Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Forgotten Realms |
Wersja do druku |
Altruista -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 28-08-2009, 21:03
|
|
|
Altruista w delikatny sposób próbował uwolnić się z objęć Shizuku. Jednak dziewczyna nie dawała za wygraną. Uwiesiła się mocno na szyi Kapłana.
- Puść mnie natychmiast, kobieto! - krzyknął gniewnie.
- Kochanie, nie pozwolę ci uciec! - krzyknęła mu w odpowiedzi Shizuku.
Obserwujący to z boku młody akolita, kandydat na kapłana, z trudem skrywał uśmiech. Rzadko można było zobaczyć Najwyższego Kapłana w tak kłopotliwej sytuacji.
Do szamoczącej się lekko dwójki dobiegł zdyszany medyk.
- O Najwyższy, bardzo przepraszam. Ona tak nagle wstała z łózka i wybiegła na korytarz. Nie mogłem nic zrobić.
- Wymyśl coś! Bo mnie udusi zaraz! - Altruista był w prawdziwych opałach. Ucisk Shizuku na jego szyi był coraz mocniejszy i nie zanosiło się na to, że zelżeje.
- Zrobię ci loczki, kochanie! - Shizuku kompletnie nie zwracała uwagi na wrzaski Altruisty
Medyk wyjął z fartucha strzykawkę i wbił ją w pupę Shizuku.
- Kocha... - Bogini nie dokończyła. Oczy jej nagle zaszły mgłą i straciła przytomność w ramionach Altruisty.
Kapłan przytrzymał ją mocno, po czym delikatnie ułożył na posadzce.
- Czemu ją wybudziliście! O mała a by mnie nie udusiła. Przecież miała poleżeć jeszcze dzień.
- Wiem, o Najwyższy - Medyk zaczął się tłumaczyć - Nie spodziewałem się po niej takiej reakcji. Naprawdę. Proszę, wybacz mi!
- Dobrze już. - Altruista rozcierał sobie dłonią bolącą szyję. - Zabierzcie ją do łóżka i dobrze pilnujcie.
- Tak jest. - Medyk wziął Shizuku na ręce i ruszył z powrotem do skrzydła szpitalnego.
- Tylko proszę dbać o nią! - Rzucił za medykiem Altruista.
Gdy medyk wraz z Shizuku zniknęli mu z oczu, Najwyższy Kapłan spojrzał na akolitę. Dłonią wskazał drzwi od swojej komnaty.
- Zapraszam do środka. Później zaczniemy, ale za to wcześniej skończymy...
|
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 30-08-2009, 18:27
|
|
|
Asharin, największy doktor nauk medycznych w całym imperium Bractwa Melior Absque Chrisma, zaliczył najbardziej niecodziennego pacjenta w całym swoim życiu. Pół biedy, że nie był on do końca osobą ludzką. Bardziej znaczące były ubytki i ułomności pacjenta – brak jednego płuca oraz serca nie wróżył Karelowi zbyt dobrze. Po prawdzie, to doktor Kostucha (jak go zwano przez stosowane metody) pierwotnie sądził, że przyniesiono mu ciało do jednego z eksperymentów… A wiadomość, że ma ocalić niedoszłego denata, przyszła, kiedy zabierał się za wycinanie wątroby celem sprawdzenia jej degeneracji na skutek braku serca.
Słudzy MACu nie zdawali sobie sprawy, że swymi bezmyślnymi żądaniami powstrzymali eksperyment, z którego wyniknąć miało epokowe odkrycie! Odkrycie z pewnością tak ważne, że poświęcenie życia jednego człowieka byłoby wręcz pożądane. I tylko tacy głupcy jak władcy Bractwa mogli twierdzić inaczej…
- Upuśćcie mu krew. – zarekomendował – Wiecie, iż jej zastój niczego dobrego przynosić nie może, a bez serca zastój niechybnie nastąpić musi…
Jego pomagierzy błyskawicznie przystąpili do pracy, a już chwilę później bóg szermierzy był o połowę krwi lżejszy. To jednak nie zakończyło problemów. Już kilka minut po zabiegach poczęły pojawiać się różne dziwne procesy. Tylko boska moc Karela utrzymała go przy życiu – mimo wykrwawienia, braku krążenia i oddychania.
Niedługo później, zaczęto poddawać pułkownika również zabiegom medycznym, jak choćby telekinetycznemu przepychaniu krwi przez żyły. Inna sprawa, że prowadzący zabiegi magowie byli w sprawach anatomicznych zupełnymi amatorami, więc szybko do dolegliwości dołączył wylew krwi do mózgu. Stanowiło to przyczynę pierwszego sporu w owym szpitalu Bractwa – zakończonego wyrzuceniem magów przez Asharina. Wreszcie jednak ustabilizował się stan pacjenta, głównie dzięki zastosowaniu arcydzieła magii Bractwa – klejnotu, który miał imitować działanie serca… Niejasnym było, co tworzący je czarodziej o sercu wiedział, niemniej kryształ mocą magii trzymał dowódcę przy życiu.
Następnie przyszła pora na wymianę „zużytej” (wedle teorii medycznych) krwi na nową . Pierwotnie do zabiegu transfuzji użyto krwi owczej… Ale ta jakimś cudem nie chciała współgrać z organizmem Karela i pojawiły się dziwne skrzepy. Tym jednak lekarz zająć się mógł dopiero później, wcześniej bowiem ciało poczęło przejawiać dziwne właściwości termiczne (jak się później okazało, częściowo winą za wielki spadek temperatury obarczyć można było interferencję fal magicznych przyrządzenia pomiarowego i „serca”), więc Kostucha rozpalił pod nim miniaturę ogniska z ziół leczniczych. Od razu widać było efekt - pułkownik począł się resztkami sił miotać, jakby odsuwając się od ognia. Konował wziął to za dobry znak i zajął się skrzepami, których pozbył się puszczając lwią część krwi z organizmu.
Szczęściem następna transfuzja była już bardziej fortunna. Wedle diagnoz, z pokaźną pomocą magiczną Karel był w stanie oddychać… A krążenie zostało zainicjowane przez magiczny ekwiwalent serca. Zespół medyczny mógł się zabrać za reparowanie płuca. Stanęło wreszcie na tym, że zamontowano perpetuum mobile roboty gnomiej – w postaci metalowego miechu, nieustannie pompującego powietrze. Dyskusyjna była wartość owego narządu, jednakże według dzieł starożytnego mędrca mógł on z powodzeniem zastąpić oryginalny organ.
Zresztą, jakkolwiek by miało to nie wyglądać, w tym momencie stan Karela nagle stał się na tyle krytyczny, że potrzebna była ryzykowna interwencja magicznej medycyny inwazyjnej celem utrzymania boga przy życiu…
***
Asharin dokończył swą pracę – pozszywał pacjenta tu i ówdzie, po czym kazał podawać mu leki przeciwbólowe w postaci opium. Było to wysoce rozsądne posunięcie, zważywszy na fakt, że pułkownik miał niedługo obudzić się i odczuć na własnej skórze dyskomforty sztuki medycznej w Kościele praworządności. |
_________________
|
|
|
|
|
Shizuku
Trochę poza sobą
Dołączyła: 15 Lis 2006 Skąd: Z pogranicza światów Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 30-08-2009, 21:31
|
|
|
Shizuku w końcu obudziła się. Bolał ją nieco lewy pośladek, ale postanowiła nie rozczulać się nad sobą. Była jeszcze nieco senna, ale nie mogła się przecież wylegiwać! Jej ukochany na nią czekał. Poprzednim razem tak okrutnie ich rozdzielono, spodziewała się, że zostanie Altruistę zapłakanego w swojej komnacie. "Biedaczek, tak ciężko przeżywa rozstania" - pomyślała.
