Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Kampania MAC na ziemiach Gondoru |
Wersja do druku |
kic
Nieporozumienie.
Dołączył: 13 Gru 2007 Skąd: Otchłań Nicości Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 22-01-2009, 23:48
|
|
|
Kic podszedł do biurka i podniósł kulę zmienności. Zaczął czerpać energię z przedmiotu w naturalny i harmonijny sposób. Kiedy już w końcu pozyskał dostateczną ilość mocy, wtedy to skoncentrował tą energie w jednym punkcie. Z jego palców wystrzeliły wiązki czarnej energii, a w jego dłoni pojawiało się coraz to więcej magicznych nici. Z czasem energia ta rozrosła się na prawo i lewo, tworząc w ten sposób podłużny kształt. Wtedy to moc zaczęła wtapiać się w siebie, a postać magii nabierała kształtu. Po chwili sformowała się w całości. Ze wcześniejszych nici energii powstał sławny artefakt Sospitatoris. Różdżka stworzona przez Patriarchę była taka sama, jak jej oryginał.
Kic wzniósł ręka ku górze i ponownie zaczął koncentrować energię. Tym jednak razem przepływ magii można było czuć w całym kościele. Jak gdyby cała forteca ożyła. Magia toczyła się po korytarzach. Na samym szczycie kościoła wyczuć można było nagłe impulsy energii, uderzające i przepływające w powietrzu. U podnóża wyspy energia magiczna zaczęła tworzyć wiry powietrza, ocierające się o spód kościoła. Za to w samych podziemiach energia nabierała rozpędu, a magia zaczęła kipieć z wnętrza. Za to w samym centrum tego zamieszania znajdował się Kic i jego różdżka. Co jakiś czas energia kumulująca się wokół artefaktu rytmicznie odbijała się od siebie. Tak, aby nie przekroczyć wytrzymałości przedmiotu. Żadna żywa istota nie mogła być obojętna w obliczu tak potężnej energii. Nikt, nawet ci, którzy byli niewrażliwi na magię, nie mogli przeoczyć takiego dzieła. Osoby umagicznione mogły nawet dostrzec strumienie magii płynące po kościele. Rycerze znajdujący się pod samym kościołem tylko spoglądali na coraz to cięższą atmosferę i nabierające impet wiatry. Nawet natura czuła efekt kumulacji siły. Wiatr wprowadzał w taniec pobliskie drzewa, a zwierze prowadzone instynktem, uciekały w popłochu przed wyczuwalnym w powietrzu niebezpieczeństwie. Mrok panujący nad fortecą również nie był obojętny. Pod wpływem samej koncentracji energii i zakrzywień żył mocy oraz wzmagającego się wiatru magii, mroczne chmury, pyły i gazy zostały na chwilę rozpędzone. Na kościół trafiły pierwsze tego dnia promienie słoneczne, pokrywające całą armię MAC.
Mimo iż artefakt był już w pełni gotów do użycia, to jednak magia nie przestała płynąc. Krążyła dookoła Patriarchy w coraz to większym stężeniu. Była to niesamowita dawka energii, nawet dla tak potężnej osoby jak Kic. Moc zaklęcia uzyskała już swój optymalny poziom. Raz już uruchomiona i skoncentrowana energia musiała znaleźć ujście. Patriarcha skierował ją na miasto zwane Edhellond i wypuścił całą moc w stronę nieszczęsnego osiedla. Uwolnieniu całej tej energii towarzyszyły niesamowite następstwa. W komnacie mężczyzny świsnął potężnie wiatr, rozrywając powietrze, błysnęły liczne iskry, szczypiąc dookoła i wybuchły malutkie płomyki, wypalając tlen, a to wszystko działo się z niesamowitą prędkością i w olbrzymim natężeniu. Patriarcha jednak dalej przysłał energię, wysyłając ją w stronę miasta. Tymczasem po za granicami wyspy, cały napływ energii jedyni cichł, jak jakby nic już się dziać nie miało. I w mieście Edhellond nic się odczuć nie dało. Ten jednak stan nie trwał długo.
Większa część armii stacjonowała za murami miasta, przez co stała się jego więźniami. Ludzie wewnątrz grodu starali się uspokoić szalejące z niewiadomych przyczyn konie. W jednym momencie, bez żadnego ostrzeżenia, nogi załogi ludzi wewnątrz twierdzy zapadły się jakby pod wpływem uderzenia.
I zaczęło się piekło.
Ziemia nagle zaczęła uciekać spod oszołomionych ludzi. Całe miasto trzęsło się z niewyobrażalną siłą, rozpadając się na części niczym domek z piasku. Niewyobrażalny huk zagłuszał wszystkie inne dźwięki. W tym ryk ginących pod gruzami. Ziemia nie wytrzymując natężenia zaczęła pękać w wielu miejscach naraz. Z przerażeniem w oczach bezbronni ludzie patrzeli jak ziemia pochłania ich towarzyszy. Nikt nie wiedział co się dzieje, w kilka sekund świat ogarnęła apokalipsa. Z szczelin w ziemi tryskać zaczęła woda, zalewając w zastraszającym tempie całą okolice. Dumne mury tylko w niektórych miejscach jeszcze stały. Wnętrze miasta było jednym wielkim kłębowiskiem gruzów, wody, martwych ciał i wszelakich śladów zniszczenia. Mało kto wewnątrz Edhellond mógł to zauważyć, każda żywa istota starała się rozpaczliwie ocalić przed śmiercią, zupełnie nie rozumiejąc skąd ona nadeszła.
I nagle wszystko ustało.
Miasto zostało doszczętnie zniszczone i zrównane z ziemią. Większość resztek budynków została podtopiona i tylko nieliczni zdołali uniknąć śmierci pod gruzami budynków lub ciężarem ziemi. W gruzach grodu nastała głucha cisza. Słychać było tylko jak gdzieniegdzie tryskała i bulgotała woda. Niedobitki wojska zaczęli w końcu szukać sposobu na wydostanie się ze zgliszczy miasta. Zbierając się w coraz to większe grupy, szukali pomocy i opatrywali tych, którzy jeszcze dyszeli. Ranni mocno krwawili, głośno jęczeli i dalej trzęśli się z przerażenia. Była to straszna katastrofa dla wojska Mordoru. Z pomocom przyszły jednostki po za miastem i starali się uratować jak największą liczbę ofiar. Jednak cała akcję utrudniała woda i niepewny grunt. Nikt bowiem nie chciał wywołać kolejnego usunięcia się gruntu. Wojsko wspomogło i ratowało tych, których można było odratować. Wśród wszystkich panowały mieszanina negatywnych emocji takich jak trwoga, zwątpienie, czy stracha.
Tymczasem do pokoju Patriarchy wbiegli medycy. Nikt bowiem nie mógł znajdować się pokoju podczas odbezpieczania broni. Kic leżał na ziemi ciężko dysząc. W powietrzu brakowało tlenu, a ciśnienie niesamowicie wzrosło. Taka dawka magia i przepływ mocy był zabójczy nawet dla Patriarchy. Czuł on bowiem jak paraliż objął całe jego ciało, od głowy po koniuszki palców. Na szczęście wśród personelu była Avalia, najzdolniejsza uzdrowicielka Bractwa. Kic został błyskawicznie oglądnięty i położony na łóżku. Nic nie zagrażało jego zdrowiu, ale jak na razie musiał pozostać w łóżku, bowiem był to niezwykły wysiłek dla organizmu. Gdyby zechciał powtórzyć taki wysiłek nie w pełni siłach, to pewnie nie przeżyłby kolejnej próby. Kościół również potrzebował odnowienia sił. A Sospitatoris nigdzie już nie było. |
_________________ "Zaczynałem jako zwykły zegarmistrz, ale zawsze pragnąłem osiągnąć coś więcej." - Lin Thorvald
Melior Absque Chrisma
Pierwszy Epizod MACu |
|
|
|
|
Bezimienny
Najmniejszy pomiot chaosu
Dołączył: 05 Sty 2005 Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych. Status: offline
|
Wysłany: 23-01-2009, 11:30
|
|
|
Wreszcie. Po długich negocjacjach (Niektóre propozycje były...interesujące. Czy ona naprawdę myślała, że jestem takim idiotą by się na nie zgodzić?) władczyni Lorien zgodziła się wreszcie na spotkanie przy w miarę rozsądnych warunkach. Nie były one idealne, oczywiście - ale rozmowy w Barad Durze nie było sensu nawet proponować. Były nawet dość dalekie od ideału - to przeciwna strona miała przewagę - ale nadal na obecne okoliczności wystarczające.
Galadriela wyszła z lasu w towarzystwie swoich wytargowanych pięciuset wojowników (Sauron był pewien, że dalsze wojska czają się niedaleko za linią drzew). Co prawda sama nie przybyła konno, ale jej wejście nie straciło przez to na dramatyzmie. Zamiast swoich ulubionych, powiewnych, luźnych szat ubrana była w zbroję - nawet nie w typowe dla elfich wojowników, zlewające się z otoczeniem szaty, ale w porządną zbroję kolczą z metalowymi wzmocnieniami, z wyglądu prawdopodobnie Noldorską, jeszcze z okresu Pierwszej Ery i wojen z Melkorem - w komplecie z równie antycznym mieczem u pasa. Z tego co wiedział, Driela nie miała jeszcze okazji użyć ani jednego, ani drugiego w bitwie, ale znając ją mógł podejrzewać, że nie nosiła tego wyłącznie dla ozdoby.
