Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Forgotten Realms |
Wersja do druku |
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 26-09-2009, 00:01
|
|
|
Poczuł za plecami jakiś ruch. Instynktownie chwycił ukryty w rękawie sztylet zamierzając się na intruza. Owy intruz złapał ostrze w dwa palce bez trudu broniąc się przed atakiem.
- Spokojnie Tygrysie - rzekła Kitkara bez uśmiechu.
- Już się za mną stęskniłaś? - Odsunął od niej nóż chowając odrazu.
- Być może - skrzyżowała ramiona na piesiach. - Podobno ruszasz na misję.
- Podobno - przyznał opierając się o ścianę. Przyglądał się jej uważnie. Nie wyglądała na zadowoloną. - Czy coś się stało?
- Nie. Chciałam ci życzyć udanej walki i wogóle.
- Będziesz tęskniła?
- Taa i cierpiała na bezsenność - zaśmiała się odrobinę złośliwie. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
Loko
Aspect of Insanity
Dołączył: 28 Gru 2008 Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 26-09-2009, 00:26
|
|
|
Wypytywanie tubylców przyniosło jako takie korzyści. Loko stał właśnie przed ogromnym posągiem martwego boga Gilgeama. Według informacji zdobytych w mieście zamieszkanym przez potwory, to właśnie tu miała znajdować się kryjówka Shuruppaka. Banda kultystów która kręciła się po chramie, dobitnie przekonywała o prawdziwości tych plotek. Loko rzucił pod siebie zwłoki jednego z sekciarzy.
- Za małe... Widzę że nie ma w moim rozmiarze. Cóż, przebieranka nie wyjdzie, trzeba będzie go załatwić w inny sposób.
Skrytobójca począł przechadzać się miedzy ciałami kultystów, zaprawdę, żałośni byli z nich przeciwnicy. Zanim zorientowali się że zostali zaatakowani, połowa z nich już nie żyła. Liść zatrzymał się przy jednej ze ścian podziemnej świątyni, wyraźnie było tu wyczuwalne pole magiczne. Skrytobójca od niechcenia aktywował - nie pamiętał już dokładnie którą - następną pułapkę zastawioną przez kultystów bądź Shuruppaka. Trujący gaz zaczął z sykiem wysączać się spomiędzy szczelin w ścianach. Loko znał jego działanie, gdy dostał się do płuc natychmiast powodował omdlenie, potem krew rozprowadzała go po ciele, gdy trafił do mózgu, ofiara umierała. Skrytobójca miał to szczęście że nie oddychał, inaczej dawno już ległby u stóp kamiennego posągu. Zadziwiała go staranność z jaką przygotowano to miejsce na odwiedziny niezapowiedzianych gości. Praktycznie nie było tu kąta który nie aktywował jakiejś pułapki, i nie miały one bynajmniej charakteru ostrzegawczego. Każda z nich spowodowałaby śmierć typowego poszukiwacza przygód. Widać Shuruppak albo bał się o swoje życie, albo za wszelką cenę chciał obronić świątynie Gilgeama.
Loko odczekawszy aż gaz rozejdzie się w powietrzu, ruszył ku wnętrzu świątyni. Do tej pory naliczył cztery wyjścia, jako że chciał zapobiec ucieczce Shuruppaka, mógł je po prostu zasypać. Jeśli jednak kultysta zorientował by się, że jest tylko jedno dostępne wejście, mógłby zacząć coś podejrzewać. Co więcej, podejrzenia te mogłyby się rozwinąć do tego stopnia, że Loko skończyłby pogrzebany w gruzach świątyni nawet nie widząc mordercy na oczy.
- Na Shar... innej możliwości nie widzę, zasypujemy trzy wejścia. Najwyżej poczekam aż Karel mnie odkopie.
Skończywszy monolog, Liść przystąpił do działania. Nie minęła godzina gdy z czterech dróg na zewnątrz pozostała jedna. Teraz wystarczyło mieć nadzieję że morderca zdecyduje się wejść właśnie nim.
***
Czas dłużył się niemiłosiernie, nawet dla kogoś kto uczył się cierpliwości przez dziesiątki tysięcy lat. Skrytobójca z nudów poprzybijał do ścian lodowymi kolcami zwłoki kultystów, aktywował wszystkie pułapki jakie znalazł oraz przypadkiem odkrył wejście do piwnicy pełnej wytrawnego wina. Jako że nie chciało mu się szukać ukrytych przejść z winiarni, wejście do niej też zawalił.
- Co teraz... - Liść zamyślony strzepnął pył z ubrania - może rozwalę ten posąg...
Skrytobójca podszedł do ogromnej statuy przedstawiającej Gilgeama. Była to jedna z największych figur, jakie dane mu było zobaczyć w swoim długim życiu. Mierzyła dobre dwadzieścia metrów, a jedyną jej podstawą były kamienne nogi boga. Loko zaczął zamrażać jedną z nich, gdy zabieg się powiódł kopnął w nią z półobrotu. Pękła niczym szkło. Posąg niebezpieczne zachybotał, jednak druga noga była wystarczające silna aby go podtrzymać, po chwili i ona została zamrożona. Liśc już przygotowywał się do kopnięcia, gdy echo przyniosło do komnaty kroki.
Shuruppak, morderca, znany w niektórych kręgach jako Rzeźnik, wkroczył do największej sali świątyni będącej jego domem. Widok poprzybijanych do ścian współbraci wytrącił go z równowagi, jednak nie dał tego po sobie poznać. Dobył swego miecza, był on dłuższy niż sam Shuruppak. Zaczął czujnym wzrokiem obserwować salę, spod czerwonej maski w kształcie czaszki.
- Gdzie jesteś świętokradco? Nie ukrywaj się przede mną, czuję że tu jesteś - rzucił w głąb sali
- Nie ukrywam się, po prostu to ty jesteś ślepy - wyszeptał Loko, morderca dopiero teraz dostrzegł jego postać, stojąco na wprost niego.
- Kimże jesteś, że nachodzisz mój dom i mordujesz mych braci? Odpowiedz, gdy Lord Shuruppak pyta!
- A kimże ty jesteś by tytułować się lordem?
- Jak śmiesz. Największy z bogów, Gilgeam...