Wtedy usłyszała, że zbliża się medyk. Boginka nie zamierzała być ponownie przez niego powstrzymana dlatego czym prędzej opracowała plan. Chwyciła strzykawkę obok jej stolika i gdy mężczyzna tylko wbiegł do pokoju wbiła mu go w prawy pośladek (tak dla równowagi). Medyk zatoczył się, a ta czym predzej położyła go na łóżku i przykryła kołderką. Mało brakowało, a pocałowałaby go w czółko, jak dziecko, ale się powstrzymała.
Przemykała się korytarzami, aż w końcu wślizgnęła się do komnaty Altruisty. Gdy stwierdziła, że nikogo w niej niema, bez namysłu wskoczyła do łóżka. Nie musiała długo czekać, bo po 5min drzwi się otworzyły i pojawił się w nich Mroczny Kapłan. Nie zauważył jej i zmęczony usiadł na łóżku, podpierając dłonią czoło i ciężko wzdychając.
-Kochanie, co Cię tak zmęczyło? Niczym się nie przejmuj, zaraz się tobą zajmę! - krzyknęła dziarsko dziewczyna. Nie zastanawiając się położyła zaskoczonego Altruistę na łóżku zdjęła mu buty i ciasno okryła kocem. Jak zawsze w takich sytuacjach znalazła jabłko i zaczęła je kroić by nakarmić swego ukochanego. Usiadła z impetem na jego brzuchu (Altruiście wydawało się, że słyszy dźwięk łamanych kości, ale modlił się do Kica, żeby to było tylko skrzypienie łóżka. Jak się wytłumaczy z takich obrażeń? Stanie się pośmieliskiem!)
- Nie martw się, nikt nie będzie nam przeszkadzał, postarałam się, aby drzwi i okna nie otworzyły się przez najbliższą godzinę. - rzekła z radością - A teraz mówimy aaaaa! |
_________________
|
|
|
|
|
Sasayaki
Dżabbersmok
Dołączyła: 22 Maj 2009 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma WOM
|
Wysłany: 31-08-2009, 08:16
|
|
|
Czarodziejka siedziała na swoim posłaniu i patrzyła na dziwaczną bliznę na swoim ramieniu. Paskudnie krwawiła i miała kształt plusa. Obok niej stała szklanka wody i piękna, zdobiona kosztownościami butelka. Bardzo solidnie zakorkowana. Wbrew pozorom nie było w niej wody. W środku mieszkało coś dużo gorszego.
Wszystko zaczęło się trzy dni temu w dzień wolny, w czasie sjesty, do wioski przybył wędrowiec. Powiedział że jest Thayańskim kupcem. Był strudzony i głodny. Wieśniacy zajęli się nim, zaprowadzając do chaty dla gości, gdzie spala też ekipa Sasayaki. Uciął sobie z dziewczyną pogawędkę. Rozmawiali o nowych okryciach czerwonych czarodziei, wojnie, zamiarach MAC i tym podobnych tematach. Nagle wędrowiec spytał czy nie ma czegoś do jedzenia. Chcąc być uprzejmą Sasayaki zaproponowała mu zrobienie kanapki. Po zapewnieniu że to naprawdę żaden kłopot zgodził się. Podała mu posiłek a ten zjadł za smakiem. Następnie oboje postanowili się zdrzemnąć, gdyż była to pora największego upału. Po jakiejś godzinie czarodziejka obudziła się, lecz po drugiej stronie pokoju zamiast kupca, na posłaniu leżała wspomniana już butelka opatrzona listem:
"Dziękuję za kanapkę, w zamian przyjmij ten dowód mojej wdzięczności!"
- To jest mocno podejrzane.- stwierdziła dziewczyna podnosząc naczynie warte z pewnością więcej niż dwie kromki chleba z serem i sałatą. I miała rację. Nagle korek wystrzelił i jej oczom ukazał się wyjątkowo nieprzyjemny widok. Stał przed nią obśliniony potworek z mięsistym jęzorem wiszącym okraszonej dwoma rzędami,i ostrych zębów paszczy. Z jego pokrytych brodawkami pleców wyrastała para nietoperzowych skrzydeł a tylne kończyny zakończone były kopytami. Łysy łeb płonął różowawym płomieniem. Paskuda łupała na dziewczynę swoimi świńskimi oczami.
- Witjam.- wymlaskało.
- Eee... dobry.
- Życzjenie?
- Co?
- Jakie mas życzjenie?
"Acha, więc takie buty" zrozumiała Sasayaki "Będzie mnie teraz kusił życzeniami, drogo mnie pewnie kosztującymi i spełnionymi na opak. Jeszcze czego!"
- Nie mam.
- Jescje...- rzuciło złowrogo i wróciło do butelki, zmieniając się w obłoczek dymu.
Czarodziejka natychmiast wzięła naczynie i wybiegła z wioski na pustynię. Tam serią zaklęć spróbowała zniszczyć przedmiot, niestety bezskutecznie. Postanowiła go więc zakopać. Kolejnym czarem wykopała wielką dziurę i wrzuciła doń butelkę. Jednakże, Gdy następnego dnia się obudziła ujrzała ją przy sobie. Kolejny dzień upłynął jej na bezowocnych staraniach pozbycia się jej. Próbowała dosłownie wszystkich znanych jej sposobów, które nie naraziłyby nikogo innego na szwank. Niestety tego poranka popełniła błąd. Mianowicie poprosiła jedną z wieśniaczek o szklankę wody. I dostała ją, od paskudy z butelki. Jednocześnie na jej ramieniu pojawiła się rana.
Po piątej już zmianie bandaża dziewczyna poddała się. Jej ciało potrafiło się regenerować, a ona wspomagała jeszcze gojenie magią. Lecz rana i tak otwierała się co godzinę. Ból sprawiał że jej ciało drętwiało, a potworek z butelki wciąż mruczał że wystarczy jedno "życzjenie" by znikł jak zły sen. Czuła jednak, że konsekwencje ulegania jego pokusom będą jeszcze gorsze. Potrzebowała pomocy. Gdy tylko ból nieco osłabł napisała list do mieszkańców wioski że postara się wrócić jak najszybciej, po czym teleportowała się. |
_________________ Gdy w czarsmutśleniu cichym stał,
Płomiennooki Dżabbersmok
Zagrzmudnił pośród srożnych skał,
Sapgulcząc poprzez mrok!
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 31-08-2009, 21:43
|
|
|
Tymczasem......
Instytut Badań Magicznych Melior Absque Chrisma.
Głęboko pod posadzkami Katedry Kościoła praworządności mieściło się miejsce niedostępne wtajemniczonym. To właśnie tu najbardziej gorliwi w wierze Bracia opracowywali metody walki z siłami nieczystymi. dzień w dzień ryzykując żywota i dusze poprzez kontakt z zepsuciem niezmordowanie opracowywali środki zaradcze. Jak również te ratujące dla których nie jest za późno. Również tu zostało stworzone nowe ,,serce" szermierza.
Brat Joseph szukał w paczkach w poszukiwaniu czegoś niezwykle mu w tej chwili potrzebnego. Wreszcie znalazł szukaną paczkę i ją otworzył by rzucić okiem. Paczka była pusta. Joseph pośpieszył zafrapowany by skonsultować się z kolegą z pracy.
- Leonardzie co było w paczce V - 233?
- Moment..... - Leo zerknął do katalogu - prototyp magicznego klejnotu sztucznego serca.
Został wysłany dziś rano. Widocznie jakiś ważny oficer otrzymał poważną ranę.
- Prototyp serca tak? To jakim cudem są dwie paczki V -233? - z zza pleców joseph wyjął drugą paczkę.
- Moment - Joseph przypatrzył się pustej paczce po czym ją przetarł ją ręką. Do tej pory ukryte częściowo pd kurzem W ukazało się w całej okazałości.
- Co było w paczce W?
- Już sprawdzam. Ach klejnot w którym trzymano esencje egzorcyzmowanych demonów. Według danych było ich tam 3857.....oj.
