Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Forgotten Realms |
Wersja do druku |
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 26-11-2009, 02:13
|
|
|
Karel pomasował szczękę. Nie wiedział o tym ale to puste kości istoty sprawiły że kopniak był mnie szkodliwy niż się spodziewa. Mimo to wystarczył by zabolało i pozbawiło równowagi.
- Tsk, uciekł - stwierdził wstawiając. Nie było sensu go gonić, wprawdzie aura którą wydzielało wszystko co żywe i nieżywa(acz posiadające duszę) bardzo trwale trzymała się rzeczy stałych ale w powietrzu rozwiewa się bardzo szybko. Nekromantyczny stwór mógł odlecieć dosłownie wszędzie. W związku z tym powrócił do obozu po dalsze rozkazy od góry......
Tylko że żadnych rozkazów. Wprawdzie Halruaańczyc dziękowali mu za pomoc w pacyfikacji kultystów ale zapewniali też że żadna dalsza pomoc nie jest potrzebna. Wypełniwszy swoje zadanie a także nie mając dalszy rozkazów Karel ruszył drogą powietrzną. Traf chciał że zatrzymał się po długim locie na odpoczynek.....
.....w Torsch. Szermierz siedząc w gospodzie usłyszał. Ciekawą pogłoskę. Najwyraźniej ostatnimi czasy dosło w mieście do infiltracji. Ciekawe....szermierz wstał od stolika i poprosił o rachunek.
Kapitan straży wpatrywał się w medalion z charakterystycznym symbolem. Ostatnimi czasy każdy kto mieszkał w odległości trzech tysięcy mil od Mulhorandu znał ten symbol. Na medalionie był bowiem feniks - symbol Bractwa MAC. Karel bardzo się cieszył że zdecydował się go zabrać. Dzięki temu bez trudu a przede wszystkim, użycia siły przekonał kapitana kim jest. Głupio był odmawiać komuś z MACu.....szczególnie tak blisko strefy ich wpływów. Tym większe zaskoczenie dowódcy gdy pułkownikzaoferował pomoc w śledztwie, nie zdradzając jednak danych o sobie, poza przynależnością i rangą wojskową. Pierwszym miejscem do którego się udali był miejsce zbrodni.
- A więc jaką zbrodnię tu popełniono?
- Sir...ja...nie mogę tego powiedzieć.
- Doprawdy więc jaką mam gwarancję że popełniono tu jakiekolwiek przestępstwo?
- Sir naprawdę nie mogę zdradzić szczegółów ale mogę zapewnić że przestępstwo rzeczywiście dokonało się w tym domu, nie mogę jadnak zdradzić jaki to był typ przestępstwa. - wyjaśnił kapitan. Szermierz po krótkiej chwili kiwnął głową bez słowa na znak że mu wierzy, jego rozmówca westchnął tylko cicho. W istocie kapitan nie kłamał a pułkownik to wiedział, w końcu usłyszał jego serce*.
Gdy weszli do środka Karel rzucił okiem na pomieszczenie patrząc na słabe ale wciąż obecne ślady aury szermierz stwierdził.
- Było ich czterech.
- Hę? Skąd pan wie sir?
- Widzi pan posiadam niecodzienne umiejętności i jakby to ująć.....mogę zobaczyć pewien niewidoczny dla zwykłych ludzi typ śladu. Wiem ilu ich było ale dopóki nie zobaczę ich osobiście nie wiem jakiej są płci ani jak wyglądają....coś jak długotrwały i niewidzialny ślad ubłoconego buta....rozumie pan kapitanie?
- Chyba tak sir....co teraz?
- Teraz pójdziemy za tym śladem - stwierdził rzeczowo Karel i tak właśnie uczynili. Idąc po śladzie pułkownik doszedł do miejsca gdzie szermierz zidentyfikował że w bandzie była również piąta osoba która pozostała za murami. Poszli następnie po jej ,,śladzie". Piąty złoczyńca okrążył miasto a za Północną Bramą dołączyła do niego pozostała czwórka. Ślad biegł za bramą dalej na zachówd ale tymczasowo wrócili do kwater straży.
- Więc żaden ze strażników nie zginął?
- Nie sir. Większość została ogłuszona ciosem w tył głowy. Tylko ci na posterunku zostali draśnięci sztyletami. Nie zaleźliśmy pocisków. Przypuszczamy że na ostrzach była jakaś substancja usypiająca.
- Hmmmm w środku nocy. I to w sekrecie. Cóż to nasuwa jedną teorię.
- Czy mógłbym ją usłyszeć sir?
- Tak, biorąc pod uwagę ich sposoby działania mogę rzec że to profesjonaliści. Ale też coś jeszcze.....obawiali się ściągnąć zbyt wile uwagi, tym samym nie mieli zamiaru walczyć.
- Nie rozumiem sir...czy na tym nie polega czasem sztuka przekradania się?
-Owszem...ale załóżmy że przedmiotem przestępstwa byłby jakiś wyjątkowo cenny klejnot. Gdyby jakiś zły smok zapragnął go posiąść zaatakowałby otwarcie miasto i go zabrał, to samo jeśliby usłyszał że złodziej który ukradł jego mienie tu przebywa.
- Już rozumiem sir! Gdyby byli wystarczająco pewni swych sił nie byliby tacy ostrożni.
- Dokładnie, wynika z tego że obawiają się przedstawicieli prawa oczywiście w związku z tym chcą zachować swoją tożsamość w tajemnicy.
- Ale co teraz sir? Przestępcy umknęli i nie wiemy w którym kierunku.
Karel podrapał się po podbródku. Czy powinien się w to mieszać? Teoretycznie i tak nie ma nic do roboty ale jakie korzyści miałby wyciągnąć MAC w związku z tym? Jeżeli miałby awansować musi się czymś wykazać. Wtem go olśniło. Po zniknięciu Caladana nastąpiło zawieszenie broni, każda frakcja zajmowała się swoimi sprawami i patrzała bykiem na tą drugą stronę. W związku z tym próba agresywnego powiększenia swych stref wpływów spotkałby się ze wznieceniem działań wojennych. Natomiast ich pokojowe zyskiwanie to co innego. Jeżeli uda się zyskać wpływy w tym mieście to Bractwo zyska kontrolę nad ważnym węzłem handlowym....i to bez jednego żołnierza....nie licząc pułkownika.
- Kapitanie, przemyślałem sprawę i uznałem że nie tylko pomogę dalej w śledztwie ale także ruszę za złoczyńcami w pościg.
- Nie wiem jak panu dziękować!
- Myślę że nie ma też sensu ukrywać mojej tożsamości, jestem pułkownik Karel - na to wyznanie kapitan aż się cofnął.
- N-nigdy bym się nie spodziewał....
- Niech pan się nie denerwuje, jestem żołnierzem i wojownikiem tak jak pan. Ruszę w pościg niezwłocznie jak napiszę wiadomości do moich przełożonych i towarzyszy broni.
~ I do światła mego serca - dodał w myślach szermierz.
- Rozumiem! Rozkażę przygotować konia.
- Nie będzie potrzebny. Ruszam w pościg pieszy.
- C-cóż jeśli tak pan twierdzi sir. - kapitan spojrzał się na niego dziwnie.
-Cóż to muszę się z panem pożegnać panie kapitanie...
- Peters sir!
-Cóż żegnam kapitanie Peters. Postaram się ich dostarczyć z powrotem.
- Sir jeszcze jedno. Otóż dwa dni temu był pewien incydent w Hardcastle. Jeden człowiek pokonał sam duży oddział strażników....podejrzewam że.....
- Rozumiem...ale czas nagli....nie ma chwili do stracenia....do zobaczenia. - stwierdził Karel po czym pościł się biegiem, szybszym niż galopujący koń. Aż zniknął za horyzontem.
