Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Forgotten Realms |
Wersja do druku |
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 15-09-2009, 19:42
|
|
|
Leviathan wiedział, że podążanie za istotą mroku będzie błędem... i stąd wykorzystał pradawne zabezpieczenie, ustanowione w czasach, gdy jego świat powstawał dzięki woli Czyniącego.
Duchy ucieleśniające równowagę świata nie mogły poddać się korupcji, inaczej wymiar byłby skazany na zagładę. Wcielenie żywiołów miało własną wolę, by ludzkość nie była skazana na ból i cierpienia powstałe z woli bezrozumnej natury, a jedynie przez część konieczną do zachowania odwiecznej równowagi.
Leviathan rozpłynął się w oceanie, tracąc na chwile świadomość istnienia... a w chwilę potem pradawna wola i moc żywiołów, obcych lecz tak dobrze znanych odtworzyła go ponownie. Lecz innego, odmienionego. Jak zawsze po odrodzeniu, istota stała się zgodnie z nakazem Czyniącego większa, potężniejszą, zdolna oprzeć się zagrożeniu, które chciało zniewolić naturę i posłać świat na krawędź zniszczenia. Gniew władcy mórz wzniósł się nad oceanem, gdy wraz z kolejnymi falami powróciła do niego świadomość i pamięć. Tysiącmetrowy wąż morski wzniósł się nad wody, zbudowany z czystej esencji sztormu. Gniew tajfunu i sztormu uderzył w flotę MAC, zatapiając momentalnie niemalże wszystko, co z niej pozostało. Gigantyczna chmura okryła niebo, a armie MAC na lądzie stawiły czoło przerażającym zamieciom znad mórz arktycznych, gniewowi tajfunu i błyskawicom zdolnym zmienić noc w dzień - skoncentrowanym na niewielkim obszarze zajętym przez ich siły.
Karel chciał ponownie ruszyć na smoka, opętać go - lecz uświadomił sobie, że zmysły go zwodzą. W smoku nie było nienawiści, nie było gniewu - była jedynie moc natury. Pierwotna siła i dzikość, pierwotna moc zniszczenia. Przerażający podmuch wichru porwał go znad ziemi i cisnął w dal, ku środkowi wyspy. Teraz dopiero Leviathan dopuścił do siebie swą wolę i uczucia, pozwalając im powrócić. Z floty MAC postały jedynie drzazgi, a wąż morski pogrążył się w głębinach wód.
Jednak pewien sukces szermierz odniósł - plan wysłania płonących szalup i statków się powiódł, gdyż zdążyły dopłynąć podczas przekształcania się smoka.
Tymczasem niebo nad wyspa zaczynało błyszczeć wszystkimi kolorami metali szlachetnych, a na jej drugim brzegu zaczęły pojawiać się wysłane oddziały, które szybkim marszem (lub biegiem, bądź jeszcze szybszym skradającym się biegiem) ruszyły w stronę trwających walk.
Gdzieś daleko, za zasłonami planów i zaklęciami, od których włosy stawały dęba, a skóra mrowiała dwudziestu magów splatało ostatnie nici zaklęcia. Nic czasu została spleciona, by czas płynął szybciej, pozwalając ukończyć rytuał nim upłynie zbyt wiele cennych chwil.
Jednak było coś jeszcze... za zgodą smoczej rady ciało złotego smoka, który zginął w walce z czerwonym żmijem dostarczono do siedziby Daeriana. |
_________________
|
|
|
|
|
Caladan
Chaos is Behind you
Dołączył: 04 Lut 2007 Skąd: Gdynia Smocza Góra Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 15-09-2009, 21:09
|
|
|
Wypad do Comrynthoryu mocno przydał się. Zdobyto większość brakujące zapiski. Aristondol pracował wraz z pozostałymi z magami współścizny Netherilu nad resztą materiału. Bractwo Równowagi zaczęło szkolić sojuszników w swoim fachu. Nie szło to najlepiej. Naukowcy zaczęli opracowywać swoje wynalazki. Szkarłatni zaczęli przewozić dziwne istoty Chultu, które mogły przesądzić o wojnie . Zmodernizowano jedną kuźnię i zaczęto wydobycie w kopalniach. Aton zajmował się polityką zewnętrzną, zdobywając nowych towarzyszy broni. Wtedy z jednego spodka zarejestrowano dziwny odczyt. Rast nie był pewny, ale na wszelki wypadek uaktywnił system obronny Twierdzy zmodyfikowany na potrzeby misji, ponieważ mistrzowie Objawienia tak twierdzili. Na działanie nie było za późno, ale Caladan był sam ciekawy co z tego wyniknie. Rozkazał małej brygadzie z oddali do wykonania pewnego zadania. sam oglądał transmisję z Thay, trzymając kubek kakao, oraz flagę sojuszników, powodując zgorszenie wsśród towarzystwa.
Mała brygada przygotowywała swoją akcję. Wypili sok z Maluagrimma. 2 sobowtórniaków ( zakupieni) wraz z Manipulatorem i Duszoszydercą zaczęli powoli wchodzić w towarzystwo po zabiciu paru ludzi sojuszu Daeriana. Powoli wkraczali do granicy bariery magicznej. Manipulator zrobił swoje. Razem z Duszoszydercą poszli swoja stronę , uciekając z miejsca wydarzenia do swojej bazy(udało się im), zostawiając otwarte lekko barierę Tymczasem sobowtórniaki przeszli przez przejścia i wzięli magiczne okulary(zniszczyły sie po skorzystaniu), które pokazywały miejsce, gdzie znajdowali się czarodzieje i wybrali miejsce wyrzucenia ich. Jeden z nich precyzyjnie wyjął parę granatników. Stworzyli mały sztuczny portal za pomoca urządzenia(wybuchło pózniej) i wyrzucili te granatniki do dziury. Obydwaj od razu uciekli. Małe kuleczki turlały się po ziemi, uaktywniając się. Każdy z nich miał inny efekt. Pierwszy z nich wybuchł ogłuszającym magicznym wybuchem. Nic on nie zrobił, lecz doniósł strażom, ze coś nie tak. Następny wyrzucił miły zapach, który powodował napady śmiechu . Część magów imała się go i trzymała hardo. Ostatni granatnik spowodował największe spustoszenie. Wydobyły się z niego jeden z najgorszych efektów granatników jakie wymyślili chorzy naukowcy Bractwa Równowagi po pijaku, czyli wszechpotężna armia wściekłych pcheł demonicznych , które szybko obległy resztę czarodziei, wywołując mocne swędzenie ciała, która mocno nadwerężało koncentrację. Mało kto mógł wytrzymać taki atak. |
_________________ It gets so lonely being evil
What I'd do to see a smile
Even for a little while
And no one loves you when you're evil
I'm lying through my teeth!
Your tears are all the company I need |
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 15-09-2009, 21:40
|
|
|
Atak Caladana zaskoczył i uniemożliwił dokończenie zaklęcia, mającego przetransportować część sił na wyspę. Jedna z tajnych kryjówek sojuszu została zdemaskowana, a siły mające odbić wyspę osłabione o bardzo liczny oddział bitnych krasnoludów, jako że żaden z magów nie był już w stanie ponownie skupić się na Magii Kręgów. Obecność nietypowego drowa, barwiącego włosy na czerwono prawdopodobnie była głównym powodem pomyłki sił wywiadowczych.
