Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Refleksje po filmach |
Wersja do druku |
JJ
po prostu bisz
Dołączył: 27 Sie 2008 Skąd: Zewsząd Status: offline
Grupy: Alijenoty Fanklub Lacus Clyne
|
Wysłany: 01-09-2010, 15:33
|
|
|
Ysen,
- Spoiler: pokaż / ukryj
- ale kto powiedział że obrączka jest totemem? Może w sensie metaforycznym, to taki "totem widza". Ale to nieistotne. Argument jest bardzo sensowny z jednego prostego powodu - po jaką cholerę reżyser bawiłby się takim szczegółem, gdyby był on pozbawiony znaczenia?
|
_________________
|
|
|
|
|
Grisznak -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 16-09-2010, 11:31
|
|
|
Po wczorajszej dyskusji ircowej wzięło mnie na przypomnienie "Conana Barbarzyńcy". Film absolutnie przeuroczy. Muzyka - Basil Poledouris napisał jedną z najlepszych ścieżek dźwiękowych w dziejach fantasy. Zresztą, powiedzmy szczerze - ten film mógłby być spokojnie filmem niemym, Conan mówi w nim może przez cztery - pięć minut (nie licząc okrzyków bojowych), a jedyną godną zapamiętania kwestią pozostaje słynne "Cromie, nigdy nie modliłem się do ciebie (...) Teraz, jeśli mnie słyszysz, proszę, daj mi zemstę. A jeśli mnie nie słyszysz - to do diabła z tobą". Arnie w roli odnalazł się świetnie - a przecież aktorem był wówczas żadnym. Jego drewniane aktorstwo o dziwo pasowało do tej postaci całkiem nieźle, zwłaszcza, że mamy tu Conana z jego początków, młodego, niezbyt rozgarniętego, ogarniętego chęcią zemsty. Co ciekawe, w scenach łóżkowych kamera pokazuje głównie Arniego, jakby omijając kobiety. Fakt, Conan w łóżku jest równie epicki jak na polu bitwy, dowodem scena, kiedy pierwsza kobieta, która miała okazję stać się jego nałożnicą, w momencie orgazmu zmienia się w potwora, ląduje w ogniu a następnie jako kula magicznych płomieni odbija się od wszystkich ścian domu by następnie z wrzaskiem wylecieć na zewnątrz. Całkiem cacy wypadła Valeria z klasycznym "No co, chcesz żyć wiecznie?".
Generalnie, film epicki pod każdym właściwie względem. Wspaniały przykład kina, którego tacy Japończycy nigdy nie stworzą - bo i 200% męskości Conana nijak ma się do emowatych mniejszości seksualnych czy btjt, które obsadza się w rolach głównych większości anime. Co ciekawe, nawet dość słabe (w końcu to rok 1982) efekty specjalne w kilku momentach nie zaszkodziły specjalnie temu filmowi, a scena, w której Valeria i Rexor walczą z demonami usiłującymi zawładnąć nieprzytomnym Conanem, wypada nawet nieźle. Przede wszystkim jednak, ciągle tu coś się dzieje, walczą, biegają, ganiają się itd. Naprawdę przyjemnie się to oglądało. |
|
|
|
|
|
Keii
Hasemo
Dołączył: 16 Kwi 2003 Skąd: Tokio Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 16-09-2010, 11:54
|
|
|
Wszystko pięknie, ale czemu to jest w temacie o książkach? |
_________________ FFXIV: Vern Dae - Durandal
PSO2: ハセモ - Ship 01
|
|
|
|
|
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 16-09-2010, 11:56
|
|
|
Cytat: | a scena, w której Valeria i Rexor walczą z demonami usiłującymi zawładnąć nieprzytomnym Conanem, wypada nawet nieźle. |
Subutai chyba, Rexor to ten zły... |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
|
|
|
|
|
Grisznak -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 16-09-2010, 12:07
|
|
|
Mea culpa, proszę przenieść.