- Budzi się!
- Szybko szybko ręcznik! I szklankę wody! - Karel powoli otworzył oczy
- Witam szanownego pacjenta. Zdołaliśmy panu życie uratować. A teraz jak się pan czuj..gheee - zakrztusił się Asharin gdy dłoń Karela z prędkością węża znalazła się na jego gardle i zacisnęła. Szermierz podniósł się do pozycji półleżącej.
- Płuco....nie działa tak jak powinno - oddech Karela był długi świszczący. Jakby oddychał przez inhalator czy maskę gazową.
- Ghhh t-tak z-zainstalowaliśmy pagghh-nu mechaniczny odghhhpowiednik.
- Świetnie....ale ja potrzebuję prawdziwego.
- N-nie mamy dawcy ghhhh. - na to stwierdzenie wolna ręka szermierza wystrzeliła w stronę asystenta po lewej i wystrzeliła pojedynczy piorun. Trafiona została głowa pechowca która eksplodowała niczym melon po czym ciało osunęło się na podłogę.
- Teraz macie....przeszczepicie mi je.....natychmiast.... - Karel puścił doktora
- T-tak oczywiście ale narkoza...
- Żadnej narkozy.
To była druga operacja doktora Kostucha w ciągu 48 godzin. Tym bardziej że pacjent był przytomny i obserwował uważnie każdy jego ruch. Doktorowi wydawało się że z sztuczne serce błyszczy złowrogo. Było to tym nie zwyklejsze że klejnot zdążył się pokryć już tkanką. Wreszcie zabieg został skończony. Pacjenta zaszyto a następnie obandażowano. Karel jak gdyby nigdy nic wstał ze stołu operacyjnego. Doktor zaczął protestować.
- Pan nie może teraz wstać sir! Jest pan po operacji!
Pułkownik odpowiedział że owszem może po czym zażądał spodni oraz swojego długiego płaszcza.
- Tego białego. - dodał. Po chwili szermierz wyszedł z sali gdzie czekali już na niego podwładni. Oboje wyprężyli się w salucie po czym pośpieszyli za nim.
- Najlepszych rzeźbiarzy w mieście. Macie ich sprowadzić do mojego gabinetu. Które pomieszczenie jest moim gabinetem ustalę za chwilę. Przygotować platformę mówniczą na największym placu w mieście. Zbierzcie wszystkich stolarzy do tego. Rozwiesić ogłoszenia że wszyscy ocaleli mieszkańcy miasta mają się jutro stawić na placu.
Podwładni pośpieszyli wykonać rozkaz tak gorliwie że nie zauważyli demonicznego uśmiechu na twarzy pułkownika.
36 godzin później.
Mieszkańcy Nelderild stali stłoczeni na placu. Ten pomieścił w sumie 40 tysięcy ludzi. Na pośpiesznie zbudowaną mównicę wkroczył Karel. Do tej pory ciche szepty nasiliły się na widok nieżywego - według plotek - dowódcy wojsk MACu. Szepty jednak ustały gdy szermierz przemówił głosem wzmocnionym za pomocą magii.
- Mieszkańcy miasta Nelderild. Zebrałem was tutaj ponieważ chciałem pokazać wam coś interesującego. Półtorej dnia temu pewien uczony mnich zasugerował mi ufundowanie pomnika sławiącego męstwo waszych rodaków w bitwie by ułatwić pojednanie miedzy nami. Oto więc jest! - na gest pułkownika do tej pory zasłonięta płachtą bryła stojąca za nim została odsłonięta. Przedstawiała ona kobietę i mężczyznę wspólnie klękających ramię w ramię oraz trzymających wzniesiony ku niebu miecz. Na placu rozległy się oklaski....z początku niezbyt wyraźne ale po chwili przechodzące w grzmiący odgłos. Odgłos ustał jednak gdy Karel podniósł do góry rękę by uciszyć tłum.
Taka była sugestia tego mnicha - powiedział Karel który czół jak wraca jego moc, wykonał warunek - jednak ja.....- w wyciągniętej ku niebu dłoni zaczęła się kumulować energia - jednak ja mam inną opinię o waszym męstwie.
W tym momencie szermierz odwrócił się dynamiczne po czym strzelił piorunem w rzeźbę. Ta rozsypała się na miliony kawałeczków. Kamienna głowa dziewczyny spadła pod jego stopy.
- Drugą dzisiejszą sprawą jest sprawa mężnego Spartakusa. Spartakusie pozwól.
Na podest wszedł sprawca wczorajszej wygranej. Tłum nie gwizdał jednak. Było tak cicho że słychać było myszy w piwnicach budynków stojących na krawędziach placu.
- Wykazałeś wyjątkowo mężną postawę wczoraj Spartakusie.
- Tak sir. - Spartakus wyprężył się dumnie.
- Pozwól że zostaniesz ze mną na resztę uroczystości. Możesz się czegoś nauczyć.
- Ostatnim co chciałem wam przekazać to pogłoski o tajemniczej epidemii. Według naszych lekarzy choroba jest śmiertelna i nie ma na nią lekarstwa. Pierwsi zarażeni przybyli z okolicznych wiosek. Być może niektórzy pośród was są już nosicielami tej plagi - na placu rozległy się głośne szepty podnoszące się coraz bardziej. W końcu Karel po raz kolejny gestem nakazał milczenie.
- Zostało również wywnioskowane że choroba nie przenosi się póki nie ma pierwszych symptomów. W związku z tym jestem zmuszony zarządzić kwarantannę. - Karel pstryknął palcami.
U wylotów ulic pojawiły się oddziały ciężkozbrojnych żołnierzy. Wszystkie wyjścia z placu zostały odcięte.
~Świetnie - pomyślał szermierz - większość z nich to niewolnicy ale niektórzy to bogaci kupcy którzy zgodzili się kooperować - szermierz zerknął na Spartakusa - ich krewniacy w innych miastach zgodzą się zapłacić okrągłe sumki za ich wypuszczenie. Byłoby ich więcej gdyby nie ten kretyn. - Karel odwrócił się.
- Jak widzisz wszyscy są ludzie są w mojej mocy. Pokaż się ponieważ nie raczę za ich bezpieczeństwo w innym przypadku - uważny obserwator dostrzegłby przyczajonych w oknach łuczników....oczywiście to był tylko blef ale bezimienny mnich nie mógł tego wiedzieć.
~I co teraz zrobisz? - uśmiechnął się triumfalnie Karel. Nie było mowy by odbić taką ilość ludzi z okrążonego żołnierzami miasta. Ich teleportacja nie wchodziła w grę. W strategicznych punktach placu narysowane były runy które miały temu przeciwdziałać |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
Ostatnio zmieniony przez Karel dnia 02-09-2009, 20:27, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Altruista -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 01-09-2009, 17:35
|
|
|
- Kochanie... Może jeszcze coś?
- Nieeee! - Leżący na łóżku Altruista czuł, że zaraz pęknie. Zjadł trzy kilo jabłek, pieczeń z dzika, oaz dwa talerze gulaszu. Najgorsze w tym wszystkim było to, że na koniec tej uczty wcale się nie zanosiło.
- Musze jakoś uciec - powiedział sobie w myślach. Spojrzał na Bogini. Ta akurat była zajęta ssaniem palca i zastanowieniem się co by tu jeszcze upichcić.
Najwyższy Kapłan zdawał sobie doskonale sprawę, że następnego posiłku może już nie przeżyć... Więc czas był najwyższy na ucieczkę. Altruista miał pewien plan.
- Kochanie - zwrócił się do niej słodko.
- Tak? - Zadowolona dziewczyna siadła przy łóżku Altruisty trzepocząc do niego zalotnie rzęsami.
- Czy mógłbym cię prosić o zieloną herbatę?
- Ależ oczywiście, kochanie. Tylko, że wtedy znowu będę cię musiała związać.
