Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Forgotten Realms |
Wersja do druku |
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 10-01-2010, 19:25
|
|
|
HALARAHH
Lazarus uznał, że przyzwoitość (której po prawdzie nie miał za wiele) nakazywała zerwać rokowania pokojowe z MAC zanim doprowadzi do faktycznego złamania jego postanowień. Był już jednak bardzo zajęty przygotowaniami do wojny totalnej, a wciąż przecież musiał poświęcać czas nadzorowi swego rozrastającego się imperium. Ponieważ omawiał właśnie z Valamirem pewną kwestię religijną poprosił generał Gwendolynę, by to ona zajęła się redakcją magicznej wiadomości.
- Co mam napisać?
- Cokolwiek. Nie wiem, to co zwykle piszesz w takich sytuacjach, nie mam teraz czasu na bzdury!
- Jak sobie życzysz.
- Do kogo to ma być adresowane?
- Do Moliny. Jego oficjalny tytuł to bodaj Mroczny Kapłan.
- Dobra, dzięki.
Czarnowłosa usiadła za stołem, zaostrzyła gęsie pióro i umoczyła w atramencie. W miarę jak pisała na jej twarzy pojawiał się coraz bardziej wredny i złośliwy uśmiech.
SAMARACH
Choć Ysengrinn nie miał żadnego doświadczenia w misjach dyplomatycznych (a zdaniem większości osób które go znały miał w tej kwestii wręcz wrodzony antytalent) to pertraktacje pokojowe z Wielką Fantazmaginią przebiegły błyskawicznie. Bez większego trudu uzgodniono warunki paktu o nieagresji, który stanowił, że Samarach nie zostanie najechane, ale też nie wystąpi zbrojnie przeciwko Halruii, nie poprze żadnego jej nieprzyjaciela oraz nie zgodzi się na przemarsz jego wojsk przez swoje terytorium. Na wodach na południe od półwyspu Chult pozostała spora flota mniejszych jednostek mająca dopilnować postanowień traktatu.
Obydwie strony były zadowolone – mieszkańcy Samargol mogli odetchnąć z ulgą i nie obawiać się zagłady swego miasta w walce, w której nie mieli żadnych szans na zwycięstwo. Halruaa mogła zaś 70 tysięcy zaprawionego w bojach wojska, skoncentrowanego do przewidywanego uderzenia, przerzucić do Granicznych Królestw i dalej, do walki z Sojuszem Centralnego Faerunu.
Zadowolony z sukcesu rycerz podziękował Fantazmagini za herbatę i sprezentował jej w podzięce dwa poringi w galowych mundurach Zakonu Dnia i Nocy jako osobistych strażników.
INNARLITH
Oficerowie zasalutowali Skirgaile, gdy ten wyszedł z portalu na pokładzie flagowego okrętu, pancernej karaweli „Lazarus Wspaniały”. Oddał im honory po czym zwrócił się w stronę dziobu. Spoglądając na miasto, rysujące się coraz wyraźniej przed ich oczami.
- Czy jesteśmy odpowiednio zabezpieczeni przed magiczną obserwacją?
- Naturalnie, generale, choć w tej chwili wróg musi być już świadomy naszej obecności tutaj.
- Świetnie. Czy nawiązaliśmy już kontakt z flotą Calimshanu?
- Tak. Uznają nas za siły sojusznicze i w razie napotkania floty Sojuszu mają rozkaz współpracować. Innarlith to granica ich strefy działań, ale nie będą atakować samego miasta.
- Dobrze. Czy znaleziono już dobre miejsce dla lądowania?
- Tak, długa kamienista plaża kilka mil na południe od miasta.
- Zatem nie ma na co czekać – przystąpić do desantu! Dwa dywizjony ciężkich karawel mają zbliżyć się do portu i zatopić każdy okręt który spróbuje wpłynąć na jego redę.
- Tak jest!
Wilkołak zatarł ręce, szczerząc zęby w dzikim uśmiechu. Miał ze sobą trzydzieści tysięcy wojska i zapewne sześciokrotną przewagę liczebną nad obrońcami. Kolację zamierzał zjeść w najpiękniejszym pałacu Innarlith.
UTHANGOL PASS
Magiczni obserwatorzy, jakich Fei wystawił na przełęczy zdążyli przekazać obraz nadciągającej i podchodzącej do lądowania wielkiej flotylli statków powietrznych, nim zostali dostrzeżeni i zlikwidowani przez bitewnych magów.
Chrysosowi do tej pory w zasadzie nie zdarzało się występować przed szereg, tym razem jednak postanowił zadziałać wbrew swym przyzwyczajeniom. Już krótka inspekcja w Hardcastle wykazała, iż fort ten jest daleko niewystarczająco umocniony i nie stanowi ani silnej twierdzy, ani dobrej pozycji wyjściowej do ataku. Postanowił więc podjąć odpowiednie działania by stworzyć sobie bazę do nadchodzącej wojny. Wiedział już, że wojna jest nieunikniona jeszcze zanim został ogłoszony dowódcą Armii Wielkiej Rozpadliny. Poinformowano go o konszachtach Lazarusa z Bezimienną Istotą – tajemniczym stworzeniem chaosu, o którym już kiedyś, dawno dawno temu, słyszał. Wiedział, że Istota mocno nalegała na zerwanie rokowań z MAC, kusząc propozycjami handlowymi i wizjami podziału łupów po zwycięstwie, wiedział również, że zawarli oni nieformalny i tajny sojusz wojskowy. To zaś oznaczało, że Armia Rozpadliny nie mogła stać bezczynnie, czekając na uderzenie, które wszak nie musiało wcale nadejść, lecz powinna wziąć aktywny udział w wojnie i odciążyć sojuszników.
- Siemarglu daj mi sił – mruknął do siebie, obserwując wyładunek wojsk i budowę prostych fortyfikacji.
ESTAGUN
Ponad Chavyondat i obozem wojsk halruaańskich przeleciało kilka wielkich cieni, wywołując przerażenie mieszkańców miasta i poważny niepokój żołnierzy. Na szczęście okazało się, że pięć smoków metalicznych nie miało złych zamiarów, wręcz przeciwnie – zostali przysłani jako sojusznicy przez Bezimienną Istotę. Tak na wszelki wypadek. |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
|
|
|
|
|
Sasayaki
Dżabbersmok
Dołączyła: 22 Maj 2009 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma WOM
|
Wysłany: 10-01-2010, 21:06
|
|
|
Samargolska, czarna herbata skończyła się. Szkoda. Rycerzowi chyba smakowała, skoro wypił aż trzy filiżanki. Zmiótł też cały talerz ciasteczek.
Decyzja podjęta na spotkaniu prawdopodobnie zdenerwuje MAC. Ba, na pewno zdenerwuje MAC i Sasayaki pewnie będzie musiała słuchać kazań i klęczeć na grochu. Ale Samarsch był jej państwem. Ona tu decydowała. A biorąc pod uwagę przewagę liczebną wojsk, brak doświadczenia żołnierzy Samarachu, panikę na ulicach i szerzącą się histerię- wybór był prosty. Kraj był bezpieczny, ludzie nie musieli się już bać szalejącej w Faerunie wojny. Ludzie nie musieli walczyć, zabijać, ginąć. Mogli spokojnie zanurzyć się w codzienności.
Wielka Fantazmagini, wraz ze swymi nowymi poringami udała się do ogrodu. |
_________________ Gdy w czarsmutśleniu cichym stał,
Płomiennooki Dżabbersmok
Zagrzmudnił pośród srożnych skał,
Sapgulcząc poprzez mrok!
|
|
|
|
|
Sylar
Poszukujący Prawdy
Dołączył: 11 Lis 2009 Status: offline
|
Wysłany: 11-01-2010, 16:11
|
|
|
* * * Fort Arran * * *
- Witam w niezłomnej twierdzy Foru Arran, dumie Sespech i na ziemiach Sojuszu - rzekł Stonehall witając dowódców wojsk Chondath przekraczających granice. - Zwę się Generał Markus Stonehall.
- Witaj Generale Stonehall. Wiele o tobie słyszałem. Przybywamy z odsieczą, wesprzeć was w tej wojnie. - odpowiedział jeden z głównodowodzących armii Chondath.
Wszyscy dowódcy z obu stron po wymienieniu uprzejmości udali się na krótką naradę do pobliskiego obozu.
- Panowie - rzekł z powagą Stonehall. - Musicie mi wybaczyć, ale nie ma już więcej czasu na uprzejmości. Trzeba zacząć działać - pochylił się nad mapą. - Południe Sespech jest zagrożone. Nie wytrzymamy tam długo. To zresztą nie nasz cel. Przygotowaliśmy jednak kilka nieprzyjemnych niespodzianek dla naszych agresorów.
- To znaczy jakich? - jeden z taktyków Chondath wszedł w zdanie. Stonehall uśmiechnął się ukradkiem i enigmatycznie odpowiedział.
- Takich, które nie pozwolą im zajść tu za szybko...
* * * Yhep * * *
- Żwawo ludzie, zbierać się! - krzyczał Ithum do spanikowanego tłumu. - Ruchy! Armia bezdusznych berserkerów Clamishanum na nas idzie. Szukają śmierci, krwi, bólu i cierpienia!
- Panie! - podbiegł jeden z mieszczan. - Ale ja mam tu cały dobytek. Moja rodzina, wszystkie pokolenia tu żyły. Stracę wszystko jak to zostawię.
- Weź wóz, konia. Cokolwiek i znikaj stąd lub - tu Ithum wyszczerzył zęby. - zostań i stań się ofiarą skorpionów z zachodu. W sumie mi to wszystko jedno. Twoje życie i twa wola.
- Ależ Panie tak nie można! - chłop błagał o litość.
- Zejdź mi z oczu! Nie będę słuchał lamentów. Straż! - Pobliscy żołnierze oderwali się od pomocy ludziom i oddelegowali mężczyznę.
- No ruchy! Albo skończycie jako potrawki dla kanibali! - Ithum wrzeszczał dalej do tłumu. Naglę kolejna osoba podbiegła. Tym jednak razem żaląc się na władze.
- To wina Sojuszu! - wrzeszczał rosły mężczyzna. - To on sprowokował dobry lud Calimshanu! To on teraz nas wysiedla!
Ithum zeskoczył z podestu , dwoma susłami doskoczył do zdezorientowanego mężczyzny i przystawił mu broń do gardła. Wtedy zwrócił się do ludzi.
- Krzywoprzysięstwo, zdrada i dezercja karane będą śmiercią! - Ithum przeciął szyję mężczyzny. Ten padł w kałuży krwi, dostając padaczki. Krzyczał milcząc, łapczywie starając się łapać ostatnie kęsy powietrza w jego życiu. Niewzruszony Ithum kontynuował swoja przemowę. - Ludzie Yhep! Przyjęliście skarby Sojuszu, który dał wam żywność i pitną wodę, straż i obiecał nie opuścić was do śmierci! W zamian nawoływał jedynie do szlachetnej lojalności i honorowego patriotyzmu. Ten człowiek - wskazał na zesztywniałego już trupa - zdradził swoje miasto i kraj. Zdradził was! Zadrwił z lojalności i waleczności. Upokorzył waszą lojalność! Zasłużył na śmierć! Zgińcie otoczeni hańbą jak on albo stańcie do walki przeciwko prawdziwemu agresorowi. Przeciw brutalnym siłom Calmishanu!
W ten czas do Ithum podbiegł jeden z zakapturzonych posłańców. Złota rączka z uśmiechem wysłuchała wysłańca.
- A więc wszystko idzie zgodnie z planem Zrie. Doskonale...
