FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  Galeria AvatarówGaleria Avatarów  ZalogujZaloguj
 Ogłoszenie 
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.

Poprzedni temat :: Następny temat
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 9, 10, 11 ... 34, 35, 36  Następny
  Forgotten Realms
Wersja do druku
Karel Płeć:Mężczyzna
Latveria Ruler


Dołączył: 16 Kwi 2009
Skąd: Who cares?
Status: offline

Grupy:
Syndykat
WOM
PostWysłany: 13-09-2009, 18:59   

Mężczyźni wyszli z cienia korytarza. Było ciemno....bardzo. Ale w tej chwili sala rozjaśniła się nieco a oczy obojga rozszerzyły się ze zdumienia. Znajdowali się w ogromnej sali....tak ogromnej że nie można było zobaczyć jej drugiego końca. Wygląda na to że zeszli aż d Podmroku.....ale nie to było najbardziej szokujące. W całej sali jak okiem sięgnąć były golemy. Mężczyźni szli miedzy nimi gotowi do walki ale nic takiego nie nastąpiło. Karel położył dłoń na jednym po czym pokręcił głową.
- Nic, null...widocznie nie zostało w nie tkniętej jeszcze życie. Do diaska one są z adamantu i mithrilu! kto mógł zebrać tego tyle by stworzyć ich aż tyle?
- Nie mógł tego zebrać od razu. - stwierdził logicznie Loko - musiał mieć dostęp do nieznanych nikomu kopalń i złóż. Teraz to ma sens ta kisięga nie jest tylko lektura do poduszki....ktoś tworzy sobie armię.
- Tworzy czy nie jeżeli przejmiemy konstrukty zyskamy ostateczną moc defensywną. Nie mam zamiaru by jakiś gość bawił się żołnierzykami zamiast mnie - Karel uśmiechnął się drapieżnie. Wtem gdzieś na granicy wzroku zobaczyli światło. Bez wątpienia było na drugim krańcu pomieszczenia. Karel spojrzał na loka po czym oboje skinęli głowami i ruszyli w tamtą stronę.

_________________
"So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
Przejdź na dół
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Loko Płeć:Mężczyzna
Aspect of Insanity


Dołączył: 28 Gru 2008
Status: offline

Grupy:
Syndykat
WOM
PostWysłany: 13-09-2009, 19:37   

Karel i Loko idąc pomiędzy rzędami golemów, zbliżyli się na znaczną odległość do źródła światła. Było to wielkie mechaniczne urządzenie, wyraźnie było widać pracujące przekładnie i zębatki. Na jej szczycie zatknięta była ogromna żarówka, oświetlającą znaczną część sali. Ostatnie rzędy golemów były jeszcze niedopracowane, pałętał się przy nim gnom dopracowywując kształty młotem. Był wyraźnie nadgryziony zębem czasu, broda i siwe włosy całkowicie zakrywały jego twarz. Na nosie miał osadzone grube okulary. Towarzysze rozdzielili się, zachodząc gnoma z dwóch stron. Ten mimo wszystko nie zwracał na nich uwagi.

- Ekhm - Karel miał dosyć bycia olewanym.

- Och - gnom w końcu wydał z siebie jakiś odgłos - widzę że jakieś dzieci się tu przypałętały.

Na dźwięk słowa "dzieci" Karel i Loko spojrzeli na siebie znacząco.

- I nawet widzę że przyniosły ci twoją księgę Ernesto - rzucił gnom, nie odrywając się od pracy.

Towarzysze jednocześnie spojrzeli w kierunku ogromnej maszyny. Stał obok niej mężczyzna w sile wieku, z kasztanowymi włosami i kozią bródką. Ubrany był w pomarańczową szatę, a w ręce ściskał magiczną laskę. Z kpiącym uśmieszkiem wycelował nią w sklepienie nad Karelem. Cała sala zaczęła drżeć, a z sufitu oderwał się wielki kawał skały, spadając na Karela zmiażdżył też kilkanaście dokończonych już golemów.

- Hemhemhem - zaśmiał się w dziwny sposób gnom - blisko tego tutaj panuje lekki chłodek. Spróbuj go trochę rozgrzać Ernesto.

Mag wycelował w Loka swoją laskę, po chwili skrytobójca został pochłonięty przez ogień.

- Hemhemhem, ach ta dzisiejsza młodzież... Nie ma już gdzie się zapuszczać prawda Ernesto?

Nagle z ognia wyłoniła się postać skrytobójcy, gnom po raz pierwszy wytrącony z równowagi odsunął się na krok od golema przy którym aktualnie pracował. Loko podszedł do niego wolnym krokiem. Okulary gnoma pokryły się szronem, po czym szkła pękły w drobny mak. Cwaniackie oczka, teraz rozszerzone w strachu obracały się szybko poszukując drogi ucieczki.

- Dzieci... mógłbyś nam mówić "pradziadku", a to i tak byłoby za mało.

Wypowiedziawszy te słowa skrytobójca dotknął palcami przekrwionych oczu starca. Te zamieniły się w lodowe globy, po czym pękły. Gnom padł na ziemię drgając w konwulsjach, jego klatka piersiowa wznosiła się szybko, w rytm nierównych oddechów. Po chwili znieruchomiała. Loko zwrócił wzrok na Ernesta. W tym momencie kamień pod którym leżał pogrzebany Karel wzniósł się. Ernesto musiał być najwidoczniej niemy, gdyż chyba nawet sam Ao wrzasnąłby ze strachu, pod spojrzeniem szermierza. Karel cisnął z ogromną siłą głaz w maga, jednak Ernesto w porę uskoczył. Skała trafiła w wielką machinę, miażdżąc jej mechanizmy. Po chwili zgasł ogień którym Ernesto próbował spalić skrytobójcę. W ogromnej sali zapanował całkowity mrok.

_________________
That is all in your head.

I am and I are all we.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Velg Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 05 Paź 2008
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 13-09-2009, 19:55   

Niecały dzień po zaginięciu króla Azouna V, część Cormyru chwaliła już króla Azouna VI – niegdyś znanego jako kapitan Vorndren Longlance, a teraz przez niektórych przezwanego Chłopim Królem. Przydomek ten w zamierzeniu miał być obelżywy i piętnować pychę „zawszonego uzurpatora”, lecz spowodował pewien wzrost popularności buntownika.