- Nie szkodzi - Altruista spodziewał się tego. Dziewczyna zrobiła się bardzo czujna i gdy wychodziła, krępowała go sznurem. Kapłan bał się tylko, że Bogini wyczuje jakiś podstęp i pozostawi kucyka na straży.
Shizuku wstała, wzięła gruby sznur, lezący na stole i właśnie tym oto sznurem w bestialski sposób skrępowała ręce i nogi Altruisty.
- No teraz jest ok - powiedziała, zadowolona ze swojego dzieła. Altruista westchnął, gdyż więzy były ciasne.
- Leż sobie spokojnie, a ja idę po herbatkę. - Po tych słowach puściła do niego oczko i wyszła. Chwilę później, dało się jeszcze słyszeć dźwięk przekręcanego klucza w zamku.
Gdy tylko opuściła komnatę, Altruista przystąpił do działania. Siłowe rozerwanie więzów nie wchodziło w grę... Zwłaszcza, gdy ma się złamane żebro. W tej pozycji nie mógł także zmaterializować broni w dłoni ani się teleportować. Pozostało mu tylko poleganie na mocy. Najwyższy Kapłan spojrzał na nóż do mięsa, lezący na taborecie, jakieś trzy metry od łóżka. Musiał go zdobyć.
Zamknął więc oczy i zaczął się skupiać. Usiłował otoczyć mocą nóż i przyciągnąć go do siebie, lecz jedynym efektem, jaki uzyskał było zrzucenie noża z taboretu. Nagle, z korytarza dobiegł go głos Shizuku.
- Kochanie już idę! I oprócz herbatki niosę ci jeszcze flaczki! - Zbliżała się, a Altruista wpadł w panikę. Spojrzał na nóż.
- Teraz albo nigdy! - Ponownie zamknął oczy i oczyścił swój umysł z niepotrzebnych rzeczy. Gdy już tego dokonał, skierował swoją moc na nóż.
Zadowolona z życia, Shizuku otworzyła drzwi kluczem i weszła do środka.
- Przepraszam, że tyle muś.... - Nie dokończyła zdania, bo właśnie spojrzała na łóżko i zamarła. Altruisty w nim nie było. Rozejrzała się po pokoju i dopiero teraz zauważyła otwarty balkon.
- A więc to tak! Ty niewdzięczniku! - krzyknęła na całe gardo. |
|
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 01-09-2009, 21:35
|
|
|
Kitkara czuła się znacznie lepiej dzięki Avalii. Jednak nie tylko to ją wzmocniło. W okolicy unosiła się silna aura dusz... ponad 40 tysięcy dusz zabitych przyciągała ich jak magnes. Czuła ich obecność w eterze. Westchnęła głęboko.
- Trzeba coś z nimi zrobić. Za bardzo mnie drażnią! - zwróciła się do Kemiego.
- Jesteś jeszcze osłabiona. Nie chcesz chyba ich scalić? To cię za bardzo wyczerpie.
- Nie pytam ciebie o zdanie - obdarzyła go srogim spojrzeniem od którego poczuł przeszywający chłód.
- Oczywiście, moja pani - ukłonił się. - Jestem jak zawsze na twoje rozkazy, Kitkaro.
- Dobrze. Zagoń je w jedno miejsce. Tylko upewnij się że nikt mi nie przeszkodzi.
Smok w ciele człowieka ukłonił się dziewczynie i odszedł wykonać rozkaz. Kiedy zamknął drzwi pomyślał, że pewna, mała cząstka dawnej Kitkary chyba się przebudziła.
Jakiś czas później smok ponownie zjawił się w jej komnacie.
- Czekają na ciebie - poinformował.
Dziewczyna opuściła schronienie na jego grzbiecie tak by nikt jej nie zobaczył. Miejsce do którego zabrał ją Kemi było ogromną jaskinią wydrążoną przez jego samego w górze.
Błękitne płomyki będące ludzkimi zagubionymi duszami ściśnięte były wewnątrz. Kitkara ustała po środku jaskini, uśmiechnęła się po czym otworzyła usta. Jeden po drugim ogniki znikały w jej buzi. Chwile to trwało zanim zniknęły wszystkie. Oblizała usta zadowolona.
- Później się nimi zajmę... Ale cóż to? To nie były wszystkie... Czujesz to Kemi?
- Tak. To pewnie Karel urządza kolejną masakrę.
- Co takiego? - zdziwiła się. - Karel?
- Tak.
- No proszę, proszę - oczy jej zabłysły z zadowolenia. - Zatem posprzątajmy tam, a on niech się dalej "bawi".
Zaśmiała się głośno ponownie wskakując na grzbiet swojego wspaniałego wierzchowca. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 01-09-2009, 22:15
|
|
|
Karel śmiał się... śmiał... póki nie uświadomił sobie, ze jest sam. Sam w nieskończonej, pustej, czarnej przestrzeni. Ale tylko przez chwilę.
Endarion pojawił się kilka kroków przed nim. Z uśmiechem, zdolnym zmrozić nieumarłe serce Vecny.
- A więc... niech pomyślę. Wybieram to miejsce i ten czas. Warunki są proste. Twój koniec.
- Doprawdy? - Karel wybuchnął śmiechem - Teraz jestem potężniejszy niż kiedykolwiek! Nawet wtedy wygrałeś jedynie dzięki szczęściu!
- Nie mogę się nie zgodzić - Endarion przyglądał się Karelowi - jesteś potężniejszy niż ja...
- Więc umrzesz tutaj!
Karel skoczył z mieczem uniesionym do góry, zadając cięcie szybkie niczym błyskawica. Wiedział, że Endarion nie zdąży uskoczyć. Mnich wiedział to także.
Sekundę przed tym, jak cios miał dosięgnąć celu Karel poczuł, jak całe jego ciało martwieje, zastyga... jak traci kontrole nad całością swej istoty. Postąpił jeszcze krok siłą rozpędu,a Endarion niedbale i przerażająco powoli uchylił się przed ciosem...
- Zakładałem, że masz potencjał. Miałeś szansę stać się członkiem Zakonu... Poddałem Cię Próbie Pierwszej Stacji, Próbie Pokory, licząc na to, że zrozumiesz swe błędy i wstąpisz ponownie na drogę honorowego wojownika, jakim niegdyś byłeś. Że będziesz kroczyć ścieżką wspanialszą niźli kiedyś.
- Omyliłem się. Wybrałeś drogę mordu i rzezi, postanowiłeś stoczyć się ku najniższym brudom dostępnym ludzkiej rasie. Nie ma drugiej szansy. Nie ma już odwrotu...
Karel próbował ze wszystkich sił poruszyć się, lecz nie mógł nawet kiwnąć palcem.
- Zastanawiasz się, co się stało? - Endarion przyglądał mu się z politowaniem - myślałeś, że mistrz kontroli Ki nie zdoła zapamiętać Twojego wzoru po zetknięciu się dwukrotnie z Twoim wzorcem? To nowe serduszko niewiele zmienia, możesz mi wierzyć. W tej chwili cały przepływ energii życiowej przez twe ciało podlega mojej kontroli... i czas wykorzystać to na poważnie.
Miecz wysunął się z dłoni Karela, padając na czarne podłoże. Szermierz poczuł, jak jego ręce drętwieją, a ciało obraca się w stronę mnicha, który kreślił w powietrzu znaki, przywodzące na myśl symbole widoczne pośród gwiazd.
Pierwszy ze zmysłów - wzrok - beznamiętnie stwierdził Endarion. Karel zamarł, sparaliżowany przerażeniem, gdy światło w jego oczach zgasło.
Drugi ze zmysłów - smak - beznamiętnie stwierdził Endarion. Pustka zawitała do ust szermierza.
Trzeci ze zmysłów - węch - beznamiętnie stwierdził Endarion. Karel poczuł, jak wszystkie zapachy świata zanikają.