Kilku biednych magów niemalże oszalało, a jeden zrobił to naprawdę. W późniejszych latach stał się znany jako "Halaster Dwa i Pół" i próbował założyć własne Podgórze, konkurencyjne względem starego Szalonego Maga. Niestety, miał problemy z personelem, gdyż starsza firma budziła większe zaufanie. To jednak inne dzieje...
Tymczasem oddziały na wyspie znalazły się w zasięgu wzroku sił MAC. Pancerna Pięść uformowała szyk, a bo jej bokach ustawili się drowi wojownicy. magowie, chronieni wewnątrz formacji rozpoczęli zaklęcia. Dorrovian poprowadził oddział, podczas gdy Narthas i kilku jego pomocników zaczęli seryjnie wskrzeszać szkielety - wojowników, napuszczając je na siły MAC.
Z góry nalot dywanowy rozpoczęły smoki. |
_________________
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 15-09-2009, 21:47
|
|
|
Tymczasem Karel ciężko podniósł się z gruzów wieży na której wylądował. Miał połamane żebra i zdecydowanie nie był w formie. Nowa forma morskiego węża była jeszcze twardsza. Jedynym pocieszeniem było to że posłał go do diabła....przynajmniej na jakiś czas. Pułkownik wsparł się na mieczu. Podbiegł do niego jakiś żołnierz Bractwa.
- Pułkowniku nic się panu nie stało? Czy mogę w czymś pomóc?
- Owszem możesz - stwierdził ten chwytając go za gardło i okrywając ciemnością. Gdy mrok opadł szermierz był sam już wykurowany. Przechylił głowę na bok tak że chrupnęły kości po czym zapalił papierosa.
- Pytanie co teraz? Nie ma żadnych rozkazów a wcześniejsze zostały wykonane. Myślę że mogę poszukać mnicha - ruszył przed siebie z zamiarem zabicia wszystkich na swojej drodze by zwrócić uwagę Endariona.
Zaraz się jednak zreflektował. Zabijanie zwykłych jednostek było bezsensowne nie będzie nawet wiedział że to on. Z góry spadł na szermierza srebrny smok. Smoczy paladyn rozpoznał zło ukryte w szermierzu i zamierzał się z nim rozprawić. Przeliczył się jednak. Karel ciął potężnie i po krótkiej walce gdy smok leżał ranny na ziemi p[powtórzył sztukę jakiej użył na Leviathanie. Sukces był o wiele większy gdyż teraz chora mroczna wersja smoka wzbiła się do bitwy. Wprawdzie to tylko jeden gady ale Karel wiedział że ten porusza się szybciej od niego a tym samym Endarion wcześniej wyczuje jego demoniczną esencję.
- To by było na tyle. Teraz trzeba czekać - nagle u swych stóp dostrzegł fragment papieru wystający znad żwiru. Odgrzebał go przy czym okazało się że papier to okładka ,, Świerszczyka". Cóż magowie z Thay to też ludzie. Rozglądając się czy go ktoś nie obserwuje pułkownik zabrał się do lektury. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 15-09-2009, 22:39
|
|
|
- ... należy więc podkreślić wartość, za jaką uznajemy ludzkie życie...
- Ja też uznaję i profanację jego za niewybaczalną uważam. - skłamał rycerz jak z nut.
Mówiąc te słowa, wzniósł jednocześnie cichą modlitwę w imieniu Sammastera, którego zobaczyć można było w kryształowej kuli.
***
- Konkurencja nie śpi! Ruszać się, a żwawo! - zakrzyknął pogrążony w gorączce licz. Odpowiedział mu pomruk aprobaty.
On i jego podopieczni przybyli na miejsce później, toteż naturalnie mieli gorszy start, presję... Jedno mieli lepsze - niedaleko mieli więcej trupów i rannych. A ponieważ ranny ma marną przydatność w boju, Sammaster Szalony nakazał pośpiesznie wcielić ich w szeregi trupiego „surowca" (wcielano zresztą i mieszkańców miasta). Niektórzy jego uczniowie, jak Haryon Nikczemny, podjęli nawet próby odzyskania (za pomocą łodzi i sieci) kilku unoszących się na wodzie rozbitków, swoimi siłami jakby przeczących naturze.
W każdym razie, magowie Kultu Smoka też poczęli zapełniać pole bitwy nieumarłymi... Tak, że wkrótce wszyscy zatracili jakiekolwiek pojęcie o przynależności kup poszczególnych umarlaków i dochodziło do smutnych, bratobójczych walk. Nie, żeby nieumarłych to obchodziło.
W każdym razie, po owej bitwie Haryon zorientował się w opłacalności sprzedawania trupów i prawie-trupów nekromantom. Podłożył fundamenty pod zjawisko, które od incydentu z rozbitkami i łodziamo nazywane było "łódzkim pogotowiem".
***
Malzkid i jego demony teleportowały się na wyspę dosyć szybko. Z miejsca wyczuły dobre źródło dusz (możliwych do sprzedania lub zachowania) i raźno ruszyły na resztki nieprzyjaciół w mieście. Owi czym prędzej uciekli, widząc rosłe bestie rodem z Hadesu i Baatoru. Yugolothy i diabły nie gonili ich. Miast tego sformowali szyk... Po czym natychmiast go rozluźnili, na skutek wzmożonych bombardowań.
Mimo bombardowań małe (ledwo kilka dziesiątek), acz elitarne oddziały Napiętnowanego Króla pozostały siłą, która mógła odmienić losy boju.
Zwłaszcza, że na smoczych bombardujących wnet polecieli diaboliczni myśliwi.
***
Planów było jeszcze dużo - za kilkanaście minut przybyć powinna trzecia część floty gwiezdnej i dwadzieścia drakoliczy... A nadto, za trzy kwadranse, gnomy miały zaktywizować sieć portali... Lecz, póki co, dwie armie - Daeriana, zmierzająca ku miastu, i murghomu, chowająca się w prowizorycznych schronach, stały naprzeciw siebie.
Pomiędzy nimi byli nieumarli harcownicy - acz w ich rozrywkach wszyscy już dawno stracili rozeznanie. Nad nimi zaś Zakon Nieba, drakolicze i armia Malkizida walczyli o dominację.
Zaś jenerał Manfred przeklinał luki w kompetencjach i myślał, czy modyfikacja klasycznego fortelu z barankiem wypełniony siarką będzie rozwiązaniem problemu smoczego. Potem jednak porzucił ten pomysł - pochodził z miasta Troj, więc każdy, kto przeczytał jego akta, musiał wiedzieć o baranku trojskim (później jakiś wierszokleta bez wiedzy o zwierzętach przerobił go na konia... jednak jenerał dobrze wiedział, że smoki nie lubią koniny).
***
Tymczasem...