Antykról zapewne ani nie zbuntowałby się... ani nie zyskałby popularności, gdyby nie bezduszne zachowanie Stalowej Regentki, która przełożyła nienawiść do jakichś obcych ponad swoją lojalność, najpewniej skazując młodego władykę na śmierć. Owszem, najwięksi mogli twierdzić, że pakty z wrogiem są zgubą dla królestwa... Ale dla przeciętnego chłopa życie Azouna V (ICH króla) było znacznie ważniejszy od wojny z jakimś wyimaginowanym nieprzyjacielem. Nie wspominając o tym, że o walce mówiła Alusair, która zasłużyła sobie zarówno na przydomek Stalowej, jak i niechęć rodaków... Teraz z kolei najwyraźniej złamała przysięgę służby królowi, którą złożyła podwójnie: z racji swej służby jako Purpurowy Smok i obejmując przewodnictwo wiarołomnej rady regencyjnej.

Dlatego też, gdy malaugrimscy agenci MAC dotarli do bękarta poprzedniego władcy, przekonanie go do wszczęcia buntu nie było zbyt trudne. W wiejskiej kaplicy, rękoma jednego z pomniejszych kapłanów Lathandera, Longlance koronowany został na króla Cormyru.

- I przysięgam służyć królestwu jako król – do swej śmierci albo powrotu Azouna V!Tym samym przysięgam też rozgromić tych, którzy władzę w krainie uzurpują sobie! – zagrzmiał potężny mężczyzna, wypowiadając tym samym wojnę rządowi Stalowej Regentki.

A wokół plebs wznosił radosne okrzyki, celebrując wstąpienie na tron nowego monarchy Cormyru Monarchy, który (jako pierwszy od niepamiętnych czasów!) nie wywodził się z arystokracji...

***


Z kolei na południu, król Hieron Chessencki w hucznym weselu poślubił nikomu nieznaną dziewczynę. Swym usposobieniem, nowa królowa szybko zdobyła miłość podwładnych. Wciąż jednak pozostawało pytanie - dlaczego król chessencki, dwukrotny wdowiec, miałby się znów żenić?

Gdyby ktoś posiadłości dostateczny stopień wtajemniczenia, odpowiedzialny: bo to podpowiedzieli mu doradcy - i ponieważ panna młoda mogła sformułować pretensje do korony cormyrskiej...

_________________
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Caladan Płeć:Mężczyzna
Chaos is Behind you


Dołączył: 04 Lut 2007
Skąd: Gdynia Smocza Góra
Status: offline

Grupy:
Melior Absque Chrisma
Omertà
Syndykat
WOM
PostWysłany: 13-09-2009, 21:55   

Warto było zapłacić za cenę wieszczenia od Zalathorn Kirkson, oraz zapytać sie tej stuknietej Nagi. Rady od nich przydały się do wcześniejszego rozplanowania. Daerian nie mógłby być w kilku miejscach naraz. Z pierwszej drużyny przeżył jeden duszoszyderca i udało mu się ukraść dziecko, oraz wziąśc 3 dusze Draxów,a agentów cienia nie udało sie uratować. Względnie utraciłem jednego człowieka, który przepadł na zawsze. Zginął śmiercią tragiczną. Dezintregacja nigdy nie była przyjemna Nie udało sie uratować 4 agentów cienia, którzy złapani ugryżli truciznę i zmarli błyskawicznie w konwulsjach, aby nie być przesłuchani*. Ekipa, która pozbyła się Daelogotha przybyła bez szwanku. Utrata metanowca bolała, ale bardziej atak zabolał pewnie Turmishan. Wiedziałem jak Daerian twórzy swoje portale. Była to kwestia czasu jak nie bedzie mógł. Dusze moich ludzi zostały wlane do pojemników, gdzie zaczął sie proces łaczenia. Miną długie miesiące zanim bede mógł na nowo wykorzystać.

Sojusz z Halrua został zawarty. Byli mocno zainterysowani nowymi sztukami magicznymi jakie zaprezentowali moi ludzie,a zarazem byli wdzieczni za pozbycie się Barbarzyńców, którzy zgodzili się tez wejść do sojuszu. Akcje dyplomatyczne udały się. Do mojego sojuszu dołaczyły kraje Sembii , Impilturu, oraz Sarrukowie, ale pod jednym warunkiem, Yuan ti i inne gadzie istoty, dzikie krasnoludy z chultu, Khaastami, Łupieżcami Umysłu.


Ostatnio zmieniony przez Caladan dnia 14-09-2009, 07:47, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
 
Numer Gadu-Gadu
4934952
Karel Płeć:Mężczyzna
Latveria Ruler


Dołączył: 16 Kwi 2009
Skąd: Who cares?
Status: offline

Grupy:
Syndykat
WOM
PostWysłany: 13-09-2009, 22:14   

Po chwili mrok rozświetliły iskry sunącego po kamieniu ostrza. Rozległo się parę zduszonych okrzyków. Gdzieś tam cień ustąpił przed rzuconą z znikąd kulą ognistą.
Wreszcie pojawiły się pioruny strzelające na wszystkie strony. Światło jakie zapewniały rozświetliło pole walki. Błyskawice lizały podłogę ściany i sufit. Gdy dotknęły tego ostatniego musiały zasilić jakiś mechanizm bo cała sala rozbłysła światłem powieszonych pod sklepieniem lamp. Ernesto wydawał się nietknięty i właśnie przygotowywał się do rzucenia zaklęcia pod osłoną ciemności która panowała przed chwilą. Jakieś zaklęcie którego Karel nie znał poleciało w jego stronę było jednak zdecydowanie za wolne i pułkownik z łatwością uskoczył na bok kończąc lot gwiazdą na jednej ręce. Tymczasem za magie pojawił się loko ściskając w ręce uformowany na kształt sztyletu okruch lodu. Broń zagłębiała się w bark przeciwnika ale ten teleportował się na krótką odległość i szykował następne zaklęcie. Skrytobójca nie stracił jednak rezonu i posłał machnięciem ramienia w jego kierunku kilkadziesiąt ostrych sopli. Z góry nad magie również spadały ostre pociski tylko że jak najbardziej stalowe. Ernesto jednak ponownie zniknął. Szermierz wylądował koło towarzysza.
- Khhh teleportacja na krótkie dystanse.....jakie tu upierdliwe....
- Więc co robimy? Może w końcu się zmęczy i....
- To może być koc jakiegoś artefaktu a wtedy możemy się tak bawić do usranej śmierci. - Skomentował emocjonalnie Karel - moglibyśmy rozwalić całą salę ale szkoda golemów.
- Hmmm chyba mam pomysł - rzekł Loko po czym objaśnił szybko szermierzowi swój zamiar. Ten przytaknął po czym obaj uskoczyli na boki przed kolejnym pociskiem. Karel poleciał na skrzydła w stronę maga ze wzniesionym ostrzem i jak można było przewidzieć trafił w próżnię, wykręcił się jednak w powietrzu i wzniósł dłoń:
- Absolute Zero.
Mag ponownie zniknął ale na torze lotu magicznego ataku był skrytobójca. Wciągnął on energie mrozu w siebie po czym wznosząc obie ręce w górę uformował lodową kulę najeżoną tysiącem sopli. Gdy była gotowa krzyknął a zajmujący uwagę maga pułkownik strzelił w nią piorunem. Kula eksplodowała posyłając zimne ostrza we wszystkie strony. Loko schronił się za grubą lodową ścianą a Karel przywołał Fenrira używając ogromnego miecza jak tarczy. Ernesto również próbował się ratować za pomocą teleportacji ale był to próżny trud. Gdy pojawił się w nowym miejscu dziesiątki pocisków wbiło się w jego ciało. Lewitujący mag runął na ziemię uderzając w nią głucho.