Czwarty ze zmysłów - słuch - beznamiętnie stwierdził Endarion, choć tego Karel już nie słyszał.
Piąty zmysł - niechaj energia na zawsze opuści twe nerwy, byś już nigdy niczego nie czuł.
Karel uświadomił sobie, że ból zniknął. A wraz z nim wszelkie bodźce, jakie kiedykolwiek łączyły go ze światem zewnętrznym... pozostał sam, w swym własnym, prywatnym piekle. |
_________________
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 01-09-2009, 22:52
|
|
|
Został mu tylko umysł.....i jedno jedyne uczucie......nienawiść.
Spadał długą długą chwilę która dłużyła się w nieskończoność.
Ale jego ciało nie dotknęło bruku którym był wyłożony plac. Cały strach.....cała rozpacz....wszystko to sączyło się teraz w Karela.
~To nie koniec! - wykrzyczał w myślach. A jego sylwetkę spowiły cienie. Wszyscy na placu zamarli na ten widok. Aura ciemności, anty-światła rozszerzała się i stworzyła kopułę.
Słońce do tej pory jasno świecące przyciemniało. Oto na placu stała cztero metrowa postać.
Wielkie błoniaste skrzydła, zakończone pazurami ręce, a także para imponujących rogów zaginających się do tyłu. Cała sylwetka wyglądała jak zbudowana z solidnej ciemności gdyż rozmywała się na krawędziach. Jedynymi widocznymi szczegółami był czerwony klejnot na czole i zielone oczy płonące demonicznym blaskiem.
- A więc.....to jest moja nowa moc....niech tak będzie... - rzekł do siebie po czym podrapał się po podbródku.
- Aczkolwiek nie mam doświadczenia z tymi mocami użycie ich teraz przeciwko mnichowi może być ryzykowne......
- P-pułkownik?....- odezwał się jeden z żołnierzy
- Tak?
- N-na horyzoncie zauważono wojska Geldaneth. Wygląda na to że rozbijają obóz.
-.....nie mówiąc o tym że mam pilniejsze sprawy na głowie w tej chwili. On może poczekać.
- Sir?
- Spocznijcie żołnierzu. - powiedział szermierz po czym wrócił do ludzkiej postaci - To trudniejsze niż myślałem muszę trochę nad tym poćwiczyć - dodał ciszej do siebie. Po czym już głośniej.
- Natychmiast zawiadomić Lady Kitkarę i Lady Sasayaki. Trzeba przygotować plan obrony.
Wyzwolonych niewolników uzbroić zdobyczami z arsenału miasta. Złoto i kosztowności zabezpieczyć i przygotować do teleportacji do Skuld. Nad miastem roztoczyć barierę anty-magiczną 3 stopnia. Nawet drugiego jeżeli magowie uznają że dadzą radę.
Wysłać również kuriera do Najwyższego Kapłana Altruisty z zawiadomieniem że miasto zostało zdobyte ale mogą być potrzebne posiłki.
- A pan sir?
- Ja udam się od sztabu. Dostarczyć mapę okolicy wraz z rozmieszczeniem oddziałów wroga kiedy zwiad powietrzny skończy rozpoznanie.
- Tak jest! - żołnierz się odwrócił i pospieszył przekazać rozkazy. Karel również ruszył ale do sztabu.
- Bitwa... -szermierz wyszczerzył zęby w uśmiechu. Wnet jednak przystanął. Zapomniał o czymś. Sięgnął więc do kieszeni i zapalił papierosa. Dopiero wtedy wznowił marsz. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
Ostatnio zmieniony przez Karel dnia 03-09-2009, 20:50, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
|
Sasayaki
Dżabbersmok
Dołączyła: 22 Maj 2009 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma WOM
|
Wysłany: 02-09-2009, 07:03
|
|
|
Ulicami pędzili przerażeni ludzie wyrzynając o potworze zrodzonym z mroku.
-Co tu się dzie...- urwała gdyż rana znów się otworzyła. Poczuła jak ciepła krew spływa jej po ramieniu. Teraz nagle zdała sobie sprawę co się tak naprawdę z nią dzieje. Dziwne nacięcie stawało się głębsze z każdym otwarciem, a teraz zaczynało wwiercać się w kość. Za jakieś osiem godzin straci rękę. Co potem? Pewnie zacznie zagłębiać się w ciało. Nie miała zamiaru sprawdzać. Oparła się o ścianę i osunęła delikatnie na ziemię.
Tęgi mężczyzna podszedł do niej.
- Panienko nic ci nie jest?
- Nic... zaraz będzie...dobrze...
Skupiła się i zaleczyła ranę. Przez następną godzinę będzie miała spokój.
- Może zaprowadzić cię do medyka?
- Właściwie tak. Najlepiej do kogoś z Bractwa. |
_________________ Gdy w czarsmutśleniu cichym stał,
Płomiennooki Dżabbersmok
Zagrzmudnił pośród srożnych skał,
Sapgulcząc poprzez mrok!
Ostatnio zmieniony przez Sasayaki dnia 03-09-2009, 19:14, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 02-09-2009, 09:54
|
|
|
W innym miejscu Zapomnianych Krain Daerian odebrał tymczasem przesyłkę w postaci ciała Draxa, przez swój klasyczny czarny portal. Paladyni Mystry zawrócili ku obozowi Darkspeara.
Daerian, Narthas i kilku innych utalentowanych nekromantów rozpoczęło zaś badania...
- Zdumiewające - stwierdził Narthas... istota pozbawiona duszy od początku, wyraźnie mająca służyć odwróceniu uwagi... specyficzny okaz.
- Zgadzam się... po strukturze energetycznej wzorca wnioskowałbym, że to magiczna kopia istoty... ciekawe, jak dokładna.
- Masz na myśli fakt tego starego triku, który stosowałeś, gdy klasyczne metody naszej profesji są niedostępne przez brak kontaktu z duszą zmarłego w Zaświatach?
- Stosuję ją raczej dla tego, że nie lubię się kontaktować z duszami zmarłych w Zaświatach... ale tak.
Daerian skupił się i wyszeptał tekst pradawnych słów mocy. Większość nekromantów uznałaby magicznego klona, pozbawionego duszy za niedostępne źródło informacji... ale Daerian stosował inna metodę. Niestety, w tym przypadku zawiodła... w mózgu istoty nie było ani śladu wiedzy.
- Pozostają nam więc drobiazgowe badania, oraz częste korzystanie z biblioteki... może trafimy na jakiś ślad. Do roboty, panowie i panie! |
_________________
Ostatnio zmieniony przez Daerian dnia 03-09-2009, 18:17, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Caladan
Chaos is Behind you
Dołączył: 04 Lut 2007 Skąd: Gdynia Smocza Góra Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 03-09-2009, 09:11
|
|
|
Podczas posiłku z głowami regionalnego świadka druidzkiego dostałem sygnał, że jeden klan krasnoludów zbuntował się i idzie w kierunku szefa Twardego Topora . Wśród Krasnoludów zlokalizowano kolejnego Malaugrimma. Wyjaśniłem sytuację druidom, którzy zaproponowali pomoc w zaistniałej sytuacji. Wyruszyliśmy do dworu Twardego Topora. Uspokoiłem władcę, że tym się zajmę i nic nie zrobię jego kuzynowi. Jedynie stłucze na kwaśne Maluagrimma, albo coś innego nie przyjemnego. Wyszedłem wraz z 4 druidami i 8 Arcysztukmistrzami magii naprzeciw kompanii Krasnoludów. Rozwścieczony tłum wojowniczych wrogo usposobiono krasnali szedł, wykrzykując groźby, a nieraz wymawiając takie wyrazy, aż uszy mogły zwiędnąć. Arcysztukmistrzowie zaczęli szybko rzucać grupowe czary unieruchamiające, a druidzi przyzywali pnącza, które błyskawicznie wyłączały najbardziej wściekłych wojów. Spokojnie szedłem w kierunku Maluagrimma, który był cały oplątany gałęziami.