Królowa Galadrimów była wyraźnie spięta, nawet jeśli bardzo starała się to ukrywać - nie wróżyło to dobrze dalszym rozmowom. Trzeba było jakoś rozładować atmosferę.
- Drielcia! - radośnie wykrzyknął, idąc w jej stronę.
- Nie spoufalaj się - wysyczała, a następnie...
- No dobrze, tego nie było w planach - pomyślał, gramoląc się z trawy. - Jednak temperament się jej znacząco pogorszył.
- Czy ona naprawdę musi mi ruinować wizerunek przed moimi ludźmi? Zaraz! Wojsko! - na szczęście okazało się, że oddziały po obu stronach były zbyt zaskoczone, by zareagować. Przynajmniej jego żołnierze mieli wystarczająco rozsądku, by zmieszać się pod jego wzrokiem. Druga strona nadal wyglądała, jakby to ich ktoś zdzielił pięścią.
- To tak teraz gości witasz? - powiedział z wyrzutem.
- Gości? A od kiedy jesteś tu mile widziany?
- No wiesz? wysłałaś przecież zaproszenie. Pomyślałem, że skoro jestem w okolicy to skorzystam.
- Ależ nie musiałeś się tak trudzić... - Galadriela nie wyglądała na specjalnie zadowoloną.
- Swoją drogą, czy naprawdę zamierzasz dotrzymać warunków, które mi w liście zaproponowałaś?
Czy zauważył na jej obliczu cień zmieszania? Pewnie jednak mu się tylko wydawało.
- Chyba wiesz, że ja zawsze dotrzymuję danego słowa!
- Świetnie! wiedziałem że się dogadamy! (Niedobrze, byłem pewien że coś źle zrozumiałem - przecież nie jest z nią chyba aż tak źle, by obiecywać mi nienaruszalność terytorialną w zamian za jeńców???)
- Oczywiście rozumiemy się, że to TYMCZASOWY uład?
- ...tymczasowo mam ci więźniów oddać? (Czy my mówimy o tym samym liście?)
- ...
- No dobrze, odeślę ci Elronda z rodziną, a Cirdana zatrzymam aż coś bardziej trwałego obgadamy.
- ...Dlaczego akurat Cirdana?
***
Pomimo pewnych obaw sytuacja Pelargiru została rozwiązana dość szybko i bezkrwawo. Dowódca czterotysięcznego garnizonu miasta - najliczniejszego w okolicy, był osobą praktyczną i przewidującą, więc zacząl snuć plany obrony już po zobaczeniu pierwszych oddziałów orków w okolicy. Plany te uległy gwałtownej modyfikacji po pojawieniu się na drugim brzegu rzeki olbrzymiej armii Haradu - a dostarczane przez uciekinierów z okolicy wieści o kolejnych armiach i o zmianach w sytuacji politycznej wymusiły kolejne poprawki. W ten sposób, jeszcze przed przybyciem idących z Minas Tirith kolumn rada miasta stworzyła dokument, w którym poddawali się władzy króla Theodena (wiadomości o jego śmierci tu jeszcze nie dotarły) w zamian za pewną dozę autonomii. Ku ich zdziwieniu dokument został przez dowódców wrogich armii przyjęty ze zrozumieniem. Nie zamierzali oni, jak wyjaśnili okupywać terytorium sojusznika - żądali tylko pełnego dostępu do portu w celu przeładunku i transportu wojsk. Miejscy dygnitarze płakali ze szczęścia gdy okazało się, że obietnice te najwyraźniej zostaną dotrzymane.
Trochę inaczej wyglądała sytuacja Calemberu - miasto to, choć duże, położone było z dala od niebezpiecznego wybrzeża i posiadało bardzo słaby garnizon oraz coś, co tylko przy dużej dozie dobrej woli możnaby nazwać murem (a co tak naprawdę było wałem ziemnym wzmocnionym drewnianą palisadą). Rada miejska drżała na myśl o obronie tych "umocnień" nawet przed najsłabszą z band orków krążących po okolicy - wyglądało jednak, że dla przechodząych obok oddziałów samo miasto (przynajmniej w tej chwili) jest mało istotne. Przemieszczające się wpierw ze wschodu na zachód, a później w przeciwnym kierunku hordy były zainteresowane wyłącznie położonym obok miasta mostem.
W ten sposób armie maszerujące na spotkanie wojsk MAC mogły przemieszczać się dalej bez przeszkód. Najwolniej poruszała się czekająca na dołączenie wojsk Sarumana armia Morii, połączona ostatnio z siłami Umbaru które ewakuowały się wcześniej z Selerondu. Ze wschodu, drogą do Linhiru poruszały się szybkie oddziały Mordoru, podczas gdy siły wolniejsze oraz machiny oblężnicze były przewożone drogą wodną.
***
W Dol Guldur oddziały zwijały się jak w ukropie. Większość wojsk dopiero co zdążyła wrócić z ćwiczeń terenowych których znaczenia im nie wyjaśniono, gdy obserwatorzy donieśli o nadchodzących, nieznanych oddziałach. ich meldunki były dość jasne - na Dol Guldur maszerował las.
Ren obserwował otaczające twierdzę drzewa. Nie miał złudzeń - nawet przy posiadanej przewadze liczebnej, w normalnej walce nie miał szans obronić murów przed atakiem takiej ilości entów. Mógł bić się do ostatniego orka, i stracić twierdzę, albo, w wypadku ataku oddać mury po symbolicznej obronie, i wycofać się do kompleksu podziemnych lochów pod wzgórzem, gdzie Pasterze Drzew nie będą w stanie za nimi podążyć. Ta druga możliwość była zdecydowanie bardziej perspektywiczna. Poza tym, na tego, kto myślał że da radę okupować wyższe poziomy twierdzy czekały bardzo niemiłe niespodzianki.
***
A rozmowa trwała nadal. Pierwszym punktem programu było przekonanie Galadrieli, że wszelkie kontakty z Valinorem w danej chwili nie są wskazane - na szczęście okazało sie, że ma ona pewne pojęcie o całej grozie obecnej sytuacji. Miała też wystarczająco dużo wątpliwości dotyczących potencjalnej reakcji Valarów by zgodzić się, że najlepiej by było rozwiązać problem bez ich angażowania. Przekonanie jej, że wymaga to współpracy pomiędzy potęgami Śródziemia też jakoś się udało. Prawdziwe kłopoty zaczęły się później, gdy pojawiło się pytanie "co dalej?". Wszelkie trwalsze uzgodnienia musiałyby być oparte na przynajmniej częściowym zaufaniu - które chwilowo było towarem deficytowym. Wyszły różne zadawnione urazy, poruszono kwestię win - przeszłych, przyszłych i teraźniejszych, tak prawdziwych jak i wyimaginowanych. Obydwie strony nie stroniły od docinków i drobnych złośliwości. Za każdym razem gdy rozmowa zdawała się wreszcie do czegoś doprowadzać, pojawiały się jakieś nowe zastrzeżenia, nowe powody do kłótni.
Obserwujący wydarzenia żołnierze z obu stron patrzyli na to wszystko z mieszaniną zaskoczenia, zdezorientowania i grozy. Spodziewali się wielu rzeczy, i myśleli że są przygotowani na wszystko, ale widoku Królowej Lorien i Władcy Mordoru stojących twarzą w twarz, gwałtownie gestykulujących i wrzeszczących na siebie (choć pewnie każde z nich uważało, że jest spokojne i opanowane), raczej nie oczekiwali.
Burzliwa dyskusja (która, gdyby brały w niej udział dwie dowolne inne osoby zostałaby nazwana karczemną awanturą) trwałaby pewnie długo (i nie wiadomo, czym by się zakończyła) gdyby los nie zdecydował się zainterweniować.
Potężny impuls mocy był wyczuwalny nawet z tej odległości, a za nim przyszło echo - jakby tysiące istnień krzyknęły ze zgrozy, po czym nagle umilkły, gdy nici ich żywotów zostały gwałtownie przerwane.
I to zmieniło sytuację w sposób drastyczny. |
_________________ We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.
The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense. |
|
|
|
|
Altruista -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 23-01-2009, 12:53
|
|
|
Altruista z uśmiecham na twarzy oglądał w lustrze unicestwienie Edhellondu. Po tym pokazie siły, morale armii orków spadły na łeb na szyję. Strzegąca ich pleców potężna twierdza została unicestwiona w ciągu kilkudziesięciu sekund, jak zatopiony przez fale zamek z piasku. Cześć z armii strzegącej brodu porzuciła swój oręż i rzuciła się do ucieczki. Oficerowie orków, krążyli wokół swoich żołnierzy, próbując krzykami i kopniakami doprowadzić ich do porządku. Jednak nic to nie pomagało, nad armią orków krążył kościół MAC. Wzbudzał i jeszcze bardziej pogłębiał strach wśród wojska. Orkowie drżeli przed nieznaną siła. Bali się, że to co spotkało miasto może i ich spotkać.
- Najwyższy Kapłanie. - Odezwał się jeden z akolitów. - Armia Norrca właśnie zbliża się do brodu.
