Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Forgotten Realms |
Wersja do druku |
Fei Wang Reed
Łaydak
Dołączył: 23 Lis 2008 Skąd: Polska Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 24-10-2009, 22:31
|
|
|
Nieoficjalny raport specjalny z Luskan do okolicznych miast (za wyjątkiem Neverwinter):
Kilkanaście dni temu nasze miasto spotkała tragedia godna miejsca w Apokalipsie. Niespodziewany atak sprzymierzonych oddziałów Tych, O Których Nie Mówimy, orków i jemu podobnego plugastwa obrócił miasto w ruinę. Z około czternastu tysięcy mieszkańców przeżyło dziewięćset, a i to tylko dlatego, że z niespodziewanym ratunkiem przybył oddział entów niespotykanego rodzaju (oddział liczony w setkach), który rozprawił się ze stacjonującym w mieście odwodem przeklętej armii. Wszystko wskazuje na to, że skierowała się ona w kierunku Neverwinter - z niewiadomymi intencjami. Co ważne: mamy powody przypuszczać, że może ono utrzymywać przyjazne kontakty z wrogiem. Zalecamy daleko idącą ostrożność.
Plotka wyprzedzała informacje. Wszędzie słyszano już o pogromie w Luskan. Raport ten, przesłany przez pozostałych przy życiu magów, nie wyjaśniał też wielu zagadek - ba, stawiał jeszcze więcej pytań. Można się domyślić - taki miał być. Po cóż ktoś miałby informować o odbudowie Luskan (zwanym też Nowyn Luskan przez mieszkańców portu). Ogromną rolę, której nie sposób przecenić, odegrały tu enty. Z ich pomocą nowy port-twierdza szybko nabierał kształtów. Oczywiście nie było mowy o jakiejkolwiek rekonstrukcji miasta - zamiast tego przywódca entów w porozumieniu z magami i reprezentantami piratów oraz "zwykłych" mieszkańców, ustalili jego nowy plan. Port był miejscem strategicznym, zresztą wszyscy piraci, którzy nie byli zalani w sztorc podczas ataku, zdołali wypłynąć w morze, ratując statki i co cenniejsze dobra. Flota była teraz jedyną poważną siłą Luskan, lecz i ona uległa reorganizacji - nowa sytuacja wymagała nowych zachowań - od tej pory do każdego statku patrolowego przydzielany był jeden, dwóch magów, którzy mieli wspierać załogę w trudnych momentach. Oficjalną władzę w mieście mieli magowie, lecz żadne istotne decyzje nie miały być podejmowane bez konsultacji z piratami (pomijając tymczasową dowódcę entów, który natenczas miał głos decydujący). Słaby punkt stanowił ląd, więc punkt ten należało wzmocnić. Nie dysponując żadnymi liczącymi się siłami lądowymi (łączna ich siła wynosiła około stu żołnierzy), postanowiono od lądu się prawie odciąć. Dzięki entom, kamienny mur, docelowo mający okalać nowe miasto, rósł w oczach. Natomiast pamięć tragedii... Neverwinter miało się dobrze. Nikt z Luskańczyków nie miał wątpliwości, że stamtąd przyszło plugastwo, że oni je wysłali. Neverwinter miało się stać już nie tylko wrogiem, ale wrogiem śmiertelnym każdego Luskańczyka. A jakie w tym wszystkim plany miał dowódca entów? Nie zdradzał się z nimi, ale też nikt zbytnio nie nalegał na to. Wystarczała świadomość, że to on ich uratował. Na dodatek krążyła plotka, jakoby w przyszłości miał zamiar szykować się do ataku na siedzibę plugastwa - na Neverwinter. |
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 24-10-2009, 23:04
|
|
|
- Cóż pewnie nie będzie dla was zbytnim zaskoczeniem - zaczął Lucian - ale kiedyś dziewiątka współpracowała z Lodową Iglicą. Wszystko zaczęło się od badań nad sztuczną duszą. - Arcymag spojrzał w nocne niebo - Okazało się że sztuczna dusza musi mieć w sobie kawałek pierwotny ,,naturalnej" duszy. Wykazano że dusza może się dzielić na wiele, bardzo wiele części.....a po jakimś czasie odrasta do stanu poprzedniego. Wtedy podniosły się głosy.....dlaczego nie stworzyć więc maga idealnego? Dziewiątka i magowie Lodowej Iglicy przystąpiliśmy więc do czegoś co zwało się projektem ,,Stigma". Problematyczne stało się znalezienie duszy bazowej. Widzicie duszy nie można zabrać sobie od tak wbrew jej woli. Znalazł się jednak ochotnik. Potężny, bardzo potężny mag który dobrowolnie oddał swoją duszę.
- K-kto? - zapytała ledwo słyszalnie dziewczyna.
- Kto? Mój prapradziadek. Jak widzicie więc nasz kolor włosów nie jest przypadkiem - uśmiechnął się kwaśno. - Dziewiątka chciała stworzyć....dziedziców, uczniów, zastępców nazwijcie to jak chcecie. W każdym mąć razie zarówno proces rozszczepiania i przetwarzania duszy trwał bardzo długo, tak samo tworzenie ciał. Na tyle długo że można liczyć to....w setkach lat. Przez ten czas się urodziłem a także nauczyłem magii. Nie wiedzieliśmy jednak........my! Magowie Dziewiątki daliśmy się tak łatwo oszukać! Ale jeszcze wtedy nie odkryli swoich prawdziwych zamiarów.
- Co się stało? - spytał tym razem Ryś.
- Zaczekali na odpowiedni moment. Wojna Nexus - o której zapewne nie słyszeliście - uszczupliła Dziewiątkę o czterech członków. Wtedy lodowa Iglica wysunęła wniosek żeby tworzone właśnie....istoty, przeznaczyć na front. Dziewiątka była oburzona ale musieliśmy się zgodzić.....przynajmniej otwarcie. Pomagaliśmy więc w eksperymentach. To zapewne wtedy mnie widziałeś chłopcze. Pamiętam że trudno było ustabilizować twój stan....ale dałem radę. To było podczas jakiegoś wypadku. W końcu jednak wyszliście.
Nawet nie wiecie jaka była moja....furia. - tu w okularach Arcymaga odbijał się obraz szalejącej pożogi.
- Spodziewałem się....nie spodziewaliśmy się uczniów. Spodziewałem się tego błysku w ku który będzie chłonąć wiedzę. Wtedy w waszych oczach nie zobaczyłem nic. Byłem wściekły.....to za was oddał duszę mój przodek? Za maszynki do zabijania? Dziewiątka wycofała się w cień. Nie chcieliśmy z tym mieć nic wspólnego. Oczywiście słyszeliśmy o wypadku ale nie interesowaliśmy się tym zbytnio. Założyliśmy że Iglica wybiła was do nogi a powodem był jakiś błąd w ,,programie"....nigdy bym nie przypuszczał że samodzielnie wykształciliście wolną wolę. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Loko
Aspect of Insanity
Dołączył: 28 Gru 2008 Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 25-10-2009, 00:15
|
|
|
- Noc się jakaś chłodna zrobiła, nie uważacie? - rzucił Lucian do milczącego rodzeństwa.
- Loko, wyjdź już. Wiem że tam jesteś - rzuciła cicho Sasayaki.
Spomiędzy drzew wyłonił się wysoki mężczyzna, noc momentalnie stała się jeszcze chłodniejsza.
- Dar, a zarazem przekleństwo, zawsze mnie wyczują...
- Po prostu już się przyzwyczaiłam do tego uczucia.
- A ty dalej wleczesz się za homunkulusami? Ciebie to nie dotyczy, wracaj do domu - wtrącił Lucian.
- Odkąd wmieszałeś w to ją, to także moja sprawa. Ona pomogła mi, gdy wyruszałem na poszukiwania siostry, czas się odwdzięczyć - odparł Loko dziwnym, zmienionym tonem.
- Eh... widzę że się ciebie nie pozbędę. Jeśli chcesz to zostań, jednak... zaraz, chwileczkę i tak miałem ci coś przekazać, ale - Lucian wykonał ręką kilka gestów - muszę się zabezpieczyć. Nie zamierzam teraz z tobą walczyć.
Liść ze zdziwieniem odkrył, że nie może wykonać nawet najmniejszego ruchu. Lucian uśmiechnął się pod nosem i rzekł:
- Dotarła do mnie plotka, że niedaleko Cormyru widziano Muricego, pomocnika Saula. Jako że ci dwaj od zawsze są nierozłączni, pozwala to wysnuć teorię, że Saul nadal jest w Faerunie - arcymag z zaciekawieniem obserwował reakcję Liścia.
Skrytobójca stał nieruchomo, nie poruszał nawet oczami, w końcu Lucian zaczął się niepokoić, zbliżył się do Loka. Iluzja rozwiała się, mag trafił wyciągniętą ręką w pustkę, odwrócił się szybko i zobaczył skrytobójcę za sobą.