Caladan zajadał się popcornem, oglądając widowisko. Trochę uzbiera się z tego kasę. Zna nawet kupca na zakup tych kaset. Obok mnie naraz pojawił się Aton i strzelił dokumentami moją głowę. Zaczął machać palcem, grożąc mi blisko spotkanie z Anhilatorami(strażnicy porządku i prawa w mojej organizacji. Wszyscy ich się boją. Siedzą zawsze w bazie.). Przygotowania na ratunek dobiegały końca. Łupieżcy Umysłu siedzieli na pterodaktylach, a Magowie na wywiernach. Wojowniczy magowie i barbarzyńcy zaczęli wsiadać na nowe „konie”. Dosyć nietypowych, bo mocno opancerzonych. Megaraptory i triceratopsy wierzgały się. Kilkadziesiąt smoków i Daemonfeye patrzyły na to bez radości. Przygotowania zakończyły się, rzucono wszystkie zaklęcia ochroniające(Zmodyfikowany czar niepodatność na odrzucenie................). Dziwne armie Caladana wskoczyły przez portale. Na następna grupę będzie trzeba trochę poczekać. Pierwsza grupa z 40 Triceratopsów opancerzonych z lancerem i wojownikiem-magiem halruańskim z buzdyganem i tarczą , 80 Szybkiej Jazdy opancerzonych megaraptorów z barbarzyńcą z bękartem i morgeinsteinem , Kapłanów Harluańskich, Khaastów( najlepsza moja piechota),100 Żołnierzy Krwawej Pięści, oraz 600 Dzikich krasnoludów.
W drugiej grupie lotnictwo zanurkowało, atakując z zaskoczenia smoki wroga. Daemonfeye zaczęły rzucać hurtowo większe osłabienie, a Czarodzieje Harluańscy współpracy z łupieżcami i wspomaganiem Caladana zaczęli nucić zaklęcie Wingbind, które zaczęło obezwładniać skrzydła słabszych smoków wroga. Smoki Chromatyczne wraz z Lancerami wbiły się w metaliczne smoki. Jednostki naziemne przeczekały na upadek smoków i Dino ciężka kawaleria(triceratopsy) ruszyła z szarżą w formie klinu,nie patrząc na odstrzał i szkielety.
Narracja by Caladan, nie Velg, żeby nie było :P |
_________________
Ostatnio zmieniony przez Velg dnia 16-09-2009, 09:52, w całości zmieniany 5 razy |
|
|
|
|
Sasayaki
Dżabbersmok
Dołączyła: 22 Maj 2009 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma WOM
|
Wysłany: 16-09-2009, 07:45
|
|
|
Manfredowi myślało się ciężko, głównie dlatego że był dość obolały. Niedawno Sasayaki urządziła mu awanturę o los sterników. W pewnym momencie troszeczkę się zirytował i odrobinkę ją znieważył. Fakt, może nazwanie ją "głupią dziewką" i wyrzucanie jej braku wystarczających kompetencji by utrzymać "małą chmurkę burzową" nie było zbyt mądre... Ukarany został dość silnym kopniakiem w swój "honor". Przysiągł sobie już nigdy nie obrażać kobiety w glanach.
Dziewczyna postanowiła samodzielnie rozwiązać przynajmniej część smoczego problemu. Przez ten czas oraz dzięki kilku miksturom, zdołała odzyskać część mocy. Dzięki temu wyczarowała sobie parę skrzydeł. Poszybowała na nich do pierwszego smoka. Gad spostrzegłszy ją, machnął ogonem. Chybił. Spróbował znów, jakby odganiał natrtną muchę. Sasayaki zręcznie unikała jego ciosów. W końcu udało jej się podlecieć do niego na tyle blisko by dotknąć palcami jego cielska. To wystarczyło. Momentalnie mana smoka została wessana przez czarodziejkę.
-Teraz zacznie się zabawa jaszczurze!- krzyknęła, lecz zanim do zdezorientowanego gada dotarło co się dzieje poczuł uderzenie w tył głowy, rozchodzące się po całym ciele. Czuł na raz wszystkie możliwe rodzaje bólu. Ryknął z wściekłości. Spróbował trafić dziewczynę płonącym oddechem. Gdy już sądził że mu się udało jego atak odniósł sukces okazało się że trafił w iluzję. Prawdziwa Sasayaki właśnie wylądowała mu na pysku. Położyła mu dłoń pomiędzy oczami i z uśmiechem prawdziwej satysfakcji wyszeptała inkantację zaklęcia "Palec śmierci". |
_________________ Gdy w czarsmutśleniu cichym stał,
Płomiennooki Dżabbersmok
Zagrzmudnił pośród srożnych skał,
Sapgulcząc poprzez mrok!
|
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 16-09-2009, 13:09
|
|
|
Szarżująca ciężka jazda wzbudziła radość po stronie Dorroviana. W ciągu zaledwie kilku sekund grupa czterdziestu magów z trudem zdążyła przejść od rozbawienia na tak widok tak inteligentnego pomysłu, do kompetentnego działania.
Dziesięć sekund później, gdy ciężka jazda już miała dopaść powalone smoki, przed nimi otworzyła się wielka, gigantyczna przepaść w ziemi. Wystarczająco głęboka, by pochłonąć więcej niż oddział wysłany przez Caladana, i nie dość szeroka, by dopuścić do zalania wyspy przez ocean. Zaklęcia ochronne przez dowolnym atakiem magicznym nie mogły pomóc na upadek z takiej wysokości...
Pierwsze szeregi nie miały żadnej szansy, kolejne próbowały się zatrzymać, lecz masa ich wierzchowców i napór kolejnych wpychały je w otchłań. Równocześnie, potężna fala ziemi uderzyła w tyły szeregów, nadając im dodatkowy pęd. Przez chwile słychać było jeszcze krzyki spadających i łomot stali, a potem ziemia zasunęła się ponownie, nie pozostawiając śladu po zmiażdżonej armii.
Żołnierze MAC z przerażeniem patrzyli na los, jaki spotkał ich towarzyszy. Upadek morale i panika zaczęły się szerzyć w armii, a ciężkie pancerne oddziały zbliżały się, ich miecze błyszczące szkarłatem. Strach pogłębiony został również przez przerażające zaklęcia, które spadły na oddziały. Dziwne, szaro-zielone chmury wyziewów momentalnie zamieniały całe grupy żołnierzy w poskręcane, odessane z wszelkiej wilgoci zwłoki.
Armie piechoty Caladana, wciąż zamroczone widokiem śmierci swych towarzyszy, i tuż po wyjściu z portali nie mogły zewrzeć szyku. Jedynie krasnoludy utworzyły formację obronną, lecz najlepsza obrona własnych sił niewiele mogła pomóc. Kolejne przepaście otwierały się na polu walki, rozbijając siły sojuszników na mniejsze grupy.
W osamotnione i spanikowane liniowe siły MAC wbił się klin morderczej, okutej w magiczne pancerze piechoty. Szczęk stali był przeraźliwy, ale impet i przewaga uzbrojenia szybko zepchnęły formacje wroga do defensywy. Równocześnie z boków uderzyła zabójcza lekka piechota drowów, usuwając resztki oporu.
Oddziały Caldana, odcięte od sił MAC nakładały tymczasem drogi szybkim marszem (zostawiając z tyłu zbyt wolne krasnoludy), aby omijając przepaście i ściany ziemi dotrzeć do miejsca starcia. Nic jednak nie wskazywało na to, aby mieli zdążyć z odsieczą - szczególnie, że ich dowództwo zostało wyeliminowane przez skrytobójczy atak, a na ich drodze znalazło się dwadzieścia smoków - sponiewieranych, lecz pełnych furii i stanowczo gotowych rozerwać wroga na strzępy - zarówno pazurami, jak i oddechem lub magią. Za smokami tymczasem otwierały się kolejne, niewielkie portale, z których wychodziła elitarna ciężka piechota z Thay, wspierana przez kapłanów i magów.