W trzy miesiące później czarne skórzane kurtki stały się obowiązkowym elementem stroju każdego strażnika w Torsch. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Fei Wang Reed
Łaydak
Dołączył: 23 Lis 2008 Skąd: Polska Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 26-11-2009, 21:08
|
|
|
W Luskan spadł śnieg. Szybko stopniał. Pierwszy przymrozek zaskoczył mieszkańców, ale ciepło słonecznych promieni szybko zepchnęło w niepamięć chwile mrozu. Szybko, lecz nie na długo. Z północnego-zachodu nadeszły ciężkie, ołowiane chmury, z których nieustannie sypał się biały puch, pokrywając całą północną krainę grubą warstwą śniegu. Luskan zawczasu przygotowało się do tej nieuchronnie muszącej nastać zimy - życie stało się leniwe i spokojne, jakby tej okolicy nigdy nie nawiedziło żadne nieszczęście. Wszelkie ślady zniszczeń zniknęły pod śniegiem. Wszelkie ślady po entach także zniknęły. Od kilkunastu dni nikt nie widział żadnego z tych stworzeń, podobnie Twora. Nawet papużki faliste odleciały w bliżej nieokreślonym kierunku.
Wieść o opuszczeniu Luskan przez enty szybko rozeszła się do okolicznych miast. Niedługo trzeba było czekać na wysłanników z Neverwinter. Ku ich zaskoczeniu, podczas spotkania z Radą Miasta, otrzymali list pozostawiony przez Twora. Jego zawartość zaskakiwała przybyszów jeszcze bardziej. Rada milczała. Rada o wszystkim wiedziała. Rada akceptowała.
Niniejszym Luskan oddaje się pod opiekę wojsk Neverwinter i sprzymierzonych, przy zachowaniu suwerenności administracyjnej(...)
Luskan miało się stać wasalem Neverwinter. Jednak to w żaden sposób nie wyjaśniało, gdzie podział się Twór, jego enty, bryła lodu i papużki faliste... |
|
|
|
|
|
Bezimienny
Najmniejszy pomiot chaosu
Dołączył: 05 Sty 2005 Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych. Status: offline
|
Wysłany: 28-11-2009, 02:01
|
|
|
Inkantacja powoli przechodziła w ostatnią fazę, czemu towarzyszyły dodatkowe efekty wizualne. Gdzieś w połowie zaklęcia woda w jeziorku wróżebnym na środku komnaty zaczęła świecić srebrzystym blaskiem, rzucającym świetliste odblaski na twarze stojących wokół osób. Ponad taflą wody błękitne smugi światła zwijały się w spiralę, w której centrum znajdowała się Łza. Podczas trwania rytuału w powietrzu pojawiały się kolejne kryształowe kule - teraz wszystkie dwanaście, każda z nich świecąca w innym kolorze - wirowały w szalonym tańcu nad głowami magów.
Gdy ostatnie słowo zaklęcia zostało dopowiedziane, przez twierdzę przeszedł silny wstrząs, kryształy znikły w eksplozji szklanego pyłu, a nagły podmuch zgasił wszystkie świece. Ciemność rozpraszało jedynie światło nadal bijące od zbiornika z wodą. Z zewnątrz dobiegły przytłumione krzyki ludzi zaskoczonych pojawieniem się olbrzymiej, nieprzezroczystej sfery która otoczyła całe miasto - oraz tym, ze wszystkie ustawione portale transportowe przestały w tej samej chwili działać.
Kazgoroth spojrzał na lustro wody z zainteresowaniem, po czym, zaczął wciągać nozdrzami przesycone magią powietrze, jak jakieś dzikie zwierzę próbujące zidentyfikować nowy zapach.
- Elfia magia - stwierdził - i to silna. Jeszcze się nigdy nie spotkałem z tak skomplikowaną plątaniną zaklęć ochronnych...
- to Mythal - z namysłem odpowiedział władca Shade - To dziwne. Zaklęcie było odpowiednio potężne, i na tyle skomplikowane, że części z jego elementów nawet nie byłem w stanie rozpoznać, ale wydawało się podążać innymi ścieżkami niż te potrzebne do stworzenia Mythalu.
- Stworzenia? - zarechotał rozbawiony Kazgaroth, nadal z fascynacją przyglądający się znajdującej się na środku komnaty Księżycowej Studni - Nasz szacowny i przebiegły sprzymierzeniec właśnie kogoś okradł.
- "Okradł" to niewłaściwe słowo. W trakcie rytuału część mocy mythali z których czerpałem odwzorowało się w strukturze Łzy. Jestem pewien, że źródła z których te moce pochodzą szybko się zregenerują, i już za kilka-kilkanaście lat wrócą do normy. - na twarzy Bezimiennego widoczny był wyraźny uśmiech, ale w głosie słychać było pewną niepewność. - Nie da się w tej chwili niestety określić jakie konkretnie moce zostały odwzorowane. Część udało mi się rozpoznać, ale zidentyfikowanie pozostałych będzie wymagało dłuższych badań. Nie bójcie się jednak - tu w głosie pojawił się ton wyraźnie udawanej pewności siebie - jestem pewien, że szybko wykryję, jak zdjąć bariery ochronne i antyteleportacyjne, więc nie grozi nam długie uwięzienie.
Gniewne ogniki rozbłysły w oczach Telamonta, ale jego głos brzmiał podejrzanie spokojnie - Nie wydaje ci się, że powinieneś był wszystko lepiej przemyśleć i przygotować? Zaklęcie które właśnie rzuciliśmy było tak potężne, że zamiast kraść przypadkowe moce, których nie możemy kontrolować, można było stworzyć własny mythal, z użyciem tych efektów które by nam odpowiadały.
E tam - Bezimienny, ponownie promiennie uśmiechnięty, nie wydawał się przejęty - to tylko niezaplanowany efekt uboczny. Samo zaklęcie przecież zadziałało perfekcyjnie!
W głębi Wysokiego Lasu powietrze zagęściło się, po czym kropla czegoś z plaśnięciem uderzyła w podłoże. Kolejne odgłosy oznajmiały, że nie był to przypadek odosobniony. Po chwili w głąb lasu podążyła grupka istot wyglądających jak kroplokształtne, różowe galaretki. Kilkanaście minut później w lesie pojawiła się kolejna grupka, a potem kolejna... i kolejna, i tak bez końca. W grupkach pojawiało się zwykle kilka egzemplarzy odróżniających się od reszty rozmiarem i/lub kolorem, ale ogólny wzór pozostawał niezmieniony. Podobne sceny odbywały się również w wielu innych miejscach na terenie Faerunu.
Krucjata Poringów rzeczywiście należała do jednych z bardziej udanych zaklęć Istoty. |
_________________ We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.
The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense. |
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 28-11-2009, 22:20
|
|
|
- Co to za cholerstwo? - stwierdził Karel zgniatając kolejnego poringa butem. Ten tak jak poprzednie zaczął się reformować więc szermierz potraktował go błyskawicami. O dziwo poskutkowało. Znajdując skuteczną metodę pułkownik rozprawił się podobnie z pozostałymi żywymi galaretkami.
~Co to było? -zapytał się w myślach - nigdy czegoś takiego nie widziałem i te paskudztwa pojawiły się znikąd. Czy tak samo było gdzie indziej? - na te pytanie jednak nie znał odpowiedzi w pobliżu nie było również nikogo kto by mógłby ją posiadać. Szermierz stwierdził że po dotarciu do najbliższego miasta wyśle raport wraz z metodą rozprawiania się ze stworkami. Tymczasem miał inne mniej zagadkowe zadanie przed sobą. Złoczyńcy których ścigał wciąż byli przed nim. Karel wszedł na wzgórze i ujrzał panoramę Elbulderu na dole. Miasto znajdowało się w rzecznej dolinie i widać było stąd jak rzeka znika za horyzontem a także jak wyłania się z puszczy. Kare zaczął schodzić w dół podążając za śladem astralnym. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Altruista -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 28-11-2009, 23:21
|
|
|
- A więc to ty jesteś Gaelan Buckberry? - słowa Altruisty były skierowane do młodego mężczyzny przykutego łańcuchami do ściany.
Mężczyzna lekko skinął głową.
- Swoimi działaniami sprawiłeś nam nie lada kłopot. Twoi partyzanci zabili wielu naszych ludzi, ale zostawmy to już. To przeszłość. Powiedz mi kim jesteś naprawdę. Spekulantem? Wywiadowcom? Rębajłom? Bo pospolitym kupcem nie jesteś.