- Nie martw się, ja też nie zamierzam cię atakować. Dziękuję za informację, nie omieszkam zweryfikować jej prawdziwości. A teraz nie chciałbym ci poganiać, ale wszyscy z niecierpliwością czekamy na ciąg dalszy historii. |
_________________ That is all in your head.
I am and I are all we. |
|
|
|
|
Shadow Dancer
Dołączyła: 26 Sty 2009 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 25-10-2009, 13:07
|
|
|
Było zimno i zmierzchało a wiatr zaczynał się wzmagać. Szła od trzech dni, a po Przeklętym Magu nie było ani śladu. Stojąc na jednym z wielu wzgórz, zastanawiała się, kiedy będzie mogła zjeść coś innego niż surowa dziczyzna. Gdyby chociaż mogła rozpalić ognisko... Ale nie! Jej musiał się trafić Przeklęty Arcymag Płomieni. Zrezygnowana, ruszyła w stronę małego lasku, w którym mogłaby odespać z cztery godziny, zanim całkiem się ściemni, a ona znów będzie gotowa do drogi.
Coś w krzakach po jej prawej stronie zaszeleściło. I byłaby pewnie gotowa rzucić się w te krzaki z zamiarem zaszlachtowania wszystkiego co w nich siedzi, gdyby nie to cichutkie uczucie w jej umyśle. Ta cienka, niemal niezauważalna nić łącząca jej umysł z umysłem jej towarzyszki już wiele razy im obu uratowała życie. Wtem z krzaków wyłoniła się duża, szara wilczyca o skołtunion"""ej sierści i zakrwawionym pysku, z którego zwisało coś do złudzenia przypominającego sarnią nogę.
Wilk upuścił zdobycz pod jej nogi i powiedział: - Kolacja.
Westchnęła, wzięła padlinę do ręki i powlokła ją w stronę drzew. Tam usiadła po jednym z nich, wyciągnęła nóż i zaczęła zdzierać z nogi skórę. W tym czasie wilk położył się obok niej i spytał:
- Długo jeszcze? Chciałabym już wrócić do domu.
- Nie wiem, Mira. Nie marudź. Ja tez chcę wracać, ale nie możemy dopóki nie dorwiemy tego, po którego wyruszyłyśmy. – Odpowiedziała jej spokojnie miedzy kolejnymi kęsami surowego mięsa. Jakże ona nienawidziła surowizny.
- Raven?
- Co?
- Myślisz, że mogę cię zostawić na jakiś czas samą? Słyszałam wycie nie daleko stąd i pomyślałam, że może... No wiesz...
- Nie kończ – przerwała jej. – Zniknij jak chcesz, ale za trzy godziny chcę cię tu czuć z powrotem. – To powiedziawszy, wyrzuciła za ramię resztki nogi i położyła się na boku, szczelnie okrywając się płaszczem. Zanim zapadła w długo wyczekiwany sen, usłyszała jeszcze:
- Nie martw się, wrócę za nim się obejrzysz – a cienka nić w jej umyśle stała się jeszcze cieńsza.
Jak zwykle nie miała snów.
~*~
Słońce stało wysoko na niebie, a wysoka brązowowłosa kobieta kucając przyglądała się czemuś za ziemi.
- Masz coś? – Usłyszała mentalne pytanie Miry i warknęła zirytowana.
- Jeszcze słowo i poderżnę ci w nocy gardło, wszetecznico.
- Och, więc teraz masz mi za złe, że dobrze spędziłam noc!
- Nie. Po prostu chciałabym już coś znaleźć.
Słysząc ciche ćwierkanie, szatynka spojrzała w niebo, a widząc na nim dwa małe, czarne kanarki wystawiła w ich stronę prawą dłoń. Gdy te tylko jej dotknęły, rozpłynęły się w czarną mgiełkę, a po chwili nie było po nich śladu. Czerwonooka opuściła rękę i zamknęła oczy. Stała tak przez chwilę, nie ruszając się i nawet nie oddychając. Po chwili westchnęła głęboko z zadowoleniem i nawiązała połączenia z wilczycą:
- Ptaszki ćwierkają, ze pewien bardzo zły człowiek kręci się po okolicy.
- Wreszcie – usłyszała w odpowiedzi przesycony rządzą gonitwy i krwi pomruk wilka.
Na jej usta wpłyną zły uśmiech, jej powieki uniosły się powoli i światłu dziennemu ukazały się krwistoczerwone tęczówki jej głodnych oczu.
Wilki zwietrzyły ofiarę i nie zamierzały spocząć, póki nie zatopią kłów w jej karku. |
_________________
|
|
|
|
|
Sasayaki
Dżabbersmok
Dołączyła: 22 Maj 2009 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma WOM
|
Wysłany: 25-10-2009, 19:22
|
|
|
Korzystając z zamieszania jakie wywołał Liść, rodzeństwo puściło się biegiem przez las. Uciekali. Nie wiedzieli dlaczego, przed kim, ani dokąd. Coś w ich głowach, głęboko na dnie, niżej niż w podświadomości, nakazało im to. Gnali w szaleńczym pędzie jak ścigane zwierze przed drapieżnikiem. Wszystkie dźwięki świata zewnętrznego zostały zagłuszone przez bicie ich serc. A w tym biciu słyszeli głos, niski, rytmiczny i pierwotny.
>> Uciekaj. Jak najdalej. Strzeż się Dunkelschwerta. Unikaj go<<
Głos powtarzał to jak mantrę, coraz głośniej i głośniej, aż spowodował ból. Sasayaki i Hashimi krzyknęli. Padli na kolana i starali się zatkać uszy by nie słyszeć głosu. Nic to jednak nie dało. W końcu oboje nie wytrzymali i padli na ziemię bez zmysłów.
Ocknęli się o poranku. Nie wiedzieli gdzie są. Dziewczyna odezwała się pierwsza.
-Hashimi... co się stało?
-Nie wiem... rozmawialiśmy z tym magiem... a potem... nie wiem...
-Loko też... tam był.
-Tak, pamiętam... Myślisz że Lucian mówił prawdę?
-Nie wiem... sądzę że po części tak... część pewnie zmyślił, albo się pomylił... na przykład to o włosach.
-Czemu właśnie to?
-Mamy białe włosy i czerwone oczy... to po prostu albinizm... jak można to dziedziczyć przez duszę?
-Coś w tym jest... Ale wiesz, jeśli to co mówił jest prawdą to... hahaha!- nie dokończył tylko wybuchnął śmiechem.
-To co? Nie śmiej się tylko mi powiedz!
-To znaczy że jesteśmy jego stryjecznymi dziadkami. Hahaha...
Czarodziejka też się zaśmiała. Leżeli tak jeszcze chwilę. Następnie Sasayaki wyczarowała portal do ich pokoju w karczmie. Gdy tylko się tam znaleźli padli na swoje łóżka i zasnęli. |
_________________ Gdy w czarsmutśleniu cichym stał,
Płomiennooki Dżabbersmok
Zagrzmudnił pośród srożnych skał,
Sapgulcząc poprzez mrok!
|
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 25-10-2009, 19:59
|
|
|
Tymczasem Karel zbliżał się do swojej kwatery... gdy nagle wyczuł czyjąś obecność. Zaalarmowany, otworzył drzwi, trzymając miecz w dłoni... by naprzeciw ujrzeć znajomego drowa.
Witaj - Daerian uśmiechnął się, jakby nieświadom faktu, że siedzi sobie na krześle szermierza, w środku chronionego ze wszystkich stron obozu - mam dla Ciebie... nazwijmy to informacją.
Nim Karel zdążył odpowiedzieć, Daerian rzucił na jego łóżko teczkę z koziej skóry, wypełnioną pergaminami.
Talemont Tanthul zdecydował, że stare ciało mu nie wystarcza. A Twoje powiązanie ze światem cieni to dla niego ładna gratka. W skrócie - postanowił zrobić z ciebie wydmuszkę, a skorupkę potraktować jako swoją nową siedzibę. Dane są tutaj, co zrobisz - Twoja sprawa. Ja Cię tylko uprzedzam, jako sojusznik.
Po tych słowach Daerian zniknął. Na łożu pozostała jednak teczka, wypełniona informacjami.
Tymczasem nad terenami MAC unosiło się siedem sióstr, a wraz z nimi wielu innych potężnych czarodziei, w tym Zulkirów. Potężna, pradawna energia wplatała się w barierę, stopniowo ją kurcząc. Przy niezwykłych wyładowaniach atmosferycznych i dźwiękach symfonii, bariera cofnęła się, a jej średnica zmniejszyła się znacząco. Widać było, że sekret pradawnej magii, choć nie w pełni odkryty, był już wystarczająco zrozumiały. Tereny, które miały zostać objęte referendum, odsłoniły się.
Wyślijcie kapłanów. Niech lecza i głoszą prawdę. Niechaj Harfiarze wyślą bardów, by śpiewali po ulicach i przemawiali po placach. Wyślijcie transporty żywności - dzięki Wymiarowi Żyzności oraz zakupom w Podmroku mamy jej dość i dla nich. Poślijcie paladynów, by chronili ludzi przed bandytami i głosili prawdę bogów. I niech kapłani i paladyni nie zapomną wspominać o Ścianie tym, którzy nawrócili się na kicanizm!
