Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Zamieszczone na Czytelni |
Wersja do druku |
Bianca -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 03-02-2007, 02:14
|
|
|
1/3
Nieprzyjemności zaczęły się znacznie wcześniej, niż mógł się spodziewać. Póki Reit z nudów przeglądał sobie po raz kolejny raport gospodarzy swojego zarządcy, udawało mu się jakoś nie zwracać uwagi na nieruchomą figurę przy łóżku. Ale, gdy w końcu zmęczył się nicnierobieniem i spróbował położyć się spać i ze zdziwieniem stwierdził, że czuje na sobie nieruchome bezosobowe spojrzenie byłego cesarskiego ochroniarza. I spojrzenie to powoduje, że po ciele diuka spacerują legiony mrówek. Reit doskonale rozumiał, że w stanie, w którym znajduje się Efa, po prostu nie ma fizycznej możliwości by cokolwiek widziała, ale poczucie, że jest dokładnie obserwowany, nie mijało. Koniec końców, diuk odwrócił się plecami do swojego nowego nabytku i próbując nie jeżyć się pod jej zimnym spojrzeniem szybko rozebrał się i schował pod kołdrą. Komputer, posłuszny jego rozkazowi, zgasił światło w kabinie, i Rait westchnął ze zmęczeniem czując, jak zostawia go całe napięcie, zebrane w trakcie tego szalenie długiego dnia. Zrobił to. Wyrwał się ze Świata tronowego u uniknął śmierci. Teraz pozostało tylko bez przygód dostać się do własnych planet i przez najbliższe lata nie wyściubiać z nich nosa. Diuk sam nie zauważył jak zapadł w sen.
Mrok spadł na niego rozpędzoną lawiną. Mrok i strach. Nie widział nic dookoła siebie, ale dokładnie czuł, że w mroku, otaczającym go ze wszystkich stron, ktoś się czai. Ktoś śmiertelnie niebezpieczny. I te ktoś już zaczął polowanie na niego. W każdym momencie może go pochwycić nieznana siła, a wtedy...
Reit biegł przed siebie w kompletnych ciemnościach, wpadając na jakieś przedmioty, wpadają i tracąc oddech. Nie mógł zmusić się do zatrzymania, jakiś pierwotny instynkt gonił go do przodu. Gdziekolwiek, byle dalej od tego koszmaru, który idzie jego śladem. Wariacki bieg w totalnym mroku wydawał się trwać większość, ale nagle pod nogi Reita trafił jeden z tych niewidzialnych przedmiotów, na które co i rusz wpadał, i diuk poleciał w przepaść, która niespodziewanie się przed nim otworzyła. Desperacko krzyczał i próbował chwycić się czegokolwiek, bez ładu machał rękoma. W następnej chwili jego dłoń ścisnęła czyjaś pazurzasta ręka i na Reita spadła nowa fala pierwotnego strachu. Złapano go!
Rzucił się i obudził, znajdując się siedzącym na własnym łóżku i pokrytym zimnym potem. Diuk na chwilę przymknął oczy i pozwolił sobie na rozluźnienie. Sen, tylko sen. Koszmar, ale tylko tyle. Reit westchnął głęboko, wyrównując oddech i otworzył oczy... Bez mrugnięcia patrzyła na niego para świecących się w ciemności oczu, a pazurzasta dłoń nadal ściskała rękę... Z piersi diuka wyrwał się okrzyk przerażenia, rzucił się na łóżku, próbując wyrwać. Nieznana istota rzuciła się na niego i przycisnęła do pościeli, nie pozwalając spaść na podłogę. Reit zamarł, w panice patrząc na pochylającą się nad nim ciemną sylwetkę i oczekując, że nieznany agresor lada chwila zada cios. Ale cios nie spadł, a zamiast tego istota, przekonawszy się że przestał się wyrywać, puściła go i jakimś zagubionym tonem wysyczała:
- Komputer, ś-ś-światło! – W kabinie natychmiast zapaliło się światło, i diuk z mieszanką ulgi, wstydu i rozdrażnienia zrozumiał, że patrzy w niewyrażające żadnych emocji oczy byłego cesarskiego ochroniarza, spokojnie siedzącego na brzeżku jego łóżka. Pośpiesznie uciekł spojrzeniem nie życząc sobie, by Efa domyśliła się jego uczuć, i cicho zapytał:
- To ty mnie obudziłaś?
- Tak. – W głosie dziewczyny nie było śladu uczuć.
- Dziękuje! – Podziękowania były szczere i z głębi duszy, ale Efa nie odpowiedziała. Jednym nieskończenie płynnym ale nadal szybkim ruchem ześlizgnęła się z łóżka i znowu zamarła na swoim miejscu, bez mrugnięcia wgapiając się w przestrzeń przed sobą. Diuk przez parę sekund patrzył na nią nie wiedząc co robić, a następnie rozkazał komputerowi zgasić światło i bezdźwięcznie westchnął. Już nie wątpił, że w tym swoim stanie dziewczyna doskonale widzi i słyszy wszystko, co dzieje się dookoła. A to oznacza, że uczucie że ktoś go obserwuje nie było płodem jego wybujałej wyobraźni. Reit marszczył się – bardzo nieprzyjemne odkrycie!
Efa zwyczajowo zapadła w stan ‘obserwacji’, jak go nazywała, i pozwoliła swemu spojrzeniu ślizgać się po kabinie, wyłapując najdrobniejsze ruchy. Uszy nastroszyły się, słysząc każdy dźwięk w tej części statku. Jej nowy właściciel jeszcze nie wiedział, że zamierając przy jego łóżku nie zasypiała, a wpadała w stan ostrzejszego postrzegania otaczającego świata. Diuk zdziwił ją podziękowaniem za obudzenie. Efa nie była przyzwyczajona do tego, by jej ruchy ktokolwiek zauważał, chyba że stawały się powodem dyskomfortu pana, więc nie do końca rozumiała, jak ma się do tego ustosunkować.
Wsłuchała się w oddech człowieka, znowu równomierny i spokojny, i zaczęła analizować niedawne wydarzenia. Nie od razu zrozumiała, że z jej nowym panem coś jest nie tak. Imperator zawsze spał niespokojnie, i na jęki i rzucanie się po pościeli zwyczajowo nie zwracała uwagi. Notując sobie na przyszłość, że dla diuka podobne zachowania są, jak się okazuje, oznaką złego samopoczucia, Efa spróbowała określić, co do tego stopnia przestraszyło człowieka już po obudzenia. Przecież widział, że to ona. więc czemu po prostu nie rozkazał, by go puściła? Czemu próbował się wyrwać? Pytania bez odpowiedzi. Efa nie lubiła czegoś nie rozumieć, brak adekwatnej oceny sytuacji mógł stać się przyczyną nieadekwatnej reakcji z jej strony. To zostało w nią wbite raz i na dobre. I teraz próbowała połapać się w osobliwościach zachowania swojego nowego pana, by w przyszłości nie narazić się na jego gniew. Kary cielesne jej nigdy nie straszyły, prawie nie czuła bólu. Były natomiast bardzo denerwujące i budziły uczucie, którego Efa nigdy nie potrafiła zrozumieć. Najbardziej wyglądało na chęć zaatakowania, ale z definicji nie mogła zaatakować swego pana, więc nie mogła mieć takich życzeń.
Człowiek, sądząc z oddechu i rytmu serca spał. To dobrze. Efa zauważyła u niego ślady przemęczenia i wycięczenia nerwowego. Ot pytanie. Co się z nim działo gdy było nieobecna, że owo coś doprowadziło go do takiego stanu. Trzeba będzie to zbadać. Teraz odpowiada za jego życie, czyli wszystko, co może zostać wykorzystane dla pogorszenia stanu zdrowia jej nowego pana wbrew jego życzeniu, musi zniknąć.
Efa bezdźwięcznie wciągnęła powietrze przez nozdrza. Wydawało jej się, czy pojawił się jakiś nowy, ledwie wyłapywalny zapach? Dokładnie analizując swoje odczucia, doszła do wniosku, że się nie pomyliła. Powietrze w kabinie faktycznie pachniało nieco inaczej. Odchylenie było ledwie zauważalne, i gazoanalizatory go nie wyłapały, ale teraz z absolutną pewnością czuła, że w powietrzu pojawił się jakiś nowy dodatek.
Podniosła się bezdźwięcznie, i przekradła do położonej w najdalszym rogu kabiny kracie wentylacyjnej, ładnie zamaskowanej pod fragment grupy posągów. Faktycznie. W powietrzu, dostającym się do środka przez otwór wentylacyjny, bardzo wyraźnie czuć było zapach sitaru. Koncentracja nie była wystarczająca, by zabić człowieka natychmiast, ale powoli magazynując się w organizmie gaz ten koniec końców doprowadziłby do zaprzestania działania wszystkich ważnych organów, przy czym na raz. A z takimi naruszeniami funkcji życiowych nie poradzi sobie żaden bioregenerator. Paskudnie. Efa bezdźwięcznie wyszczerzyła się pod zakrywająca twarz chustą. To by tłumaczyło dziwne zachowanie diuka. Sitar w małych dozach wywołuje u czułych ludzi koszmary i ataki niczym niespowodowanej paniki. Zagrożenie życia pana zostało znalezione, teraz trzeba było tylko je zlikwidować.
Bezdźwięcznie podeszła do panelu systemu podtrzymywania życia kabiny i przełączyła dostarczanie powietrza z trybu wspólnego dla całego statku na osobisty. Jednocześnie włączyła przeznaczone dla takich właśnie sytuacji filtry i po kabinie przebiegł lekki przeciąg, gdy automatyka zaczęła odciąganie i oczyszczanie zanieczyszczonego powietrza.
Gdy bezpośrednie zagrożenie dla zdrowia jej pana minęło, Efa zajęła się wyjaśnieniem, skąd w ogóle się wzięło. Oczywiście, koncentracja trucizny była mikra, ale gdyby trafiła do systemu wentylacyjnego na całym statku, trafiłaby do wszystkich nieizolowanych pomieszczeń, co zaowocowałoby koszmarami i atakami niezrozumiałej paniki całej załogi, albo przynajmniej sporej jej części. Na dodatek, w miejscu, gdzie trucizna trafiała do systemu wentylacji, jej koncentracja powinna być znacznie większa niż w kabinie, ponieważ zmieszana z ogromnymi ilościami powietrza, znajdującego się na statku, straciłaby jakąkolwiek siłę. A jeśli koncentracja była wystarczająca by trucizna nadal stanowiła zagrożenie dla ludzi nawet po rozpyleniu po wszystkich pomieszczeniach statku, na pewno zostałaby wyłapana przez gazoanalizatory w okolicach miejsca, gdzie trafiała do systemu wentylacji. Koniec końców, są powpychane prawie że co dwa metry.
Efa wyszczerzyła się z zadowoleniem – jednak dobrze się stało, że w oczekiwaniu na swojego nowego pana w tej nudnej kabinie spędziła parę minut na zbadaniu schematu statku i systemów bezpieczeństwa, które przechowywane były na jego komputerze pod zupełnie symbolicznym hasłem. Co prawda, nie myślała, że przyda jej się to aż tak szybko. Szef służby bezpieczeństwa daleki jest od zarabiania na swoje utrzymanie.
Zagryzła wargę, powracając do analizy sytuacji. Sądząc z symptomów, otrucie pana poprzez umieszczenie trucizny w systemie wentylacyjnym było po prostu niemożliwe, chyba że... Szybko wróciła do kraty wentylacyjnej i ostrożnie, próbując niczego nie zadrapać, podczepiła ją pazurem wskazującego palca. Dekoracyjna warstwa, przykrywająca otwór, poddała się lekko i bez jednego dźwięku. Efa ostrożnie położyła ją na jakimś poziomym elemencie rzeźby i zaczęła ostrożnie badać brzegi kanału wentylacyjnego. Po paru sekundach jeden z jej pazurów trafił na malutka kapsułę, przyczepioną do niewielkiego wystającego kawałka grodzi statku przy samym otworze. Nieźle pomyślane. Efa nawet prychnęła z uznaniem. Zgadza się, nawet największy paranoik nie będzie badał brzegu otworu wentylacyjnego o średnicy czterech centymetrów w poszukiwaniu miejsca, gdzie rura jest nieco szersza niż wycięta w ścianie dziura. I gdzie na tej właśnie ścianie, nawet nie na wewnętrznej stronie rury, doczepiona została malutka kapsułka, gaz z której razem z potokiem powietrza bez przeszkód trafia do kabiny. Nieźle pomyślane, ale nie dość dobrze by ją oszukać. Efa ostrożnie wyciągnęła kapsułę z trucizną, i pazurem zamknęła mikroskopijny zawór. I tyle. Schowała swoją nową broń do jednej z wielu kieszonek swojej szaty i przywróciła kratę na miejsce. Krytycznie obejrzała rzeźbę przekonując się, że nic nie zdradza jej działań, wróciła do panelu sterowania i przywróciła ogólny system wentylacyjny jako źródło powietrza. Potem na wszelki wypadek znalazła otwór indywidualnego systemu wentylacyjnego kabiny i zbadała go pod kątem możliwych niespodzianek. Przekonawszy się, że takowych brak, wróciła na swoje miejsce przy łóżku, by znowu zapaść się w obserwowanie, zauważywszy z zadowoleniem, że mimo wszystkich jej manerwów w kabinie, diuk się nie obudził. Zgadza się. Nie ma co denerwować pana informacją o kolejnym zamachu na jego życie. Kary cielesne to coś, bez czego całkiem nieźle sobie poradzi.
Reit obudził się z nieprzyjemnym odczuciem, że ma problem. Przez parę minut bezmyślnie gapił się w sufit, próbując zrozumieć gdzie się znajduje i czemu czuje się aż taki zmęczony. W następnej chwili wspomnienia spadły na niego jak lawina. Saanie wszechmogący! Gwałtownie usiadł na łóżku i potrząsnął głowa, próbując pozbyć się przepełniających ją obrazów. I jak tylko udało mu się przez tak krótką chwilę trafić w tyle śmiertelnie niebezpiecznych sytuacji? Musi to byż jakiś talent. Diuk rzucił krótkie spojrzenie na Efę, która nieruchomo zastygła przy jego łóżku, a potem na zegar, świecący się na panelu sterowania komputera. I wymyślnie zaklął. Wczoraj jakoś zgubił z widoku fakt, że byłego cesarskiego ochroniarza należy jakoś schować, by nie został wykryty przez ciągle wchodzących do jego kabiny sług. Może i ma ostrą formę paranoi, ale póki jacht nie znajdzie się poza zasięgiem Cesarskich eskadr bojowych, które były głównodowodzący zapobiegawczo umieścił we wszystkich nadających się do tego kącikach systemu gwiezdnego Świata tronowego i jego okolic, o Efie nie powinien dowiedzieć się nikt. Oczywiście, ma niezłą służbę bezpieczeństwa, ale nawet Saan wszechmogący nie zagwarantuje, że ktoś z przekupionych w stolicy sług nie dobierze się do przekaźnika hiperprzestrzennego i nie poinformuje swoich nowych panów o tak ciekawej nowinie. Czyli, póki słudzy nie zostaną jak najdokładniej sprawdzeni, nie powinni trafić na Efę. Jego jacht nie był przeznaczony do pełnowymiarowych działań bojowych z udziałem najlepszych Cesarskich jednostek. A diuk jakoś nie wątpił, że wiadomość o tym, że jego ochroniarz żyje i porzucił go z własnej woli, doprowadzi Noroma IV do wściekłości.
Reit westchnął cicho i czując się jak straceniec wygrzebał z łóżka. Powstały problem trzeba było jakoś rozwiązać. Pytanie tylko, jak. Diuk mimochodem zagarnął swój szlafrok z fotela, i, plącząc się w rękawach, skierował do komunikatora. Na statku była tylko jedna osoba, oddanie której mógł zagwarantować na sto procent, a dana chwila wydawała się odpowiednia na sięgnięcie po jej pomoc. Nacisnął przycisk wywołania szefa swojej służby bezpieczeństwa, i zaczął czekać, z przyzwyczajenia odliczając czas.
Pukanie do drzwi rozległo się na trzeciej minucie. Cóż, Linir znowu polepszył swój wynik – poprzednim razem na dostanie się do apartamentów diuka potrzebował trzech i pół minuty. Reit uśmiechnął się, dziwiąc się odchyłom swojego przyjaciela, i krótko rozkazał komputerowi:
- Otworzyć drzwi. – Lirytowa płyta, zdolna w razie konieczności wytrzymać salwę z małych dział krążownika, odsunęła się na bok, i do pomieszczenia wkroczył wysoki młody człowiek w mundurze służb bezpieczeństwa. Na widok cesarskiego ochroniarza przy łóżku jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, a ręka wbrew woli zaczęła szukać miecza.
- Linirze, uspokój się! – Reit z trudem powstrzymywał śmiech, patrząc na zagubiony wyraz twarzy szefa swojej służby bezpieczeństwa. – Efa nic mi nie zrobi.
- Tak? – Brak wiary w głosie Linira dało się kroić nożem. – A można wiedzieć, czemu wasza miłość tak zdecydował?
- Bo gdyby chciała mnie zabić, dawno by już to zrobiła. Właściwie, ściągnąłem cię, żebyś pomógł mi w rozwiązaniu jednego skomplikowanego problemu.
- I co to za problem, milordzie? – profesjonalnym tonem zapytał szef służby bezpieczeństwa. Diuk wbrew woli uśmiechnął się. I oto Linir jak żywy. Cokolwiek by się nie działo dookoła – praca przede wszystkim. Zawodowiec w najlepszym sensie tego słowa.
- Muszę schować Efe tak, by do przybycia na Ottori nikt ze sług i załogi na nią nie wpadł. Nie musze ci tłumaczyć, że absolutnie pewni ludzie się nie zdarzają. I nie chciałbym psuć sobie stosunków z obecnym Imperatorem póki nie znajdę się bezpiecznie we własnych włościach. – Linir nachmurzył się, w zamyśleniu patrząc na nieruchomą figurę zawiniętą w przerażającą ilość szmat. Potem podszedł trochę bliżej. Efa nie dawała żadnych oznak życia.
Reit z ciekawością obserwował próby przyjaciela zmierzające do wyjaśnienia co się stało z cesarskim ochroniarzem i czy ten w ogóle żyje. Oto Linir, doszedłszy do wniosku że istota nie jest niebezpieczna, ponieważ żadna istota rozumna, jakkolwiek by dobrze nie była wyszkolona, nie zignoruje miecza, skierowanego dokładnie w swoje serce, ośmielił się dotknął go ręką.