Mężczyzna chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Czterotygodniowy pobyt w lochach MAC-u nie wpłynął dobrze na stan jego zdrowia. Był osłabiony, wychudzony, brudny.
- Czemu nie odpowiadasz? Czekam - Altruista nie należał do ludzi cierpliwych
Tymczasem z ust Gaelana wydobyły się jakieś dźwięki.
- Mówże w końcu! Nie rozumiem co ty tam mamroczesz pod nosem!
- Dornor! - Kapłan zwrócił się do strażnika. - Daj mu trochę wody, ale tylko trochę.
Strażnik, kawał chłopa, wyjął skórzany bukłak i podszedł z nim do mężczyzny.
- Pij - powiedział przytykając mu go do ust. Niepotrzebnie. Gaelan pił szybko i łapczywie.
- Starczy już - Najwyższy Kapłan skrzyżował dłonie na piersiach. – Słyszałeś pytanie?
- Tak - odpowiedział Gaelan.
- Więc?
- Pochodzę z Turmishu i...
- Tak, to wiem – wszedł mu w słowo Altruista. - Z raportu jaki czytałem wynika, że skończyłeś tamtejszą akademie wojskową.
- Tak, później zajmowałem się pilnowaniem interesów mojego kraju… ale skoro mam umrzeć to nie zamierzam wam więcej zdradzać.
- Wiesz, wszyscy kiedyś umrzemy - po tych słowach Altruista stanął przed więźniem i spojrzał mu głęboko w oczy.
- A widzisz, ty akurat nie musisz umrzeć teraz. Mogę ci darować życie. Mam taką władzę. Co ty na to?
W oczach Gaelana zapaliła się iskierka nadziei.
- Darujesz mi życie? Co chcesz w zamian?
Altruista zaczął błądzić palcem po jego nagim torsie. - Trwa wojna i głupio stracić taki zdolny umysł jak twój. Możesz się nam przydać. Jesteś dobrym wywiadowcom. Znasz doskonale ten świat, który dla nas jest obcy. Ktoś taki jak ty przydałby się nam.
- A więc - Gaelan westchnął cicho - jeśli chcę ocalić życie, muszę się do was przyłączyć?
- Tak, musisz także wyrzec się swoich dotychczasowych bogów i przyjąć Kicyna jako Jedynego Boga do swojego serca. On będzie zbawieniem dla twojej duszy i poprowadzi cię do szczęścia.
Po tych słowach Altruista delikatnie przytulił głowę do torsu Gaelana.
- No więc powiedz mi, Gaelanie Buckberry, czy przysięgniesz wierność naszemu bogowi Kicynowi? |
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 29-11-2009, 21:15
|
|
|
Lauzoril, zulkir zaklinań, miał niemiły zwyczaj produkowania się zarówno na radzie zulkirów, jak i poza nią. Było to o tyle niewygodne, że jego poglądy rzadko nosiły znamię zdrowego rozsądku czy jakiejkolwiek
- Niech więc wszyscy wiedzą – kto z czarem przyjdzie, ten od czaru zginie! Takie prawa obowiązują i będą obowiązywać w Thay! Przeto, postuluję – wszystkie działania MACu, jego innych gałęzi, dalej – działania niezidentyfikowanego, acz złowrogiego sojuszu, winny być ukarane! A wrogowie – eksterminowani! Ja, Lauzoril, winienem przeto poprowadzić swą armię na wszystkich naszych sąsiadów! Obiecano nam imperium – i imperium winniśmy dostać, z woli Kossutha i naszą siłą! – gniewna przemowa młodzika wzbudziła aplauz wśród militarystów.
Za czym, zebranie się skończyło. Było nadzywczaj krótkie – zwłaszcza, że wszystko zostało już przygotowane. Kilka godzin później, w Thay miała rozpocząć się rewolta magów – szybki atak na „zdradzieckich” zulkirów i próba przywrócenia starego porządku....
Tak, wiem, krótkie. Za pozwoleniem Daeriana. ;) |
_________________
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 30-11-2009, 22:46
|
|
|
- Do komnat! Zabić zdrajcę! – wykrzyknęła grupa kilkunastu magów, którzy teleportowali się przed pałac jednego z pozostałych zulkirów. Było to hasło. Chwilę później, gdzieś indziej, inny mag (z pomocą kręgu) wytworzył wielką kulę ognia, która uderzyła w wejście do budynku, kompletnie je niszcząc. Czary ochronne nie uchroniły wielkich wrót przed destrukcją – magia użyta przez krąg była zbyt potężna.
Wtedy też towarzysze Lauzorila wpadli do środka, rzucając rozłączeniami Mordenkainena na wszystkie strony. Kiedy już przedmioty chroniące strażników przed wpływem na umysł zostały zniszczone, zulkir momentalnie ich zdominował.
Wszystko (dzięki magicznemu przyśpieszeniu) trwało jedynie kilka sekund. Dalej, mag rzucił zaklęcie zatrzymujące czas i przebiegł dystans do sypialni zulkira transmutacji. Wychodząc z przestrzeni, w której czas płynął inaczej, rzucił jeszcze czar wymiarowej kotwicy na swego oponenta...
***
Zdarzenia, które zaszły w sypialni, nigdy nie zostały wyjaśnione. Zulkir transmutacji później zdawał się ich nie pamiętać, a Lauzoril stał się zupełnie inną osobą.
Pewne jest, że kilkanaście sekund po początku zamachu, wyszedł on z kompleksu i zwrócił się do zaskoczonych spiskowców wiekopomnymi słowami:
- Skończył się okres błędów i wypaczeń...! Przeto, aby go zakończyć – postuluję, abyście się rozbroili i poddali legalnej władzy thayskiej. – kiedy zwolennicy charyzmatycznego zulkira usłyszeli jego (dla odmiany) spokojny głos, wszyscy zamilkli.
Milczenie trwało. Trwało. I trwało kilkanaście sekund, podczas których Czerwoni Magowie zdawali się oceniać sytuację. W wyniku prostej kalkulacji przekonali się, że: pozostali zulkirowie nie wybaczą im zdrady. A nawet, jeśli by wybaczyli – i tak mieliby zakończone kariery. Przy okazji, plotki sugerowały, że przeciwników nowego reżimu Daerian zsyłać zamierza na parszywe wojny.
Wybór jest jasny – musieli walczyć, nawet bez jakiegokolwiek przywódcy. Kłopot był taki, że swoim wahaniem dali sługusom zulkira transmutacji czas na odpowiedź. Innymi słowy – zafundowali sobie zgubę.
***
Wyniesienie nowego zulkira miało w Thay zostać zapamiętane już na zawsze. Nie z powodu nadwyczajnych zdolności magicznych nowych przywódcy, czy roli, którą miał odegrać w historii krainy. Nie. Główny powód był prozaiczny – nie był on nawet Czerwonym Magiem. Był on dla Thay obcy – i przez to stał się symbolem wiekopomnej przemiany, która zaszła w thayskiej ziemi.
Obcy czy nie obcy, obaj magowie byli bez wątpienia największymi przywódcami na Płaskowyżu. Daerian, reprezentujący stronnictwo żądne szybkich przemian – i Wolfgang, wokół którego wnet skupili się delikatni izolacjoniści i zwolennicy spowolnienia zmian. Po prawdzie nie było ich zbyt wielu – lecz niektórzy magowie starej daty uważali jego poglądy za wyjątkowo rozsądne (przynajmniej w kwestii przekonania, że wielkie przemiany powinny dokonywać się stopniowo).
***
Z kolei, do samej siedziby MACu pomknął posłaniec. W jego umyśle tkwił urok Wolfganga, który miał zagwarantować, aby nikt z Bractwa nie próbował się tłumaczyć, że „nigdy nie dotarł do nich taki posłaniec”.
Posłaniec niósł przy sobie krótki list.