Tymczasem Twór otrzymał opatrzony pieczęcią list... zawierający podziękowania za pomoc w odparciu ataku na sojusznika (Luskan) oraz prośbą o określenie swojej oficjalnej postawy dyplomatycznej. Zawierał on także propozycję pomocy dla Luskan od Neverwinter i Przymierza Lordów, zaraz po odparciu ewentualnego i spodziewanego ataku Illithidów. I prośbę o wsparcie militarne niezwykle sprawnych encich wojowników. |
_________________
|
|
|
|
|
Fei Wang Reed
Łaydak
Dołączył: 23 Lis 2008 Skąd: Polska Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 25-10-2009, 20:41
|
|
|
- Luskan? - pomyślał Twór. - Przecież Luskan nie istnieje... Zresztą, tu nawet nie chodzi o to miasto. Jego mieszkańcy w tej chwili i tak nie przyjmą żadnej pomocy z Neverwinter, nie mówiąc o ewentualnej pomocy im udzielonej. Twierdza wprawdzie jeszcze nie ukończona ale...
Na zwoju, który jedna z papużek falistych upuściła w Neverwinter pismem lodu widniało:
Pomocy nie przyjmujemy. Negocjacje dyplomatyczne prowadzić z reprezentantami Nowego Luskanu. Obserwujemy poczynania psionicznych żarłaczy mózgu. Nasza oferta: podczas ich szturmu na Neverwinter zaatakujemy wrogów od tyłu. Po zwycięstwie określimy dalsze stanowisko, łącznie z zapłatą. |
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 25-10-2009, 21:13
|
|
|
Tanthul....ten stary pryk chce go dorwać? Cóż zdarzały się mu gorsze rzeczy. Z ciekawości szermierz otworzył teczkę. Przyglądał się pismom. Niektóre opisywały jaki to rytuał chce odprowadzić stary pryk. Inne zawierały informacje o nim samym. Karel rzucił dokumenty na pobliskie biurko.
- Wydmuszka....po moim, nie jego trupie. - z tymi słowami opadł na łóżko i zaczął wpatrywać się w sufit.
- Ojejka jejka jej. Chyba to było dla nich trochę za dużo. A może to wciąż działa mechanizm bezpieczeństwa zainstalowany w nich?
- Mechanizm bezpieczeństwa?
- Jeżeli tak to efekt widziałeś przed chwilą. Chociaż z drugiej strony ja też powiedziałem trochę za dużo. Nie byli przygotowani. Na twoim miejscu sp[sprawdziłbym czy z nimi wszystko w porządku.
- Zrobiłbym to i bez twojej wypowiedzi. Nie ufam tobie.
- I bardzo słusznie. Ostrożność to bardzo potrzebna cecha. Strzeż ich dobrze, Lodowa Iglica chce ich zniszczyć. Nie chcą dopuścić by efekty ich badań chodziły samopas. Dla mnie ich wolna wola to najwspanialsza rzecz jaka mogła się zdarzyć. I proszę daj im jeszcze to. - Arcymag podał zabójcy kopertę.
- Co to jest?
- To? Cóż to jest rysopis ich brata oczywiście. A teraz idź. Ja muszę się do czegoś przygotować. - Lucian zaczął rysować symbole na glebie z niezwykła starannością. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Costly
Maleficus Maximus
Dołączył: 25 Lis 2008 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 25-10-2009, 22:53
|
|
|
Jak zawsze apartament Moliny w Skuldzie przywitał go smrodem z pobliskich magazynów. Kapłan zdążył się już przyzwyczaić co prawda do tego stanu rzeczy, ale przeskok z wypełnionego zapachem atramentu i pergaminu biura w Kościele Praworządności do śmierdzącego niemożliwym do bliższego zidentyfikowanie odorem karmy dla zwierząt zawsze był wyjątkowo paskudny. Na szczęście Kościół znajdował się obecnie nad Skuldem i gdy tylko było to możliwe Costly nie przebywał w mieście.
Teraz nie było to możliwe.
Z samego rana na tereny objęte referendum wyruszyła Królowa Avalia wraz z świeżo uformowanym dla niej oddziałem specjalistów z zakresu białej magii. Jako, że Królowa słynęła tak z wielkiego serca jak i ogromnej mocy magicznej, jej działania na tych terenach na pewno zwrócą uwagę. Nie jest to w zasadzie konieczne, Bractwo na tych terenach od dawna prezentuje swoją białą stronę, ale charyzmatyczna postać Królowej, która dla wiernych zawsze była uosobieniem wcielonej dobroci to najlepszy symbol jakim można posłużyć się podczas referendum. Niech idący wybrać swój los myśląc o Bractwie mają przed oczami łagodne oblicze Avalii.
Ważniejsze jednak dla Moliny były działania jego pracowników na tych ziemiach. Charakter służb Kapłana był w tym momencie wyjątkowo przydatny. Ich zadaniem jest uświadomić ludzi w Chessentii i pozostałych krajach jaki tak naprawdę wybór ich czeka. Podczas gdy Avalia ma za zadanie stworzyć obraz Bractwa, które to ludzie mogą wybrać, o tyle zadaniem ludzi Moliny jest utworzenie twarzy ich drugiego wyboru. Jako, że państwa te przed rozpoczęciem działań Bractwa były zależne od Mulhorandu i Untheru kampania informacyjna Moliny ma utwierdzić ludzi w przekonaniu, iż wybór Bractwa to powrót na stabilną ścieżkę tradycji, natomiast wybór drugiej strony ma mieć twarz drowa. Ma kojarzyć się z skąpanymi w mroku tunelami Podmroku, krwawymi zbrodniami drowów. I nie było to zresztą kłamstwo, sznurki po drugiej stronie ciągnięte są przez drowa, nienawiść jaką ludzie żywią do owej nikczemnej rasy to największa broń Bractwa.
A to dopiero początek. |
_________________ All in the golden afternoon
Full leisurely we glide... |
|
|
|
|
Caladan
Chaos is Behind you
Dołączył: 04 Lut 2007 Skąd: Gdynia Smocza Góra Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 25-10-2009, 23:44
|
|
|
Thalantyr i stare śmieci
Utrata paru synów Telamonta doprowadziła do smutku, mimo że ci ostatnio spiskowali przeciwko niemu, aby rzucić jego z tronu. Jednakże wykorzystano tą sytuację. Ogłuszono niewolników i dano im rozcieńczony sok Malaugrimma, który przekształcił ich w pozostałych synów Telamonta. Rzucono ich do miasta. Dokładnie rejestrowano ich kroki za pomocą spodków. Zabójcami byli Loko i Grimm. Pózniej głoszono nowinę, że wszyscy synowie zginęli. Materiał zdobyty z akcji posłużył do stworzenia nowych doskonałych zabójców Shade. Było ich 7. Czekali na swoje rozkazy.
Caladan zmartwił się, ale oczy mu się zajarzyły. Najwyraźniej nasi sojusznicy grają podwójną grę. Z Harluii dobiegły głosy, że Kitkara zawiązała rozejm z Lazariusem. Zaczął rozmawiać z obecnymi przywódcami ...........
Następne dni były okresem przygotowań w kierunku północy. Jedynym zmartwieniem było brak komunikatu ze strony Gadów z Chultu i Tabaxi. Aton rozkazał jednej ekipie szkarłatnych zobaczyć co tam się dzieje, a Telamont skontaktował się z swoimi sojusznikami.
Pewnego dnia, gdy słońce wyszło za horyzontu, Thalantyr mocno zatrząsł się. Poczułem obcą potężną istotę, która wdarła się do wymiaru gdzie były koszary. Ginęło dużo istot.. Rozkazałem swoim ludziom, aby odłamali część twierdzy zniszczone w skutek ataku lawy, oraz od odłączyli od reszty bazy, ale już wcześniej ktoś wydał taki rozkaz.
Ataki magiczne odbijały się od potwora. Na szczęście Manipulatorzy neutralizowali kontr czary. Broń też jego imała. Umysł jego był zbyt dziki i pierwotny do okiełznania. Smoki nie nadleciały i straciłem z większością z nich kontakt. Nie wróżyło to nic dobrego. System szybko określił potwora i jego skromne dane, które zdobyto ze zbiorów starych księg, oraz wspomniał o przybyciu Horde, insektów z planu ziemi, informując o ich właściwościach.