Ysen, choroba wie, sprawdzałem na pudełku imiona, w filmie nawet nie pamiętam, czy padło. |
|
|
|
|
|
Grisznak -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 16-09-2010, 18:47
|
|
|
Pozostając w klimatach „Conana”, dziś na warsztat wziąłem „Czerwoną Sunię”, pardon, „Czerwoną Sonię” oczywiście. Film, który powinien być właściwą kontynuacją „Conana Barbarzyńcy” w miejsce słabego „Conana Niszczyciela”. Co ciekawe, główną rolę miała grać początkowo Sandahl Bergman która w „Conanie Barbarzyńcy” wcieliła się w Valerię. Jednak ona sama zażyczyła sobie ponoć, aby mogła zagrać tym razem czarny charakter. W związku z czym główną rolę zagrała Brigitte Nielsen. Można się zastanawiać, która z nich wypadła gorzej – zupełnie drewniana Sonia (kiedy przybywa do umierającej siostry, spokojnie zsiada z konia i podchodzi powoli do dogorywającej), czy też zwariowana królowa Gedren, której wariactwo jest widoczne gołym okiem nawet dla jej sług. Zresztą, wyraźnie widać, jak bardzo brakuje w tym filmie wyrazistych przeciwników. Żeby było śmieszniej, film uznano za… homofobiczny. Mianowicie zua królowa jest les, a Sonia hetero – i dlatego jedna nie znosi drugiej, bo odrzuciła jej zaloty. Urocze, nieprawdaż? A to była przecież połowa lat 80…
Arnie, który gra rolę wojownika Kaldora (imię tylko dla zmyłki, wiadomo, że to Conan) pełni mało wdzięczną rolę boga z maszyny, którego rolą jest pomaganie tam, gdzie ruda Brygida sobie już rady nie daje (a że rozumu za wiele nie ma to i pakuje się w tarapaty często). Zresztą, o ile Arnie w walkach wypada wiarygodnie (po coś te muły jednak ma), to filigranowa w sumie Sońka walcząca z wielkimi facetami jak równa z równym nie jest nawet odrobinę sensowna. Jedynie jej finałowa walka z Sandhal wypada nieco lepiej, bo tam obie okładają się na podobnym poziomie. Walki są średnio wyreżyserowane, a ciosy w większości gaszone. Na dodatek, wprowadzono tu wątki humorystyczne w postaci księcia małolata i jego sługi, którymi bohaterka musi się opiekować (i prawdę powiedziawszy, lepiej wypada w roli mamki niż wojowniczki). Humor trzyma poziom fabuły, tyle powiem i to powinno wystarczyć. Sztuczny uśmiech Brygidy sprawia, że zaczynamy oglądać się nerwowo za siebie, zastanawiając się, czy aby toto nie czai się za krzesłem i zaraz nas nie dziabnie.
Film zaskakująco mało fanserwiśny jak na produkcję o bohaterce, którą na fanartach zwykle przedstawia się w różnego rodzaju zbrojach erogennych. Dziwi to, bo początek ociera o hentai (po zdobyciu świątyni słudzy królowej wrzucają wszystkie złapane wojowniczki do dziury, z której słychać na przemian wrzaski i jęki – czyżby shokushuzeme?), a panie amazonki latają w bojowych bikini, tak później jest już grzeczniutko. Nic dziwnego, że sam Arnie nie lubi tego filmu, skoro nawet nie dali mu się porządnie pomacać z bohaterką, a i orgazmów kończących się płomieniami i odlotem (patrz "Conan Barbarzyńca") tu nie ma. Z drugiej strony, jak na dość sfeminizowany film, dziwnym jest, że nawet źli nie myślą o gwałceniu (poza lesbokrólową). Aż mi się przypomniał słynny rysunek z armią szkieletów…
Przy naprawdę niezłej, choć ustępującej jednak wyraźnie „Conanowi Barbarzyńcy”, muzyce (Ennio Morricone) i nawet nienajgorszych momentami zdjęciach, gorzej wypadają ujęcia panoramiczne z efektami pseudospecjalnymi, które jednak cholernie rażą sztucznością. Widać wyraźnie te sztucznie doklejane tła, a finałowa eksplozja razi biedą. Brak też takich faktycznie efektownych walk i pojedynków, co wynika z faktu, że mało tu postaci, z którymi bohaterowie mogliby walczyć. Aha, to że dziesięcioletni na oko szczeniak walczy z dorosłym wojakiem zamiast zwyczajnie polecieć w kąt po jednym machnięciu to norma…
Choć film jest, mimo wszystko, lepszy od „Niszczyciela”, to jednak summa summarum do nadzwyczajnych nie należy. Liczyłem na nieco więcej, zarówno akcji jak i fanserwisu. Szczerze przyznam, mam wrażenie, że Japończycy zrobiliby to lepiej, przynajmniej w wersji animowanej. Przynajmniej fanserwiśniej. |
|
|
|
|
|
Dembol
Dołączył: 11 Sty 2006 Skąd: Kraków Status: offline
|
Wysłany: 16-09-2010, 21:27
|
|
|
http://www.youtube.com/watch?v=OBGOQ7SsJrw - oto najlepsza filmowa wersja Conana. Zapłaciłbym każde pieniądze, żeby zobaczyć dobry film akcji w takiej konwencji. To byłaby zupełna abstrakcja rodem z najdzikszych narkotycznych wizji.