- Jeśli kamienny posąg jest dla ciebie bogiem, to jesteś naprawdę żałosny. Niemniej przybywam tu aby pomścić kilku członków Kościoła Praworządności, których zamordowałeś.
- Szerzyli herezję. Nie mogłem tego puścić płazem, czemu ciągle szepczesz? Ledwo cię słyszę trupie. Hahahaha - jego śmiech niósł się po ścianach świątyni, był conajmniej obłąkany.
- Wybacz, moje struny głosowe są zbyt zniszczone. Jeśli rozmowa ci nie pasuje, zajmijmy się czymś bardziej rozwijającym.
Po wypowiedzeniu tych słów, Loko rzucił się na Shuruppaka. Wyglądało na to że lord zginie od pierwszego cięcia sztyletem, gdyż tylko stał i psychopatycznie rechotał. Jednak w ostatnim ułamku sekundy uderzył mieczem w sztylet Liścia. Lodowe ostrze rozpadło się na kawałeczki, ku zdziwieniu Loka, to nie był zwykły miecz. Zanim skrytobójca ochłonął, morderca rzucił się na niego, wciąż śmiejąc się obłąkańczo. Loko uskoczył przed gradem ciosów, które zamieniły posadzkę w mozaikę. Shuruppak nie dawał skrytobójcy ani chwili wytchnienia, miecz większy od niego samego nie ustawał ani na chwilę. Jeden raz Liść prawie złapał lorda za gardło, jednak ten uchylił się w ostatniej chwili. Jego maska pokryła się szronem i przymarzła do twarzy. Szaleńczy śmiech ustał, Shuruppak złapał się za twarz, wyglądało na to że walka właśnie się skończyła. Skrytobójca doskoczył do lorda, jednak ten znowu zaatakował z zaskoczenia, omal nie przecinając skrytobójcy wpół. W pewnym momencie Liść znudzony ciągłym unikaniem ciosów odskoczył od lorda kilka metrów. W tym momencie zobaczył, że Shuruppak stoi tuż pod statuą Gigeama, Loko natychmiast wykorzystując sytuację posłał kilkanaście kolców w zamrożoną nogę posągu. Shuruppak myśląc najwidoczniej że atak jest kierowany w niego odskoczył. Noga posągu pękła, a on sam zaczął lecieć ociężale do przodu. Skrytobójca zaklął, gdyż lord wyskoczył spoza zasięgu statuy. Shuruppak widząc lecącą figurę wypuścił z rąk swój ogromny miecz, ostrze walnęło ciężko o posadzkę.
- Nie Panie!!!
Lord Shuruppak zrobił rzecz tak niespodziewaną, że Loko przystanął wpół kroku, mianowicie...rzucił się by łapać posąg.
Uderzenie statuy w posadzkę było tak silne, że mniejsze komnaty znajdujące się na końcu korytarzy prowadzących z sali zawaliły się. Nawet w pomieszczeniu gdzie walczyli Loko i Shuruppak kawałki stropu poleciały ku ziemi. Loko stał chwilę analizując sytuację. W końcu podszedł do leżącego na podłodze miecza Shuruppaka, przerzucił ostrze przez plecy i zaczął kierować się ku wyjściu z komnaty.
- Przytłaczający ciężar wiary... - rzucił pod nosem skrytobójca. |
_________________ That is all in your head.
I am and I are all we.
Ostatnio zmieniony przez Loko dnia 04-10-2009, 19:44, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Altruista -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 26-09-2009, 09:53
|
|
|
- Tatko, tatko choć zobaczyć szybko, domek fajny przyleciał!
- Co ty tam bredzisz? - Ojciec chłopaka starszy człowiek wystawił głowę przez okno
- Jaki domek? - Zobaczył, że syn wskazuje palcem coś w górze, więc tam spojrzał. Po chwili zamarł.
- Na wszystkich bogów świata! - zdołał tylko z siebie wystękać. Nad jego głową, wysoko na niebie wznosił się majestatycznie Kościół Praworządności. Nie tylko starzec był zaskoczony tym niecodziennym widokiem. Na ulicach miasta szybko zaczęli gromadzić się gapie. Ludzie porzucali swoje prace i wychodzili z domów, barów, tylko po to, by zobaczyć kościół wznoszący się na Mishtan. Nikt nie wiedział po co to coś przybyło i w jakim celu. Dało się wyczuć duże zdenerwowanie wśród tłumu ludzi. Widać dotarły do nich wieści o wydarzeniach w Skuldzie... Niektórzy mieszkańcy zaczęli nawet w pospiechu opuszczać miasto. Na ulicach zaczęli się pojawiać strażnicy próbując nie dopuścić do paniki. Grobowy spokój (odpowiedni dla miasta żyjącego w cieniu nekropolii) został zmącony...
Tymczasem, w kościele Altruista wszedł uroczyście na mównice i spojrzał na tłumnie zgromadzonych akolitów. Na twarzy miał zielona maskę, którą stworzono tak, żeby pokazać światu, jak powinna wyglądać twarz wyrażająca altruistyczną nadzieje...
- Człowiek - zaczął swoje przemówienie - elf czy krasnolud są istotami z natury złymi!
- Tak wszyscy oni są źli, zachowują się jak zwierzęta, bestię i są również bezlitośni jak one. A przede wszystkim dążą do samozagłady. To co ich interesuje to tylko to jak zagarniać dla siebie najwięcej władzy! Najwięcej ziemi!
- Te istoty troszczą się tylko włącznie o swój własny byt. Czasami nawet potrafią bez żadnych skrupułów wytrzebić inna rasę, tylko po to, żeby przetrwała ich własna.
- W ich świecie dla słabych nie ma miejsca, a przeżywają tylko silni!
- MAC- Altruista zacisnął pieści po czym począł nimi uderzać o pulpit - Nigdy nie zaakceptuje takiego świata! I nie pozwoli więcej tym istotom tkwić w błędzie! W zakłamaniu! Przerwiemy tę błędne koło! Bo w naszym wspaniałym świecie jest miejsce dla wszystkich! Także i dla najsłabszych!
Po ostatnich słowach, z tłumów akolitów podniosły się brawa. W stronę Najwyższego Kapłana poleciały kwiaty i biustonosze. Ktoś nawet rzucił obrazem kica. Altruista, nie dając po sobie poznać, że cieszą go te brawa uniósł dłoń prosząc o cisze.