Pomyślałem urocze one są. Trzeba zdobyć taki rój. Przestano gasić pożary w Thalathyrze, a zaczęto je bardziej sztucznie rozniecać. Wszystkie oddziały magiczne rzucały ogromną ilość opóźnionych kul ognia i ścian ognia, które zaczęły krążyć wokół bazy z powodu telekinetycznych mocy oddziałów Caladana. Minęły one szerszym łukiem Thalantyr, ale w oddali nic nie było ciekawego do jedzenia. Krążyły wokół Thalantyru, czekając na wyrwę. Do czegoś przybycie Tarrasque się przydało, co dało mi genialny pomysł. W koszarach psionicznie doradziłem, aby wzięli wszystkich z tego pseudo- wymiaru, ponieważ nie warto tracić więcej ludzi. Bestia zauważyła moją skromna ekipę i zaczęła zbliżać się. Część ludzi zaczęła panikować. Szybko odrzuciłem ich z pola rażenia. Czarodziciele zaczęli wyglądać coraz słabsi. Arcysztukmistrzowie niezważając na odpływ własnych sił uratowali Czarodzicieli i resztę. Odeszli z pola bitwy. Zostali jedynie po 2 Manipulatorów, wytrzymalszych Arcynistów, którzy rzucili na siebie wcześniej ochronna przed negatywną energią i na energię, a także paru silniejszych Czarodzicieli , oraz moja osoba. Zaczęto rzucać i modyfikować czary wzmacniające, przyspieszające i ochraniające, które pod wpływem Chaonu były silniejsze i dłuższe w działaniu. Ataki wyssania energii przestały cokolwiek robić. Czekaliśmy jak się zbliży. Posadzka była bardzo wytrzymała i niezwykle twarda, a po namoczeniu niebezpiecznie śliska. Wcześniej nieco stępiła jego pazury u stóp, gdy wdrapywał się . Bestia ruszyła szybko galopem po zjedzeniu przywołańców. Czarodziciele rzucili czar tłusta oleista fala, która rozmyła się po całej podłodze. Kolos pobiegł galopem i poślizgnął się, z dużym impetem rozwalił ścianę i sturlał się na dół, powodując wybuchy ognistych kul. Nic mu nie zrobiły. Wtedy też przybyli zdrowsi Czarodziciele i za pomocą wiatrów odrzucili jego jeszcze dalej. Moi ludzie zaczęli naprawiać prowizoryczną ochronę magiczną. Horda owadów szybko rzuciła się na Tarrasque i całkowicie jego pochłonęła, nie zostawiając niczego z kolosa. Podczas ich posiłku oddziały magiczne sojuszu nie czekały i zaczęły zamykać w ognistej kuli potwory, która zaczęto rozdzielać na dwie części. Gdy już zamknęła się zastawiałem się gdzie je podesłać. W tym momencie pojawił się Szkarłatny i powiedział.
-Zdrada Nimbrulu, zaatakowali oni Chult.
Nie trzeba było zastanawiać się. Velg za tym stał. Od dłuższego czasu nie kontaktował się, mimo że wysłałem mu komunikat o zagrożeniu ze strony łupieżców.
Obie kule wyteleportowano na północny- zachód.
Nad niebami Nimbralu i Lantanu pojawiły się owady. Obie grupy ruszyły w kierunku swoim, aby znowu się połączyć, które zaczęły wszystko zjadać na swojej drodze, nie szczędząc niczego. Zniszczyły one śpiącą stolicę Nimbrulu, oraz spory teren za nią, a w Lantanie podobnie było.
Po całej akcji dowiedziałem się , że prawie wszystkie smoki znikły, oprócz Smoków z Ratteryl(nie umieją latać) i paru innych, którzy nie wzięli skarbu m. in Hoondarrh, "Red Rage”. Inferno był wściekły z powodu utraty skarbów. Oddano jemu i innym smokom chromatycznym rekompensatę za utracone dobra z ich zdobyczy podczas kampanii na dalekiej północy. Bez króla nie była układu. Jedynie umówiono się z smokami o pakt o nieagresję, oraz zyski z kampanii i obiecano też, że znajdzie się sposób odnalezienia ich towarzyszy i straconych skarbów. Smoki wyleciały w kierunku jedynie dla siebie znanym. Po ich odlocie Ruszyłem do Hoondarha, który siedział w swojej pracowni wraz Daurgolothem i Sarrukami, gdzie ostatnio rozmawiał z nimi Thazzar. Dowiedziałem się od nich, że udało się wyhodować młodego Teratomorfa, ale ten rzucił się na króla i razem znikli. Były próby odszukania smoków, ale bez skutku. Po jakimś czasie odbudowano Thalantyr i wprowadzono dodatkowe komendy do systemu obronnego, aby nie byłoby takich już przypadków.
Zamek pojawił się nad stolica Turmishu, który dosyć szybko upadł. Wystarczyło pozbyć się wszystkich popleczników Daeriana i leciutko postraszyć stolicę. Reszta miast szybko „podała się”. Lud zjednano złotem wykopanego z Harluii (którego nie było za wiele ) i jadłem(było dużo), co nie było konieczne, bo po wcześniejszym pobycie ich dochody znacznie wzrosły z sprzedaży towarów luksusowych, oraz poprawiła się stopa życiowa. Zaś po ucieczce Draconów, późniejsi władcy brali zyski do własnej kieszeni zamiast inwestować w kraj. Turmish stał się pierwszym przylądkiem do dalszych podbojów. Arrabianie ruszyli kierunku Turmishu o azyl po zdobyciu ich miasta. Rozpoczęto akcję „ Powrót smoka” Zaczęto zbierać raporty z krain od agentów sojuszu.
Harluaa
W stolicy lud wolał milczeć ze strachu przed represjami takimi samymi jakie spotkały zwolenników nowej ery. Podobno część uciekinierów udało się uratować i wyruszyła w kierunku Lappalayi. Ich los jest nieznany.
Większość społeczeństwa nie zgadzała się pomysłem bratania się z Pomrokami, ale „Król” Harluii był najmądrzejszym wśród wszystkich Elderów i jego wola była święta. Zawsze tak było od upadku Netherilu. 95 Elderów zgodziło się na sąd, bo mieli czyste sumienie i chcieli to udowodnić przed ludem. Nie podobał im się sposób jaki rozwiązano sprawę. Nie miało być tak. Ich poddanie się miało dać czas 5 członkom starszyzny, którzy nie wstawili się, a wyruszyli poza stolicą, w tym minister wojny i głównodowodzący siłami Harluaańskimi Ylian Cazardion i spraw wewnętrznych Harathorn Agryth. Pierwszy zebrał wojsko stacjonujące poza stolicą. Drugi wyruszył wraz silną obstawą do Najwyższych Kapłanów Mystry z Gór Talath, gdzie była druga zapasowa „Crystal Orb” (tym artefaktem kontaktuje się telepatycznie król z innymi Elderami), która została stworzona po przybyciu Pomroków. Miała dodatkowe właściwości. Rejestrowała wszystkie rozmowy i obraz z zamku, oraz mogli ją dotykać jedynie Kapłani Mystry i władca w celu przypomnienia sobie o niektórych sprawach. O tym wiedziało niewielka grupka osób, która najbliżej siedziała obok Króla. Harathorn Agryth zobaczył ostatnie dwa zapisy. Rozmowę Lazariusa z Królem, oraz zamach stanu dokonanego na nie go, a także uciekającą jego wnuczkę. Drugi zapis był chaotyczny niczego nie można było usłyszeć, ale było widać zabójcę, a potem Lazariusa. Rysopis Asasyna pasował do pewnej osoby, którą widzieli jego szpiedzy w obozie Kitkary. Od podpisania poprzedniego dekretu sojuszniczego z Kicanistami. Wiedział z kim miał do czynienia. Ruszył do Haralabla , gdzie pokazano wszystkim zgromadzonym dowódcom obrazy z artefaktu. Byli oni wiernymi sługami zmarłego Króla. Wściekłość od nich wyraźnie biła. Połączyli swoje siły z Ylianem. Agenci Harathorna rozprowadzili plotkę wśród ludności, że Lazarius zbratał się z zabójcami króla i chce oddać kraj obcym, będąc sam naczelnikiem. Nie trzeba było czekać na reakcję. Ludność zaczęła bardziej się wiercić w swoich domach. Po uniewinieniu dołączyli do swoich braci. Wybrano nowego króla i rozpoczęła się wojna domowa. Rada zastanawiała się czy na pewno Pomroki były gorsze od ich po bratańców. Ruszyli oni w stronę stolicy.
Zanim do tego doszło krasnoludy, którzy należeli do Sojuszu Caladana zasabotowali kopalnie złota i innych metali na terenie Harluaa i wywieźli ”Galeony Złota” z magazynów.
Na Północy
Gilithyanki nie udało się nic znaleźć w żadnym mieście Łupieżców. Po prostu znikli.
Do Waterdeep wyruszyła delegacja najważniejszych osób z Evereski i Cormanthoru do szefostwa z Evermett w celu powiadomienia o oczyszczeniu Myth Drannor. Królowa zapytała się na pewno to zrobił Daeriana, a jeden z elfów powiedział nie królowo to zrobiły Pomroki z Caladanem. Ta wybałuszyła oczy. Dodał później nie wiemy czy warto mieszać się konflikt ludzi...............
Neverwinter szła nie duża armia łupieżców, ale sporą ilością Luskańczyków i zniewolonymi mieszkańcami okolic.