_________________
"So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Loko Płeć:Mężczyzna
Aspect of Insanity


Dołączył: 28 Gru 2008
Status: offline

Grupy:
Syndykat
WOM
PostWysłany: 13-09-2009, 23:06   

Szermierz wylądował obok skrytobójcy, razem podeszli do rozpłaszczonego na ziemi Ernesta. Mag dychał jeszcze, lecz teraz bardziej przypominał jeża niż człowieka. Z wielkim wysiłkiem zwrócił na nich wzrok, gdy zobaczył jak blisko niego stoją, oczy wyszły mu na wierzch ze strachu. W takim stanie już pozostały, tyle że jakby przygasło w nich światło.

- Zgasł - rzekł Karel stwierdzając fakt - co teraz?

- Nie wyczuwam tu już żadnego maga. Za technologiem chyba trzeba się rozejrzeć.

Szermierz przytaknął, po czym obaj towarzysze poczęli przeszukiwać jaskinię. Nie minęło parę chwil, gdy odkryli drugą, mniejszą komnatę przylegającą do głównej sali. Znajdował się w niej generator, który pobudzony piorunami Karela aktywował lampy. Poza tym nie znaleźli nic. Wrócili więc do szczątków maszyny z wielką żarówką.

- Właśnie skończyły mi się pomysły - rzekł Karel

- Cóż, oczywistym jest fakt, ze ci dwaj nie napędzali sami tego wszystkiego.

- Prawda. Ta aura magii którą wyczuliśmy idąc tu, nie należała do tej nędznej namiastki czarodzieja.

- Raczej nie będziemy teraz budzić tych golemów - odparł Loko po chwili ciszy.

- Co więc proponujesz? Zakładam że siedzenie tu i wpatrywanie się w nie też nic nie da.

- Myślę że powinniśmy opowiedzieć w Kościele o tym co tu zaszło. W prawdzie wątpię by ta jaskinia sobie stąd poszła, jednak uważam że ktoś powinien tu zostać i przypilnować naszego małego znaleziska. To jak, kto idzie do Kościoła?

- Ja chętnie się przebiegnę. Walka z tym magiem trochę mnie odświeżyła i teraz mam ochotę na jeszcze trochę wysiłku.

- Zatem postanowione. Oczekuję na twój powrót w najbliższym czasie.

- Niedługo wracam - zapewnił Karel, po czym ruszył biegiem w stronę wyjścia.

Skrytobójca patrzył za oddalającym się szermierzem dopóki ten nie zniknął mu z oczu. Po chwili odwrócił się w stronę machiny z żarówką i spoglądając na nią począł wyczekiwać powrotu towarzysza.

_________________
That is all in your head.

I am and I are all we.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Sasayaki Płeć:Kobieta
Dżabbersmok


Dołączyła: 22 Maj 2009
Status: offline

Grupy:
Melior Absque Chrisma
WOM
PostWysłany: 14-09-2009, 17:19   

Słońce zachodziło za horyzontem. Konie Sasayaki i jej towarzyszy miarowym stępem podążały w stronę wybrzeża. Dziewczyna obserwowała chmury. Dużo myślała o spotkaniu z Caladanem ale wciąż nie była pewna ostatecznego rezultatu. Udało jej się też odpocząć kilka dni. Wkrótce jednak otrzymała wiadomość od ojca. Chciał by udała się do portu Sultime. Nie powiadomiono jej jeszcze o dokładnym celu tego przeniesienia lecz list opatrzony był parafką o jej "talencie". Ta tajemniczość tylko bardziej ją zachęciła, szczególnie że zaczynała się nudzić. Była nawet gotowa udać się tam z czystej ciekawości.

-Zobaczymy- powiedziała do siebie.

(tak wiem że post jest nieprzyzwoicie krótki ;P)

_________________
Gdy w czarsmutśleniu cichym stał,
Płomiennooki Dżabbersmok
Zagrzmudnił pośród srożnych skał,
Sapgulcząc poprzez mrok!



Ostatnio zmieniony przez Sasayaki dnia 14-09-2009, 19:17, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź blog autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
 
Numer Gadu-Gadu
9349483
Velg Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 05 Paź 2008
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 14-09-2009, 17:29   

Velg przebywał (już dobrą trzecią część dekadnia) na odizolowanej wyspie Nimbral. Spotkał się ze Starszymi, rozmawiał z Heroldami... lecz wciąż nie miał uczucia, jakby wypełnił swoje zadanie. Owszem, zapoczątkował sympatię, jaką lud nimbryjski darzył MAC... lecz wciąż było to za mało.

Uratowanie syna jednego ze Starszych przed rozwścieczonym sowoniedźwiedziem podczas polowania spowodowało, że Rada zaczęła okazywać mu pewne względy... A on sam został dopuszczony do grona Rycerzy Powietrznych Łowów, lecz nie było to równoważne z przychylnością dla kicyzmu. Tutejsi władcy parali jakąś dziwną niechęcią dla bardziej zorganizowanych kultów, a mieszkańcom najwyraźniej udzielało się to – skoro, mimo fasady uprzejmości, nagminne oszukiwali rycerza nawet w najdrobniejszych sprawach.

Sfrustowany, spojrzał na kulę stojącą w kącie jego pokoju w jednym z nimbrianskich zamków...