Diuk Nie zdążył nawet mrugnąć, a ręka Linira już była zaciśnięta w delikatnie wyglądającej dłoni Efy, a jej sztylet skierowany był dokładnie w jego serce. Jego przyjaciel zamarł, bojąc się nawet oddychać, i nie potrafił uwolnić się z chwytu ochroniarza. Diuk z opóźnieniem zrozumiał, że musi się wtrącić, albo w najbliższym czasie spadną na niego kłopoty związane z godnym pochówkiem szefa swojej służby bezpieczeństwa, zmarłego tragicznie w trakcie wykonywania obowiązków służbowych.
- Efo, puść go! – w głosie Reita zabrzmiało dokładnie ukrywane zaniepokojenie. Nie potrafił pozbyć się uczucia, że ta dziwna istota, która z sobie tylko znanych przyczyn wybrała go na swego pana, po prostu zignoruje rozkaz. Ale, ku jego zdziwieniu, Efa posłusznie wypuściła Linia i znowu zamarła zupełnie nieruchomo, jakby nic się nie stało. Jego przyjaciel natomiast szybko wycofał się trochę dalej od niej i rzucił na diuka wiele mówiące spojrzenie.
- Mógłbyś uprzedzić!
- Nie przyszło mi do głowy że to zrobi, Lin! – diuk olał etykietę i objął Linira za ramiona. – Nie zdążyła ci nic odciąć?
- Chyba nie – Chłopak spojrzał na Reita i wesoło mrugnął. – a przynajmniej nic ważnego. Ale za to mam pomysł jak ją schować!
- Mówisz? – diuk sceptycznie podniósł brew. – Czyli w celu znalezienia rozwiązania problemu wystarczy cię porządnie nastraszyć? Cóż, będę miał na uwadze w przyszłości.
- Co to to nie! Nie trzeba mnie straszyć! – Linir w udawanym przestrachu cofnął się od diuka pod drzwi. – To się nazywa tyrania i samowola, jaśnie panie!
- Dobra, starczy wygłupów! – Reit poważnie spojrzał na rozbrykanego przyjaciela. – Naprawdę muszę ją przez ten czas gdzieś przechować.
- Nie ma problemu. Zapakuj do składziku i tyle. Nawet słudzy tam nie zaglądają.
- Składzik? A co to? Nie mam na statku żadnego składziku! – diuk trafił na poważną zagwozdkę.
- Moi ochroniarze nazwali składzikiem ten mały kącik, gdzie przechowujemy te wszystkie śmieci, które diukowi Ottori mają mieć przy sobie zgodnie z protokołem, i które ostatnio były używane chyba przez twojego dziadka. – Linir wskazał ledwie zauważalne drzwiczki koło drzwi do komory medycznej. Były w pełni ukryte za dekoracyjnymi panelami, które zostawiały tylko ledwie widoczną szczelinę prościutkiego mechanicznego zamka. Reit obejrzał ją w zamyśleniu, zastanawiając się jakim u licha cudem nie zauważył ich wcześniej, a potem, prowadzony przez swoją odwieczną ciekawość, spróbował otworzyć. Ku jego zdziwieniu, zatrzask poddał się z łatwością, i diuk zastygł w progu, ze zdziwieniem oglądając niewielkie kwadratowe pomieszczenie, w którym, jak się wydawało, zebrano wszystkie niepotrzebne rzeczy, które tylko może sobie narysować wyobraźnia dziedzicznego ciułacza. Na samym środku dumnie stała wanna z jakiegoś metalu... wypełniona wodą i hermetycznie zamknięta przy użyciu folii ochronnej. Reit cicho jęknął i okrągłymi oczami spojrzał na Linira.
- Wielki Saanie! A to to po co? Przecież na statku mam doskonale działający prysznic z pięcioma trybami mycia! Jakby człowiek chciał, można go użyć do dezynfekowania skafandrów!
- A skąd mam wiedzieć? – Przyjaciel melancholijnie wzruszył ramionami. – Protokół każe - to wozimy. Ale za to w tym składziku spokojnie starczy miejsca i dla Efy.
- Fakt. – Diuk odwrócił się ku cesarskiemu ochroniarzowi, która wydawała się nie zwracać żadnej uwagi na ich rozmowę, i cicho powiedział. – Przenoś się do środka.
Dziewczyna nawet nie odwróciła głowy. Reit zachmurzył się, próbując zrozumieć przyczynę jej braku posłuszeństwa, i nie znajdując ani jednego sensownego wyjaśnienia takiego zachowania. Linir w zamyśleniu spojrzał na nieczułego na nic cesarskiego ochroniarza, i nagle uśmiechnął się wesoło.
- Reit, źle sformułowałeś rozkaz.
- Co chcesz przez to powiedzieć? – głos diuka zdradzał kompletny brak zrozumienia.
- Powtórz to co powiedziałeś, zwracając się konkretnie do niej. Jeśli się nie mylę, nauczono ją reagować na imię. – Reit prychnął z roztargnieniem, nie do końca wierząc w to, że to zadziała, i powiedział:
- Efo, przenieś się do środka. – w następnej chwili pochylił się pod falą powietrzną, która uderzyła go w pierś. A dziewczyna jakby nic się nie stało już siedziała w swojej ulubionej pozycji wprost na wannie, i wyglądała tak, jakby spędziła na nowym miejscu przynajmniej kilka godzin. Wielkie żółte oczy patrzyły przed siebie bez wyrazu. Reit ze zdziwieniem pokiwał głowa i zamknął drzwi składziku. Problem się chyba rozwiązał. Linir bezdźwięcznie odetchnął przez zaciśnięte zęby i gdy tylko drzwi składziku zamknęły się na zamek wyszeptał mu na ucho.
- Reit, bądź z nią ostrożny. Jest nieprzewidywalna, ale jeśli coś się stanie moi chłopcy nie mogą się z nią równać. Na Saana, nawet nie widziałem jak się ruszała.
- Wiem. – Diuk odpowiedział samymi wargami. – Ale jej wierzę. Gdyby chciała mnie zabić, miała już ku temu dość możliwości. Nie martw się, Linirze, zawsze jestem ostrożny. – Reit uśmiechnął się, próbując uspokoić przyjaciela mimo faktu, że sam nie był tak zupełnie pewien tego co powiedział, ale koniec końców nie mógł przecież zabić istoty, która uratowała mu życie z tego tylko powodu, że jej nie rozumiał. Coś takiego mogło przyjść do głowi fircykom ze Świata tronowego, którym kompletnie odbiło ze strachu o własne nic nie warte życie, ale nie władcy księstwa. Dla rodu Ottori honor nie był pustym dźwiękiem. A poza tym, póki co Efa nie dała ani jednego powodu do wątpilości. Zatopiony w swoich myślach Reit nie zauważył jak Linir pokręcił głową z niezadowoleniem i wyszedł z kajuty, zostawiając suzerena w samotności. |
|
|
|
|
|
Bianca -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 04-02-2007, 01:21
|
|
|
Rozdział 2 (1 z 2)
Efa spokojnie siedziała na wannie i w zamyśleniu oglądała zamknięte drzwi, oddzielające ją od kabiny pana. Nie przejmowała się. Jeśli coś się stanie, drzwi nie przeszkodzą jej na czas usuną zagrożenie dla jego życia bądź zdrowia. Uszy ledwo poruszyły się, wyłapując dźwięki dochodzące z kabiny diuka. Nie musiała móc widzieć pomieszczenia, żeby wiedzieć, co się działo. Wystarczał słuch. Wyglądało na to, że w danym momencie oprócz pana znajdował się tam jeszcze jeden człowiek – sługa, prześcielający łóżko. Efa zanotowała, że sługa spędził w kabinie nie więcej niż dwadzieścia minut i śpiesznie się oddalił. To dobrze. Gdy w pomieszczeniu jest za dużo ludzi, określenie zagrożenia na czas bywa dość utrudnione. Teraz wszystko w porządku. Diuk jest bezpieczny. Znaczy, można wrócić do analizy osobliwości ostatniej doby.
Efa przymknęła niepotrzebne oczy i pogrążyła się w rozmyślanie o wydarzeniach, nie zapominając o równoczesnym wyłapywaniu tego, co działo się za zamkniętymi drzwiami składziku. Nie rozumiała swojego nowego pana. Zachowywał się conajmniej dziwnie. Jej poprzedni pan nie pozwalał sługom na panibrackie zachowanie. Nie raz zabijała ludzi za znacznie mniejsze przewinienia. A jej nowy pan nie tylko pozwolił szefowi swojej służby bezpieczeństwa na rozmowę zupełnie niezgodną z protokołem, ale i zupełnie spokojnie zaakceptował fakt, że poddany ośmielił się krytykować jego działania, a nawet więcej – oskarżył go o niegodne zachowanie. Efa nie rozumiała, jak to możliwe. Czyżby ten Linir miał jakąś władzę nad jej panem? Ale jak? Czym może wasal zagrażać suzerenowi? Trzeba było wyjaśnić, i to jak najszybciej. Wszystko, co mogło zagrażać życiu i dobremu samopoczuciu jej pana, znajdowało się w jej kompetencji. Efa cicho odetchnęła przez zęby i ze zmęczeniem pomyślała, że póki co, diuk pozostawał dla niej jedną wielką zagadką. To czyniło ją nerwową i wybijało z utartej koleiny. Zachowanie poprzedniego pana mogła przewidzieć do drobiazgów, a ten ciągle podrzucał jakieś niespodzianki, zmuszając do zgadywania, czego tak naprawdę chciał.
Szum w kabinie wyrwał ją z rozmyślań. Efa zebrała się w sobie, wsłuchując się w oddechy ludzi za cienką przegrodą. I rozluźniła się, rozumiejąc, że to tylko słudzy przynieśli diukowi śniadanie. Tak. Cienkie nozdrza zatrzepotały, wdychając zapach jedzenia i próbując znaleźć w nim nieprzewidziane przepisami domieszki. Ale i tu wszystko było w porządku. W przyniesionych diukowi daniach nie było trucizn. Efa odnotowała moment, gdy słudzy opuścili kabinę, zostawiając jej pana samego, i znowu pogrążyła się w rozmyślenia. Miała jeszcze jeden problem, który ostatnimi dniami poważnie ją zaniepokoił. Człowiek, któremu służyła na rozkaz swojego pierwszego pana, zachowywał się dziwnie. Z jakiegoś powodu nie wydał rozkazu jej nakarmienia w ciągu czternastu dni i ciągle wymagał jej obecności przy swoim boku, nie pozwalając jej samej znaleźć niczego jadalnego. W danej chwili Efa z zaniepokojeniem zauważała, że jej efektywność jako ochroniarza zaczęła zauważalnie spadać. Jeżeli wszystko pozostanie bez zmian, za jakieś osiem do dziesięciu dni z wycieńczenia nie będzie mogła się ruszać. Chociaż, możliwe że jej nowy pan ma poważne przyczyny by również nie pozwalać jej na zachowanie normalnej formy. Efa ze szczegółami słyszała jego rozmowę z Linirem. Wyglądało na to, że nowy pan jej do końca nie dowierza, i w ten sposób próbuje uchronić się przed możliwym atakiem. Siedziała nieruchomo, oszczędzając energię i próbowała wyliczyć, na ile jej jeszcze starczy.
Nieoczekiwanie nastroszyła się. Diuk z jakiegoś powodu zbliżał się do drzwi składziku. Efa zdziwiła się i zaczęła słuchać i przywąchiwać się, próbując określić, co spowodowało, że zamiast siadania do stołu udawał się w jej kierunku. Czy udało jej się przegapić jakieś zagrożenie? Skrzypnęły sprężyny zatrzasku, i drzwi otworzyły się. Efa ostrożnie spojrzała na stojącego w przejściu diuka, ale nie znajdowała żadnych oznak nerwowości czy zasmucenia. O co chodzi?
- Efo, chodź do stołu. – Nic nie rozumiejąc, Efa przeszła za panem do nakrytego stołu na środku kabiny, przy którym stały dwa krzesła... Tak. Dokładnie obejrzała pomieszczenie, próbując określić, z kim diuk będzie jadł śniadanie, ale nikogo nie znalazła. W okolicach kabiny również nie było nikogo, kto zgodnie z rozkazem kierowałby się w kierunku pokojów jej pana. Sytuacja była conajmniej niejasna.
- Efo, siadaj. – Diuk usiadł, wskazując jej na drugie krzesło. – Zjedz ze mną śniadanie. Nie wiedziałem, co lubisz, więc rozkazałem by przyniesiono to co sam wolę. Jeśli ci się nie spodoba, następnym razem kucharz przygotuje to, co powiesz.
Efa przez parę sekund w szoku patrzyła na swojego nowego pana, nie potrafiąc uwierzyć, że zwraca się właśnie do niej, a potem ostrożnie, próbując niczym go nie rozzłościć, odpowiedziała:
- Jes-s-st mi wszystko jedno, co jem. Jestem zdolna do przetrawienia dowolnych związków organicznych. Ale, jeś-ś-śli to możliwe, wolałabym nie pić wina.
- Oczywiście. – Diuk się uśmiechnął. – Na stole jest sok. Częstuj się.
Efa nie kazała się długo prosić. Organizm od dawna żądał jedzenia. Delikatnie przysunęła do siebie półmisek, który, sądząc z reakcji jej pana, niezbyt go pociągał, i zabrała się do jedzenia. Próbowała zakończyć śniadanie jak najszybciej, gdyż nie wątpiła, że znalazła się przy stole pana z racji na jakąś nieznaną sobie sytuację, i było mało prawdopodobne, by taki rozkład go ucieszył. Ale diuk nadal potrafił ją zadziwić. Zażyczył sobie rozmowy przy stole. Efa, prędko przełknąwszy co miała w ustach, musiała mówić, co powodowało, że zaczęła czuć się kompletnie niewyraźnie. Jak gdyby kompletnie tego nie widząc, diuk wypytywał ją dalej.
- Efo, a jak żywiłaś się u Imperatora?
- Nijak. – Dziewczyna próbowała mówić lakonicznie, dalej uzupełniają straconą ostatnimi czasy energię.
- W ogóle cię nie karmiono – diuk się nieco zaplątał. Efa zauważyła jego dziwną reakcję, przeanalizowała, i uznała, że chyba oczekuje się po niej bardziej rozbudowanej odpowiedzi.
- Mój poprzedni pan rozkazywał by karmiono mnie raz dziennie, chyba że zapominał. W takiej s-s-sytuacji wybierałam moment, gdy nie byłam mu potrzebna, i s-s-sama znajdowałam coś-ś-ś do jedzenia. Człowiek, któremu s-s-służyłam na rozkaz mojego poprzedniego pana przez czternaś-ś-ście dni nie rozkazał, by mnie nakarmiono, i s-s-stale wymagał mojej obecnoś-ś-ści, więc nie mogłam oderwać s-s-się na poszukiwanie jedzenia.
- Co?! – Diuk odchylił się na oparcie krzesła i Efa poczuła, że jest zszokowany i zdenerwowany. Tętno skoczyło u zbyt wysoko. Dziewczyna nastroszyła się, próbując określić, czym zdenerwowała swego pana, i czym to grozi jej osobiście. Zastygła na krześle zupełnie nieruchomo, obserwując diuka, gotowa w każdej chwili zapanować nad swoimi refleksami, jeżeli zdecyduje się, by ją ukarać. Ale pan jej nie ukarał. Ku jej absolutnemu zdziwieniu, zaklął wściekle, i z jego pełnego uczuć monologu wynikało, że jest wściekły nie na nią, a na jej poprzedniego pana.
- Czemu nie powiedziałaś mi, że jesteś głodna? – W tonie diuka wyczuwała jakąś niezrozumiałą dla siebie rezygnację.
- Panie, to nie było is-s-stotne. Jeszcze przez conajmniej pięć dni mogłam wykonywać s-s-swoje obowiązki w pełnym wymiarze.
- Na przyszłość, jeśli nagle zapomnę cię nakarmić, masz mi o tym przypomnieć. Rozumiesz?
- Tak, panie.
- Dobrze. A teraz wyjaśnij, co rozumiesz pod człowiekiem, któremu służyłaś na rozkaz poprzedniego pana. Czy Imperator przekazał cię komuś innemu?
- Mój pan umarł, i przed ś-ś-śmiercią przekazał mnie innemu człowiekowi, który nie był moim panem. – Diuk przez parę chwil patrzył na nią bez zrozumienia, a potem, zszokowany, usiadł prosto.
- Czekaj, chcesz powiedzieć, że Norom IV nie był twoim panem?
- Tak.
- Rozumiem. A czemu uznałaś mnie za swojego pana?
- Cieknie w Panu krew Pana. – Efa w zagubieniu patrzyła na diuka nie rozumiejąc, jak ma wyjaśnić mu oczywiste dla siebie rzeczy. Ale, ku jej wielkiej uldze, pan nie zaczął jej wypytywać a skinął ze zrozumieniem głową, i więcej do tematu nie wracał. Śniadanie skończyli w milczeniu, i Efa, nie czekając na rozkaz diuka, znowu rozgościła się w składziku, a jej pan zamknął drzwi na zamek.
Prawie nie zwróciła uwagi na hałas, który urządzili słudzy, sprzątający resztki ich posiłku, obmyślając nową dla niej koncepcję rozpoczęcia rozmowy z panem i wskazanie mu na niedopatrzenie. Było to kompletnie inne od tego, do czego była przyzwyczajona, ale ponieważ diuk wydał rozkaz, była zmuszona posłuchać. Ku swojemu zdziwieniu, Efa odkryła, że lubi rozwiązywać zagadkę, którą był jej nowy pan.
Linir wiercił się na wąskiej koi, nie mogąc zasnąć. Niepokoiła go zaistniała sytuacja, i nijak nie potrafił zrozumieć, czemu Reit tak bardzo ufa byłemu cesarskiemu ochroniarzowi. Był głęboko przekonany, że człowiek który raz zdradził, może to uczynić ponownie. Nieoczekiwanie wpadła mu do głowy myśl, która spowodowała, że gwałtownie usiadł na łóżku i ostro zaklął. Reit może po prostu nie zdążyć nikogo zaalarmować jeżeli ta istota go zaatakuje, a sądząc, że kilka razy sprawdziwszy wyniki nie udało mu się odnaleźć w kabinie diuka żadnej obcej obecności, komputer byłego cesarskiego ochroniarza po prostu nie widział! Wielki Saanie, a jeśli już... Linir wygrzebał się z łóżka i zaczął się szybko ubierać. Niech Reit się potem z niego śmieje i nazywa paranoikiem, ale za nic sobie nie wybaczy, jeśli przez jego ufność przyjacielowi się coś stanie! W ruchu zapinając mundur, Linir wyskoczył z kabiny i udał się na stanowisko kontroli bezpieczeństwa, przeklinając w myśli wielkość jachtu i niemożliwość biegania. Wcale nie życzył sobie, by dyżurny operator zobaczył na monitorze biegnącego korytarzem szefa i podniósł alarm. Niepokój w jego duszy zmieszał się ze złością na ufność Reita, i w momencie, gdy przykładał dłoń do czujnika zamka na drzwiach stanowiska kontroli, był w zupełnie paskudnym nastroju.