* * * Ruiny Dalelost * * *
Zrie przechadzał się po ruinach tego miasta. W południowej części zgliszcz miasta znajdowała się nieco podniszczona wieża. Zrie uśmiechnął się na tyle paskudnie, na ile pozwalało mu jego Liche oblicze, a trzeba było zaznaczyć, że pozwalało mu ono na wiele.
- "Wieża gotowa." - pomyślał sobie Lich. - "Podziemia?" - zamyślił się, wysyłając wiadomość do jednego z akolitów w lochów pod ruinami.
- "Tak panie. Właśnie kończymy zakładać ostatni czar." - usłyszał w odpowiedzi. Po czym zaczął maszerować po ruinach miasta. W końcu natrafił do pobocznego cmentarza, głównych sił tego rejonu. Zauważył, że z jednego z grobów wystaje kościana ręka, od łokcia, po koniuszki kościanych palców. Zrie podszedł do nich i pociągnął za sobą. Nagły chwyt. Dłoń szkieleta, złapała za kończynę Zrie. Z wnętrz ziemi wyłonił się szkielet.
- Głupcze! - Zrie uderzył zewnętrzną częścią swojej dłoni głowę szkieleta, która odpadła od reszty ciała. - Miałeś być niewidoczny! - krzyknął po raz kolejny. Nie dało to żadnego efektu i nie miało dać. Po prostu Zrie miał ochotę kogoś uderzyć, a że w pobliżu nie było nikogo innego poza przedstawicielem jego rasy...
- Schowaj się. Tym razem dbale! Żołnierze wroga są opodal... - Zrie uspokoił w końcu swoje emocje i udał się do wieży.
Na jej szczycie stacjonowało kilku akolitów. Każdy z nich zaopatrzony w dwa zwoje teleportacji.
- I jak?
- Atakują nas z każdej strony. Nie wytrzymamy.
- Kto mówił, że mamy wytrzymać? - Zrie uśmiechnął się paskudnie. - Pytam się o gotowość moich dzieł alchemicznych.
- Wszystko w pełni gotowości - odrzekł nieco przestraszony akolita.
- Dobrze. Pracujcie dalej. - Odpowiedział Zrie i zaczął schodzić w dół wieży. Skoro wszystko było gotowe, czas było skontaktować się z Sylarem...
* * * Ormpetarr * * *
- Sylarku... - mdlący dźwięk pieszczotliwych słów Zrie zadudnił głuchym echem w uszach bohatera.
- Zrie? Więc w końcu jesteś gotów. - Sylar przeszedł od razu do sedna.
- Nie kazałbym ci czekać do śmierci, czyż nie? Hahaha... - zaśmiał się paskudnie Lich.
- A wróg? Dotarł już do was?
- Dopiero przebył rzekę. Widać też, że i rzeka par też staje się waszym wrogiem.
- Desant i atak wzdłuż wybrzeża...
- Nie martw się nimi. Będą musieli wybrać inną trasę, albo podzielą los swoich przeciwników...
- Rób swoje. Teraz muszę zająć się innym rzeczami. - Sylar zerwał magiczne połączenie i udał się do pałacu.
- Królu! Wróg przekroczył już granice.
- Słyszałem. Nasza jazda jest już prawie przy nich. Zabezpieczy ewakuacje naszych ziem.
- Wojska piesze są już gotowe?
- Zebraliśmy już wszystkie niezbędne siły pod stolicą - Zza filaru wyłonił się Cerno.
- Cerno. Musimy porozmawiać. Królu. Wybacz... Cerno, no chodź.
Obaj mężczyźni udali się do pokoju strategicznego. Tam przywitała ich Amavi.
- Dobra. Cerno, czas nagli. Jak wygląda sytuacja?
- Wolisz krótką, czy długą wersję?
- Mów. Jak przygotowania z Kagarr i Innarlich.
- Ludzie z Innarlich wędrują już do stolicy z pełnymi zapasami. Dużo już tam nie zostało. Eskortują ich nasi żołnierze. Nic im nie grozi. W końcu kawaleria już tam jest. Co do Kagarr. Stało się tak jak sobie życzyłeś. Baza wypadowa, gotowa przyjąć ludzi i dać im chwilę wytchnienia przed dotarciem do nas.
- Dobrze. A co z sytuacją na ścieżce między lasami.
- Tutaj jest o wiele ciekawiej... - uśmiechnął się Cerno.
* * * Ankhwood * * *
- "Barbarzyńca nie powinien robić takich rzeczy" - Vast zimno wycedził sobie myśl. Znajdował się wśród 4k armii wraz ze wsparciem 0.5k asasynów. Akurat jeden z nich podbiegł do niego.
- Już są gotowe. Wilcze doły zapełnione kwasem, pułapki gazowe, elektryczne i inne. Urządzenia z Innarlith się nadały.
- Dobrze. A jak tam zasadzka?
- Potrzeba o wiele więcej niż przewagę liczebną by nas stąd przegnać - asasyn uśmiechnął się paskudnie. - Dawno nie walczyłem z regularną armią. Będzie zabawa.
- Ta, do śmierci - skwitował Vast. - Pamiętajcie jednak. Forpoczt należy do nas. Wy macie inne zadanie.
- Właśnie przenosimy nasze siły na zachód.
- Dobrze, a my przygotujemy obronę nieco na wschód...
* * * Fort Arran * * *
- Moim panowie, i tak przedstawia się sytuacja na południu - stwierdził Stonehall.
- Trzeba więc ruszać w drogę - stwierdził taktyk Chondath. - Kawaleria powinna ruszyć przodem.
- Zgadzam się - dodał jeden ze strategów Sespech. - Nie ma co zwlekać.
- Tak - odrzekł Stonehall. - Niech więc ruszają. Przydadzą się bardziej niż tutaj.
Chwile później 15k kawalerii Chondarh ruszyła przez stepy Złotą Drogą do stolicy Sespech. Natomiast wojska Chondath zabrały się wraz z dowódcami i ruszyli zaraz za nimi.
* * * Ormpetarr * * *
- Jak więc widzisz, jak na razie nie doszło jeszcze do starć. - podsumował Cerno.
- To dobrze, a jaka sytuacja panuję na Lśniącej Równinie?
- Spokój. Choć wróg przedarł się już przez rzekę. Równina Gigantow upada. Ale tam już nic nie ma. Wszystko idzie zgodnie z planem. Spodziewamy się, że za niedługo dojdzie do nas informacja ile wojsk Turmish wysłał. Z tego co wiem powinni być w połowie drogi.
- Sylar - wtrąciła się Czarna Róża. - Co ty chcesz zrobić z Lśniącą Równiną? One nie wytrzymają długo.
- Małą magiczną sztuczkę mam już gotową. - Sylar uśmiechnął się ukradkiem. - Co ważniejsze. Musze skontaktować się z Lordem Targethem. Moglibyście? - Sylar wymownie poprosił towarzyszy o zostawienie go samego.
- Mamy jeszcze sporo do zrobienia - odpowiedział Cerno. - Chodź Amavi.
Po opuszczeniu przez towarzyszy komnaty, Sylar w końcu w spokoju mógł skontaktować się z Wybrzeżem Smoka.
- Lordzie - Sylar zwrócił się bezimiennie.
- Tak Sylarze? - odpowiedział Targethern.
- Sytuacja południowego SCF jest stabilna. Oczekujemy na reakcje wroga. Zapewne nie będzie należała do najprzyjemniejszych. Dyplomacja z Calimshanem, jak i Tethyrem została zerwana. Nie wypowiedzieli nam nawet wojny. Chcieli jednak zaatakować z zaskoczenia. Brak im honoru by z nami wygrać Milrodzie.
- Dobrze. Martwię się jednak o Lśniącą Równine. Nie mamy tam dużo ludzi, a pomoc jeszcze nie przybyła.
- Milordzie. Turmish jest w drodze. Inne siły też przybędą. To kwestia czasu. Wszystkie siły Lśniącej Równiny zebrały się w Ormath i tylko nieliczne garnizony powstrzymują atak wroga, pozwalając nam rozeznać się w ich kolejnych ruchach.
- Dobrze. Wybrzeże Smoka też poczęła manewry. Główne siły rozłożyły obozowisko między Pros, a Teziir, na przecięciu szlaków. Do Lśniących równin wysłałem całą kawalerie, 6k jeźdźców. Na zachodzie, w Elversult trzymamy 4k żołnierzy, gotów odeprzeć atak z zaskoczenia do chwili przybycia głównych sił.
- Pomoc jeźdźców będzie nieoceniona Milordze.
- Informuj mnie na bieżąco Sylarze. Pamiętaj, pokładam w tobie wielką nadzieję. Nie zawiedź mnie.
- Nigdy. Milordze
Po tych słowach połączenie zostało przerwane. Sylar miał jednak jeszcze jedną rozmowę do przeprowadzenia. Tym jednak razem o wiele trudniejszą niż z Lordem Targethem. Potrzebował spokoju i musiał być pewien, że nikt go nie podsłucha. Nikt...
- Cassana, możesz wyjść już z cienia.
- Skąd wiedziałeś? - czarodziejka wyłoniła się zza jednego z filarów.
- Znam cię już trochę. - stwierdził zimno Sylar. - Teraz jednak musze być naprawdę sam. Rozumiesz?
- Ale, w czym ja ci przeszkadzam?
- Rozumiesz! - jak na, doskonałego aktora przystało twarz Sylara skrzywiła się w złowrogim grymasie.
- Dobrze - odpowiedziała czarodziejka po czym znikła, a Sylar zaraz po niej.
Bohater zmaterializował się w swojej komnacie. Zebrał myśli, wziął głęboki oddech i skupił swoje zdolności. Rozpoczęła się niecodzienna telepatyczna rozmowa. Sylara owładnęła ciemność, zawisnął w przestrzeni. Naglę, przed nim uformowała się skrzydlata postać, ciemna jak smoła. Choć była olbrzymia, to nie wyróżniała się z otoczenia. Widać również było kosę dzierżoną w jej ręku.
- Witaj.
- Kto śmie mi przeszkadzać?! - bohater usłyszał syczącą odpowiedź.
- Przyjaciel. Przychodzę z propozycją.
- Jaka może być lepsza propozycja, niż zjedzenie cię na przekąskę?
- Dużo bardziej chwalebna i spełniająca Twoje cele - po tych słowa zapadła całkowita cisza. Pełen mrok. Nagłe uderzenie. Rozsadziłoby głowę Syalara, gdyby nie fakt, że to tylko transmisja telepatyczna.
- A kimże jesteś by znać moje cele!
- Przyjacielem - odpowiedział spokojnie Sylar, masując skroń.
- Przyjacielem? - zadumała się istota. - Większość z nich kończy pod ziemią, albo na moim stole. Co masz więc do zaproponowania? Męczy mnie już ta rozmowa.
- Mogę dać ci szansę do mordowania, grabienia, niszczenia, łamania i panowania.
- Hoho. A czegoż z tych rzeczy nie posiadam? Przyyyjacielu...
- Gdzie ja jestem. Żadnej.
- Hmm... - zamyślił się rozmówca. - Tak, już widzę skąd jesteś. Teraz wszystko jest jaśniejsze. Do rzeczy. Co proponujesz?
-Pozwolę ci tu działać.
- A czemuż miałbym ci zaufać?
- Bo mógłbym cię tu sprowadzić i wykończyć - odpowiedział zimno Sylar.
- Hahaha... - zaśmiała się istota. - Toś mnie rozbawił człeczyno. Spodobałeś mi się. Z chęcią zagram z tobą razem w tą grę. Na końcu jednak zostanie tylko jeden z nas, a drugi skończy na moim stole.