***


Po kolei patrzył na wszystkich ważniejszych dowódców i agentów, aż w końcu ujrzał... Loko, którego po prawdzie nigdy w rzeczywistości nie widział. Co jednak ważniejsze, stał w dziwnym miejscu – pełnym jakichś metalowych posągów. Zrazu pomyślał, że Alt zorganizował galerię sztuki militarnej, lecz szybko zrozumiał prawdziwą naturę tych „nibyposągów”.

- Co wyprawiacie...?! – wyszło mu syknięcie, bowiem zadziałała instynktowna nienawiść do zabawek obrazoburczych magów, których ani nie rozumiał, ani nie obdarzał zaufaniem. – Nieważne, zadbam o to, by te anomalie zostały zniszczone. W każdym razie...

Niecałe kilka minut później, Loko był już poinformowany, a Karel otrzymał wiadomość o najwyższym priorytecie – aby wysłał magów, aby zawalili strop na te parodie człowieka. I, przy okazji, NIE doprowadzili do destrukcji połowy miasta.

_________________
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Loko Płeć:Mężczyzna
Aspect of Insanity


Dołączył: 28 Gru 2008
Status: offline

Grupy:
Syndykat
WOM
PostWysłany: 14-09-2009, 18:26   

Loko świeżo poinformowany o rozkazach Velga, wyczekiwał teraz grupki magów mającej pod dowództwem Karela zniszczyć golemy. Po około pół godziny oczekiwania z korytarza prowadzącego do jaskini wyłonił się pierwszy czarodziej w szatach MAC. Loko ruszył w jego kierunku, mag stanął na baczność jednak widząc lekceważący gest skrytobójcy ruszył dalej przed siebie. Powoli do sali wtłaczała się niewielka grupka magów, jako ostatni wszedł Karel.

- Jak widać, nasze znalezisko nie na wiele się zda - rzucił z lekkim uśmiechem do Loka

- Jak widać. Cóż, otrzymałem już pewne rozkazy od dowództwa, więc będę się zbierał. Do zobaczenie.

Gdy tylko wypowiedział te słowa, w jaskini pojawiła się silna aura magiczna. Zebrana znikąd energia magiczna skupiła się w jednym miejscu i po chwili w skupisku energii teleportował się mag. Był to drow przeciętnego wzrostu, mający krótkie mleczno-białe włosy. Odziany był w lśniącą czarną szatę.

- Ernesto, Rammie, dlaczego nie skończyliście golemów....ach już widzę, nie byliście na tyle kompetentni by utrzymać waszych żyć we własnych rękach. Wygląda na to że sam muszę skończyć robotę, ale księga....

Dopiero teraz zdał sobie sprawę że nie jest sam w jaskini. Odwrócił się do kapłanów i rzekł

- Usilnie przepraszam, ale czy moglibyście oddać mi moją własność?

- Wygląda na to że mamy teraz do czynienia z prawdziwym organizatorem przedstawienia - stwierdził Loko - wybacz, ale będę musiał zostawić cię samego z tym wszystkim.

- Nie martw się o mnie - odparł Karel wskazując na magów, każdy z nich już szykował się do ataku - idź i rób to co powinieneś.

Mówiąc te słowa klepnął skrytobójcę w ramię i wyciągając swoją katanę zaczął kroczyć w kierunku drowa. Loko popatrzyl jeszcze chwilę na szermierza po czym ruszył w kierunku wyjścia z jaskini.

***


Alaor, wyspa należąca do Thay.
Anzelm Brugbagell tharchion wyspy Alaor siedział właśnie przy swoim biurku zażerał się potrawką. Loko który bezszelestnie wkradł się do komnat Czerwonego Carnoksiężnika nie mógł nadziwić się, jak ten człowiek może jeść mając przed sobą tak ohydne rzeczy. Bowiem na półce przed jego biurkiem poustawiane były najróżniejsze wariacje na temat ludzkiego ciała. Była głowa z trzecim okiem i dziwnie rozmieszczonym owłosieniem, była rzeźba z nerek, w niektórych z nich dało się również dojrzeć kamienie. Były genitalia obydwu płci, mózgi połączone z oczami wstęgami nerwów, ręka mająca na środku dłoni wszczepione ucho i wiele wiele innych makabrycznych fantazji Czerwonego Czarnoksiężnika. Loko znudzony długą podróżą na miejsce chrząknął. Mag podskoczył na krześle, wywracając miskę z gulaszem. Spojrzał wybałuszonymi oczami na skrytobójcę, na podbródku wciąż miał odrobinę pokarmu. Szybko wytarł się ściereczką po czym zwrócił się do Loka:

- Kim jesteś? Nie pamiętam abym był na dzisiaj z kimś umówiony. Masz do mnie jakąś sprawę czy mogę dalej w spokoju kontynuować posiłek.

Wypowiedziawszy te słowa Anzelm podjął próbą powstania z krzesła, jednak jego tusza nie pozwoliła mu tego dokonać. Loko zdegustowany do samych granic, zatoczył ręką okrąg. Kawałek metalu, którym przytwierdzony był do sufitu wielki kryształowy żyrandol wiszący połowicznie nad biurkiem zamarzł i pękł. Spadając kryształy uderzały o siebie tworząc przyjemny dźwięk. Żyrandol z wielkim impetem trafił w Anzelma, przekonując tym samym Loka że tharchnion zginął. Jednak skrytobójca nauczony doświadczeniem począł kroczyć ku tłustemu cielsku. Nagle mag wyskoczył spod żyrandola z niesamowitą dla niego szybkością. Grubas spojrzał na Loka swymi świńskimi oczkami, było wyraźnie widać w nich strach. Zaczął szybko recytować formułę zaklęcia kuli ognia, dysząc przy tym jak hart po wyścigu. Po chwili świetlisty pocisk leciał w stronę Loka, ten nie wykonawszy nawet najmniejszego ruchu patrzył jak pocisk mija go o parę centymetrów i trafia w półkę z księgami i papierami. Anzelm rzucił się w pośpiechu na ratunek swym cennym ksiegom, lecz gdy przebiegał obok Loka, ten wykonując szybki obrót na pięcie uderzył tharchiona w przepocony kark, łamiąc go z trzaskiem. Czerwony Czarnoksiężnik upadł ciężko na posadzkę. Zył jeszcze, lecz mógł jedynie patrzeć się na to co robi skrytobójca.
Loko podszedł wolnym krokiem do płonącej półki Anzelma i wziął z niej jedną płonącą księgę. W jego rękach płomień przygasł, lecz nie przestał się palić. Gołymi rękami skrytobójca rozerwał grubą księgę na dwie części, jedną z nich rzucił na nieruchomego tharchiona, drugą połozył pod bogato zdobioną zasłoną. Odczekał chwilę aby upewnić się że obydwa wymienione obiekty zajęły się ogniem, po czym wyskoczył z zamkowego okna.

