Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Forum Kotatsu » :: Gry i zabawy ::.. » Multiświat » Kroniki Multiświata » Forumowa Mafia, edycja IV - Atkhakla i okolice |
Poprzedni temat ::
Następny temat
Idź do strony Poprzedni 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10 Następny
|
Forumowa Mafia, edycja IV - Atkhakla i okolice |
Wersja do druku |
Mai_chan
Spirit of joy
Dołączyła: 18 Maj 2004 Skąd: Bóg jeden raczy wiedzieć... Status: offline
Grupy: Fanklub Lacus Clyne Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 23-09-2010, 20:43
|
|
|
Jak to mówią: pieniądz nie śmierdzi, a śluby ubóstwa są dla frajerów. Dlatego też, gdy w karczmie pojawił się Astharad i zaoferował możliwość powalczenia ze złem za sowitą zapłatę, Artemis nie namyślała się długo. Owszem, towarzystwo było cokolwiek specyficzne (już mniejsza o tego durnego księcia, w całej karczmie unosiła się atmosfera rozpusty i chaosu), ale wyglądało również na odpowiednio wyposażone i świadome tego, z której strony chwyta się miecz. No ok, Lyander, który na pewno jest kryptogejem miał szansę nie wiedzieć, ta zabawka, którą nazywał mieczem, na pewno jest stępiona. Mógłby się jeszcze pokaleczyć przecież... Oczywiście, wspólne podróżowanie "w interesach" nie oznaczało, że zamierzała spoufalać się z pospólstwem czy też jeszcze gorzej - z pomiotami zła i chaosu (w rodzaju zdebilałego księcia, czy choćby Zacka, który z pewnością płacił ciężkie pieniądze tym wiszącym na nim panienkom, żeby podrasowywały jego nadwątlone ego). A o kenderach to się już w ogóle szkoda wypowiadać... Krótko mówiąc, Artemis była całkiem zadowolona, że nikt się jej szczególnie nie czepiał.
Jeszcze bardziej zadowolona z tego faktu była, gdy okazało się, że ten, jak mu tam... C'oz-a Ur'den? Jakiś parzystokopytny wybryk natury został znaleziony z poderżniętym gardłem. W końcu, gdyby ktoś bliżej się nią zainteresował, to mogła być na jego miejscu, nie? No dobrze, ona potrafiłaby się obronić, niemniej jednak plamy z krwi ciężko schodzą. W sumie trochę szkoda, kocioucha, wydawał się całkiem sympatyczny i ten ogone...
Khem. Doprawdy, zło czai się na każdym kroku, a prawdziwy członek zakonu powinien z nim walczyć zawsze i wszędzie! A wracając do rzeczy...
Po śmierci uszatego towarzystwo zaczęło kombinować, wzajemnie się oskarżać i takie tam. Artemis obserwowała sytuację, próbując zdecydować, kto jest najbardziej podejrzany (poza, oczywiście księciem, który nie może przecież być tak kryształowoczysty, a tego uroczego giermka trzyma tylko dla przykrywki). Nic im z tego kombinowania nie wyszło, a w nocy sprawy znowu się pokomplikowały.
Otóż, Artemis nie mogła zasnąć. Z pewnością była to wina hobbitki, która zostawiła przy ognisku książkę o wspaniałych podbojach miłosnych ulubionego kastrata tłumów. Koszmarna grafika na okładce mogła spokojnie spowodować nie tylko bezsenność wojowniczki, ale i problemy żołądkowe Stokrotka (czy Rumianka?). No ale skoro już i tak nie może zasnąć i się tak koszmarnie nudzi, to może w sumie poczyta tę szmirę, zobaczy czym się tak podnieca...
W tym heroicznym wyzwaniu przeszkodziła jej jednak szmata, która pojawiła się znikąd na jej twarzy. Jak się okazało, bezsenność nie wygra ze starym, dobrym środkiem usypiającym.
Obudziła się w niedużej chatce gdzieś pośrodku niczego. I wiedziała już, że ktokolwiek ośmielił się podnieść na nią rękę pożałuje tego srodze...
...ale najpierw kąpiel. |
_________________ Na Wielką Encyklopedię Larousse’a w dwudziestu trzech tomach!!!
Jestem Zramolałą Biurokratką i dobrze mi z tym!
O męcę twórczej:
[23] <Mai_chan> Siedzenie poki co skończyło się na tym, że trzy razy napisałam "W ciemności" i skreśliłam i narysowałam kuleczkę XD
|
|
|
|
|
Sasayaki
Dżabbersmok
Dołączyła: 22 Maj 2009 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma WOM
|
Wysłany: 24-09-2010, 11:32
|
|
|
Tak, wykryci wrogowie dają dyla, aż się kurzy, Dream Team rusza za nimi w świętym gniewie, krucjata zemsty i te sprawy... w takich momentach nikomu nie jest potrzebny ktoś taki jak Ryszard. W sytuacjach takich jak ta exkuchcik i pomocnik zielarki jest kompletnie bezużyteczny i tylko spowalniałby szlachetną ferajnę. Dlatego też podziękowawszy Eoslynn za zatrudnienie, spakował tobołek i ruszył z powrotem. W drodze do Diademu myślał jak bardzo ma teraz przechlapan. To oczywiste, że nie zatrudnią go znowu, okazał się za mało lojalny nie chcąc gnić w tej zaplutej spelunie do końca życia. które z całą pewnością byłoby krótsze niż średnia krajowa.
Zatrzymał sie nad strumieniem by napić się wody. Gdy nabrał jej do miski zobaczył w niej swoją twarz, zdarzało mu się to raz na jakieś pół roku, dochodząc do wniosku, że specyfiki Eoslynn zrobiły z niego kogoś o dość przeciętnej urodzie. W zasadzie gdyby jeszcze trochę się skurczył i przestał garbić, można by uznać, że jest estetycznie neutralny.
-Czad.- stwierdził z zadowoleniem.
Nagle zauwarzył, że ktoś jedzie w jego stronę na wielkim koniu. I jak się okazało był to nie kto inny jak sam Lysander! A pod pachą miał Rumianka.
-Cześć Rysiu!- pozdrowił go.
-Eem...
-Dobra, dobra, do rzeczy. Wiesz czemu tu jestem?
-Pojęcia nie mam.
-Otóż, chłopcze... Może i nie jesteś wojownikiem, magiem, łowcą albo chodziarz cholernym druidem, ale masz łeb na karku i słuszny wzrost...
-No co ty?- sarknął Ryszard.
-Nie przerywaj! Chcę powiedzieć, że możesz osiągnąć całkiem sporo jeśli będziesz miał ku temu możliwości. I jeśli chcesz mogę ci te możliwości zapewnić...
-Dobra.
-Tak szybko?- zdziwił się upadły paladyn- Żadnych moralnych wątpliwości? Rozczulania się nad czynieniem zła ludzkości i światu?
-Świat nigdy nie był dla mnie specjalnie miły. Dlaczego ja mam być dla niego?
-Racja. No to wskakuj na konia! |
_________________ Gdy w czarsmutśleniu cichym stał,
Płomiennooki Dżabbersmok
Zagrzmudnił pośród srożnych skał,
Sapgulcząc poprzez mrok!
|
|
|
|
|
Potwór Latacz
Czajnik w Mroku
Dołączył: 05 Lip 2010 Skąd: Kraków Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 24-09-2010, 12:11
|
|
|
-Wielkie dzięki! - z zadowoleniem powiedział krasnolud do Eoslynn jednocześnie ciskając kostur na imponującą odległość. Mikstura zrobiła swoje. Czuł się wspaniale. Po dokładniejszych oględzinach stwierdził, że nawet jego stare blizny pozostałe po oparzeniu kwasem z niestarannie rozbrojonej pułapki (ehh, młodym się było i głupim) wygładziły się i przybrały bardziej naturalny kolor.