Expendables/Niezniszczalni - jak zadowolić 20-30-letnich mężczyzn? Zebrać do kupy kilkunastu gwiazdorów kina akcji z ostatnich 20 lat na których filmach wychowali się w/w mężczyźni i kazać im rozwalać wszystko co napotkają na drodze. Nie jest to kino wysokich lotów, ale też nie należało się tego spodziewać. Aktorzy są aż nadto drewniani, dialogi koślawe, fabuła prosta i przewidywalna, ale jest rozwałka, zabawa i widać, że gwiazdorzy podchodzą do siebie i swojego dorobku z dystansem. Tak czy inaczej to najlepszy film wszech czasów.
Resident Evil: Afterlife 3d - niezłe kino akcji. Zombiaki znowu atakują. Mila Jovovich je rozwala w widowiskowy sposób. Na koniec dostajemy zapowiedź kolejnej części. |
_________________ Evil Manga |
|
|
|
|
Grisznak -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 17-09-2010, 21:48
|
|
|
„Xena, Wojowniczka Księżniczka: Koniec Legendy” – to jest dopiero kino akcji w stylu fantasy na przyzwoitym poziomie. „Czerwona Sunia” stoi o kilka dobrych długości za tym filmem. Przede wszystkim, o ile serial był dość grzeczny, tak w filmie nikt się nie bawi w dwuznaczności. Cała historia zaczyna się wiele lat przed rozpoczęciem zasadniczej serii, kiedy Xena, która jeszcze była suką, wybrała się do Japonii, co by uwolnić porwaną pannę i skosić okup. Problem w tym, że Xena się w pannie zakochała a cała sprawa skończyła się inaczej niż wojownicza lesbijka sobie zaplanowała. Teraz, wiele lat po fakcie, panna wzywa Xenę na pomoc. Co gorsza, w Japonii Xenę pamiętają nie najlepiej, bo podczas krótkiego pobytu odesłała w zaświaty jakieś 40 000 luda. To zła kobieta była…
Tak, film rozgrywa się w Japonii. Feudalnej. Ponoć Xena biegała po antycznej Grecji. Mniejsza z tym, bardziej obeznani w temacie twierdzą, że w serialu zdążyła zahaczyć o Imperium Rzymskie, spotkać chrześcijan a nawet pomogła Dawidowi pokonać Goliata. Zostawmy zatem te niuanse i skupmy się na filmie. Krew leje się tu strumieniami, obcinane głowy koziołkują w powietrzu a i golizny jest sporo. Ba, mamy nawet iście japońskie podejście do seksu, kiedy bowiem wściekły demon łapie Xenę, to najpierw ją rozbiera a potem biczuje ognistym batem. O wątkach yuri już wspomniałem, buzi-buzi z języczkiem Xeny z Gabrysią, a także finałowe wyznanie miłości też jest. Widać wyraźnie, że twórcy pozwolili sobie tu na wszystko, na co nie mogli pozwolić sobie w serialu. I dobrze.
Do strony technicznej zastrzeżeń nie mam – pojedynki są efektowne, powietrzne akrobacje, choć momentami bardziej naddają się do cyrku niż to filmu fantasy, wyglądają nieźle, a efekty specjalne w sporej części trzymają niezły poziom. Finałowy pojedynek Xeny z Yodoshi to klasyczna wuxia (dodatkiem jest xenowy okrzyk bojowy, nieodmiennie kojarzący mi się z Winnetou), jej starcie z armią samurajów jest zaś podejrzanie podobne do ostatniej bitwy Boromira. Swoje pięć minut ma Gabrysia, która jednak do końca zachowuje cnotę i w odróżnieniu od swojej mentorki nie kala się zabijaniem ludzi. Postaci są cacy, a nieśmiertelny nie jest tu nikt – i ci dobrzy, i ci źli padają pokotem.