Najczcigodniejsi bracia
Mimo wielkiej i bezinteresownej miłości, jaką żywimy dla Was, serca nasze są zmartwione. Jakkolwiek pewni jesteśmy, że nie macie z takowym działaniem nic wspólnego, żądać musimy wyjaśnień. Wydarzenia w mieście Almorel nasuwają bowiem wrażenie, że ktoś z Bractwa mógłby mieć udział w owym haniebnym incydencie. Przeto – wymagać musimy, abyście dostarczyli nam wyczerpujących odpowiedzi na dręczące nas pytania. Chcemy, abyście dostarczyli nam wszelakiej wiedzy o udziale jenerała Norrca w owych wydarzeniach – w szczególności wyszczególniając, czy ów osobnik działał z rozkazu Bractwa. Nie wątpimy w Waszą niewinność – jeśli jednak zaprzeczycie swojemu udziałowi, zmuszeni będziemy żądać od Was wystosowania do Waszego jenerała żądania usunięcia się z miasta i uiszczenia jego władzom stosownej rekompensaty. W przeciwnym wypadku, będziemy zmuszeni potraktować Waszego jenerała jako buntownika i kryminalistę, którego na mocy prawa będziemy zmuszeni pojmać i postawić przed legalnym sądem miasta Almorel.
Zulkirowie Thay.
Pod pismem widać było pieczęcie zulkirów, potwierdzające autentyczność dokumentu. |
_________________
|
|
|
|
|
Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 01-12-2009, 00:20
|
|
|
Lazarus:
Prywatny okręt powietrzny Lazarusa mknął po niebie nad Shaar. Mag osobiście udał się z misją dyplomatyczną. Odwiedził w pierwszej kolejności Dambrath, gdzie przyjęto go jak wyzwoliciela. Nienawiść do kultu Lowiatar sprawiła, że tubylcy z radością oddaliby się nawet w ramiona diabła. Lazarus zapewnił nowego władcę o swej przyjaźni i wsparciu dla jego kraju. Nowy władca podziękował mu z uśmiechem. Z radością przyjął też projekt Lazarusa.
Wizyta w Lurien była dłuższa. Niziołki nie całkiem zdawały sobie sprawę kto przybył, po co i dlaczego. Gdy zorientowały się kto stosunki ochłodziły się. Jednak, gdy rozmowa zeszła na Damrath i podziemne kopalnie Lurien oraz drowy klimat ocieplił się. Koniec końców Niziołki zgodziły się na wszystko, pod warunkiem, że same nie będą musiały nadstawiać karków i zajęły się własnymi sprawami.
Wizyta w Wielkiej Rozpadlinie na początku wypadła jeszcze gorzej niż w Lurien. Krasnoludy żywiły wątpliwości. Krasnoludy były wrogo nastawione. Krasnoludy użyły takich słów, jak "zdrajca" i "uzurpator". Lazarus jednak sprytnie skierował rozmowę na Dambrath. Faktycznie, obalenie pro-drowich rządów spotkał się z uznaniem. Gdy mag wspomniał o koncesjach handlowych krasnoludy popatrzyły na niego chętniej. Gdy przedstawił swe dalsze plany i poparcie Niziołków okrzyknięty wielkim przyjacielem krasnoludów, a z sali spotkań wyniesiono go na rękach wśród wiwatów.
Już kilka później w Rozpadlinie zaczęły lądować latające statki. Ładowano na nie beczki z nieznaną zawartością. Śmierdziały naftą.
Wielkie transporty broni i wojowników skierowano do Lurien i Dambrath.
Shaar:
W Shaar panowały upały. Trawa na stepie wysychała i żółkła.
Halruaa i zachodnie protektoraty
Halruaa zawsze miała flotę. Nie była wielka i znaczna, ale istniała. Statki nagle zyskały na znaczeniu. Wielkie transporty sprzętu i żywności skierowano do Thindol. Wyszkolonych specjalistów i instruktorów oraz oddziały garnizonowe i część goblinoidów przerzucano też do Dambrath i Lurien.
W Tashalar sarkano. Docierało do niego niewiele zaopatrzenia. Coraz głośniej narzekano na brak portów na północy.
W obu państwach walki z gadzim ludem toczono pełnią sił. Nie było dnia, by nie drżała w nich ziemia. Magowie Lazarusa testowali tam swe moce i nabierali coraz większej wprawy. Głębie Jaszczurów, tajemne, podziemne domeny Yu-Anti i Jaszczuroludzi umierały. To, co na powierzchni było groźnymi wstrząsami tektonicznymi w stabilnych tutaj regionach Podmroku było prawdziwym piekłem. Starożytne, prehistoryczne miasta burzono jedno po drugim. Stojący na powierzchni magowie spuszczali z łańcuchów siły tektoniczne, a pod ziemią, na skutek tąpnięć i zawaleń stropów ginęły tysiące jaszczuroludzi.
W Halruaa Lazarus zyskiwał coraz większą popularność. Nabytki ziemskie i nadania w Dambrath, wielkie zamówienia dla wojska, wzrost handlu z zachodem: wszystko to sprawiało, że lud zaczynał się bogacić. Coraz chętniej więc godzono się z rządami dyktatora.
Dambrath
Za złoto z obrabowanych skarbców świątynnych i z majątków arystokracji oraz za fundusze podarowane przez krasnoludy z Wielkiej Rozpadliny wybudowano wielkie obozy szkoleniowe. Krasnoludzcy i Halruuańscy instruktorzy uczyli tam młodych ludzi walki pod ziemią. Szykowała się wielka ofensywa. Członków gwardii świątynnej osadzono w karnych kompaniach lub wygnano. W przyszłości mieli oni dowieść swej lojalności Dambrath i wyzwolicielom lub umrzeć. |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
|
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 01-12-2009, 10:41
|
|
|
Północ:
Wśród północnych sprzymierzeńców nie działo się wiele. Trwały wspólne treningi i szkolenia, a także nauka posługiwania się łukiem wśród ludzi, szkolonych przez elfy. Armia Silverymarches, Waterdeep oraz Neverwinter coraz bardziej zaczynała tworzyć jedność.
Tymczasem w Twierdzy Zhentil trwały tradycyjne wręcz czystki związane z przejęciem władzy... szczególnie, gdy osoba nowo obejmująca ową władzę nie wykazywała się specjalnym szacunkiem dla kościoła Bane'a, ani do religii w ogólności. Z drugiej strony nowy przywódca nie miał nic przeciwko kościołowi, jeśli ten uzna jego władzę, więc po wzajemnych próbach sztyletowania, rzucania klątw, uroków i zatruwania pokarmu zaczęto już osiągać konsensus. Innymi słowy, kościół zachowa pozycję wiodącą, ale jednak będzie podlegał władzy świeckiej... czyli Narthasowi. Wybór nowego przywódcy krasnolud uznał zaś za sprawę wewnętrzna wiary... co przy okazji spowodowało dalsze osłabienie kościoła i zmniejszenie jego liczebności.
Lantan:
Grimson był w swoim żywiole. Gnomy też. Ilość przechwyconych wrogich technologii, szalone zdawałoby się, ale działające na prototypach pomysły krasnoluda i zdumiewający, wiecznie płonący węgiel przez niego dostarczony... i pieniądze! Pieniądze na badania!
Nad Lantan unosiła się chmura kurzu i popiołu. Fabryki i warsztaty pracowały pełna parą, a coraz to nowsze i ciekawsze pomysły schodziły z nowych linii produkcji.
Więcej niż wiele spośród nich miało zastosowanie militarne.
Grimson nadal jednak nie wypróbował swojego najbardziej szokującego i trwającego od dawien dawna projektu.
Thay:
Czyż trzeba wiele mówić? Nie czekano na odpowiedź z założonymi rekami.
Menzoberranzan:
Gromph radził sobie wyśmienicie, a nowy porządek utrwalał się. Bunty zostały zduszone i zażegnane, a oportunistyczne drowy odnalazły się w nowej sytuacji. |
_________________
|
|
|
|
|
Caladan
Chaos is Behind you
Dołączył: 04 Lut 2007 Skąd: Gdynia Smocza Góra Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 01-12-2009, 20:43
|
|
|
Przysięgam- rzekłem
Po pewnym czasie Gaelian skontaktował się z swoim współpracownikami i powiedział, że jest zmiana planów.
........................................