Drogi Soandal(jeden z trzech kręgu starszych)jak wiadomo istoty cienia nie lubią światła. Ich biologii za bardzo nie znam.
Można tak przypuścić Caladanie -rzekł nieco sarkastycznie Soandal
Oczywiście jak ktoś z moich towarzyszy coś wyczaruje będzie oznaką, że mamy coś na sumieniu, lub coś tym rodzaju. Ktoś musi to zrobić neutralny jak domniemywam.
Prawdę mówisz. Sami jesteśmy sami ciekawi, co z tego wyniknie-Odrzekł bez emocji Nihaaurass ( kolejny przywódca druidów z Inghomu).
Zaraz możemy zobaczyć czy ten ów krasnolud jest Maluagrimmem. Wystarczy, że wyślesz mnie do mojego starego znajomego Kapłana Helma. On dokona sprawiedliwego wyroku. Po jednym, iż rozszerzysz w ten sam sposób portal jak w Inghomie, aby wszyscy mogliby widzieć- powiedział Sibrillaerall ( trzeci przywódca Enklawy)
Nie ma sprawy – odpowiedziałem
Przez ten czas cały czas wiercił w pnączach się przywódca Hardego Topora, wykrzykując przeklęństwa
Po pewnym czasie przybył nieco zdezorientowany widokiem krasnoludów starszy kapłan wraz Sibrillaerallem. Rzucił on zaklęcie Większe Rozproszenie Magii(zaklęcie z Baldurs Gate II Mod The Darkest Day), która ujawniła prawdziwe oblicze krasnoluda. Wszyscy zdziwili się dookoła oprócz moich ludzi. Znowu okazało się ,że mam rację. Krasnoludy chcieli już atakować na Malaugrimma, który zaczął klnąć i mówić że wiedzą o mnie wszystko. Nie dałem się tej prowokacji Jednakże głośno wymówiłem te słowa.
Nie martw cię się Malaugrimm zostanie ukarany, ale zanim do tego dojdzie wyjawi niedługim czasie pewne informacje dla pewnych ludzi.
Arcysztukmistrzowie zaczęli wokół niego rzucać czary „Niesforna Diamentowa Bariera Mrozu”(podobny do otiluka z BG II), który całkowicie go unieruchomił pod powierzchnią diamentu. Malaugrimm zamarł bryle lodowej. pod każdym względem,Władca Klanu przeprosił Po tym zdarzeniu pojawili się Duszoszydercy i medycy , którym rozkazałem wyruszyć do zmarłych towarzysz w celu wzięcia ich duszy. Po pewnym czasie znaleziono ciała dwóch krasnoludów. Zrobiono im pochówek.
Petryfikację pomiędzy ze z wszystkimi obecnymi podczas spotkania w Głównej Hali Twardego Topora trwały dosyć długo. Wtem coś się zmieniło i wszyscy pojawili się w Cytadeli.
Co się stało-odrzekłem
Wtedy podszedł do mnie Fist uśmiechając się głupio powiedział- Mieliśmy do czynienia z atakiem sabotażowym. Jakby to powiedzieć wszyscy zginęliśmy, ale żyjemy. Chyba wszyscy.
Fist za bardzo nie wiem o co ci chodzi
Powiem skrócie było boom, nie żyjemy, a potem nagle żyjemy. Dosyć dziwny ewenement.
Cytadela jakoś nas uratowała ,oraz ściągnęła wszystkie istoty w promilu 15 km. Teraz badamy dane, które pojawiły się przed, w trakcie i po zdarzeniu. Obecnie jesteśmy w trybie lewitującym. Niestety zostały zniszczone nasze kuźnie, wszystkie tunele do ich , a także siedlisko klanu twardego topora . Brakuje 8 krasnoludów, a Duszoszydercy udało uratować tego Draxa i dusze jego ekipy. Mieli farta. Aczkolwiek nie zdążyło 5 medyków, którzy zostali zapewne zasypani. Nie wiemy jaka jest sytuacja u Hardego Topora.
O jasny grzyb. Będziemy mocno do tyłu. Rozpocznijcie budowę drugiego gmachu, albo znajdz z punktu widzenia taktycznego.- Wyjaśnij tez sytuację krasnoludom i druidom i daj im miejsce do zamieszkania.
Ja pójdę porozmaw.......
Zaczekaj- krzyknął Fist
Rast mówi że stracił sygnał od tamtego sztucznego Draxa. Ostatnio widziano go na pustyni. Wcześniej w obozie..................................
Ciekawe najwyraźniej Książę Untheru ma sojuszników u Drowów. Zgodnie z procedura będą mieli niespodzianka. To nie wszystko udało nam się nieco oprogramować spodki. Widzimy tam walkę. Może cię ona zainteresować.............................................
Hoho wydaje się bardzo interesująca walka. Drow, a niedaleko od niego Mnich i jakiś dziwny wojownik.
Wtedy Melchiarra weszła do pokoju. Oto raport o tych dziwnych rozruchach. Mnisi mieli spotkać się w podziemiach z kimś. Nie wiem dokładnie gdzie.
Rozumiem. Wszystko zaczyna być jasne.
.......................................................................................................................................
Tymczasem w pewnym pod wymiarze pewnej osoby uległ gigantyczny wybuch destruktywnej energii. Zaczął on wciągać do siebie, nie ważne czy było coś materialne, czy nie. Anihilowało wszystko. Duża większość tamtejszych istot zginęła bezpowrotnie. Jak wszystko zostało wsysane do czarnej dziury. Czarna Dziura wybuchła, niszczejąc płaszczyznę. Po tym energia straciła impet i znikła tak szybko jak pojawiła się. |
Ostatnio zmieniony przez Caladan dnia 03-09-2009, 20:25, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 03-09-2009, 17:36
|
|
|
Malaugrim długo przed zgromadzeniem nie pobył - raptem rozzłoszczone krasnoludy zauważyły, że jest dziwnie nieruchawy. Jakby martwy - po chwili zresztą okazało się, że jest martwy. Kiedy żołdacy Caladana próbowali go przebudzić, okazało się, że nie miał jak oddychać - w jego formie bowiem tchawica była dziwnie zrośnięta. Szpieg udusił się, świadom męczarni jeńców, kary za zdradzenie tajemnic oraz dufny w obietnice wskrzeszenia.
***
Tymczasem, w Lutcheq brat Hiacynt patrzył na uroczysty wjazd lorda Hertona. Był on jednym z arystokratów z dynastii Judeów i nowym namiestnikiem miasta. Lord Maelos Karanok został zjedzony przez smoka (heraldyczny symbol nowej władzy) niecałe dwa dni temu - a całe miasto wpadło w ręce zwolenników Nowego Brzasku. Kwestią dni były: znalezienie pozostałości starego rodu rządzącego i egzekucje ostatnich niedobitków kultu Entropii.
Miasto się zmieniło - jarzmo Mordkulin, wcześniej przedstawiane jako "największe zło i zagrożenie" , przyjęte zostały z ulgą. A bo to czemu miałoby być inaczej? Podatki zmniejszono, a o identyfikacji z okrutną dynastią Karanoków nikt nawet nie myślał. Ludzie myśleli już o sobie jako o prawdziwych poddanych dynastii Jedeów, od kilku dni wasalnej wobec Królestwa Untheru. Po prawdzie to wasalność ta budziła niezbyt przyjazne emocje, niemniej Rhyald Darkspear miał przyrzec uroczyście, iż zwolni księcia Mordkulin z powinności lennej... kiedy tylko Chessentia dojrzeje do wolności i zjednoczy się. Przysięga ta, utrwalona przez magów, łagodziła nastroje antyuntherskie i popychała księcia Judeę coraz głębiej w ramiona Unthalassu, swego sojusznika, któremu zawdzięczał władzę nad obszarem Lutcheq.