Podejrzanie wyglądała mi natomiast część „Japończyków” – jakoś mam brzydkie wrażenie, że ich azjatyckość to jedynie robota ludzi od charakteryzacji. Nader skromna ilość azjatycki brzmiących nazwisk w obsadzie potwierdza te podejrzenia. Ale do aktorstwa się nie przyczepię. Renne O’Connor tylko jakoś wydoroślała – w serialu była jednak taka bardziej młodzieżowa, naiwna i radosna na tle Xeny, tutaj miedzy nimi różnic jest niewiele. Czy to dobrze czy źle, nie wiem. Po prostu pamiętam inną Gabrielę z serialu.
Summa summarum – dobry film. Szybki i dynamiczny, ze sporą ilością widowiskach scen i zaskakującą jednak fragmentami fabułą (a to w takich filmach rzadkie). Zamyka on ostatecznie i definitywnie chyba historię Xeny – w sposób, który może nie wszystkich będzie satysfakcjonował, ale mi pasuje. |
|
|
|
|
|
Grisznak -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 18-09-2010, 11:39
|
|
|
Na dworze zimno, wieje i kropi, to kontynuuję mogą przygodę z heroic fantasy. No to wracamy do barbarzyńskiej klasyki, czyli tym razem „Kull the Conqueror” z 1999. W roli głównej najbardziej aniołkowaty mięśniak w dziejach kina, czyli Kevin Sorbo, znany szerzej jako serialowy „Herr Kulas”. Niestety, facet niezbyt pasuje do roli brutala. Jest po prostu zbyt święty. Zabija sporadycznie i tylko jeśli nie ma innego wyjścia, w dodatku mało efektownie. Na dodatek, przez cały film jest zakochany, a miłość jak wiadomo, przytępia barbarzyńskie zmysły.
Początek jest nawet pomysłowy – o ile zwykle barbarzyńcy zostają królami dopiero w finale, tak tu Kull dostaje koronę na samym początku. Oczywiście, gdyby nosił ją przez cały czas to film nie miałby za bardzo o czym opowiadać, zatem dosyć szybko właściwy następca tronu sprowadza z zaświatów wiedźmę, której powierza endlossung kwestii kullowej. Wiedźma, pradawna władczyni królestwa Acheron (tak, autorem oryginalnego „Kulla” też był Howard, jakby kto nie wiedział), wypełnia zadanie z naddatkiem, bo i z Kullem robi porządek, ale i tronu oddać nie zamierza. W tym czasie wyciukany z korony barbarzyńca rusza na poszukiwanie magii, która mogłaby pomóc wrócić mu na tron.
Nihil novi, bo i czego po takim kinie oczekiwać? Ale nie znaczy to, że film nie ma zalet. Przede wszystkim Kull a nawet Cool jest muzyka – połączenie orkiestry z ciężkim, gitarowym rockiem było wyśmienitym pomysłem i bardzo dobrze sprawdziło się w takiej produkcji. Sceny, kiedy solówki gitary toczą pościg ze smykami wypadają zaiste epicko. Po drugie, towarzysząca Kullowi wróżka – nie dość, że ładna, to jeszcze nieźle zagrana. O aktorstwie pana Sorbo pisałem powyżej, ale uczciwie trzeba przyznać, że ma kilka niezłych momentów, jak choćby ten, kiedy nowo wybranemu władcy kapłan prezentuje kolejno pałac. Co Kulla interesuje najbardziej? Oczywiście, królewski harem. Niestety, pod koniec zmienia się w pieprzonego Abrahama Lincolna z toporem dwuręcznym w łapach.
Film jest dość grzeczny. Jucha sika nader oszczędnie, w pewnym sensie jest to realistyczne ale mam też wrażenie, że można było tu bardziej zaszaleć, w końcu konwencja barbarzyńskiego kina fantasy zobowiązuje. Sceny łóżkowe są, przy czym bohaterowie uprawiają seks iście po barbarzyńsku – ubrani. Akcja za to toczy się wartko, a dekoracje się udały. Choć film nie miał pewnie tak wielkiego budżetu jak „Conany”, to jednak wykorzystano go należycie, chyba tylko finałowy boss zupełnie się nie udał, budząc we mnie szczery śmiech. No i kilka deusów, zupełnie absurdalnych i pozbawionych sensu.