Morze Spadających gwiazd
Na plażach tego akwenu zaczęły pojawiać coraz częściej ciała morskich stworzeń. Najciekawsze że nie znaleziono żadnego Morskiego elfa , ani Trytona. Z ich ust wylatywała bardzo dziwna zielona substancja, która spływała dalej do morza. Mieszkańcy nadmorskich wiosek wzięli to za zły znak. Druidzi z Szmaragdowej Enklawy zaczęli badać sprawę.(negatywne skutki bakterii ściekowych)
Sprawa Elfów z Evereski
Po ataku DaemonFrey na miasto Evereskę. Elfi Uciekinierzy podążali w kierunku krajów sojuszu Daeriana, oraz na ziemie członków Purpurowej Krucjaty w celu zmotywowania uaktywnienia ich że sił przeciwko pozostałościom sił Bractwa Równowagi. Ludność zachodnich krajów i Purpurowej Krucjaty tych krajów bała się i nie czuła się bezpiecznie dopóki latał Thultanthar nad ziemiami Faerunu. Słyszeli wiele rzeczy o bestialstwie Pomroków, DaemonFrey i całej reszty. Ciągle o tym trąbili Harfiarze. Czekali na decyzje władz sojuszu Daeriana.
Lantan
Produkcja szybko szła, ale pewnej nocy na zewnątrz zaczęto słyszeć dziwne odgłosy jakby skrzypienie. Setki Mrocznych Drzewców rozlazły po Lantanie, niszcząc wszystko po swojej drodze. Była to zemsta za spalanie ich braci. Po pewnych stratach udało się pokonać te bestie. Po dłuższym dochodzeniu gnomy doszły do wniosku, że ktoś dodał żołędzie Mrocznych drzewców do nasion Księżycowego drzewa. Wysłali depesze w tej sprawie na wschód. Po tym zajęli się swoimi sprawami. |
_________________ It gets so lonely being evil
What I'd do to see a smile
Even for a little while
And no one loves you when you're evil
I'm lying through my teeth!
Your tears are all the company I need |
|
|
|
|
Bezimienny
Najmniejszy pomiot chaosu
Dołączył: 05 Sty 2005 Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych. Status: offline
|
Wysłany: 02-12-2009, 15:50
|
|
|
Morze Upadłych Gwiazd
Chronić naturę we wszystkich jej formach
Kontrolować ekspansję ludzkości
Rozumieć, że natura to nie tylko lasy
Te trzy z sześciu podstawowych dogmatów były w ostatnich dniach poruszane w znacznej części dyskusji prowadzonych wśród druidów Szmaragdowej Enklawy. Dyskusja rozpoczęła się już wcześniej, gdy Wybrani trójki bóstw natury podejrzanie łatwo zgodzili się na dość... nowatorskie pomysły obcego przybysza, a potem zdecydowali się o opuszczeniu świętego miejsca w obliczu stosunkowo niewielkich sił wroga. Do tej pory szacunek, jakim Wybrańcy cieszyli się w organizacji wystarczał, by załagodzić głosy sprzeciwu - teraz jednak, w obliczu nowych doniesień, sytuacja się zmieniła. Doniesienia o katastrofie ekologicznej w rejonie Morza Alember, a zwłaszcza o jej skali, były niepokojące - badania wykryły tam zatrucie substancjami obcego pochodzenia, które wykazywały duże podobieństwo do tych, które obcy mówiący na siebie Aran Draco Thays oferował, jako doskonały środek na zanieczyszczenia. Równie złe wiadomości związane były z drugim darem Obcego - księżycowymi drzewami, które, jak okazało się, w pewnych warunkach mogły zmieniać się w krwiożercze drzewce. Co bardziej konserwatywni z druidów (czyli zdecydowana większość) coraz głośniej domagali się wyjaśnień, oraz zmiany polityki organizacji na bardziej tradycyjną. W tej sytuacji przywódcom Enklawy coraz trudniej było ukryć przed resztą organizacji fakt, że ich boscy patroni również nie są z ich działalności zadowoleni, co wyrazili zdejmując z druidów status Wybranych. Przekonani o słuszności swoich działań Starsi mimo wszystkich przeszkód próbowali utrzymać obrany kurs - i sytuacja taka mogłaby trwać jeszcze długo, gdyby nie to, że bogowie wreszcie stracili cierpliwość. Eldath i Mielikki były łagodniejsze - ograniczyły się do odebrania swoim byłym wybrańcom magii druidycznej, aż do przyszłego naprawienia swoich win. Silvanus w tym wypadku był równie bezwzględny, jak natura którą uosabiał - stary Hierofant w trakcie dyskusji poczuł, jak opuszcza go nie tylko magia, ale i wszystkie inne błogosławieństwa Ojca Dębów - w tym to, które utrzymywało go w dobrym zdrowiu i kondycji nawet pomimo jego podeszłego wieku. Ziemia nad jego grobem była jeszcze świeża, gdy trójka nowo podniesionych, bardziej tradycyjnie nastawionych Wybranych zdecydowała o najbliższej polityce organizacji, w której dwoma pierwszymi punktami były najwyższa ostrożność i podejrzliwość w stosunku do działań i motywacji wszystkich sił pozaświatowego pochodzenia, oraz skierowanie wszelkich możliwych środków w celu zminimalizowania szkód ekologicznych wyrządzonych przez Arana Draco Thaysa.
Evereska
Uciekające z Evereski elfy kierowały się głównie w kierunku Scornubel i Elturel (skąd mogły się dalej bezpiecznie udać do Baldur's Gate lub Waterdeep), albo próbowały się przebijać na północ do Silverymoon. Tylko nieliczna część próbowała udać się przez Goblińskie Marchie do Cormyru, a tylko zupełnie zdesperowani zaryzykowali przejście przez Anauroch w stronę Dolin. Król Azoun VI, otrzymawszy wiadomość o zdobyciu Evereski przez armię orków i goblinów posiadającą wsparcie istot demonicznych rozkazał wzmocnić czujność sił granicznych oraz zarządził przesunięcie sił w północno-zachodnią część kraju. W obecnej sytuacji wiele więcej nie mógł zrobić - sytuacja polityczna w Cormyrze była względnie stabilna, ale większa część armii nadal przebywała poza domem - te siły które w kraju pozostały były absolutnie konieczne do utrzymania porządku. Utrzymanie sił w Sembii, która nadal bardzo niechętnie uczestniczyła w Krucjacie, było jeszcze istotniejsze. A w tym czasie sama armia krucjaty nadal siedziała w Vast, rozdarta sporami politycznymi, oraz konfliktem pomiędzy oboma głównodowodzącymi.
Sakkors - gdzieś w rejonie wysp pirackich, nad Morzem Spadających Gwiazd
Bariery nadal otaczały miasto, nie wykazując chęci do zniknięcia, lecz problem opuszczenia odizolowanej w ten sposób twierdzy udało się rozwiązać.
- Czy to na pewno jest bezpieczne? - dopytywał się podejrzliwie jeden z Halruańskich magów.
Biorąc pod uwagę fakt, że portal z którego mag miał właśnie skorzystać należał do skutków ubocznych Krucjaty, podejrzliwość była uzasadniona. Dodatkowo portal odbiegał trochę od wyobrażeń jakie tradycyjni użytkownicy Sztuki mieli o magicznych przejściach. Środek Komnaty Przywołań zajmowało jeziorko księżycowego blasku. Poprzez warstwę świecącej srebrnym blaskiem wody widać było jeden z ogrodów w Halarahh i podnoszących się z ziemi magów, którzy już zdążyli z przejścia skorzystać.
- Oczywiście - odpadł z pełnym przekonaniem Bezimienny - Nie ma się czego obawiać, nie jest wcale tak wysoko, jak się wydaje. - po czym bez uprzedzenia zepchnął nadal niezdecydowanego czarodzieja z prowadzącego do Kryształowego Zwierciadła pomostu prosto w sam środek otwartego portalu.
Plum - dodał zadowolony - To kto następny? |
_________________ We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.
The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense. |
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 02-12-2009, 16:26
|
|
|
- Nowy tharchion przybywa!
- Zaraza! Znów ustanowią nadzwyczajny podatek!
- Ino wieże im w głowach - pewno zamknie się w jednej i nosa nie wyściubi poza nią!