Operator na widok szefa szybko podniósł się z miejsca i zameldował:
- Dowódco, wszystko spokojnie. Jego miłość śpi. – Linir skinął i zachowując pozory zimnej krwi przeszedł obok podwładnego do monitorów obserwacji. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku. Ale Linir był przyzwyczajony, by nie dowierzać automatom w pełni. Doskonale wiedział jak można oszukać komputer i sprawić, że maszyna zobaczy coś, czego nie ma. Poza tym, program nie zawsze radził sobie z odróżnieniem niespokojnie śpiącego człowieka od takiego, który się krztusił, przynajmniej póki serce nie odmawiało współpracy. Stop, a co to jest?! Linir poczuł, że robi mu się zimno, gdy zobaczył na monitorze, wyłapującym wszystkie podłączenia do komputera i systemu podtrzymywania życia zapis o tym, że w ciągu ostatniej doby korzystano z nich dwukrotnie, przy czym raz pod nieobecność diuka, i raz w momencie, gdy systemy uznały go za śpiącego! Nieposłusznymi wargami kazał operatorowi wrócić na miejsce i wyskoczył za drzwi. Jeśli tylko... Wielki Saanie! Linir nakazał sobie spokój. Doskonale wiedział, że jeśli podniesie alarm nie mając ku temu bardzo poważnych powodów, Reit będzie bardzo nie zadowolony, ale nie zamierzał czekać do rana. Rozwiązanie przyszło samo, i Linir nawet uśmiechnął się widząc, na ile było proste. Zwyczajnie pójdzie do kabiny diuka i wszystko sprawdzi sam, nie informując swoich podwładnych. Jeśli wszystko jest w porządku – nikt się o niczym nie dowie.
Linir szybkim krokiem skierował się do kabiny przyjaciela, nie zauważając poważnego błędu, który właśnie popełnił pod wpływem emocji. |
|
|
|
|
|
Bianca -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 04-02-2007, 01:44
|
|
|
Efa bez wyrazu patrzyła przed siebie, słuchając cichego oddechu pana, i myślała nad tym, jak może określić, w jaki sposób Linir zagraża diukowi. Wyglądało na to, że aż do chwili lądowania jej dowolne działania mogą spowodować zagrożenie dla życia pana. Póki co, szef służby bezpieczeństwa chroni suzerena, licząc na osiągnięcie w ten sposób swojego celu. Ale jeśli zrozumie, że ona wie o tych planach, stanie się nieprzewidywalny. Nie można było do tego dopieścić.
Ciche szczęknięcie rozblokowywanego zamka ją zaalarmowało. W następnej chwili cicho przekradła się pod drzwi i bezbłędnie znalazła miejsce, gdzie znajdował się wewnętrzny zatrzask, przycisnęła do śliskiej powierzchni pazur wskazującego palca i ostrożnie nacisnęła. Materiał drzwi poddał się dziwnie łatwo i Efa, zaczepiwszy zatrzask pazurem, bezdzwięcznie ją odsunęła. Nie zamierzała budzić pana z tak błahego powodu. Tym bardziej, że węch podpowiadał, że nieproszonym gościem, który właśnie przekradał się wzdłuż ściany, próbując nie hałasować, był Linir. A planowała przed zniszczeniem go odbyć sobie z nim dosyć szczegółową dyskusję. Trzeba było dowiedzieć się, w jaki sposób Linir zagraża jej panu, i czy owo coś nadal będzie zagrożeniem dla diuka po śmierci wasala.
Drzwi otworzyły się bez skrzypnięcia, i Efa milczącym cieniem rzuciła się do człowieka, który zamarł nad łóżkiem jej pana. Nawet nie zdążył pisnąć, a uzbrojona w pazury ręka przechwyciła jego gardło, dusząc dźwięk w zarodku. Jednym ruchem oderwawszy człowieka od ziemi, Efa powróciła do składziku. Cała walka zajęła niecałą sekundę, i komputer nie zdążył ponownie sprawdzić sytuacji i zgodnie z instrukcją uznał wszystko za błąd programu, i nie podniósł alarmu. Linir rzucał się desperacko, próbując wyrwać się z żelaznego chwytu zwodniczo delikatnych rąk byłego cesarskiego ochroniarza i desperacko klął w myślach. Efa spokojnie zamknęła za sobą drzwi i cicho wyryczała wprost w rozszerzone ze strachu oczy człowieka.
- Jeś-ś-śli będziesz krzyczał, albo s-s-spróbujesz w jakikolwiek s-s-sposób podnieś-ś-ść alarm, zabiję cię. Rozumiesz? – Linir desperacko zatrząsł głową, w myślach modląc się o to, by choć na chwilę odzyskać zdolność mowy i dać sygnał o zagrożeniu życia diuka. Efa, jak gdyby rozumiejąc jego zamierzenia, uśmiechnęła się, i w mroku zabłysły kły, a w następnej sekundzie Linir poczuł ostry ból szyi, po którym pozostało dziwne odrętwienie. Człowiek wygiął całe ciało w bezowocnej próbie wyrwania się, i bezradnie zwiotczał. Dziewczyna ryknęła z zadowoleniem i cicho wyszeptała:
- Nie będziesz mógł s-s-się poruszać jeszcze przez kilka godzin, a mówić będziesz ledwie s-s-słyszalnie. A raczej s-s-słyszalnie dla mnie, ludzie ani komputer cię nie us-s-słyszą. A teraz odpowiadaj: czemu zakradłeś-ś-ś s-s-się do komnat mojego pana, i czym mu zagrażasz? – Linir spróbował odpowiedzieć, ale bezwolne ciało go nie słuchało. Opanowała go panika. Efa, czując jego stan, wyszczerzyła się w uśmiechu.
- Nie bój się, człowieku. Mów, albo będzie bardzo bolało. – Linir spróbował jeszcze raz i ledwie słyszalnie wytchnął:
- Niczym nie zagrażam Reitowi, jest moim przyjacielem.
- Łżesz! – Efa nie podniosła głosu, ale jej ton spowodował, że człowiek pokrył się zimnym potem. – a kłams-s-stwo powinno zostać ukarane. Jeszcze raz, czym go szantażujesz?
- Niczym! – w głosie Linira brzmiała desperacja. W następnej chwili skręcił go taki ból, że tylko paraliż powstrzymał go przed wydarciem się pełnym głosem. Efa nie rzucała słów na wiatr.
- Nie mogę okreś-ś-ślić z twojego zachowania, czy kłamiesz – mój jad zmienia zapach i przygłusza inne fizjologiczne reakcje organizmu, ale całkiem nieźle znam ludzi, więc raczej nie uda ci się mnie oszukać. Powtarzam pytanie, i chcę dostać na nie prawdziwą odpowiedź, albo będzie cię bardzo bolało. - Linir z rezygnacją jęknął i ledwie ruszając wargami wyrzucił z siebie:
- Jestem przyjacielem Reita. Bałem się, że możesz go skrzywdzić, i przyszedłem by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. – Już zrozumiał, że idąc do kabiny diuka i nie mówiąc o tym nikomu, popełnił straszny błąd i ma małe szanse na uniknięcie śmierci. Linir zaczął bezgłośną modlitwę do Saana, by to wszystko skończyło się jak najszybciej.
Reit obudził się w środku nocy z jakimś dziwnym uczuciem. Otworzył oczy i zaczął nasłuchiwać, ale w kabinie było cicho, tylko ledwie słyszalnie syczały czujniki systemu bezpieczeństwa, monitorujące pomieszczenie. Diuk zamknął oczy, ale sen nie nadchodził, coś go nadal niepokoiło. W następnej chwili uniósł głowę, i ręką złapał za sztylet, który zawsze przechowywał pod poduszką. Ledwie słyszalnie na granicy odczucia, rozległ się pełen bólu jęk. Oczy Reita przyzwyczaiły się do ciemności i bezgłośnie podniósł się z łóżka, próbując określić, skąd dobiega jęk. Diuk nie śpieszył się z podnoszeniem alarmu, może jednak mu się wydawało, albo coś stało się Efie. Ostatnia myśl spowodowała, że zaklął. Przypomniał sobie, ile zjadła po długiej głodówce i przestraszył się, że mogła poczuć się niedobrze. Ta wariatka jak najbardziej mogła nie powiedzieć że źle się czuje i cierpieć w milczeniu uważając, że jego to nic nie obchodzi. Reit gwałtownie rzucił się do drzwi składziku i otworzył je na oścież, oczekując, że zobaczy zwijającą się z bólu Efę, i zamarł, wstrząśnięty na widok zastanego obrazu. Mrok nie pozwalał mu na zobaczenie szczegółów, ale nie wątpił, że w komórce znajdują się dwie osoby. Co na Saana się tutaj dzieje? Diuk z roztargnieniem rozkazał:
- Światło! – Kabinę zalało jaskrawe światło, i Reit wyrzucił z siebie stek brudnych przekleństw. Na ochronnej folii, naciągniętej na wannę, bezwolnie leżał Linir, twarz którego była absolutnie spokojna, ale w oczach zastygły ból i przerażenie, a nad nim pochylała się jak zwykle spokojna Efa. Bez wątpienie słyszała Reita i teraz spokojnie parzyła na niego spod swoich wielu ubrań.
- Co z nim zrobiłaś? – Z wściekłości i niezrozumienia diuk był na granicy utraty kontroli nad sobą.
- Zakradł się do pańskich komnat i teraz kłamie twierdząc, że nie chciał panu zaszkodzić.
- Efo, co z nim zrobiłaś? Czemu się nie rusza?
- Ugryzłam
- Co?! Zabiłaś go?!!! – Reit z przerażenia stracił oddech i rzucił się ku przyjacielowi. Efa cofnęła się, przepuszczając go, i spokojnie powiedziała:
- S-S-Sama decyduję, czy moja trucizna zabije, czy po pros-s-stu s-s-sparaliżuje.
- Chcesz powiedzieć, że będzie żył? – W głosie diuka brzmiało niedowierzanie.
- Tak. Dojdzie do s-s-siebie za dwie godziny.
- Czemu go zaatakowałaś?
- Dos-s-stał s-s-się do kabiny, a jego zachowanie ś-ś-świadczyło o tym, że nie chce by pan o tym wiedział.
- A co on sam powiedział?
- Twierdzi, że jes-s-st pana przyjacielem i s-s-sprawdzał, czy wszys-s-stko z panem w porządku.
- Naprawdę jest moim przyjacielem. – Reit ostrożnie dotknął czoła sparaliżowanego Linira i uśmiechnął się. – Moim najlepszym przyjacielem. Efo, uwierz, nie chciał nic złego. Ma prawo do wchodzenia do mojej kabiny o dowolnej porze. Rozumiesz mnie?
Efa w zamyśleniu przymknęła oczy, analizując nową informację, i cicho ryknęła, żałując własnej głupoty. Faktycznie, jej poprzedni pan również pozwalał swoim faworytkom na pewne swobody.
- Mam przenieść go na pańskie łóżko?
- Tak, jeśli możesz. - Efa podniosła Linira na ręce i bez najmniejszego wysiłku przecisnęła się obok diuka do łóżka. Reit szedł jej śladem, dziwiąc się sile tej delikatnej istoty i cicho ciesząc się, że zdążył na czas. By w uniknąć takich sytuacji w przyszłości, trzeba będzie jutro z samego rana wyliczyć jej wszystkich, kto znajduje się na statku, i wyjaśnić granice ich pełnomocnictw. Reit zupełnie nie mógł być pewien tego, że w następnym razem wszystko również zakończy się nadszarpniętymi nerwami i czasowym paraliżem. A z jakiegoś powodu nie miał ochoty na zajmowanie się pogrzebami wasali, którzy zdaniem Efy zachowywali się niepoprawnie. A jeżeli wziąć pod uwagę fakt, że zasady zachowania sług na dworze i w jego księstwie się dość poważnie różnią...
Tymczasem Efa ostrożnie położyła Linira na łóżku i odeszła na bok. Podszedł do przyjaciela i ostrożnie sprawdził jego puls. Serce biło równo i spokojnie. Reit uśmiechnął się z ulgą i cicho zapytał:
- Wszystko zrozumiałaś? – Efa skłoniła głowę i równie cicho odpowiedziała:
- Jest pańs-s-skim faworytem i pozwala s-s-się mu na wiele. – I znikła w składziku zanim Reit doszedł do siebie ze zdumienia. Popatrzył na Linira i dostrzegł, że przyjaciel patrzy na niego oczami okrągłymi z szoku. W następnej sekundzie diuk cicho wypowiedział modlitwę, by komputer nie zareagował na ich ruchy i nie włączył zapisu. Dobre i to, że w zwykłym trybie nie prowadzono ani zapisu wizji ani podsłuchu. Albo nie domyje się do końca życia, ani on ani Linir. Nie ma co, nagrodził Saan sługą. Jeśli tak dalej pójdzie, nie będzie potrzebował wrogów.
Reit otworzył oczy i uśmiechnął się do siebie – na zegarze byłą szósta. Dożył, nawet spać już nie może. Linir niespokojnie rzucał się na swojej połowie łóżka, wprost na kołdrze i w ubraniu. Biedak w nocy wyłączył się prawie natychmiast po tym, jak Efa wróciła do składziku, i nie wyglądał jakby miał się obudzić o tak dzikiej godzinie. Reit cicho wstał, próbując nie obudzić przyjaciela, podszedł do baru i pociągnął na siebie drzwiczki z naturalnego drewna. W lustrzanej głębi zastygły butelki z napojami do wyboru do koloru. Reit nie patrząc wyciągnął z baru kolejną butelkę wina i wyciągnął korek zębami. Gdyby widział go w tej chwili ojcowski nauczyciel etykiety! Chybaby ramol dostał zawału. Ale co robić, jeśli mimo zawału przeróżnych narzędzi otwieranie butelki zębami jest jednak wygodniejsze?
Reit uśmiechnął się i pokiwał głową. Oczywiście, upijanie się z rana było złą oznaką, ale czasami inaczej się nie dawało. Chociaż, jeśli wszystko zostanie jak teraz, na pewno zostanie alkoholikiem. Reit spojrzał na siebie w lustro i krótko się uśmiechnął, niezły z niego przystojniak! Wronie gniazdo kasztanowych włosów na głowie, opuchnięte e snu chyba brązowe oczy. Pełne uczucie człowieka, powoli opadającego na dno życia. Diuk przeciągnął ręką po włosach, doprowadzając je go czegoś, co chociaż przypominało porządek, i skrzywił się. Czas się zabrać za treningi, bo się zupełnie spasie. To ostatnie było sporą przesadą – atletyczna figura młodego człowieka mogła należeć do zawodowego sportowca, ale Reit lubił myśleć, że jak prawdziwy arystokrata pławi się w lenistwie i zbytkach.
Nalał wina do nieważkiego kryształowego kielicha i spadł na fotel, który słudzy zapobiegawczo stawiali przy parze na wypadek, gdyby diuk przesadził z winem i nie miał sił na dotarcie do łóżka. Reit nie miał takiego problemu ani razu, ale jego ojciec za swoich czasów spędził wiele nocy w fotelu. Wino jak zawsze było doskonałe, i poranna melancholia powoli ustępowała. Trzeba było obudzić Linira i wyrzucić do jego własnej kabiny, ale diuk zupełnie nie miał ochoty się ruszać. Dlatego nadal siedział w fotelu w samych spodenkach i łykał wino, patrząc w pustkę. Jego życie powoli zmieniało się w jakiś dziki wyścig o przeżycie, i nie widział żadnego sposobu by to powstrzymać. Czasem miał ochotę rzucić to wszystko i po prostu uciec. I powstrzymywało go tylko poczucie obowiązku w stosunku do ludzi, którzy kiedyś powierzyli mu swoje życie.
Efa bezdźwięcznie pojawiła się ze swojego kącika. Reit podniósł na nią spojrzenie, zdziwiony tym, że wykazała aż taką samodzielność. A w następnej chwili prawie krzyknął z przestrachu, zmieszanego ze złością. Ta niedawno zupełnie pokorna i cicha gwałtownie wyciągnęła go z fotela i bez trudu zdławiwszy nieskoordynowany sprzeciw wytrąconego z równowagi diuka, pociągnęła go pod prysznic.
Gdy Reit znalazł się na zimnym marmurze łazienki, zdążył tylko ucieszyć się, że nie rzucono nim o to dość twarde pokrycie z pełnym impetem, a w następnej chwili stracił oddech, nie mogąc nawet krzyczeć. Efa włączyła wodę, i lodowate strumienie spadły na niego jednym równym potokiem! Po paru sekundach, które jemu wydały się godzinami, dziewczyna wyciągnęła go z wody i spokojnie owinęła ręcznikiem.
- Co robisz? – Zęby Reita wybijały motyw „zzzimno”. Otulał się miękka tkanina, próbując się rozgrzać, i podejrzliwie obserwował niezmącony spokój Efy. Nawet nie próbował zgadywać, co tym razem przyszło do łba ej niesamowitej istocie. Miał tylko nadzieję, że mimo wszystkich jej wybryków dotrze na Ottori żywy i nieuszkodzony. A Nitorog wyjaśni mu, dlaczego tak się stało.
- Mój poprzedni pan zawsze wymagał, żebym doprowadzała go do s-s-siebie jeś-ś-śli rano nie był w s-s-stanie ws-s-stać z fotela i znowu pił. I pan tego również potrzebował. - Diuk powoli mrugnął, przetrawiając nową informację. Sądząc z objawów, Efa doszła do wniosku, że pilnie potrzebowała wyprowadzić go ze stanu, w którym się znajdował. Ciekawe dlaczego.
- A czym mógł skończyć się dla mnie taki stan? – W głosie Reita brzmiała szczera ciekawość.
- S-s-samobójs-s-stwem.
- Czekaj, to co, masz nie tylko bronić mnie przed zewnętrznymi zagrożeniami, ale jeszcze przed sobą?
- Chyba, że dos-s-stanę inny rozkaz. – Reit przez parę sekund patrzył na nią bez zrozumienia, a potem zaśmiał się tak, że poślizgnął na mokrym marmurze, i tylko silna ręka Efy powstrzymała go przed wyłożeniem się na pełna długość. Naprawdę wariacki pomysł, czyjkolwiek by nie był. Wielki Saanie, człowiek, który uczył byłego cesarskiego ochroniarza naprawdę miał nie po kolei w głowie. Na to naprawdę trzeba wpaść. Zanim ze sobą skończysz, musisz rozkazać swojemu ochroniarzowi, by ci nie przeszkadzał... w pozbawianiu się życia!