Pardon - krzyknął Manfred, nie spodziewając się wiele. Jednak ku swemu zdumieniu uderzenie nie spadło... zamiast tego ocknął się w celi, za kratami - wyraźnie skonsternowany.
Uderzenie diabłów ocaliło resztki oddziału MAC, zatrzymując w miejscu marsz Żelaznej Pięści. Jednak walka zamieniła się w starcie pozycyjne, gdyż doskonale wyposażone i wyszkolone oddziały wcale nie zamierzały ustąpić pola, a tym bardziej paść pod atakiem straszliwych istot. Szczególnie, że silne wsparcie magów i kapłanów wyrównywało szanse. Także mnisi pojawili się na polu walki, a ich uderzenia niosły poważne rany istotom piekieł.
Elitarne siły Thay wraz ze smokami zatrzymały marsz sił Caldana. Wywiązała się druga bitwa, równie krwawa jak pierwsza. Potężne siły Caladana miały przeciwko sobie miej epicką, ale za to liczniejszą piechotę, oraz równie silną magię... choć prawdziwe znaczenie miały tu smoki oraz masowe i stałe leczenie oddziałów przez kapłanów.
W powietrzu sytuacja była o wiele gorsza, jednak zaskoczenie uderzeniem wroga zostało opanowane, i walka zmieniła się w manewrową... przynajmniej dopóki nagle gęstniejące zachmurzenie i przerażająco celne błyskawice nie zaczęły rozpraszać i zmuszać atakujących sił Caladana do obniżenia pułapu i równej (choć nadal nieprzyjemnej z powodu wyraźnie wobec nich złośliwej i bolesnej pogody) walki ze szlachetnymi smokami. Nadciągające dla obu stron posiłki (drakolicze i kolejna 50-tka smoków) jeszcze bardziej wyrównywały szanse.
Prawdziwym i nieprzyjemnym zaskoczeniem była jednak nagła i gwałtowna śmierć siedmiu białych i dwóch niebieskich smoków, rozerwanych na strzępy przez zaprzyjaźnione z Daerianem czerwone smoki... które chwile potem wyteleportowały się z obszaru zmagań. Brak znajomości twarzy (pysków?) i ocenianie sojuszników jedynie po kolorze zemściło się na atakujących oddziałach.
Sasayaki uśmiechnęła się, szykując do poszukiwania nowej ofiary, gdy usłyszała za sobą dwa zdania:
-Bogowie, dajcie mi mocy! Epicka Boska Moc!
a gdy się odwracała...
-Porażenie zła!
Uderzenie. Ból. Przerażająca siła świętej energii, która wdarła się w ciało humunkulusa, pozbawiając ją sił i myśli. Oszołomiona, ciężko ranna zaczęła opadać w dół...
Sigismund spojrzał z bólem na swego długoletniego przyjaciela, umierającego złocistego smoka, który opadał ku ziemi. W jego oczach smutek ustąpił furii. Wzniósł się w gorę na swych złocistych skrzydłach, a Święty Mściciel w jego ręce zagrał krwawą pieśń wśród sił Caladana. |
_________________
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 16-09-2009, 14:18
|
|
|
Karel obserwował bitwę z tymczasowego dowództwa. Rozsadzała go wściekłość ale zrozumiał jedno. Jako weteran 500 wojen zrozumiał że MAC samotnie nie wygra tej bitwy, w związku tym wydał odpowiedni rozkaz do jednego z komunikatorów na prawo od siebie.
- Wydać rozkaz o nie wdawaniu się walkę z dziwnymi wojskami - pokazał na dinozaurze wojska - wręcz przeciwnie skoordynować swoje manewry z nimi.
- Ale pułkowniku...
- Wykonać - wrzasnął po czym pogrążył się w rozmyślaniach.
~Wróg mojego wroga to mój przyjaciel. A nawet jeśli nie.....to można go zabić później.
Wtem Karel dostrzegł znajomą sylwetkę. To Sasayaki spadała w dół niczym kamień. Karel nie tracąc czasu wyskoczył przez okno i przywołał skrzydła. Wiedział że normalnym lotem nie zdąży. Tym bardziej że homunculus spadał wprost na obszar magicznych bombardować magów obu stronnictw. Dlatego sięgnął po energię pioruna przyspieszając do prędkości naddźwiękowej. Złapał Sas zanim ta zdążyła wejść w strefę zagrożenia po czym równie szybko odstawił ją do sztabu. Rozkaz powinien być już przekazany. Szermierz był przekonany że łupieżcy umysłów odbiorą jego zamiar tymczasowego połączenia sił. Wtem rozważania te przerwał znajomy widok. To znajoma sylwetka rozprawiała się z wrogami za pomocą nóg i pięści. Karel zatrzymał się w powietrzu jak wryty.
- Nareszcie cię mam - schował Raikomaru i przywołał trzymetrową wersję Fenrira - zemsta będzie moja! - z ostrzem przygotowanym do ataku spadł na mnicha jak jastrząb. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 16-09-2009, 14:39
|
|
|
Smok na trzeciej! Powtarzam – smok na trzeciej! – zwrócił się dowódca okrętu Gnomiej Floty Kosmicznej do swych podwladnych.
Przyjąłem! – powtórzył jeden z jego ludzi i wycelował muszkiet maszynowy w nadlatującego gada.
Pół minuty później, półprzytomny gad spadał na położoną kilkaset metrów niżej ziemię, a później... Dobił go piorun. Tymczasem, załogi sześciu statków kosmicznych szukały już kolejnych celów. Robiły to tym łatwiej, że im nie groziły pioruny. Przed wyjaśnieniem tego fenomenu, trzeba wiedzieć, że niedawno genialni inżynierowie lantańscy wpadli na pomysł maszynerii, którą od zastosowania nazwali „piorunochroną”. Wynalazek ten natychmiast jednak wywołał kontrowersję – po cóż było marnować tyle energii, kiedy można było ją zwyczajnie WYKORZYSTAĆ?
I z tego dylematu wyniknął wynalazek tzw. piorunołapów, które magazynowały prąd z błyskawic... I, co więcej – były możliwe do zainstalowania na okrętach. Odkrycia tego jednak nie wykorzystywano wcześniej, przez co nie lada zaskoczeniem dla sił Daeriana musiała być obecność jakichś nieprzyjaciół w górze, gdzie wedle wszelkiej logiki powinni zostać zniszczeni. Przełożyło się to już na dziesięć śmierci zaskoczonych smoków – i pięć śmierci smoków, które nie były już zaskoczone i próbowały zniszczyć statki... Próbowały, dopóki miotacze ognia gnomiego i muszkiety maszynowe nie położyły kresu tym mrzonkom.
***
- W imię kica! – usłyszał Dorrovian chwilę po kolejnym skutecznym kontrataku. Zemściło się na nim przeniesienie uwagi na oddziały naziemne (bowiem , a w chwili, w której brat Filip wbijał mu brzeszczot, mógł już tylko przeklinać.
Jednak, zaskakujące, uderzenie ze strony Wielkiego Marszałka nie pozbawiło życia paladyna, bowiem zboczyło i poszło na bark. Wiązało się to ze znaczącym dyskomfortem – bowiem lewa ręka półorka przestała odpowiadać. Nie, żeby to powstrzymało półorka, który tylko ryknął mocniej, przerzucił półtoraka do jednej dłoni i poszatkował jakiegoś piechura z Murghomu.