- Doskonale. - Altruista był pewny zwycięstwa. - Niech nasi artylerzyści ostrzelają pozycje orków. Czas dorznąć te watahę zanim rzuci się do ucieczki... - Altruista chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nie zdążył, bo w pomieszczeniu zmaterializował się łysy, ubrany na czerwono kapłan.
- Altruisto. - Rzekł. - Wielki patriarcha zasłabł po użyciu różdżki.
- Jak to zasłabł!? Gdzie jest teraz!? - Krzyknął zdjęty strachem Altruista.
- Leży w łózku. - Odpowiedział mu czerwony kapłan. - W swojej komnacie. Nie wiemy co się stało, po prostu po użyciu różdżki stracił przytomność.
- Kasildo, zastąp mnie. - Po tych słowach najwyższy kapłan użył magii teleportując się. Zmaterializował się w komnacie Patriarchy. Oprócz niego w pomieszczeniu obecna była Mroczna Kapłanka Avalia wraz z trzema uzdrowicielami, którzy krzątali się wokół łózka Patriarchy. Altruista podszedł do lezącego Kica, odpychając po drodze uzdrowicieli. Spojrzał na swojego Patriarchę. Kic spał. Kapłan dotknął dłonią jego czoła.
- Jest rozpalony. - Powiedział.
- Tak, Najwyższy Kapłanie. - Odpowiedział mu jeden z uzdrowicieli. - Ta gorączka jak i duże osłabienie organizmu Patriarchy, jest efektem ubocznym użycia Sospitatorisa. Jednak gwarantuje, że za dzień lub dwa Patriarcha odzyska siły i wróci szybko do zdrowia. - W tym momencie rozległy się salwy z licznych dział kościoła.
- Zaczęło się. - Pomyślał Altruista. Spojrzał uważnie na uzdrowicieli i rzekł.
- Lepiej będzie dla was jak nasz Patriarcha szybko wróci do zdrowia. Z serca wam radzę... |
|
|
|
|
|
Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 23-01-2009, 13:10
|
|
|
W panującym bałaganie tylko Grima nie stracił głowy. Na polu bitwy był przypadkiem, postanowił je odwiedzić, by dopilnować, by Sauron dotrzymał warunków przymierza. Widząc co się święci i jak niebezpieczne jest to dla jego głowy postanowił jednak wziąć swoje ręce. Minął wycofujących się żołnierzy i wysłał jednego ze swych przybocznych na spotkanie przeprawiających się przez rzekę oddziałów Obcych.
- Wysyła mnie Grima Smoczy Język! - wykrzyknął szeregowiec do najeźdźców. - Wielkorządca Gondoru i doradca króla Rohanu! Chcę negocjować! |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
Ostatnio zmieniony przez Zegarmistrz dnia 23-01-2009, 13:24, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Grisznak -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 23-01-2009, 13:19
|
|
|
Zwiadowcy orkowej armii w mig donieśli strzegącym doliny oddziałom o tym, co się stało. Grisznak wzdrygnął się, słuchając o pokazie potęgi, ale i nieorkowego okrucieństwa, jakim popisał się wróg. Z zimną krwią, korzystając z plugawej magii, zmieciono z powierzchni ziemi praktycznie bezbronne miasto. Nie rozumiał ludzi, nie ważne ile by rozpłatanych ludzkich móżdzków nie obejrzał. Sam przecież kazał nie bronić tego miasta, którego stare, pamiętające jeszcze czasy elfów, mury same się rozsypywały. W Edhellond były tylko ludzkie młode i samice, do tego mały oddział wyznaczony do pilnowania porządku. Wojska Mordoru stacjonowały poza miastem.
Dowódca orków zacisnął kły. Mało go obchodził los ludzkich kobiet i dzieci, które zginęły pod gruzami, miał jednak świadomość, że zapewne podobny los czeka jego pobratymców. Skoro wróg nie szanował nawet życia ludzi, to nie było szans, aby miał okazać miłosierdzie orkom. Tak, nie znosił ludzi, ich głupoty, okrucieństwa i skłonności do obłędu. Nie miał złudzeń, że właśnie te cechy sprawiły, że ludzkie królestwa nigdy nie osiągneły potęgi dawnych elfich państw. Teraz zaś miał namacalny dowód obłędu, ku jakiemu staczała się ta rasa. Żeby tak po prostu... orki nie były litościwe, ale pojmanych ludzi brały do niewoli, aby ci pracowali na chwałę Mordoru.
I jeszcze sposób... tchórzliwy, z daleka, bez honoru, ryzyka lub nawet dania choćby cienia szansy bezbronnym mieszkańcom miasta. Magia była bronią słabych, tych, którzy nie odważyli się stanąć oko w oko z przeciwnikiem, nie widzieli też najczęściej nawet skutków swoich czynów. Grisznak brzydził się nią i jej używającymi. Słyszał już o tym, w jaki sposób najeźdźcy tratują jeńców, teraz zaś okazało się, że dla nich zarówno pojmany żołnierz jak i bezbronna kobieta czy niewinne dziecko nie są dla nich godni życia. Tak mogli myśleć tylko ludzie. I za to ich nienawidził.
Wydał natychmiastowy rozkaz wymarszu, aby jak najszybciej połączyć się z wojskami, które stacjonowały w okolicach Edhellondu, a które, jak mu doniesiono, nie doznały szczególnego uszczerbku. Pchnął też posłańca do dywizji opóźniającej ruchy MAC, aby odłączyła się do wroga i dołączyła do sił głównych. Jednego był pewien - czyjaś krew niedługo obficie użyźni ziemię Gondoru. |
|
|
|
|
|
Bezimienny
Najmniejszy pomiot chaosu
Dołączył: 05 Sty 2005 Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych. Status: offline
|
Wysłany: 23-01-2009, 14:00
|
|
|
Oddziały Haradu, nawet pomimo braku głównego dowództwa i upadku morale, spowodowanego zniszczeniem miasta pozostały w większości na stanowiskach. Orki za to uległy panice, i pomimo gróźb dowódców coraz więcej żołnierzy decydowało się na wzięcie nóg za pas i przeprowadzenie szybkiego, taktycznego odwrotu. Przez chwilę wyglądało, że niewiele brakuje by obrona brodu załamała się zanim nawet wojska się spotkają. Potem, jak fala rozlewająca się wśród wojsk pojawił się na powrót spokój i opanowanie - tak, jakby jakaś jedna Wola odebrała im strach i zachęciła do walki. Uciekinierzy wracali na swoje poprzednie stanowiska. Wyładowane wcześniej z okrętów, dobrze wkopane w pozycje obronne działa zaczęły odpowiadać ogniem w stronę zupełnie odkrytej (bo przecież wojska przeciwnika atakowały praktycznie z marszu) artylerii przeciwnika. Orczy łucznicy kucnęli za zasłaniającą wyjście na brzeg palisadą z wbitych pod kątem zaostrzonych kołków. przygotowując się, by ostrzelać linię wojska która wejdzie by oczyścić bród z utrudniających przejście pali. Za nimi, schowana jeszcze za wałem ziemnym Haradzka piechota czekała, by w odpowiedniej chwili wychynąć do ataku na przeprawiające się siły przeciwnika. Między liniami piechoty widać było małe grupki przy urządzeniach przypominających nieco mniejsze, za to bardziej pękate działa. Nad tym wszystkim okno w chmurach, wywołane uwolnieniem potężnej magii powoli zaczynało się zamykać, pogrążając obszar bitwy ponownie w mroku.
Biorąc pod uwagę oddalenie głównych wojsk, wszystko jednak wskazywało, że Edhellond będzie tylko małą potyczką, a właściwa bitwa rozegra się dopiero na podejściach do Linhiru. |
_________________ We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.
The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense. |
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 23-01-2009, 16:16
|
|
|
Oddziały Sarumana dotarły tymczasem przed pradawne wrota Mrocznej Bramy, wkraczając na Ścieżkę Umarłych. Potężne maszyny transportowane były w częściach, specjalnie przygotowane do przeniesienia przez węższe części Ścieżki. Oddziały wkroczyły na drogę, by po przeciwnej stronie ponownie sformułować szyki i zrekonstruować potężne wynalazki Sarumana.
W specjalnych pojemnikach wieziono gobliński ogień w wielkiej ilości. Równie starannie zabezpieczone były zapasy gotowych pocisków.
W swej wieży Saruman wyczuł przerażające zakłócenie mocy. Przy pomocy palantiru zdołał odkryć, jakie spustoszenie poczynili obcy swą magią... ich moc była wielka. Wielka moc w rękach głupców... widział bezcelowe zniszczenie, spustoszenie miasta pełnego niewinnych ofiar, podczas gdy armie Saurona stały obok nietknięte... jakże inaczej mógł to nazwać, niż mocą w rękach głupców? Głupców tak wielkich, by nie potrafić kontrolować nawet swej mocy... ich przywódca wyraźnie był umierający, i pewnie sczezłby marnie, gdyby nie błyskawiczna pomoc.
Jednak to właśnie w rękach głupców potęga była najbardziej niebezpieczna, dlatego dążył do prowadzenia młodszych ras - wyraźnie nie umiały same myśleć.