Efa z niezmąconym spokojem kroczyła jego śladem, niczym nie pokazując, że jego śmiech ją uraził. Reit wytarł włosy ręcznikiem, zjeżył się, gdy kilka lodowatych kropli zdążyło jednak zbiec pomiędzy jego łopatkami, i otulił się ciepłym szlafrokiem z drogiego aksamitu. Teraz życie już nie wydawało mu się złym żartem Saana. Chociaż, nigdy nie potrafił długo pozostawać w stanie melancholii i zawsze szczerze dziwił się zdolności niektórych arystokratów nie wychodzić z tego stanu tygodniami.
Okazało się, że Linir już się obudził i cicho siedział na łóżku, okrągłymi oczyma obserwując wydarzenia. Reit uśmiechnął się na widok zagubienia przyjaciela i w zamyśleniu zauważył:
- Wiesz, że ten przeklęty przez Saana komputer znowu w żaden sposób nie zareagował na zagrożenie mojej najjaśniejszej persony? Może go ktoś przeprogramował?
- Wątpliwe. – Linir nie zrozumiał żartu i odpowiedział na pytanie zupełnie poważnie. – Najprawdopodobniej w ogóle nie dostrzega Efy, i wszystko co się dzieje traktuje jako błąd programu, oczywiście, jeżeli człowiek głosem nie potwierdzi zagrożenia.
- Wiem – Reit pokiwał głową. – Mamy cholerne szczęście, że Efa nie ma zamiaru urządzić sobie na statku niewielkiej krwawej łaźni, albo w kosmosie pojawiłaby się kolejna legenda. ‘Martwy wędrowiec'. Chyba nieźle brzmi....
- Wasza miłość! – Linir pobladł jak trup. – Niech pan jej nawet żartem czegoś takiego nie proponuje! – Nie martw się, Efa doskonale rozumie, że to nie na poważnie. Efo, nieprawdaż? – Reit spokojnie patrzył na dziewczynę, która bez wyrazu słuchała ich dialogu.
- Tak. – Efa ostrożnie poprawiła skrywająca jej twarz chustę i bez cienia emocji dodała. – Wiem co to żart, i czas-s-sem nawet s-s-sama żartowałam, ale ludzie nie rozumieją moich żartów, i z jakiegoś-ś-ś powodu umierają zamias-s-st s-s-się ś-ś-śmiać. – Reit i Linir zagapili się na nią z otwartymi ustami, nie wierząc własnym uszom. Istota, którą przyzwyczaili się uważać za coś jakby biologicznego robota, próbowała żartować, dosyć niezgrabnie, ale... Diuk pokręcił głową i cicho powiedział:
- Zaprawdę, wielki jest Wszechświat, i wszystko, co tylko może istnieć w nim zamysłem Saana, w nim istnieje.
- A jeś-ś-śli jednak okaże s-s-się, że czegoś-ś-ś brak, przypatrz s-s-się uważniej, może po prostu tego nie zauważasz. – Reit drgnął i z niedowierzaniem popatrzył na Efę.
- Czytałaś wielkiego Nirata Rola?
- Tak – Linir roześmiał się cicho i pokiwał głową.
- Dziwne, jak oszukańczy bywa wygląd. Nigdy bym nie uwierzył, że cesarscy ochroniarza otrzymują wyższe klasyczne wykształcenie! – Reit pokiwał głową i uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Ale za to teraz mam kolejnego rozmówcę. Dobra. Żarty na bok. Linirze, idź odpocznij, daję ci na dziś wolne. Efo, marsz do składziku – zaraz słudzy przyjdą sprzątać kabinę. Zawołam cię, gdy przyniosą śniadanie. - Nie zdążył skończyć zdania, a drzwi składziku już bezpiecznie zamknęły się za dziewczyną. Linir wzruszył ramionami i opuścił kabinę przyjaciela, wymyślnie przeklinając do siebie. Już lepiej żeby Reit go wyśmiał niż to współczucie. Teraz doskonale rozumiał, że w nocy zachował się jak ostatni kretyn, i że jeśli dowie się o tym jego nauczyciel, to czeka go pełny kurs ponownego szkolenia.
Reit patrzył na drzwi, które zamknęły się za Linirem, i pokiwał głową. Czasem wydawało mu się, że jest znacznie starszy niż swoje trzydzieści sześć lat. Chyba odpowiedzialność nieźle postarza, w końcu jego dziadek w swoje sto pięćdziesiąt wyglądał na sto osiemdziesiąt. I ojciec umarł wcześnie! – ‘Już! – zmitygował się diuk, - postarza nie odpowiedzialność, a konieczność biegania w kółko, rozwiązując te same problemy, które wracają z uporem godnym lepszej prawy gdy tylko wydaje się, że się ich w końcu pozbyłeś. Hm, a propos odpowiedzialności... Czy nie czas w końcu wyjść z kabiny zanim do końca mu odbije od tego nicnierobienia?' Reit podszedł do wbudowanej w ścianę szafy i zdecydowanym ruchem otworzył drzwiczki. Nie patrząc, wybrał pierwszy z brzegu kostium z tkaniny pancernej i zaczął się szybko ubierać. Po śniadaniu czekało go wiele spraw. |
|
|
|
|
|
Bianca -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 04-02-2007, 17:05
|
|
|
Czapka
http://zhurnal.lib.ru/a/aleksandra_r/shapka.shtml
Hej! Hej! Hej sokooooo-o-ooły! – dobrze jest! Nie ma to jak święto!
Impreza z okazji końca sesji zimowej była bardzo udana. Więc teraz radośnie darłam się na całe gardło, robiąc konkurencje wszystkim kotom w okolicy. Co prawda, musiałam wyjść wcześniej – mój najlepszy przyjaciel półkrasnolud Otto wziął ode mnie obietnicę, że nie będę śpiewała w towarzystwie. Mój talent śpiewaczki wywoływał tik nerwowy u każdego, kto miał chociażby zalążek słuchu muzycznego. Tak więc teraz udawałam się do akademika Uniwersytetu Magicznego bocznymi uliczkami, by nikt nie przeszkadzał mi w realizacji gwałtownej chęci zaśpiewania czegoś.
- Łoooo-oooo-oooomijajcie góry lasy doły! – poprawiłam czapkę, która zjechała na sam nos.
To dzieło sztuki własnoręcznej – koloru kanarkowego z wielkim wściekle malinowym pomponem i zielonym wiązaniem – podarowała mi jedna z młodszych sióstr. Było lekko krzywe - nieco zbyt długie po prawej i za krótkie po lewej. Ale siostra jednoznacznie chciała mnie ucieszyć. No więc nosiłam czapkę jako środek zemsty na wszystkich estetach, i raz na jakiś czas bałam się swego odbicia w witrynach.
- Jak bym wiedziaaaaa-aaaaaaaaaaała, że tak trudno studiowaaaaaaaaa-aać! To bym założyła rodziiiiiiiiiiinę! – nie do melodii, ale z całej duszy.
- Ejrinn! – Nie od razu zrozumiałam, że ktoś mnie woła. Już po raz kolejny.
Odwróciłam się i autorytatywnym tonem poinformowałam końską mordę, która odnalazła się za moimi plecami:
- Ejrinn to uprzejmy zwrot elfijski skierowany do młodej dziewczyny.
- Właśnie dlatego panią woła, ejrinn. – Rozległo się z góry.
- O, elf, - ucieszyłam się.
Nade mną na koniu dumnie siedział elf - cienki długi nos, wielkie migdałowe oczy, złote włosy, opadające złotymi splotami, koniuszki ostrych uszu poczerwieniały z zimna.
- Muszę z panią pomówić, w bardzo ważnej sprawie. – śpiewnie powiedział elf.
Potrząsnęłam głową, próbując jakoś wyciszyć pijane dzwonienie w uszach.
- Ola, tu jesteś! Szedłem za głosem, ale nagle zamilkłaś i się przestraszyłem co się z tobą stało - Otto ostrożnie obszedł konia i pytająco spojrzał na mnie.
- Z elfem rozmawiam.
- Właśnie – zimno wycedził długouchy. – I mamy prywatną rozmowę finansową.
- O finansach możecie dyskutować tylko w mojej obecności. - odciął się półkrasnolud. - Zarządzam jej sprawami.
- Jesień już, już palą elfy w sadach! - urodziła mi się nowa piosenka.
Otto zlitował się nad smutno zwiniętymi od takiej demonstracji sztuki elfie uszy.
- Chodźmy do kafejki na rogu, - zaproponował, próbując powstrzymać mnie od ucałowania końskiej mordy – zawsze lubiłam koniki.
Gdy usiedliśmy w ciepłym, przyjemnie pachnącym powietrzu kawiarni, wypite trunki do reszty uderzyły mi do głowy.
- A czy nie mówiłam panu, - ufnie spytałam elfa, - że moją pierwszą miłością był elf?
Elf pokręcił głową, grzejąc ręce na filiżance z herbatą.
- Okazał się rzadkim draniem - odtrącił moje uczucia.
- Jak ja go rozumiem, – mruknął elf.
- Co? – groźnie spytał Otto.
- Nic, nic, - szybko poprawił się elf. - Przejdźmy do interesów. Jestem Migripael z Kwiatu Atremielej.
- Otto, Ola, - krótko przedstawił nas półkrasnolud, Podsuwając mi filiżankę z elektryzującym napojem. – A o co chodzi?
- Chciałbym kupić czapkę Oli.
- Po co? – Otto zdębiał. Jemu, jak również nikomu innemu dookoła, nigdy nie przyszłoby do głowy, jak ktoś mógłby chcieć kupić tego potworka.
Wytrzeszczyłam oczy na elfa, a potem zrozumiałam:
- Otto, on się ululał.
- Nie piję alkoholu! – oburzył się Migripael.
- Znaczy, wariat. – Już wiedziałam. Nigdy nie miałam najmniejszego problemu z radzeniem sobie z wariatami – jak to mówią, swój swego zawsze znajdzie. – Przecież elfy są koneserami piękna i delikatności!
- Jestem tego świadom. – z szacunkiem odparł dziwny nabywca. - Zapewniam, że jestem zupełnie normalnym pełnoletnim elfem. I cenię piękno i delikatność.
- Proszę poczekać, - poprosiłam, czując, jak mój mózg dochodzi do stanu wrzenia.
Musiałam pójść do łazienki i wpakować głowę pod kran z zimna wodą, co budująco wpłynęło na moje zdolności spójnego myślenia.
- Jeszcze raz i od początku – zażądałam.
Migripael wzniósł oczy ku sufitowi, ale cierpliwie odpowiedział:
- Jechałem w swoich sprawach. Usłyszałem niezrozumiałe dźwięki. Postanowiłem sprawdzić, co to. Zobaczyłem czapkę na pani głowie. Zdecydowałem, że chcę ja mieć. Przyszedłem do kafejki. Prowadzę targi. Zrozumiałe?
- Niech pan do mnie nie mówi jak do kompletniej idiotki, - burknęłam – Już jestem trzeźwa i wszystko rozumiem.
- Ile pan proponuję? - W chwili, gdy Otto wtrącił się do targów, mogłam się rozluźnić.
Koniec końców, doszli do piętnastu złotych – półtorej moje stypendia.
- I niech pan nie zapomni, że to model ekskluzywny, nigdzie nie znajdzie pan czegoś podobnego. – mruczał Otto, przeliczając pieniądze.
- Właśnie dlatego ją kupuję, - elf delikatnie ułożył czapkę w swojej torbie.
- Czemu? – spytałam. – Niech mi pan po prostu powie, czemu pan to zrobił? Po co ona panu?
- Jestem kolekcjonerem. Zbieram wszystkie dziwne i koszmarne rzeczy. Pani umiejętności wokalne również chętnie był dołączył do kolekcji. Było miło mieć z państwem interesy.
Z nieprzeniknienie-uprzejmym wyrazem twarzy elf oddalił się.
Z głośnym klapnięciem zamknęłam usta.
- Wiesz, - Otto w zamyśleniu obracał w rękach pusty kufel. – Może warto poprosić twoją siostrę, by jeszcze coś zrobiła własnymi rękoma? Dobra, jakby nie było, warto jest uczcić udany interes. Tylko błagam, nie śpiewaj, bo będziesz mi winna swoją działkę jako kompensację za tortury wokalne.
Zakrztusiłam się wyrywającą się na zewnątrz zwrotką piosenki. |
|
|
|
|
|
Bianca -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 04-02-2007, 19:40
|
|
|
Przekleństwo
http://zhurnal.lib.ru/h/hmelewskaja_i_j/birds.shtml
Prefektura Nagasaki, Japonia, 1945
Yukari robiła żurawie z papieru.
Ostatnimi czasy jej dni były bardzo proste: złożyć kartkę papieru wpół – jeszcze raz – odgiąć – naderwać - jeszcze raz złożyć, przeciągnąć zgięciem po brzegu biurka szpitalnego, odgiąć skrzydła, rozprostować. Gdy zamkniesz życie w serii tak prostych działań, dajesz mu mniej możliwości ucieczki. Żurawie gromadziły się na biurku, na krześle przy łóżku – z kołdry musiała je zdejmować, bo przychodząca pielęgniarka zawsze je zrzucała. Wcześniej nie latały, teraz się już nauczyły.
Zrobi tysiąc żurawi i pójdzie do domu.
Yukari-chan, dziecko, czemu nie jesz? Nie rozumiesz – jeśli będziesz źle jadła, twoje żurawie nie będą miały siły.
- Hitagawa-san, mdli mnie.
Trudno jest mówić przez bandaże, zakrywające głowę i połowę twarzy. Doktor się uśmiecha. Chyba nie patrzył na siebie w lustro i nie widzi, jak jego oczy wytrzeszczają się na widok bezradności i rozpaczy. Dzieci go lubiły. Słyszały, że przeniesiono go do szpitala Isahaya w czterdziestym czwartym. Obiecywano, że niedługo dostanie mieszkanie, by zabrać żonę i dzieci z Nagasaki. Ale nie zdążył.
Doktor przysiadł na łóżku i zamknął rękę Yukari w swojej.
Z jakiegoś powodu nie lubił, że ich robi. Doradziłby coś innego, ale milczał. I tak, cokolwiek by nie powiedział - ona umrze.
Yukati znosiła wszystkie procedury w milczeniu, patrząc w biały sufit, a w głowie nadal składały się żurawie: złożyć – jeszcze raz - odgiąć - naderwać...
Zrobi tysiąc, i stąd odejdzie.
- Hitagawa-san, niech pan idzie spać, co?
- Biedne dziecko. Składa je i składa.
- Już mam dość sprzątania ich. Zabiera mi wszystkie opakowania po lekach. A teraz je uwalnia. A rano znowu robi. A zresztą. Lżej umrze.
- Nie rozumiem ich. Taki wielki wynalazek. Taka skala. I po co? Zabili dziesięciolatkę.
- Trzecią dobę na nogach, ile można, niech pan się idzie położyć.
Teraz Yukari traciła dużo więcej czasu na zrobienie jednego żurawia. Ale starała się bardziej. Nie wolno, by one tez zrobiły się takie chore. Zrobi im dobre skrzydła, silne. Już prawie skończyła.
Wszystko dookoła było mgliste, tylko żurawie pozostawały wierne, białe i dokładne. Prawdziwa powietrzna flota.
Yukari uśmiechnęła się. Wcześniej o tym nie myślała. Niechby poleciały zrzucać bomby na Amerykę, jak tatuś. Dziewczynka z trudem zlazła z łóżka, zgarnęła w ramiona zebrane na biurku figurki. Otworzyła okno. Rozstawiła na parapecie papierowe bombowce.
Powoli podnosi się cienkie ramie, powoli rusza się dłoń, rzuca żurawia, którego łapie wiatr.
Na początku nikt nic złego nie pomyśli – białe niegroźne ptaki, daleko w błękicie, nikt nic do nich nie ma. Jak one z mamą się wcale nie przestraszyły, gdy spojrzały w górę i zobaczyły B-29, - dziwne, sam leci, nawet nie było alarmu, mama powiedziała – córeczko, nie zwracaj uwagi.
Yukari wyobraziła sobie, jak gigantyczne białe samoloty opadają nad miastem. I miasto drży, wybucha i się zapada. Domy robią się czarne i rozpełzają, jak skóra na jej twarzy pod bandażem. Podnosi się kurz, jak gdyby ogromny koń uderzył miasto kopytem. Po raz pierwszy nie boi się pamiętać, bo teraz to nie o niej, teraz – o nich. Żurawie zabiorą cierpienie. Zaniosą do kogo innego.
Powoli podnosi się ramię - i opada, papierowe ciało się wyślizguje, krąży, opada na podłogę...
- Hitagawa-san! Do czternastki!
Gdy wbiegł do sali, siostry jeszcze kręciły się dookoła dziewczynki, mimo że to już nie miało sensu.
- Po co się teraz śpieszyć, - powiedział doktor, - Teraz ma tyle czasu, ile chce.
Gdy dziecko zabrano, zatrzymał się przy otwartym oknie. Zimny wiatr przyniósł słodki zapach ziemi i mokrych liści, ale Hitagawa go nie czuł, nadal wdychał smród palącego się ciała.
Doktor podniósł zmaltretowanego papierowego ptaka, rozprostował.
Wcześniej gdy podchodził do okna w tym kierunku, zawsze myślał o domu – całkiem blisko, jeśli jechać pociągiem.
Doktor Hitagawa wziął zamach i z całej siły wyrzucił żurawia w niebo, które kiedyś wydawało się tak bardzo niewinne.
Boston, USA, 2001
- Gerry!
Lori ziewnęła. Poranek był jasny, słoneczny, ale gdy wyszła po gazetę, rzucił się na nią wiatr i zrozumiała - przyszła jesień.
- Gerry!
Chryste panie, co rano to samo. To wszystko głupoty o samodzielnych samotnych matkach, sama sobie z chłopakiem nie poradzi, w którymś momencie zejdzie z trasy.
- Geraldzie Canningham, jeśli jeszcze nie jesteś gotów, pilnuj się!
Weszła po drewnianych schodach, zalanych słońcem. Okno w pokoju dziecięcym było otwarte na oścież. Gerry siedział na łóżku ze skrzyżowanymi nogami, już obrany, tylko bez skarpet. Dokładnie oglądał papierową figurkę. Doktor Luis mówił – on zbyt polega na wzroku. To niezbyt dobrze dla dziesięcioletniego chłopca.
Luis stanęła w drzwiach. Chyba powinna się zdenerwować.
- Chcesz się spóźnić na autobus?
- Mamo, patrz, - Gerry wyciągnął figurkę w jej kierunku. – Przyleciał w nocy, póki spałem.
Lorry spojrzała – papierowy samolocik, taki sam jak te, które ona i Ann robiły kiedyś na matematyce. Bardzo dokładnie złożony. Jej syn takiego nie zrobi, jest taki sam jak ona – ręce przyszyte w niewłaściwym miejscu.