Raptem jednak powrócił powietrzny jeździec, mierząc swą Zgubą Wrogów w pierś dowódcę oddziałów Daeriana. Tym razem jednak ów był przygotowany i pchnął w brzuch Filipa Braveheart. Uderzenie minęło ciało zakonnika, zabijając jednak Wejlantyfa, który był jego ulubionym wierzchowcem.
I, chwilę później zlały się w jedno trzy głosy – jeden, będący rżeniem umierającego pegaza, drugi, czyli okrzyk pierwotnego triumfu Dorroviana, a trzeci – wściekłe zawodzenie brata Bravehearta. Zawodzenie, które nagle przerodziło się w okrzyk nienawiści, kiedy poderwał się z ziemi i uderzył na orka.
Dziesięć sekund później było już po wszystkim – raniony kilkoma potężnymi cięciami dowódca upadał na ziemię, a Wielki Marszałek Zakonu Nieba trzymał się za brzuch, jakby bał się, że wnętrzności mu wypłyną, i podpierał się na swym magicznym mieczu.
Zwyciężyłem... – przeszło mu przez myśl, gdy szedł wgłąb szeregów swej strony. Aby tylko zemdleć u swoich – i udało mu się, bowiem jakiś jeździec Zakonu Nieba zniósł go z pola walki, a potem jakiś mag przeteleportował nieprzytomnego do Sultim, gdzie odpowiednio się nim zajęto.
**
A tymczasem, załoga jednego z gnomich statkówi zeszła zbyt nisko – i adamantowy okręt narażony został na ataki smoków wraz z magami. Wprawdzie trzy silne bestie zeszły, nim strąciły okręt... Jednakże w końcu i ów uległ i zaczął spadać.
Spadł na oddziały pancernej pięści, a swym wybuchem zabił piętnastu ichnich ludzi – i odrzucił dalszych trzydziestu. Wywołując przy okazji pewną panikę – połączoną z wieścią o upadku Dorroviana.
To wykorzystał Malkizid, nakazując kontratak – i udało się. Resztki piechoty MAC, wspomagane przez demony i yugolothy, nadludzkim wysiłkiem przełamały linię oddziałów Daeriana... I poczęły spędzać je z pola.
A tymczasem, kilkanaście metrów dalej jeden z przedsiębiorczych piekielnych czartów próbował dobić targu z umierającym człowiekiem.
- ... dobrze ci radzę, sprzedaj swą duszę za zaleczenie ran.
- Nie ma mowy, bogowie by mnie pokarali! – wymamrotał swą mantrę ranny człek, patrząc na to niecodzienne... przywidzenie.
- Taaaak...? Wiesz, na tym polu są jeszcze nekromanci. Nie muszę mówić, że potrzebują zwłok. Ma się rozumieć, nie grzebią ich potem... Choć może i ciebie nie znajdą, więc inni cię pogrzebią – acz wtedy pewnie nie będziesz się mógł pozbyć wstydu przed bogami, żeś z nimi w sojuszu był. Zaraz... gdzie to ja miałem przewodnik po waszych religiach...? – nieśpiesznie mówiła istota z zaświatów, patrząc głęboko w oczy konającego.
Chory zaś uświadomił sobie ponurą alternatywę – albo będzie się wiecznie błąkać w owym świecie, jako pozbawiony pochowku... Albo bogowie skażą jego dusze na pożarcie przez obmierzłego Ammita, z powodu tak obmierzłego wykroczenia jak sojusz jego władców z nekromantami. Nagle propozycja diabła zabrzmiała bardzo rozsądnie... I całkiem kusząco.
- Dobrze! Podpiszę! Tylko wylecz mnie...! Szybko...! – wykrzyknął murghomczyk z nagłą trwogą. Krzykiem tym zmarnował swe ostatnie siły – i teraz mógł tylko patrzeć z niemą prośbą. Diabeł chwilę sycił się jego trwogą – a potem obaj dopełnili kontraktu... |
_________________
Ostatnio zmieniony przez Velg dnia 16-09-2009, 21:23, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 16-09-2009, 15:38
|
|
|
Kitkara obserwowała całe zdarzenie i bardzo nie spodobało jej się to, co Sigismund zrobił Sasayaki. Ścisnęła w smukłej dłoni kosę. Naciągnąwszy na głowę kaptur, przywołała Kemiego. Stali na szczycie jednego z bardzo nielicznych drzew, które jeszcze rosły w tej okolicy.
- Powoli zaczynam mieć dość tych wojen - mruknęła.
- Kitkaro, ruszamy? - zapytał smok.
Wskoczyła na jego grzbiet, a potem uniosła w górę sata.
- Up to the sky for win or die! - zawołała kiedy Kemi wzbił się w powietrze.
Pomknęli w stronę, gdzie odleciał ich cel. Znaleźli go, kiedy zabijał jednego z sojuszniczych smoków. Szybując w powietrzu poszukiwał kolejnej ofiary, a zakrwawione cielsko pomknęło w dół. Siekał bez zastanowienia.
- Znikaj stąd - zwróciła się do Kemiego.
Odwrócił łeb nie za bardzo wiedząc o co chodzi. Dziewczyna zeskoczyła z jego grzbietu unosząc się na własnych skrzydłach.
- Rozkazuje ci udać się do innego wymiaru, natychmiast!
Patrzył jakiś czas na nią po czym wykonał polecenie. Kiedy upewniła się, że smok bezpiecznie zniknął, ruszyła na mężczyznę w momencie, kiedy uniósł swojego Świętego Mściciela aby zabić kolejnego smoka. Ich bronie się zderzył z taką siłą, że aż posypały się srebrne iskry. Odepchnęła go od siebie o kilka metrów. Popatrzył na nią z wściekłością w oczach. Ruszył na nią błyskawicznie. Najpierw użył jakiegoś silnego zaklęcia, aby oszołomić Kitkarę. Jakimś cudem mu się nie udało, a dziewczyna nie straciła nic ze swego refleksu i odparła jego atak swoim mieczem mieczem. Zbliżyli się do siebie tak bardzo, że ich twarze były w odległości jedynie kilku centymetrów. Sigismund uniósł dłoń, którą raptem pokrył magiczny ogień. Nią właśnie chwycił dziewczynę za ramię, parząc ją płomieniami. Ta krzyknęła krótko, ale nie poddawała się tak łatwo. Wykorzystała moment jego nieuwagi na rzucenie czaru.
- Dark Phoenix Flame!
Wokół nich pojawiło się kilkadziesiąt płonących ogników. Ramię strasznie bolało, a uścisk mężczyzny zwiększył się, niemal łamiąc jej kość. Ogniki zareagowały błyskawicznie, mknąc ku niemu. W ostatniej chwili zniknął i pojawił się dalej. Kitkara spojrzała na swe ramię, noszące teraz znamiona paskudnego poparzenia.
- Bogowie, dajcie mi mocy...