- A teraz drogie dzieci, znajdujemy się nad miastem Mishtan. Miastem, które zaraz dostąpi zaszczytu przemiany. Wspaniałej przemiany.
- Oczyścimy to miasto z masońskiej zarazy i przywrócimy mu prawdziwy kształt i blask chwały, którą to miasto kiedyś się cieszyło. A wszystko to na chwalę naszego Boga, jedynego KICA!
Najwyższy Kapłan wzniósł pieści w górę.
- ALL HAIL MAC! ALL HAIL KIC! - Gdy wszyscy zaczęli skandować, Altruista obrócił się do jednego z oficerów.
- Niech już rozpoczną ostrzał.
|
|
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 27-09-2009, 16:18
|
|
|
Pozwól, że pomogę - powiedział Daerian. I nim Velg zdążył odpowiedź, delikatnym gestem przelewitował Shizuku na łoże... po czym ponownie usiadł na fotelu, przeginając się przy tym przez oba podparcia do rąk.
W zasadzie - Daerian westchnął - chciałem Ci oszczędzić tego widoku, ale sądzę, że chyba nie zdołam Cię bez tego przekonać. Widzisz, ja naprawdę chcę pokoju... ale może zrozumiesz, gdy ujrzysz to, co ja widziałem.
Wstał nagle, ruszając się niczym kot. Velg drgnął... nie spodziewał się po magu takiej szybkości i zwinności, nawet przy wsparciu się magią... której nie wyczuwał.
Widzisz - Velg drgnął. Pokój się zmieniał, Sylwetka czarnoksiężnika zdawała się oddalać, a równocześnie rosnąć... - zrobię to jak w słynnej literaturze. Trzeba w końcu czytać klasyków...
Świat wokół Velga zmienił się. Stał w środku podziemnego zamku drowów, otoczonego przez przepotężne zaklęcia i piasek... zamku, tonącego w zaciskającej się pięści ziemi. Wokół biegali przerażeni mieszkańcy.
Chwile potem stał wśród armii MAC... na którą z góry, z nieba spływały potoki lawy. To kościół roztapiał się w powietrzu, a w chwile potem uderzył w ziemię z siła meteoru, eksplodując niczym bomba jądrowa. Krzyki bólu i agonii dźwięczały mu jeszcze w uszach, gdy ujrzał zdumiewająco zaawansowaną technologicznie podniebną budowlę, wciąganą w wielki, złocisty wir...
Chwilę potem kroczył przez pole bitwy, na którym ujrzał ciało Karela, pozbawionego boskiej mocy, naszpikowanego dziesiątkami strzał. Krew spływała po lotkach, tworząc brudną kałużę u stóp wojownika, a ciało było splugawione.
Ujrzał Altruistę, z niezwykłym uśmiechem na twarzy, sekundy przed tym, jak Anka eksplodowała mu w twarz. Costly'ego, z diabelskim ostrzem wbitym w plecy, leżącego na biurku wśród dokumentów.
Zobaczył Luciana, próbującego krzyczeć, gdy jego płuca stały w żywym ogniu. Moment później jego cierpienia przerwał celnie rzucony sztylet, trafiający w gardło...
Wizja zmieniła się. Przed nim stał on sam, a przed owym Velgiem z uśmiechem stał wysoki humanoid z rogami na głowie, dzierżący w ręce wykonane z rubinów berło. Za nim zaś wisiała w klatce Shizuku...
- Podpisała kontrakt...
- Nie! - Krzyknął nowy Velg, a pergamin stanął w płomieniach, choć nie płonął...
- Kontrakt jest prawomocny, Zmieniający Rzeczywistość. Ale mogę wymienić jej istnienie... na Twą wolę.
Velg ujrzał, jak jego alter ego zgadza się... a potem niemalże czuł, jak wola diabła przewierca umysł jego innego ja... jak własna wola i świadomość zanikają, zastąpione przez jedną jedyna chęć... służby.
Ujrzał szkielet krasnoluda w czarnej zbroi. Kamienny posąg półorka. Oraz wchłonięte przez wir magii Siedem Sióstr...
A potem ujrzał Caladana. Pełnego pychy, radośnie się śmiejącego. I Daeriana, skamieniałego ze zgrozy i niedowierzania. Caldan wyciągnął rękę, a na jego dłoni pojawiła się nieudolna kopia pieczęci, której cyfry zaczęły drgać i zmieniać się, kierując się ku zeru... Śmiech Caldana, przechodzący w wycie bólu, gdy jego ciało zaczęło świecić złotą energią... a po chwili eksplodowało, pękając, otwierając portal, z którego wylał się mrok. Czysty, ostateczny chaos, złocisty Ocean Chaosu, Złota Pani Koszmarów wylewająca się wprost do Zapomnianych Krain... Ostateczny koniec.
I nagle pojawił się znów w pokoju. Ze zdumieniem spojrzał na znajome ściany i Shizuku leżącą na łóżku. A potem na drowa...
Nie uwierzysz mi - Daerian wydawał się dziwnie pewny, tego co powiedział - lecz byłem tam. Widziałem to, co się stało. I nadal zmierzamy w tym kierunku. A wkrótce te kleje losu będą nieuniknione - chyba, że coś zmienimy. Nie sądź jednak, że wystarczy Ci ochronić Shizuku lub przyjaciół... zmiana musi być wielka, by wpłynąć na utrwaloną linię losu. Efekt motyla możesz włożyć między bajki.
... - powiedział Velg.
***
Bitwa na wyspie dogasła. Straty obu stron były wielkie i ciężkie, jednak ostatecznie wyspa została utrzymana... choć koszt był krwawy.
Czynnikiem, który przerwał bitwę, było stracie powietrzne dwóch tytanów, a wyładowania magiczne i chaosu tym spowodowane skłoniły obie strony do przerwania walki i szukania schronu... a potem już nikt nie był w stanie podnieść ponownie miecza, przez co ostatecznie bitwa była nierozstrzygnięta. Można mówić o zwycięstwie, gdyż otrzymano wyspę... lecz poniesiono większe straty niż wróg, szczególnie wśród honorowych istot, jakimi były smoki. |
_________________
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 27-09-2009, 17:24
|
|
|
- Wydajesz się... Mieć rację. – zastanowił się – Pamiętam, że kronika saeryjska urywać będzie dzieje Bractwa na wojnie o Faerun, a brak dalszych kontaktów argumentuje brakiem bodźców ekonomicznych. Zawsze jednak fragment ów wydawał mi się dziwny – nawet, jeśli założyć, że kicanizacji mego kraju dokonał zabłąkany kaznodzieja, jak chce tradycja...