- A co mi tam tharchie! Krowę mi pan ustrzelił i mu nie popuszczę! Trzysta złotych monet krasula - i za taką nawet tharchionowi gotów jestem proces wytoczyć! Boć z tharchiońskich włości ludzie mi ją ubili!
Takie wieści rozbrzmiewały po całym Alaorze. Wnet jednak dominację zyskało stanowisko ostatnie, wyłożone przez niejakiego Borynę. Wyspiarski ludek wnet uznał, że wcale nie obchodzą go wydarzenia wielkiego świata - i jął popierać starania Boryny o uzyskanie rekompensaty za utracone krówsko. Nic zresztą dziwnego - po zawarciu zawieszenia broni ludzie zapał wygasł. Ludzie wciąż nie mogli zapomnieć o swej nienawiści do MACantów, ale przypomnieli sobie o wszystkich różnicach dzielących ich z Thay... Wybór von Andelligena (czy Lauzorila - jakie to miano wciąż stosował poza kręgami Czerwonych Czarnoksiężników) na władcę wyspy nic nie zmienił.
***
- Siedem galeonów przybyło do portu, mości Lauzorilu. - kornie zameldował Alaorczyk, służący jako wolandowy kamerdyner. Jego pan przyjął wiadomość w milczeniu, tylko w duchu miotając przekleństwa. Był Andellingenem tylko dla kilkuset Czerwonych Czarnoksiężników. Pozostali ludzie wciąż myśleli, że wakat na stanowisku nigdy nie istniał, a za zaklinania odpowiada odmieniony Lauzoril. Sprawiało to, że utrzymanie tajemnicy było zdecydowanie prostsze - ale jednocześnie wymuszało zachowanie stosownych pozorów.
- Niech wyładują wszystkie towary, a później winny utrzymywać stan ciągłej gotowości. – zarządził i opadł na rzeźbione krzesło, które pełniło tutaj rolę tronu.
Kilka minut później, do sali wpadł zdyszany mag . Od progu podniósł lament „Ryby padają! Krakeny wyrzucone na brzeg! Trują! Kilku rybaków padło od konsumpcji złych ryb!”, skupiając na sobie uwagę całej wieży i zaskakując Wolfganga. Zulkir spodziewał się wszystkiego oprócz „zemsty wód”, niemniej – politycznie był to dla niego prawdziwy dar losu. Delikatny uśmiech, na który sobie pozwolił, powiększył się jeszcze, kiedy słuchał o objawach występujących u ryb. Wreszcie, zwrócił swą głowę ku posłańcowi i wydał dyspozycję:
- To musi być rybia grypa. Ogłoście ścisłą kwarantannę całej tharchii alaorskiej! Nie możemy ryzykować nadmiernych kontaktów ze światem zewnętrznym!
***
W ciągu następnych kilku dni, wojsko Thay dokładnie przeszukiwało Alaor. W ostatniej bitwie MAC użył gnomie sieci portali, a zważywszy na tradycję magiczną Mulanów, nadzwyczaj prawdopodobne było, że portalów było sporo więcej. Na szczęście, magowie tharchii mieli dostęp do magii wykrywającej portale i poszukiwania szybko przyniosły efekty.
W kilka dni zlikwidowano kilkanaście portali. W ten sposób, z wyspy zniknęły wszystkie portale. Nie było już sposobu, aby na wyspę przenosić duże armie – pominąwszy oczywiście drogę morską.
***
Podróż do siedziby Iakhovasa okazała się zaskakująco bezpieczna. Czerwoni Magowie szykowali się na ewentualność potyczki bądź zasadzki ze strony sahuaginów, lecz Ten, Który Pływa z Sekolahem okazał się stworzeniem rozsądnym.
- ... wobec czego oferujesz nam JEDZENIE w zamian za ochronę...? - oburzał się malenti, wymachując trojzębem przed nosem swego rozmówcy. Ten zrazu nie reagował na gesty oburzenia, aż wreszcie uchylił się przed aż nazbyt niebezpiecznym ciosem.
- Mości Iakhovasie, zdaję sobie sprawę, że jest to aż nazbyt skromna oferta... Lecz musisz zdawać sobie sprawę, że osobiście również uważam tą ofertę za nazbyt wręcz skromną. Niemniej, nic więcej zaoferować ci nie mogę - przecież jestem tylko ubogim tharchionem. - powiedział z rozbawieniem zulkir, aplikując rozmówcy bezczelne kłamstwo.
- Że co?! - ryboludź aż zasyczał - „Tylko” tharchionem? A Mystra to już rozsądkiem nie pobłogosławiła!
- Prędzej ożenię się z malenti niż zaoferuję ci coś więcej. - Wolfgang był stanowczy.
- A żeń się, ciepłokrwista płotk... Znaczy, nie żeń się. W każdym razie – niech ci będzie. Ale domagam się prawa do rabowania całości statków, które zmierzać będą na Alaor bez tharchiońskiego pozwolenia.
- A bierz sobie te statki – ja przecież na przemytników wpływu nie mam. A sahuagin też człowiek, żyć chce...
W takiej atmosferze – radosnego syczenia Iakhovasa przeplatanego jeszcze bardziej radosnymi odpowiedziami Wolfganga – rozmówcy doszli do kompromisu, który zadowolił obie strony. Już następnego dnia sahuaginy otoczyły kordonem główną wyspę Alaoru, odcinając ją od reszty świata.
***
Z grzebaniem trupów dla poległych murghomczyków lud Alaoru sobie nie radził. Nowy tharchion wymyślił więc sposób alternatywny – zebrał kilkunastu większych nekromantów i rozkazał im sukcesywnie tworzyć nieumarłych. Przy tym, preferowano raczej szkielety nad inne typy nieumarłych – z powodu specyfiki zadań, do których były one tworzone.
Z kolei stworzeni nieumarli natychmiast otrzymywali rozkaz zanurzenia się w przybrzeżnych wodach. Kilka metrów od brzegu, zanurzony całkowicie w wodzie, wyspę otaczał kolejny kordon, mający zapobiec łamaniu kwarantanny.
Jeszcze wcześniej zaś na główną wyspę ściągnięto część kontygentów prywatnej armii tharchiońskiej (teraz przemianowanej na Gwardię Narodową).
***
Zaś w następnych dniach na Alaorze poczęli zbierać się najwięksi magowie Thay, zjednoczeni pragnieniem dokonania tam ważnego rytuału. Rytuału, który miał całkowicie zabezpieczyć wyspę – i uczynić z niej bezpieczne schronienie dla wszystkich przedstawicieli thayskiej magokracji. Główna wyspa Alaoru miała być niedostępna – przy czym osobom z zewnątrz powtarzano, że dzieje się tak z powodu szalejącej wewnątrz wyspy rybiej grypy, a osobom z wyspy – powtarzano, że zaraza panoszy się wszędzie poza wyspą.
Prawda była znacznie bardziej prozaiczna – wyspa była miejscem, z którego ktoś z talentami Daeriana czy Wolfganga mógł z łatwością decydować o losach Thay. Poza tym, była świetnym miejscem, jeśli chodzi o pozycję „balistyczno-magiczną” - czyli, w mniej fachowym rozumieniu – dało się z niej „strzelać” tak, że „strzelać” nie mógł przeciwnik.
***
- ... czego więc powinienem się dzisiaj spodziewać? – rzucił zulkir w próżnię.
- Wasza Wysokość, dziś winieneś się spotkać z Jego Wysokością zulkirem nekromancji. Niemniej, z uwagi na fakt, że radzie zulkirów ostatnio nader często zdarzają się prolongaty obrad, zapewne będzie on postulował odłożenie spotkania na późniejszy termin. – odpowiedział mu sługa.
- Niech więc i tak będzie, acz liczę na wizytę Daeriana w moich skromnych progach. Coś więcej...?
- Tak, jakiś chłop chce się z tobą procesować o, cytuję, „trzysta złotych monet krowę!”. Lud Alaoru wybaczył ci ustanowienie kwarantanny, gdyż zagwarantowałeś im pożywienie z magazynów. Nie oznacza to jedak, że odpuści ci sprawy w sądach.