Rzetelne, ale jednak wyraźnie słabsze od opisanej powyżej „Xeny”. Film zbyt grzęźnie w sztampie, a jednocześnie nie jest na tyle atrakcyjny, aby mógł zaoferować widzowi coś więcej ponad wspomnianą wyżej schematyczność. Chlubnym wyjątkiem jest muzyka, której, mam wrażenie, z przyjemnością można by słuchać także bez towarzyszenia obrazu. |
|
|
|
|
|
Grisznak -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 18-09-2010, 23:07
|
|
|
Po „Kullu” nadszedł czas na „Krulla”. Ależ ładne D&Deki! No może nie do końca D&Deki, ale jednak rpgowe to było, nawet bardzo. Mamy planetę, gdzie dwa królestwa tłuką się ze sobą od nie wiadomo jak dawno. I tłukły by się nadal przez wieki, ale na planetę przylecieli kosmici, którzy postanowili ją podbić. Książę i księżniczka z obu państw postanawiają zawrzeć związek małżeński, tak aby ich państwa połączyły się i wspólnie stawiły czoła najeźdźcom. W dniu ślubu na zamek napadają obcy, wyżynają prawie wszystkich i porywają księżniczkę. Nasz książę, niejaki Krull, w towarzystwie Sage’a, niskopoziomowego maga – animalisty, czarodzieja i jego ucznia, cyklopa - rangera oraz bandy wyrzutków wyrusza, aby odzyskać, co swoje.
Tym, co rzuca się w oczy niemal od razu, to podobieństwo do „Diuny” (tej starej). Nie chodzi o fabułę, raczej o wykonanie, zdjęcia i oprawę graficzną, mimo, że niektórzy aktorzy grali w obu filmach. W „Krullu” pojawia się także młodziutki Liam Neeson. Popisać się za to mogli panowie od dekoracji. Projekty pałacu Krulla czy twierdzy obcych wypadają naprawdę nieźle i cieszą oczy, podobnie zdjęcia, z nader efektownymi krajobrazami. Zresztą, od strony wizualnej zastrzeżenia mieć trudno, bo i obcy wypadają odpowiednio złowrogo, a kilka potworków z klasycznego bestiariusza rpg (Changeling, Giant Spider) też się znajdzie.
Ciut gorzej z historią. Znaczy się, początek jest nie najgorszy, ale im dalej tym bardziej schematycznie. Dobrze wypadają postaci drugiego planu (nasz wanna be mag, księżniczka), ale Krull na mój gust mógłby być ciekawszą postacią. Nie jest wszak barbarzyńcą, ale księciem, a sprawia wrażenie, jakby niewiele różnił się od kolejnych wersji Conana. Za mało jest facet wyrazisty, mówiąc krótko. Za to kilka fajnych pomysłów na sesję, jak cyklopy czy ogniste konie, da się z tego filmu wyciągnąć.