Tu zamilkł, rozważając wszystkie konsekwencje takiego stanu rzeczy. Wreszcie spojrzał na czarodzieja i rzekł:
- Nawet, jeśli mówisz prawdę... To czyż, jeśliś tam był, nie jesteś już inną osobą od tego, kto tam walczy z Caladanem? I czyż masz uprawnienia, aby dysputować o warunkach pokoju? I, co najważniejsze - świadom chyba jesteś, że zawsze mogę odesłać dowództwo poza Faerun... jednocześnie pozostawiając krainy na zniszczenie? Dlatego nie chciałbym słyszeć o konieczności pokornego opuszczenia tego świata. - mimo wstrząsu, jaki doświadczył oglądając tej wizji, wciąż zdołał przyjmować twardą postawę.
***
Tymczasem, Północni Czarodzieje nie próżnowali – i w ramach pozostałej im autonomii uchwalili, że najlepszym posunięciem będzie uderzenie w nieprzyjacielskich wodzów. Po burzliwej dyskusji ustalono plany zasadzki – oddział dziesięciu magów pod dowództwem Malowanego Maga wysłany został na plażę pod Cimbarem. Wspierać ich miało kilkunastu ludzi z Gwardii Książęcej...
***
Tymczasem, Isimard, jeden z Północnych Czarodziejów, wysłany został z pismem do Narthiasa. Po prawdzie, sam zaczął starać się o funkcję posłańca, kiedy tylko usłyszał, że niekontrolowani przez geas magowie zebrali się, aby uchwalić uchwały antymacanckie. Jako przywódca stronnictwa opozycyjnego chciał być przecież heroldem przemian, a treść niesionego listu zdawała się przydawać mu takie role.
Bądź pozdrowiony! Od jakiegoś czasu dochodziły do nas wieści o potężnym magu, którego imię brzmi: Narthias. Słyszeliśmy też, że jest on jednym z najbliższych współpracowników przywódcy dziwnego sojuszu. Teraz więc zwróciliśmy na Ciebie uwagę jako na potencjalnego sojusznika, bowiem z powodów rasowych przymierza z twym współpracownikiem rozważać nie możemy. Przechodząc do sedna sprawy - zwrócić chcieliśmy się do Ciebie o pomoc. Moglibyśmy uwięzić... – słowo to zapisano alfabetem magicznym, zapewne w celu uściślenia „typu” owego więzienia – ... naszych prześladowców, lecz nie starczy nam siły, aby ich zabić. Ponieważ zaś, jak uczy nas doświadczenie, wszelkie półśrodki wystarczają jedynie na pewien czas, nie sądzimy, aby mądrym byłoby wywoływanie rebelii bez dostatecznego poparcia. Przeto, konieczność zmusiła nas do złożenia Ci oferty – chcemy, abyś pomógł nam pozbyć się tyranów, a w zamian oferujemy Ci przywództwo w naszej gildii i naszą dozgonną lojalność. Jednakże, zdając sobie sprawę z konieczności negocjacji warunków, prosilibyśmy Cię o spotkanie na klifie Smoka na plaży nieopodal Cimbaru, gdzie dziwny budulec okolicznych skał (spekulowano o tym, że tworzą je kości jakiegoś pradawnego gada, co broni przed...)... – tu następował ciąg znaku w alfabecie magicznym, wyszczególniający podtypy wieszczenia –... ukryje nas przed większością czarów wieszczących.
Dalej następował ciąg podpisów i innych znaków magów, którzy sformułowali ową epistołę...
***
Tymczasem, nowym władcą Twierdzy Zhentil i przywódcą Zhentarimów został Algashon Nathaire, przywrócony ostatnio do władzy przez Sammastera. Owego potężnego banelicza podejrzewano o zaaranżowanie śmierci lady Darkhope i Fzoula Chembryla, przez co nikt nie chciał zadzierać z nieumarłym.
Nikt jednak nie wiedział, że banelicz w skrytości ducha wyznawał już nie Czarną Dłoń – a kica. |
_________________
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 27-09-2009, 18:51
|
|
|
- Nie sądzę - uśmiechnął się szelmowsko - nie zdążysz za mną zatęsknić.
- ? - zdziwiła się ta.
- Zabieram cię ze sobą. Ten gość mieszka na jakieś pustyni a naprawdę zasmakowałem w działaniu w duecie. Tym bardziej że zawsze będzie łatwiej a jak wiem nie masz nic do roboty.
- No tak ale..... - szermierz trochę ją zaskoczył. Pułkownik podszedł do niej obrócił i delikatnie chwycił za ramiona.
- Nie ma żadnego ,,ale" kochanieńka - mówił wyprowadzając ją z pokoju - daję ci godzinę na przygotowanie się.....pal licho półtora, ciao - uśmiechnął się, pomachał dłonią po czym zamknął drzwi. Następnie znowu podszedł do szafy.
- Czy powinienem zabrać Kusarigame?
Siedzący w skrytej pośród drzew chacie Lucian obserwował przebieg wypadków w szklanej kuli. Urządzenie było zawodne i nie pokazywało wszystkich wypadków ale Arcymag miał inne źródła informacji i umiał dodać dwa do dwóch. Siedział więc teraz skupiony i drapał się po podbródku. Nawet on nie był w stanie przewidzieć jak teraz potoczą się wydarzenia. Płomienny wziął łyk kakao i polecił kuli.Za oknami błysnął piorun.
- Pokaż mi.... - imię które wymówił zaginęło w huku gromu ale kula posłuchała. Mag zaczął się wpatrywać w pokazaną w artefakcie postać. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Shizuku
Trochę poza sobą
Dołączyła: 15 Lis 2006 Skąd: Z pogranicza światów Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 29-09-2009, 14:40
|
|
|
Dwaj panowie dyskutowali o sprawach ważkich, które mogły zmienić stan obecnego świata. Jednak Shizuku nie przejmowałą się w tej chwili światem, tylko swoim snem. Rozłożyła się wygodnie na łóżeczku, zwinęła się w kłębek i zatopiła się w objęciach Morfeusza.