Eoslynn była pierwszorzędną uzdrowicielką. Dobrze się stało bo wrodzona duma i upór nie pozwalały Cieniowi prosić o pomoc.
Teraz mógł zorientować się w sytuacji. Rozejrzał się wkoło i zobaczył jaki chaos panuje w obozowisku. Zarówno kopia paladyna, jak i szarża piekielnego rumaka nie były szczególnie łaskawe dla ich dobytku. Plecaki były poprzewracane, a ich zawartość porozsypywana po całej okolicy. Na dodatek Ryszard gdzieś się zmył...nie będzie już grochówki.
-Dooobra! Pakować się a szybko! Są jeszcze jacyś ranni? Jeżeli wszyscy żyją to zbieramy graty i maszerujemy! - zaczął komenderować krasnolud.
-Ejże! Przecież chwilę temu ledwie stałeś na nogach! Magia nie jest wszechpotężna, rany znowu mogą się otworzyć..-zaczęła protestować uzdrowicielka oburzonym tonem. Jak wszystkie osoby związane z leczeniem i ona uważała, że pacjenci, którzy uważają, że jak nic nie boli to są zdrowi są największym utrapieniem.
-Nic mi nie będzie, spokojna głowa! - odpowiedział krasnolud irytując uzdrowicielkę jeszcze bardziej. Ta jednak powstrzymała się tym razem od komentarza. -Na odpoczynek przyjdzie czas później. A planować możemy w drodze. Do wieży czarodzieja dojdziemy tak czy inaczej. A potem się zastanowimy. Aira? Poprowadzisz nas ich tropem? Nie mogą chyba latać ile im się żywnie podoba! Musimy obejść przepaść i złapać ślad...
- ostatnie zdania Cień wypowiadał już biegając po całym obozie z plecakiem i wrzucając do niego porozrzucane przedmioty. |
_________________ Jestem wielkim Potworem Lataczem!!! <Ö>
"Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi której ja i ty
Nie zamienimy w bagno krwi "
|
|
|
|
|
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 24-09-2010, 16:06
|
|
|
Ov'tz usłyszał nad sobą ciche chrząknięcie. Nim otworzył oczy pomacał szyję, na której poczuł paskudną bliznę.
- Ja... Żyję?
- Na całe szczęście tak - burknął stojący nad nim kapłan. - Zdążyłem w ostatniej chwili.
- Spieszył pan by mnie uratować? Dziękuję, nie wiem jak się...
- Spieprzaj pan ze swoim dziękuję! - przerwał mu kapłan, rzucając w niego zawiniątkiem, w którym półdrow wyczuł swoje manatki. - W środku nocy miałem wizję, w której moja bogini ostrzegła mnie, że jeśli natychmiast cię nie ożywię stanie się coś strasznego. Mało nie zajeździłem konia jadąc na to zadupie!
- Coś strasznego? Ale... Co?
- A jak myślisz, pacanie, JESTEŚ PIEPRZONYM PÓŁDROWEM-PÓŁPANTERĄ MAGICZNĄ!!! Nikt w niebiosach nie ma pojęcia co z tobą zrobić, nikt nie wie pod jaki panteon podlegasz i ogólnie przerzucali się tobą jak zgniłym jajem! O mało nie wybuchła kolejna wojna między bogami przez twoje cholerne kocie uszka!
- Ehm... Przepraszam?
- Uff - kapłan jakby się trochę uspokoił. - Dobrze już, po prostu ubierz się i zmiataj stąd. I nigdy, ale to nigdy, więcej tego nie rób.
* * *
Ov'tzowi chwilę zajęło dojście do siebie, toteż nie miał pojęcia gdzie zniknęli wszyscy pozostali (którzy najwyraźniej pomszczenie go uznali za bardziej priorytetowe niż zaopiekowanie się zwłokami i ożywienie bądź pochówek). Gdy jednak w pełni zrozumiał co się stało wpadł w furię. Zabił go! Poderżnął gardło I to zupełnie bez powodu, przecież półdrow nikomu nic nie zrobił! Ani nawet planował! Granda! Ale poczekaj, panie oszukańczy paladynie, to się tak łatwo nie skończy!
Rozwścieczony catboy rozwiązał swe święte zawiniątko i wyjął Awatarę Belzeneffa - śliczną pacynkę z żółtego sukna, przedstawiającą kociego boga.
- Wielki Belzeneffie, najstraszliwszy z bogów, łaknę krwi. Gdzie zbiegł człowiek którego szukam?
Pacynka wskazała kierunek, który z nieznanego nikomu, nawet Mystrze i przedwiecznemu Ao, powodu był kierunkiem właściwym. Ov'tz schował ją nabożnie, po czym przemienił się w swoją drugą formę - czarną panterę - i rzucił w pościg z oszałamiającą prędkością. |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
|
|
|
|
|
Tren
Lorelei
Dołączyła: 08 Lis 2009 Skąd: wiesz? Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 24-09-2010, 17:26
|
|
|
Ten drań paladyn pozabijał kilku ich towarzyszy, czyn godny potępienia. I w dodatku porwał Rumianka. Biedny chłopiec był zapewne w tej chwili zastraszony, może pod wpływem dziwnej magii. Zresztą samo przebywanie z Lyandrem musiało być już dostatecznie szkodliwe dla jego kruchej psychiki. Marika nie mogła pozwolić na taką niesprawiedliwość!
Gdy tylko okazało się, że Lyander im umknął dziewczyna wyjęła podręczną torbę i zaczęła wyjmować z niej coś co przypominało stroiki. Było ich kilka i każdy wyglądał inaczej. Marika ułożyła je dookoła siebie, po czym z namaszczeniem umieściła przed każdym z nich jakiś przedmiot, z reguły jadalny choć przed jednym stroikiem wylądowało coś co okazało się być robótką ręczną.
Chika podeszła zainteresowana tym dziwnym rytuałem.
- Co robisz?
- Postanowiłam spytać bóstwa gdzie przebywają nasi wrogowie - odparła Marika. - I zostaw ten biszkopt! Dam ci jednego, nie musisz kraść.
Chika zdezorientowana spojrzała na hobbitkę, która wyciągała w jej stronę pudełko z ciastkami.
- Oni nie lubią jak się zabiera ofiary - mruknęła konfidencjonalnym szeptem Marika.
Chika chętnie wzięła ciastko i schowała do kieszeni.
- Nie wiedziałam, że jesteś kapłanką - zauważyła Eoslynn, która w międzyczasie podeszła do nich, by sprawdzić czy nie są ranni.
- Mam wiele talentów - odparła Marika - kontakty z bóstwami to jeden z nich.
Eoslynn spojrzała jednak zdziwiona na rozstawione przez nią ołtarzyki.
- Co za bóstwo wymaga tyle ołtarzy? - spytała.
Marika spojrzała na nią z politowaniem.