Nie zdążył dokończyć, gdy Kitkara uderzyła go trzonem od kosy w splot słoneczny. Ostrze przecięło jego skrzydło a następnie rozcięło dłoń którą ją zranił. Wykonała kilka gestów dłonią, posyłając w stronę otwartej rany czar trucizny. Sigismund nie spodziewał się, że dziewczyna może być na tyle dobra by go zranić, a teraz był otruty - czarem, o którym mało co wiedziała. Co gorsze nie było na niego lekarstwa, tak jak nie było go na oparzone ramię. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
Caladan
Chaos is Behind you
Dołączył: 04 Lut 2007 Skąd: Gdynia Smocza Góra Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 16-09-2009, 16:30
|
|
|
Megaraptory odzieliły się wczesniej od armii. Przeskakiwały przeszkody i szybko przybywały teren, dzielący tyłów wroga. Tylne wojska były mocno zaskoczone pojawieniem się tych potwornych stworzeń. Częśc z nich dotarła, aż do kapłanów,zabijac dużo większość z nich. Bajarz, który był wcześniej w ekipie Kitkary, odłączył sie od niej i zaczął śpiewac pieśń bitewną swoim przepięknym głosem, wojsku MAC-u , który zaczęły czuć sie pewniej. Magowie z Harluaa dali spokój smokom, a większość łupieżców poleciała za z Karelem. Czarodzieje przybyli do Armii MAC-u, aby rzucić zaklęcia Grupowe teleportacje Kicanistom oddalonych od centrum walk, rzucajac ich na tyły wroga, kleszcząc oddziały Deariana. Moi kapłani robili co mogli, uzdrawiali, przywoływali potwory, oraz wskrzeszali ludzi i rzucali ochrony. Piechota Caladan była mocno wykończona i była coraz słabsza z powodu napływu nieprzyjacieli. Smoki co tu mówić walka w powietrzu była bardziej krwawa i mocno zacięta niż na ziemi. Wcześniejszy atak z zaskoczenia spowodował wyrównanie sił. Smocze lance mocno charatały wrogie smoki. Jedynym przeklęństwem były te specjalne smoki Daeriana. Caladan wiedział, że pozbycie ich może spowodować, ze wygrają. Skontaktowałęm się z Maluagrisem i Daurgolothem, aby polecieli za mną. Jednakże na początku należało pozbyć się magów. Przekazali mi przepiekny prezent. Energia z trzesięnia ziemi wystarczyła, aby rzucić na czarodziei Thay i ich kapłanów zmodyfikowany czar Całun Płomieni(działa tylko na wrogów), który zaczął palić ich ciało, przeszkadzając im czarować. Daemon Faye były mocno zdziesiątkowane, ale wspomogły swoim kunsztem magicznym za pomocą Grupowej Dominacji. Część jednostek nieprzyjaciela ruszyła na swoich ludzi. Drużyna Szkarłatnych nie udało się wcześniej dostać się do magów i szybko zgineli od ochroniarzy. Caladan ruszył wraz z swoimi Dracoliszami do najsilniejszych smoków. Druga ekipa czekała na start.
Każdy zapyta sie, co się stało z sobowtórniakami. Moge powiedzieć, że Caladanowi po wielkiej wojnie pękła żyłka na głowie. Otóż Sok z Maluagrimma powodował dziwne sktutki wsród sobowtórniaków. Zamienili się na zawsze Drowy. Po kilku latach wymyśllili oni wyścigi Driderów i wzbili ogromny majątek na tym. Ich radość długa nie trwała. Interes został przyjęty przez Mafię Drowów. Podmrok nie był już taki sam jak kiedyś. |
|
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 16-09-2009, 19:14
|
|
|
Dorrovian dźwignął się na nogi, patrząc gniewnie na unoszonego przeciwnika...
- Uciekać z walki bez wykończenia przeciwnika? Co za tchórz!
Wściekły, podniósł swą lewą ręka i przyczepił ponownie do ciała, czekając kilka sekund aż przyrośnie. Mógł co prawda zaczekać, aż odrośnie, ale tak było po prostu szybciej... Również płyty pancerza ponownie zlały się w jedno.
- Na ogrze wnętrzności, dobrze ciął... ale to raczej nie wystarczy.
Podniósł tarcze i wydał z siebie ryk, jaki usłyszeli wszyscy wokół w promieniu wielu mil. Pancerna Pięść raz jeszcze zgrupowała się wokół wodza, który zaprzestał dotychczasowych gierek.
- Tempus Fugit!
Niezwykła energia objęła w swe posiadanie Dorroviana i najbliższych mu wojowników... Żelazna Pięść ruszyła do boju, wokół niej skupiły się także niedobitki drowów.
Rozproszenie Magii! Wzmocnione rozproszenie! Większe rozproszenie! - magowie i kapłani nie tracili czasu na użeranie się z wrogim zaklęciem. Całun i dominacja zaczęły opadać...
Masowe Leczenie! Większe Przywrócenie! - tak samo kapłani. Zajęło to ich uwagę ma chwilę, lecz wkrótce byli gotowi. Odświeżone siły ponowiły atak.
Szala zwycięstwa przechylała się raz za razem ze strony na stronę. Jednak moc zaklęcia nieznanego nikomu poza najbliższymi oddziałami Dorroviana trzymała mocno, a jego potęga wzmacniała siły Daeriana. Zebrana Pięść raz jeszcze uderzyła w wojska MAC, tym razem pozbawione dowódców, miażdżąc wrogie szeregi. Wykrwawione oddziały raz za razem wnosiły ostrza w walce, która zdawała się nie mieć końca. Jednak powoli udawało im się uzyskiwać przewagę, a sił dodawała im świadomość, że jeśli odsiecz wroga nadejdzie nim choć trochę się przegrupują, to będzie ich koniec...
Nadchodzące oddziały MAC miały wielkiego pecha... znalazły się bowiem na trasie przelotu przybywającej smoczej odsieczy. Smoki nie omieszkały co nieco przypalić wroga przed wyruszeniem na pomoc swoim braciom. Opóźniło to marsz nowej armii na tyle, że stare oddziały poszły w całkowitą rozsypkę. A tym samym napotkali zmęczone, lecz wciąż pełne zimnej determinacji siły. Wzmocnione przez całkiem świeże, wyłaniające się oddziały... kolejne siły Thay wkroczyły do akcji. A wraz z nimi pojawiać zaczęły się inne drowy... sojusz dochodził do skutku.
Polowy dowódca nowych sił MAC z przerażeniem patrzył zaś, jak z rany zadanej mu znikąd wypływają wnętrzności. To samo spotkało chwilę później jego zastępcę i adiutantów.
Tymczasem oddziały Caladana przeżywały szok... oto w ich centrum zmaterializował się bowiem koszmar senny każdego żołnierza - liczny, wypoczęty i chętny do walki oddział doskonale wyposażonych krasnoludzkich obrońców. Odporny na magię. Noszący hełmy chroniące przed wpływem na umysł. I legendarne krasnoludzkie uzbrojenie i pancerze. Poruszający się do tego bardzo szybko jak na krasnoludy...
Rozpoczęła się rzeź, zwłaszcza gdy do walki dołączyły wychodzące z oceanu żywiołaki wody, biorąc topniejące siły Caladana w pełny, morderczy uścisk.
Sigismund spadał... lecz nie opuściły go siły. Boska moc zaleczyła jego rany... lecz wciąż czuł truciznę. Nie byłby jednak poszukiwaczem przygód, gdyby nie miał ze sobą odpowiednich mikstur... i właśnie jedna z nich bardzo się przydała. Był jednak bardzo osłabiony... lecz to nie zmieniało faktu, że czuł się również w obowiązku walczyć dalej. Opadł jednak na ziemię i dołączył do oddziałów, spychających siły Caladana.
Pod Karelem w proch rozsypała się jedna z kopii Endariona... a inny Endarion (lustrzana kopia czy rzeczywisty?) stanął naprzeciw niego, szykując się do boju... walka przeniosła się na plan cieni...