- Ciekawe, kto ci go przysłał, - zatrzasnęła okno.
Gerry wzruszył ramionami.
- Dobra, - rzuciła Lori z fałszywą pewnością siebie.- Uprzedzałam. Rakieta Gerry!
Chwyciła syna, tak że tylko bose pięty majtały się w powietrzu, zniosła na dół i posadziła na sole w kuchni.
- Houson melduje: lądowanie rakiety udane!
Gerry się zaśmiał, ale jakoś sztucznie. Bo „Rakieta Gerry” to nie jej gra. To gra Luke’a.
Niech by Luke’a cholera wzięła. Niech by cholera wzięła Los Angeles.
Gerry siedział w pokoju. Nie lubił wieczorów w domu od wyjazdu ojca. Trzeba było zejść na dół, do mamy, ale nie chciało mu się. Billy Yasugawa z drugiej klasy pokazał mu na przerwie, jak się robi samolot. Prawda, powiedział że to nie samolot, a żuraw. Gerry nigdy nie widział żywego żurawia.
Złożył kartkę z zeszytu na pół, potem jeszcze raz, Odgiął, naderwał, znowu złożył. Życie nabrało rytmu. Stało się bardzo proste.
Zrobił pierwszego ptaka, i postawił go na parapecie obok oryginału. Wyszło niezbyt dokładnie, ale to nic. Gerry zapomniał, jak bardzo nie lubi wieczorów. Po godzinie żurawie wypełniły parapet. Może, pokaże je ojcu. A może i nie.
- Luke? To ty?
- Lori? Lori, coś się stało? Coś z Gerrym?
- Nie... Znaczy tak. Boże, obudziłam cię, prawda? Którą macie godzinę?
- Zapomnij o czasie, i tak nie spałem. Bez was źle mi się śpi.
- Tylko nie chcę, żebyś myślał...
- Lori. Nie. Przecież do mnie zadzwoniłaś. Podniosłaś słuchawkę i zadzwoniłaś. Co się stało?
- To... to Gerry. Robi samolociki.
- Koszmar.
- Posłuchaj mnie. Posłuchaj. Cały czas robi samolociki. Nic więcej nie potrzebuje. Wraca do domu ze szkoły i natychmiast idzie na górę, i składa, składa. Już chyba tysiąc zrobił. I nie rozmawia ze mną.
- Matko Święta. Byłaś z nim u doktora Luis?
- A co doktor Luis? Mogę ci powiedzieć to samo co on. Chłopakowi brakuje ojca. Chyba nie doczeka tych wakacji, zwariuje wcześniej.
- Lori, bardzo cię proszę, spróbujmy. Po prostu spróbujmy. Nie dasz rady – pojedziemy z powrotem, rzucę tę cholerną robotę. Tylko najpierw spróbujmy. Przyjedźcie. We dwoje. Chociaż na tydzień.
- A szkoła?
- A niech ją diabli wezmą, Początek września, Jeszcze nic sensownego nie robią...
- Dobra. Szef mi wisi urlop. Ale jeszcze nie zdecydowała.
- Oczywiście, rozumiem.
- Spróbuje dostać bilet na poniedziałek. Może jeszcze zdążę.
- Halo, Luke? Tu Lori. Gdzie się szlajasz? Słuchaj, nie udało mi się złapać biletu na poniedziałek, wszystko zajęte. Przylatujemy we wtorek, jedenastego, samolot American Airlines...
- Luke.. Ja... mam mało czasu, nie wiem co się dzieje, uprowadzili samolot, mówią, że wszyscy zginiemy, Boże, czemu ciągnęłam ze sobą Gerry’ego, Luke, chyba się nie wydostaniemy, módl się za nas, proszę, módl się za Gerry'ego, Boże, czym na to zasłużyliśmy, czy dziecko czymkolwiek zawiniło, siada mi bateria, kocham cię, Luke...
Gigantyczny biały ptak zniżył się nad miastem i wciął się w wieżowiec. Wieżowiec drgnął, wybuchł i się zapadł. |
|
|
|
|
|
Bianca -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 05-02-2007, 00:31
|
|
|
Skrzydła
http://zhurnal.lib.ru/b/bashtowaja_k_n/krylxja.shtml
- Cześć.
- Cześć.
- Wcale się nie zmieniłeś od naszego ostatniego spotkania.
Miękki uśmiech:
- Mógłbym powiedzieć to samo, ale chyba się obrazisz...
Ciężkie westchnienie:
- Sid, jesteś niepoprawny!
Nierozumiejące wzruszenie ramion:
- Chloe, ale czego ty wymagasz od demona?!
- Czego chcę?! Chyba wiesz i tak!
Smutne spojrzenie spode łba:
- Nie zrobię tego... Przecież wiesz... Nie mogę! Wszystkie kręgi Piekła! Nie mogę zrezygnować ze skrzydeł! A dla ciebie to o wiele prostsze... Co dobrego jest w niebie? Mokre, wstrętne chmury, zimny wiatr...
- A co dobrego tam, gdzie ty?
- Do diabła, ile można o tym samym! Cloe, przecież wiesz, że cię kocham! Kocham! Jesteś aniołem, masz przynosić szczęście, a ty... Przecież nawet nie mogę cię dotknąć żeby się nie sparzyć! Co cię to kosztuje, zrezygnować ze skrzydeł?!
- A ciebie?..
Słońce – puchata kulka, dająca ciepło. Wydaje się – tylko wyciągnąć rękę i je złapiesz! Trochę niżej kręcą się zimne wiatry, zginają drzewa pochylając ku ziemi, zwierzęta chowają się w norach, a tu... Tu można po prostu siedzieć na chmurze i beztrosko bujać nogami czując, jak ciepły wiaterek, przylatujący ze strony morza Śródziemnego, delikatnie chwyta za bosą stopę... Lekki Oddech Zefira przebiera śnieżnobiałe pióra na skrzydłach za plecami...
Jak można z tego zrezygnować?! Nawet dla niego?!
„Niebiosa” mają kolor krwi. Wulkany wznoszą się ku górze, próbując przebić kamienne sklepienie. Ciepła, prawie gorąca para unosi się nad jeziorem lawy. I można rozrzucić czarne skórzane skrzydła i unieść się w górę! Lecieć wyżej i wyżej czując, jak wschodzące potoki powietrza delikatnie łapią cię, przekazując z rak do rąk...
Jak można z tego zrezygnować?! Nawet dla niej?!
W ręce cienki dwustronny sztylet. Palce lekko drżą...
Zamach ręką za plecy... i gwałtownie przeciągnąć klinga od prawej do lewej!... Wygiąć się z nieznośnego bólu, zagryźć wargę by nie krzyczeć...
Na ziemię spadają śnieżnobiałe pióra, okropione krwią...
Po co? Po co to zrobiła? Wyrzekłaś się skrzydeł, i kim ty niby teraz jesteś?...
Zapomni... Zapomni o tobie już następnego dnia... Co?1 Miłość?! Chloe, ocknij się, jaka u diabła miłość?! On jest demonem! Doczekał się aż straciłaś skrzydła i teraz... Na pewno jest na gorącym spotkanku z jakąś diabliczką!
Idziesz na bosaka po nagrzanym w ciągu dnia asfalcie. Ludzkie miasto. Takie samo jak wszystkie pozostałe... Oto co czeka anioła, który zrezygnuje ze skrzydeł!... I nigdy już nie będzie ciepłego szeptu Zefira ani lekkich dotknięć chmur...
W myśli wcina się męski głos:
- Psze pani, co pani robi dziś wieczorem?
Podrzucić głowę i gwałtownie rzucić:
- Zaję... Sid?!
Łzy w oczach...
- Chloe, słoneczko, błagam, ostrożniej! Jeszcze nie doleczyłem ran na plecach!.. |
|
|
|
|
|
Bianca -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 25-02-2007, 22:46
|
|
|
Wiatr
Rozdział 3 (1/2)
Efa stała na poziomie hangarowym i ironicznie przyglądała się szepczącym sługom. Dziś po raz pierwszy opuściła książęcą kabinę, i ich zdziwienie nie miało granic. I nie tylko zdziwienie. Efa czuła strach tych ludzi, strach przed nią, który powodował, że się uśmiechała. Zgadza się, zdobycz powinna odczuwać strach przed myśliwym. Reit stał dwa kroki od niej, zagłębiony we własnych myślach, nie zwracając nawet odrobiny uwagi ani na nią, ani na resztę otoczenia. Efa wyszczerzyła się pod zakrywającą twarz chustą, ktoś ze sług znajdował się na granicy histerii. Ciekawe dlaczego? Pozostawała nadzieja, że kutry pojawią się bez opóźnień. Na granicy flyery nadal uważano za głupią rozkosz. Kutry były dużo bardziej praktyczne, pewne, i, Efa uśmiechnęła się, tańsze, co też nie było tak do końca bez znaczenia. W ciągu ostatnich dni dowiedziała się wielu nowych rzeczy i sporo się nauczyła. Ze zdziwieniem doszła do faktu, że taka sytuacja jej się podoba i wywnioskowała, że teraz wszystko będzie inaczej. Dowiedziała się sporo, ale instynkty zostały i wielkim głosem krzyczały, że człowiek nie może bać się aż tak, chyba że... Efa zaczęła nasłuchiwać i w miarowym dźwięku pracujących generatorów promieni ściągających wyłapała ledwie słyszalny dysonans. Dywersja? Nie... nie dywersja. Wyprostowała się. Po prostu promienie ściągające jachtu nie są obliczone na aż taką masę, a w komputerze jednak znalazł się wirus. Odwróciła się do Linira i rzuciła:
- Alarm bojowy! Abordaż! – Człowiek drgnął ale już w następnej chwili doszedł do siebie i rzucił rozkaz:
- Potwierdzam! Pogotowie? 1! – Gwardziści wyćwiczonym gestem bez dyskusji zatrzasnęli hełmy skafandrów, jednocześnie wyciągając miecze. I ryknęła ze wściekłości – promieniowanie blokujące nadal przeciwdziałało użyciu na statku broni w trybie miotaczy! A kuter już się dekował, podczas gdy zewnętrzna śluza otwarta była od tamtej strony. O czym na Saana myślą operatorzy na mostku? Chyba że wirus zablokował sterowanie ręczne... Dziewczyna rzuciła się w kierunku księcia, który już zdążył zahermetyzować swój skafander i teraz stał z obnażonym mieczem w dłoni, uważnie obserwując wewnętrzną śluzę. Człowiek nie zdążył nawet krzyknąć a mocny rzut powalił go na podłogę i pchnął w tłum ochroniarzy. Gwardziści się nie stuszowali – chwila i księcia zasłonił gruby mur zamkniętych w skafandrach ciał. Efa już nie patrzyła na to, co działo się za jej plecami. Wewnętrzna śluza otwierała się powoli – tylko że nie główna, przez którą na poziom hangarowy mógłby dostać się kuter, a bezpieczeństwa, przeznaczona dla ludzi. Do środka wdarły się postacie w skafandrach z zacienionymi szybkami hełmów i... Efa wyrzuciła z siebie wymyślne przekleństwo. Napastnicy mieli broń na kule. Archaizm, którego od dawna nie stosowano w Imperium, ale który niemniej całkiem nieźle radził sobie z lekkimi skafandrami bojowymi i mógł być używane nawet przy włączonej blokadzie! Do diaska! Już lepsza by była dehermetyzacja! Ale za późno na rozmyślania. Pozostawała jedyna metoda na zapobieżenie masakrze, i Efa z niej skorzystała.
Jednym niesamowitym susem znalazła się tuż przy atakujących i na krzyż cięła mieczem, nie tyle po to by zabić, ale po to by odegnać, zniszczyć szyk. I udało jej się. Zobaczywszy tuż pod samym swoim nosem ostrze miecza, człowiek zrobił krok do tyłu, i tego starczyło by Efa wbiła się w gąszcz atakujących. Była zbyt blisko, w związku z czym nie mogli strzelać bez obawy trafić swoich, a dla jej miecza miejsca jak najbardziej wystarczało... Krew lunęła szerokim pasem, zalewając stojących obok tych, którzy chrypiąc osiadali na ziemię z przeciętym gardłem. Ktoś spróbował trafić ją nożem. Bez skutku. Z łatwością uniknęła klingi i, nie patrząc, cięła sztyletem. Nie był przystosowany do takich ciosów, ale jej siła zrobiła swoje i człowiek z wyciem upadł pod nogi pozostałych zaciskając broczący krwią kikut. Gdzie na Saana byli gwardziści? Efa krótkim ciosem pozbawiła głowy kolejnego atakującego i obejrzała się na ludzi, osłaniających diuka. W następnej chwili prawie przepuściła cios. Stali nieruchomo jak manekiny. Po ja...? W następnej chwili musiała skupić uwagę na czymś innym. Zabrzmiała seria z karabinu i ochroniarze zadrżeli pod ciosami trafiających kul, ale nadal stali, jak gdyby nie potrafili ruszyć się z miejsca. Efa rzuciła się do przodu. Teraz mogła liczyć tylko na siebie. Cóż, nie po raz pierwszy! Pazury trafiły jednego z atakujących w plecy, i mocna zbroja pancerza rozeszła się jak zgniła szmata. Czubek buta z rozpędu trafił w przezroczyste szkło hełmy, i głowa człowieka bezwolnie odleciała do tyłu. Jeszcze jeden. Rękę oparzyło bólem! Szybciej! Pięść trafia w splot słoneczny, i człowieka odrzuca na kilka metrów. Chwycić karabin. Cholera, znowu trafili! Strzały zlały się w jeden nieprzerwany trzask, i pięcioro napastników osunęło się na podłogę, zalewając ją krwią. Czemu ta broń jest taka ciężka? Efa obejrzała się, wzięła oddech i zobaczyła, że ostatni z napastników zanim stracił przytomność z bólu i utraty krwi zdążył rzucić coś w stronę księcia. Nigdy w życiu tak nie biegała. Mózg obojętnie odliczał sekundy do wybuchu, a nogi już wypychały ciało do skoku. Do skoku, który nawet dla niej był ponad wszelką normalnością. Zdążyła, Starożytny granat odłamkowy, złapany uzbrojoną w pazury łapę, nie zdetonował. Jeszcze. Efa wyszczerzyła się ze wściekłością i płasko spadła na podłogę, przykrywając małą śmiercionośną zabawkę własnym ciałem. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że przystosowana do wielotonowych kutrów podłoga hangaru wytrzyma i wybuch tego czegoś. Cholera wie jaki tam jest ładunek? W następnej chwili ból trafił ją opancerzoną pięścią i Efa straciła przytomność.
Reit z milczącym przerażeniem obserwował walkę Efy z mordercami. Dziewczyna poruszała się tak, że prawie nie było jej widać, ale i napastnicy byli nieźle przygotowani. Książe z zgrozą patrzył jak jego ochroniarz resztkami sił próbuje powstrzymać najemników. Sama. Ponieważ jakiś drań, któremu udało się również wprowadzić wirus do systemu komputerowego, zadbał o to, by oprogramowanie skafandrów również odmówiło współpracy i gdy tylko wewnętrzna śluza się otworzyła, wszystkie skafandry zastygły jak sztywne skorupy, stając się pułapką dla ubranych w nie ludzi. Wszyscy jego ochroniarze stali nieruchomo, zasłaniając go przed śmiercią własnymi ciałami, ale niczym nie mogli pomóc Efie, która jako jedyna odmówiła zakładania skafandra i teraz samotnie próbowała powstrzymać morderców. Chciał rzucić się do przodu i wykończyć chociażby jednego wroga, ale przeklęty komputer zapobiegawczo unieruchomił również jego. Słyszał, jak klną oficerowie załogi, desperacko próbując pozbyć się wirusa, ale w ich głosach było coraz mniej nadziei. Opancerzone drzwi pokładu również się zablokowane, i nikt inny nie mógł dostać się do środka.
Efa zdobyła karabin i ostatnia dwójka atakujących upadła, ścięta długą serią. Reit odetchnął. Nieprawdopodobne, ale dziewczyna dała sobie radę z dwudziestoma uzbrojonymi komandosami! W następnej chwili zachłysnął się z przerażenia! Ostatni, już śmiertelnie ranny morderca zdążył rzucić granat! Nie potrafiąc nawet krzyknąć, Reit szeroko otworzył oczy, patrząc na lecącą w swoim kierunku śmierć. Ale nagle Efa rzuciła się do przodu, w wariackim, nieprawdopodobnym skoku złapała małą kulkę i płasko opadła na podłogę, przykrywając ją swoim ciałem! Głucho grzmotnęło, a ją podrzuciło falą wybuchu. Reit zacisnął zęby, czując jak w oczach zbierają mu się łzy. Dziewczyna poświęciła się by ich uratować. Odłamki, zdolne pociąć lekki skafander bojowy na malutkie kłaczki, nie rozleciały się po hangarze. Wszystkie utknęły w jej ciele. Przekleństwo! Reit nawet nie zauważył, jak otworzyły się drzwi a do środka wtargnęli uzbrojeni członkowie załogi razem z brygadą lekarzy. Za późno. W duszy podnosiła się gorycz. Czemu zawsze, gdy ktoś targa na jego życie giną inni?
Medyk zbliżył się do księcia i ostrożnie odsunął ochronną płytę na ramieniu by dostać się do przycisku awaryjnej dehermetyzacji skafandra. Reit ze zmęczonym westchnieniem wydostał się z otwartej skorupy - szczęśliwie, przynajmniej ta funkcja była czysto mechaniczna i nie zależała od oprogramowania - i rozejrzał się na boki. Lekarze już opatrywali dwójkę rannych gwardzistów, trzy ciała leżały nieruchomo, z głową przykryte prześcieradłami. Nikt ze sług nie ucierpiał. Zgodnie z instrukcją, zapobiegawczo skryli się w kącie za rzędem ochroniarzy, by nie zasłaniać tamtym wizji. Skutkiem tego, znaleźli się dosyć daleko od centrum wydarzeń. I na środku hangaru nieruchomo leżała Efa. Reit zgrzytnął zębami i podszedł do dziewczyny, przy której kręcili się lekarze, próbując przekręcić ją, nie raniąc dodatkowo. W końcu udało im się ułożyć ją na plecach i Reit wściekle zaklął – pierś i brzuch jawiły sobą mieszankę kości, krwi i kawałków tkaniny. Z takimi ranami się nie przeżywa. Odwrócił się, nie w siłach patrzeć.
Lekarz wyciągnął rękę by zamknąć dziewczynie oczy i krzyknął cienko, gdy czarne wargi poruszyły się, obnażając długie kły. Przez parę sekund człowiek patrzył na nią bez zrozumienia, a potem rzucił się do minidiagnostera i delikatnie położył srebrzysty czujnik na jej czole. Reit przez kilka sekund nie potrafił uwierzyć w to, co się stało. Podszedł do Efy i ze zdziwieniem zobaczył, że zamiast umierać z całych sił próbuje dosięgnąć czujnika i zdjąć go ze swojego czoła.