- A kto powiedział, że można zasięgnąć rady tylko jednego? - spytała ironicznie w międzyczasie sadząć się pośrodku kręgu. - Konkurencyjność to przyszłość. Zawsze jest większa szansa, że coś ci powiedzą, jeśli mają świadomość, że nieudzielenie informacji może oznaczać brak ofiary - wyjaśniła z chytrym uśmieszkiem. - A teraz proszę nie przeszkadzajcie. Muszę się z nimi skonsultować.
Marika wyjęła czysty pergami oraz rysik i mamrocząc coś pod nosem zaczęła bazgrać po kartce.
Pół godziny Cień odzyskał wigor i zaczął kręcić się po obozowisku nawołując wszystkich do drogi. Eoslynn podeszła do Mariki zobaczyć jak jej idzie. Okazało się, że dziewczyna w międzyczasie narysowała na kartce... coś. Najpewniej było to jakieś żywe stworzenie, bo miało cztery pałąkowate nogi, jednak pysk był tak koślawy, że mógł należeć do sporej ilości istot. Po zderzenie ze ścianą wszystkie pyski przyjmuja podobny wygląd. Sama Marika kłóciła się o coś z powietrzem.
- Jeśli sobie ze mnie żartujecie... wiem, wiem... wielkie dzięki za pomoc, będę pamiętać by następnym razem złożyć kremówki w ofierze.
Wzrok Mariki odzyskał ostrość i dziewczyna powoli wstała otrzepując szaty, po czym szybko pochowała przenośne ołtarze. W międzyczasie Cień dopadł ich.
- Zbierajcie się trzeba ich gonić! - krzyknął z entuzjazmem.
- Cień! - odkrzyknęła na niego Marika.
Krasnolud na chwilę przerwał zdziwiony tą reakcją.
- Co?
- Weż ten kamień - Marika podała mu czerwony kryształ z czymś w rodzaju kreski pośrodku. - Mam taki sam. Te kamienie wskazują w jakim kierunku znajduje się drugi. Dzięki temu będziecie mogli mnie odnaleźć, gdy dotrę do naszej pary skorumpowanych paladynów - objaśniała spokojnie hobbitka w międzyczasie idąć prze polanę na której się rozbili. Cień i Eoslynn szli za nią zaciekawieni.
- Czyli odkryłaś gdzie się znajduje! - wykrzykęła uzdrowicielka.
Marika zarumieniła się lekko.
- Nie do końca, ale odkryłam, kto go znajdzie - wyjaśniła pokazując rysunek, który wcześniej nabazgrała.
- Demon? - spytał krasnolud.
- Nie, to duży czarny pies - stwierdziła Eoslynn.
- Jesteś pewna? Dla mnie wygląda to jak...
Marika przerwała im:
-To pantera! A konkretnie Ov'tz.
- To pantera? Według mnie wygląda bardziej jak.... czekaj! Ov'tz! On żyje?
Niziołka kiwnęła głową.
- Podobno tak i dlatego dałam ci ten kamień.
- Nie rozumiem - stwierdził Cień, kręcąc głową.
Marika spojrzała w niebo.
- Nie mam czasu! Dali mi już sygnał! Zobaczysz! - krzyknęła. Po czym przeszła kawałek do przodu, przykucnęła lekko i nagle skoczyła. Coś czarnego przemknęło Cieniowi i Eoslynn przed oczami. A Marika w międzyczasie zniknęła. Krasnolud spojrzał na kamień, na którym teraz wykwitła błyszcząca szkarłatna strzałka wskazująca kierunek.
- Spakowaliście się już? - krzyknął do pozostałych. - To za nią!
Marika stwierdziła, że bóstwa były dla niej nad wyraz łaskawe. Najwyraźniej prośby o pomoc motywowana chęcią skopania czyiś klejnotów była lepiej rozpatrywana. Hobbitce udało się opleść ręcedookoła szyi Ov'tza i teraz unosiła się nad nim lekko, gdyż jej niewielka waga nie stanowiła żadnego wyzwania dla pędu, jaki wytwarzała biegnąca pantera.
Marika szybko wyjaśniła Ov'tzowi swój cel. Pantera chyba nie miała nic przeciwko sprzymierzeńcom, gdyż nie zrzuciła jej. Hobbitka, gdy tylko skończyła tłumaczyć, zacisnęła zęby i trzymając się mocno miała nadzieję, że starczy jej po tej przejażdzce siły, by dorwać Lyandra. |
_________________ "People ask me for advice all the time, and they ask me to help out. I'm always considerate of others, and I can read situations. Wait, aren't I too perfect?! Aren't I an awesome chick!?"
|
|
|
|
|
Asthariel
Lis
Dołączył: 10 Kwi 2008 Skąd: Warszawa Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 24-09-2010, 17:36
|
|
|
Po rozstaniu się z Elen, Astharad zajął pozycję tuż obok drogi biegnącej z Targowa na Wzgórza Wichrowych Włóczni. Wciąż miał przy sobie kilka mikstur prędkości, ale ich nadużywanie dzisiejszego dnia z pewnością skończy się straszliwym kacem - ale wystarczy, że dobiegnie do swej wieży, a tam już będą czekały na niego wierzchowce. Wtedy będzie mógł zacząć myśleć o pościgu za Lyanderem, który to wkurzył go solidnie - co jak co, ale jeśli ma zdobyć złowieszczą reputację, to z pewnością nie może pozwalać się oszukiwać byle rębajle ze znajomością paru czarów! To jednak później - na razie trzeba się zająć pościgiem. Wilczyca mogła być problemem - z tego co widział przez kulę, o mało co nie dopadła Czarnego Strażnika, więc była szybka. Nie mógł też lekceważyć Raen, jeśli ta postanowi wkroczyć do walki. Co dziwne jednak, zamiast pełnej grupy awanturników, obok przejechała nizołka dosiadająca... czegoś. Czarnego i futrzastego. Nie wiedział konkretnie czego, bo tylko śmignął obok, i tyle go widzieli. Reszta najwyraźniej została w tyle.
Dlatego usiadł po turecku na drodze, czekając na przybycie gości, i koncentrując się na paru przydatnych zaklęciach, które zaraz staną sie bardzo przydatne.
Po jakimś czasie wrócił Żabul.
-Szefie, już nadchodzą!
-Kiedy tu będą?
-W ciągu pół godziny, lub szybciej!
Astharad podniósł się z trudem (cholerne obolałe mięśnie), i przygotował magiczną pułapkę - sekwencer. Gdy tylko pojawią się na tej drodze, zostanie rzucony czar Śmierdzącej Chmury (by na jakiś czas wyłączyć z gry nos Airy), Śliskości (by spowolnić resztę), a na deser Pajęczynę. Tak ubezpieczony, łyknął kolejną miksturę, i pognał ku swej wieży.
Elen zdążyła się już zadomowić w środku, siedząc w jego ulubionym fotelu i opróżniając jego kolekcję trunków.
Nagle pożałował, że zawracał sobie głowę jej ratowaniem - ale niestety, nie ma co płakać nad rozlanym winem. Warknął więc tylko:
-Rusz się, odjeżdżamy.
Zdecydowanie rozczarowana półelfka zwlokła się z siedziska, i mamrocząc coś pod nosem zaczęła pakować ekwipunek.