Pięćdziesiąt smoków wbiło się w dotychczasową walkę, samym impetem spychając wrogie siły powietrzne do defensywy. Szala walki odwróciła się momentalnie... i wtedy nadciągnął Caladan. Czas stanął w miejscu, a wtedy...
Czarny portal otworzył się przed oczami Caladana. Daerian wyszedł z niego, z wyjątkowo wrednym uśmiechem.
- Rytuał się skończył, a ja wolałbym, abyś zostawił moich przyjaciół w spokoju... Caladanie.
Tymczasem wśród smoków zmaterializowało się jedenaście sylwetek, a Srebrny Ogień stracił z nieba jedenaście chromatycznych bestii. Chwilę potem Wybrańcy zniknęli.
W sali gigantyczna srebrzysta kula symbolizująca Toril wznosiła się, a na jej powierzchni wśród doskonale oddanych kontynentów, mórz i oceanów widać było skupiska świetlistych kropek... |
_________________
Ostatnio zmieniony przez Daerian dnia 16-09-2009, 20:42, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 16-09-2009, 19:45
|
|
|
Karel bardzo chciał walczyć z Endarionem ale nie zapomniał o bitwie. Wyciągnął z kieszeni małą piramidkę po czym rzucił ją za siebie podążając do planu cieni.
Kostka zabłysła i otworzyła się. Polenę wypełniło zielone światło. A po chwili z piramidki rozległ się głos Karela.
- Kod Sigma polecenie mass teleport. Koordynaty; Gheldaneth wertykalnie w dół. Głębokość 300 metrów.... - Manfred będący akurat na polanie rozpoznał te koordynaty.
- Przecież o strefa zakazana. Pierwszy Sekretarz zakazał ją otwierać to....
światło ustąpiło i na polanie pojawiło się 40 mithrilowych i admantytowych golemów. Lśniły w świetle księżyca. Na ich torsach rozbłyskiwał symbol MACu. Ich głowy - wcześniej imitujące ludzkie - teraz przypominały hełmy rycerzy z błyszczącymi oczami. Na ich ramionach było widać znaki które świadczyły o tym że konstrukty zostały dodatkowo zaklęte.
- Kto mógł to zrobić? Żaden z magów z wystarczającymi umiejętnościami nie mógł uczestniczyć w tym przedsięwzięciu.
- Myślę - powiedział głos brzmiący trochę martwo - że to moja sprawka.
Zza jednego z golemów wyłoniła się sylwetka. Wydawała się przez chwilę należeć do zwykłego osobnika ale uważny obserwator mógł się przekonać że to w istocie lich.
- Witam. Nazywam się Szass Tam.
- To niedorzeczne! Szass Tam został obalony i zabity! Nie ma możliwości by... - Manfred przerwał gdy licz otworzył usta.
- Obalony tak, owszem ale na pewno nie zabity. Udało mi się zbiec moim prześladowcom chociaż myśleli że jest inaczej. Pułkownik Karel...spotkaliśmy się gdy udawaliśmy się do Gheldaneth. Ciekawy zbieg okoliczności.Poprosił mnie o ewentualną pomoc. Zgodziłem się w zamian za pomoc w odzyskaniu Thay. - licz wyciągnął księgę i pokazał ręką na golemy.
- Nie są one moją specjalnością ale księga którą dostarczył mi pułkownik była bardzo pomocna.
Tymczasem na planie cieni....
Pomimo że Karel chciał od razu rzucić się na przeciwnika doświadczenie podpowiadało mu że coś jest nie tak. Przeciwnik nie przenosiłby go na plan cienia gdzie moce szermierza są silniejsze gdyby nie miał jakiegoś haczyka. Dlatego przyczaił się i przeszedł do Iaido. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
Ostatnio zmieniony przez Karel dnia 16-09-2009, 21:00, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
|
Loko
Aspect of Insanity
Dołączył: 28 Gru 2008 Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 16-09-2009, 19:48
|
|
|
Wojna na Alaor trwała w najlepsze. Grim, nie otrzymawszy żadnych rozkazów od Daeriana wyraźnie się nudził. Spoglądając ze szczytu jednego z pagórków wyspy, przypomniał sobie historię o starym domostwie, położonym gdzieś na wyspie. Jego właściciel migał się od płacenia podatków magom z Thay, więc został usunięty. Olbrzymiej sumy pieniędzy którą posiadał nigdy nie znaleziono. Skrytobójca zamyślił się na chwilę, po czym rozpoczął bieg przed siebie. Nie zdawał sobie sprawy że cały czas jest śledzony przez czyiś wzrok.
***
Grim skakał z kamienia na kamień z szybkością godną tygrysa. Kamienne domostwo którego poszukiwał było już całkiem blisko.
- Jeszcze tylko 20 metrów - ocenił mrużąc oczy.
Nagle wyczuł nad sobą jakiś ruch. W ostatniej chwili odskoczył na bok przed odzianą w ciężkie buty nogą. Wylądował na jednym z kamieni wystających ponad jezioro, które starał się przemierzyć. Kilka metrów przed nim, na sporym kawałku lodu wylądował odziany w czerń, wysoki humanoid. Grim zaczął intensywnie myśleć: "Skąd wzięła się kra na jeziorze? Kim jest ten pajac?". Spojrzał na buty swego przeciwnika: "Parę centymetrów, a mój kręgosłup mógłby robić za puzzle".
- Kim jesteś? - rzucił w kierunku nieznajomego.
Ten w odpowiedzi skoczył ku niemu z szybkością tak niesamowitą, że Grim ledwo zdążył uskoczyć. Skrytobójca wyciągnął z rękawa metalowy sztylet i niezauważenie cisnął w kierunku przeciwnika. Ten uchylił się, jednak nie dość szybko. Kawałek metalu rozciął mu rękaw, raniąc przy tym skórę. Grim ze zdziwieniem zauważył że jego sztylet zamienił się w lodowy kolec, jeszcze większe zdumienie ogarnęło go gdy ujrzał że rana jego przeciwnika pokryła się lodem, który natychmiast zatamował krew. Nieznajomy skoczył ku niemu, przymierzając się do kopnięcia. Grim uskoczył do góry na znaczną wysokość, wróg trafił butem w kamień na którym stał, rozwalając go na kawałeczki. Grim zaatakował go od góry, jednak ten się wybronił, odpychając jego rękę na bok. Grim poczuł nieprzyjemne ukłucie mrozu gdy ich dłonie zetknęły się.
Wylądował na kamieniu obok. Jego oponent wytworzył sobie nowy kawałek lodu i wykorzystał go w charakterze tratwy.
- Jesteśmy na wodzie... Biorąc pod uwagę jego umiejętności, to tu nie mam z nim szans - stwierdził skrytobójca - muszę go wyciągnąć na ląd.
Mówiąc to, odwrócił się plecami do wroga i niczym żaba zaczął skakać z kamienia na kamień, poruszając się w kierunku lądu. Przemierzył już większą część drogi, gdy nagle poczuł na swoim ranieniu lodowaty uścisk. "Cholera, ale on szybki" zdążył pomyśleć Grim, zanim poczuł wpijające się w skórę igiełki lodu. Wyrwał się przeciwnikowi i odwracając się twarzą ku niemu, złapał go za ręce. Teraz widząc z bliska jego oblicze, uświadomił sobie z kim na do czynienia.