- Nie mogę się już doczekać - odpowiedział Sylar, po czym transmisja została zerwana.
Sylar znów znalazł się w swojej komnacie. Usiadł i odetchnął z ulgą. Wiedział w co się pakuje i nie spodziewał się innego scenariuszu. |
|
|
|
|
|
Fei Wang Reed
Łaydak
Dołączył: 23 Lis 2008 Skąd: Polska Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 11-01-2010, 18:25
|
|
|
- Uff, nareszcie - odetchnął Fei po mozolnej pracy rozstawiania obserwatorów. Wolną chwilę miał zamiar zachować dla siebie, lecz nie było to mu dane. Ledwo zdążył powieść wzrokiem po linii horyzontu, gdy dostał wiadomość od Altruisty, który prosił go o przybycie do Świątyni. Pilnie.
- Cóż... - pomyślał - w końcu mamy wojnę. - Po czym obejrzał się na zachód, gdzie, hen daleko, wrogie wojska w dużej sile podobno zaatakowały sojusznika. Dłużej nie zwlekał. Na wojnie każda chwila może okazać się na wagę złota.
----- ----- ----- ----- ----- ----- ----- ----- ----- ----- -----
- Fei, sam dobrze wiesz, jakie to może być ważne - argumentował Najwyższy Kapłan. Fei nie wyglądał na specjalnie przekonanego co do jego pomysłu, ale aż za dobrze zdawał sobie sprawę z racji planowanych działań.
- Dobra, zrobię to, ale i Ty coś zrobisz, Wasza Magnificencjo. Wiesz, że wojska Untheru mistrzami miecza nie są, choć ostatnimi miesiącami zdążyli zrobić bardzo duże postępy. Przydałyby się pewne posiłki z regularnych wojsk Bractwa. Wyślij do Firetrees 5 tysięcy katafraktów.
- Niech więc tak będzie. Czasem można na Ciebie liczyć - z tajemniczym uśmiechem odparł Altruista.
- Taa... zawsze. Czołem! - Fei zniknął, zostawiając Kapłana samego.
----- ----- ----- ----- ----- ----- ----- ----- ----- ----- -----
Może to nie było najmilsze zadanie, jakie przyszło mu wykonywać, ale, z drugiej strony, był tego bardzo ciekawy. Po krótkim rekonesansie mógł przystąpić do działania. Biegnąc zrobił koło o promieniu 20m, wbiegł potem do samego środka tak utworzonej figury i tam zaczął skakać. Trzynaście razy na lewej nodze, pięć na prawej i sześć i pół na obu. Zatrzymawszy się w powietrzu rzucił okiem na okolicę. Niczego nie dostrzegł, więc powtórzył swą grę. I jeszcze raz. Aż się zmęczył. Wtedy sobie przypomniał pewien niezawodny sposób - pogrzebał trochę w kieszeni, aż wyczuł palcami niewielki kawałek materiału, jakże wytrzymalszego i trwalszego od papieru. Rozwinął go i uważnie przeczytał, po czym zwitek wyrzucił, a gdy ten upadł na piasek - wskazał go palcem. Do jego uszu doszło delikatne brzęczenie - powstała i aktywowała się Tarcza. Teraz wystarczyło poczekać. Nie zawiódł się. Po niedługim czasie dostrzegł zbliżającą się od południa falę piasku, która nagle zniknęła.
- Zabawmy się - mruknął Fei.
Uniósł się trochę wyżej i spojrzał w dół. Piasek zaczął się poruszać, utworzył się niewielki lej, potem wir. Następnie wszystko się wypiętrzyło i z pustyni wyłonił się kilkudziesięciometrowy otwór gębowy pełen niezliczonej ilości zębów, tchnący ogniem. Wszystko to trwało raptem kilka sekund i gdy potwór już miał pochłonąć Feia, tak jak wieloryb pochłania drobne ryby, okazało się, że potwór znika. Metr poniżej stóp Fei otworzył przejście międzywymiarowe, w które potwór sam wpadł.
- Nie było tak źle - uśmiechnął się, ścierając pot z czoła - ale ten widok...
Zanim potwór zdążył połknąć także Tarczę, Fei przezornie ją stamtąd zabrał. Była mu potrzebna. Tego dnia jeszcze pięć takich potworów miało zniknąć w czeluściach międzywymiarów.
----- ----- ----- ----- ----- ----- ----- ----- ----- ----- -----
Gdy w końcu uporał się z tą niewdzięczną robotą przybył to Untheru, by omówić z tamtejszym dowództwem strategię na najbliższy czas. Fei zdawał sobie sprawę, że odległości między strategicznymi miejscami Untheru są znaczne i stanowią istotny problem przy koordynacji działań mających przygotować kraj na ewentualne niebezpieczeństwo. Ustalono, że Firetrees dodatkowo zostanie wzmocniona 15tys. piechoty (10tys. zbrojnych, 3tys. halabardników i 2tys. włóczników), 6tys. łuczników (4tys. łuczników i 2tys. kuszników) oraz 10tys. jazdy (6tys. huzarów, 2 tys. hetajrów, 1tys. katafraktów i 1tys. konnych łuczników). Firetrees, jako 'miasteczko' najbardziej na południe wysunięte, miało stanowić tarczę dla serca ziem Untheru. I gdy narada miała się ku końcowi Fei otrzymał wiadomości od obserwatorów - ostatnie obrazy, jakie przesłały to zbliżający się, acz jeszcze daleki, wróg oraz coś magicznego, co popędziło w kierunku obserwatorów, czyniąc kres ich żywotu. Raporty nabiegały z kolejnych miejsc. Nie sposób było dokładnie oszacować sił przeciwnika, ale tu i ówdzie obserwatorzy zdążyli dostrzec więcej.
- Armia inwazyjna? - pomyślał Fei - Nie, za wcześnie. Wyglądają raczej na armię przednią. Hmm... Tak czy owak, trzeba działać.
Ci, którzy do tej pory mieli jeszcze wątpliwości co do celowości wysyłania dodatkowych wojsk do Firetrees w tym momencie się ich pozbyli. Na koniec Fei zapowiedział, że to najwyższa pora, by gnomy czynnie wsparły Unther - inżynierowie, machiny wojenne, działa i statki powietrzne do transportu. Dzięki nim można było myśleć o przygotowaniu linii obrony wartej swej nazwy. Na dłuższe rozważania jednak nie było czasu, a przynajmniej nie miał ich Fei.
----- ----- ----- ----- ----- ----- ----- ----- ----- ----- -----
Fei osobiście przybył do stacjonujących w okolicy północnego krańca Uthangol Pass stosunkowo niewielkich sił granicznych, informując ich o bliskości wroga. W czasie krótkiej rozmowy poinstruował dowodzących o ewentualnych zagrożeniach. Ci tylko kiwali głowami - dobrze wiedzieli co robić.
----- ----- ----- ----- ----- ----- ----- ----- ----- ----- -----
Znów stanął obok Najwyższego Kapłana.
- I jak? - zapytał Kapłan.
- Północne ziemie Murghomu powinny być zabezpieczone. Ale co ważniejsze - zaczęło się! W Uthangoll Pass pojawiły się wrogie siły, przekraczając naszą granicę. W ten sposób Harluaa wypowiedziała nam wojnę.
- Oh... - zamyślił się Altruista. - Wiesz, to chyba nawet dobrze. Masz jakieś dokładniejsze informacje?
- Moi obserwatorzy w dość skuteczny sposób zostali unicestwieni zanim zdołali dokładnie określić siły wroga, ale wszystko wskazuje na to, że....
Fei pochylił się nad mapą Untheru, wskazując na coś palcem Najwyższemu Kapłanowi, na co ten pokiwał głową. Narada ta trwała jeszcze jakiś czas, a gdy się wreszcie skończyła, Fei z nieukrywaną radością zniknął w swojej komnacie, zamykając się na cztery spusty. Nie sposób było jednak ukryć tego, co tam porabiał. Głośne chrapanie zdradzało wszystko. A przynajmniej tak się mogło wydawać... |
|
|
|
|
|
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 11-01-2010, 18:53
|
|
|
Mieszkańcy Innarlith, rozciągnięci w olbrzymią kolumnę z wozami i dobytkiem, uciekali w panice ze swego miasta tak szybko jak tylko było możliwe. To oczywiście znaczyło, że wlekli się w żółwim tempie, blokując całkowicie Złotą Drogę i wystawiając na łatwy łup. Osłaniające ich siły były nie dość, że beznadziejnie rozciągnięte, to pozbawione możliwości sprawnego odwrotu - jego drogę odcinały wszak zatory wokół zepsutych wozów, nieuniknione przy tego typu operacjach.
Skirgaila zakręcił w powietrzu mieczem i wskazał nim kierunek ataku. Pięciu tysięcy jego lekkokonnych nie trzeba było namawiać, ruszyli do boju z nieludzkim wrzaskiem. Na znak wystrzelony przez jednego z towarzyszących mu magów drugie pięć tysięcy uderzyło z drugiej strony kolumny. Wojsko Sespechu nie stchórzyło, stawiło rozpaczliwy opór, który jednak rychło okazał się bezsensowny - tuż za liniami jeźdźców lecieli magowie bitewni na latających dywanach, celnym ogniem wyrywając w ich szeregach wielkie dziury. Piechota Sojuszu została praktycznie stratowana. Jazda w pierwszej chwili próbowała kontraatakować, ale magiczny ogień rozbił ich szyk i ich szeregi ogarnął bezład tuż przed tym, gdy zderzyli się z Harluaańczykami. Nawet ciężka jazda została pobita i zepchnięta na kolumnę uchodźców, która natychmiast zaczęła się rozpadać.
- Głupcy, trzeba było zostać w domach i poddać się, zamiast idiotycznie uciekać na otwartą przestrzeń - warknął Skirgaila, uśmiechając się ponuro. - Wtedy ocalilibyście życie i dobytek, a tak wystawiliście się na łup. Święta naiwności, macie szczęście, że Valamir postawił na czele tej armii mnie, a nie kogoś bardziej pozbawionego skrupułów.
- Panie? - dowódca konnych był lekko zdziwiony.
- Powiedz ludziom, że cywilną ludność mają zostawić w spokoju... Chyba, że zbyt natrętnie będzie broniła dobytku. Ale żadnych gwałtów i rzezi, musimy trzymać odpowiedni fason przed sojusznikami.
- Tak, panie - odparł wyraźnie niechętnie.
Mało kto ze zbrojnych stawiał już opór, każdy kto jeszcze ocalał gnał ile się w nogach w stronę brodu na Nagaflow. Wilkołak nie dawał im jednak wielkich szans w wyścigu z lekką jazdą. |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
Ostatnio zmieniony przez Ysengrinn dnia 11-01-2010, 19:20, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
|
Bezimienny
Najmniejszy pomiot chaosu
Dołączył: 05 Sty 2005 Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych. Status: offline
|
Wysłany: 11-01-2010, 19:04
|
|
|
Westgate
W całym, oświetlonym łunami pożarów mieście, słychać było bijące na alarm dzwony. Wybudzeni z głębokiego snu mieszkańcy patrzyli, jak ulicami w stronę portu przebiegają oddziały wojska, straży miejskiej i straży ogniowej. Miasto było pod atakiem.