Teraz jednak nie był czas na to... choć czuł, że pradawne mury Orthanku wytrzymałyby prawdopodobnie moc broni wroga, ale i tak był zaniepokojony. Musiał porozumieć się z Sauronem, a ten jak na złość nie spoglądał w palantir.
Saruman raz za razem próbował nawiązać kontakt, równocześnie kończąc swe badania nad dziwnymi śladami pozostałymi w próbce ziemi.
Aragornie! Aragornie! - przedstawiciele wojsk Gondoru nie dawali się odpędzić. Żądali widzenia z potokiem królów, i to widzenia natychmiast. Szok i przerażenie wypełniało ich twarze. |
_________________
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 23-01-2009, 17:35
|
|
|
Zagłada Edhellondu powoli stała się faktem – kiedy tylko ziemia przestała się trząść, z miasta pozostały tylko skąpane we krwi ruiny. On zaś oglądał niewątpliwy triumf Bractwa z podniebnego kościoła – gotów do interwencji w każdej chwili. A chwila do interwencji była nieprzeciętna – w szeregach wojsk mordorskich zapanował pewien chaos, związany z dziwną plotką, jakoby kościół miał wielką moc niszczącą.
Tak więc wyleciał wraz ze swymi ludźmi z podniebnego kościoła. Cały Zakon Nieba był postawiony w stan wielkiej mobilizacji – i wszyscy towarzyszyli swemu przywódcy, kiedy ten doleciał do armii na dole. Tam, Velg – w dobrze udawanym przerażeniu – zakrzyknął:
- Mężowie! Sauron stracił do reszty swój rozum! Jakąś czarnoksięską mocą morduje mieszkańców Edhellondu! Śpieszmy!
I na jego głos odpowiedzieli wojownicy – podejmując wyzwanie. Jako, iż armia była gotowa od dłuższego czasu, a Norrc wiedział o planie – nakazał przeprawę. Wcześniej jednak Velg poleciał do Gondorczyków – i tam, jako Pierwszy Jenerał Gondoru, wydał rozkaz przeprawy.
- Naprzód! Za wami będzie ciężka piechota Norrca, więc nie lękajcie się o swe tyły! I raźno, pamiętajcie, iż walczycie za swe rodziny w Edhellondzie! – zagrzewał ich do walki znad ich głów. A odpowiedział mu zbiorowy ryk. Dwa tysiące Gondorczyków ruszyło do przodu – i kiedy tylko dotarło do krańców brodu, zobaczyło pierwszego z nieprzyjaciół.
- Wysyła mnie Grima Smoczy Język! Wielkorządca Gondoru i doradca króla Rohanu! Chcę negocjować! – zaczął krzyczeć, jakby sądził, że powinni go wysłuchać. Wielki Admirał sam własnym uszom nie wierzył – chciał negocjować z tłuszczą szturmującą przeprawę. Jakby do niego jeszcze nie dotarło, że ogarnięta świętym gniewem tłuszcza paktować z nim nie chce.
- Widzicie? Od gada przybywa, to i jak gada go potraktujmy! – odkrzyczał, zaś Gondorczycy zrozumieli przyzwolenie… Tylko trzy sekundy życia przed sobą miał jeszcze nieszczęsny posłaniec. – Nie możemy pozwolić, aby jakie smoki wasze rodziny pożerały!
Piechota Gondorska rzuciła się przez przeprawę – przez morze ognia. Nieświadoma tego, iż umysły wodzów MAC już dawno wydały ją na zatracenie w owej bitwie. Jednakże cel swój wypełnili – jako tarcza dla idących za nim oddziałów Norrca sprawili się znakomicie. Ów dowódca, na czele trzech tysięcy ciężkiej piechoty, właśnie w owej bitwie miał zasłużyć na przydomek Norki z Zachodu*, jaki później otrzymał.
Tymczasem Gondorczycy dopadli pierwszych szeregów armii wroga – wraz z gradem strzał z przeciwległego brzegu. Z głośnym rykiem ”Za Goooondor!” tysiąc siedmiuset żołnierzy, którzy przeżyli, zaczęło szarżować na wroga. Na twarzy niejednego z nich widać było łzy- przecież niektórzy mieli rodziny w zniszczonym mieście. Teraz zaś zdecydowani byli, nawet za cenę swego własnego życia, zadać kłam panowaniu Grimy w Gondorze i przyszłym masakrom… Jakież to było podniosłe – i jakiż przewrotny uśmiech wzbudziło w szybującym poza zasięgiem strzał Velgu.
Wreszcie, zabierając z sobą ponad tysiąc przeciwników, oddziały Pierwszego Jenerała uległy – nie wiedziały jednak, iż oddziały Norrca mają za zadanie nie przepuszczać dezerterów. Armaty grzmiały – bardziej ze strony MACa, albowiem za cenę życia dwudziestu konfratrów Zakon Nieba przypuścił udany atak na załogę kilku armat… A kilka innych zostało rozbitych celnym ogniem kanonierów z kościoła.
Jeździec Apokalipsy Norrc zaś wiedział, iż nastał jego czas. Wraz z (prawie) pięcioma tysiącami wyborowych znalazł się tuż przed przed szeregami wroga. Pośród szalejącego piekła, wszystko było jego! Jego armia, jego ziemia, jego chwała, jego smr… Nie, smród jednak musiał oddać orkom – ale i bez tego walczył dla siebie. To przecież była JEGO armia. Uderzając na wykrwawione oddziały wroga, wiedział już, iż wytrwa – wszak pierwsze szeregi wykrwawiły się pod ogniem łuczniczym, zaś Velg, latając nad polem walki, sprawował pieczę nad obserwacją całości.
I tego dnia miały mieć miejsce mnogie śmierci – w imię zniszczenia rzekomych wrogów ludzkości, którzy zniszczyli miasto. Więcej śmierci jednak spotykało stronę Mordorską – bowiem te siły miały wyjątkowo słabe morale. Wobec obecności kościoła, który w każdej chwili mógł ich zrównać z ziemią, jedynie Wola Saurona utrzymywała jako taki skład – a nie mogło się to równać z gorliwością sił MACa.
I kawalerią, która, korzystając z miejsca stworzonego przez ciężką piechotę Norrca, mogła niedługo zaszarżować, kompletnie zmiatając wroga. Nie zmieniały układu sił trolle – wprawdzie czyniły sporo zamieszania… Ale wobec ognia artyleryjskiego i przedziwnych broni używanych przez jeźdźców (Saruman wcale nie miał zdecydowanej przewagi technologicznej!) i one nie zdawały się na nic.
Świadectwem może być, iż jeźdźcy, używając ognia (podobnego do tego zabijającego ich towarzyszy) zdołali podpalić orka wspierającego Haradrimów. Owi, stając się teraz pierwszą linią wroga, stworzyli niejako mur włóczni. Pozwoliło to im wreszcie zatrzymać nieprzyjaciela, co prawda dopiero po oddaniu sporego kawałka pola. A wydawało się, iż jeszcze spory kawałek pola muszą oddać – bowiem ów troll, oszalały z bólu, nim skonał przebiegł całe ich szeregi. Dobrych trzydziestu żołnierzy zmarło przez oszalałą bestię – a dobre pół tysiąca zmarło przez lukę, którą stworzył brak owych trzydziestu.
Dwutysięczny oddział Haradrimów przestał więc istnieć – jak i ponad półtora tysiąca orków. Doliczyć należało jednakże kilkanaście straconych trolli oraz większość artylerii (albo rozbitej, albo z wyciętą obsługą). Ze swojej strony, oddziały bractwa straciły ponad półtora tysiąca Gondorczyków, jak i tysiąc ciężkiej piechoty… Wszystko to jednakże stanowiło nic wobec potężnej szarży kawalerii, która ruszyła na wrogów. A moment był wybitnie dobry – albowiem wrogowie skorzystali z faktu, iż ciężka piechota posunęła się zbyt daleka i próbowali ją otoczyć. Norka Zachodu, który tymczasem przeniósł się do konnicy, miał okazję oskrzydlić nieprzyjaciela, zadając mu ciężkie straty. Bitwa zaś toczyła się w najlepsze – zwłaszcza, iż nadchodziły następne oddziały piechoty bractwa. Trzy tysiące kawalerii bynajmniej nie było ostatnim oddziałem rzuconym do walki...
* został tak nazwany, albowiem wedle podania orczy generał Grisznak nie potrafił wymówić jego imienia. Mimo, iż próbował kilkanaście razy – „ale przerosło to jego orczy potencjał” (większość mędrców rozumie ten zapis jako świadectwo różnic krtani ludzkiej i orczej, ale spory kronikarzów MACa trwają). Z drugiej strony, kronikarze późniejsi, zdziwieni brakiem podniosłości owego przezwiska, próbowali je wyjaśnić odniesieniem do tzw. Norek Większych – mitycznych przodków smoków (wymyślonych de facto na potrzeby owego bohatera) |
_________________
|
|
|
|
|
Grisznak -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 23-01-2009, 18:21
|
|
|
Gdy dywizja Nurneńska generała Ghoulasha przybyła na pole bitwy, ta toczyła się już w najlepsze. Na dodatek wszystko wskazywało na to, że wynik walki wcale nie przechylał się ku właściwej stronie. Mówiąc zaś zwięźle - było źle. Haradrimowie padali jeden po drugim, zaś oddziały orków opanowała panika. Kawaleria MAC wydawała się znosić z pola walki resztki wojsk Mordoru, gdy zagrzmiały werble. Ghoulash wiedział, że posiadane przez niego siły nie są w stanie zwyciężyć liczniejszego przeciwnika, zaś to, co stało się z Edhellondem nie poprawiało stanu ich morale. Jednakże, ucieczka nie wchodziła w grę. Widząc pędzącą ku sobie jazdę, orczy piniknierzy w mig utworzyli pozycję obronną, najeżoną ostrymi pikami. Ziemia trzęsła się, gdy ku orkom zmierzała kawaleria. Zielone palce zaciskały się na drzewcach oręża.