Podziemia
Antalabowi udało się po wielu ciężkich próbach uaktywnić giganta Ostorii. Ten stanął, aby strzec miasto, które wiele lat było ostoją drowich tradycji. Od tego momentu druga znienawidzona rasą obok elfów były łupieżcy, którzy zdradzili ich.
Chult
Gady i Tabaxi po upadku Jaskinii Białej Czaszki schowały się w głab dżungli, zostawiając długo tam i prowadząc wojnę podjazdowa. |
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 26-10-2009, 20:19
|
|
|
Zniszczenie miasta wywołało dużą konfuzję. W ramach pomocy ocalalym, Velg oddelegował dwustu magów, którzy mieli wspomóc obronę… Jednakże szarańcza została zniszczona jeszcze przed ich przybyciem, więc czarodzieje szybko wrócili do swych zwyczajnych zajęć. Nic dziwnego, stacjonowanie w pustych zabudowaniach mijało się z celem. W samej mieścinie nie było nawet czego odbudowywać (bowiem żarłoczność plagi została ograniczona do ludzi)… Szczęściem, wbrew przekonaniom sojuszu caladańskiego, Morska Kryjówka nie miała ani stolicy, ani scentralizowanej administracji. Oznaczalo to, że jedynym efektem napadu była zagłada czterech tysięcy ludzi i rozwścieczenie ludu nimbryjskiego…
***
Na Lantanie sprawa miała się zupełnie inaczej. Tamtejsze państwo również nie było scentralizowane, było jednak mniej „umagicznione”. Równało się to znacznie większym kłopotom przy eksterminacji szkodników. Szczęściem, szkodniki owe klasyfikowały metal jako wysoce niejadalny – więc przy „życiu” zachowały się twory techmistrzów. W tym te, które służyły do zwalczania szkodników.
Na ulicach największej metropolii Lantanu rozegrały się dantejskie sceny – dziwne robactwo pochłaniało trupy… A jednocześnie, roboty spryskiwały ciała odpowiednim preparatem (z dużym udziałem rtęci). Tak więc, dopełniła się zemsta pomordowanych – owady wprawdzie ich zjadły, lecz umarly od nadmiaru środków alchemicznych…
***
W Sembii ogłoszono lorda Miklosa Selkirka następnym Wszechwładcą. Zresztą, nie był nim długo – szybko zmieniono jego tytuł na „namiestnika Sembii”, aby podkreślić niesamodzielność sprawowanej władzy. Nie był bowiem władcą kraju samo przez się, a jedynie namiestnikiem Trójcy na ziemii. I to kapłani Trójcy mieli wybierać i odwoływać następnych namiestników kraju.
Takie pochwały powzięła rada Sembii, obradująca w budynku otoczonym przez świętych wojowników. Uchwaliła ona też, pod przymusem, przyłączenie się Sembii do ruchu Purpurowej Krucjaty…
Paladyni skierowali się na wschód…
***
Gady wnet poznały nieskuteczność swej walki w porównaniu z taktyką taboru nimbriańskiego. Rycerze Latających Łowów dostrzegali każdy podjazd z dużej odległości – i oddziały takie witała salwa z muszkietów, poparta kulami ognistymi. To z kolei praktycznie każdy taki oddział niszczyło.
***
Z kolei na Evermeet, delegacja Evereski i Myth Drannor miała wybitnego pecha. Otóż, trafili na przewrót Haerina Sunsworda. Z cichą aprobatą kilku elfich agentów Bractwa (działających w ramach traktatu – który uznawał za zło konieczne przyzwolenie na wszelkie działania Bractwa na Evermeet), spiskowcy mogli się świetnie przygotować. Wynajęli oni kilkudziesięciu ludzi spośród utracjuszy o mniej rozbudowanych kodeksach moralnych i szybko rozbroili straż królewską. Po prawdzie prawie nie napotkali oporu – sfałszowany dokument potwierdzający wprowadzenie stanu wyjątkowego rozwiązał większość trudności.
Po kilkunastu minutach od rozpoczęcia powstania, Wysoki Mag i jego kompani stali już przed komnatą królowej, podsłuchując spod jej drzwi rozmowę.
... zrobiły to Caladan i Pomroki. Przeto, rozważyć musisz, czyopłacalniejszym nie byłoby... – brzmiała podsłuchana część mowy emisariuszy. Ten krótki fragment wystarczył już, aby rozniecić żar w umysłach Eldreth Veluuthry.
Członkowie sprzysiężenia wyważyli drzwi i z krzykiem „Nie będziesz się więcej …, ty …!” (tu relacje dziejopisów są fragmentarycznie; naoczni świadkowie wymówili się kiepskim słuchem) rzucili się na władczynię. Amrauil wprawdzie próbowała się bronić, jednakże przewaga liczebna spiskowców oraz biegłość magiczna Wysokiego Maga przechyliły szalę. Królowa zginęła – a jej zabójcy jeszcze długo miotali pod jej adresem oskarżenia o zdradę rodu elfiego (poprzez poparcie sojuszu ludzi, małżeństwo jej syna z półelfką i podobne). Z kolei posłów, uznanych za współwinnych, też nie czekało nic lepszego – w szybkim procesie o zdradę stanu zostali oni skazani na karę śmierci w trybie natychmiastowym.
Dzień później, kiedy sytuacja w miarę się uspokoiła (a junta, kosztem wielu zabitych, zyskała kontrolę nad krajem), królestwo Evermeet zmieniło nazwę na Jedyne Królestwo Prawdziwej Rasy Czystych Elfów. Królestwo, które za zadanie miało najpierw wymierzyć karę tzw. „zdrajcom”, do których zaliczano Myth Drannor, Evereskę i ichnich sojuszników, a później – opanować cały Faerun w imię Prawdziwej Rasy Czystych Elfów.
***
W imieniu Bractwa, rozkazuję wam odpowiedzieć na bandycką napaść! – otrzymali rozkaz żołnierze w Chondath.
Wszystkie miasta chondackie, wobec przygniatającej przewagi liczebnej wojsk Bractwa i chaosu organizacyjnego, zostały opanowane przez wojska MACu. Niemałą rolę odgrywał tu fakt, że mieszkańcy nie protestowali przeciwko wcześniejszemu obsadzeniu przez nie wszystkich ważniejszych zabudowań kraju. To zaś w końcu się obróciło przeciwko owym mieszkańcom – umożliwiając Bractwu pojmanie i egzekucję władców kraju. Bez przywódców, garnizony miast nie mogły podjąć walki i w większości zostały rozbrojone oraz internowane przez przywódców MACowych. Tylko dwa garnizony zdecydowały się stawić opór – jednakże ich bunt został szybko stłumiony przez nowych włądców. Zjednoczone Chondath stało się kondominium MACu i Chessentii.
Wyznawcy Kica nie panowali tylko nad wsią – ponieważ jednak prawie wszystkie siły Chondath zostały wysłane do tłumienia buntu Sespech, było to tylko kwestią czasu.
Sam baron Foesmasher, władca Sespech, znalazł się nagle w nader kłopotliwej sytuacji. Otóż, wąwóz Wielkich Pagórków, którym wkroczył do owego kraju, został z drugiej strony obsadzony przez pięć tysięcy strzelców Akanaxu oraz pięć tysięcy spieszonej kawalerii tego miasta. W dodatku, siły te wspierało kilkudziesięciu magów. To wszystko uczyniło przejście przez ten wąwóz, a także odcięło jego siedmiotysięczną armię ekspedycyjną od wszelkich zapasów.
Z kolei, od strony Sespech, powstańcy podchodzili do niego zaciśniającym się półkolem. Byli słabiej uzbrojeni i tylko odrobinę bardziej liczni, jednakże świetnie znali teren i byli znacznie lepiej zaopatrzeni. Powodowało to niemożliwość walki z nimi – jakby nawet siły barona zwyciężyły, zostałyby pokonane przez zwykły głód.
Tak więc, niegdysiejszy władca Sespechu wysłał wiadomość do Caladana, licząc na niezbędną pomoc. Inne alternatywy bowiem były nieciekawe – mógł albo poddać się (póki co warunki Bractwa były dość dobre... póki co), albo popełnić samobójstwo.
***
Skrytobójstwo dokonane przez Lokiego, wojna Nimbralska... - te wszystkie zarzuty wystawiały Caladanowi bardzo czarne świadectwo.
Monitoring spodków mógł być dokładny, jednak nie mógł zmienić faktu, że Grim i Loko poruszali się w cieniach i byli od nich bardzo daleko. Powodowało to, że jednoznaczna identyfikacja nie mogła być możliwa – bowiem elfów wzrostu Lokowego na samych ziemiach Bractwa było dwustu pięćdziesięciu czterech, a do tego jedenastu z nich miało podobne rysy twarzy i kolor włosów. Nie wykluczono też możliwości magicznej zamiany wyglądu – nadzwyczaj łatwej dla postaci posiadającej możliwości zabicia książąt Podmroku.