Po chwili odjechali. Astharad zaczął kierować się w stronę, z której wykrywał zaklęcie namierzające rzucone na Lyandera. Niedługo pozna, co znaczy gniew czarownika... |
|
|
|
|
|
Sm00k -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 24-09-2010, 18:51
|
|
|
Rozkulbaczenie gryfa było wyzwaniem - podmokły teren i oporna natura gryfiej materii zakończyły się dwojako - Zack zdołał odzyskać ekwipunek. Za to uparty zwierzak skończył związany niczym baleron i przywiązany do drzewa. Bard zaliczył przy tym trochę zadrapań i siniaków. Ale przynajmniej odreagował stresy dnia codziennego.
Zarzuciwszy na ramię pasek tubusa, jakiego skrybowie używali do przewożenia map, żwawo ruszył w górę zbocza w stronę chatki. Fakt, iż z przydomowej stajni dobywał się charakterystyczny poblask powiedział mu iż niespełniony paladyn dotarł pierwszy do kryjówki.
Zack począł nucić pod nosem, zbliżając się do drzwi, gdy nagle zorientował się, iż melodia nie zrodziła się w jego głowie. Przeciwnie, dołączył do kogoś, potwornie fałszującego...
Kobieta.
Ohoohoho!
Bezszelestnie, Zackary zakradł się pod ścianę i ostrożnie przyłożył ucho do ściany. I począł nasłuchiwać.. |
|
|
|
|
|
Agon
Dołączyła: 05 Maj 2008 Status: offline
|
Wysłany: 24-09-2010, 19:01
|
|
|
Zgodnie z przewidywaniami Żabula żądni głowy Astharada poszukiwacze przygód dotarli do jego wieży w przeciągu niecałych trzydziestu minut. Jak się na miejscu przekonali, czarnoksiężnik przyszykował dla nich parę niespodzianek w postaci rozmaitych zaklęć obronnych i spowalniających - jednak jeśli myślał, że spowolnią one grupę, to się przeliczył. Zaklęcie Śmierdzącej Chmury rozproszyła Raen za pomocą zaklęcia Wiatru, zaklęcie Śliskości udało im się ominąć za pomocą zaklęcia Lewitacji, a z Pajęczyny została tylko kupka szarego popiołu, kiedy dosięgnęły jej karmazynowe płomienie Airy. Niestety, jak się później okazało, w wieży nie było żywej duszy...
- Argh, uciekł nam, ale to tylko kwestia czasu, jak go dogonimy - powiedziała spokojnym tonem Aira. - Wiecie co, mam pewien pomysł... Jeśli przemienię się w moją pełną wilczą formę, będę mogła zyskać nawet trzy razy większą prędkość, niż kiedy jestem w tym ludzkim ciele, dlatego mogłabym pójść przodem, i przy okazji oczyszczać wam drogę... Z moim węchem nie powinnam zabłądzić, ale jeśli ktoś miałby ochotę pójść ze mną, to bez problemu uniosę na moim grzbiecie 1-2 osoby... Jacyś chętni? - zwróciła się do towarzyszy wilczyca, po czym jej ciało spowiły rubinowozłote płomienie. Parę sekund później w miejscu, w którym przed chwilą stała młoda dziewczyna, stał teraz w swojej pełnej krasie ogromny, ognistoczerwony wilk.
- Aha, jeszcze jedno: zanim ruszymy w dalszą drogę, nie macie nic przeciwko, jeśli puszczę z dymem tę ruderę? Tak w ramach podziękowań za te urocze pułapki, jakie zastawił na nas nasz przyjaciel... |
Ostatnio zmieniony przez Agon dnia 25-09-2010, 01:20, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Potwór Latacz
Czajnik w Mroku
Dołączył: 05 Lip 2010 Skąd: Kraków Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 24-09-2010, 19:38
|
|
|
-Nie nie mamy – odrzekł krasnolud wychodząc z wieży z sporym tobołkiem zarzuconym na plecy i czymś co wyglądało jak drzwi od szafy podniesionymi nad głową. Wieża choć może i obskurna, ale dało się z niej coś wyciągnąć. -Może i dobrze, że tu wpadliśmy. Ten szubrawiec był oszustem i golcem, ledwie tobołek fantów dało się znaleźć w całej wieży.
I drzwi.- powiedział z szerokim uśmiechem na ustach krasnolud.
Aira właśnie miała podpalać siedzibę maga. Widok krasnoluda cieszącego się jak dziecko ze znalezionych drzwi spowodował nagły atak opętańczego śmiechu .
-Cooo to jest? Po co kradniesz mu kawałki szafy? Auu! - Wilczyca przez nieuwagę oparzyła się w łapę. Przestała się śmiać i zapytała już spokojniej:
-Po co ci te drzwi? I co jest w tym tobołku? Nie zapomnij się podzielić! - Pogroziła mu palcem.
-Jasne, jasne. Ale nie nastawiajcie się na zbyt wiele. To na pewno nie jest ten „skarbiec” który nam obiecywał. Ja w każdym razie zaklepuję dla siebie te oto drzwi. - krasnolud wyszczerzył się do osłupiałych i podśmiewających się towarzyszy. Rzucił wrota na ziemię po czym wskoczył na nie.
Przez chwilę stał tak mamrocząc coś. Rozpoznali jakieś urywki klasycznych słów aktywacji przedmiotów. Nadal nic się nie działo. Mina Cienia dawała do zrozumienia jak bardzo jest niezadowolony. W końcu porządnie zirytowany kopnął wrota a te natychmiast uniosły się w powietrze zrzucając krasnoluda na ziemię, a następnie opadły prosto na niego.
-To jest... khem. No wiecie. Można na miotle, można też i na drzwiach... - wyjaśnił gdy w końcu z pomocą kompanów udało mu się wypełznąć spod wrót.
Po chwili wrota latały tam i z powrotem kierowane kopniakami Cienia. Już nie będzie musiał gonić za kawalerią na piechotę! Podleciał drzwiami do Airy, już w wilczej formie. Popatrzył na kamyk który dostał od hobbitki.
-Tam!- wskazał palcem kierunek i kopnął drzwi które ruszyły majestatycznie w odpowiednim kierunku. |
_________________ Jestem wielkim Potworem Lataczem!!! <Ö>
"Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi której ja i ty
Nie zamienimy w bagno krwi "
|
|
|
|
|
Saga
Półdiablę
Dołączyła: 01 Lut 2007 Skąd: Poznań, zasadniczo Status: offline
|
Wysłany: 24-09-2010, 20:02
|
|
|
- Dzięki za propozycję Airo. Myślę, że Chika i ja nie spowolnimy cię zanadto, a drzwi Cienia są chyba w stanie unieść Raen? Teraz będziemy mieli szanse ich dogonić.
Eoslynn poprawiła łuk przytroczony do pleców. Jak większość uzdrowicieli nie była wytrawną wojowniczką, ale z łukiem, tradycyjną bronią elfów, radziła sobie nieźle. W razie czego pozostawały jeszcze noże do rzucania i zaklęcie tarczy, gdyby ktoś podszedł zbyt blisko. Miała nadzieję, że nie podejdzie, zaprawieni w bojach Aira i Cień powinni sobie poradzić w pierwszej linii. Ona będzie wspierać ich z dystansu. |
_________________ Ci, którzy śnią za dnia widzą wiele rzeczy niedostępnych tym, co śnią nocą. |
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 24-09-2010, 21:05
|
|
|
Lyander wkroczył do chatynki – jak każdy porządny villain zostawiając pukanie komu innemu. Szybko pożałował swojej decyzji - gdzieś z kłębów pary na środku domku usłyszał silny, melodyjny mezzosopran, wyśpiewujący wyjątkowo głośno "Kolorooooowych jarmaaaarkóóóów, blaszanych zegaaaarkóóóów...", zagłuszający niemal całkowicie szum wody. Czarnoksiężnik zakrztusił się (był przygotowany na wiele, ale nie na śpiewy!), zrobił krok w tył i wpadł na wyjątkowo głośny alarm. Nie zdążył jeszcze pogratulować sobie głupoty (w końcu sam założył to zabezpieczenia na wypadek ucieczki Artemis!), kiedy śpiew urwał się, jak nożem ucięty...