Wróg nadpłynął po północy, gdy większa część miasta pogrążyła się już we śnie. Wpierw łańcuch blokujący wejście do portu, razem ze zwisającą z niego siatką został rozerwany mackami krakena niczym jakaś pajęczyna. Chwilę potem, przez tak stworzony otwór do portu wdarła się horda Sahuaginów, koalinthów i innych stworzeń morskich. Gdy morskie diabły wdzierały się na statki i nadbrzeża, atakując nielicznych obudzonych mieszkańców, tuż pod powierzchnią wody dwaj magowie morkothów tkali zaklęcie i wywoływali sztorm, przed którym żadne falochrony nie mogły ochronić - centrum jego furii bowiem wypadało w środku basenu portowego.
Krzyki alarmowe podniesione przez straż portową i wachtowych z zacumowanych statków (w momencie, gdy sami byli właśnie wyrzynani) poderwały na nogi załogi kołyszących się na coraz większych falach jednostek, jednak ci również ginęli szybko - zwykle zanim jeszcze zdążyli sięgnąć po broń. Podobny los czekał tych mieszkańców pobliskich domostw, kórzy mieli pecha wychylić się w celu sprawdzenia źródła hałasu. Nadbiegającą od strony centrum miasta grupę straży ugotowała chmura rozgrzanej pary, poprzedzająca rozgniewanego smokożółwia.
Potem rozpętało się istne pandemonium. Nie wiadomo, od czego wybuchł pierwszy pożar - sahuagini, z oczywistych powodów nie nosili pochodni - ale już wkrótce nad miastem widoczna była łuna, w której świetle obrońcy miasta bohatersko walczyli - i równie bohatersko ginęli, ulegając przeważającym siłom napastników.
Durpar
Jeden z polowych portali transportowych zamigotał i zgasł, gdy jego magia w końcu się wypaliła. Cztery pozostałe nie zdradzały jeszcze objawów zaniku mocy, ale było jasne że nie popracują już więcej niż kilka dni. Na szczęście większość sił, jakie Władcy Shade zdecydowali się poświęcić na tą operację znajdowała się już w Durparze. Ostatnio nawet przybyły posiłki w postaci grupy metalicznych smoków - uzyskane za pomocą jakiegoś tajnego paktu pomiędzy którymś z magowładców Thay a Arcymagiem Sakkors. Pięć z nich co prawda od razu odleciało w stronę Estagundu, w sobie tylko znanych celach, ale obecność pozostałych i świadomość, że w razie czego będzie można liczyć na ich pomoc znacznie podniosły morale wojsk.
Do armii dołączali coraz to nowi żołnierze wojsk Durparu. Gdy kupcy władający tym krajem usłyszeli, że MAC zaoferował Estagundowi udział w rozbiorze ich kraju (co jasno wynikało z dokumentów zdobytych przez Kazana i przekazanych do wglądu zainteresowanym kupieckim władcom Durparu) prawie z dnia na dzień zmienili stanowisko wobec aktualnego okupanta. Mazticańscy wojownicy wydawali się być zainteresowani głównie walką, a nie grabieniem czy zbytnim ingerowaniem w administrację lokalną, a tym bardziej w działalność kupców (choć część z ich rycerzy i dowódców nie miała nic przeciw handlowi, a na dodatek dysponowała złotem). Magowie którzy wydawali się mieć dużo do powiedzenia w zarządzaniu wojskami wyraźnie dawali zaś do zrozumienia, że choć status protektoratu, oraz pewne poniesione koszta (zarówno w wojskach jak i pieniężne) są nieuniknione, to jednak nie mają zamiaru zmieniać bardziej życia mieszkańców kraju.
Rozmowy z mieszkańcami Veldornu postępowały - choć tylko niewielka część z nich zgodziła się służyć pomocą przy odparciu inwazji (a i to nie za darmo), to jednak przekonanie jednego z nieformalnych przywódców wspólnoty potworów - władcy wilkołaków, wampira Saeda wystarczyło, by pozostałe siły zgodziły się zachowac przyjazną neutralność. Oczywiście sytuacja mogła by się zmienić, gdyby maszerujące wojska chciały przejść przez las Aerilpar, czy zaatakować ruiny Starego Vaelonu - wtedy, zgodnie z tradycją wszystkie grupy potworów zjednoczyły by się przeciw agresorowi.
Sakkors
Do biblioteki dotarł "lokaj" z herbatą. Bezimienny westchnął - był to slaad. Może, przy pewnej dozie szczęścia, tym razem zawartość połowy czajniczka nie wyląduje na podłodze. Z drugiej strony alternatywą dla slaadów były kendery - a to mogło być nawet bardziej niebezpieczne. Co prawda nowy gość w bibliotece jak na razie nie zwracał na ciekawskich przybyszów z Hylo specjalnej uwagi - a, gdy zwracał, nie była to irytacja ale lekkie rozbawienie, ale nie było pewne czy ta sytuacja długo się utrzyma. Zwłaszcza, gdy wzięło się pod uwagę reputację gościa, który nie był znany ze swego poczucia humoru.
O dziwo czajniczek dotarł do stolika w stanie nienaruszonym - Istota skorzystała z tego by uzupełnić braki w swojej filiżance. Woland również skorzystał z przybycia życiodajnego płynu - oraz, z charakteryzującą go uprzejmością zaproponował filiżankę trzeciej z siedzących przy stole osób. W normalnych warunkach taka propozycja mogłaby być poczytana jako złośliwość - ostatnia osoba przy stole była bowiem lichem, które normalnie nie są znane z zamiłowań kulinarnych. W tym konkretnym przypadku było jednak inaczej - choć Bezimienny nadal nie był w stanie dociec, co dzieje się z pitymi przez mrocznego nekromantę płynami (a nawet, czy i w jaki sposób czerpie on z picia herbaty jakąś przyjemność). Larloch pojawił się w Sakkors kilka dni przed odlotem, zażądawszy dostępu do biblioteki - a nikt nawet nie pomyślał, by mu odmówić. Teraz w milczeniu wertował księgi - zwłaszcza traktaty o elfiej Wysokiej Magii, wykradzione przez Iakhovasa z Evermeetu, od czasu do czasu wdając się w zawiłe dyskusje na tematy związane z jakimiś aspektami teorii magicznych, o jakich właśnie przeczytał. Choć dla postronnego obserwatora dyskusje te mogły wydawać się nudne i wybitnie oderwane od zastosowań praktycznych, tak naprawdę każda z nich w istotny sposób poszerzała rozumienie magii wśród wszystkich trzech rozmówców.
Lśniące Równiny
Armia rozłożyła się wokół Lheshay - oczekiwano, że miasto podda się bez problemów, ale na wypadek gdyby dowódca miejskiego garnizonu chciał jednak bohatersko poświęcić życie swoje i swych żołnierzy, rozpoczeto przygotowania do szturmu. Tak czy inaczej sprawa powinna rozstrzygnąć się do następnego dnia - dowódcy armii nie zamierzali tracić wiele czasu na zdobywanie mało istotnych punktów oporu. Na wszelki wypadek jednak w kierunku Ormath ruszyła większa część wojsk, osłaniana z przodu przez kawalerię. Razem z tymi wojskami podążył również, obecny "w ramach koordynacji sił" calimshański arcymag - Kartak Spellseer.
Oddziały spod Eastingu, otrzymawszy informacje o stosunkowo niewielkich siłach obronnych SCF w okolicy, wyruszyły marszem na Priapurl, mając nadzieję na zdobycie miasta zanim zostanie ono wzmocnione. W obecnej sytuacji nie było sensu czekać na nadchodzące Równiną Gigantów wojska - nawet jeśli były one już coraz bliżej Elversultu.
Sespech i okolice
Wojska Calimshanu nie były tak ostrożne - ledwie sześciotysięczny Yhep został zdobyty prawie z marszu, z niewielkimi stratami wśród oddziałów niewolniczych (Oddziałów wojskowych w mieście prawie nie było, a próbujący z początku stawiać opór mieszkańcy miasta w większości nie byli nawet uzbrojeni - poza tym ich opór gwałtownie spadł, jak tylko zorientowali się, że wojska Calimshanu atakują tylko tych, którzy usiłują się bronić). Dowódca południowej linii ataku wojsk Calimshańskich był dość zirytowany tym nierozsądnym zachowaniem mieszkańców, i ogłosił, że od tej chwili każde miasto które, będąc w podobnie rozpaczliwej sytuacji będzie stawiać opór zostanie spalone, a jego mieszkańcy zdziesiątkowani. Te zaś miasta które otworzą swe bramy przed Zawsze Zwycięską Armią zostaną oszczędzone i włączone do Calimshanu na normalnych prawach miejskich. Zaś Yhep, jako miasto pierwsze, zostanie ukarany znacznie łagodniej - dostarczając jedynie zastępstwa za wszystkich żołnierzy którzy padli podczas tej bezsensownej walki. W miasteczku zostawiono tysiącosobowy garnizon, a reszta wojsk zawróciła i skierowała się w stronę ruin Dalelost - zgodnie z radą doradzającego arcymaga Sapphiraktara Niebieskiego, który jednak nie wyjaśnił, dlaczego zdobywanie jakichś ruin jest tak bardzo konieczne.
Wojska idące do Kagarru przeżyły inne zaskoczenie. W trakcie podróży nagle jadący z glówną kolumną drapieżnie wyglądający druid uniósł rękę, na której wylądował jastrząb.
- W lesie na południe są zbrojni - oświadczył głośno.
- jesteś pewien? - dopytywał się generał Janal, patrząc z powątpiewaniem na ledwo widoczną na horyzoncie ścianę drzew.
- Absolutnie - potwierdził druid - są też zorganizowani, choć ich ilość jest podejrzanie mała.
Nie było jasne kim właściwie są ukrywający się tam ludzie, ani co chcą osiągnąć, ale nie można było ich zignorować. Dlatego od głównej kolumny odłączyła się część wojsk, a do zwiadowców przeczesujących las wysłano wzmocnienie i nowe rozkazy. Reszta sił kontynuowała marsz, nieco tylko zwalniając.
Oddziały Calimu nie zdążyły się zagłębić głęboko w las, gdy jeden z dwóch dołączonych do wojsk dżinów wykrył linię pułapek. Ominięcie ich nie było proste, i wojska musiały się sporo napracować. Atak nieprzyjaciół który nastąpił w trakcie przedostawania się przez linię pułapek był w efekcie zupełnie niespodziewany. Calimscy żołnierze patrzyli się z niedowierzaniem na 4 tysiące wojowników atakujących ich linię... a potem 30 tys włóczni przywitało nadchodzących swymi ostrzami.
A tymczasem poruszający się na zachód, próbujący ominąć główną kolumnę Calimshańskich wojsk zabójcy trafili na linię leśnych zwiadowców. Niepewni w leśnym otoczeniu, nawykli do warunków miejskich (choć nadal lepsi w skradaniu się od przeciętnych wojsk) zauważyli i usłyszeli poruszające się między drzewami zielone cielska trolli odpowiednio wcześnie by się na nich przygotować - a potem znikąd rzuciła się na nich wyjąca horda szaroburych kształtów. Wilkołaki z Moonshae w środowisku leśnym nie miały sobie równych. Gdy z tyłu do trolli i wilkołaków dołączyła grupa wojowników, z zabójców znaczna część już nie żyła, a reszta uciekała w panice ścigana przez żądne krwi bestie Kazgorotha.