Edit:
Sasayaki napisał/a:

(tak wiem że post jest nieprzyzwoicie krutki ;P)


... błagam "krótki"...

_________________
That is all in your head.

I am and I are all we.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Velg Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 05 Paź 2008
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 14-09-2009, 19:38   

Po śmierci tharchiona, całą tharchię ogarnął pewien chaos. Czerwoni Czarnoksiężnicy przechodzili przez okres spięć wewnętrznych (związanych z ichnią modernizacją), toteż śmierć Tetyra, chodzącej relikwii starego porządku, podzieliła magów wyspy na dwie frakcje. Większą, przychylną Daerianowi i zmianie - oraz rzeczników starego porządku.

Wśród panujących sprzecek, nikt nie zwracał uwagi na szalejący sztorm. Sztorm, jak to sztorm - zwyczajny o tej porze roku.

***


Jenerał Manfred spoglądał w stronę, gdzie niebawem zamajaczyć miało wybrzeże większej z dwóch wysepek Alaoru. Miał pod komendą siedem dziesiątek statków (w tym cztery dziesiątki wojennych) oraz brandery.  Flota ta stanowiła aż nadto, aby przewieźć trzy tysiące lekkiej piechoty i dwa tysiące łuczników. Jednak wciąż było to zbyt mało na regularną bitwę z thayską flotą. Po to jednak mieli brandery oraz dwudziestu magów (w tym Morskich Czarnoksiężników z Sasayaki), tworzących sztorm. Tak więc flota Thay miała być wyłączona z rozgrywki do momentu, w którym można ją będzie przejąć... Lub zniszczyć.

***


Przybycie floty MACu zaskoczyło thayczyków - a przynajmniej tych, którzy trzeźwo oceniali szanse takiego desantu. Rachuby zawiodły - zwłaszcza, że sztorm jakby ograniczył swe pole działania... Tak, że szalał jedynie nieopodal bazy marynarki. Magiczne zabezpieczenia uchroniły statki od zatopienia - ale flota Czerwonych Magów nie mogła wypłynąć bez ryzyka zniszczenia. A wtedy... Cóż, Bractwo ucieszyłoby się z tak taniej realizacji taktycznych założeń ataku.

Tymczasem, nieopodal miasta poczęły lądować wojska MAC. Dziwić powinna bierność dowództwa garnizonu, który pozwalał na dość spokojne lądowanie... miast zepchnąć wojska do morza. Było to rażące naruszenie zasad sztuki wojennej, niewybaczalne nawet u gnollego dowódcy niewolników - a co dopiero dowódców rozwijającego się Thay...!

Zagadka zostałaby wyjaśniona, gdyby ktoś wiedział, że do budynku dowództwa została teleportowana Kitkara z jednym arcymagiem MACu i szturmowym oddziałem piętnastu rycerzy Zakonu Nieba... Oddział ten, choć zbyt skromny na większe działania, dobrze potrafił wykorzystać informacje wywiadu - eliminując część dowództwa... Część - bo założenie wybicia całego dowództwa byłoby karygodnym błędem, z powodu siły i umiejętności magów

Gdzie indziej, Karel z takim samym oddziałem został wysłany na kilkunastu najpotężniejszych magów wyspy... Ludzie Caladana też się dokładali do chaosu... A nad wszystkim z góry sprawowało pieczę sześć drakoliczy i trzy setnie jeźdźców Zakonu Nieba, którzy pilnowali, aby żaden powietrzny nieprzyjaciel nie zaskoczył ludzi spod sztandaru kica.

_________________
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Daerian Płeć:Mężczyzna
Wędrowiec Astralny


Dołączył: 25 Lut 2004
Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa)
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 14-09-2009, 21:03   

Jenerał Manfred uśmiechał się, obserwując przebieg desantu... dopóki jeden z jego adiutantów nie przybiegł do niego z przerażeniem na twarzy.
- Sir, magowie... magowie...
- Co, do kaduka?
- Magowie mówią, że sztorm... że magiczny sztorm.. że stracili kontrolę!
- Jakim cudem? To przecież ich specjalizacja?
- Nie wiedzą!
Jenerał czuł już ochotę przekazania co sądzi sobie o takich magach i gdzie ma ich umiejętności, gdy stojący przed nim adiutant dziwnie zakwikł i zemdlał. Jenerał odwrócił się... i docenił fakt, że mundur marynarki MAC uwzględniał ciemnobrązowe skórzane spodnie.
Nad statkiem radośnie zwisał smoczy łeb, większy od bojowego galeonu... Smok, inny niż wszystkie, jakie kiedykolwiek ktoś z Faerunu widział zniknął pod wodą (Jak? Nie pomieściłby się tutaj, za płytko - mimo przerażenia mózg jenerała nadal wyciągał logiczne wnioski). Jego łuski - nie niebieskie, lecz błękitno zielone, niczym morska toń zlały się w jedno z wodą...

A w chwile potem na sparaliżowana strachem flotę MAC uderzyła wielokrotnie zwiększona siła sztormu, wywołanego przez magów pogody. Nie było to jednak wszystko - równocześnie niczym gejzery potężne strugi zaczęły eksplodować w niebo wprost z oceanu, przebijając i miażdżąc poszycia okrętów. Pogrom wydawał się nieunikniony.

- Smoki nadlecą za dwie godziny - zameldował Goldbreatch, złocisty smok w ludzkiej postaci - około stu było w pogotowiu nad zaatakowanym sektorem. Wiele, ale to w końcu najbliżej naszego głównego frontu.

- Nie mogę im pomóc osobiście - westchnął Daerian - ani nikt inny spośród nas. Rytuał się rozpoczął. I trochę jeszcze potrwa.
- Pójdę razem z oddziałami - Endarion uśmiechnął się, tworząc kopie - choć zostawię tu rezerwę na wszelki wypadek. Wyczuwam tam obecność pewnego szermierza...
- Ja tez idę - westchnął Narthas - ten rytuał nie jest moją specjalnością.
- Zdrętwiałem - uśmiechnął się Dorrovian, poprawiając przewieszony przez plecy miecz - czas upuścić nieco krwi. Zabiorę ze sobą nasze osobiste oddziały, nie mamy czasu na zbieranie czegoś innego. Wydam też rozkazy, aby natychmiast zebrała się nowa grupa awaryjna.
- I kilku znanych Czerwonych też weźmiemy, potrzeba nam kogoś, kto pozwoli nam zachować tam porządek.
- I niech Grim i jego zabójcy osłaniają Wasze plecy.