… a Lyander miał tylko ułamki sekund, żeby przyjąć postawę obronną, nim w zasięgu jego widzenia pojawiła się Artemis w ręczniku kąpielowym. Z mieczem w dłoni, oczywiście.
- TY! - donośnością głosu Artemis mogła spokojnie rywalizować z największymi krzykaczami Krain.
- Tak, droga pani?
- Jak śmiałeś podnieść na mnie rękę, pomiocie szatana! - kobieta wyciągnęła miecz w kierunku piersi księcia, jakby chciała go przekłuć.
- Pomiotem szatana wedle niektórych jestem - ale z pewnością nie nastawałem na twoje życie bardziej niż konieczne. – ton księcia był normalny, ale... coś się zmieniło. Mroczny rycerz stracił swoją zwyczajową natchnioną głupotę, którą dwa dni temu prezentował rozmówczyni.
- W ogóle coś ty za jeden? - Artemis cały czas była nieufna, ale też nie zamierzała od razu rzucać się na delikwenta. Nie było jednak wiadomo, czy jedynym powodem dla zaprzestania nie było to, że w ręczniku niewygodnie się walczy.
- Lyandrem. Tym bez makijażu. I tym, który nie jest idiotą.
- Przypominasz trochę tego zidiociałego księciulka, ale... Czekaj, co? Lyander? TEN Lyander? – z oczu wojowniczki wyzierało zdumienie.
- Jeśli masz na myśli tą szmirowatą postać ratującą dziewice wtórne - jak choćby Rapsodię - to nie, nie TEN Lyander. On istnieje tylko w umysłach autorek, na których mam nadzieję czym prędzej dokonać okrutnej zemsty... – uwaga trafiła w czułe miejsce, więc Lyander się uniósł.
- Ale styl wypowiedzi to ci się nie poprawił za bardzo, wiesz? – twarz wojowniczki nagle zaczęła być opisywalna w dwóch słowach: „not amused”.
- Możliwe. Ale czy to ważne?
- Dla mnie tak. Jest to równoznaczne z tym, że nadal nie mam najmniejszej ochoty się z tobą zadawać. A teraz, skoro jednak nie chcesz mnie zabić, pozwolisz że dokończę poprzednią czynność...?
- Pozwolę. A za styl przepraszam. Odzwyczajam się.
- Od początku sądziłam, że coś z tobą nie tak
- Cieszy mnie to. Naprawdę nie chciałbym GO tak bardzo przypominać.
- A teraz, pozwolisz, przerwa...
Przez następne pół godziny, ze środka chatynki dochodziły rozmaite przeboje prysznicowe.
***
- To czego ty właściwie chcesz i dlaczego nie miałabym cię zabić?
- A sądziłem, że chciałabyś odzyskać od siostry to, co ci się należy... – czarnoksiężnik poprosił, żeby w jego głosie zabrzmiał zawód.
- Chcieć to bym chciała. Ale należę też do zakonu i walczę ze złem. Kiedy ostatnio sprawdzałam, za zabicie siostry czekało mnie wieczne potępienie.
- A kto tu mówi o zabiciu...? Mnie za zabicie króla Tethyru nie czeka wieczne potępienie. A jako król mógłbym zwyczajnie wygnać twoją siostrę.
- Wysoko mierzysz, jak na kogoś, kto jeszcze dziś rano był skretyniałym kryptogejem, który nie odróżniał prawego buta od lewege.
- A skretyniałego kryptogeja udawałem dlatego, żeby mi głowa nie spadła za znieprawienie królowej, zdradę stanu i Tyr-Wie-Ile sfabrykowanych zarzutów.
- Noooo, właściwie, za cudzołóstwo to powinna ci głowa polecieć... – na twarzy odmalowało się zamyślenie.
- A Haerdrakowi III czerep winien spaść za zbrodnie wojenne i eksterminację przeciwników politycznych podczas wojny domowej. Bądź łaskawa mą głowę ściąć PÓŹNIEJ.
- O, czyli zgadzasz się, że powinieneś położyć łeb pod topór?[/i] – na twarzyczce Artemis zaczęła malować się ekscytacja.
- Tak, sądzę, że moja głowa to przeżyje. – oczywiście, mroczny rycerz nie miał zamiaru przyznawać, że ma swoje sposoby na dekapitację... Choćby włożyć swój łeb z powrotem na kark i zapomnieć o całej sprawie.
- Dobrze, dobrze, nic tak nie poprawia nastroju jak grzesznicy przyznający się do swoich win. I... trzymam za słowo. Zatem jeszcze raz - czego ode mnie chcesz? Poza tym, że oferujesz mi posadkę mojej kochanej siostruni, żeby parchów dostała, Diany?
- Przede wszystkim pomocy... Cholernie dużo zła chce zdobyć mój czerep przed tobą... a tego nie chcemy, nie? – książę już od dawna wiedział, że paladyni są uparci i można ten upór wykorzystać... W sumie, wiedział to od chwili, kiedy przestał być paladynem.
- Zaiste. Nie można pozwolić, żebyś miał się wymknąć 'karzącej ręce sprawiedliwości' jak zwykł mawiać mój mistrzunio"
- Nooo... a poza tym, to sądzę, że byłabyś wspaniałą królową Tethyru... Wtedy twoja siostra NAPRAWDĘ dostałaby parchów z zazdrości.
Artemis nagle zaświeciły się oczka, choć bardzo usilnie starała się do tego nie przyznawać.
- K... królową, powiadasz?
- Tak.
- Cóż... załóżmy na razie, że mogę odroczyć wymierzenie kary... Stawiam jednak jeden warunek.
- Tak?
- Skoro już wiemy, że nie jesteś tym debilem z okładki i poza upośledzeniem ośrodka mowy nic ci nie jest, to ja proponuję pokarać wydawców tego badziewia. Nie masz POJĘCIA, jak ciężko się dorasta w zakonie, w którym wszystkie akolitki zaczytują się tą szmirą.
- O, a ja zamierzałem cię do tego przekonywać.[/i] – rycerz próbował przerwać zakonniczce, jednak nutka zawodu utonęła w potoku artemisowych słów.
- Mam ochotę wydłubać ci oko tylko po to, żeby nie musieć patrzeć na tę parszywą mordę z plakatów. Może masz ochotę na gustowną bliznę, co? Będziesz wyglądał bardziej badassowo.
- Nie zaszkodzi. I tak miałem odruch wymiotny od patrzenia w lustro. – godząc się, Lyander sądził, że jego towarzyszka żartuje...
… ale roześmiana kobieta, która z okrzykiem „Bomba!” wyciągnęła nie wiadomo skąd sztylet i chlasnęła go przez twarz na skos szybki wyleczyły go ze złudzeń. Mroczny rycerz chwilę chwiał się, aż wreszcie uspokoił się i dla dobra konwersacji symulował dobry humor
- O... Masz fantazję. Za młodu zmuszano mnie do czytania mnóstwa rycerskiej tandety, ale takiej blizny jeszcze na żadnej okładce nie widziałem. – wygłosiwszy tą opinię, książę nagle stwierdził, że w sumie... polubił swą nową bliznę.