Suldanesellar
Miasto opuszczała kolumna elfich wojowników. Ellesime zdecydowała, że obecna sytuacja polityczna wymaga gestu jedności wobec reszty elfiej rasy... i kapłanów Seldarinu. Dlatego właśnie na wojnę ruszyła grupa wojsk, mających oficjalnie dołączyć do sił Srebrnych Marchii. Razem z grupą wyruszyła również Srinshee - choć, jak wyraźnie i kategorycznie stwierdziła, szła wyłącznie jako obserwator, bo nie zamierzała ingerować wojnę, która nie była w żaden sposób związana z jej wyśnionym Nowym Cormanthyrem. Na spełnienie tego snu było nadal ewidentnie za wcześnie - elfy do niego jeszcze nie dojrzały, a ostatnie wydarzenia wyraźnie pokazały, że jeszcze długo nie dojrzeją. To ostatnie było wyraźnym wyrazem dezaprobaty z wcześniejszych działań tworzenia na siłę "nowego elfiego dworu", którą to dezaprobatę Ellesime przyjęła z pokorą - sama nie była pewna, co właściwie skłoniło ją do podjęcia takiej serii dość wątpliwych, a czasem wręcz katastrofalnie błędnych decyzji. |
_________________ We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.
The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense. |
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 11-01-2010, 21:43
|
|
|
Sześć tysięcy feudałów Cormyru, wraz z pięcioma tysiącami Purpurowych Smoków oraz dziesięcioma tysiącami chłopskiego pospolitego ruszenia, stało nad brzegami Smoczego Jeziora. Powoli ładowali się na statki, które miały ich zanieść na południe – i już dwa dni później wylądowali nieco na wschód od Wrót Zachodu, podejmując natychmiastowy marsz na zachód...
***
Armia Mrocznej Twierdzy, teraz obsadzonej jedynie formalnie (pięćdziesiątką Zhentów), od dłuższego czasu szła wzdłuż Gór Zachodu Słońca. Szli wolno – teoretycznie SCF nie kontrolował okolicznych gór, ale licha nie należało kusić. Przeto, nie śpieszyli się i pod mury Proskur dotarli dopiero, kiedy upadły już Wrota Zachodu i Yhep...
Zhentowie rozłożyli obóz tuż pod murami miejskimi, szykując się do szturmu. Herold Pereghosta poniósł do miasta krótką wiadomość: „Gwarantujemy wam bezpieczeństwo, jeśli poddacie się bez oporu. W przeciwnym wypadku, nie możemy wam zagwarantować niczego... Macie trzy godziny na przemyślenia.”
Nie bez znaczenia dla losów obrony był fakt, że w mieście pozostało jedynie kilku karbowych i nieliczni obrońcy. Przeto, skoro zauważyli pod miastem silną armię Zhentów pod dowództwem Pereghosta, morale natychmiast upadło. Dosżło do buntów zmuszanych do obrony mieszczan – a wreszcie banici, złodzieje i bandyci, których przemocą wcielono w szeregi, za podszeptem Zhentarimskich agentów otworzyli wrogu bramy...
Miasto zostało ocalone – choć Pereghost szybko zabrał się za wprowadzenie tam swoich porządków.
***
Portal do Innarlith otwarto ponownie – kiedy tylko potwierdzono wieść o tym, że jego państwowość została zniszczona. Ponieważ władze miasta, sparaliżowane strachem przed jakowymi potworami z Thay, nie poprosiły czarodziejów z enklawy o należne wsparcie militarne, nie doszło do jakichkolwiek naruszeń dyplomatycznych pomiędzy nowym władcą miasta a Thay.
Przeto, zadecydowano o ponownym otwarciu enklawy. Była ona częścią państwa thayskiego, którego nie wiązały już żadne umowy dot. jej działalności – gdyż podmioty, z którymi rada zulkirów związała się umowami, już nie istniały.
***
Z zupełnie innych przyczyn otwarty został portal do Wrót Zachodu. Miękkie serca Czerwonych Czarnoksiężników nie mogły zdzierżyć takiej destrukcji i otworzyli bramę dla uciekinierów – wcześniej negocjując odpowiednie warunki z jednym z urzędników miejskich. „Negocjacje”, jeśli można je tak nazwać, były krótkie – przerażony urzędniczyna nie protestował nawet, kiedy Czerwoni z boleścią przyznali, że „wrogom Thay” bezpieczeństwa zapewnić nie będą mogli...
Przeto, przez portal do Cytadeli (nagle pryzmatyczną ścianę rozproszono) poczęły wlewać się setki przerażonych mieszkańców... Niektórzy z nich wprawdzie nagle ginęli, zabici magią Cytadeli, lecz prędko okazywało się, że byli szpiegami sojuszu lub wywrotowcami. Przeto, nawet ich najbliżsi nie mogli narzekać na niesprawiedliwość zulkirów...
***
Trzej magowie dalej dysputowali o sprawach magicznych. Już tydzień nieustannie dysputowali o zwojach i elfich poematach. Byli zgodni - zawierały one fragmenty dawnej mądrości, jednakże żaden z nich pojedyńczo nie był w stanie wyłapać elementów Wysokiej Magii w starych opowieściach. Kiedy zaś z kolei zapominali o starodawnych papierzyskach, na warsztat szła nowa magia - netheryjska.
***
A tymczasem, wojsko Krucjaty zakończyło wcielanie części sił Vast i szykowało się do wyruszenia na południe... |
_________________
Ostatnio zmieniony przez Velg dnia 11-01-2010, 22:31, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Caladan
Chaos is Behind you
Dołączył: 04 Lut 2007 Skąd: Gdynia Smocza Góra Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 11-01-2010, 21:45
|
|
|
Daleko poza ziemiami znanymi MAC-u Rada powzięła decyzję, która miała zmienić oblicze krainy.
Shrinsee nie była zadowolona z poczynań Macantów, ale informacje od nich zdobyte były bardzo ważne. Całkowicie zamknęli się dyplomatycznie na Macantów. Wysłała ona do Silverymoon delegację, która przeprowadziła ze sobą elfów z Evereski, którzy opowiedzieli sprzedaniu świętego reliktu Thayom za grosze. Elfy z Silverymoon były oburzone na Daeriana za takie poczynienie. Zaczęli domagać się oddania im księżycowego ostrza. Druga informacja również nie była ciekawa. Dowiedzieli się, że Pharos zniknął, a potężne Dżiny zostały uwolnione, które widziano ostatnio w Calimshanie tam należało ich szukać. Damagano się wyjaśnienia od Thayczyków.
W Waterdeep opowiadano o obecności Pomroków w Maztice, oraz o braku aktywności w sprawie Durparu, gdzie Shadovarów ostatnio widziano(nie byli to agenci MAC-u).
Domagali się pozbycia ich. Również mówiono, że katastrofa, która miała się zdarzyć jest wymysłem Daerian w celu zdobycia władzy absolutnej w Faerunie.
Mówiono też o dziwnych istotach, które łaziły po lasach.. Po incydencie z bakterią ludność bała się wszystkiego co może być związane z Caladanistami. Z tego powodu domagali się o sprawdzenie czy nie ma żadnych Caladanistów w Faerunie i poza nim.
Po jakimś czasie magowie z akcji w Calimshanie zostali zamordowani, a ich szczątki spalono.
Chondath przybyła druga zmiana licząca 45 k wojska. Przez Vilhon Reach wysłano 40k z żołnierzy z Chondathu. Armia Norrcia ruszyła w kierunku Sespech. Do Lśniących równin wstąpiło 50k sił z Turmishu, które wzmocniły Ormath.
Wojska armii południowej zawróciły z Chessentii w kierunku Chondathu z powodu nagłego rozkazu szefostwa.
Pewien mag wraz z swoimi ludźmi czekał na odpowiednią okazję. Jego miasto nie wychylało się wiele miesięcy. Golem odstraszał wystarczająco wszystkich napastników. Po względem finansowym miasto czuło się bardzo dobrze. Mogli zacząć przekupywanie ważnych drowich dostojników.
Wielce potężna istota wiele miesięcy wędrowała i obserwowała poczynania różnych istot w swojej eterycznej postaci. Przez długi czas starała się być neutralny, ale zdarzenie w Lappallayi dało jemu wiele do myślenia. Wędrowała wiele dni zanim nawiedził Gaelana, z którego wyczytał psionicznie ciekawe informacje. Istota błyskawicznie wyteleportował się na teren Calimshanu. Zaczęła szukać i w końcu znalazł w Calimshańskim skarbcu zwoje Netherilu i artefakty z Evermeet. Magiczne przeszkody nie przeszkadzały mu. W postaci eterycznej nic mu nie robiły. Przeteleportował się na północ, gdzie spotkał się z najpotężniejszymi osobami Sojuszu Daeriana poza nim samym i Thayami, Halastarem, ponieważ mógł jedynie rozmawiać z dobrymi postaciami. Opowiedział im o caladanistach, oraz współpracującym z nimi obcą osobą, do której za blisko nie mógł się zbliżać, aby nie być wykryty, magicznych katastrofach, napaści Shadovarów na Durpar, oraz wielu innych rzeczach. Oni nic nie wiedzieli o tych wydarzeniach. Po tym wyruszył do obozowiska Macantów, gdzie musiał jeszcze jedno zrobić, zostawiając wiele do przemyślenia tamtejszym władzom i dowódcom. W końcu przybył do okolic Chessentii, gdzie przejął kontrolę nad Gaelanem za jego zgodą. Ten wyruszył kierunku Sespech, gdzie miał stworzyć linię obrony. Po pewnym czasie Przymierze dowiedziało się od magów z drugiej strony Faerunu, że metaliczne smoki współpracują z Pomroki, co uznano za zdradę. Zapanował wielki chaos polityczny w Sojuszu Daeriana. |
|
|
|
|
|
Sylar
Poszukujący Prawdy
Dołączył: 11 Lis 2009 Status: offline
|
Wysłany: 11-01-2010, 22:13
|
|
|
* * * Sespech * * *
Siły z Innarlith rzeczywiście nie były wstanie zabezpieczyć kolumny. Raptem pół tysiąca zbrojnych poświęciło swe żywota powstrzymując armie wroga na tyle, na ile mogli. Zostali jednak zdziesiątkowani.
Pogoń trwała jednak dalej. Konni wojownicy ścigali każdego, a dowódca narwany jak zwykle gnał swoich ludzi dalej, nie bacząc na zmęczenie koni jak i ich właścicieli. Nie patrzyli wstecz. To był straszny błąd. Zza ich pleców wyłoniła się kawaleria Sespechu. 13k kawaleria ruszyło za najbardziej brutalnymi i żądnymi krwi jeźdźcami, a było ich aż 5k. Nim w ogóle trzeźwe myślenie przeważyło nad żądzą krwi jeźdźców wroga, pierwsza setka kawalerii padła. Zdezorientowane siły rywala starały się przegrupować. Bezcelowo dowódcy przywoływali rozproszone siły, które zostawały ostrzeliwane przez konną jazdę. Wróg jednak się nie poddawał. Jeden z dowódców przeciwnika był wstanie zgromadzić nawet 300 jednostkową kolumnę, która jednak zburzyła po gradzie strzał i liczącej 2k klinie jazdy Sespechkiej. Chwilę później waleczność i bojowość jazdy wroga podupadła. Wojownicy wroga w końcu zdali sobie sprawę z przewagi wojsk Sespechu. Z ponad 5k wrogiej kawalerii tylko połowa przetrwała uciekając w popłochu. Jednak Sespech nie dał za wygraną. Najbardziej wysunięci na południe byli konni łucznicy, którzy poszli w galop za wrogiem, uśmiercając kolejnych wojowników. Pogoń nie trwała długo. Przewaga pozycji przestała się liczyć. Trzeba było zawrócić, wspomóc ocalałych.
Straty wśród jazdy Sespechan wynosiło 0.5k. Wróg stracił niecałe 3k. Zebrano bezpańskie konie, zarówno swoje jak i wroga. Następnie przeorganizowano siły i ruszono dalej. Z tyłu rozciągała się teraz zwiad kawalerii, bacznie obserwujących zarówno ziemie jak i powietrze. Wróg na pewno będzie ścigał ich dalej.