- Noż... – zaklął siarczyście. Nagle stanowisko tharchiona straciło cały swój urok. Zwłaszcza, jeśli przyjąć, że przez zanieczyszczenie wód padną kolejne krasule...
***
Tymczasem, w Wolnym Mieście Cimbar trójka ludzi ciężko pracowała w kryptach pod katedrą. Szło im dość szybko, gdyż nie musieli martwić się o wykrycie. Cząstka wora złotych monet oderwała kapłanów od pracy, a czary niewidzialności zabezpieczały przed resztą wiernych. Dodatkowo, wytworzyli magiczną strefę ciszy – przez co byli praktycznie niezauważalni, kiedy któregoś wieczoru otwierali kryptę króla untherskiego.Otworzywszy, błyskawicznie wpadli do środka i zamknęli drzwiczki. Wprawdzie teoretycznie krypty były zamknięte dla odwiedzających, ale ich mocodawcy woleli nie ryzykować.
Kilka minut później, magią otworzyli ciężki sarkofag (lekceważąc dziwną inskrypcję na nim) i rzucili kilka czarów na trupa. W międzyczasie, jeden z nich został zabity przez jakąś paskudną pułapkę – i jego towarzysze musieli magicznie rozproszyć jego zdezintegrowane ciało po całej krypcie (aby nikt nie zdołał później wykryć powiązania).
Jeszcze później, wyszli z krypty, niosąc pod fachą pulsujący, fioletowy kamień... |
_________________
|
|
|
|
|
Fei Wang Reed
Łaydak
Dołączył: 23 Lis 2008 Skąd: Polska Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 03-12-2009, 19:38
|
|
|
Do Wątpiących
Nasze Bractwo jest wielce rade z tego, iż darzycie nas tak wielkim zaufaniem, miłością i wiarą. Mając te uczucia w sercu nigdy nie zbłądzicie. Lecz wszelkie wątpliwości w stosunku do nas to rysa na nieskazitelnym sercu, osłabiająca jego moc.
Owszem, miał pewien niecny incydent miejsce, lecz był on nieco innego charakteru niż podejrzewają o to Wasze umysły. Zanim jeszcze list Wasz dotarł w nasze ręce, wszystko rozwiązało się sposobem naturalnym. Członek naszego Bractwa istotnie zbyt pochopnie postąpił w Almorel, ale powodem tego była przewrotność i nikczemne serce naszego generała i byłego pierwszego sekretarza - nijakiego Velga. Planując rychłą zdradę Bractwa, postanowił on zniszczyć dobre imię MAC-u i doprowadzić do skraju groźnego konfliktu, który w konsekwencji przyniósł by największą szkodę tym, którzy najmniej są winni. Więc pomimo przykrości, z jaką czytaliśmy Wasze słowa do nas skierowane, cieszymy się jednocześnie, że zamiast działać pochopnie, postanowiliście wyjaśnić tę sprawę w najlepszy możliwy sposób.
Generał Velg, knując zdradę, wykorzystał swoją władzę i wpływy do omotania jednego z naszych dowódców - Norrca, który to, będąc przekonany o słuszności motywów i działań, dał się zwieść, czego efektem - incydent z Amorelu. Poniewczasie zdając sobie sprawę ze zdrady generała, Norrc, wykorzystując środki rezerwowe z budżetu Bractwa (a którymi osobiście zawiaduję - ja niżej podpisany) naprawił wszelkie wyrządzone szkody materialne i moralne, łącznie z poradami specjalistów Bractwa od równowagi mentalnej i pokonywania barier psychologicznych. Następnie, gdy poszkodowani uznali pomoc za satysfakcjonującą, dowodzony przez Norrca oddział ruszył na poszukiwanie zdrajcy, celem jak najszybszego jego ukarania. Tak więc, gdyby zbieg ten trafił przypadkiem w Wasze ręce prosimy o przekazanie go Bractwu lub rozprawienie się z nim wedle własnego uznania, jako prowodyra i winowajcę incydentu.
Oto słowo Bractwa
Pierwszy i Ostatni Sekretarz MAC |
|
|
|
|
|
Caladan
Chaos is Behind you
Dołączył: 04 Lut 2007 Skąd: Gdynia Smocza Góra Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 03-12-2009, 19:48
|
|
|
Morze Spadających Gwiazd
Za naradą Szmaragdowej Enklawy wielkim bólem zaprzestano w miastach nadmorskich i nadrzecznych wrzucać do ścieków bakterię, ale mimo tego nie pomagało to przed napływem nowych ciał. Morze było ogromne. Tylko cud mógł uratować ten ekosystem. Rozpoczęto palenie ich. W wielu miastach ludność zaczęła nosić maski. Odór „rybich” ciał był nie do wytrzymania, który miał przypomnieć, że to nie koniec wojny. Zaczęto bardziej nienawidzić członków Sojuszu Równowagi.
W Vaście potężny Vangerdahast czarodziej wraz z władzami z Cormanthoru przybył do władz Purpurowej Krucjaty i oskarżył ich o nie dokonywanie swoich świętych obowiązków bronienia wszystkich istot przed złem. Domagał się ustąpienia dotychczasowych władz z stanowiska i wybrania nowych. Szefostwo Paladynów mocno to dotknęło i machina militarna ruszyła.
Elfia Sprawa
Elfy z Evereski były wściekłe, że Laeral, Alustriel i reszta sióstr, oraz Harfiarze nie słuchały ich zażaleń. Od zawsze mieli bardzo dobre stosunki, wręcz przyjacielskie. Nawet namowy smoków Horadyzana i Duldrantzarla nie potrafiły dosięgnąć ich uszu. Wyleciały one zagniewane do swoich braci. Dopiero główne szczeble władzy Kicanistów zgodziły się , że zło należy wyplenić całkowicie i powiedziały, że siły Macańckie są w gotowości bojowej. Między czasie do Waterdeep przyszła przepiękna kobieta. Elminister nie mógł uwierzyć swoim oczom. Zobaczył przed sobą Shrinseę wraz z drużyną magów gwiezdnych elfów, Shrinsea zaczęła wyjaśniać swój powód przybycia 700 letniej nie obecności. Przez długi czas obserwowała w ukryciu zdarzenia. Poinformowała wszystkich o powrocie Daemon Feye stanowiących ogromne zagrożenie dla pokoju, co nie było nowością. Powiadomiła też, że w Myth Dranorze biegają dziwne stworzonko, która obecność mocno martwiła ją(dowiedziała się od tamtejszych elfów). Dodała jeszcze o ataku obcych sił na Evermeet. Po opowiedzeniu całej historii poprosiła zebranych o pomoc w pokonaniu zła. Czekała na ich odpowiedź. Wiedziała jaka ona będzie.
Ziemie Południowe i zachodnie
W Lappalayi nic się nie zmieniło. Nadal trzymali się swojej neutralnej doktryny, ale po cichu byli zadowoleni z poczynań Harluańczyków i Sojuszników Kica w kwestii pozbywania się Crinthi i Gadów. Wysłali swoich delegatów w celu podpisania porozumień handlowych z nimi.
Zjednoczonym Border Kingdooms z dużą obawą patrzano na rozrastające państwo Calishitów, mimo ich nie militarystycznych pobudek. Dyplomacja Kicanistów wykorzystała ten fakt i zobowiązała się pomóc w razie napaści z strony Calishitów, lub kogokolwiek. Władze tego nadmorskiego kraju podziękowały za to, co spowodowało zbliżenie obu krajów. Władze tego kraju wysłały tez do Harluaańczyków i Sojusz Daeriana delegacje w celu uściślenia z tymi stosunków dyplomatycznych.
Kicaniści nie chcieli być gorsi od Harluaańczyków i wysłali cząstkę swoich sił w celu ujarzmienia ofensywy złych krasnali w Thindolu.
Jakieś miasto w Damarze
Spotkali się dwie zakapturzone postacie w celu dokonania wymiany. Jeden z nich wziął sakiewkę , a drugi 2 jeńców. Obie postacie były zadowolone z transakcji. Wraz z towarzyszami rozpłynęli się w powietrzu w swoja stronę.