Sny miała dziwaczne, jak zawsze zresztą. Altruista wyznawał jej w nich wieczną miłość i twierdził, że zawsze chciał być Pysiem Królisiem. Doznał olśnienia, porzucił stanowisko Najwyższego Kapłana i ruszył do Krainy Lukrem Płynącej, by udać się na Pluszowy Uniwersytet.
Velg również nie chciał być Pierwszym Sekretarzem, znudziła się mu rola Dzielnego i Silnego Rycerza i postanowił być Bardzo Złym Charakterem. Niestety martwił się ogromnie, gdyż nadal nie dopracował swoje Szaleńczego Śmiechu TM, przez co poszedł się emocić w kącie (nie stwierdzono jakoby się ciął).
Kicowi zaś znudziło się przewodzenie Kościołowi Praworządności oddał tą funkcję Kitkarze, on sam zaś udał się w podróż dookoła świata w poszukiwaniu Kubka Z Którego Nigdy Nic Się Nie Wyleje. Czuł taką potrzebę, gdyż okazało się, że już od dzieciństwa miał traumę, bo zawsze wszystko rozlewał. Biedaczek nadal miał z tym problemy.
To pamiętała Shizuku po przebudzeniu, Bóg jeden wie, co jeszcze działo się w tym śnie. Usiadła na łóżku i zobaczyła Velga i Daeriana w dość nietypowej, żeby nie powiedzieć dwuznacznej, pozie. Zadała, więc pytanie w powietrze:
-Coś się stało? Chyba coś mnie ominęło? |
_________________
Ostatnio zmieniony przez Shizuku dnia 03-10-2009, 10:45, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 29-09-2009, 19:42
|
|
|
Kiedy Kitkara zbierała się do drogi zabrała ze sobą kilka przydatnych artefaktów, które miała na składzie, już nawet nie pamiętała skąd. Pomyślała że tym razem nie zabierze ze sobą ani Kemiego ani Flary. Ma własne skrzydła, a może Karel wymyśli jakiś inny środek transportu? Gotowa spotkała się z mężczyzną w głównym holu.
- No to ruszamy - oznajmił kiedy podeszła do niego. - Na początek udamy się do miasta Assur. Mam nie wiele informacji o naszym "celu", więc może tam coś znajdziemy.
- Nie ma problemu. Lubię wycieczki - uśmiechnęła się złowieszczo, co nieco zaniepokoiło Karela.
Nic nie mówiąc czekał.
- Co?
- Nie lecisz na Kemim?
- Nie. Dałam mu wolne.
- Mhm - rozłożył własne skrzydła. - W takim razie pozwól że posłużę ci jako środek transportu.
- Wiesz, mam własne...
Nie zdążyła dokończyć ponieważ Karel wziął ją delikatnie na ręce. Skoczył, machnął kilka razy skrzydłami wzbijając się w powietrze. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
Sasayaki
Dżabbersmok
Dołączyła: 22 Maj 2009 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma WOM
|
Wysłany: 30-09-2009, 08:35
|
|
|
Każdy czarodziej ma swoją twierdzę, ale tylko ostrożny czarodziej ma także zapasową kryjówkę. A ostrożność Zafara Amarantowego* dawno przekroczyła granice paranoi i wzniosła się na całkiem nowy poziom. Przybycie dwójki śmiałków do jego niegotowej jeszcze siedziby całkowicie wytrąciło go z równowagi. Jak można przychodzić gdy on właśnie stawia zabezpieczenia! Fakt ofiary z których to miała powstać niezniszczalna bariera krzyczały dość głośno, ale każdy bohater powinien mieć choć tyle taktu by atakować gotową twierdzę! Jak widać ci psełdoherosi nie zasługują na życie. Ale on się nimi nie zajmie, oj nie... Poradziłby sobie oczywiście, ale po co taki wielki arcymag jak on ma sobie brudzić ręce.
Jego sługa już czekał. Jak zwykle odziany w ciemny, kamuflujący płaszcz i maskę rysia. Opierał się o ścianę a ręce złożył na piersi.
-No?!- zaczął czarodziej- Gdzie się podziewałeś gdy ja zostałem zaatakowany?!
-Tam gdzie sam mnie wysłałeś...- odparł sługa wskazując głową na stojące w kącie smocze jajo.- Tego chciałeś... Wbrew pozorom nie mogę być w dwóch miejscach na raz...
Mag dopiero teraz sobie przypomniał o tej misji, którą mu zlecił. Nieco zmieszany kontynuował groźnym tonem.
-To teraz nie ważne. Chcę byś kogoś dla mnie zabił.
-Hm?
-W czasie twojej... nieobecności... do mojej najnowszej kryjówki wdarło się dwoje śmiałków. Zniszcz ich.
-Jak wyglądają?
-Mężczyzna i kobieta... Są raczej charakterystyczni. Ją widziałem tylko od tyłu, więc wiem jedynie że ma białe włosy i lubi rozwalać ściany... Ale jemu przyjrzałem się dobrze. Wyglądał jak nie z tego świata, miał białą skórę, czarne włosy i oczy koloru krwi. Najwyraźniej potrafi władać lodem... ale dla ciebie pewnie nie będzie zbytnim wyzwaniem.
Choć mag tego nie widział jego sługa uśmiechnął się szyderczo pod maską. Zafar był niebywale ostrożny, ale jego zdolność oceny sytuacji mocno szwankowała. Dlatego zwykle całkiem niepotrzebnie używał zbyt mocnych zaklęć i szybko zużywał swoją moc. Mógł być pewien że ta dwójka została niedoceniona...
*Pinku no Vizardo! |
_________________ Gdy w czarsmutśleniu cichym stał,
Płomiennooki Dżabbersmok
Zagrzmudnił pośród srożnych skał,
Sapgulcząc poprzez mrok!
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 02-10-2009, 01:01
|
|
|
Dwie zakapturzone postacie weszły do portowej tawerny w Assur. Nie była to zwykła tawerna. Ba cieszyła się opinią największej mordowni w mieście. Przybysze byli odziani w długie płaszcze koloru piasku. Obszerne okrycia zdradzały tylko wzrost swoich właścicieli.