Kwik goni, okrzyki bólu, wściekłości i rozpaczy, odgłosy łamanych włóczni i miażdżonych tarcz rozległy się nad polem bitwy, gdy kawaleria MAC z pełnym impetem uderzyła w utworzoną ad hoc pozycję obronną dywizji nurneńskiej. Przez chwilę wydawało się, że orkom uda się odeprzeć atak nieprzyjaciela, jednak siła kawalerzystów była zbyt duża. Trzymająca się do tej pory mężnie linia obrony pękła, zaś działająca jako zwarta jednostka dywizja rozpadła się na mniejsze grupy, desperacko stawiające opór nieprzyjaciołom. Wokół sztandaru dywizji i jej dowódcy skupili się najznamienitsi orkowi wojownicy, których zakrzywione miecze siały śmierć wśród nieprzyjaciół. Otoczony przez kawalerię czworobok trząsł się pod uderzeniami, jednak stał niewzruszenie.
"Poddajcie się!" - krzyknął dowodzący szarżą Norrc. Nawet on nie był w stanie ukryć podziwu dla szaleńczej odwagi skazanych na zagładę żołnierzy mordorskich.
"A g**wno!" - zgoła nieparlamentarnie, ale bardzo po orkowemu, rzucił w odpowiedzi chrapliwym głosem Ghoulash. Słysząc te słowa Norka Zachodu poczerwieniał z gniewu i dał znać do ataku. Jego ludzie ze wszystkich stron uderzyli na broniących się orków. Żaden z nich nie ocalał, ale żaden też nie prosił o litość. "Moja umierać, ale się nie poddawać!" - miał powiedzieć Ghoulash, gdy jeden z kawalerzystów miał propnować mu pardon. Pocięte na kawałki ciało orczego generała spoczęło na ziemi tuż obok wdeptanego w ziemię sztandaru dywizji. Jeźdźcy nie mieli jednak czasu na świętowanie sukcesu. Nad polem bitwy rozległo się wycie tysięcy wilków. Grisznak przybył z odsieczą.
"Z wysokości te mury, gapić się na wasze tysiąc lat!" - krzyknął wódz armii Mordoru, wskazując zmurszałe ściany jednej z dawnych elfich warowni, których już tylko szczątki wznosiły się ku niebu, przypominając o minionej chwale starszej rasy. Z gromkim "Auuuuu!" lekka brygada vargów ruszyła do szarży, która miała przejść do historii. Kawaleria MAC, rozproszona, nie zdążyła przyjąć należytej postawy, gdy spadli na nią wilczy jeźdźcy. Kły wilków kąsały rumaki, podczas gdy uzbrojeni w długie lance jeźdźcy mścili się za śmierć swoich towarzyszy, poległych w boju. Grisznak, zwykle ostrożny i pozostający na tyłach, sam prowadził swoich wojowników do szarży. Kawaleria MAC walczyła zajadle, jednak Norrc, widząc, że na zwycięstwo się nie zanosi, dał znak do odwrotu.
Grisznak wiedział, że bitwa nie jest do wygrania. Jego piechota ruszyła zająć pozycje obronne i wesprzeć tych, którzy się na nich trzymali. Armia Mordoru nie miała zamiaru pokonywać wroga - chodziło o to, by go zatrzymać. Spychając sukcesywnie ciężką piechotę, udało się stworzyć w miarę jednolitą linię obrony. Obie armie walczyły już inaczej. Zmęczeni długą walką żołnierze nie wspinali się już na szczyty brawury, raczej pracowali, mechanicznie wykonując kolejne ruchy. |
|
|
|
|
|
Serika
Dołączyła: 22 Sie 2002 Skąd: Warszawa Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 23-01-2009, 22:02
|
|
|
To było bardzo długie popołudnie...
- Nie bardzo rozumiem, czemu miałabym sądzić, że interwencja Valarów byłaby gorsza od tego, co TY jesteś w stanie zrobić?
- Hm... Kiedy ostatnio widziałaś Numenor?
...
- Przecież ja się tylko broniłem, to one pierwsze zaatakowały Isengard! A myślałby kto, że dzieci Yavanny to pokojowe istoty...
- A Fangorn to co ci niby zrobił, wpadł do Mordoru z wizytą?
- No przecież Balrog nie będzie sobie drogi specjalnie wydłużał, kiedy trwa wojna! Zresztą po tylu latach w Morii musiał się trochę wybiegać..
- Wybiegać? WYBIEGAĆ?! Kup sobie pieska, a nie...
...
- To co, uważasz, że orki to nie maja prawa do życia?
- Nie mają prawa do bezsensownych masowych mordów.
- A...
- Nie próbuj mnie łapać za słówka! Do niemasowych TEŻ nie mają!
- Hm... to się da załatwić.
- ...o?
- Jak już wygram tę wojnę, oczywiście.
- Czyli jak już nie pozostanie nic do zabicia?...
Oraz równie długi wieczór...
- To mogę liczyć na twoją pomoc?
- Możesz liczyć na to, że nie będę ci wchodzić w drogę. Nawet nie marz o tym, że ruszę się z Lorien.
...
- Nie da rady. Musiałabym być bliżej.
- Zawsze mogę podwieźć.
- Jeszcze nie zwariowałam do reszty!
- Cóż, zaproponować zawsze można, nieprawdaż?
...
- A Jedyny Pierścień powstał na wasze własne życzenie! Chcieliście to macie, proszę bardzo!
- Wiesz, może jakbyś nie okłamywał wszystkich naokoło, tylko uczciwie powiedział, kim jesteś, ANNATARZE?
- Coś ty się tak do tych imion przyczepiła!? Sądzisz, że elfy z radością przyjęłyby wizytę kogoś, kogo nazywają Ohydny?
- Wiesz, może gdybyś UCZCIWIE powiedział...
- A zresztą kiedy ty właściwie używałaś swojego prawdziwego imienia, co?
...
- Dobrze się bawiłeś w tym morzu krwi, prawda?
- Tak, świetnie. Ciekawe, czy ty byś się dobrze bawiła, jakby cię zabijali co jakieś tysiąc lat?
- Ojej, BIEDACTWO.
...
- Dlaczego wszyscy zawsze muszą podejrzewać mnie o najgorsze!?
- Bo sobie na to solidnie zapracowałeś?...
- I twoim zdaniem to wszystko to niby MOJA wina?!
...
- No dobrze, jeśli tak BARDZO chcesz wiedzieć, to... trochę wtedy przekombinowałem.
- I w związku z tym rozpętałeś sobie wojnę?
- Poniosło mnie, ale chyba się nie dziwisz, skoro...
- PONIOSŁO? Przez parę tysięcy lat?!
- Mówiłem Ci, nie powinnaś nosić Pierścienia. On...
- A, teraz to się zwala winę na błyskotki!
Gdyby ktoś kiedyś powiedział Kelebornowi, że nastanie dzień, kiedy jego żona stanie sobie środku pola wśród oddziałów wojska i rozegra pojedynek z samym Nieprzyjacielem... na złośliwości i docinki (po tym, jak już sprzedała mu bardzo prawidłowy prawy sierpowy), nie uwierzyłby nigdy w życiu. A tak, kiedy pierwsze przerażenie opadło i zaczął już w miarę normalnie myśleć, doszedł do intrygującego wniosku, że ta dwójka jest siebie warta. No, prawie. Wolał nie myśleć, co o tym sądzą jego żołnierze - ale po rozejrzeniu się po okolicy doszedł do wniosku, że nie tyle sądzą, co - po wielu godzinach obserwowania "burzliwej dyskusji" - po prostu się nudzą. Bystre elfie oczy dostrzegły porozkładane tu i ówdzie talie kart oraz kości (jedno i drugie błyskawicznie znikało, gdy tylko orientowali się, że patrzy w tamtą stronę). Na obronę swoich jednostek miał w sumie tylko fakt, że druga strona robiła (równie dyskretnie) dokładnie to samo.
Kiedy oni mają zamiar wreszcie skończyć?!
Potężny impuls mocy, znamionujący działanie gdzieś daleko niewiarygodnie wręcz potężnej magii, odczuli chyba wszyscy obecni. Ale to, co dotarło do nich chwilę później...
Galadriela krzyknęła i opadła na kolana, kuląc się na ziemi (na tyle, na ile jej pozwalała zbroja) z wyrazem kompletnego szoku na twarzy.
Grymas, który przeszedł przez króciutką chwilę przez twarz Saurona, był wyrazem najczystszego przerażenia. Zamarł na chwilę w bezruchu, a jego wargi wymówiły cicho jedno straszne słowo:
- Valarowie...