MAC
Gaelan ruszył w kierunku Westagate i nie znalazł tego czego chciał. W końcu odnalazł osobę, której poszukiwał dzięki pomocy kapłanów Lathandera. Przedstawił mu ofertę. Można było rozpocząć rytuał w Mulhorandzie, który miał uchronić Kicanistów i ich sojuszników przed złem. Licznie zgromadzeni kapłani i magowie wspomagali wybawcę , który miał zbawić świat. Liczne siły MACu chroniły rytuał przed wrogami.
W Calimashanie jeden z wysoko postawionych osób z Pogiętej Runy(Maluagrimm) poinformował Macantów o śladach obecności Pomroków w Calimshanie. Siły Daeriana, Harluii i Kiców zostały znacznie póżniej poinformowane.
Do stolicy Kiców przybyła rzesza towarzyszy Gaelana. Między innymi Ilcanorr z Luthcheq - , który miał zbadać znalezione golemy. Nezram też się zjawił i dano mu specjalną misję, w której miał towarzyszyć Loko. Wszyscy przyjęli wiarę w Kica.
Dyplomaci Kica ruszyli do Shar, Luiren itd. w celach polepszenia stosunków dyplomatycznych. |
Ostatnio zmieniony przez Caladan dnia 03-12-2009, 20:15, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Loko
Aspect of Insanity
Dołączył: 28 Gru 2008 Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 03-12-2009, 19:48
|
|
|
W tydzień po przybyciu Liścia do Sorl, 93 członków RAK przystąpiło do kicanistów. Na pozostałych 127 (wliczając w to kobiety i dzieci) został wydany wyrok. Rzezi osobiście przewodził Liść, poległo 124 buntowników i dwóch żołnierzy MAC. Oszczędzona kobieta i jej córka siłą zostały zabrane przez oblicze Liścia, który udzielił im łaski z mocy samego Altruisty. Mężczyzna który jako jedyny uciekł przed pogromem, skrył się w jednej z opuszczonych chat na przedmieściach. Rozpętał tam pożar mający za zadanie stworzyć problem dla kicanistów. Ogień wchłonął zbędne budynki i śmieci, oszczędzając roboty siłom czyszczącym. Podpalacz spłonął w ogniu który sam rozniecił. Jednak najbardziej żenująca była śmierć MACowych żołnierzy. Liść zdenerwowany na Altruistę za to, jakiemu wojsku kazał mu przewodzić zorganizował specjalny trening, mający na celu sprawić, aby żołnierze z Sorl mogli się określać wojownikami. Niestety nie wszyscy doczekali jego końca. Altruista wysłał dwie setki elitarnych oddziałów aby wypełniły luki w obronie miasta. Podczas gdy nowa armia wędrowała do miasta, ukończone zostały naprawy murów miejskich. Loko wiedząc, że może polegać tylko na sobie, osobiście odwiedził miejskich kowali, co zaowocowało zupełnie nowym uzbrojeniem. Gdy armia pod przewodnictwem generała Gregora dotarła do bram miasta Sorl, zastała prawdziwą fortecę. Loko zostawił perfekcyjnie przygotowane do obrony w razie ataku miasto w rękach sir Worthingtona i generała Gregora, a sam otrzymawszy nowe rozkazy skierował się do Kościoła.
***
Przed Liściem stało coś. Miał to być niby potężny artefakt gwarantujący teleportację do każdego miejsca w Faerunie, ale jego wygląd na to nie wskazywał. Była to bowiem wielka bryła z której wystawały rury. Nezram, jeden z magów mających udać się ze skrytobójcą niespodziewanie zagadnął:
- Czemuż się tak przyglądasz? Na świecie istnieją gorzej wyglądające rzeczy.
- Bez urazy magu, ale wątpię czy widziałeś więcej niż ja. Chodzi mi raczej, czy to coś na pewno zadziała. Mam tu jeszcze coś do zrobienia, więc wolałbym nie być rozrzucony po całym Torilu.
- Spokojnie, podróże dzięki Astrolabium są w pełni bezpieczne. No dobra... gdzie jest reszta...
Na głównym placu Kościoła, przed Astrolabium, zebrało się około dwudziestki magów, nie wliczając w to Liścia i Nezrama. Byli oni ochotnikami z całego Faeurunu, ale wszystkim (włącznie z Nezramem) polecono założyć jednakowe szaty - magów z Thay. Liściowi także poleconą się w takową przebrać, gdy odmówił jako alternatywę postawiono mu taką maskę, którą łaskawie wybrał. Głównodowodzący czarodziej zwracając się ku małemu tłumowi powiedział:
- Za chwilę pojawi się tutaj pełno przywołańców, nie interweniujcie, są po naszej stronie.
Jakieś dwie minuty później na placu pojawiło się kilkanaście Nishruu, uśmiechając się i zalotnie mrugając do wyprowadzonych z równowagi magów.
- No dobra... - Liść nadal z obawą patrzył na teleporter - niech się dzieje wola kica...
Jaskinia Calimshanu w której się pojawili, aż roiła się od żywiołaków. Nishruu obojętnie przeleciały obok nich i zaczęły ze smakiem wysysać moc ze sporego kryształu na środku sali. Nezram razem z magami rzucił się na żywiołaki. Liść spokojnym krokiem zaczął kierować się ku kamieniowi, nagle usłyszał cichy odgłos eksplozji po którym zalała go fala krwi. Lekko zdezorientowany Liść dopiero teraz rozejrzał się po jaskini, aż roiło się w niej od pułapek. Jeden z ich magów miał nieprzyjemność nastąpić na takową. Zanim skrytobójca zdążył ostrzec Nezrama i resztę, z góry spadł na niego elf. Przynajmniej w teorii, bo prawdę mówiąc trudno było go tak nazwać. Nieumarły ochroniarz kryształu zaczął ciskać najróżniejszymi zaklęciami w skrytobójcę, który bez większych trudności uniknął trafienia. Rzucili się ku sobie, elf ku zdziwieniu Loka był tak samo szybki jak on. Nie mogąc zadać sobie na wzajem praktycznie żadnego ciosu, dwójka mężczyzn co i rusz odskakiwała i doskakiwała do siebie.
- Ten mężczyzna to Pharos, w niektórych kręgach jest niemal legendą - dziewczęcy głos w głowie Liścia mówił z nieukrywanym pożądaniem - Kochanie...
- Cierpliwości kochanie... - syknął Loko parując następny cios elfa.
Pharos zatrzymał się zdziwiony, patrząc dziwnie na swojego przeciwnika. W tym momencie po całej sali rozniosło się echo pęknięcia. Elf odwrócił się spanikowany ku kryształowi. Gdy dostrzegł na nim pęknięcie rzucił się aby odpędzić od niego Nishruu. W ślad za nim poleciał wielki złoty miecz, który wbijając się w plecy przebił Pharosa na wylot. Skrytobójca ze stoickim spokojem wyjął z żywego jeszcze elfa ogromny miecz, szybkim ruchem rozciął za pomocą Angelique tętnicę szyjną i położył szkarłatny sztylet w kałuży krwi. Odwrócił się ku zmierzającym w jego stronę magom z Nezramem na czele, szybko policzył że brakuje dwóch. Jednego z nich rozniosła pułapka, drugi leżał pokonany przez żywiołaki.
- Cóż... - zaczął Nezram - chyba będziemy się zbierać.
- Dobry pomysł - odparł Liść i podniósł sztylet leżący obok pozbawionych krwi zwłok.
Nezram zapobiegawczo zdezintegrował zwłoki Pharosa, razem z jego phylacterem. Tym samym jedyny świadek tego co miało miejsce w jaskiniach Calimshanu zniknął na zawsze.
Portal zamknął się za plecami magów, jednak Nishruu nadal sączyły moc z pozbawionego obrony, pokrytego siatką pęknięć kryształu. Kilkanaście żywiołaków które przetrwało walkę z magami rzuciło się na demony i po krótkiej walce pokonało przeciwników. Żywiołaki zirytowane otoczyły zniszczony kryształ, nie miały pojęcia jak zapobiec uchodzeniu z niego mocy. Kamienia nie dało się naprawić. |
_________________ That is all in your head.
I am and I are all we. |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|