- Biała skóra, czerwone oczy, manipulowanie lodem... To ty musisz być tym nowym nabytkiem MAC - stwierdził patrząc wrogowi prosto w oczy - Daerian na pewno mnie wynagrodzi, jeśli osobiście zabiję kogoś takiego jak ty.
Grim błysnął zębami, wciąż ściskając ręce przeciwnika. Loko patrzył na niego beznamiętnie. Grim zaczął kręcić nim dokoła własnej osi, coraz szybciej i szybciej, coraz mocniej zaciskając dłonie... Loko nie stawiał mu żadnego oporu. Gdyby ktoś trzeci spojrzałby teraz na walczących, ujrzałby tylko rozmazaną smugę naokoło wirującego z niesamowitą szybkościa zakapturzonego Grima. "Już!" krzyknął w myśli skrytobójca puszczając ręce Loka, w takim momencie, aby ten trafił w ścianę budynku. Ogromne zdziwienie wpełzło na jego twarz, gdy zorientował się że jego własne ręce są przytwierdzone grubą warstwą lodu do dłoni Loka, spojrzał na jego twarz. Skrytobójca MAC uśmiechając się lekko pokrywał szczelnie swoje ciało cienką, acz wytrzymałą warstwą lodu. Dwaj mężczyźni wirując niczym bąk wbili się z impetem w ścianę zrujnowanego budynku, strop nie wytrzymawszy uderzenia pogrzebał ich ciała pod warstwą gruzu.
Edit: Ciąg Dalszy
Grim ocknął się. Jeszcze przez chwilę świat naokoło niego był rozmyty, dopiero po chwili doszedł do siebie. Powoli przypominał sobie walkę z jednym z MAC-antów, rozejrzał się naokoło. Leżał wśród gruzów mieszkania w którym miało być ukryte złoto. Nagle do jego głowy dotarł niesamowicie silny impuls bólu, przez łzy spostrzegł że na jego lewej nodze spoczywa wielki kawał elewacji. Spróbował podeprzeć się rękami, aby podjąć próbę przyjęcia pozycji siedzącej, jednak dłonie wciąż miał zdrętwiałe od lodu. Nasączony krwią kaptur ciężył na jego głowie. Zebrawszy się w sobie, Grim całą powierzchnią ciała szarpnął w tył, starając się wyciągnąc nogę spod gruzów. Próba połowicznie się powiodła, jednak teraz ciężar ściany z uda przeniósł się na kolano. Skrytobójca nie spodziewawszy się takiego obrotu sprawy stęknął z bólu. Nagle usłyszał obok siebie kroki, obejrzał się w tym kierunku. Oszołomiony uderzeniem Loko odrywał od siebie pokruszone kawałki lodowej tarczy i strzepywał pył z ubrania. Nagle MAC-ant odwrócił głowę w jego stronę, uśmiechnął się nieznacznie i począł wolnym krokiem zbliżać się do unieruchomionego Grima. Ten patrzył ze strachem na ruchy przeciwnika. Loko stanął na ciałem skrytobójcy, uniósł jedną nogę nad wystające spod gruzu udo Grima i z miażdżącą siłą uderzył podeszwą skrytobójcę.
Trwającą do tej pory absolutną ciszę rozdarł krzyk, na tyle głośny że ptaki z pobliskiego lasu uciekły w popłochu. Uderzenie wyrwało kość udową z miednicy i stawu kolanowego, oraz złamało ją w pół. Grim zalewając się łzami, nie wiedział co zrobić ze zdruzgoconą nogą. Loko zamroził kawał gruzu przygniatający nogę Grima i jednym uderzeniem rozbił go na kawałeczki. Uwolniony skrytobójca natychmiast wykonał ruch do tyłu, bezmyślnie pogłębiając uszkodzenia uda. Powietrze znowu przeszył wrzask, a gdy ucichł Grim znieruchomiał mdlejąc. Loko popatrzył chwilę na jego nieruchome ciało, po chwili w jego ręku zmaterializował się lodowy sztylet. Już szykował się do pchnięcia, gdy powietrze zawibrowało od magii. Skrytobójca MAC spojrzał na otwarty przed sobą portal, jakieś zaklęcia rzucone znienacka odepchnęło go od ciała Grima. Gdy już się podniósł dostrzegł jak dwóch żołdaków Daeriana wnosi nieruchomego skrytobójcę do portalu. Niestety było już za późno by cokolwiek zrobić, Loko rzucił jedynie sztyletem w stronę portalu, jednak ten zamknął się dostatecznie szybko, by ostrze nie wyrządziło nikomu szkody. |
_________________ That is all in your head.
I am and I are all we.
Ostatnio zmieniony przez Loko dnia 16-09-2009, 22:32, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
|
Caladan
Chaos is Behind you
Dołączył: 04 Lut 2007 Skąd: Gdynia Smocza Góra Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 16-09-2009, 20:20
|
|
|
Caladan udawał przestraszonego działaniami, ale pod koniec jedynie się uśmiechnał się. Nie ty jeden przygotowywałeś się. Patrz w tamta stronę.
Przybyła odsiecz smoków Chromatycznych pod dowództwem Klautha, wraz 4 Smokami z mojej brygady. Tęczowe płomiennie mocno raniły nieprzyjacielskie smoki, powodując co niektórych śmierć. Walka w powietrze się nie skończyła. Przez portale przybyli też Dino Niziołki, które zaszywały kamyczkami wybuchającymi silnym kwasem i strzałami z trucizną. Piechota krwawej pięści dostała komunikat od Caladana, aby skorzystali z telekinezy, wyrzucając gromadę wroga na siebie, niszcząc przy tym ich formacje. Megaraptory po pozbyciu się wszystkich kapłanów, uciekły z środka bitwy i wyruszyły do Khaastów w celu wspomożenia, które stopniowo wraz sojusznikami cofały się. Reszta jednostek tez powoli wycofywała się. Wtedy druidzi, którzy rzucili kilkadziesiąt burz ognistych na wroga, oślepiajac drowy i krasnoludy, doprowadzając do śmierci wielu istnień przeciwnika. Daemon Frey rzucały plugawce w kierunku żywiołaków wody, ale dostały rozkaz zaprzestania i marnotrawienia tych czarów. Miały skupić skupić sie na inne cele . Z portali przyszli Genasi soli(zakupieni), na który widok morskie istoty zaczęły uciekać. Moi najemnicy zaczeli rzucac zniszczenie wody, które raz zarazem niszczyło Żywiołaki, a ich miecze solne siatkowały wszystkich wodnych głupców. Z oddali elitarnych łuczników Krwawej Pięści pororzuconych po terenie , zaczeło siać z łuków wielostrzałami(stare efekty, czyli przebicie, trucizna, rozproszenie). Strzały idealnie trafiały w wrogich magów. Magowie harluańscy zaczeli rzucac zaklęcie grupowe przyspieszenie na sojuszników, a druga część spowolnienie.
Widzisz. Bitwa sie jeszcze nie skończyła. Miło sie gadało. Idę pomęczyć twoje oddziały.
Tymczasem z twierdzy zaczęła sie wydobywać dziwna energia, która rozpościerała się dookoła Harluy i dalszych terenów, zniekształacając jej energię. |
Ostatnio zmieniony przez Caladan dnia 17-09-2009, 09:01, w całości zmieniany 3 razy |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|