Łagodne rządy starych władców były pewną ulgą dla znękanej wojnami ziemi. Nic dziwnego, że przekupieni bardowie prędko zaczęli o nich śpiewać, a ludnośc całej krainy zaczęła oczekiwać wyzwolenia ze wschodu. Już nie Tchazzar (którego kult nagle odszedł w niepamięć) począł być nadzieją
***
Tymczasem, szybka konnica z oddziału króla Untheru przekroczyły granicę wpływów miasta Mordkulin i spotkały się z wojskami owego miasta. A potem oba wojska ruszyły na zachód, w stronę Soorenaru. Rozpoczął się konflikt, który historycy określili mianem wojny o zjednoczenie chessenckie...
***
- Wasza Wysokość! Wasza Wysokość! Już czas wyruszać! - głos młodego oficera przypominał Kitkarze o jej misji. Misji, którą otrzymała wcześniej tego samego dnia - objęcia dowództwa nad armią zmierzającą do Gheldaneth i zdobyć miasto ku chwale Bractwa.
Armia nie była zbyt imponująca (ledwo trzy tysiące lekkiej piechoty i dwa tysiące łuczników wspieranych przez dziesięciu magów), jednakże obecność dowódcy tak zaprawionego w boju jak marszałek Rajmund gwarantowała łatwość zwycięstwa... O ile oczywiście Rajmund nie zginoie - i właśnie dlatego przydano go do pomocy Kitkarze. Pobyt wojowniczki-dowódczyni w jego pobliżu stanowił niemal gwarancję, że jakikolwiek szpieg, zanim zdoła zatopić nóż w piersi Rajmunda, straci serce do wszystkiego. Dosłownie.
Na domiar, jako niemal sztandar Bractwa, demonica miała znacząco poprawiać morale. I obniżyć je po stronie przeciwnej. A propos strony przeciwnej, to, wedle raportów, z dwóch tysięcy obrońców w mieście przebywała jedynie pięćsetka. Pozostałe piętnaście setni zwiadowcy Bractwa widzieli w pewnej od niego odległości, szykujące się do przecięcia szlaków zaopatrzeniowych. Ich trasa przecinała się z szlakiem armii Kitkary... Co stanowiło jeszcze jeden powód, dla którego owa powinna wcześniej wyruszyć.
Zresztą, sama Kitkara chciała na własne oczy zobaczyć piękne mury z białego kamienia, a także pełen egzotycznych drzew ogród botaniczny faraona, stanowiący zieloną plamę na jednej z wysp Rzeki Włócznii...
***
Tymczasem, w swoim namiocie, Rhyald pertraktował z przedstawicielem Xanathara. Nie, żeby król Untheru był zainteresowany przyjaźnią z jakimś wielkim-okiem-spod-ciemnej-gwiazdy, lecz rasa dziwnego indywiduum wskazywała, że jedna z jego usług może być niezbędna do realizacji planów króla.
- ... drakolicz i tysiąc ludzi za dwadzieścia beholderów ze sprzętem umożliwiającym ich kontrolę. - nalegał emisariusz.
- Drakolicz i czterdziestu ludzi za CZTERDZIEŚCI beholderów. - odparował król, świadom absurdalności żądań rozmówcy. Drakolicz był warty dużo więcej niż każda ilość beholderów. A ludzi mógłby dać i pięciuset, niestety bandytów udało się złapać tylko czterdziestu pięciu.
- Tyle mógłbyś dać za zawszonego gnolla z pierwszej lepszej speluny w Podgórzu... Ja jestem od Xanathara. Jeden nieumarły smok i stu ludzi za dwadzieścia... dwa beholdery.
- Drakolicz i czterdziestu ludzi za trzydzieści pięć beholderów. Ponadto, zaskarbicie sobie moją wdzięczność i koncesję na handel niewolnikami bez podatków... - król nie wspomniał, że kupców w Untherze Gildia Xanathara by nie znalazła - ... a jak nie, to odmowę do Xanathara dostarczy już kto inny. I pewnie jeszcze obserwator za to podziękuje.
- Smok nieżywy i czterdziestu ludzi za trzydzieści pięć beholderów z dostawą natychmiastową. I koncesja. - odparł twardo rozmówca, a król zgodził się wreszcie na jego propozycje. Nie, żeby satysfakcjonowała go wymiana, lecz nie miał czasu. Niespełna dwie godziny wcześniej otrzymał od jednego z niemalaugrimskich agentów wieść o latającej fortecy. Aż dziwotą było, że wessała go (podobnie jak wszystkich w promieniu kilkunastu mil) j
Dziesięć minut zajęło informowanie Daeriana (przez Sigimundusa) i Pełzającej Zagłady o sytuacji wyjątkowej oraz parametrach/czasie oczekiwanej teleportacji... a kwadrans później magicznie zdołał sprowadzić tutaj przedstawiciela Gildii. Teraz trzeba było tylko zebrać grupę uderzeniową.
Kiedy nikt nie patrzył, wysłał też informację do Karela. By był przygotowany na wszystko, gdyż może potrzebować szybkiego wejścia przetransportowanej magicznie armii. I tyle. Kryształową kulę zabrał przecie ze sobą i mógł go przywołać w każdej chwili.
***
Trzydzieści beholderów oraz Rhyald i Sigimundus na jednym drakoliczu, Fedor wraz z Isimudem i arcynekromantą kultu smoka na drugim drakoliczu oraz trzech Północnych Czarodziejów na trzecim, pojawili się przed latajacą cytadelą. Z ulgą zobaczyli, że pojawił się także najpotężniejszy z drakoliczy - co miało powstrzymać wrogów przed dziwnymi sztuczkami. Stary gad odmówił bezpośredniego włączenia się do walki, lecz poobserwować chciał. I się czegoś nauczyć o dziwie takim, jak latająca forteca - widziana chyba tylko u dziwnego Bractwa i za czasów netheryjskich.
Z miejsca przystąpili do działania - drakolicz z królem wysforował się naprzód, w zasięg wielkiego oka beholderów. Te również nie próżnowały, przylatując w stronę cytadeli, skąd poczęły na nie uderzać pociski z cytadeli. Niemniej... Dziwnym zbiegiem okoliczności, nie wyrządzały one żadnej szkody beholderom*. A magowie dziwnym trafem jakoś nie spieszyli się z kanokadą.
Tymczasem, Isimud stworzył bramę po drugiej stronie Cytadeli. Ta... wleciała w nią - oczywiście nie cała, bowiem by się nie zmieściła. Kłopot w tym, że jakieś kilkanaście metrów sześciennych fundamentów trafiło na inny plan, co zaskutkowało zawaleniem się części fortecy.
Dalej, Isimud rzucił kilka wymiarowych kotwic na newralgiczne elementy kościoła i, raniony, wycofał się za "ekran" beholderów, gdzie krążył też trzeci drakolicz. A wszystko to podleciało bliżej do fortecy...
*Jak tak lubisz czary z BG, to każdy z nich jest chroniony "Ochroną przed zwykłym orężem", rzuconą przez pozostałych w obozie Północnych Czarodziejów. Z tyłu są chronione przez Pełzającą Zagładę i magów. Enjoy. |
_________________
|
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 03-09-2009, 21:03
|
|
|
Daerian był wściekły. Bardzo. Równie wściekły był Narthas, nie wspominając już o Czerwonym Magu - on stracił swoich zaufanych pomocników. Dwaj drowi nekromanci też nie byli zadowoleni.
- Więc - Daerian stwierdził, odbudowując krótkimi ruchami dłoni swój wymiar z dawnego projektu (na szczęście nie wykorzystał głównego schronienia, a jedynie jedno z pomniejszych laboratoriów... choć raz bałagan w domu i niechęć do pokazywania go gościom na coś się przydały) - jakie mamy ustalenia?