Jedna osoba była tylko odrobinę poniżej średniej ludzkości, natomiast druga była od niej pół metra wyższa i wystawało z pomiędzy głów ,,gości". Niższa osóbka sięgnęła do kaptura ściągając go. W świetle zawieszonych tu i ówdzie brudnych lamp ukazała atrakcyjna twarzyczka. Twarzyczkę okalały czarne włosy spływające z tyłu na plechach do pasa. Czerwone oczęta omiotły pomieszczenie pełne degeneratów i wykolejeńców społecznych. Nieczęsto miała taki widoki do oglądania pomimo bycia istotą która większość istot uważa za brudne ( co jest wierutną bzdurą bo akurat ta demonica bardzo lubiła się kąpać). Jej mina wyrażała teraz mieszaninę obrzydzenia i zaciekawienia. To pierwsze uczucie było tym silniejsze że ci stali bywalcy którzy jeszcze trzymali się na nogach wlepiała się w nią jednoznacznym wzrokiem. Nie uczynili jednak nic ponad to, być może wyczuwając podświadomie że to nie jest najlepszy pomysł i że nie uda się tak jak z tą serwującą drinki kelnerką której już pod tym względem było wszytko jedno.
A może miał na to wpływ jej milczący i wciąż zamaskowany towarzysz stojący za nią niczym monolit. Wtem pomiędzy nią a tym drugim pojawił się....można rzec menel. Zbyt pijany by posłuchać szczurzego instynktu przetrwania nachylił się i szepnął - a raczej próbował szepnąć - jej do ucha.
- Emmmała może ten teges hic!..... - jego brudne łapska zaczęły sięgać w nieodpowiednie miejsca. Wtem szybciej niczym wąż drugi przybysz chwycił nieszczęsnego pijaczka z gardło podnosząc go. Nie zwalniając nawet obrócił się i uderzył nim w ścianę. W wyniku tego ruchu kaptur lekko zsunął się nie spadając jednak. Przerażony menel zobaczył kaskady długich czarnych włosów spływające po ramionach do pasa. Zdecydowanie męska ( i jak mogłaby powiedzieć kelnerka przystojna - gdyby nie uciekła przestraszna na zaplecze) miła obojętny wyraz. Jednak demonicznie szmaragdowe oczy zdradzały jednak prawdziwą furię. Ręka szermierza zacisnęła się trochę mocniej a po ramieniu - niczym robaki - przemknęły błyski elektryczności.
- Nigdy...więcej...tego...nie rób! - powiedział przez zęby zakapturzony po czym znowu się obrócił ciskając ofiarą. Kelner - który w przeciwieństwie do swojej koleżanki zachował zimną krew - otworzył zapobiegliwie wcześniej drzwi. Pijak wyleciał przez nie odbijając się od gruntu i ostatecznie wpadając do wody. Kelner zamknął drzwi nie patrząc co się z nim stało, zresztą nikogo to nie obchodziło a jeśli nawet to nikt nie miał odwagi teraz wyjść. Zakapturzony odrzucił z głowy okrycie i odsłonił płaszcz. Oczom bywalców ukazał się przypięty do pasa miecz stanowiący groźbę...i ostrzeżenie. Oboje wędrowców podeszło do baru. Barman - jakich wiele - był wąsaty i lekko przy kości. Brakowało mu jednego oka czego nie próbował zresztą ukryć prezentując pusty i obecnie zarośnięty oczodół. Jako również jedyna osoba w barze wydawał się niewzruszony na to co się stało, widać nie jedno w swoim życiu przeżył. Czyścił teraz leniwie szklanki brudną szmatą podnosząc głowę. Dziewczyna odezwała się pierwsza.
- Szukamy maga...
- Bardzo doświadczonego i potężnego maga....
- Mag? - zapytał barman zmęczonym życiem głosem - Cóż nie wiem wiele o magach. Ale przychodzi tutaj ktoś kto może wiedzieć....
- Kiedy? - zapytał bez ogródek mężczyzna.
- Przychodzi tu co wieczór.....powinien tu być....- wąsacz zerknął na wiszący na ścianie zegar o zardzewiałych wskazówkach - za jakieś półtora godziny.
- Zaczekamy...
- Czy aby nie chcą państwo udać się gdzieś przez ten czas? - zapytał barman ostrożnie jednooki tonem tresera podchodzącego do nie ułożonego jeszcze lwa.
- Zaczekamy. - powiedziała tym razem dziewczyna. Barman przytaknął nie sprzeczając się.
- Który stolik...Kit? - zapytał Karel. Kitkara raz jeszcze omiotła spojrzeniem pomieszczenie.
- Ten w rogu - powiedziała. To było oczywiste...zawsze to musiał być w ten rogu...nie ważne kto prosi o stolik i gdzie. Tym bardziej że Aragorna dzisiaj nie było. Było za to dwóch chudzielców grających tam w kości dla samego relaksu. Nie mogli grać nawet na zęby bo obaj większość stracili a te które nie były czarne niczym noc. Jednooki barman kiwnął głową w ich kierunku. Widać hazardziści byli bardziej kumaci niż wyglądali bo bez słowa przerwali grę i ruszyli na piętro. Demonica i szermierz usiedli przy stoliku i czekali... |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Sasayaki
Dżabbersmok
Dołączyła: 22 Maj 2009 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma WOM
|
Wysłany: 02-10-2009, 06:29
|
|
|
Sługa Zafara (zwany ze względu na maskę Rysiem) rozpoczął śledztwo. Zaczął od najbliższej wioski, tej samej skąd czarodziej pozyskał ostatnie ofiary. Tak jak się spodziewał nie było tu nikogo. Tym lepiej nikt mu nie będzie przeszkadzał. Zabrał się więc do poszukiwania śladów. Miał szczęście bo ostatnio pogoda była wyjątkowo słoneczna.
Ryś był łowcą i to szalenie dobrym. Nic nie było w stanie umknąć jego wzrokowi. Jak na przykład czarny włos. Dobrze wiedział że w tej okolicy nie ma czarnowłosych osób. Ciemnobrązowe owszem, ale ten włos był tak ciemny jak sama noc. Zgadzało się to z tym co powiedział Zafar o mężczyźnie. Nieco dalej znalazł odcisk solidnego, wojskowego buciora. Był jednak nietypowo mały. Należał więc albo do chłopaczka, albo kobiety. Znał jednak tylko jedną, która nosiła takie.