Pochylił się nad oddychającą ciężko Galadrielą, ale ta najwyraźniej szybko poradziła sobie z nadmiarem nieswoich emocji.
- Nie. Nie Valarowie - powiedziała cicho, próbując pozbierać się z ziemi. Pomógł jej wstać, po czym oboje zaskakująco zgodnie rzucili się w kierunku palantiru.
Ze zgrozą wpatrywali się w obraz zagłady, która dosięgła Edhellond. Niedobitki mieszkańców oraz (znacznie mniej liczne) niedobitki mordorskiej armii rozpaczliwie usiłowały ratować siebie i swoich pogrzebanych pod gruzami towarzyszy z ruin wielkiego niegdyś i pięknego miasta. Nie ulegało wątpliwości, że cokolwiek się stało, spadło na miasto szybko i bardzo nieoczekiwanie.
Nad Edhellondem unosiła się wielka, latająca twierdza.
- Tam było z piętnaście tysięcy osób... - wyszeptała.
- I jakaś niewielka część moich oddziałów - dodał Sauron. - Ja kompletnie nie rozumiem...
- PO CO? - dokończyli jednocześnie.
- Hm... Może po prostu ich to bawi? - zasugerował Władca Ciemności.
Królowa Złotego Lasu oderwała wzrok od potwornych scen, które ukazywała magiczna kula i spojrzała w kierunku gęstwiny drzew, w której znajdował się jej ukochany dom. Nietrudno było odgadnąć, że zastanawia się, co będzie następne. A chwilę później w jej oczach zalśniły zimne, złośliwe ogniki, a na jej wargach wykwitł dziwny uśmiech.
- Zdaje się, że proponowałeś mi podwiezienie?
Sauron spojrzał na nią z lekkim przerażeniem. Czy ona zdaje sobie sprawę, że właśnie zgodziła się na podróż w towarzystwie jego, jego armii i jeszcze Nazguli na dokładkę?!
- Jeśli wyruszymy natychmiast, powinniśmy zdążyć, zanim rozegra się właściwa bitwa. Szkoda, że moja kawaleria nie dotrze na czas, ale tak czy inaczej...
- Wiecie co? Ja mam lepszy pomysł - wtrącił się, po raz pierwszy od początku całej dyskusji, Keleborn.
***
- Chyba żartujesz?
- "Pożycz", a nie "daj". Na chwilę! Będzie mi łatwiej upleść czar.
- Wymiana za Jedynego?
- Zapomnij.
- Ty w ogóle już robiłaś kiedy coś takiego?
- Tak, tylko było trochę bliżej. I dlatego ten pierścień powietrza...
- Już Ci trzy pozostałe nie wystarczają?!
- Ale ten najbardziej pasuje! A poza tym chcę być potem w pełnej formie. Powiedziałam Ci już.
Sauron tylko westchnął i chwilę później Velya, ostatni i najpotężniejszy z Trzech Pierścieni, znalazła się na palcu Galadrieli.
- Na chwilę. I mam nadzieję, że ty naprawdę wiesz, co robisz.
- Okolice Linhiru, powiadasz?...
***
- Oddaję - mruknęła i rzuciła Władcy Mordoru Pierścień Powietrza.
- ... to może jakimś innym też we mnie rzucisz?
- Chciałbyś.
- I jak?
- To trochę potrwa... I bardzo dobrze, odpocznę trochę. A w międzyczasie myślę, że mam jeszcze coś do zrobienia - uśmiechnęła się promiennie.
Galadriela szeptała w Mroku zapadającej nocy. Gdy tylko jakiś mieszkaniec Śródziemia choć na chwilę przymknął oczy, nawiedzała go straszliwa wizja...
Narada wojenna. Wszyscy najważniejsi członkowie MAC, których do tej pory udało się Galadrieli dostrzec w Zwierciadle (także ci, których nie mogło być podczas oblężenia Edhellondu w tym samym miejscu) siedzieli i debatowali na temat losu mieszkańców. Mieszkańców, którzy zawiedli i poddali miasto Mordorowi. Dokładnie widać było twarze przywódców. Dalsze miejsca na naradzie zajmowali przywódcy wojsk oblegających Edhellond, których zobaczyła niedawno w palantirze. Nie byli zadowoleni. To był skandal, że istnieją jeszcze na świecie tacy, którzy od wiary w Patriarchę cenią bardziej własne życie! Decyzja zapadła szybko.
Miasto musiało zostać zniszczone, ku chwale Patriarchy i na postrach tych, którzy bratają się z wrogiem!
Rozkaz został wydany.
Chwilę później kobiety i dzieci przedzierały się przez gruzy domów, wśród trupów innych nieszczęsnych cywilów. Nieliczni ocaleni żołnierze Mordoru również próbowali się ratować...
Ktoś krzyczał, że wszystkiemu winny jest Mordor.
Lecz kto rozsądny niszczy ważne strategicznie miasto chwilę po tym, jak udało się je zdobyć?!
A chwilę później rozgorzała bitwa, podczas której Gondorczycy zostali rzuceni przez Obcych na pierwszą linię, by zginęli pierwsi. W końcu to tylko miejscowi, mogli jeszcze sprawiać problemy - a przynajmniej tak komentowało to dowództwo Obcych.
Nad miastem unosiła się złowrogo wielka, latająca twierdza...
- ...skąd wiesz, że to dokładnie tak było?
- Nie wiem. Ale oni TEŻ nie wiedzą. To się, słoneczka, nazywa propaganda!
Kelebornowi bardzo nie podobał się ten zimny błysk w jej oczach.
A okolice Lorien osnuwała mieniąca się złociście mgła...
*edit* literówka była. |
_________________
Ostatnio zmieniony przez Serika dnia 24-01-2009, 01:23, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 23-01-2009, 23:40
|
|
|
Bitwa weszła w stadium, w którym żadna ze stron nie miała nadziei na szybkie zwycięstwo. Siły bractwa przebyły już rzekę – lecz i siły Mordoru walczyły mężnie. Velg ze swojej pozycji widział, iż wchodzące kolejno do akcji oddziały nie przechylały szali zwycięstwa – one tylko zwiększały straty obu stron. Kontynuowanie bitwy było ze strategicznej strony całkowicie bezcelowe. I on i Norrc doskonale zdawali sobie sprawę, iż bitwy owej nie wygrają.
Dlatego właśnie Velg pchnął pierwszego jeźdźca, który mu się napatoczył, z wieściami do Norrca. ”Trzeba wycofać się do ruin. Odwrót wykonajmy w taborze.” – głosił krótki komunikat do drugiego Jeźdźca Apokalipsy, jako równouprawnionego dowódcy. Ów zrozumiał i skinął głową.
Rozpoczął się odwrót – najpierw polecenia pchnięto do oddziałów walczących na pierwszej linii. Dostały rozkaz, aby nie pchać się w walki. Kawaleria miała kontrować ewidentne ataki – zaś piechocie dozwolona była jedynie obrona własna. Komendy szybko odniosły skutek – choć jeźdźcy Grisznaka kilka razy próbowali zaatakować oddziały, kontra konnicy zmusiła je do zaprzestania ataków.
W dalszej perspektywie, cały szyk wojsk MACa uległ przeobrażeniu – na przedzie szły oddziały ciężkiej piechoty z pierwszej fali (wspomożone przez inną piechotę), zaś tyłów pilnował pospołu oddelegowany wcześniej sześciotysięczny oddział i kawaleria. Kawalerzyści, korzystając ze swej mobilności, likwidowali zagrożenia oflankowaniem. Zupełnie inna zaś była taktyka piechoty – owa, korzystając z wozów z zaopatrzeniami, sformowała swoisty tabor. Wsparta strzelcami, idącymi w środku formacji oraz artylerią kościoła (niestrudzenie ostrzeliwującej pierwsze linie wroga), dała sobie radę z szybkim atakiem nazbyt śmiałych orków – kładąc trupem ponad setkę z nich. Jednakże próba dostania się do taboru od tyłu, podjęta przez jeden z oddziałów jeźdźców Grisznaka (który wcześniej w chaosie walki odłączył się od towarzyszy) omal nie zaskoczyła się powodzeniem. Mimo mizernej liczebności (ledwo dwusetka) wpadła ona na oddziały środka, osłaniane przez oddział lekkiej piechoty, z zaskoczenia. Jedynie desperacji wojsk bractwa (z jasnym wyborem – iść dalej, albo zginąć w rzece) oraz nadzwyczajnej mobilności siedemdziesięciu rycerzy zakonnych atak został odparty, nim powstała luka. Desperacki manewr Wielkiego Admirała, pośpieszna powietrzna szarża, wprawdzie nie sięgnął celu – lecz przestraszył wrogiego dowódcę na tyle, że czmychnął. Mimo, iż jego jeźdźcy ubili dwudziestu ludzi kościoła, tracąc jedynie siedmiu…
I tak wszelakie poważniejsze akcje wrogów straciły na sile – wobec niepowodzeń dotychczasowych prób rozbicia szyku bitewnego. Skoro zaś wojska Norrca w pełni uformowały formację, Velg mógł odetchnąć z ulgą. Wprawdzie, obierając ową formację, skazywali się na defensywę, lecz ograniczyli swe straty. Do tego poziomu, iż wrogowi nie opłacało się podejmować działań zaczepnych – bowiem w bezsensownym ataku na wozy (czy będąc flankowanym przez kawalerię) tracił dużo więcej siły, aniżeli wojska Jeźdźców Apokalipsy. Nie mówiąc o konsekwencjach wystawienia się na ostrzał powietrznej twierdzy MACu, prawdziwego źródła potęgi Bractwa.