* * *
- "Wróg wpadł w pułapkę" - zaśmiał się Vast. Uśmiech jednak szybko znikł z jego ust dostrzegając 30k armię. Trzeba było schować się znów wśród drzew. Sporo ludzi jednak padło. Nie było to pocieszające. Ale nawet Vast nie sądził, że wróg pośle aż tylu ludzi przez te pułapki. Niewidzialny Olbrzym rozejrzał się szukając asasynów. Nie widział ich.
- "A miało kilku z nich zostać na posterunku" - rozdrażniony barbarzyńca rzucił się przez gąszcz lasu by dobiec do pierwszego kontrolnego punktu. Tymczasem resztę, czyli 3.5k wojska Sespech rozciągnęły obronę na brzegu lasu.
- Jest! - krzyknął z zachwytu Vast, dostrzegając miejsce kontrolne schowane wśród drzew, nieopodal głównych sił wroga. Podbieg do sznura, już prawie go złapał. Odskoczył. Wielki wilkołak zostawił ślad pazurów na drzewie, przy którym stał wcześniej barbarzyńca. - "Już wiem gdzie podziali się asasyni" - pomyślał. Wywiązała się walka. Vast, jednak szybko rozpłatał przeciwnika i dopadł sznura. Zauważył, że sytuacja była krytyczna. Zostało ich ok. 3k, przy czym 30k armia oszczepników dalej ciskała w Sespechan. Vast pociągnął za sznur. To był piekło. Inaczej nie dało się opisać tego makabrycznego widoku.
Do jednego z wilczych dołów wpadł jakiś sypki proszek, który wywołał reakcję łańcuchową. Z każdej kolejnej dziury zaczął wystrzeliwać coś na wzór gejzeru płynnego kwasu, oblewający wojowników wroga. Wtedy, jak jeden mąż, 2.5 tysiące Sespechan ruszyło do boju. Przez pułapki zdążyło przejść jednak 3 tysiące ludzi, którzy pod wpływem strachu zaczęli odsuwać się od epicentrum deszczu. Wykorzystali to wojownicy z Vastem na czele, którzy zaczęli rąbać rozproszone siły wroga. Walka była szybka i krwawa. Taką jaką barbarzyńcy lubią najbardziej. Z 30k wojsk 12k padli ofiarom kwasu i pułapek na które wpadali podczas paniki, tymczasem kolejne 3k padło ofiarom zabójczej szarży Sespechan. Na polu bitwy pozostał Vast i niecała garstka, raptem stu wojowników. Była to rzeź, która zatrzymała marsz przeciwnika. Okupiona śmiercią, czasem i sporym nakładem gotówki.
Vast wzniósł sejmitar Dżina na znak zwycięstwa. Za nim krzyknęła reszta kompanii. Chwała jednak nie trwała długo. Zza drzew poczęli wyłaniać się ci, którzy pułapek ominęli i przyszli się zemścić. Vast rzucił sejmitar w piach, wzniósł swój topór i ruszył w dzikim szale wraz z garstką ocalałych. 15k włóczników jednak nie czekało na zaproszenie. W stronę kompanii Vasta poleciały tysiące włóczni, uśmiercających kolejnych wojowników. Vast nie bacząc gnał do przodu, a z jego gardła wydobywał się krzyk przeszywający wroga. Padali, jeden po drugim. Każdy metr bliżej wroga okupiony był kolejnym wojownikiem. Zostało ich tuzin. Padali jednak następni. Vast czuł śmierć na ramieniu. Widział, jak jedna z tysiąca lecących włóczni przeznaczona była dla niego - by przebić jego serce. Już się z tym pogodził. Błysk przed oczami. Naglę stało się wszystko tak jasne, by sekundę później zobaczyć tylko mrok. Vast leżał w mroku. Nic już nie widział. Wszystko ucichło. Sądził, że umiera, że nadeszła chwila jego śmierci. Cieszył się jednak, że spełnił swoją obietnicę, że nie opuścił Cerno do końca. Zamknął oczy i wtedy usłyszał...
- Vast. Wstawaj, że! - zasyczał znajomy głos. Barbarzyńca otworzył oczy. Naglę zaczął dostrzegać kontury w mroku. Obraz stawał się coraz ostrzejszy. Zmrużył oczy raz jeszcze i spojrzał. Dostrzegł śmierdzącą twarz znajomego Licha.
- Zrie! - krzyknął Vast zbierając się na równe nogi. - To Ty też nie żyjesz? - zdziwił się.
- Dopiero teraz zauważyłeś? - zaśmiał się Lich.
- Zaraz to ja żyje... Jak!?
- Teleportacja ty tępy barbarzyńco!
Po krótkiej rozmowie stało się jasne. Zrie przeteleportował Vasta tuż przed oszczepem, który przebiłby mu serce. Sytuacja jednak nie była wesoła. 39k wojowników, 20k z nad rzeki i 19k z Yhep otoczyło ruiny. Zaczęło się.
- Mamy gośśści - stwierdził Zrie.
- Ludzie, dajcie mi odpocząć. Prawie zginąłem tam Zrie!
- Ja od dawna nie żyje...
Choć Zrie śmiał się donośnie, to sytuacja nie była najciekawsza. Tak w ogóle, to już pierwsze siły szturmowały słabe bramy ruin. Wtedy adepci magii z wieży zaczęli ciskać pociskami i ognistymi kulami. Sporo wojowników poległo, ale to nie były żadne straty. Zbrojni wroga wparowali do środka. Pierwsza część planu zadziałał bez luki. Czas rozpocząć było drugą fazę. Nieumarli zaczęli wstawać z grobów i walczyć z zaskoczonymi wojownikami. Wybuchła walka. Do środka zaczęli dołączać kolejne jednostki. Z wysokiej wieży magowie ciskali ostatnie zaklęcia jakie pamiętali. Po tym skryli się znów w wieży. Na placu walka dobiegała końca. Nieumarli nie mieli szans z przeważającymi siłami wroga. Już 5k wojowników zdołało wedrzeć do środka ruin. Wyważyli drzwi do wieży i zaczęli wchodzić na górę. Kolejne grupki nieumarłych stawały im na drodze, powodując zator i mocno spowalniając marsz ku górze. Wokół miasta było już 20k wojowników, z czego 1/3 znajdowała się bezpośrednio na terenie ruin. Vast również dołączył do walki, powstrzymując przeciwników jak najdłużej.
- Już czas! - krzyknął do Zrie.
Vast szybko wrócił do licha i reszty magów na najwyższym piętrze, zostawiając raptem tuzin szkieletów przeciw 40 wojowników. Zrie wycelował palcem na ziemie i wypuścił racę. Lont się zapalił i zaczął pędzić w dół. Vast zdziwił się. Nie wiedział co to jest, ale już raz zauważył śmiercionośne działania wynalazków Zrie. Dlatego wolał milczeć.
- No to znikamy stąd. - Zrie stwierdził śmiejąc się wesoło. Po tym wszyscy magowie zaczęli znikać, przechodząc przez bramy teleportów. Na końcu znikł Vast, a zanim Zrie.
Wojownicy przedarli się na szczyt wierzy tylko po to by stwierdzić, że jest pusta. Lont przeleciał zewnętrzną ścianą na sam dół aż do beczek. Potężna eksplozja rozsadziła chwiejne podstawy wieży, rozwalając je i przełamując ją wpół. Natomiast z podziemi znów zaczął tryskać zabójczy kwas, a po nich kolejny szereg eksplozji magicznych przedmiotów rozlewał kwas po całej okolicy w promieniu 0.5km, paląc, żrąc i zabijając tysiące wojowników wroga.
Vast obejrzał się za siebie i zobaczył jak ledwo widoczna na horyzoncie wieża rozpada się.
- Co to było Zrie?
- Ah, kilka nieużytecznych przedmiotów wyzwala sporo magicznej energii jak się je odpowiednio przygotuję.
- Ale czemu runęła wieża?
- A jak myślisz co robiłem do tej pory? - Zrie nie przestawał się uśmiechać. - Proch i to magiczny potrafi być dobrym zapalnikiem, heh...
Vast nie pytał już o wież. Wsiedli na przygotowane wcześniej konie i ruszyli do Kagarr. Wtedy coś tknęło barbarzyńcę.
- Zrie. Ale Kagarru nie wysadzisz w powietrze?
- Nie bądź głupi barbarzyńco. Przecież tam mamy bazę wypadową.
* * * Westage * * *
Atak był wielkim zaskoczeniem i nim ciężkozbrojna piechota zdążyła się zebrać połowę miasta wpadło w zasięg potworów morza. Na szczęście od tego momentu było już całkiem inaczej.
Jak 10k ciężkozbrojnych wojowników zwali szyki, a 4k pomniejszych zabójców zaczęło atakować z zaskoczenia, tak siły przeciwnika zostały szybko rozbite i przegonione do doków. Stamtąd zajęto jedno z niewielu miejsc artylerii i zaczęto oblegać doki, zabezpieczając wszystkie drogi ucieczki poza morzem.
* * * Ormpetarr * * *
Sylar wpadł w zadziwienie przysłuchując się relacjach z walk. Nie docenił brutalności i fanatyzmu wroga. Ale dobrze się składało. W ten sposób walka nie potrwa długi, a Sylar będzie mógł wrócić do swoich spraw. W międzyczasie przez stolice przejechała kawaleria Chondath, która została wysłana do jazdy Sespech. Kilka godzin po niej przybyły już pierwsze oddziały z Fortu Arran.
Sylar miał jeszcze kilka asów w rękawie. Za wcześnie jednak było na ich ujawnienie. Kagarr jednak nie mógł paść. Baza wypadowa była bardzo ważna. Tam wojownicy mogli odnowić siły i zjeść ciepły posiłek. Kolejną obroną, po Kagarr jest sama stolica. |
Ostatnio zmieniony przez Sylar dnia 11-01-2010, 22:48, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
|
Sasayaki
Dżabbersmok
Dołączyła: 22 Maj 2009 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma WOM
|
Wysłany: 11-01-2010, 22:20
|
|
|
Pąsowy poring nosił imię Empiryka, Amadeusz zaś miał kolor lawendowy. Zajadali się właśnie winogronami, siedząc na ogrodowej ławce razem z Fantazmaginią. Źródło twierdziło że poringi to szpiedzy. Pytanie, co chcą szpiegować w kraju, który nie uczestniczy w wojnie? Może po prostu chcą się przekonać czy Samarach nie łamie postanowień paktu? Jednak by pewne gorące głowy nie frasowały się zbytnio, należało coś ze stworkami zrobić. Sasayaki długo myślała nad tą kwestią. Poringi są nieprzechszczalne. Jednak może to bez znaczenia? Czemu nie dać im szansy? Oczywiście w granicach rozsądku.
Tak więc Amadeusz i Empiryk pozostali strażą przyboczną Fantazmagini, ale byli pod stałą obserwacją zarówno jej samej jak i Hashimiego, nie zdając sobie z tego nawet sprawy, by wykluczyć wszelkie podejrzenia o szpiegostwo. |
_________________ Gdy w czarsmutśleniu cichym stał,
Płomiennooki Dżabbersmok
Zagrzmudnił pośród srożnych skał,
Sapgulcząc poprzez mrok!
|
|
|
|
|
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 11-01-2010, 23:29
|
|
|
Oddział Halruaańczyków który zapędził się najdalej drogo pożałował, że oddalił się od swego magicznego wsparcia. W zasadzce zginęła ponad połowa z tysiąca ludzi, pozostali musieli uciekać w rozsypce. Nie był to jednak koniec starcia, gdyż porażkę swych pobratymców dostrzegli dowódcy drugiego oddział i magów. Natychmiast wysłano odsiecz, która najpierw zalała wroga deszczem magicznych pocisków, następnie uderzyła w jego zmieszane szyki. Sespechianie mieli miażdżącą przewagę... na lądzie. Nie mieli jednak nic co mogłoby ich ochronić przed magią halruańską. Już po pierwszym uderzeniu wroga ich oddziały wymagały przegrupowania, na które oczywiście magowie nie zamierzali pozwolić.