- Nie powiedział do siebie- to nie możliwe... |
_________________ Gdy w czarsmutśleniu cichym stał,
Płomiennooki Dżabbersmok
Zagrzmudnił pośród srożnych skał,
Sapgulcząc poprzez mrok!
|
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 02-10-2009, 12:25
|
|
|
Po chwili podszedł do nich kelner. Odchrząknął najwyraźniej nieco przestraszony.
- Państwo wybaczą, że przeszkadzam, ale może chcą państwo coś zamówić?
Dziewczyna popatrzyła na niego groźnie. Po czym nie zmieniając wyrazu oczy uśmiechnęła się. Niby zwykły uśmiech, ale w jej wykonaniu chłopaka aż serce zabolało ze strachu.
- Jak znajdziesz odpowiednio zdezynfekowaną szklankę to wino, czerwone, z odrobiną... miodu - specjalnie zrobiła pauzę podczas której kelner zbladł wyobrażając sobie czego może chcieć do tego wina.
- Dotarł impuls? - pstryknęła palcami przed jego nosem.
- T-tak.
- Jeżeli zobaczę że szklanka jest chodź odrobinę brudna. Pożałujecie.
Pokiwał nerwowo potakująco głową.
- A pan życzy sobie czegoś?
Zakapturzona postać łypnęła groźnie na chłopaka, który zrozumiał że nie. Czmychnął zatem czym prędzej na zaplecze wyparzyć szklankę. Ci trzeźwiejsi bywalce łypali chyłkiem na nie bezpiecznych gości. Kilkoro opuściło lokal z nie zadowolonymi minami inni odsunęli się na bezpieczną odległość.
- Coś mi się wydaje że nasz "spec" od magów dzisiaj się nie zjawi - szepnął Kerel nachylając się do Kitkary.
- Skąd ten wniosek?
- Koledzy poszli go ostrzec, że pytaliśmy o niego.
- Mhm. Więc spróbuje tego wina i idziemy na polowanie - uśmiechnęła się szeroko.
Karel też uśmiechnął się przelotnie na jej widok. Zdawał sobie sprawę że lubi kiedy ludzie się jej boją. Kilka chwil później kelner przyniósł jej zamówienie w nieskazitelnym ładnym kieliszku. Wino nie było pierwszorzędnej jakości, ale w miarę dobre. Wypiła je nie spiesznie w miedzy czasie rozmawiając z Karelem na temat okolicy.
- Nawet nie wiemy jak on wygląda.
- No to się dowiemy - Karel wzruszył ramionami. - Zaczekaj tu, a ja się zajmę portretem "zwierzyny".
Wstał podchodząc do barmana, który zabierał szklanki ze stolika na przeciwko. Mężczyzna wzdrygnął się widząc wysoką, zakapturzoną postać nad sobą. Rozmawiali tylko kilka chwil. Barman wyśpiewał wszystko co wiedział na temat poszukiwanego. Nie wiedział niestety gdzie teraz delikwent mógł przebywać. Zapłacił mu za zamówienie towarzyszki po czym powrócił do stolika.
- Zatem facet nazywa się Mar. Jest niższy od ciebie, ma siwe włosy i kij zamiast lewej nogi. Poza tym mnóstwo blizn na gębie. Zazwyczaj towarzyszy mu młody chłopak. Podobno zna się trochę na magicznych sztuczkach.
- Miasto nie jest takie małe. Poszukiwania mogą nam trochę zając. Najlepszym sposobem aby ofiara nie poznała że jest poszukiwana jest obserwowanie okolicy znad ziemi. Jeżeli nie wypełźnie z nory w nocy, to na pewno zrobi to w dzień. Musimy sprawić wrażenie opuszczających okolicę, aby uznał że już jest bezpieczny.
- He, prawdziwa z ciebie łowczyni, Kit - posłał jej miły uśmiech.
- To chyba wrodzony dar.
Dopiła wino. Kiedy wychodzili Karel rzekł dość głośno:
- Cóż opuśćmy okolicę. Poszukamy informacji w innych miastach. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 03-10-2009, 10:13
|
|
|
- Nie przemęczaj się... - powiedział rycerz, spoglądając z troską na dziewczynę... Zupełnie nieświadom faktu, że tacz truchleje na sam jego widok. Bogini zdawała się wręcz przeczuwać, że Velg wybuchnie dziwnym, mhrocznym śmiechem
- Coś ci się stało...? - spytal, widząc nienaturalną bladość na jej licach.
***
Lord Illis Khendarhine patrzył na kadź z hodowanym magicznie życiem. Intrygowało go, po coż Bractwo interesuje rozmnażanie takich istot, jak... te istoty. Cóż, fakt faktem, że magia stosowana w tym wypadku była wprawdzie trudna, lecz leżała w granicy możliwości instruowanych przez niego magów. Ot, chronomancja stosowana - w dogodnych warunkach przyśpiesza upływ czasu kilkadziesiątkrotnie, albo nawet i - kilkasetkrotnie...
***
Po jakimś czasie, możnowladcy zwrócić mogli uwagę na niebywałą plagę szczurów, które wręcz falami wylewać się mogły z kanałów. Szczurów, które rozbiegły się tak, że jakakolwiek próba ich zbiorowej eksterminacji była skazana na niepowodzenie. Wreszcie, szczurów, które do przednówka zdążyły zjeść dużą część zapasów...
***
Tymczasem, w Cormyrze król Azoun VI rósł w siłę. Po masakrze kilkuset Purpurowych Smoków w głębii borów, jego ludzie uwierzyli w możliwość militarnego zwycięstwa nad siłami zdradzieckiej regentki. Oprócz owej akcji, na wzrost morale miał też wpływ ciąg ataków na pomniejsze osady cormyrskie, gdzie rebelianci przechwycili zapasy broni... zapewne przeznaczone dla rekutów, którzy mieli iść na wojnę z tajemniczym Bractwem.