- Nie rusz! – Reit sam przeraził się tego, jak ochryple brzmiał jego głos - Bez niego nie będą w stanie ci pomóc.
- Nie potrzebuję go! – dziewczyna mówiła cicho, ale i to wystarczyło by ustami poszła jej krew. Lekarz spróbował zastrzyku, ale injektor pisnął smutno i wyświetlił wiadomość, że nie jest w stanie przekłuć materiału żadną ze znajdujących się w jego posiadaniu igieł. Efa, jak gdyby nie zauważając działań lekarza, dodała - Bym s-s-się położyła do regeneratora na dobę, albo po prostu s-s-sobie pos-s-spała...
Reit wyprostował się gwałtownie i wezwał paru ludzi z noszami. Lekarz szalonymi oczyma patrzył na to, jak dziewczyna, która zgodnie ze wszystkimi prawami medycyny powinna umrzeć, odnoszona jest do lazaretu. Książe również nie mógł uwierzyć w to, że Efa żyje, ale wolał uznać to za zwykły cud, aż jakiś naukowiec dobitnie nie wytłumaczy mu co się stało i dlaczego. Odwrócił się do zbliżającego się Linira i sucho zapytał:
- Jak to się mogło stać? – Szef służby bezpieczeństwa uciekł spojrzeniem i cicho odpowiedział:
- Nie wiem, milordzie. Ale się dowiem!
- Mam nadzieję. Jakie mamy straty?
- Troje zabitych, dwoje rannych. Rany niegroźne.
- Dobrze, masz dobę by powiedzieć mi, jak w pobliżu Ottori mogli znaleźć się mordercy na kutrze bojowym, i kto mógł przeprogramować komputer. Zrozumiałeś?
- Tak. – Linir zasalutował i szybko opuścił pokład. Reit patrzył za nim i wiedział, że za kilka sekund odda rozkaz połączyć się z Rilem i poprosi o przysłanie jednego z jego wywiadowców w celu sprawdzenia pewności swojego przyjaciela. Czasem nienawidził swojego obowiązku szczególnie mocno. |
|
|
|
|
|
Bianca -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 26-02-2007, 02:02
|
|
|
3 (2/2)
Reit siedział w najmniej lubianej komnacie swojego pałacu - pokoju przesłuchań. Het okazał się ponad wszelkie pochwały. Zupełnie jeszcze młodziutki uczeń Rila niezwykle szybko połapał się w sytuacji. I póki Linir z roztargnieniem meldował że nie rozumie jak mógł nastąpić ten zamach na księcia, Het już położył na jego biurku dowody, plan zamachu, listę możliwych zdrajców i tych, kogo mogli wykorzystać na ślepo, a na dokładkę – dowody niekompetencji Linira. Właśnie tego ostatniego książę nijak nie potrafił zrozumieć, i raz za razem wertował przyniesione przez młodego zwiadowcę papiery, próbując odnaleźć w nich odpowiedź na jedyne męczące go pytanie. Jakim cudem, człowiek który razem z nim szkolił się u Rila zdołał tak szybko stracić kwalifikacje? I gdzie na Saana patrzył on sam?!!
Reit pochmurnie patrzył na schemat pokładu hangarowego i nie mógł pozbyć się myśli, że cud w postaci Efy uratował zarówno jego jak i ochroniarzy od niechybnej śmierci. Książe przymknął oczy i wyobraził sobie całość obrazu, tak jak swego czasu uczył go Ril. Żeby połapać się w sytuacji należało najpierw złożyć układankę.
Czyli. W Świeci tronowym z powodu braku kompetencji Linira do komputera pokładowego jachtu trafił wirus z opóźnioną aktywacją. Nadal nie wiadomo, czy nieznany programista obliczył czas przybycia jachtu do celu czy atakujący nadali zakodowany sygnał, który aktywował wirus, ale wszystko zadziałało synchronicznie. Śpiący wirus nie został odnaleziony podczas testów poprzedzających start, co samo w sobie oznaczało, że nadszedł czas na zmiany kadrowe w całej służbie bezpieczeństwa. Chyba pomysł mianowania swojego najlepszego przyjaciela jej szefem nie był jednak taki najlepszy. Chyba jednak nie jest szczególnym znawcą psychologii ludzkiej. Ale jakby to nie było, rezultat, jak to się mówi, widoczny był gołym okiem. Śpiący wirus, nie znaleziony przez nikogo, znajdował się w komputerze aż do chwili gdy jacht wyszedł z nadprzestrzeni w pobliżu Ottori. Załoga zajęła się przygotowaniami do przyjęcia kutra z planety, a pułapka zadziałała. Najpierw przestały działać zewnętrzne czujniki monitorujące, i do ostatniej chwili kapitan był przekonany ż wszystko idzie jak należy a do jachtu zbliża się osobisty kuter księcia by dostarczyć jego miłość na powierzchnię planety. Wszystko zgodnie ze starożytną tradycją Ottori – jeśli książę udawał się do miejsca, które uważano za nieprzyjazne, używano tam szczególnych kutrów. Zaprogramowane były tak, że mogły działać tylko będąc osobiście sterowane przez przedstawicieli pewnej dosyć ściśle ograniczonej grupy osób. Dowolne zmiany wprowadzane do programu powodowały automatyczne odłączenie wszystkich systemów i rozpoczęciu nadawania informacji o ataku na wszystkich kanałach. Była to dosyć pewna metoda, która jednakże stwarzała problemy przy stosowaniu urządzeń w normalnych warunkach. W związku z tym kutry, wykorzystywane dla nieprzyjaznych wizyt, zawsze znajdowały się na pokładzie hangarowym książęcego jachtu, ale nie były używane na terenie księstwa. W związku z tym zgodnie z instrukcją z portu wysłany został kuter w celu dostarczenia księcia i jego świty na planetę, który został wyprzedzony przez bojowy kuter zabójców, a komputer zniekształcił dane, podając zamiast jego parametrów parametry maszyny cywilnej, a potem odblokował śluzę bezpieczeństwa. Wszystko się zgadza. Pokład hangarowy był zbyt duży by z dostateczną dozą prawdopodobieństwa można było obliczyć położenie księcia i jego ludzi, a kuter po przejściu przez podwójną śluzę mógł znaleźć się pomiędzy atakującymi i ofiarami, a poza tym - wielka machina miała marne szanse na zmieszczenie się w komorze pomiędzy wewnętrzną a zewnętrzną śluzą, Przeznaczoną dla kutrów cywilnych, które były półtora razy mniejsze – w związku z czym wewnętrzna śluza nie otworzyłaby się w celu uniknięcia dehermetyzacji. System bezpieczeństwa śluzy był stuprocentowo niezależny na wypadek awarii i od początku zaprojektowany tak, by żaden idiota nie mógł się do niego podpiąć. Z racji na prosty brak interfejsu umożliwiającego wprowadzanie danych. Maszyna polega wyłącznie na własnych czujnikach, a jeśli te nagle przestawały dostarczać informację, po prostu blokuje służę na wszelki wypadek i zaczyna przygotowania do wystrzelenia kapsuł ewakuacyjnych.
Co innego śluza bezpieczeństwa. Jest ona przeznaczona właśnie do tego, by móc w razie czego opuścić statek, w związku z tym posiada ręczne sterowanie, które można odblokować z centralnego komputera albo z hangaru – i właśnie z tego skorzystali mordercy. Sygnał o otwarciu zewnętrznej śluzy uruchomił drugi program, i wszystkie skafandry zamieniły się w pułapki dla swoich właścicieli. Jednocześnie nastąpiła blokada drzwi, prowadzących z pokładu hangarowego do pozostałych pomieszczeń jachtu. Koniec. Dalej pozostawało tylko powystrzelać bezbronnych ludzi i porzucić statek zanim nadeszła pomoc. Gdyby nie nieprzewidziany czynnik o ostrych uszach, który odmówił zakładania skafandra, uważając go za zbyt niewygodny. Efa pokrzyżowała atakującym szyki. Jednak w całej tej historii pozostawało zbyt wiele pytań. Reit zachmurzył się. W jego schemacie ziały gigantyczne dziury. Skąd atakujący mogli wiedzieć o istniejącej na Ottori tradycji wysyłania po księcia kutra z powierzchni planety? w celach bezpieczeństwa nie mówiono o tym zbyt głośno. Jak dywersant mógł niezauważalnie dostać się na statek, i nie tylko się dostać, ale i dobrać się do centralnego komputera nie pozostawiając śladów włamania? Jak kuter bojowy dostał się na teren księstwa nie zauważony przez nikogo? Skąd na kutrze dowiedziano się o tym, że jacht wyszedł z nadprzestrzeni, przecież po prostu nie mieli niezbędnych czujników?
Reit w zamyśleniu patrzył na leżące przed nim dokumenty. Sytuacja dość obrazowo demonstrowała jego własny brak kompetencji. Nie wolno niedoceniać przeciwnika. W tej chwili na całej planecie prowadzono przesłuchania, eksperci przesiewali każde ziarenko kurzu w pobliżu jachtu, badali każda śrubkę w środku, próbując uzyskać jak najwięcej informacji i odpowiedzieć na podstawowe pytanie: który z wielu wrogów księcia stoi za tym konkretnym zamachem?
Drzwi pokoju bezszelestnie ślizgnęły się na bok, i w otworze pojawiła się niezgrabna figura Heta. Chłopak na chwilę utknął w przejściu – do tej pory czuł się nieswojo w obecności swojego księcia. Reit zmusił się do zachowania obojętności - mimo całej powagi sytuacji nieśmiałość Heta była po prostu komiczna i budziła w księciu mimowolny uśmiech.
- Het, proszę. Czy jeszcze czegoś się pan dowiedział?
- Milordzie. Niewiele. Niestety, lady Efa nie pozostawiła nikogo żywego więc określenie tego, kto stoi za zamachem, ze stuprocentową pewnością będzie bardzo skomplikowane - Reit uśmiechnął się w myśli. Het z jakiegoś sobie tylko znanego powodu zaliczył Efę do szlachty i nie nazywał jej inaczej niż lady nawet pod jej nieobecność.
- Rozumiem. A co może pan powiedzieć o tym, jak zabójcy znaleźli się w księstwie?
- Tu wszystko jest bardzo proste, milordzie. Nie tak dawno temu celnicy zarejestrowali kuter niezależnych poszukiwaczy, który już miał w ładowni parę meteorytów o wysokiej zawartości dosyć cennych metali. A na pancerzu kutra pozostały ślady rudy. – Zszokowany Reit usiadł prosto.
- Chce pan powiedzieć, że statek poszukiwaczy przywiózł do księstwa kuter bojowy wewnątrz meteorytu, a potem po prostu zrzucił go koło miejsca, gdzie zwykle wychodzą z tunelu nadprzestrzennego moje statki i spokojnie odleciał?
- Zgadza się, wasza miłość. – Na chwilę w oczach Heta błysnął podziw do zdolności księcia szybkiego połapania się w sytuacji na podstawie marginalnych informacji. – Już wiem, że celnicy jedynie powierzchownie obejrzeli statek, nie sprawdzając co dokładnie wiezie. A służba monitorująca po stwierdzeniu że poszukiwacze zrzucili jeden z meteorytów po prostu wystawiła im rachunek za naruszenie zasad lotu, nie kłopocząc się szczegółowym zbadaniem sprawy. Na ich usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że jest to zwykłe zachowanie niezależnych poszukiwaczy. Łapią za wszystko, co przy zgrubnej analizie może być jakkolwiek cenne, a potem, stwierdziwszy po dokładniejszym zbadaniu że dany meteoryt nie ma dostatecznej koncentracji potrzebnych metali, po prostu wywalają go przez śluzę bagażową i lecą dalej. Tu widać pewien brak pilności ze strony pana poddanych, ale nie zła wola.
- Rozumiem, - Reit w zamyśleniu potarł podbródek. – Chyba będę musiał nieco zdyscyplinować moich urzędników, ale to może zaczekać. Het, co wiadomo odnośnie wirusa?
- Nic, wasza miłość. – Chłopak opuścił oczy z poczuciem winy. – Programiści nadal pracują, ale jedno można powiedzieć z całą pewnością już w tej chwili – wgranie do komputera takiego wirusa dla kogoś nie posiadającego kodów dostępu jest praktycznie niemożliwe.
- Rozumiem. – Reit zmrużył oczy. – Het, niech mi pan znajdzie tego zdrajcę! Ma pan pełną swobodę działania. Jeśli zajdzie taka potrzeba, może pan mówić w moim imieniu. - Reit podał młodzieńcowi swój sygnet rodowy, będący dość jednoznacznym dowodem jego pełnomocnictw. Tak naprawdę sygnet ten był dość precyzyjnym mechanizmem, który dosyć czujnie reagował na to, kto i w jaki sposób go dotykał. Nikt oprócz książąt nie znał wszystkich szczegółów, ale nawet ostatni żebrak w księstwie Ottori wiedział, że pierścień ten można przekazać tylko dobrowolnie. I jakakolwiek próba przymuszenia właściciela do oddania pierścienia, jak również w wypadku śmierci księcia, kamień w pierścieniu zmieniał kolor z karmazynowego i czarnego na biały. I pozostawał tak do chwili, gdy pierścień zakładał ktoś z książąt Ottori. Młodzieniec ze świstem wciągnął powietrze przez ściśnięte zęby, ale w żaden inny sposób nie pokazał swojego zaskoczenia faktem, że jego senior właśnie darował mu ogromną władzę, w niczym nie ustępującą własnej. Reit uśmiechnął się patrząc na niego i dodał. – Rekomendował pana Ril, a ja mu ufam. I nie chciałbym się rozczarować.
- Nie rozczaruje się pan, milordzie!
- To dobrze. – Książe uśmiechnął się na te młodzieńczą butę. – A teraz proszę usiąść obok i spróbujemy odtworzyć schemat wydarzeń. Trochę kombinowałem, ale chciałbym usłyszeć zdanie zawodowca... |
|
|
|
|
|
Bianca -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 27-02-2007, 14:39
|
|
|
Wiatr
Rozdział 4 (1/2)
Efa siedziała najeżona i próbowała nie patrzeć na boki. Nienawidziła laboratoriów – budziły zbyt nieprzyjemne wspomnienia. Ale pan rozkazał, by przyszła tu natychmiast po opuszczeniu bioregeneratora. W tym celu nawet miłościwie odwiedził szpital, do którego przewieziono ją z pokładu statku i wydał jej rozkaz. Efa była posłuszna, ale wcale nie oznaczało to, że podobało jej się takie postawienie sprawy. Człowiek, który przedstawił się jako doktor Nitorog, zadawał nieskończone pytania i ciągle podłączał do niej jakieś przyrządy. Stwierdzenie, że nie lubiła ani jednego, ani drugiego, byłoby sporym niedopowiedzeniem, Ale rozkaz pana był bardzo jednoznaczny: udać się na poziom C do laboratorium 3 i odpowiedzieć na wszystkie pytania człowieka, który przedstawi się jako doktor Nitorog, jak również wypełniać wszystkie jego polecenia, o ile nie będzie to stanowić zagrożenia dla bezpieczeństwa księcia albo jej własnego. I już od ośmiu godzin musiała znosić ciekawość człowieka, któremu z chęcią ukręciłaby głowę – Efa nie lubiła naukowców. Bardzo! Gigantyczne pomieszczenie, zastawione najprzeróżniejszymi przyrządami i zawalone rzeczami, przeznaczenia których nie rozumiała mimo wytężania pamięci w celu przypomnienia sobie wszystkich znanych sobie przedmiotów. Ściany miały nieprzyjemny niebieskawo-biały kolor, a wszechobecny zapach lekarstw nadawał temu pomieszczeniu duże podobieństwo do tego, w którym minęły pierwsze cztery lata jej życia.
A poza tym, była głodna. Regeneracja ciężkich obrażeń spalała prawie wszystkie rezerwy organizmu, i musiała nadrobić te straty. Ale człowiek ewidentnie nie zamierzał jej karmić, a książę chyba zapomniał że musi jeść conajmniej raz dziennie. Rozkazał jej, by w takich przypadkach mu o tym przypominała, ale nie za bardzo miała jak wykonać rozkaz, ponieważ zgodnie z jego ostatnim poleceniem nie mogła opuścić laboratorium aż ten naukowiec z nią skończy, a jego samego nie było nigdzie w zasięgu, umożliwiającym kontakt. Efa bezdźwięcznie wyszczerzyła się pod chustą, zakrywającą twarz. Gruba tkanina zostawiała na widoku tylko oczy i człowiek nie zobaczył reakcji dziewczyny na swoje kolejne pytanie, ale chyba jednak coś wyczuł. Nieoczekiwanie zadrżał i odsunął się od niej trochę dalej. Wszystkie te wydarzenia spotykały się ze strony Efy z kompletnym i stałym brakiem rozumienia. Zamiast odesłać ją na przesłuchanie do służby bezpieczeństwa, oddano ją naukowcowi, którego ciekawiły nie sprawy związane z niedawnym zamachem na księcia, a takie głupoty jak jej ulubiony kolor. Jak można lubić kolor?! Przecież ani nie ma smaku, ani nie można go zabić. Więc po co marnować czas? Efa stanowczo nie rozumiała tego wszystkiego, ale nie zamierzała informować o tym człowieka. I tak już nie raz zasłużyła na karę, w związku z czym kompletnie nie chciało jej się przypominać o swoich przewinieniach księciu, Który chyba zapomniał. Po co ma sama ściągać na siebie kłopoty.
Ktoś zapukał do drzwi laboratorium. Nitorog oderwał się od kolejnego przyrządu, który zamierzał na niej wypróbować i głośno krzyknął:
- Proszę! –Efa skorzystała z chwili jego nieuwagi, obejrzała sobie przyrząd i cicho ryknęła - nienawidziła skanerów! Tymczasem lekarz rozmawiał z przybyszem, który przytargał gigantyczne pudło i teraz tłumaczył cos właścicielowi laboratorium. Efa posłuchała chwilę, ale kompletnie nie zrozumiała o czym rozmawiają. W następnej chwili zapomniała o ludziach i skupiła się na pudle. Koniec w końców w laboratorium pojawiło się coś jadalnego! A ponieważ w tej chwili nie musiała odpowiadać na pytania człowieka, z racji na to, że zajęty był czym innym, czas był najwyższy ku temu by coś zjeść! Dziewczyna bezdźwięcznie podkradła się do pudła i zajrzała do środka. doskonale! Słuch i węch jej nie oszukały! W plastikowym pudle z otworami wentylacyjnymi znajdowało się zwierzę, które było dostatecznie duże dla zaspokojenia jej pierwszego głodu. Ostrożnie, próbując nie ściągnąć na siebie uwagi Nitoroga i nie sprowokować go do zadania kolejnej serii pytań na które będzie musiała odpowiedzieć kosztem jedzenia, Efa podważyła pazurami pokrywkę pudełka i podniosła ją. Szybko wsunęła rękę do środka, złapała zwierze i skręciła mu kark zanim zdążyło wrzasnąć i zaalarmować ludzi. Odłożywszy pokrywę na miejsce, Efa wróciła na łóżko, na której spędziła leżąc i siedząc ostanie osiem godzin, i zabrała się do jedzenia.