- Lata wprawy. Mogę cię jeszcze wychłostać, coby już w ogóle zmienić gatunek. I zostaniesz piratem.
- NIE. NIE chcę, żeby następna szmira była o Lyandrze-piracie.
- Jak sobie chcesz. - wzruszenie ramionami dowiodło, że dziewczynie aż tak bardzo nie zależało na przemianie wizerunku rycerza - Ale jakbyś kiedyś miał ochotę, to wiesz do kogo się zgłosić. Porządna chłosta ma niezwykłe walory zdrowotne.
- Ucieczka przed tą radosną bandą miałą tych walorów aż za dużo.
- A właśnie! Sukinsynu! Czy to ty zabiłeś kozę!? – oskarżycielsko wyciągnięty palec dotknął piersi byłego paladyna.
- Kozę...?
- Kozę. A może Owcę. A może Jelonka...? Ten parzystokopytny z ogonkiem.
- Owcę zabiłem. I możesz mi za to drugi raz ściąć głowę... Jelonków i Kóz nie ruszam.
- Jak mogłeś?! On był niewinny! Nie zabija się niewinnych! – poziom świętego oburzenia, prezentowany przez Artemis, nagle przekroczył wszystkie granice. Przeto, Lyander zdecydował się uciec do drobnego kłamstwa.
- Asthagard groził, że w przeciwnym razie sam się za to zabierze i spali pół Diademu. Na pewno wolałabyś, żeby Jelonka spalili wraz z Owcą?
- Jakiego %$@$^ Jelonka?
- Ellen, Jeleń, cóż za różnica? I tak nie pamiętam tych imion.
- Nie zasłużył sobie"
- Dałoby się."
- Ja myślę, że można się z nimi dogadać. A nie od razu śmieeeeerć i śmieeeerć. Znaczy, nie ukrywam, porządna pokuta by im się przydała, wszystkim... – rycerka się zamyśliła - Ale chłosta i miesiąc o chlebie i wodzie powinny wystarczyć. A wracając – czemu Owcę zabiłeś, a mnie oszczędziłeś?
- Bo jesteś piękniejsza i seksowniejsza.
- Zasadniczo masz rację, ale... Miesiąc o chlebie i wodzie będzie tu konieczny! – zawyrokowała wojowniczka.
- Ależ to nic zdrożnego – przecież odbija się w tobie nieziemskie piękno twoich bogów!- Lyander postanowił sprawdzić, czy tak prostymi kłamstwami dało się coś osiągnąć.
- Weź nie #!@^*#@, już ja wiem, jakież to lubieżne myśli ci po głowie krążą. Cóż, przynajmniej oznacza to, że jednak NIE jesteś gejem. – … i okazało się, że się nie dało.
- A co do wskrzeszeń: w sumie, to i tak pracodawca zapłacił mi z góry... Więc mi wszystko jedno.
- No. To chyba się zgadzamy co do wszystkiego. – kobieta uśmiechnęła się, zadowolona... jednak kiedy zorientowała się, co właściwie powiedziała, obłypała wojownika i dodała - ...ale żeby nie było, nadal cię nie lubię.
- ... dobra. Przed pokaraniem wydawców powieści specjalnie na tą okazję przywrócę w Tethyrze tortury. Może być?
- Dla mnie bomba!
***
W takiej atmosferze, rozmowa z Artemis dobiegła końca. Lyander wyszedł zaś na dwór. Miał nadzieję zająć się Zackarym, którego obecność wyczuł tuż koło chatynki... A którego zaklęcia wieszczące wykrył i zignorował już dawno. Jednak... czas na uporanie się z bardem nie był mu dany – ów przypadł do Rumianka i najwyraźniej próbował go zirytować. I stwierdził coś... z czego upadły paladyn rozpoznał tylko „... jak rodzice”, po czym uciekł z zasięgu wzroku czarnoksiężnika.
Spanikowany Rumianek przypadł do paladyna z pytaniem:
- Panie, ale to z rodzicami nie było na serio, prawda? – z jego twarzy wyzierało przejęcie.
- Ależ skąd! To będzie dla ciebie cenna lekcja - jak oszukiwać nawet najbliższych... Bo na postach Artemis to długo nie pożyjesz. – rycerz pozwolił sobie na drobne okrucieństwo.
- Miszczu, czy nie możemy zacząć od czegos prostszego - bo ja wiem, kradzież koni, wyrywanie lizaków dzieciom...? - na samą myśl o tej ewentualności, Rumianek się uśmiechnął... a rycerzowi od tego widoku stopniało serce.
- Ja sądzę, że jeszcze trochę czasu minie zanim stanie się twoją "mateczką". A do tego czasu będziesz się uczył kraść lizaki.
- A w ogóle to po co nam ta baba? Baby są gupie i mają fszy na pempku! I czy oprócz lizaków, pójdziemy też okradać cukiernie? - Rum uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Ale widzisz... Jakiej płci zazwyczaj są kobiety, co robią ciasta? Baby. – podstępne pytanie...
- Ona nie wygląda na taką co robi ciasta... Będzisz jeszcze płakał Miszczu, jak zmusi cię do codziennych kąpieli, golenia się i w ogóle.. – i rozsądna odpowiedź.
- Ta ma inne walory... Przypuśćmy, że wchodzisz do cukierni z Artemis. – ciągnął rycerz, niezrażony wizją golenia się. - I mówisz do cukiernika... – Lyander zaczął naśladować chłopczynę - „Mooooja mama będzie nieszczęśliwa, jeśli nie da mi pan ciasteczka!” Myślisz, że cukiernik zaryzykuje odmowę?
- Hmm, a nie lepiej wpaść, związać cukiernika, zabrać co się chce i sobie pójść? - mały zaczął myśleć w bardzo iwil sposób, co zaskoczyło samego Miszcza.
- Nie. Myślisz, że samemu byś udźwignął tyle, ile chcesz?
- Tak, a jak nie udźwignę, to zjem na miejscu! – odparł malec po długim namyśle. A trzeba było wiedzieć, że w pochłanianiu słodyczy młody nie miał sobie równych.
- Twe umiejętności są już godne podziwu... Lecz - słyszałem plotki o ciężkiej lecz drogocennej Torbie Nieskończonych Ciastek... Której całej nie udźwigniesz - a ciasteczka nigdy się nie skończą. Chciałbyś spędzić całe życie przywiązany do ciastek, nie mogąc opuścić torby, aby pójść po lizaka?
- A skąd pewność, że ta wiedźma mi odda torbę? Albo, co gorsza, nie kaze potem ciągle myc zębów? Bo widzisz Panie, ja naprawdę sądzę, że damy sobie radę sami, bez pomocy kobiety. Baby to zło, przynoszą nieszczęście..
- A nieszczęścia mogą mieć w manatkach lizaki.
- Panie, ja wiem ile mam lat, ale Ty zdajesz się ten fakt przeceniać. Oczywiście, że jestem łasy na słodycze, ale bez przesady. Nie zaryzykuję mojej wolności i męskiej dumy, dla kilku lizaków... A o Torbie Nieskończonych Ciastek pomyślę, jak już będę, duży, przystojny i zły...