I tak, dotarli do z utęsknieniem wypatrywanych ruin Edhellondu…
Krzyżowa armia Bractwa błyskawicznie zastosowała środki adekwatne do sytuacji. Dzięki dobremu treningowi i sprawnemu dowodzeniu jednostki MAC błyskawicznie przeorganizowały się do walki na terenie ruin. Żołnierze Bractwa podejmowali starcia w wąskich przejściach, nie pozwalając orkom na wykorzystanie przewagi liczebnej. Magowie skutecznie przy pomocy ognia pozbywali się jazdy, której udało się przedostać przez zatrzymujące przemarsz wroga formacje. Celem zaklęć nie było zabić przeciwnika, ale tylko przestraszyć wierzchowca ogniem. Gnane w ten sposób wycofywały się z powrotem do głównych sił, albo kończyły w licznych szczelinach w ziemi. Błyskawiczne akcje saperów pozwoliły na zagrzebanie pod gruzami ogromnej ilości orków. Ślepo grupując się w ciasnych przejściach co chwile zaskakiwane były nagłymi wybuchami i walącymi się kamieniami. W wielu miejscach żołdacy Mordoru z furią podążając za przeciwnikiem nagle odkrywali, że ich droga powrotna została odcięta przez tarasujący drogę wóz i ginęli okrutną śmiercią wzięci w okrążenie.
Ze względu na ograniczoną ilość miejsca większość sił Mordoru nie podążyła za armią MAC. Grupy ścigające członków Bractwa doznały silnych strat. Jednak nie zmieniło to szczególnie rozkładu sił. Armia orków była liczna, choć przewaga przeszkolenia i warunków pozwalała na mocne ograniczenie strat MACowców, a wielka była liczba martwych orków, to nadal sytuacja Bractwa była zła. Rzeka nie pozwalała na ich okrążenie, ale jednocześnie mogła stać się śmiertelną pułapką, gdyby armia dała się zepchnąć.
Dowódcy zdawali sobie sprawę, że jeżeli szybko nie przeprowadzą skutecznego kontruderzenia, to zatrzymają się tutaj na dłużej i dadzą przeciwnikowi czas na zgromadzenie posiłków.
Sztab Bractwa błyskawicznie zaczął opracowywać plan, podczas gdy większa część armii Mordoru wycofała się poza zasięg artylerii fortecy. |
_________________
|
|
|
|
|
Bezimienny
Najmniejszy pomiot chaosu
Dołączył: 05 Sty 2005 Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych. Status: offline
|
Wysłany: 24-01-2009, 00:00
|
|
|
Mrok robił się coraz gęstszy, a porywa chmur coraz grubsza, ale nie zmniejszyło to zaciętości walk. Wraz z powrotem ciemności i nadejściem odsieczy prowadzonej przez samego Grisznaka Walcznego morale orków wyraźnie wzrosło, a pewność siebie atakujących zmalała. Przybysze rzucali coraz to nowe oddziały przez bród, ale linia obrońców wzmocniła się i coraz trudniej było o postępy. Każda piędź ziemi okupiona była krwią, a straty zaczynały być coraz bardziej niekorzystne dla szturmujących. Co gorsza cały czas przybywały nowe oddziałki orków - na każdego zabitego przybywało dwóch by zająć jego miejsce.
Ciemności utrudniały użycie artylerii, co coraz bardziej stawało się korzystne dla wojsk Mordoru - po wcześniejszych walkach ostała im się już tylko jedna armata. Znacznie skuteczniejsze były działa ogniowe. Każde z nich zamiast kul wyrzucało w stronę przeciwnika półpłynną, lepką i łatwopalną maź, która płonęła nawet na powierzchni wody. Niestety obrońcom zostały już tylko dwa, a na dodatek ich szybkostrzelność pozostawiała wiele do życzenia.
Na brzegu powoli rosła sterta ciał poległych orków i żołnierzy MAC, a w okolicy, zwabione zapachem krwi i świeżego mięsa
zbierały się stada padlinożerców. Stało się jasne, że wbrew wcześniejszym przewidywaniom, bitwa o bród nie zakończy się szybko. Biorąc pod uwagę dysproporcje sił, nadal nie ulegało wątpliwości kto ostatecznie zwycięży, ale było też widać, że dla wojsk MACu będzie to iście pyrrusowe zwycięstwo - nawet, jeśli zdecydują się na powolne, systematyczne przesuwanie pozycji (ale wtedy bitwa może się przedłużyć do kilku nawet dni).
***
Znad Dol Guldur, Barad Duru, Minas Tirith i Minas Morgul, w mroku leciały Nazgule, przyzwane rozkazami swego pana, a świat pod nimi zamierał z grozy. Ich śladami podążały stada wron, kruków, a nawet wielkich krebainów, rozpoznając tchnienie nadchodzącej śmierci.
***
Konna awangarda wojsk wychodzących długą kolumną z Linhiru spowolniła, napotkawszy obok swojej trasy na niecodzienne zjawisko. Z gór Dor-en-Ernil spływała złota mgła... a z mgły wychodziły oddziały wojska. Przodem jechała gromada orków na wargach, za którymi w równych kolumnach maszerowali elfi łucznicy. Od czasu do czasu z mgły wylatywał jakiś wiwern z jeźdźcem, lub któraś z latających bestii. Jednak nie to przemieszanie jednostek było najbardziej zadziwiające. Na środku drogi stał Mroczny Władca w otoczeniu grupy Umbarczyków i elfów, prowadząc (a przynajmniej tak to wygladało) spokojną konwersację.
- To mówisz, że ile ta mgła będzie stać
- kilka godzin, przynajmniej. - odpowiedziała władcy stojąca obok (i wyraźnie zmęczona elfka). - nie martw się, reszta twojej kawalerii powinna zdążyć.
- O, jaki ładny! - powiedział Władca nagle, wpatrując się w czarnego rumaka jednego z kawalerzystów (a właściwie w jednego z kawalerzystów... dość znacząco)
Chwilę później biedny były kawalerzysta został pozostawiony sam, z poleceniem wskazywania drogi następnym jednostkom które raczą się jeszcze pojawić, a reszta wojska ruszyła dalej, do Edhellondu.
PS: post chronologicznie dzieje się przed postem Velga wyżej |
_________________ We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.
The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense. |
|
|
|
|
Costly
Maleficus Maximus
Dołączył: 25 Lis 2008 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 24-01-2009, 10:50
|
|
|
Costly patrzył uważnie na swój magiczny kompas. Strzałka, która w założeniu miała wskazywać północ, biła właśnie rekordy w ilości obrotów na sekundę.
Nie było wątpliwości, źródło magicznych zakłóceń jest coraz bliżej.
Aby dotrzeć do niego Kapłan musiał zacząć kierować się bardziej na północ i przeprawić się przez wyjątkowo nie ułatwiającą tego zadania rzekę. Udało mu się to po sporym czasie przeklinania i kombinowania. Nie był pewien, ale chyba już dawno opuścił Rohan. Od dłuższego czasu posuwał się coraz dalej na północ, czując coraz silniejsze swędzenie na skórze. Coś tu zdecydowanie było nie tak.
Spojrzał ponownie na kompas. Zasłaniające tarcze szkło pękło z paskudnym trzaskiem.
To dość specyficzny sposób na określenie właściwego kierunku przy pomocy kompasu. No, ale działał.
***
Ściana lasu gdy tylko znalazła się w zasięgu wzroku Moliny przejęła go obrzydzeniem. Wokół lasu rozciągała się jakaś powłoka. Kapłan nie mógł jej zobaczyć, ale mógł ją wyczuć. Heretycka magia napawała go bardzo nieprzyjemnymi uczuciami.
Wolno mimo to podjeżdżał w stronę drzew. Poczuł się dość nieswojo na myśl, że może już w tym momencie ukryci ludzie elfiej wiedźmy mierzą do niego z łuków, czekając na rozkaz.
Plotki w karczmach mówiły, że z lasu tego żadna żywa istota nie wychodzi, a włada tu elfie królowa, który urokiem swoim dosięgnąć może każdego. Plotki, plotkami, jeżeli żyją tu elfy faktycznie - a skupienie mocy w tym punkcie wskazywało na to lepiej niż cokolwiek innego - to nie powinny zaatakować przybysza bez zastanowienia.
Jeżeli Costly tak łatwo mógł wyczuć obcości znajdującej się przed nim magi, to podobnie będą to mogły zrobić elfy patrząc na Kapłana. W końcu był jednym z potężniejszych czarodziejów bractwa, nawet, jeżeli nie zajmował się magią ofensywną. W ten sposób oto przed lasem stoi nieograniczone i absolutnie bezcenne źródło informacji o przybyszach, o których nic nie wiadomo, a którzy wzbudzają ponoć taki strach. Obecność Kapłana tu powinna być dla władczyni tej krainy niczym najszczęśliwszy uśmiech losu. Nie wyda bez zastanowienia rozkazu zabicia.
Chyba.