Oddział reakcji był gotów. Niestety, tym razem reakcja nie mogła być natychmiastowa, więc do momentu magicznego desantu i dotarcia smoków wyspa była na dwie godziny pozostawiona sama sobie....

Tymczasem mistyczne zaklęcie tkane przez najpotężniejszych magów Faerunu zbliżało się do końca.

_________________
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
 
Numer Gadu-Gadu
3291361
Karel Płeć:Mężczyzna
Latveria Ruler


Dołączył: 16 Kwi 2009
Skąd: Who cares?
Status: offline

Grupy:
Syndykat
WOM
PostWysłany: 14-09-2009, 21:33   

- Kieru, kieru kieru! - wreszczał Karel przecinając się przez zastępy magów. Zostawił przydzielony mu oddział daleko w tyle sam forsując się do przodu. Zostawił już za sobą prawdziwą górę trupów. Ociekający krwią wpadł do jednej z fortyfikacji. jakież było jego zdumienie gdy zastał tam już trwającą walkę. Po jednej stronie walczyli co oczywiście Czerwoni Magowie. Ich przeciwnikami były nieznane oddziały ale Karel rozpoznał wśród nich stwory z którymi walczył nad River of Shadows. Z krwiożerczym uśmiechem skoczył na grzbiet najbliższej przebijając jej mieczem kręgosłup a następnie nie tracąc czasu dekapitował maga z którym zmagał się gad ( a przynajmniej na takiego wyglądał). w końcu została w pomieszczeniu sam. Nagle usłyszał płytki przerywany oddech. Podążył ku źródłu dźwięku, okazała się nim młoda - nastoletnia właściwie - kobieta. Gdy Karel zbliżał się do niej wyczuł z uznaniem że nie ma w niej lęku. Podniosła dłoń rzucając w niego czarem ale ten odbił zaklęcie machnięciem ramienia po czym przeszył ją na wylot.
- Ghhh to wszystko? Ot tak sobie umarli.....no może trochę im pomogłem ale i tak żałosne. Dla odmiany chciałbym znowu spotka tego mnicha. Musze mu podziękować a przynajmniej byłby stanowczo lepszym wyzwaniem - zerknął przez okno - heh wygląda na to że pionki wysłane ze mną nie były dość dobre. Cóż jeżeli zabili dość magów to spełnili swoje zadanie - szermierz zapalił papierosa i zarzucił sobie miecz na ramię.
- Cóż to by było na tyle - ruszył w stronę wyjścia.

_________________
"So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Sasayaki Płeć:Kobieta
Dżabbersmok


Dołączyła: 22 Maj 2009
Status: offline

Grupy:
Melior Absque Chrisma
WOM
PostWysłany: 15-09-2009, 08:27   

Jedną z najgorszych rzeczy jakie mogą spotkać maga jest utrata kontroli nad zaklęciem. I należy wspomnieć że efekt jest o wiele gorszy gdy jest to zaklęcie zbiorowe. Często może się zdarzyć że wymykając się czar "wysysa" resztkę many czarodzieja. To właśnie spotkało część magów, którzy kierowali sztormem.

-Jak to możliwe?!- panikował jeden z morskich czarodziei -Jesteśmy mistrzami w tworzeniu kataklizmów! Jak...
Sasayaki podeszła do niego i wymierzyła mu policzek. Trochę się uspokoił.
-Idę na pokład.- rzuciła.

Gdy wyszła ujrzała smoka. Był ogromny, większy niż to można sobie wyobrazić. Zaraz potem w statek zachwiał się niebezpiecznie i nagle struga wody przebiła pokład. Czarodziejka zaklęła (i w głębi ducha cieszyła się że ojciec tego nie słyszy). Natychmiast przywołała resztę magów ze statku. Musieli jakoś ochronić flotę przed zatonięciem. Czym prędzej pokryli kadłuby ochronną barierą. Niestety już byli zmęczeni. Będą w stanie utrzymać osłonę tylko przez kilka godzin...

_________________
Gdy w czarsmutśleniu cichym stał,
Płomiennooki Dżabbersmok
Zagrzmudnił pośród srożnych skał,
Sapgulcząc poprzez mrok!

Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź blog autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
 