- Dobrze... Takoż - prawdziwym powodem jest to, że jest gorsza niż ja. Naprawdę. Mogę się od niej sporo nauczyć. – rycerz wypróbował nowe podejście... I poniósł klęskę. W tym momencie w oczach Rumianka można było dostrzec najczystszą rozpacz. Jego Pan, ukochany Miszcz, któremu ufał (no, tak średnio), był wierny i tyle lat slużył najlepiej jak mógł, okazał się być mięczakiem... Był idol, nie ma idola. Świat chłopca rozypal się na tysiąc maleńkich kwałków, przy okazji boleśnie raniąc jego młode serce... Młody giermek zaszył się w kącie by rozwijać chorobe sierocą poprzeczną, gdy tymczasem były paladyn, bożyszcze tłumów, zastanawiał się co by tu zrobić, aby zatrzymać Rumianka po ciemnej stronie mocy.
***
- Zack, idioto, nie ukrywaj się i nie śledź mnie w tajemnicy... Nawet magią, kiedy nie musisz...!
- Musiałem, w raportach ważna jest autentyczność!
- I tak po tym, jak dwadzieścia lat im kit wciskałeś, nikt nawet w twoją autentyczność nie uwierzy...
- Ależ...!
- Swoją drogą, nie zdradzaj sekretów. Wiesz, że śledzi nas ten Jak-Mu-Tam Zadufany Czarnoksiężnik...?
- To dlaczego nie zlikwidowałeś zaklęcia wykrywającego?
- Gdyż daje nam z nim więź – ot, właśnie wysyłam mu obraz tej rozmowy, niech się jeszcze powścieka... A teraz cicho, mam dla ciebie zadanie...
***
Tymczasem, rycerz wpadł na dobry koncept. Otóż, sprowadził Rycha Niezbyt Atrakcyjnego! I wysłał go wraz z Rumiankiem do pobliskiego miasteczka* – gdzie mieli społem obrabować jak najwięcej cukierni przez dwie godziny. Koncept ten miał zarazem pozwolić mu odzyskać serce giermka i dać mu czas na uporządkowanie nieporządku w obozowisku przed początkiem rzeczywistego treningu i wyruszeniem dalej...
*które nie nazywało się Targowem. |
_________________
|
|
|
|
|
Sm00k -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 24-09-2010, 22:01
|
|
|
-Możesz mi przypomnieć jeszcze raz dlaczego to robisz? - Artemis przebrana w męski szlafrok kąpielowy mogłaby rozproszyć niejednego mężczyznę. Zachariasz, mimo że prostszy w stosunkach międzyludzkich od laski maga jakoś nie poddawał się niewieścim urokom - lata doświadczenia albo i starcza niemoc.
-Bo wbrew pozorom nie chce nam się z nimi walczyć. I mordować. Zresztą, ja mam raporty do napisania. Wiesz ile papierkowej roboty szpiegostwo za sobą ciągnie?
Taka wymiana zdań trwała już pół godziny. Zack stał na kręgiem magicznym. Wymalowany gryfią krwią dumnie prezentował się na ganku domostwa. Bard od siedmiu boleści pochylał się nad ostatnim znakiem, korygując jego kształt zgodnie ze wzorem z trzymanej w ręku księgi.
Jeszcze raz zerknął na swoje dzieło, stwierdził ze może być. Następnie począł zawodzić w jakimś potwornym narzeczu. Księga twierdziła że z Maztiki. Zack nie miał pojęcia - to Lyander był tu od czarów.
Efektem przygotowań był imp. Niewielki demon zmaterializował się w towarzystwie małego wybuchu światła i kłębu śmierdzącego dymu.
-Ach. Beszamel. Miło cię znowu widzieć - Zack zastanawiał się, kto tak skrzywdził biedaka, nadając mu to imię. Beszamel miał pecha być w swej karierze chowańcem u pewnej czarodziejki - i teraz cierpiał za każdym razem na pierwszej materialnej. Teraz również, słysząc swe prawdziwe imię, wzdrygnął się. Ale zasady były jasne i wyboru nie miał.
-Jakie są Twe rozkazy, Panie?
-Cóż, odnajdziesz pewnego krasnoluda mianującego się Cieniem i...
***
Postój.
Krasnolud westchnął przeciągle. Przy całej swojej zapobiegliwości zapomniał o granicach fizycznych. Potrzeby....fizjologiczne wzięły górę, gdy świeżo sformowana drużyna zasiedliła latający artefakt i pomknęła na nim w stronę przygody, mordu i mamony.
A teraz nastała przerwa w podróży.
Panie udały się na stronę, pozostawiając Cienia samego sobie.
Właśnie rozpinał spodnie gdy..
-Masz wiadomość.
Trzeba przyznać, odruchy zabójca miał niesamowite. Nim element stroju opadł na ziemię, Cień zdołał się obrócić, rzucić pięcioma nożami w źródło głosu, a na koniec, przypadając do ziemi, dobyć sztyletu...
-Gupi śmiertelniku. Masz wiadomość od czarnego rycerza - Beszamel imp nie był poruszony pokazem. Zwłaszcza że zobaczył kolejną...rzecz, której nawet demony winny unikać.. - Czarny rycerz mówić żeś dobrześ się spisał z tym wisiorem! Ha, ci idioci nie zorientowali się, że wskazuje to, co tylko chcesz! Teraz ich wprowadź w zasadzkę, jako ustaliliśmy...
Imp zdecydowanie nie używał konspiracyjnego tonu. Nim krasnolud pozbierał się z ziemi, już go nie było.
Wróciwszy do wiszących nad polanką drzwi Cień zastał resztę ferajny. Razem.
Tak jakoś dziwnie na niego patrzącą.. |
|
|
|
|
|
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 24-09-2010, 22:29
|
|
|
Marika trochę poniewczasie uświadomiła sobie pewną wadę swojego planu - hamowanie. Konkretnie zaś stwierdziła, że gdy zaczęli się gwałtownie zbliżać do jakiejś zagubionej chatynki, która praktycznie na pewno była kryjówką łotrów, Ov'tz nie tylko nie zwolnił, ale przyspieszył. Wkrótce domyśliła się czemu - za ich plecami gwałtownie aktywowały się kolejne mechaniczne i magiczne pułapki.
- Jaki cudem potrafisz tak zapieprzać?! - wrzasnęła, nie spodziewając się usłyszeć odpowiedzi. Zdziwiła się, gdy w jej głowie odezwał się głos.
Mam w sobie krew puzumy wieloznacznej. Po matce.
Marika nie miała pojęcia czym jest puzuma, zwłaszcza wieloznaczna, uznała jednak, że nie musi tego wiedzieć. Powinna natomiast jak najszybciej dowiedzieć się jak wyjść z tego cało, przez łzawiące oczy ujrzała bowiem jakąś postać w którą najwyraźniej mierzyła pantera. Nie miała jednak czasu na zastanawianie
- Raz kozie śmierć! - krzyknęła skacząc na bok.
* * *
Artemis wejście Lyandra i czarnej pantery, którzy spleceni w morderczym uścisku przelecieli przez kilku-calową drewnianą ścianę, przyjęła zadziwiająco spokojnie - zerwała się wprawdzie i dobyła miecz, ale widząc, że plątanina kończyn, kłaków i pazurów jej samej nie zagraża wycofała się na bezpieczną odległość.