Doktor Nitorog czuł jak gdyby żywy trafił do nieba Saana! Najpierw książę poprosił go o pomoc w zrozumieniu swojego nowego ochroniarza, i już samo to, co naukowiec znalazł przy powierzchownym badaniu pozwoliłoby napisać conajmniej cztery prace naukowe! Efa była zaiste zadziwiającym stworzeniem! Nawet nie mógł sobie wyobrazić, że podobne eksperymenty są możliwe! Przez osiem godzin badał ją zapomniawszy o bożym świecie! A teraz nowa niespodzianka - przyniesiono mu ottoriańskiego skalnego orisa! W chwilach szczerości ze sobą, Nitorog przyznawał się, że zamówił to zwierze przede wszystkim dlatego, by sprawdzić na ile książę jest szczery w obietnicach. Akurat wtedy uciekł przy jego pomocy ze Świata tronowego i przeżywał zupełnie niecharakterystycznym dla siebie kryzys zaufania. Większość naukowców uznawała Orisa wyłącznie za legendę pierwszych kolonistów Ottori. Zbyt rzadko go widywano, a złapanie nie udało się ani razu. I teraz, po dwóch latach, gdy on sam już kompletnie zapomniał o swojej prośbie, jeden z łowczych księcia przyniósł mu żywego orisa!!! Było to zupełnie nieprawdopodobne, ale było faktem! Zaiste, dziś był najszczęśliwszy dzień jego życia!
Nitorog po raz kolejny uścisnął rękę łowczego, i, nie potrafiąc powstrzymać radości, uścisnął również jego samego.
- Dziękuję! Nawet nie może pan sobie wyobrazić, ile pan zrobił dla nauki! Proszę, niech pan poda mi swoje imię, żebym mógł wspomnieć o panu w raporcie z badań tego rzadkiego zwierzęcia! – srogi wielkolud nieco się stuszował w obliczu takiej perspektywy i niepewnie powiedział:
- Doktorze, nie trzeba. Naprawdę nie trzeba! Przecież tylko wypełniałem polecenie księcia, nic ponad to. – Doktor Nitorog właśnie zamierzał wyrazić swój zachwyt nad jego skromnością, ale coś go zaalarmowało i odwrócił się. Później sam nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie co to było. W następnej chwili z jego piersi wyrwał się przeszywający krzyk przeważenia! Efa nadal siedział na łóżku gdzie ją zostawił. Ale w jej rękach w jakiś kompletnie niezrozumiały sposób znalazł się ogon ottoriańskiego skalnego Orissa. I z widoczną satysfakcją właśnie odgryzała od innego kolejny kawał! Doktor Nitorog znowu krzyknął patrząc na tę profanację, ale ta przestępczyni nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem.
Na krzyk zbiegli się zaalarmowani gwardziści z mieczami w pogotowiu, a w łowczy, który w końcu wyszedł z szoku złapał za zupełnie bezużyteczny na terenie pałacu książęcego miotacz płomieni. Szlachta brała przykład z Imperatora i w każdej zasługującej na to miano rezydencji stał generator promieniowania blokującego. Nitorog w szoku patrzył na krach swoich nadziei i nie reagował na otoczenie. Po prostu nie mógł uwierzyć, że takie coś mogło przytrafić się jemu! W chwili, gdy zamierzał zapytać ludzi dookoła czy ten koszmar mu się nie przyśnił, jeden z gwardzistów zauważył w laboratorium dziwną istotę i uznał, że to ono jest powodem alarmu, postanowił je złapać.
Nitorog znowu został zaszokowany do głębi duszy – Efa, taka spokojna i uległa, nagle zamieniła się w szaloną demonicę Saana! Gdy tylko gwardzista wyciągnął rękę w jej kierunku, zerwała się z miejsca i w następnej chwili człowiek przeleciał przez całe laboratorium, zwalając po drodze sporo bezcennego sprzętu, i walnął o ścianę. Reszta gwardzistów postąpiła krok naprzód, profesjonalnie ją otaczając, ale w następnej chwili zamarli - Efa wyciągnęła ze swoich niewyobrażalnych szmat miecz, i skierowała w ich kierunku. Ale bynajmniej nie to powstrzymało ludzi - wszyscy byli doskonale wyszkolonymi zawodowcami, których trudno było przestraszyć widokiem miecza w ręku przeciwnika. Ale, sięgając po broń, Efa przesunęła zakrywającą twarz chustę, na skutek czego wszyscy doskonale widzieli jej wyszczerzone kły.
- Straż, schować miecze! – głos księcia, który rozległ się za plecami obecnych, spowodował, że ludzie podskoczyli z zaskoczenia. Gwardziści niechętnie posłuchali, nie spuszczając z oczu dziwnej istoty, która szczerzyła się do nich z głębi laboratorium. Książę odsunął żołnierza, który stał na jego drodze, i wkroczył do pomieszczenia.
- Co tu się dzieje? – spokojnie zainteresował się jego miłość, ale coś w jego głosie spowodowało, że poddani nerwowo przełknęli ślinę. – Czekam na odpowiedź.
- Wasza miłość, usłyszeliśmy krzyk! - Zameldował dziesiętnik, usilnie chowając oczy. - Przybiegliśmy i zastaliśmy w pomieszczeniu doktora Nitoroga i Łowczego. Byli podekscytowani. Potem Sinig zauważył to stworzenie i spróbował je złapać. Ono rzuciło nim przez pokój. My...
- Rozumiem. – Książę przerwał wyjaśnienia. – Proszę opuścić pomieszczenie!
Żołnierze zasalutowali i wyszli za drzwi. Nitorog odprowadził ich zazdrosnym spojrzeniem. Książę zwrócił się w jego kierunku i sucho zapytał:
- Doktorze, co się stało? I przy okazji, czemu w laboratorium są obcy? Chyba dość wyraźni zaznaczyłem moje życzenie o zachowaniu poufności? – Nitorog poczuł, że w dół jego pleców właśnie maszeruje tabun mrówek, oczekujący poważnych nieprzyjemności na jego głowę. Zaczął więc mówić w nadziei, że książę zrozumie jego stan.
- Wasza miłość! Przyniesiono mi skalnego orisa, i nieco... się zagalopowałem. – Książę niczym nie wykazał żadnej reakcji na jego słowa, i Nitorog ośmielił się mówić dalej. – Póki rozmawiałem z tym dobrym człowiekiem, Efa zjadła wyjątkowo rzadki okaz, który... - w tym momencie poczuł silny ból w klatce piersiowej i nieprzytomny osunął się na podłogę. |
|
|
|
|
|
Bianca -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 27-02-2007, 17:22
|
|
|
4 (2/2)
Reit znajdował się w dziwnym stanie: czymś pomiędzy wściekłością i śmiechem. Gdy po dwóch nieprzespanych dobach i nieskończonych próbach zbadać zamach na swoje życie w końcu znalazł się w łóżku z zamiarem przespania, nieoczekiwanie wywołał go sekretarz, z informacją, że z laboratorium badawczego Nitoroga dochodzą głośne krzyki. Przeklinając świat i całą jego zawartość, książę zmuszony został do pozostawienia łóżka i udania do skrzydła pałacu, oddanego pod badania. Był bardziej niż pewien, że bez Efy się nie obeszło, i był wewnętrznie przygotowany do widoku trupów swoich poddanych. Ku jego uldze, sytuacja okazała się raczej komiczna niż tragiczna, chociaż doktor chyba tak nie uważał. Reit uśmiechnął się. Jedyny poszkodowany gwardzista miał tylko parę sińców i zadrapań, a do trupów zaliczał się jedynie bezcenny skalny oris, który wpadł w ręce zgłodniałej Efy. A, no i zestresowanego doktora trzeba było na pół godziny położyć do bioregeneratora żeby zapobiec atakowi serca. I teraz obaj główni uczestnicy wydarzeń stali przed nim w pokoju, którego używał jako roboczego gabinetu, i oczekiwali, aż jego miłość zwróci na nich uwagę.
Wieli Saanie, kiedy to wszystko się skończy? Reit odchylił się na fotelu i dokładnie spojrzał na Nitoroga. Pod jego spojrzeniem naukowiec się zauważalnie stuszował. Książę ze zmęczeniem pomyślał, że im szybciej poradzi sobie z tak poniewczasie wynikłym problemem, tym szybciej się wyśpi, oczywiście, przyjmując że ta dwójka nie wymyśli jeszcze czegoś równie widowiskowego. Z jakiegoś powodu wątpił w to, że w najbliższym czasie będzie mu dany spokojny odpoczynek. Ale i tak trzeba coś decydować, mimo bólu głowy i bardzo ostrej chęci wysłania tego wszystkiego wprost do piekła.
- Doktorze, niech mi pan powie, gdzie mieszka ten paski oris? – Nitorogiem wstrząsnęły dreszcze, i, próbując unikać spojrzenia księcia, odpowiedział:
- Chyba w Górach Świtu, wasza miłość. - Reit ze zdziwieniem podniósł brwi.
- W trzydziestu milach od mojej stolicy? I gdzie w takim razie leży problem? Czemu pan twierdzi że tak trudno go złapać?
- Wasza miłość, chodzi o to, że zwierze jest bardzo chytre i ostrożne. Miejsce jego zamieszkania to prawie pionowe skały z niewielkimi półkami, znajdującymi się bardzo wysoko nad ziemią. Skalny oris potrafi poruszać się bardzo szybko, ma wyjątkowo czuły węch i słuch tysiące razy lepszy niż ludzi. Przy najmniejszym zagrożeniu wydaje z siebie pisk na niskich częstotliwościach, który nie jest słyszalny ludzkim uchem, ale niestety może wywołać nieoczekiwany atak paniki, co w warunkach zamieszkania...
- Doktorze, niech pan poczeka. Teraz już kompletnie nic nie rozumiem. Jeśli to zwierze jest tak płochliwe, to jakim cudem Efa dobrała się do niego niezauważalnie? - Nitorog zastygł, patrząc przed siebie rozfokusowanym spojrzeniem. Książe natomiast zwrócił się ku Efie i zimno spytał:
- Efo, czy jesteś w stanie złapać podobne zwierzę? – Ku jego zdziwieniu, nie otrzymał odpowiedzi. Dziewczyna milczała przez kilka sekund, i gdy Reit już miał zażądać wyjaśnień, nagle zwróciła głowę w kierunku Nitoroga i cicho spytała:
- Ma pan może opis-s-s tego zwierzęcia? Bo s-s-się nie przyglądałam. - Nitorog natychmiast odwrócił się do niej z takim wyrazem twarzy, że książę musiał usiał przyłożyć sporo wysiłku by się nie zaśmiać na głos, i śpiesznie wmieszał się w dyskusję póki naukowiec nie powiedział czegoś, czego by potem miał żałować.
- A jeśli będziesz miała opis? Zdołasz je złapać?
- Tak. – Odpowiedź była szybka i książę odetchnął z ulgą. Nie będzie musiał łamać głowy nad tym, jak znaleźć dla Nitoroga tego przeklętego przez Saana orisa. Doktor był jego najlepszym naukowcem, więc jego utrata byłaby bardzo niepożądana.
- Doskonale. Weź od doktora Nitoroga opis skalnego orisa i udaj się do Gór Świtu. Weźmiesz kuter w hangarze pałacowym. Wszystko jasne? – Efa ukłoniła się w milczeniu i cicho odpowiedziała:
- Tak panie. Ale panie, jestem ochroniarzem, nie mogę długo zostawiać pana s-s-samego. - Reit wyobraził sobie, że dziewczyna, która może i uratowała mu życie, ale nadal przerażała go do miękkich kolan, będzie stale mu towarzyszyć, tak jak towarzyszyła cesarzowi, i wzdrygnął się – w pałacu wolał obywać się bez ochroniarzy jako takich, a na terenie własnego księstwa jak najbardziej wystarczali mu gwardziści.
- Efo, na Ottori nie trzeba mi towarzyszyć. Możesz zająć się swoimi sprawami, zapoznać się z pałacem. Gdy będę potrzebował twoich usług, zawołam cię. – Reit nie zauważył, jak źrenice dziewczyny rozszerzyły się na chwile, jedynie pełen szacunku ukłon i gotowość do wykonania rozkazu. Książę machnął ręką dając do zrozumienia, że doktor Nitorog i Efa mogą go zostawić. Patrzył jak wychodzą z gabinetu i myślał o tym, że koniec końców może odpocząć. Tego dnia zmęczenie nieźle sobie z niego zadrwiło.
Efa szła korytarzem, nie widząc niczego przed sobą. Głowa pękała jej z koszmarnego bólu, z którym nie mogła sobie poradzić mimo wszystkich treningów. Świat dookoła niej walił się, zostawiając po sobie tylko dymiące gruzy. Pan ją odrzucił. Nie potrzebował ochroniarza, co znaczyło, że niedługo wyda jej ostatni rozkaz. Prawdopodobnie natychmiast po tym, gdy zadośćuczyni za szkody poczynione jego naukowcowi. Ale czemu postanowił ją ukarać, zawczasu informując o nadchodzącej śmierci? Efa nie bała się umierać, ale 'ostatni rozkaz'! I czemu nagle uznała, że jej nowy pan nie jest tak samo okrutny jak ci, co rozkazywali jej przedtem? Może jej mózg przestał normalnie działać, a ona nie zauważyła? Może już nie jest zdolna do adekwatnej oceny otoczenia i jej pan to wykrył i podjął najbezpieczniejszą decyzję? Przecież ostatnio musiała sama decydować. Może to o to chodzi. Ale zanim pan postanowi zniszczyć ją w tak okrutny sposób, poprosi go o pozwolenie na własnoręczne przerwać swoje istnienie...
Doktor Nitorog zatrzymał się pod drzwiami laboratorium i zwrócił się do niej:
- Zostań tu. Zaraz ci przyniosę wydruk orisa, ale do laboratorium więcej nie wejdziesz! - Efa pokornie zatrzymała się koło drzwi, patrząc przed sobą. Nawet naukowiec nie wywoływał w niej zwyczajowego wstrętu. Po prostu zrobiło się jej wszystko jedno. Poważnie wątpiła, że będzie miała możliwość zadania sobie śmierci własnoręcznie i doskonale potrafiła sobie wyobrazić, jakie męczarnie ją czekają. We wczesnym dzieciństwie człowiek, który ją stworzył, zademonstrował jej, co oznacza śmierć od 'ostatniego rozkazu'. Wtedy po raz pierwszy i ostatni spróbowała sprzeciwić się życzeniom pana i dość poglądowo pokazano jej, co ją czeka, jeśli pan nie będzie z niej zadowolony. Efa zwyczajowo odegnała postronne myśli i skupiła się na poleceniu księcia złapania orisa. Okazało się to trudniejsze niż zwykle. Fakt, coś z nią musi być nie tak - ostatnio zbyt wiele myśli.
Człowiek wrócił dziwnie szybko i podał jej cienką kartkę z kilkoma linijkami. Efa przeleciała je wzrokiem i wyszczerzyła się bezdźwięcznie. Złapanie orisa przy użyciu tego opisu będzie dosyć skomplikowane. Ale rozkaz to rozkaz. Wsadziła kartkę do jednej ze swoich wielu kieszonek i bez słowa ruszyła długim jasnym korytarzem w kierunku hangarów. Czekało ją niełatwe zadanie – znalezienie nieznanej istoty w nieznanym terenie. |
|
|
|
|
|
Bianca -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 27-02-2007, 23:47
|
|
|
Rozdział 5 (1/2)
Kuter opadł na ziemię w wielkiej dolinie, jak dywanem pokrytej gęstą niebieską trawą. Efa wyślizgnęła się z kabiny i rozejrzała dookoła. Z trzech stron dolina otoczona była pionowymi skałami, a od czwartej strony biegła głęboka rzeka. Skały i źródło wody. Sądząc z zawartości krótkiego opisu, który otrzymała od doktora Nitoroga – doskonałe miejsce zamieszkania dla skalnych orisów. Dziewczyna zatrzasnęła drzwiczki i udała się do bagażnika. Zapobiegawczo zabrała ze sobą kilka klatek z mocnego metalu. O ile zrozumiała oburzonych techników z hangaru, nie były one przeznaczone dla łapania zwierząt, ale to ją niezbyt obchodziło. Złapanego orisa trzeba było pozbawić możliwości poruszania się, a klatka była najlepiej do tego celu przystosowanym środkiem.
Zapakowawszy złożone klatki pod rzemień pochwy z jednej strony i pas z nożami do rzucania z drugiej, a następnie zrzuciwszy przeszkadzające buty, Efa zaczęła wspinać się na najbliższą skałę, dokładnie się przywąchując. W odróżnieniu od wyglądu, nieźle zapamiętała sobie zapach skalnego orisa. Na pierwszej skale czekało ją rozczarowanie. Nie było na niej w ogóle nic żywego. Po dotarciu do wierzchołka Efa dokładnie rozejrzała się na boki, próbując określić powody takiej pustki. Dziwne, skała jak inne. Z jej punktu widzenia nic niezwykłego. Nawet wygodna – twardy grunt, pazury się nie ślizgają zostawiając w kamieniu głębokie bruzdy, a dobrze trzymają się w drobnych szczelinach. Hm. A może właśnie o to chodzi? Efa dokładnie przyjrzała się skale jako takiej – goły kamień bez żadnych wypustek i głębokich szczelin, nawet wierzchołek ostry. Tak, ona się tu utrzymuje bez trudu, ale nie mające zdolnych do cięcia miękkiego metalu jak gdyby był jedwabiem pazurów zwierze... Poza tym, skała stoi daleko od innych i nie można się z niej tam dostać. Po prostu kamienny słup o wysokości dziesięciu-piętnastu metrów. Fakt, niezbyt udany wybór. Efa ryknęła z rozdrażnieniem i wyciągnęła pazury. Ziemia zaczęła zbliżyć się, mając szczery zamiar uderzenia jej w pięty, ale dziewczyna zwyczajowo zgrupowała się i przekręciła w powietrzu lądując na czworakach - skała była jednak zbyt wysoka, by lądować na prostych nogach. Efa wcale nie chciała skończyć ze szczeliną w kości.