Numer Gadu-Gadu
9349483
Karel Płeć:Mężczyzna
Latveria Ruler


Dołączył: 16 Kwi 2009
Skąd: Who cares?
Status: offline

Grupy:
Syndykat
WOM
PostWysłany: 15-09-2009, 15:33   

- Haha! - Karel spadł z niebios prosto na smoczy kark. Łapiąc się wypustek wystających z grzebienia zaczął zadawać solidne razy. Gad - co oczywiste - próbował go strząsnąć. W końcu mu się to udało i szermierz koziołkując został wyrzucony w powietrze. Smok wykorzystał okazję i złapał go w solidne szczęki wyskakując znad wody. Karel jednak nie był łatwym i szybkim posiłkiem bo stojąc w pysku bestii stawił opór zamykającym się szczękom. Powoli jednak zaczął przegrywać. Wtem bestia rozluźniła uścisk. To Sasayaki zaczęła bombardować potwora zaklęciami. Karel wykorzystując okazję uwolnił jedną rękę i ciął podniebienie adwersarza. Ten wypluł go rycząc z bólu.
- Co za smród - skomentował pułkownik - zainwestuj w Mentosy albo dentystę.
Komentarz był źle dobrany bo oto z fal za szermierzem wynurzył się smoczy ogon który strącił szermierza w morskie fale niczym muchę. Ten jednak wyleciał z nich bez wyraźnego uszczerbku na zdrowiu nie licząc tego że był mokry i ryzykował katarem. Był za to wyraźnie wkurzony.
- Teraz jestem zły. Przerobię ciebie i całą twoją rodzinę o 7 pokoleń wprzód i wstecz na tapicerki. - po czym chwycił Raikomaru oburącz i wzniósł go nad głowę.
- Nie zależy mi na tytułach chociaż różnie mnie nazywali w różnych światach - mówił - ale jeden tytuł w jednym kraju mi się całkiem spodobał - ciągnął.
- W tym kraju.....nazywali mnie Raiko - piorun uderzył w broń szermierza, następnie drugi i trzeci. W końcu sylwetki Karela nie można było dojrzeć pośród wyładowań.
- Shin-Raikiri! -pułkownik ciął. Żołnierze MACu mieli już okazję oglądać firmowy atak swojego przełożonego....ale nawet na nich jego lepsza wersja zrobiła wrażenia. Elektryczny półksiężyc był wielki jak sam gad i dosłownie wgniótł go w fale. Smok zniknął pod wodą. Szermierz wylądował na pokład statku. Żołnierze byli zamurowani.
- A wy co? Wcieło was? Robota czeka.... - nie skończył myśli bo ogon zgarnął go z pokładu ponownie pod fale. Karel dostrzegł adwersarza. Jakież było jego zaskoczenie gdy zauważył że gad nie odniósł żadnych obrażeń. Inną obserwacją było to że widać było tylko łeb i szyję.....w dodatku pół przezroczyste. Całej reszty nie było.....
~Cóż to za sztuczka? - pomyślał szermierz - czyżby ten stwór był jednym z oceanem? - rozmyślania przerwało mu kłapnięcie szczęk które prawie go dosięgło. Pułkownik wzbił się w górę aż przebił morską toń. Smoczy łeb był jednak tu z za nim. Karel obejrzał się przez ramię. Głowa bestii znajdowała się na szczycie wirującej spirali wody. Woda po chwili przybrała kształt i zmaterializowała się w pełną bestię. Nie pływała już ona a jedynie jej łapy były zanurzone w wodzie która szorowała jej brzuch. Karel latał koło niej częstując ją na przemian mrozem i elektrycznością ale bez skutków. Smok pozostał niewzruszony. Gadzim spojrzeniem wyraził bez słów rozbawienie patrząc na Karela.
~ Kpi sobie ze mnie - pomyślał ten - ale musi być jakiś sposób. Zawsze jest! - i w tym momencie go olśniło.
Gdy smok po raz kolejny próbował go połknąć nie zrobił uniku. Zamiast tego sam wleciał dalej aż do żołądka bestii.
- Heh teraz gdy mnie mnie połknąłeś nie odważysz się mnie wypluć ani przemienić w wodę w obawie że mnie uwolnisz. To z kolei wiąże się z być może śmiercią twoich przyjaciół. Daerian to twój kumpel mam rację?
Cóż twoje obawy się ziszczą. - ciemność podobna do dymu zaczęła przenikać z obecnie mrocznych skrzydeł pułkownika.
- Jeżeli nie możesz czegoś zabić nagnij to do swojej woli....

Nie było to jednak takie proste. Smok pomimo że pozostawił szermierzowi furtkę w postaci negatywnych emocjii miał silną wolę. Karel zrozumiał że ze swoją obecną mocą nie zdoła przeciągnąć bestii na swoją stronę. Daltego wykonał nacisk na co innego. Zaczął rpzpracowywać połączenie smoka z tym planem egzystencji.

Tymczasem na zewnątrz działy się dziwne rzeczy. Smok do tej pory strasznie agresywny zroił się nagle ospały i załośnie zwiesił łeb. Z jego sylwetki zaczęły się unosić małe światełka. Gad stwała się w poszczególnych miejscach przezroczysty aż w końcu zamienił się w zwykłą wodę która zgodnie z prawem ciążenia. W jego miejscu unosił się zrwitalizowany Karel. Nie dość że wyłączył smoka z gry wysysając częśc jego sił fizycznych to jeszcze odświeżył siebie. Nie zdołał jednak go wyeliminować wygnając go na wodny plan egzystencji gdzie odzyska siły i uderzy znowu.
- To by było na tyle.....na razie..... - spojrzał na wyspę przez ramię - czuję go. Czas zemsty i podziękowań nadszedł. - poleciał w stronę wyspy. A przynajmniej chciał to zrobić. Bo oto z morskich fal wąż wynurzył się ponownie. Karel był kompletnie zaskoczony. Wzmocnił uścisk na mieczu i zgrzytnął zębami z frustracji.
- Czym ty do diaska jesteś?

_________________
"So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"


Ostatnio zmieniony przez Karel dnia 15-09-2009, 22:06, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Velg Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 05 Paź 2008
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 15-09-2009, 18:22   

Flota była stracona - dlatego konetabl złapał się za głowę, gdy Sasayaki utworzyła magiczną osłonę. Było to czyste marnotrawstwo magicznej energii, lecz wnet i dla tej zbędnej magii znalazł zastosowanie. Statki były stracone...? Świetnie, nie będzie żalu ich wykorzystać w roli podpałki...

***


- Więc, nuże, przepłyńcie do wyspy na łódkach - bestia nie wygląda na taką, co ją rozmiar powstrzyma... Lecz zapewne ilość ma coś do rzeczy... - poradził Manfredowi, który pewnym głosem wykrzyknął rozkazy. Łódki pod magiczną osłoną miały udać się do brzegu... A na, osłoniętych słabiej łodziach pozostać mieli pomniejsi, niebojowi magiczni sługusi i - gdzieniegdzie - zdominowani sternicy.

Nie było to dużo - powinno jednak wystarczyć, aby płonące statki uderzyły we wrogie okręty, najpewniej niszcząc największe zgrupowanie floty sojuszu Daeriana...

***


- Kic by to... - zaklął jenerał, gramoląc się na kamienistą plażę. Miał powody do niezadowolenia... Litanię złorzeczeń rozpocząć mógłby od skargi na magów, którzy dokumentnie spartaczyli robotę. Dzięki ich „wspaniałej” robocie, przy życiu utrzymywało go tylko zaklęcie ochronne. Ono zaś było słabe i w każdej chwili mogło poddać się naporowi sztormu. Jednak... Udało mu się, choć los z ten spotkał wiele innych łodzi, a wiele innych zniknęło w paszczy lewiatana. Manfred szacował, że z ośmiuset osób zwerbowanych do samej obsługi okrętów, przeżyła jedynie piąta część...

- Naprzód, do bramy! - krzyknął, widząc, że na bramę w palisadzie przypuścili szturm rycerze Zakonu Nieba, których najwyraźniej - przez brata Filipa - tak poinstruował Velg.

Kilka minut później, piechota z Murghomu wdarła się do miasta. Marynarze, gorzej uzbrojeni, ograniczyła się do pomagania piechocie...

Już kilka minut później, siły Bractwa zaczęły brutalną bitwę miejską, która w założeniach miała być starciem o port. W praktyce jednak była to rzeź thayskiej piechoty, która dopiero teraz poczęła stawiać większy opór...