Z kolei, wojna nimbralska... Każde dziecko wiedziało, że w Samarachu i Thindolu strach przed yuan-ti był czymś powszechnym. I każde dziecko wiedziało, że gadzie państwo w tych okolicach musi wywołać wiadomą reakcję. Z kolei, te bardziej wykształcone dzieci wiedziały również, że Nimbral jest seniorem Samarachu, więc zobowiązany jest mu udzielać pomocy na wszelakich wojnach sprawiedliwych – w tym więc zakresie przytoczenie przez Velga powinności seniora w prywatnej rozmowie nie mogło być rozpatrywane jako czyn kwalifikujący się na interwencję zbrojną – raczej na promocję praworządności. Jego późniejsze postępowanie zaś... Cóż, na pewno nie było jednoznaczne, jednakże należało rozważyć fakt, że w wojnie brał udział jedynie jako osoba prywatna – i to zmuszona do tego uczestnictwa magiczną przysięgą. Wobec tego, również nie kwalifikowało się na poważny zarzut.
Co do legionu „Honor” - Bractwo odcięło się od tych działań i nie dostarczało Kitkarze żadnych rezerw. Ba!, wręcz wyrzuciło ją ze swych szeregów. Podejrzany był wprawdzie transport – jednakże, zrozumiałym było, że MAC również chce się pozbyć swoich dysydentów.
Innymi słowy, pismo z wyjaśnieniami, którymi Caladan mógł raczyć swoich sojuszników, nadawało się raczej do toalety niż ambasad dyplomatycznym. Zresztą, jemu akurat mało kto w Faerunie upadł.
***
Tymczasem, wojna w Chulcie nieco zwolniła. Bractwo rozpoczęło operację „Mechanus”, która miała być od teraz głównym priorytetem. Oprócz tego, zniszczono wielką bramę w Mulhorandzie (ustanowiając mniejsze) i rozpoczęto ściąganie dodatkowych sił do Faerunu... |
_________________
|
|
|
|
|
Loko
Aspect of Insanity
Dołączył: 28 Gru 2008 Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 26-10-2009, 21:33
|
|
|
Loko wziął od Luciana kopertę, po czym bez słowa ruszył w kierunku obozu. Pamiętał w której karczmie widział Hashimiego, więc czym prędzej stanął w jej progu. Wymusiwszy od barmana numer pokoju, wspiął się po schodach i cicho zapukał w drzwi. Żadnej odpowiedzi. Lekko zaniepokojony skrytobójca wkroczył cichaczem do pomieszczenia, z ulgą dostrzegł rodzeństwo, śpiące w najlepsze. Kopertę położył na szafce nocnej obok łóżka Sas i zaopatrzył w krótką notkę na temat tego co zawiera, oraz ostrzegającą że nadawcą jest Lucian. Liść popatrzył chwilę na oblicze śpiącej czarodziejki, przykrył ją zdjętym z fotela kocem i wyskoczył przez okno.
***
Ylian Cazardion wkroczył do swojej komnaty. Był zmęczony, cholernie zmęczony, jedyną rzeczą o której teraz myślał była gorąca kąpiel. Długa, najlepiej z bąbelkami. Niedbałym ruchem zerwał rzemień trzymający kirys na swoim miejscu, już wyciągał rękę by zerwać drugi, jednak pewien mały szczegół na jednej z płytek którymi była wyłożona podłoga go powstrzymał. Mianowicie był to palec, ludzki. Ylian zaniepokojony zbliżył się do tego niewątpliwie interesującego zjawiska, zupełnie zapominając o zdjętej do połowy zbroi. Podniósł kawałek dłoni na wysokość oczu, fachowym okiem stwierdził, że palec oderwano szybko i bardzo boleśnie. Nie miał pomysłu kto mógł chcieć go w ten sposób nastraszyć, choć pozostawała też opcja żartu, ze strony któregoś z jego znajomych. Wyjątkowo ponurego żartu. Rozejrzał się czujnie po komnacie, nie zauważył nic ciekawego. Dopiero po pewnej chwili spostrzegł że jego dywan jest w kolorze purpury. Gdy wychodził był jeszcze względnie biały. Ostrożnie podszedł do kobierca, zauważając tym samym krwawe ślady ciągnące się od niego do szafy. Ciągle zachowując najwyższy stopień ostrożności pociągnął za drzwiczki, natychmiast odskoczył, gdyż stało się dokładnie to czego się spodziewał. Z szafy wypadło okropnie zmasakrowane ciało. Widać twórca tego "dzieła" był urodzonym sadystą, gdyż postaci brakowało oczu, uszu, ust i nosa. Nie wspominając o braku kilku palców u rąk i wyciętych kilku organów wewnętrznych. Ylian patrzył zszokowany na makabryczną scenę, gdy nagle stało się coś tak okropnego, że mężczyzna podskoczył na kilkanaście centymetrów mimo prawie pełnej zbroi. "Zwłoki" poruszyły się, powolnymi ruchami zaczęły czołgać się ku Ylianowi. To żart, to musi być żart, myślał panicznie mężczyzna jednak wyjął z pochwy miecz, okropnie okaleczony mężczyzna otworzył usta.
- Y...Ylian... - powiedział ledwo słyszalnym głosem - Ylian...pomocy
W tym momencie mężczyzna zorientował się kogo widzi przed sobą. Ze strachem spojrzał na palec, który bezmyślnie rzucił na łóżko, paznokcie były strasznie poobgryzane. Znał tylko jedną osobę mającą ten denerwujący zwyczaj, Harathorna Agrytha. Spanikowany, jednym litościwym ruchem zakończył bezsensowne zmagania swojego przyjaciela. Odwrócił się do środka komnaty, szukając winnego tego okrutnego czynu.
- Hej - Ylian usłyszał za sobą melodyjny szept.
Nagle poczuł silne uderzenie w głowę, zanim zemdlał pod wpływem ciosu młotem, zdążył zobaczyć niesamowicie wysoką, czarnowłosą postać. To mężczyzna czy kobieta? To była ostatnia myśl która przeszła przez jego umysł.
Kilka dni później z rzeki wyłowiono ciało ministra wojennego, Yliana Cazardiona. Było okaleczone prawie tak samo jak ciało Harathorna Agrytha, znalezione kilka dni wcześniej. Nie było żadnych podejrzeń co do tego, kim jest zabójca.
***
Alusair Obarskryr siedziała na fotelu jedząc pokrojone i obrane ze skóry jabłko. Była wybitnie niezadowolona, ale któż w jej sytuacji cieszyłby się. Sięgała po następny kawałek owocu, gdy w komnacie zrobiło się zimno. Jej ręka powędrowała do sztyletu umieszczonego w bucie.
- Spokojnie, nie przybywam tu by się ciebie pozbyć - usłyszała za sobą szept, odwróciła się w kierunku przybysza.
- Nie znam cię, czego chcesz?
- Jestem Loko, członek bractwa Melior Absque Chrisma. Pragnę złożyć ci propozycję, mianowicie, pragnę być twoim osobistym ochroniarzem.
- Potrafię sama o siebie zadbać.
- Nalegam.
- Jaką mam pewność że nie poderżniesz mi gardła gdy pójdę spać?
- Żadnej - Liść uśmiechnął się, o dziwo kobieta odwzajemniła uśmiech.
- Nie zamierzasz kłamać, a więc dobrze, zgadzam się. Jednak nie wierzę że chcesz to zrobić z dobrego serca.
- W zamian opowiesz mi wszystko co wiesz o Cormyrze.
- Hmm...dziwna prośba, ale jak chcesz. Jeszcze jedno pytanie, zamierzasz być moim cieniem? Chodzić za mną wszędzie?
- Niestety ale czasem będę musiał cię opuścić. Sprawy osobiste i rozkazy.
- Rozumiem. Niech będzie - kobieta wyciągnęła rękę w stronę skrytobójcy.
- Mam nadzieję że będzie nam się miło współpracowało - Liść ukłonił się nisko nie dotykając nawet ręki kobiety. |
_________________ That is all in your head.
I am and I are all we. |
|
|
|
|
Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 27-10-2009, 00:01
|
|
|
Lazarus: teraźniejszość
Lazarus piersze dwie godziny nowego dnia spędził zapamiętując zaklęcia. Potem wypowiedział najsilniejsze z nich. We wszystkich większych miastach Halruy pojawiły się jego podobizny. Projekcje były ogromne, każdy mógł je ujrzeć.
- Drodzy rodacy - zaczął, a jego głos brzmiał nieszczerze. - Jak zapewne wiecie od jakiegoś czasu krążą o mnie pewne, złośliwe plotki. Wielu z was mnie popierało, więc należą się wam pewne wyjaśnienia... Być może zawiodę wasze zaufanie, ale niestety zapomnieliście, że mam charakter Zły. Cóż, z przykrością muszę powiedzieć, że wszelkie oskarżenia to najszczersza prawda. Co więcej, nie są to jedyne moje grzechy... - gdy to powiedział obraz zmienił się. Przeniósł się w otaczające Halruę góry, gdzieś do ponurej groty rozświetlonej jedynie przez obozowe ogniska. Przy ogniu siedziało kilka postaci. Większość nie była ludzka. Jedynym człowiekiem przy ogniu był Lazarus.