Bitwa skonczyłaby się pościgiem i rzezią gdyby nie zmęczenie rumaków w kawalerii Skirgaily, który w związku z tym musiał pozwolić wrogowi ujść, choć cały gotował się z wściekłości. Sespechianie cofnęli zostawiając na polu bitwy dwa tysiące poległych i tysiąc rannych, którzy trafili do niewoli. |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
|
|
|
|
|
Bezimienny
Najmniejszy pomiot chaosu
Dołączył: 05 Sty 2005 Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych. Status: offline
|
Wysłany: 12-01-2010, 16:37
|
|
|
Westgate
Po początkowych sukcesach w pewnej chwili zaczęły się kłopoty. Opór przeciwnika tężał, w coraz większej ilości uliczek atakujące oddziały trafiały na zorganizowane oddziały piechoty próbujące opanować chaos. W części z przypadków próby ustawienia jakiegoś sensownego szyku były poważnie utrudniane przez uciekających mieszkańców, którzy pchali się na oślep, tratując wszystko co stało na ich drodze. Tam straty w walkach były mniej więcej równe - a często nawet korzystniejsze dla Sahuaginó. W innych oddziały wojskowe były dowodzone przez bardziej bezwzględnych dowódców - tam żołnierze mieczami i włóczniami odganiali tłumy, kierując je w boczne uliczki albo spowrotem w stronę sahuaginów. W tych miejscach konsekwencje spotkania były znacznie boleśniejsze dla morskich diabłów - do walki na lądzie, przeciw zorganizowanej, ciężkiej piechocie nie byli przygotowani. Oczywiście, i tu, podczas wycofywania dawało się wciągnąć piechotę w zasadzki - atakami z boku (z bocznych uliczek i drzwi mijanych domów - lub ich resztek) i z góry (skacząc z górnych okien jeszcze trzymających się kamiennic) dawało się często rozerwać szyk piechoty, z dramatycznymi dla niej konsekwencjami. Od czasu do czasu na tyły sahuagińskiej hordy, pojedyńczo lub grupkami ataki próbowali przeprowadzić jacyś niezidentyfikowani lekkozbrojni. Czasem te ataki się udawały, i napastnicy dawali radę zabić kilku wojowników sahuagińskich zanim sami zostali rozszarpani. Czasem rozszarpanie następowało wcześniej.
Z czasem obszar kontrolowany przez morskie siły powoli zaczął się zmniejszać. Niechętne do walki w niekorzystnym dla nich etrenie sahuaginy zaczęły się wycofywac w stronę portu - a siły w porcie przygotowywać na ich nadejście.
Gdy walki w końcu dotarły do dzielnicy portowej, ta była już przygotowana do obrony. Większość ulic została zablokowana na dużej długości zawalonymi domami, a te które pozostały zamieniły się w śmiertelne pułapki, gdzie na raz mógł przechodzić tylko jeden żołnierz. Jedyna większa akcja piechoty została zatrzymana, gdy ulicę którą podążali wypełnił strumień zabójczo gorącej pary wypuszczonej przez zmokożółwia. Atak załamał się, a ulicę wypelniły stosy ugotowanych żywcem dwustu żołnierzy, które potem posłużyły jako materiał do ostatniej z barykad. W tak odgrodzonej dzielnicy, przy wsparciu smokożółwia i morkockich magów (abolethy zdążyły już odpłynąć, a kraken był użyteczny tylko względnie blisko wody) siły Iakhovasa okopały się, czekając na przybycie posiłków.
Ankhwood
Bitwa nie poszła po myśli calimshan. Pierwsza wymiana ciosów dawała powody do zadowolenia - oddziały przeciwnika były wielokrotnie słabsze liczebnie, dzięki czemu wojska Calimu od razu mogły zacząć ich otaczać. Potem rozpętało się piekło. Ze szczelin pod ziemią wytrysnęły strumienie zielonego, żrącego płynu oblewając walczących. Straty były duże, zaskoczenie również - i to po obu stronach. Najwyraźniej nikt nie zdradził wojskom Sespechu, że mają posłużyć jako żywa przynęta. W efekcie walka stała się jeszcze bardziej krwawa i zacięta - choć jej końcowy rezultat był nieunikniony.
Dalelost
Sapphiraktar unosił się w powietrzu, obserwując wieżę z zainteresowaniem. Niektóre jej pomieszczenia były chronione przed zaklęciami wykrywającymi, ale tego, że w środku ktoś przebywał nie dało się ukryć. Potężny drakolicz uśmiechnął się, gdy z jednego z okien pomknęła ku niemu magiczna błyskawica... i gdy została zawrócona w kierunku rzucającego przez zaklęcie Odbicia. Kilka fireballi jakie posłał w kierunku wieży zostało zatrzymanych przez magiczne bariery, więc zdecydował się na działanie trochę bardziej brutalne. Było mało prawdopodobne, by tego dnia miał toczyć jeszcze więcej poważniejszych walk, więc mógł zużyć trochę swojego komplementu potężniejszych czarów.
- Heaven's Fire - wykrzyknął, wskazując palcem przed siebie. W chwilę później wieża zadygotała, gdy w jej podstawę trafił pierwszy ze spadających magicznych meteorów. Następne odbiły się jednak od magicznej zasłony, wybuchając nieszkodliwie w powietrzu.
- Skoro pociski nie działają... - pomyślał mag, podlatując by uchronić się od skutków nadlatującej w jego stronę kuli ognistej, i splatając kolejne zaklęcie.
Wnętrze wieży wypełniło się bezwonnym gazem, który następnie stanął w płomieniach, zamieniając górne kondygnacje we wnętrze pieca. Grupa barier przeciw magicznemu wykryciu znikła. Chwilę potem wieża eksplodowała, rozsiewając na wszystkie strony strumienie żrącego kwasu.
- w proch się obrócisz - wyszeptał Sapphiraktar i odetchnął z ulgą gdy zaklęcie zadziałało w porę, a jego ciało pokrył spadający z nieba ciemny pył. Nie wszyscy byli tak szczęśliwi - na dole słychać było krzyki poparzonych żołnierzy których dosięgła skrajna fala kwasu, oraz takich którzy dostali jakimś lecącym odłamkiem z eksplozji wieży. Straty nie były jednak duże - kilkanaście osób martwych i ze trzy razy tyle niezdolnych do walki.
Skoro kwestia budowli sama się rozwiązała, pozostało zająć się tym, po co tu przyszli. Dracolich w ludzkiej postaci wylądował w środku ruin i skupił swoja moc na jeszcze nie zniszczonych szkieletach.
jakiś czas później armia ponownie ruszyła w kierunku Nagawater, a razem z nią szedł oddział szkieletów.
Durpar
W dolinie portali panował spokój. Teraz, gdy jedynym łącznikiem z Maztiką był stały portal w latającym forcie, ruch gwałtownie się zmniejszył. Obecnie przybywały już głównie zapasy i umyślni, przewożący wiadomości niższej wagi (te ważniejsze, jak zawsze, załatwiano magią). Teraz, gdy władze Durparu w panice zgodziły się udzielić wszelkiej możliwej pomocy, nawet większość tych zapasów nie była tak konieczna.
Smoki trzymały się z daleka od wojowników a magowie z daleka od smoków. Taki układ wydawał się satysfakcjonować wszystkie strony.
Z Veldornu przybyły potwory - ostatecznie udało się uzyskać pomoc tylko nielicznej części kilku z grup - beholderów, wilkołaków, hobgoblinów i gigantów. Cała reszta potworów nie chciała się mieszać w żadne bitwy - chyba że zostaną sami w nie wmieszani, a smok na którego wszyscy liczyli gdzieś się zapodział w ciągu ostatnich miesięcy.
Pierwszym krokiem do obrony granicy miało być ponowne obsadzenie Neversfall - i umowa z Estagundem.
Lśniące Równiny
W Lheshay - które, jak można było przewidzieć, poddało się bez zbytnich problemów, pozostawiono 10-tysięczny garnizon.
Reszta wojsk ruszyła dołączyć do sił idących na Ormath (które spowolniły swój marsz, tak by spotkanie obu kolumn nastąpiło jeszcze przed osiągnięciem miasta)
Garnizon z Priapurl na odwrót - zdecydował się jednak stawiać opór. Pierwsza próba szturmu została odparta ze stosunkowo niewielkimi stratami po obu stronach - wyglądało jednak na to, że kolejna jaka znajdowała się w planach nadrobi to z nawiązką. Było już jasne, że oddziały te we właśnie przygotowywanym ataku na Elversult nie zdążą wziąć udziału.
Sakkors
Tym razem Istota nie piła herbaty ani nie czytała ksiąg. Zajmowała się czyszczeniem włóczni. Bezimienny się nudził - wszystkie te wybuchy i fajerwerki spowodowały, że i on chciał coś Zrobić - a obecne plany wojny nie przewidywały nigdzie potrzeby jego udziału. Bezimienny potrzebował Powodu do Interwencji - czegoś, co wymagałoby jego obecności, a jednocześnie sprawiłoby jakąś przyjemność.
Rozwiązanie, jak zwykle, pojawiło się nieoczekiwanie i nagle.
- Idziesz gdzieś? - spytał się, na widok nagle wstającego Bezimiennego Woland
- Owszem. Muszę kogoś znaleźć. - odpowiedziała ze zdecydowaniem Istota.
- Kogo?
- Szczerze mówiąc, nie jestem do końca pewien. Ale to ważne.
- To jak tego kogoś znajdziesz?
- To nie powinno być trudne - uśmiechnął się Poring, czując w swojej duszy zew nadciągających Zmian.
Niedługo później blondwłosy młodzieniec na białym smoku zmaterializował się gdzieś, gdzieś daleko i zaczął powoli, lotem szybowym, zniżać się w stronę widocznego w dole wybrzeża i objętego płomieniami miasta. Bezimienny nie wiedział jeszcze, co miało tu nastąpić - ale wiedział, że będzie to coś Dużego, coś Istotnego, coś co pozwoli skorzystać mu z jego możliwości, że będzie niebezpieczne... i że ma szansę dostarczyć mu o wiele więcej rozrywki niż jakieś pociąganie z cienia za sznurki. |
_________________ We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.
The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense. |
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 12-01-2010, 19:28
|
|
|
Przed zamknięciem magicznego przejścia, do portalu do enklawy Wrót Zachodu weszła jeszcze jedna osoba...
- Prawda, że ładne kły...? – zapytał się lord Manshoon strażnika, który wręcz trząsł się z przerażenia. - Prawda...? Bo sam je wyczarowałem. – dodał, łącząc element samouwielbienia z elementem złośliwej satysfakcji.
- Tak, lordzi... lordzie Man... – próbował wyjąkać gwardzista, lecz Zhentarim tylko uciszył go ręką.
- Orbakh, jeśli można. I nie jestem lordem. – powiedział, po czym (z uśmiechem spod maski) zniknął w wirującej, magicznej przestrzeni...