Tymczasem, do portu wpłynęło trzydzieści statków. Zdominowani marynarze wpatrywali się z rozpaczą w swe, poruszające się bezwolnie ręce. Niewidzialni słudzy zapewne l wpatrywaliby się w to samo, gdyby nie brak umysłu (widoczny) i brak rąk (niewidoczny).

Ludzie zmuszeni zostali do wyciągnięcia ognia gnomiego (przezornie wziętego na pokład) i podpalenia pokładów statków. Takie kupy płonącego drewna miały staranować statki sojuszników Daeriana – gdyż błędem byłoby określać je epitetem „thayskie”, jako, że stacjonowało tu np. kilka statków z Agralondu.

MACanckie statki uderzyły (acz pięć magowie z okrętów posłali na dno, nim przebyły dystans), a ogień rozprzestrzenił się na flotę stojącą w przystani. Szczęściem dla Bractwa, ogień gnomi palił się niezależnie od wody, a magiczna osłona portu (na sekundę tylko zdjęta w wyniku interferencji dwóch wysokomagicznych obiektow) absorbowała większość kropli deszczu.

Wiatr wiał – załogi, których część jeszcze przebywała na okrętach, poczęły szukać ucieczki z płonącego piekła... Wprost na khopeshe piechoty murghomskiej, która właśnie poczęła wdzierać się do portu. I pod strzały wspierających ją łuczników.

Tymczasem, gdzie indziej Karel walczył z Lewiatanem, który już uprzednio został zraniony przez flotę MACu. Zraniony, bo to było najlepszą formą wyrażenia powstałej szkody – „czoło” smoka zostało zaatakowane ogniem gnomim... A choć widać było, że wodnemu smokowi ognista substancja wyrządza pewne szkody, to nierozstrzygniętym pytaniem było – jak wielkie? A nikt z ocalałych jakoś nie chciał sprawdzać tego następnym razem.

***


Półtora godziny później, walki o miasto były praktycznie skończone. Jeśli Velg miał dobry ogląd sytuacji, to stracił całość floty i jakieś półtora tysiąca ludzi, w tym dwudziestu magów i pięćdziesięciu zakonnych... Do tego dochodziła większość marynarzy różnorakich... I tyle. Oczywiście, o ile mógł to policzyć - wróżąc przez kulę nie miał idealnego obrazu sytuacji. Nieprzyjaciel miał z pewnością większe straty – głównie statków (straciwszy lwią część floty sojuszu), ale też wojsk lądowych - w tym pewną (dość dużą, acz bliżej nieokreśloną) ilość magów z tharchii oraz ponad dwa tysiące walczących, w tym pięciuset gnolli. Ponad, ponieważ konetabl nie miał możliwości policzenia tych wrogów, którzy usmażyli się podczas pożaru części miasta i na okrętach.

Z punktu taktycznego był to sukces, jednakże Pierwszy Sekretarz miał jakieś przeczucie, że coś nie pasuje. I nie były to resztki sił wroga, które rozmieszczone były po całej bitwie. Je można było pokonać nawet, jeśli zjednoczyłyby swoje siły i zaatakowały miasto. Miasto, dodajmy, dość słabo chronione fortyfikacjami – trzęsienie ziemi, które jakiś czas temu nawiedziło wyspę, nie oszczędziło również kamiennych murów... Tak, że trzy i pół tysiąca żołnierzy MAC w mieście chroniła tylko podniszczona palisada.

Chwilowo więc, Velg musiał porozmawiać z Manfredem i wydać mu dalsze dyspozycje.

- Bądź czujny.
- Jestem, jak zawsze zresztą.
– odparł jenerał, nieco zirytowany sugestią, jakby mógł nie wykazać dostatecznej ostrożności.
- To bądź dalej. Kiedy tylko wypędzisz wrogów, którzy trzymają się w części północnej osady – przegrupuj wojsko i przygotuj się na następne starcie.
- Ich jest raptem pięciuset, jeśli moi ludzie mnie nie okłamali. Jeśli nasi się z nimi nie uporają, to nazwij mnie starym głupcem...
– dowódca wręcz kipiał złością, ośmielając się nawet dyskutować z Pierwszym Sekretarzem. Ów zauważył to i postanowił się nie kłócić. Z cichym westchnieniem dodał jedynie:
- Ale licho wie, ilu ich jest w dalszej części wyspy. A, choć jest duża, powinni już dotrzeć. I pamiętaj – ostrożność, pod ręką są przecie Karel i Kitkara, którym poleciłem eliminować wszelkie większe zagrożenia... – odpowiedział i rozłączył się.

Minutę później, do jego pokoju wleciał. Był on ubrany w czarną, trójkątną szatę z białą lamówką, a na ręce miał charakterystyczny pierścień – znak Heroldów na Nimbralu. Velg pozdrowił go lekkim ukłonem, a przybysz zajął miejsce przy stole z szachownicą.

- Na czym skończyliśmy, heroldzie Fyrefelen? Omawialiśmy historię Nimbralu i przypadki szczególne prawa, które powinienem poznać przed procesem? – zapytał funkcjonariusza, który w odpowiedzi kiwnął głową i zbił konetablowi piona. Ów zanotował, że schował go do kieszeni – dość nieszlachetne, jeśli dodać, że chodziło o figurę wykonaną z kryształu... Ale Velg i tak wyraził chęć sprezentowania mu całego kompletu, więc nie zamierzał wywoływać burdy o sposób realizowania jego kolekcjonerskiego zamiłowania.

Tak czy owak, musiał powrócić do spraw Nimbralu – i przekonać do siebie większą liczbę osób, bowiem na chwilę obecną stronnictwo proMACowskie na wyspach było wciąż zbyt słabe, przynajmniej jak na cele Pierwszego Sekretarza.

***


Wcześniej zaś, do Sultimu teleportowały się resztki diabłów i yugolothów pod przywództwem Malkizida. Gdy Velg rozmawiał z ich przywódcą i błagał go o przebaczenie za nieco zbyt ostre działania Caladana, wyjaśniła się przy okazji tajemnica, dlaczego Lewiatan zareagował tak wolno - uprzednio zajęty był niszczeniem statków transportujących istoty z planów niższych do Mulhorandu...

_________________


Ostatnio zmieniony przez Velg dnia 16-09-2009, 22:26, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Wyświetl posty z ostatnich:   
Strona 10 z 36 Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 9, 10, 11 ... 34, 35, 36  Następny
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików
Możesz ściągać załączniki
Dodaj temat do Ulubionych


Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group