- Cóż, goblin to zwykły prymityw - dał się słyszeć myśli widmowego Lazarusa. - Tak zawsze sądziłem, lecz dziś, gdy snuję swój plan znakomity i one przydadzą się mi...
- Nie macie za grosz wyobraźni - strofował swoich rozmówców, w których Halruańczycy mogli rozpoznać najgroźniejszych watażków goblinowidów. - Intelekt? No szkoda mi słów! Lecz mówię dziś do was wyreźnie, niech lepiej mnie słucha kto zdrów! - groził. - Wysilcie choć trochę mózgowia! Za wiele wymagam, czy nie? O królach i tronach tu mowa, a dotyczy to tak was, jak i mnie! Bowiem czeka was szansa życiowa, przyjdzie czas na odmianę, kto wie? Epoka przepychu się skrada po cichu... - zasugerował.
- A co będzie z nami? - zaskrzeczał piskliwie jakiś goblinoid. Niektórzy rozpoznali w nim hobgoblina.
- Słuchajcie uszami! - skarcił go Lazarus, który dawno już stracił cierpliwość do tych istot. - Zachęcam do zgody, a będą nagrody, kiedy spełni się to, o czym śnie, choć się prawo obejdzie nie raz, przyjdzie Czas! - stwierdził z naciskiem. -
- Przyjdzie czas? Niech przyjdzie! Ale na co? - zapiszczał inny.
- NA RYCHŁĄ ŚMIERĆ KRÓLA! - krzyknął zirytowany czarownik.
- A co? Jest chory? - zapytał z głupia frant goblin. Tym razem był to jeden z bugbearów.
- Nie, my go wykończymy! I Elderów też!
- Dobra myśl! Po co nam król! Bezkrólewie! Sialalala! - podchwyciły myśl goblinoidy myśląc o nowych rozbojach.
- DURNIE! Będzie INNY KRÓL!
- Powiedziałeś, że...
- JA BĘDĘ KRÓLEM! SŁUCHAJCIE MNIE, A JUŻ NIGDY WIĘCEJ NIE DOTKNIE WAS GŁÓD!
Pomysł Lazarusa wreszcie przebił się przez grube czaszki potworów.
- Hurra! Niech żyje król, niech żyje! - rozbrzmiała echami ich głosów jaskinia.
- Nie plotę wam żadnych andronów - klarował dalej. - Zaszczyty czekają u drzwi! Należą się mnie, no bo komu? Lecz przy mnie zyskacie i wy!
Obraz ponownie zmienił się na Lazarusa.
- Drodzy Halruańczycy. W chwili obecnej opozycja przestaje właśnie istnieć. Pozaplanarni sojusznicy naszego dawnego króla uwikłani są innymi sprawami, wygląda więc na to, że nie pozostał nikt, kto mógłby ze mną walczyć... Za kilka godzin w waszych miastach pojawią się nowe oddziały garnizonowe goblinoidów. Utrzymają one w nich spokój zabijając i zjadając wszystkich niepokornych... Niedługo dołączą do nich także funkcjonariusze wyszkoleni przez Astrafaxa Minddance! Każdy adept z dostępem do zaklęć powyżej 4 kręgu ma obowiązek zgłosić się do niego na dobrowolne badania prawożądności lub udać się najkrótszą drogą ku granicom kraju. Dotrą tam nie niepokojeni. Ich majątek zostanie jednak skonfiskowany. Ci którzy nie zdadzą badań prawożądności nie ucierpią. Zostaną jednak skierowani do obozu odosobnienia, gdzie będą mogli medytować nad swą postawą moralną podczas prac społecznych w Kamieniołomach Czaszki! Ci, którym się to znudzi będą mogli stanąć przed magami Astrafaxa i dobrowolnie przyjąć zaklęcie Geasu!
Gravewishper:
Nekromanta nie miał problemów z dotarciem do kostnicy, w której złożono zwłoki Ylian Cazardion i Harathorna Agrytha. Przyjrzał się im: były okrutnie okaleczone. Cóż, nie było to coś, co powinno mu przeszkadzać. Wzniósł ręce ku górze:
- Create Greater Undead! - krzyknął słowa zaklęcia.
- Kto był z wami powiedział do swoich dwóch, nowych podkomendnych.
- Doskonale. Teraz idźcie i zabijcie każdego z nich. Zwłoki przynieście mi.
Powoli, bo powoli Halruańska opozycja topniała. Wraz z każdym zabitym rosła natomiast armia ożywieńców Grawewishpera. Przywódcami byli Elderzy i potężni magowie... Tak więc stworzone z nich potwory były niezwykle groźnym przeciwnikiem. Po kilku tygodniach niedobitki oddały się same w jego ręce, lub zginęły.
Wszyscy mieszkańcy Halruy akceptowali władzę Lazarusa. Pozostali padli ofiarą krwawego terroru lub zostali uwięzieni.
Luna The Chosen:
Jeden z owadów, które spustoszyły Pomrok był niezwykły. Stanowił bowiem jednego z magów Lazarusa. Luna musiało powiedzieć, że straciło orientacje. Jednak widok Taraska na terenie twierdzy wroga od razu powiedział mu, co ma robić!
- Bad Taste - wykrzyknął zaklęcie celując w potwora. Mięso stworzenia nabrało ohydnego smaku nawet dla diamentowej szarańczy. Owady odczepiły się od istoty, a jej rany dzięki przyrodzonej regeneracji stwora zaczęły się błyskawicznie zasklepiać.
- Enlarge - dodał czarownik, po czym Tarasek podwoił swoje rozmiary. |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 27-10-2009, 02:38
|
|
|
Karel stał przed budynkiem i słuchał przemówienia Lazarusa.
~Skurczygnat, traktuje ludzi jak narzędzia. - z tymi myślami wszedł do środka. Spacerował jakiś czas po pustych korytarzach po czym tworzył jeden z pokoi. Kitkara spała najwyraźniej spokojnym snem. Pod kołdrą obok niej leżał kształt który mógł być tylko jajem. Zajrzał jeszcze do kilku pokoi odkrywając że wszyscy pozostali również są w objęciach Morfeusza. Udał się do swojego pokoju. Na biurku leżał oprócz teczki pozostawionej przez Daeriana list z pieczęcią Pierwszego Sekretarza. Szermierz poświęcił parę minut na czytanie wiadomości po czym odłożył papier na biurko, bardzo powoli. Tak jakby przygniatał go wielki ciężar. Wyszedł na dwór. Ku zaskoczeniu szermierza na dworze pod ścianą stał Loko.
- Nie śpisz? - zapytał pułkownik.
- Nie muszę...a nawet gdybym mógł nie sądzę by przyśniło mi się coś przyjemnego.
Na to stwierdzenie Karel tylko kiwnął głową po czym stanął koło niego. Stali tak z parę minut aż w końcu szermierz się odezwał.
- Wiesz...przez te wszystkie lata...zabijałem potwory różne i podłużne. Mężczyzn i kobiety, starych i młodych. Przez dziewięć tysięcy lat zadawałem cierpienie. I zdałem sobie sprawę dopiero teraz, wtedy gdy skrzywdzono kogoś kto jest mi bliski. - szermierz podniósł jedną z dłoni do twarzy i zaczął się w nią wpatrywać.
- Stworzyłem niezliczonych mścicieli....bezmyślnie rzucających swe życie na szalę. I przez te wszystkie lata...ja...nie czułem....NIC! Czy wszyscy z nich mieli kogoś kogo kochali? Kogoś kto na nich czekał? Ja...mam ich krew na rękach. Byłem takim egoistą. I ciągle jestem bo dla niej zdolny byłbym popełnić dziesięciokrotność mych zbrodni. Jak ma żyć z takimi uczuciami?! - zakrył oczy dłonią. Liść spojrzał się na niego a w jego chłodnych oczach można było dostrzec coś na kształt zdziwienia. Przez ten czas szermierz się pozbierał.
- Ale nigdy więcej. Jeżeli mam sobie zasłużyć na ta odrobinę szczęścia muszę chociaż raz zakończyć czyjeś cierpienie.
- Nie pomogę ci w tym. Sam musisz nieść swoje bagaże. - odrzekł zabójca.
- Wiem. - odrzekł szermierz po czym zamilkł na chwilę. - słyszałeś to co powiedział ten Lazurus.
- Owszem. Wiem że jego wiadomość była słyszana w całym kraju. - poinformował rzeczowo Liść ale jego nieprzenikniony wyraz twarzy nie mówił nic o jego opinii na ten temat.
- Tacy ludzie....zabiłem tysiące ale każdemu z nich patrzałem w twarz. A oni...Caladan, Lazurus i .....- tu urwał...nie był pewien reakcji Liścia na to co chciał powiedzieć więc przerwał na moment. - Traktują ludzi jak pionki, jak przedmioty. Wiesz o czy mówię prawda? - Loko był milczący jak zwykle ale powoli niemal niezauważalnie kiwnął głową. Jego profesja stawiała go w takiej samej sytuacji jak Karela....nawet jeśli ich odczucia były inne.
