nie jest najlepszy dzień” – Myślał sobie Patriarcha opuszczając ogród, tyle że tym razem z niezbyt zadowoloną miną. Przed bramą stali już niestety strażnicy. Wyglądali jakby mieli jakąś sprawę do swojego przełożonego, co objawiało się wpatrywaniem obu rycerzy w swojego Pana. Podszedł do nich, stanął i patrzył się na nich z lekkim zdziwieniem. Wiedział bowiem, że rycerze w swojej dumie odczekują chwil parę dla podkreślenia majestatu i honoru osobie z którą rozmawiają. Nie chcąc zwlekać ze sprawą, kic powiedział.
- W czym rzecz?
- Panie. – Skinęli obaj w głębokim ukłonie. – Donoszą akolici, że z pokoju Norrca Walecznego dochodzą niepokojące odgłosy.
- Jakie znów odgłosy?
- Ponoć wrzaski i krzyki samego gospodarza komnaty. Jednak żaden z akolitów nie odważył się wjeść do środka.
- Sprawdzę to osobiście. – Kic zaklął w duchu, jakby Ryuzaki’ego było mu mało. Udał się do korytarza z szeregiem pokojów ważniejszych osobistości MAC. „Za jednymi z tych drzwi musi być Norrc” – pomyślał sobie kic irytując się, ponieważ nigdy nie mógł spamiętać właścicieli danych pokoi. Jednak znalezienie odpowiedniej komnaty nie było zbyt trudne. Już z korytarza słychać było krzyki i wyzwiska. Im bliżej pokoju Norrca, tym te wrzaski nasilały się. Słychać było różne cenzuralne inwektywy i obelgi. Kic stanął pod drzwiami aby wyłapać choć jedno pełne zdanie. Nie były to słowa przeznaczone dla uszu najświętszego Patriarchy. Irytacja wybuchła, a to na jaki temat nie tak dawno pouczał Ryuzaki’ego będzie chyba musiało być powtórzone. Kic wszedł z hukiem do pokoju przyglądając się dokładnie jego wnętrzu. Dostrzegł jednak czerwoną twarz Norrca, która wyrażała jedynie zdziwienie nagłej obecności mocno podirytowanego Patriarchy. Natomiast przed Norrciem, na stole leżała magiczna kula pozwalająca komunikować się na dystans. Było już wszystko jasne. Kic jednym ruchem dłoni cisnął przy pomocy telekinezy magiczną kulę o ścianę i rzekł do Norrca nie kryjąc swojego gniewu.
- Co to ma znaczyć!?
- To wszystko ich wina. – Norrc wskazał niewinnie na kulę.
- A Twoja nie!?
- Nie!
Kica zadziwiała bezczelność Norrca. Nie dość, że śmiał tworzyć zamieszanie wśród ścian Kościoła Praworządności, to jeszcze miał czelność podnosić ton do założyciela Bractwa... Nie obyło się bez kary. Tym jednak razem bez zbędnych słów Norrc najpierw dostał przez łeb berłem, a następnie usłyszał wykład Patriarchy na temat dobrego zachowania oraz manier oraz zakazał opuszczania pokoju. To miała być kara adekwatna do czynu.
Kic natomiast całkowicie wykończony wrócił do pokoju, padł na sofę i nie mogąc się nadziwić tym sytuacją, powtarzał sobie w duchu: „Gdyby te wydarzenia miały miejsce przed relaksem w kościelnym ogrodzie…”.

_________________
"Zaczynałem jako zwykły zegarmistrz, ale zawsze pragnąłem osiągnąć coś więcej." - Lin Thorvald


Melior Absque Chrisma
Pierwszy Epizod MACu
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora Odwiedź galerię autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Strona 34 z 70 Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 33, 34, 35 ... 68, 69, 70  Następny
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików
Możesz ściągać załączniki
Dodaj temat do Ulubionych


Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group