Film w sumie przeciętny, tak idealnie 5/10, gdzie plusy i minusy sumują się. W pamięci jednak zapewne nie zostanie im na dłużej. Nawet fan rpgów nie specjalnie znajdzie tu ciekawych pomysłów do podłapania, no chyba, że sam motyw krainy fantasy najechanej przez kosmitów, ale to też już było. |
|
|
|
|
|
moshi_moshi
Szara Emonencja
Dołączyła: 19 Lis 2006 Skąd: Dąbrowa Górnicza Status: offline
Grupy: Alijenoty Fanklub Lacus Clyne WOM
|
Wysłany: 09-10-2010, 12:53
|
|
|
Wreszcie nadrobiłam jakże straszne zaległości i wczoraj obejrzałam Constantine'a. Cóż, większość filmu przesiedziałam z radosnym bananem na twarzy, bo i było się z czego radować. Produkcja ma w zasadzie tylko trzy plusy: Keanu Reevesa, i mówię tu o jego ładnej buźce, a nie zdolnościach aktorskich, bo jak na mój gust tym razem się nie popisał. Lucyfera, który był Zły (tak, przez duże Z), mroczny i jako jedyny wykazał się poczuciem humoru. I co najważniejsze, chociaż pokazał się dosłownie na pięć minut w samym finale, ukradł wszystkim widowisko. Oraz fantastycznego/ fantastyczną Gabriela (kochamy Tildę Swinton wielką i puchatą miłością), który był absolutnie wspaniały w swoim anielskim szaleństwie. Reszta to niestety bardzo nieświeży koktajl z wyświechtanych pomysłów, kiepskich dialogów (poza jedną kwestią archanioła i występem Lucyfera) i tandetnych demonów - wyglądały jakby je ktoś z glutów ulepił... Oglądało się to nieźle (z dużym przymrużeniem oka), a finał był nawet dobry. Cóż, przyjemny gniot. |
_________________
|
|
|
|
|
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 06-12-2010, 19:35
|
|
|
"Excalibur" - film cholernie trudny do oceny. Pod względem jakości wykonania, aktorstwa, efektów itd. co najwyżej średni, ale u mnie i tak zasłużył sobie na 10/10, za to trudne do uchwycenia wrażenie, jakie wywołuje. No i prawie udało mu się skompilować istotę arturiańskich opowieści do nieco ponad dwóch godzin seansu. Prawie - ale to i tak dużo. |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
|
|
|
|
|
krew_na_scianie
kościsty seksapil
Dołączyła: 23 Gru 2007 Skąd: Bełchatów/Łódź Status: offline
Grupy: House of Joy
|
Wysłany: 15-12-2010, 09:39
|
|
|
Nadrobiłam spore zaległości i w końcu obejrzałam "Pół żartem, pół serio". Film długo u mnie leżał, zanim w końcu zabrałam się za jego oglądanie. Co za błąd.. Jestem nim zauroczona! Ten film zwrócił mi wiarę, że można robić dobre, śmieszne i porywające komedie, z genialnymi rolami i świetnym scenariuszem. Nie mogłam oderwać zwroku od Tonego Curtisa.. A Marilyn Monroe była na prawdę zjawiskową kobietą. Ona nie potrzebowała tony makijażu by wyglądać powalająco. Teraz jednak mam spory problem, bo na gwałt pragnę obejrzeć cóś równie dobrego!
Poleci ktoś jakiś dobry, stary film? Nie obraziłabym się na jakąś komedię. |
_________________ "Ci, którzy nie pamiętają przeszłości, skazani są na jej powtarzanie." |
|
|
|
|
Saga
Półdiablę
Dołączyła: 01 Lut 2007 Skąd: Poznań, zasadniczo Status: offline
|
Wysłany: 15-12-2010, 10:19
|
|
|
krew_na_scianie napisał/a: |
Poleci ktoś jakiś dobry, stary film? |
"Pół żartem pół serio" jest jedną z najlepszych komedii wszech czasów, trudno mi przypomnieć sobie coś równie zabawnego, więc może zamiast tego polecę Ci po prostu kilka dobrych starych filmów:
"Wszystko o Ewie" z Bette Davis - dramat, wspaniale zagrany i zaskakujący. Sławna aktorka spotyka wielbicielkę.
"Rzymskie wakacje" z Audrey Hepburn i Gregorym Peckiem - komedia romantyczna, niezobowiązująca, ale ogląda się bardzo przyjemnie. No i Audrey zawsze gra świetnie.
"Casablankę" widziałaś? To pozycja obowiązkowa dla miłośników starych filmów. Dramat z dawką ironicznego humoru. Historia niby prosta, ale zagrana tak, że zapada w pamięć na długo.
I jeżeli lubisz stare musicale - "My fair lady" z Audrey. |
_________________ Ci, którzy śnią za dnia widzą wiele rzeczy niedostępnych tym, co śnią nocą. |
|
|
|
|
Eire
Jeż płci żeńskiej
Dołączyła: 22 Lip 2007 Status: offline
Grupy: AntyWiP Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 15-12-2010, 10:26
|
|
|
A co liczymy jako stare?
Moim absolutnym hitem są "Dziewczęta z Nowolipek" z 1937.
"Co mój mąż robi w nocy" ma komiczne postacie
Bezkonkurencyjne Cafe Pod Minogą , Świat się Śmieje |
_________________ Per aspera ad astra, człowieku! |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|