- W każdym mąć razie....nie będę cię zatrzymywał Liściu. Jestem pewien że jesteś bardzo zajęty.I ja również mam coś do zrobienia. - po tych słowach szermierz rzucił papierosa na ziemię i zgasił go butem a następnie wszedł do budynku, zastanawiał się czy jego słuchacz też żałuje chociaż czasem swoich ofiar. Sam zabójca spojrzał jeszcze na gwiazdy po czym sam zniknął w objęciach nocy.
Na drugim końcu Fearunu - w Gheldaneth....a konkretnie pod Gheldaneth.
Mag który teleportował Karela nie był przez pierwszą sekundę zachwycony. Dopóki nie ujrzał kto go obudził. Pomimo zbyt wczesnego obudzenia mistrz sztuki przeniósł go do miasta błyskawicznie, prawdopodobnie dla tego by jak najszybciej wrócić do łóżka. Teraz pułkownik szedł kanałami tak jak dwa tygodnie wcześniej. Raz poznana droga nie zwiodła go i Karel stanął przed zawalonym na rozkaz przełożonych wejściem do sali w której spoczywały golemy. Wejście miał być nie do odblokowania....ale pułkownik ,,niedosłyszał" tego detalu przy odbieraniu zadania. Teraz w szpary gruzowiska wkładał małe puste w środku pałeczki z zaklęciem Fire Trap w swoim wnętrzu. Każda miała małe wieczko przymocowane do stalowej cienkiej linki której szarpnięcie otwierało przedmiot. Linki trzymał teraz szermierz i rzeczywiście pociągnął. Karel poczekał aż opadnie pył i kurz po czym ruszył przez nowo otwarte przejście. Po lewej stronie stały nieprzeliczone rzędy mithirlowych golemów natomiast po prawej identycznych ale wykonanych z admantytu. W obu rodzajach widać było braki w kolumnach. To wcześniej przywołane podczas bitwy za pomocą specjalnej wersji zaklęcia Teleport Object - specjalnego wynalazku magów Bractwa - stały, a właściwie nie stały w tych pustych wyrwach w szeregach brakujące konstrukty. Szermierz podszedł do urządzenia które jakiś czas temu zniszczył. Wciąż leżały tam ciała przeciwników których on i Loko usiekli w walce. Gnom i Ernesto zdążyli się już rozłożyć. Na nagich czaszkach wciąż trzymały się włosy - i co zabawne - brody nadając obu zmarłym wygląd krzyżówki świętego mikołaja i Ponurego Żniwiarza. Zmarłych Karel pozostawił w spokoju. Interesowało go to co życia w sobie nigdy nie miało. Spojrzał pod sufit, na wiszącym pod nim rusztowaniu widać było niezliczoną ilość małych...antenek skierowanych pionowo w dół. Szybki rzut oka wystarczył by przekonać się że antenek było tyle ile konstruktów. Nawet więcej jeżeli weźmie się pod uwagę tych których już nie ma. Szermierz podszedł do maszyny wyjmując spod pazuchy książkę ,, O konstruktach: Sługa i kontrola." Przerzucił kilka kartek aż znalazł to czego szukał. Następnie odłożył wolumin na bok i otworzył coś co wyglądało na drzwiczki od pieca. Następnie zaczął wkładać do środka zakupione w mieście artefakty a także te które zdobył podczas licznych bitew. Tu znowu poczuł ukłucie...a właściwie pchnięcie zadane przez wyrzuty sumienia ale wierzył że choć raz postępuje słusznie. Szermierz przyjrzawszy się zawartości maszyny uznał że mogłoby być przedmiotów trochę więcej. Z wyraźnym obrzydzeniem przeszukał zwłoki Ernesta i te poszukiwania nie poszły na marne. Wrzuciwszy co trzeba do maszyny zamknął drzwiczki po czym nacisnął parę guzików co sprawiło że ta zaskoczyła. Jakby na czyiś znak z podłogi wysunęło się coś na kształt mównicy. Krukowłosy wiedział że musi położyć na nim dłonie więc zrobił to, powoli ale pewnie. Gdy jego dłonie dotknęły płyty nie poczuł nic. Już miał je oderwać zdziwiony brakiem reakcji gdy poczuł że ta zaczyna wysysać z niego siły magiczne. Cała sala rozświetliła się błyskami elektryczności, wyglądało to tak jakby doktor Frankenstein urządził sobie dyskotekę. Wyczerpany pułkownik osunął się na ziemię podpierając się jednym ramieniem. Golemy jak jeden mąż podniosły głowy a ich oczy zalśniły niebieskim światłem. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 27-10-2009, 16:42
|
|
|
- A więc mamy umowę? - Daerian spojrzał w oczy rozmówcy.
- Mamy - odpowiedział zapytany - ale oczywiście, trzeba jeszcze uzgodnić...
Kilkanaście godzin później...
- A więc, zgodnie z paragrafem 24 podpunktem 16...
- Mam wrażenie, że powinniśmy się cofnąć do 5.
- Ci wróżbici...
Dwa dni później...
- A więc ostatecznie umowa jest uczciwa i zadowalająca... ale wiesz, to nie do końca zgodne z naszą tradycją.
- Wiem. Umowa bez kruczków prawnych to stanowczo nie w Twoim stylu. Ale nalegam, zapłata jest... bardzo duża.
- Ależ oczywiście, mogę w końcu zrobić wyjątek. A teraz pierwsza część transakcji...
- Weź - powiedział Daerian, oddając w dłonie Asmodeusa dziwny, złocisto-szkarłatny kamień - reszta po wykonaniu... pozostałej części umowy.
Armia zbierana przeciwko Caladanowi zgromadziła się w punktach zborczych. Zapowiadała się jedna z największych magiczno - logistycznych operacji w historii Krain. Dziesiątki, nie, nawet setki portali zostały otwarte i utrzymywane, a żołnierze maszerowali nimi ku większym punktom, skąd otwierano nowe portale. Ostatecznie potężna armia, licząca około 20 tysięcy ciężkiej jazdy, 30 tysięcy lekkiej, 50 tysięcy piechoty lekkiej i 20 tysięcy ciężkiej, a także około 30 tysięcy łuczników, oddział paladynów specjalnie powstrzymanych od wzięcia udziału w krucjacie, ponad sześciuset magów i wiele więcej kapłanów, zgromadziła się dwa dni marszu od Thultantharu. Razem z taborami zawierającymi zapas żywności na miesiąc intensywnych walk. Oddziałom towarzyszyły także smoki, oraz sojusznicze siły MAC, oburzone zdradzieckim atakiem bez wypowiedzenia wojny. Floty nadmorskich państw i MAC blokowały drogę morską, zaś Leviathan wspomagał je, odcinając także podniebną drogę ucieczki. Zbliżał się czas ostatecznej bitwy.
Mniejsze siły zostały zgromadzone na północ od Neverwinter, jednak losy tej bitwy zostały przesądzone niezwykle szybko. Jakże wielką głupotą ze strony Illithidów było opuścić swe jaskinie, gdzie stanowili prawdziwe zagrożenie... Tu, pod gołym niebem ich los był przesądzony.
Przeciw nim stanęło dziesięć tysięcy ciężkiej jazdy, trzydzieści tysięcy piechoty i dziesięć tysięcy łuczników. A także oddziały magów i kapłanów.
Jednak śmierć Illithidom zadał prosty i szybki manewr, zastosowany i opracowany zawczasu... Potężne pole antymagii osłaniało armie ludzi, rozpraszając psoniczne ataki i zaklęcia illithidów, zaś ich niewolnicy odzyskiwali zdrowe zmysły, nim zbliżyli się na strzał z łuku do armii... sytuacja zdawała się patowa, gdy zza pleców mackowatych wyłoniły się drzewce. Był to sygnał.
Ludzkie katapulty wystrzeliły. Kule wypełnione ogniem greckim zalały armię łupieżców. Z nieba spadały dalsze pociski, zrzucane z grzbietów skrytych przedtem w chmurach smoków. Śmierć w ogniu ogarnęła armię Łupieżców. Ginęli dziesiątkami, setkami. najpotężniejsi z magów zdołali uciec i zaszyć się w podziemiach, część Mózgów także ocalała... lecz ich siły zostały rozbite. Ci, którzy uciekali pieszo, ginęli od strzał i mieczy armii Neverwinter, lub od uderzeń konarów drzewców.
Niewolnicy ludzcy i innych ras nie uważanych za złe byli puszczani za kordon, udzielano im opieki. Wielu przeżyło, w tym cudem niemalże połowa pojmanych przedtem mieszkańców Luskan. Gdy po wielu godzinach ogień dogasał, zdjęto pole antymagii, by udzielić pomocy i skorzystać z zaklęć uzdrawiających i przywracających.
Neverwinter było bezpieczne, wielu mieszkańców Luskan uratowanych. Twór zaś... no właśnie, cóż mogło kryć się w jego głowie? |
_________________
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|