Molina dotarł w pobliże ściany lasu. Rozłożył swój płaszcza na ziemi i wyjął flagę z symbolem Bractwa. Scena musiała wyglądać dość niepoważnie, ale nie było czasu się tym przejmować. Costly wbił flagę w ziemie, usiadł na płaszczu i zaczął cierpliwie czekać. Smutna dola posła. |
_________________ All in the golden afternoon
Full leisurely we glide... |
|
|
|
|
kic
Nieporozumienie.
Dołączył: 13 Gru 2007 Skąd: Otchłań Nicości Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 24-01-2009, 13:04
|
|
|
Patriarcha powoli otworzył oczy. Mimo iż zaklęcie powaliło go na podłogę, to jednak w ogóle nie stracił przytomności. Samym efektem wyzwolenia tej mocy był chwilowy paraliż, spowodowany gwałtownym napływem, a potem przerwaniem przepływu magii. Gdy przybył personel medyczny, to Kic mógł tylko spoglądać jak odkładają go na łóżko i badają. Wysoka temperatura opadała nadzwyczaj szybko. Była ona bowiem spowodowana magią, a taka została odparta wracającymi siłami Patriarchy. Już po dziesięciu minutach Kic był całkowicie świadom wydarzeń. Jedynie przenikliwy ból głowy krępował zimne kalkulację głowy kościoła. Po kilku minutach wpatrywania się w ścianę Kic już wszystko wiedział. Wszelkie informacje spłynęły do niego przez ogniki, jak wśród walczących ludzi relacjonowały bitwę.
Walka trwała w najlepsza. Od wystrzału minęło raptem pół godziny, a Patriarcha musiał wspomóc swoich ludzi. Ku zaskoczeniu Avalii i Altruisty, chory wolno uniósł głowę i jeszcze wolniej usiadł na krańcu łóżka, mimo wymownych protestów Avalii. Złapał się za głowę, dalej czując ten przenikliwy ból, lekko zgryzł wargi po to tylko, by po chwili z uśmiechem na ustach uspokoić swoją żonę, że z nim wszystko w porządku. Nie było to jednak do końca prawdą. Osłabione ciało Patriarchy pozbawione było możliwości czarowania. W ciągu następnych paru minut udało się Kicowi stanąć pewnie na swoich nogach. Mimo wszystko regeneracja sił przerosła wszelkie oczekiwania medyczki. Zapewne nie małą zasługę miała w tym (na wcześniejszy rozkaz Patriarchy) przyniesiona przez Altruistę kula zmienności. Założyciel Bractwa podniósł artefakt z łóżka i wraz z Altruistą ruszył do Sali narad. Jednak tuż przed wyjściem z sali rzekł jeszcze do Avalii.
- Kochanie, odpocznij choć trochę. Musisz o własne zdrowie również, bo i też od niego zależy zdrowie wielu rannych z tej potyczki. – Krótką pauzę przerwał wymowny zwrot Kica. – Ah… i nie martw się. Zadbam byś miała najpiękniejszego wierzchowca Bractwa. – Uśmiechnął się do Avalii i wraz z Altruistą, jakby nigdy nic, wyszli z pokoju.
* * *
Dyskusja nie miała sobie końca. Od kiedy armia MAC skryła się w ruinach miasta, trzeba było obmyślić jakąś kontrofensywę. Kiedy jednak Patriarcha udzielił swoich propozycji, to zostały one poddane skrupulatnej dyskusji. Wprowadzały one bowiem dość śmiałe kroki. W ciągu kwadransa nietypowy plan Patriarchy został przeanalizowany, poprawiony, ulepszony i przygotowany do realizacji. Wszyscy zajęli swoje pozycję. Patriarcha jednak nie był w stanie w żaden sposób wspomóc planu od strony magicznej. Jedynie w jego mocy leżały już figury wystawione na szachownicy. W tym również potężna wyspa, którą kontrolowała kostka. Ta jednak znajdowała się w rękach Altruisty, który z kolei synchronizował cała akcję z Lustrzanej Komnaty. W ciągu całego procesu przygotowawczego, do Norrca i Velga dotarły telepatyczna wiadomość. Dowódcy przyjęli plan z dawkowanym optymizmem, jednak wiedzieli, że mogło to być doskonałe wyjście z patowej sytuacji. W trakcie kolejnych przygotowań planu, wokół ruin zbierały się coraz to większe oddziały wroga, starające się osaczyć wojska MAC i maksymalnie ograniczyć mobilność armii Bractwa. Po krótkim czasie wszelkie przygotowania do operacji były już gotowe, armia Bractwa poinstruowana, a oddziały wroga rozstawione na swych pozycjach. To była najlepsza chwila na wprowadzenie śmiałej strategii w życie.
* * *
Wielka wyspa, przybytek MAC, unosił się tuż nad ruinami miasta. – To był hetman.
Oddziały ciężkiej piechoty przypominać mogły wyłącznie potężne i niezdobyte – Wieże.
Skryte w nim wojska kawalerii nasuwały określenie swojej roli samoistnie – Skoczki.
Niesamowita mobilność ogników oraz ich rola na polu walki przypominała – Laufry .
Natomiast cała reszta piechoty i wspomożenia należały do licznych – Pinów.
W centrum całej armii stała jednak najważniejsza postać, król – Patriarcha.
Po przeciwnej stronie jednak stał równie potężny wróg:
Wilcza jazda – skoczki, liczne orki – piony, zbliżające się wiwerny – laufry, umocnione pozycje – wieże, szereg dowódców – hetman i najważniejsza figura, czyli – król…
- Wszystkie figury zajęły już własne pozycję. Niech więc zacznie się gra… - Rzekł Kic rozsiadając się najwygodniej i najpewniej jak mógł na tronie.
- Spoiler: pokaż / ukryj
- Ogniki – są to istoty zrodzone z czystej energii Patriarchy. Dlatego też ich struktura jest wrażliwa na wszelkie inne oddziaływanie energii magicznej. Ogniki są wstanie wywołać autodestrukcję, czego konsekwencją jest wybuch na niewielką skalę. Jednak kiedy ich struktura magiczna zostaje naruszona, to wtedy Ogniki ulegają zapadnięciu, magia kumuluje się do jednego, centralnego punktu Ognika, a następnie wybucha z olbrzymim impetem. Taką reakcję może wywołać zaklęcie, które jest wycelowane grupę Ogników. W takim wypadku reakcja zachodzi jeszcze gwałtowniej, a efekt odczuwalny jest na sporą skalę.
|
_________________ "Zaczynałem jako zwykły zegarmistrz, ale zawsze pragnąłem osiągnąć coś więcej." - Lin Thorvald
Melior Absque Chrisma
Pierwszy Epizod MACu |
|
|
|
|
Altruista -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 24-01-2009, 13:04
|
|
|
Altruista cały czas obserwował w lustrze przebieg bitwy. Nie podobało mu się to wszystko. Orki dzielnie dawały opór armii MAC. Kapłan zastanawiał się nad tym wszystkim. Chciał wygrać tą bitwę, odnieść wspaniałe zwycięstwo. Nie chciał akurat w tym miejscu, gdzie użyto ich tajną broń doznać porażki. Byłaby to dla niego hańba
- Czas wprowadzić w życie plan Patriarchy. - rzekł.
Przywołał do siebie gestem dłoni jednego z akolitów.
- Słuchaj uważnie. Chce, abyś przekazał pewien rozkaz artylerzystom i pozostałym z obsługi dział. - Słysząc powagę w głosie Altruisty, akolita natychmiast się skupił. - Chce by oni...
Dwadzieścia minut później kościół zajął pozycje, jakieś dwieście metrów nad trzonem armii orków.
- Obniżamy się natychmiast! - krzyknął Altruista.
Anka stopniowo a potem coraz szybciej zaczęła obniżać wysokość kościoła. Stojący pod opadającym kościołem orki wpadły w panikę. Paru z nich zaczęło krzyczeć na głos.
- Oni chcą nas zgnieść! Ratuj się kto może! - Akolici w sali lustrzanej padli na ziemie. Niewzruszony Altruista siedział sobie spokojnie w swoim fotelu, jakby ktoś teraz spojrzał w jego zielone oczy, zobaczyłby w nich szaleństwo.
Orki w strachu przed zgnieceniem rozbiegły się na wszystkie strony tratując się nawzajem. Cześć z nich porzuciła oręż. Rozbili swoje szyki mimo nawoływań swoich dowódców. Zielone fale płynęły na wszystkie strony, okrzyki przerażenia świdrowały powietrze, a cień skalnej wyspy był coraz większy, lada moment setki tysięcy ton skał spadną prosto na przerażonych wojaków.
- Anka Stop! - Krzyknął Altruista. Artefakt posłuchał go od razu. Kościół zawisł dziesięć metrów nad ziemia. Artylerzyści byli już przygotowani, spokojnie obrali uciekająca masę na cel.
Ryknęły salwy z dział kościoła. Pociski siały spustoszenie wśród rozpierzchłej armii orków. Wśród armii Mordoru zapanował chaos.
Altruista obserwujący tą rzeźnie w lustrze odrzucił głowę do tyłu zanosząc się histerycznym śmiechem. Jeden z akolitów przyglądający się Najwyższemu Kapłanowi pokręcił głową.
- Wariat. - Powiedział cicho. |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|