- Niewiele, choć dowiedzieliśmy się dość z ciała i danych z biblioteki - warknął Narthas - no i przyszło też to powiadomienie od Darkspeara, po którym wiemy już naprawdę dużo.
- Endarion już wrócił?
- Tak, wyraźnie poirytowany.
- Endarion "poirytowany"? Chcesz powiedzieć, że coś wyprowadziło go z równowagi? Mamy spodziewać się miniaturowej apokalipsy?
- Tak. Zebrał mnichów na dalsze szkolenie, a także rozmawiał z magami.
- Przekaż mu, co wiemy. Udało nam się w końcu ograniczyć podejrzanych do grupy jakiś pięciu organizacji. A potem zajmiemy się tym powiadomieniem od Darkspeara... czas przejść do bardziej zdecydowanych działań.
Nad latającą fortecą gromadziły już się wysłane siły Darkspeara... ale nie był to koniec. Niebo nad nimi zawirowało, a z załamania wyleciały, a może raczej wypłynęło trzy czerwone smoki... wielkie niczym pradawne żmije. Na głowie największego z nich, znanego jako Hefajstos stał Daerus, z zaciętym wyrazem twarzy. Obok niego stał dziwny drow, z twarzą skrytą pod kapturem - wyglądał więc jak zwykły elf...
Na drugim ze smoków jechał Narthas i dwóch Arcymagów z Thay, oraz ich pomocnicy. Trzeci zajmowali zwykli magowie i kilku mnichów. Oprócz tego towarzyszyło im kilkudziesięciu doświadczonych wojowników, rozmieszczonych po grzbietach wszystkich mitycznych bestii. Wszyscy przygotowali się do tej wyprawy... wliczając w to ochronne amulety i pierścienie, oraz specjalne magiczne kamienie... Prawdziwego Widzenia i teleportacyjne.
Przybyłem z sąsiedzką pomocą - zawołał Daerus do Darkspeara, a jego głos niósł się dzięki Ugłośnieniu. Równocześnie "Ochrona przed niemagiczna bronią" i "Osłona przed strzałami" rozjarzyły się wokół nich. Chwile później dołączyły do nich "Ochrona przed energią" i "Osłona przeciw śmierci".
Daerus spojrzał w stronę fortecy, a jego dłonie ogarnęło czarne światło. Dziwne, nieziemskie macki zaczęły ogarniać przestrzeń wokół fortecy. Tymczasem inni magowie szykowali swe zaklęcia, choć jeszcze ich nie ciskali.
Na pokładzie zaś...
- Sir, przyrządy wariują! Sir, wskaźniki podwymiarowe wybuchły! Sir, namierzacz skoków się przegrzewa!
- Sir, cały układ technologiczny i magiczny służący do transportu międzywymiarowego i teleportacji ulega przeciążeniu! Nie wiemy, jak długo wytrzyma! Skok może rozerwać obiekt!
Oczy Daerusa rozjarzyły się czernią.
- Prymitywne urządzenia... ale teraz są zakotwiczeni na dobre. |
_________________
|
|
|
|
|
Altruista -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 04-09-2009, 15:21
|
|
|
- Oh, naprawdę... Altruisto, to dla mnie prawdziwy zaszczyt - Do Akte uśmiechnęło się prawdziwe szczęście. Najwyższy Kapłan zaprosił ją na kolacje. Co prawda miejsce, gdzie miała się ona odbyć, było dość nietypowe. Nie każdy chciałby jeść na dachu świątyni, jednak taka okazja mogła by już się nie powtórzyć. Akte miała już dosyć noszenia głupich sztandarów, chciała czegoś więcej. A osoba Altruisty była przepustką do czegoś lepszego
- Może zostanę damą koscioła? - Rozmarzyła się.
Altruista co chwilę posyłał dziewczynie figlarny uśmiech i prowadził ją w górę po krętych schodach, trzymając ją za rękę.
- Miło mi, że się zgodziłaś. Bardzo się bałem, że odmówisz.
- Oh... Altruisto, a która odmówiłaby Najwyższemu Kapłanowi? Przecież to jest prawdziwy zaszczyt.
- Nie przesadzaj. O, właśnie dochodzimy. Poczekaj. - Altruista wypuścił jej dłoń i podszedł do niedużego włazu. Oparł o niego dłonie i pchnął mocno.
Akte usłyszała jakiś zgrzyt, a potem głośny trzask, gdy klapa uderzyła o kamienny dach.
- Panie przodem - Altruista przesunął się w bok robiąc dziewczynie miejsce. Akte uśmiechnięta pod nosem, podeszła do otwartego już włazu i korzystając z pomocy Altruisty wyszła na dach.
Noc była ciepła. Akte, będąc już na zewnątrz, spojrzała w nocne niebo.
Księżyc był w pełni, a niebo było gwiaździste. Akte poczuła na policzkach lekki wiaterek. Dziewczyna zrobiła parę kroków do przodu i rozejrzała się uważnie po dachu. Był on gdzieniegdzie oświetlony światłem księżyca. Zaniepokoiło ją nagle, że nie dostrzegła nigdzie żadnego nakrytego stolika.
- Ładna dzisiaj noc, prawda? - powiedział za jej plecami Altruista swym charakterystycznym, miękkim głosem. Dziewczyna, lekko speszona, obróciła się szybko do niego.
- Tak, jest piękna. Ale Altruisto... Gdzie nasza kolacja?
- Właśnie - nagle z ciemności rozległ się chropowaty głos na dźwięk którego Akte aż podskoczyła. Stanęła szybko za plecami Altruisty. Czuła, że zaraz serce jej wyskoczy z piersi.
Z ciemności wyłonił się Gwahir, Skorumpowany Orzeł.
- Obiecałeś mi, że mnie dzisiaj nakarmisz czymś porządnym. Mam dość psiego miejsca. - Gwahir był zły. Machnął trzy razy swoimi potężnymi skrzydłami, rozwiewając włosy Altruiście i Akte.
- Dotrzymam danego słowa. Zobacz co ci przyprowadziłem - Kapłan wskazał dłonią Akte.
- Altruisto? - Dziewczyna spojrzała w oczy bladolicego. - Nie rozumiem, co to ma znaczyć.
- Zrozumienie jeszcze do ciebie nie przyszło? - Na twarzy Altruisty pojawił się okrutny uśmieszek. Akte zbladła. Odwróciła się szybko i rzuciła się biegiem w stronę włazu. Jednak Kapłan był szybszy. Złapał ją w połowie dystansu brutalnie za włosy i przyciągnął do siebie
- Pomocy! - Darła się histerycznie Akte. Altruista zbliżał swoje wargi do jej ucha i wyszeptał.
- Kiedy już spadnie deszcz emocji, to jak myślisz, jaka się z niego zrodzi rzeka?
Po tych słowach złapał ją oburącz i cisnął w stronę Skorumpowanego Orła. Ten nie czekając dłużnej, rozłożył swoje wielkie skrzydła i skoczył na kobietę.
Noc na chwile wypełnił okropny krzyk bólu od którego ludzie na dole pozamykali okna.
Najwyższy Kapłan czekał cierpliwe, aż Gwahir naje się. Czekała ich długa podróż, więc jego wierzchowiec musiał być porządnie najedzony. W końcu, orzeł odstąpił od szczątków Akte.
- Nasyciłem się - Gwahir wbił w Altruistę swoje ptasie oczy, a kapłan podszedł do niego.
- Wiesz, po co cię wezwałem. Jesteś gotów?
- Chwileczkę, chce świecidełka. - Orzeł złożył skrzydła. Altruista uśmiechnął się do niego, po czym wyjął z kieszeni szaty kilka czerwonych rubinów.
- Starczy?
- Tak - Gwahir spojrzał na nie chciwie. - To w zupełności wystarczy.
- To dobrze. - Altruista wspiął się na grzbiet Gwahira.
- To lećmy już, bo ta osoba tak za mną strasznie tęskni... |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|