Ov'tz zwinnie oderwał się od rycerza, wybijając się w powietrze i przybierając ponownie postać drowa o kocich uszkach i ogonie. Opał na przysłowiowe cztery kończyny, po czym zerwał się, wyrywając z pochwy pięknie zdobione Colichemarde, emanujące dziwną aurą. Nie było wątpliwości, że nie jest to zwykła broń.
- Owca! - pisnęła Artemis, wykonując rękami ruch jakby chciała chwycić go za uszka, ale w ostatniej chwili się powstrzymała i położyła je po sobie. "Opanuj się, dziewczyno!"
- ... Ov'tz Do'Urdenn, nadobna pani.
- Cokolwiek! Cieszę się, że nic ci nie jest. Już nawet próbowałam obgadać twoje wskrzeszenie!
- Dziękuję, pani, ale nie będzie to potrzebne - odparł, zwracając się w stronę Lyandra, który właśnie próbował wstać. - Niech się pani nie lęka, już nic pani nie grozi.
- ... Popieprzyło cię, myślisz, że sama się nie obronię?!
Półdrow na chwilę zawahał się, zbaraniały, nieopacznie z powrotem spoglądając na dziewczynę. Lyandrowi to wystarczyło, nie wiadomo kiedy wydobył miecz i zadał potężne cięcie.
... A przynajmniej zdawało się, że wystarczyło. Jego miecz przeciął powietrze, po czym, zanim mroczny rycerze zorientował się, że chybił, został rozbrojony.
- Gdzie on jest? - warknął Ov'tz, dziwnie nieswoim głosem.
- ... Gdzie co jest?
- Nie żartuj sobie waćpan! Dobrze wiem, że zabrałeś mój najcenniejszy skarb, a teraz oddasz go po dobroci, bądź pożałujesz dnia w którym zdradziłeś swe śluby!
* * *
Drogi pamiętniczku...
Chika położyła się wygodniej. Lektura zapowiadała się arcyciekawie, a tymczasowo nie miała siły ścigać się z pozostałymi - wciąż była osłabiona po zatruciu błyszczykiem. Przewróciła kolejną stronę brulionu pokrytą drobnym eleganckim pismem.
* * *
Marika leżała na czymś miękkim, co na szczęście raczej nie było chmurką. Odetchnęła z ulgą, machinalnie przytrzymując bluzkę, która chyba się trochę podarła przy uderzeniu. Zdecydowała się wreszcie otworzyć oczy i niemal natychmiast tego pożałowała.
- Bogowie byli łaskawi! - wykrzyknął radośnie Zack, łapiąc ją za ramiona. |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
|
|
|
|
|
Potwór Latacz
Czajnik w Mroku
Dołączył: 05 Lip 2010 Skąd: Kraków Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 26-09-2010, 13:38
|
|
|
Kontynuowali lot. Psażerowie latających drzwi byli dziwnie milczący, co lekko niepokoiło Cienia.
Czyżby usłyszeli wiadomość od tego starego durnia? Ten demon darł się jak obdzierany ze skóry...
Cóż, nie będę sobie tym teraz zawracał głowy.
Wrota leciały teraz nisko nad ziemią lawirując między rosnącymi tu i ówdzie drzewkami.
Krasnolud sterował używając wskazań magicznego kamyka. Ich kurs był prosty, niczym wykreślony od linijki. Wygląda na to, że Baranek wiedział dobrze dokąd zmierza.
Teren zaczął robić się podmokły i bagnisty. Co więcej w powietrzu unosił się charakterystyczny dla magii ofensywnej zapach ozonu, a gdzieniegdzie widać było drzewa spalone kulami ognia, czy też stojące nad ziemią w postaci zielonkawej mgiełki pozostałości trujących chmur.
Mimo tego Aira puknęła Cienia w ramię i powiedziała:
-Są już blisko. Czuć ich wyraźnie.
W odpowiedzi skrytobójca trzasnął obcasem w klamkę i drzwi opadły z mlaśnięciem na podmokłe podłoże.
-Zsiadajcie.-rzucił krasnolud. I znowu te podejrzliwe spojrzenia... - Zsiadajcie, zsiadajcie. I nie patrzcie się tak na mnie...zostawiam wam worek z łupami z wieży maga. Przecież nie ucieknę!
Niechętnie ale zsiedli. Krasnolud zrzucił plecak i płaszcz.
-Idę na zwiad – powiedział Cień po kolei sprawdzając całe oporządzenie. Rękojeści sztyletów sterczały z każdego możliwego miejsca. Przy pasie wisiała niewielka kusza i toporek.
-A, jeszcze jedno! - rzucił im kamyk który dostał od kapłanki. - To na wypadek gdyby ich złapali. W końcu podobno działają w obie strony. Gdyby go zdobyli ciężko by mi było podejść niezauważonym.
Pomachał im ręką na pożegnanie i ruszył naprzód. Miał niezłe wyczucie kierunku. Pamiętał mniej więcej gdzie ostatnio wskazywał magiczny kamyk. Postanowił zatoczyć łuk i zajść ich od boku.
Po kilku minutach doleciał do celu. Zaparkował drzwi i zaczął skradać się w kierunku widocznej dalej chatki z dziurą w ścianie. Teraz gdy naprawdę się starał był niemal niedostrzegalny wśród cieni. Przystanął i zaczął analizować sytuację. Zauważył Marikę i Zacka. Baranek musiał być w środku razem z paladynem... Wydawało się to niemożliwe ale przez okno zauważył także Artemis...
Nigdzie nie było Elen. Jak na razie miał zbyt małe rozeznanie w sytuacji. Ukrył się najlepiej jak mógł i czekał na rozwój zdarzeń nasłuchując i obserwując. |
_________________ Jestem wielkim Potworem Lataczem!!! <Ö>
"Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi której ja i ty
Nie zamienimy w bagno krwi "
|
|
|
|
|
Saga
Półdiablę
Dołączyła: 01 Lut 2007 Skąd: Poznań, zasadniczo Status: offline
|
Wysłany: 26-09-2010, 21:42
|
|
|
Od odejścia Cienia minęło dobre pół godziny i pozostała część drużyny zaczęła się niecierpliwić.
- Co on tam tak długo robi - zżymała się Aira. - Chyba go nie złapali? A może on także nas zdradził?
- Chyba nie - w głosie Eoslynn pobrzmiewała nutka wahania. - Ten dziwny głos, który do niego mówił darł się jak opętany, jakby zależało mu, żebyśmy słyszały.
- Możemy same sprawdzić - dodała Raen. - Dawno nie używałam czaru niewykrywalności, ale to jak z seksem - nie zapomina się.
Czarodziejka miała rację, rzucenie zaklęcia poszło jej szybko i sprawnie i już za chwilę polana opustoszała - przynajmniej dla niewprawnego oka. Ktoś odporny na zaklęcia mamiące zmysły dostrzegłby kilka wyjątkowo pięknych i zdeterminowanych dam różnych ras. Dziewczęta i kobiety wymieniły spojrzenia, a następnie jednomyślnie podążyły ścieżką, na której wcześniej zniknął krasnolud. Polana opustoszała naprawdę. |
_________________ Ci, którzy śnią za dnia widzą wiele rzeczy niedostępnych tym, co śnią nocą. |
|
|
|
|
|
Forum Kotatsu » :: Gry i zabawy ::.. » Multiświat » Kroniki Multiświata » Forumowa Mafia, edycja IV - Atkhakla i okolice |
Strona 9 z 10 Idź do strony Poprzedni 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10 Następny
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|