Cormyrska Armia Wyzwolenia rosła w siłę, a Rytgier doglądał dowodzenia już tysiącem Purpurowych Smoków i pięcioma tysięcy pospolitego ruszenia. Wedle jego rachub, choć chwilowo siła ta była zbyt mała, aby poważniej zagrozić planom Alusair Obarskyr, to jakakolwiek poważniejsza wyprawa wojsk regentki poza granice kraju powinna oddać władzę w ręce Chłopskiego Króla. |
_________________
Ostatnio zmieniony przez Velg dnia 03-10-2009, 19:23, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Altruista -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 03-10-2009, 17:56
|
|
|
Mishtan płonęło, Kościół przesuwał się nad miastem i swoją magiczną artylerią masakrował kolejne budynki. Żadna budowla nie miała zostać oszczędzona. Wszystko miało być doszczętnie zniszczone. Ci mieszkańcy, którzy nie zdążyli ewakuować się ze swoich mieszkań, ginęli w pożarze, lub ginęli przygnieceni gruzami własnych domów. Na ulicach zapanowała panika, a ludzie biegali jak szaleni, próbując uciec przed pożarem. Co chwile ktoś się potykał o zwęglone ciało. Wszędzie było tłoczno. Mieszkańcy zbili się w ogromną masę, która kierowała się w stronę bram miasta. Wrota były już dawno wyważone. Nikt nie mógł nad tym wszystkim zaoponować, bo było to niemożliwe. Strażnicy miejscy porzucali swój rynsztunek i przyłączali się do uciekającego tłumu. Domy plunęły, ludzie umierali i tylko jedna osoba się cieszyła.
Altruista, siedzący na fotelu w lustrzanej komnacie, rozkoszował się widokiem płonących domów. Widział wszystko w specjalnych, magicznych lustrach.
- Wspaniałe, no, wprost cudowne - powtarzał co chwile wyraźnie uradowany. Kapłani, stojący za nim, przestępowali nerwowo z nogi na nogę. Wiedzieli dobrze, że Najwyższy Kapłan będąc w takim nastroju jest zdolny do wszystkiego.
- Ohh - Altruista bardzo powoli podniósł się z fotela i podszedł do jednego ze zwierciadeł. Te akurat ukazywało mu obraz uciekających mieszkańców Mihstan. Kapłan delikatnie dotknął dłonią lustra, po czym przytulił się do niego całym ciałem.
- Ci ludzie, oni.... - zaczął mówić do siebie - Oni są wszyscy tacy niewinni.
- Żyli w kłamstwie rozpowszechnianym przez masonów. I nie zdawali sobie sprawy z tego, że można żyć inaczej... że można żyć lepiej. My im dopiero teraz ukazujemy prawdę i obnażamy masońskie kłamstwa.
- Tak! - znacznie podniósł swój głos, tak, iż bardziej doświadczeni akolici zrozumieli, że za chwilę wpadnie w ekstatyczny trans. Po chwili, odwrócił się do swoich kapłanów. W jego oczach można było dostrzec szaleństwo.
- Kic teraz przemawia do mnie! Mówi mi: Altruisto, wyprowadź tych ludzi z domu niewoli! Bądź dla nich przewodnikiem i sprowadź ich na jedyną słuszną drogę! Drogę do miłości! Drogę do zbawienia duszy! Pokaż im wszystkim nasz idealny świat! - Po tych słowach Najwyższy Kapłan złapał się za głowę i przyklęknął na jedno kolano. W lustrzanej komnacie zapanowała cisza. Nikt nie odważył się odezwać i przerwać objawienia Altruisty, bo nikt nie był aż tak głupi. Dopiero po dziesięciu minutach Najwyższy Kapłan podniósł się z klęczek. Wtedy, w jego spojrzeniu nie było już szaleństwa.
- Niech ktoś - odezwał się głosem w którym dawało się wyczuć znużenie- pośle grupę medyków do tych zbłąkanych dusz. Trzeba się teraz nimi zająć i pokazać im nowy dom.
- A co z ocalałymi kapłanami z Mishtan? - zapytał jeden z akolitów
Altruista uśmiechnął się paskudnie - Nie ma żadnych ocalałych...
|
|
|
|
|
|
Caladan
Chaos is Behind you
Dołączył: 04 Lut 2007 Skąd: Gdynia Smocza Góra Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 04-10-2009, 16:44
|
|
|
Aton pozostawił los bitwy innym dowódcą. Miał inny kłopot i dużo ważniejsze. Ekipy Szkarłatnych i Agentów cienia z zbyt dużą łatwością byli znajdowani w obcych miastach. Reszta agentów Sojuszu Równowagi działała bez problemów. Jakiś czas temu zarejestrowano drobny błysk, którego trudno było zidentyfikować. Po kilku naradach wraz z innymi umysłami. Doszli razem do wniosku, że coś musiało się zdarzyć tamtego dnia i jest to związane z splotem. Zrobili eksperyment i do Keczulli wysłali 3 ekipy: Harluańczyków, Szkarłatnych i Pomroków. Przypuszczenia okazały się prawdziwe. Naukowcy odeszli od swoich wcześniejszych obowiązków zaczęli poszukiwać rozwiązania tego problemu. Podczas przeprowadzki z starej bazy znaleziono parę naście karaluchów z mojego świata. Lekko Zmodyfikowano je genetycznie i wypuszczono do najważniejszych miast zachodniego Faerunu. W ciągu następnych dni ich ilość zaczęła drastycznie rosnąć. Były one prawie wszędzie. Aton zgłosił się tą nowinę do pozostałych sojuszników.
................................................................................................
Bitwa się skończyła nierozstrzygnięta i można rzec połowicznym sukcesem. Wojsko Caladana jeszcze nie zgrało się ze sobą. Straty były większe niż powinny być. Wojska Sojuszu Równowagi i Bractwa Mac-u wycofały się. Po bitwie dostałem wiadomość od jednego przywódców tej organizacji o pewnym zdarzeniu(przybycie Daeriana z przyszłości. Nie chce być złapany w dziwnej pozycji z kimkolwiek z MAC-u xD). Mocno mnie zaniepokoiła ta wiadomość. Rozczłonkowałem się i wyruszyłem na południe. |
_________________ It gets so lonely being evil
What I'd do to see a smile
Even for a little while
And no one loves you when you're evil
I'm lying through my teeth!
Your tears are all the company I need |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|