***
Siły Cormyru pośpieszyły na zachód. Do Wrót Zachodu dotarły niedługo przed południem drugiego dnia oblężenia. Już wcześniej sir Lareth Huntsilver, dowódca armii Cormyru, nawiązał kontakt z agentami ligi suzailskiej w mieście. W imieniu króla obiecał wszystkim zhentarimskim agentom we Wrotach amnestię...
***
Lord Kheldorn Illinsbane, kapitan straży miejskiej Wrót Zachodu, był normalnym człowiekiem. Kochającym mężem, dobrym ojcem i strażnikiem skorumpowanym. Niemniej, było w nim coś mniej typowego – otóż już od dawna miał konszachty ze Zhentarimami. Zaczęło się niewinnie. Brakowało mu pieniędzy na nową rezydencję, a żołd dowódcy straży miejskiej nie wystarczał na pokrycie wydatków. Przeto, skorzystać musiał z mniej legalnych dróg. Wypuścił kilku (odpowiednio majętnych) więźniów, a kiedy i to nie wystraczyło – zadłużył się u człowieka, który okazał się być Zhentarimem. Już kilka miesięcy później poznał cenę, jaką zapłacić musiał za doraźną pomoc. Czarna Sieć okazała się być wybitnie nietolerancyjna, jeśli chodzi o zaległych dłużników. Dlatego, coraz częściej był zmuszany do świadczenia usług ludziom Twierdzy Zhentil...
Teraz nadeszła kolejna tura spłaty długa. Jeśli rzecznik Czarnej Sieci był szczery – ostatnia. Otóż, u bram Wrót Zachodu rozbiła się armia Cormyru, gotowa do oblężenia (a flota blokowała port). Niemniej, mury miasta były solidne, a zapasy duże, więc miasto mogło stawiać opór jeszcze długo. Jednak wydawało się pewne, że wkrótce ulegnie – a wtedy sir Huntsilver zrealizuje swoje groźby, które od pewnego czasu formułował pod adresem miasta Azoun VI... Z kolei, Kheldornowi „zaproponowano” małą pomoc w oswobodzaniu miasta – w zamian za wpisanie jego wraz z rodziną na listę płac Zhentarimów.
***
Trzask...! – odgłos pękającego drewna towarzyszył wejściu Laretha na mury. Purpurowe Smoki zamarły – spodziewały się, że z mroku nocy prędko wypadną na nich siły obrońców Wrót Zachodu. Tak się jednak nie stało – mimo głośnego zarwania się drabiny powitało ich tylko piętnastu ludzi z miasta... Wszyscy w jakiś sposób powiązani z Wrotami.
- Widzę, Nocny Królu. Więc TO był twój plan, aby rozprawić się z niższymi rasami – rozległ się szept, a wszyscy spojrzeli na postać dziwnej drowki... Z kłami.
- Zaiste... Wolałbym nie wiedzieć, coś za jedna – naprzód i za Cormyr! – dał hasło, a pięćdziesięciu ludzi i nieludzi ruszyło za nim, masakrować obrońców baszty bramnej...
***
Dziesięć minut później, tysiąc Purpurowych Smoków i dwa tysiące feudałów strzegły obozowiska... A cztery tysiące Purpurowych Smoków i cztery tysięce szlachty z Cormyru (wszyscy spieszeni) szło na wprost, ku dzielnicy portowej... Gotowe stawić czoło ciężkozbrojnej piechocie SCF, którą dezinformować próbowali zhentarimscy agenci.
Z kolei, na flanki szło pospolite ruszenie, grabiąć i paląc Wrota Zachodu... W których ktoś dziwnym trafem zaprószył ogień w trzech różnych miejscach...
***
Tymczasem, w Cimbarze przygotowano miasto do obrony. Obrońców rozmieszczono na murach, i przystępowano do (magicznego) wykonania podstawowych zabezpieczeń...
***
A horda orcza dotarła do rozdroży, niepowstrzymana przez garnizony MACu. Śmieszne siły skończyły jako ofiary orków ku czci Gruumsha...
Za nimi wciąż pośpieszała regularna armia Thay – osłaniana przez smoczych zwiadowców (którzy latali i przed hordą).
***
Tuiganie przebyli przełęcz na środku Gór Miedzianych, zdziwieni brakiem obrony. Dalej, szybko przeprawili się przez las – acz tu zaczęli się dziwić. Trupy wielkich, dziwnych istot napajały ich jakąś nabożną czcią i niejeden modlił się do bogów, którzy zabili wielkie bestie...
A step, skąpany w deszczu, niedługo miał się zazielenić...
***
Czerwoni Czanoksiężnicy, którzy wykonywali swoją pracę pilnowania roztopów, doprowadzili do wielkich skutków... Większych, niż zakładano. Rzeka nieopodal Murghyru, której zeszłoroczne wylewy powstrzymywał las Ganath, wylała i spowodowała powódź, czyniąc transport przez rzekę niemal niemożliwy. Może miało to jakiś związek z brakiem lasu, który poprzedniego lata miał zostać spalony...?
***
Z herbatki zrezygnowała Bezimienna Istota, a za to w jej miejsce przybył Daerian. Tak więc, dysputa trwała w najlepsze. Raz to drow wyczyniał swoje chaotyczne wtrącenia - gotów mówić o czymkolwiek - a raz to Larloch dłuuuuugo opowiadał o doświadczeniach minionych tysięcy lat. Woland generalnie zachowywał milczenie, chwilowo bardziej pochłonięty odcyfrowaniem starożytnego zwoju w wężowe runy... |
_________________
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 12-01-2010, 20:35
|
|
|
Westgate.
Obrońcy zaczęli napotykać na coraz liczniejsze problemy. Jednak właśnie w tej chwili.....w mieście pojawił się nieoczekiwany ,,sprzymierzeniec".
Pułkownik szedł ulicami miasta. Jego postać wystawała nad większością głów. Wtem jakiś chłopak złapał go za rękę i próbował ciągnąc. Wrzeszczał coś żeby uciekał. Karel wyrwał mu rękę i potężnym kopniakiem posłał na ścianę. Trzasnęły pękające kości a młodzieniec osunął się po ścianie z pękniętym kręgosłupem i strzaskaną czaszką....martwy.
Kruczowłosy uśmiechnął się.
- It's good to be bad.
- Zawsze jest jakiś sposób - mówił wcześniej Karel. I rzeczywiście sposób się znalazł. Demoniczna moc a także wiążące się z nią zło zabijały go powoli gdyż się opierał. I właśnie opór okazał się problemem. Gdy zaakceptował swoją prawdziwą siłę bynajmniej nie padł trupem. No i jego serce stało się czarne. Nie wątpił że to spodoba się Kitkarze tym bardziej że zrobił to dla niej.
To by było na tyle jeśli chodzi o ratującą świat potęgę miłości....
Wiatr majtał skórzanym płaszczem Karela na wszystkie strony. Szermierz nie zwracał uwagi na żołnierz tak jak lew ignoruje antylopę dik-diki. Wtem przystanął na chwilę i spojrzał w niebo. Zmarszczył brwi po czym opuścił wzrok. A następnie idąc dalej podniósł jedną dłoń ku niebu i wystrzelił z niej piorun. Elektryczność podążyła ku chmurom i wpadła w nie. Chwilę potem można było zobaczyć jak chmura się rozszerza i powiększa nienaturalnie szybko. Chwilę potem można było zobaczyć pierwsze błyski. Karel przeszedł przez tunel. W jego bokach znajdowały się sklepiki. Teraz cały towar znajdował się na podłodze miast na półkach. Niewątpliwie niektórzy skorzystali z okazji by nie znajdował się również na nich. Ale i to Karela nie obchodziło. Gdy wyszedł zza kamiennego zadaszenia deszcz już lał. Jego kroki rozpryskiwały kałuże na wszystkie strony. Zatrzymał się ponownie - oto stał przed barykadą wzniesioną przez morskie stwory. Doprawdy śmieszna to była przeszkoda, mógł nad nią przelecieć...ale była również dobrą okazją do wypróbowania nowego ataku. Na tą myśl szermierz wyszczerzył zęby w uśmiechu. Zacisnął pięść i wyciągnął ją ku niebu. Chwilę potem chmura rozbłysła i z niebios ku Karelowi spłynął piorun. Pięść rozbłysła gdy zielona wyładowania objęły całe ramię. Pułkownik zrobił potężny zamach....
Z za barykady zaczęły wydobywać się kłęby wrzącej pary....za późno.
Szermierz uczynił krok w przód. Tak zamaszysty że nie wytrzymał tego bruk rozpryskując się na wszystkie strony. Pięść wystrzeliła przed siebie.
- Thunder Dragon Rage!
Potężny szmaragdowy elektryczny smok pognał przed siebie. o był zły dzień dla sług Iakhovasa wysłanych do Westgate.
Gdy ostatnie budynki skończyły się walić Karel ocenił ogrom zniszczeń. Barykada przestała istnieć a sam atak przebił się przez cała dzielnicę oszczędzając tylko dwa rzędy budynków najbliżej wody. Wyrwa w zabudowaniach była szeroka na 20 metrów. Można było zobaczyć pół smokożółwia....tylne pół. Karel uśmiechnął się zadowolony po czym ruszył przez gruzowisko.....
Gdy stanął na nabrzeżu z wody wyłonił się olbrzymi kraken. Magiczna bestia górowała nad nim. Kruczowłosy oceniał zagrożenie....
Parę minut potem kraken spoczywał nabity na jedną z wież miasta niczym okaz w kolekcji jakiegoś etymologa. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
Ostatnio zmieniony przez Karel dnia 09-11-2010, 21:50, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Bezimienny
Najmniejszy pomiot chaosu
Dołączył: 05 Sty 2005 Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych. Status: offline
|
Wysłany: 12-01-2010, 22:35
|
|
|
Westgate
Karel stał przed częściowo zniszczonym budynkiem, podziwiając nabite na jedną z wież swoje najnowsze trofeum, gdy nagle jego wzrok przyciągnął krótki błysk światła na niebie.
Tymczasem przed Zamkiem Cormaeril, jakiś kilometr-dwa na południe od portu kotłował się oddział wojska do którego dołączali również wybiegający z budynku ludzie. Nie było ich dużo - pożar co prawda jeszcze tam nie dotarł (choć z jednego z pobliskich budynków wydobywał się dym), ale większość Ognistych Ostrz już dawno dołączyła do oddziałów walczących z sahuaginami. W zamku został już tylko Lord Targeth Cormaeril z obstawą - słusznie podejrzewając, że opuszczenie bezpiecznej siedziby w takim chaosie może być ryzykowne. Lepiej było poczekać jeszcze trochę, na uspokojenie sytuacji na ulicach. W środku chronili go elitarni zabójcy i wyszkoleni ochroniarze - cóż mogło mu tam grozić?
Olbrzymia kula ognia spadająca z nieba uderzyła w dach zamku który załamał się z głośnym trzaskiem. Wojownicy pilnujący bramy głownej rzucili się w stronę budynku, ale zanim zdążyli do niego dopaść zamek zatrząsł się... a potem dosłownie eksplodował, rozrzucając na wszystkie strony kamienie, cegły, belki i ludzi. Ze środka wystrzeliła w niebo olbrzymia kolumna płomieni, rozkładając skrzydła i przyjmując na chwilę postać gigantycznego feniksa.
Na środku krateru podniósł się, otrzepując z pyłu i popiołów Bezimienny, po czym rozejrzał się wokoło.
- Ups, chyba nie trafiłem
Gdzieś od strony portu złowieszczo zagrzmiały błyskawice. |
_________________ We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.
The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense. |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|