Następny wybór okazał się bardziej udany. Na skale były jakieś zwierzęta, ale jak na złość, cała pasowała pod posiadany opis. Sytuacja znowu wyszła z pod panowania. I kogo ona ma w tej sytuacji łapać? Rozwiązanie przyszło nieoczekiwanie. Koniec końców, ma trzy dość duże klatki, tak że można bez większego problemu złapać wszystkie stworzenia podobne do orisa z wyglądu i zapachu i dostarczyć do doktora Nitoroga. I niech on określa które mu potrzebne. Efa zdecydowanym gestem wyciągnęła rękę i złapała nic nie podejrzewające zwierzątko. Reszta rzuciła się do ucieczki, ale Efa tego właśnie się spodziewała, i pozwoliła im odejść swobodnie. Ostrożnie, by przypadkiem nie uszkodzić kruchego ciałka, złapała je zębami za kark i jedną ręką wyciągnęła pierwszą klatkę. Wstrząsnęła nią doprowadzając do stanu roboczego, i wpakowała zwierzątko do środka, natychmiast zamykając ściankę, służącą drzwiczkami. Jeden jest. Efa zaczęła ostrożnie schodzić na dół. Z jakiegoś powodu wątpiła że małe stworzenie wytrzyma upadek z takiej wysokości bez uszkodzeń.
Gdy w końcu wszystkie klatki były pełne i przymocowane w bagażniku, Efa założyła buty i rozejrzała się na boki. Już od jakiejś chwili niepokoił ją dziwny dźwięk, i teraz w końcu miała okazję sprawdzić co to takiego. Był ledwie słyszalny, ale wywoływał nieprzyjemne skojarzenia, brzmiał w nim strach. Efa powoli okręciła się dookoła własnej osi próbując określić źródło dźwięku i ze zdziwieniem odkryła, że dobiega ze skał na dalekim końcu doliny. Dziewczyna wskoczyła do kutra i skierowała maszynę w tamtą stronę. Sama niezbyt wiedziała po co to robi. Może dlatego, że po prostu nie chciała wracać?...
Lot zajął mniej niż minutę, i kuter opadł na zmięta niebieską trawę koło przerażonej kobiety w średnim wieku. Efa wyszła z maszyny i w milczeniu rozejrzała się na boki próbując określić, kto krzyczał. Kobieta rzuciła się w jej kierunku ze łzami o oczach.
- Błagam, proszę mi pomóc! Mój syn! Wzniósł się na antygrawie zbyt wysoko i utknął w szczelinie! – Efa spojrzała w kierunku wskazywanym przez kobietę, a potem na stary kuter z bezradnie otwartymi drzwiczkami, za którymi powinien się był znajdować generator antypola, i wszystko zrozumiała.
Matka i syn postanowili odpocząć sobie na przyrodzie, przylecieli do doliny, ale dziecko wymyśliło, że weźmie ze sobą zabawkę – pas antygrawitacyjny, używany w miastach to zapewnienia bezpieczeństwa małych dzieci. Był to dosyć wygody przyrząd. Mając go na sobie małe dziecko nie mogło spaść, zabić się wypadając z okna i tak dalej. Jednak zwykle takie zabawki nie miały ciągu do góry. Maksimum do czego były zdolne to utrzymywanie dziecka na jednej wysokości, na przykład nad jakąś jamą, do przyjazdu ratowników. Ale młody wynalazca zastąpił generator antypola w pasie, zabierając jeden z generatorów kutra matki. Skutek, mocny przyrząd, przeznaczony do podnoszenia wielotonowej maszyny, zarzucił dziecko na wysokość dziesięciopiętrowego budynku, i uderzył nim o skałę. Pas zaczepił się o coś, a ładunek generatora wypalił wszystko, co tylko mógł w urządzeniu, nie przeznaczonym do takich obciążeń. Omijając powyższe, dzieciak wyciągnął nie awaryjny a podstawowy generator, i teraz kuter był absolutnie bezużyteczną kupą złomu, ponieważ wszystkie urządzenia systemowe działały na jego ładunku, a generator awaryjny miał tylko nie pozwolić na upadek kutra z dużej wysokości przy awarii podstawowego.
Efa w zamyśleniu patrzyła na wiszące na skale dziecko i próbowała zdecydować, co ma zrobić w takiej sytuacji. Dotarcie tam na kutrze było niemożliwe - szczelina pomiędzy skałami była zbyt wąska. Wniosek - trzeba było wejść na skałę. W zwykłej sytuacji nie miała prawa ryzykować życiem w ten sposób bez rozkazu. Ale teraz, gdy jej istnienie i tak nie było panu potrzebne...
- Błagam, - głos kobiety się urywał, - to mój jedyny syn, zaklinam, proszę mi pomóc! – Efa spojrzała na nią i mimowolnie wetknęła. Człowiek, który ją stworzył, podarował swemu tworowi pamięć idealną. I już widziała takie spojrzenie... ‘Kobieta na stole wydawała się bardzo duża. Pachniała krwią i bólem. Człowiek zabierał dokądś istotę, która później nazwana zostanie Efą. Głód nie pozwalał jej się skupić na otoczeniu, ale oczy kobiety przyciągały spojrzenie. Był w nich ból, ból i cierpienie, i jeszcze jakieś dziwne uczucie, którego nijak nie potrafiła zrozumieć. Te oczy czasem patrzyły na nią z otaczającego mroku podczas snu, ale nigdy się nie dowiedziała kim była tamta kobieta. Wiedziała teraz. Była patką’. I Efa się zdecydowała. Koniec końców, i tak nie miała nic do stracenia. W milczeniu zrzuciła buty, ruszyła w kierunku skały i zaczęła szybko wchodzić w kierunku dziecka, które patrzyło w dół okrągłymi z przerażenia oczyma, niezdolne nawet do krzyku.
Efa w kilka chwil znalazła się na jednej wysokości z chłopcem, i dopiero wtedy zauważyła, że dziecko zaczepiła się antygrawem pasa za ostry kawałek skały. Tia-a, jeden niewłaściwy ruch i mógł spaść. Szczęściarz. Efa wyciągnęła rękę i bez wysiłku utrzymując się na skale złapała dziecko za najbardziej wygodną w tym celu część ciała - za nogę.
Ściągnięty ze skały na której wisiał, chłopiec krzyknął przeraźliwie. Efa zaczęła schodzić, nadal trzymając uratowanego jedną ręką za cienką kostkę. Marszczyła się z powodu nieprzyjemnego dźwięku i lekko potrząsnęła dzieciakiem, starając się jednak nie uszkodzić delikatnego ludzkiego organizmu.
- Cicho! – ryknęła, i przestraszone dziecko zamilkło. Schodzenie z dzieckiem trzymanym w jednej ręce było niewygodne, i znalazłszy się na bezpiecznej wysokości Efa po prostu zeskoczyła w dół. W uszy wdarł się podwójny krzyk, i z zaskoczenia prawie straciła równowagę. Zmarszczywszy się, rzuciła wydzierające się dziecko na ziemię, złapała buty i ruszyła do kutra. Zrobiła wszystko czego od niej wymagano, a reszta nie była jej sprawą. W teorii! Przekonawszy się, że syn nie ucierpiał, kobieta rzuciła się za nią, coś niezrozumiale skamląc. To co Efa zrozumiała z jej słów sprowadzało się do prośby nie porzucać ich tutaj, a pomóc dotrzeć do domu. No tak. Może jej pan jednam miał rację i faktycznie była nieadekwatna. Bo niby po co się w to wszystko pakowała?
Doktor Nitorog nadal nie mógł dojść do siebie po tym, co się stało. Pomyśleć tylko, unikalny przedstawiciel fauny Ottori został zjedzony jak jakiś kotlet! Wariactwo! Nitorog podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Nie wierzył, że Efie uda się zdobyć dla niego nowego skalnego orisa, ale irracjonalna nadzieja na cud nadal żyła w sercu. Powinien był zasiąść do raportu o fizjologii i psychologii Efy, którego życzył sobie jego miłość, ale zamiast tego krążył po laboratorium, raz za razem przeżywając to co się stało. Taka strata dla nauki! Nitorog znowu obrzucił spojrzeniem przestrzenną salę, która służyła mu jako laboratorium i z roztargnieniem pokręcił głową. Bezcenna aparatura na zakup i kalibrację której stracił lata została zrzucona albo poprzesuwana z miejsc, spora jej część już do niczego się nie nadawała. Delikatne przyrządy nie wytrzymały upadku na twardą kamienną podłogę, naocznie wykazując do jakich skutków doprowadza odkładanie ważnych spraw na później. Gdyby nalegał na zabezpieczenie podłogi starego pałacu specjalnym bezpiecznym pokryciem, dałoby się uniknąć tych strat. Oczywiście, nie do końca. Wiele przyrządów ucierpiało na skutek zetknięcia się z ciałem gwardzisty, czego zupełnie nijak nie dało się uniknąć. Chociaż doktor nadal nie mógł zrozumieć, czemu Efa musiała rzucać człowiekiem właśnie w kierunku stelaży z przyrządami, przecież mogła wybrać jakiś inny kierunek. Na przykład... Nitorog rozejrzał się dookoła, próbując znaleźć bezpieczny dla jego przyrządów kierunek rzutu i zamarł w zamyśleniu. Gdyby Efa nie rzuciła gwardzistą na jego towarzyszy albo samego doktora Nitoroga, to nie za bardzo miała co z nieszczęśnikiem zrobić! W obliczu tego niesamowitego faktu naukowiec zaczął rozmyślać o urządzeniu wnętrza.
Ot tych rozmyślań oderwały go hałas i krzyki na dworze. Nitorog podbiegł do okna i wybiegł na zewnątrz, po czym z dezaprobatą pokręcił głową. Ta dziewczyna kompletnie nie zwraca uwagi na zdanie otaczających ludzi! Tylko pomyśleć, postawić na nogi cały personel bezpieczeństwa pałacowego! I kto ją tylko nauczył tak pilotować! W następnej chwili do głowy doktora przyszła straszna myśl: a jeśli Efie coś się stało przy wypełnianiu polecenia księcia o złapaniu skalnego orisa? Przecież to zwierze mieszka na niedostępnych skałach! Dziewczyna, sama, bez ekwipunku... Doktor załamał ręce i rzucił się do szafy, gdzie na wszelki wypadek trzymał swoją walizeczkę lekarską. Koniec końców, przede wszystkim był lekarzem!
Wyskoczywszy na dwór doktor Nitorog z zaskoczenia zmienił się w słup soli. Obok książęcego kutra w otoczeniu sług, techników i gwardzistów stała Efa, cała i zdrowa, trzymając w rękach klatkę dla przechowywania generatorów antymaterii, w której siedział najeżony... skalny oris!
Nieoczekiwany hałas zmusił ludzi do obejrzenia się w kierunku kompletnie zawstydzonego naukowca, który z racji na niespodziewany szok upuścił swoją walizeczkę, cała zawartość której z hałasem rozleciała się po dziedzińcu. Efa zauważyła go, postawiła klatkę ze zwierzęciem na ziemi i z jakiegoś powodu znowu sięgnęła do bagażnika. Doktor popatrzył na orisa w bezpośredniej bliskości nóg otaczających kuter ludzi, zapomniał o rozsypanych lekarstwach i zaczął przepychać się w kierunku Efy, by wykazać jej niesłuszność takiego lekceważenie bezcennego przedstawiciela fauny Ottori, ale nie zdążył powiedzieć słowa. Dziewczyna wyprostowała się, trzymając w rękach kolejną klatkę z... niemożliwe! Z niezrozumiałym okrzykiem Nitorog doskoczył do Efy i wydarł z jej rąk żywy mit! |
|
|
|
|
|
Bianca -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 01-03-2007, 00:02
|
|
|
(2/2)
Reita obudził sygnał alarmowy. Wstrętny, przenikliwy dźwięk nie milkł, zmuszając księcia do chaotycznego przesuwania ręki nad toaletką w poszukiwaniu komunikatora, w celu skontaktowania się z naczelnikiem ochrony i powiedzeniu mu tego wszystkiego, co książę o nim myślał. Robić sobie ćwiczebne alarmy w momencie gdy jego suzeren po raz pierwszy od dwóch dni położył się spać! To już zakrawa na zdradę! Koniec końców, Reitowi udało się złapać oporne urządzenie, walnąć palcem po guziku łączącym z ochroną i w tej samej sekundzie sygnał alarmu umilkł. Nieco skonfudowany takim zbiegiem okoliczności książę usiadł na łóżku i zagapił się w komunikator, które cicho pisnęło i głosem naczelnika zmiany ryknęło:
- Wasza miłość, proszę o wybaczenie, fałszywy alarm!
- Co się tam u was dzieje, niech was wszystkich Saan?! – ryknął Reit, nie zadając sobie trudu ukrywania przed podwładnymi swego kiepskiego nastroju.
Wasza miłość! – Z głosu można było wywnioskować, że gwardzista czuje się szalenie niezręcznie. – Kilka sekund temu nad naszym systemem ochrony przeciwlotniczej zauważono niezidentyfikowany kuter, z odłączonym automatycznym odpowiadaniem, Który zbliżał się do pałacu z krytyczną prędkością. Zgodnie z instrukcją dyżurny wszczął alarm. Zapytano satelity szpiegujące. Sądząc z kodu rejestracyjnego kuter należał do waszej miłości, ale nadal nie odpowiadał na zapytania. Oddałem rozkaz strącenia podejrzanej maszyny, ale nieoczekiwanie sama straciła prędkość, i dziewczyna, która przedstawiła się jako Efa, poprosiła o pozwolenie na lądowanie podając pańskie hasło. Pozwolenie zostało udzielone, wylądowała na tylnym dziedzińcu pałacu. – Reit milczał przez parę sekund, dochodząc do siebie po wysłuchaniu tego monologu, a przy okazji próbując się ostatecznie obudzić, a potem z westchnieniem skazańca wyłączył komunikator i zaczął się ubierać. Najprostszą metodą dowiedzenia się, co tym razem odbiło Efie, było osobiste zejście na dół i spytanie jej.
Gdy znalazł się na dziedzińcu, zastał tam dosyć zabawny widok. W otoczeniu zagubionych sług i gwardzistów dookoła trójki dość wstrętnych zwierzaków, które przenikliwie wrzeszczały i miotały w kontenerach przeznaczonych do przechowywania generatorów antygrawitacji, miotał się doktor Nitorog, mamroczący pod nosem coś kompletnie niezrozumiałego. Tuż obok kilkoro techników z oburzeniem gestykulowało, żądając zwrócenia im aparatury, która jest tak barbarzyńsko traktowana przez wszelakie uczone szczury. Gwardziści próbowali pozyskać od Efy wyjaśnienia jej dosyć ekstrawaganckiego wejścia, a jego kucharka darła się wniebogłosy, żądając zostawienia biednego dziecka w spokoju.
Reit ze zmęczeniem pokiwał głową i zimno rozkazał:
- Cisza! – cisza zapadła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Książę w spokoju obejrzał sobie zebranych poddanych i ze swoją zwykła uprzejmością zapytał: - Czy tak trudno zrozumieć, że w celu możliwie szybkiego rozwiązania problemów należy je rozwiązywać po kolei. Tak, Efo, czemu nie odpowiedziałaś na zapytanie ochrony do razu? – dziewczyna spokojnie podniosła na jego swoje bursztynowe oczy i równym głosem zameldowała:
- W trakcie lotu przypadkiem zahaczyłam pazurem za s-s-sys-s-stem odpowiedzi, i uszkodziłam go, o czym dowiedziałam s-s-się dopiero po połączeniu z ochroną.
- To nie jest do ciebie podobne. – Reit ze zdziwieniem uniósł brew - Zwykle jesteś bardziej ostrożna.
- Przepraszam. – W głosie dziewczyny nie było żadnych emocji. Jakiś dziwny straceńczy ton w intonacjach zaalarmował księcia, ale dokładne zbadanie tematu w obecności takiej liczby ludzi uznał za jeden z gorszych pomysłów, i zwrócił się do uczonego:
- Doktorze Nitorog, czy jest pan usatysfakcjonowany przywiezionymi skalnymi orisami? - naukowiec drgnął z zaskoczenia i wlepił w Reita oszalałe oczy/
- To wprost niesamowite! Otalis i kotalis! Te zwierzęta w zasadzie nie powinny istnieć! Ani jednego udokumentowanego faktu spotkania ich w całej historii zasiedlania Ottori! To odkrycie stulecia!!!
- Doktorze! - Książę był uosobieniem cierpliwości. - Jest pan usatysfakcjonowany zwierzętami przywiezionymi prze Efę?
- Co? – Nitorog z trudem skojarzył kto się do niego zwraca i czego ten ktoś chce. – A, tak, tak, oczywiście. Bardziej niż! Efa jest prawdziwa czarodziejką! – z tymi słowami doktor spróbował złapać wszystkie trzy klatki. Książę niezauważalnie skinął na jednego ze sług i ten rzucił się na pomoc uczonemu. Nitorog z roztargnieniem podziękował i szybkim krokiem udał się w kierunku laboratorium. Reit odprowadził go wzrokiem i odwrócił się w kierunku z roztargnieniem kręcących się dookoła kutra techników.
- Skończyły nam się klatki dla generatorów czy co?
- Wasza miłość, nie, - Starszy technik mówił szybko i ewidentnie nie czuł się szczególnie komfortowo. Książę westchnął ze zmęczeniem.
- Proszę się uspokoić i wyjaśnić mi przyczynę waszego niezadowolenia. Nie na tyle dobrze znam się na technice by potrafić odgadnąć ją samodzielnie.
- Wasza miłość, - technik z trudem powstrzymał uśmiech. W żadnym razie nie oczekiwał, że książę, szlachcic, spróbuje połapać się w sytuacji a nie zażąda by zeszli mu z oczu i nigdy więcej się w pałacu nie pojawiali. – Chodzi o to, że generator antygrawitacji ma soczewki skupiające prawie na całej powierzchni. By ich nie uszkodzić, generatory trzyma się w specjalnych pokrowcach, które najbardziej przypominają klatki. Te pokrowce są różne dla rożnych modeli. Lady Efa zabrała klatki dla generatorów przeznaczonych dla pańskiego jachtu w chwili, gdy generatory te były w trakcie przeglądu. Nie mamy innych klatek tego formatu. I teraz nie mamy co zrobić z generatorami! Te pokrowce, które mamy, po prostu nie pasują.
- Mam na jachcie generatory antygrawitacji? – Książę wytrzeszczył oczy w szczerym zdumieniu. – Po jakiego demona ładuje się je na statek kosmiczny? Przecież on nie ląduje na planecie?
- Do kapsuł ratowniczych, waza miłość. - Reit skinął głową ze zrozumieniem.
- I teraz, o ile dobrze rozumiem, nie możecie przenieść generatorów na statek?
- Tak, wasza miłość.
- Rozumiem. A czy klatki nie ucierpią od tego że siedzą w nich te orisy?
- Nie, wasza miłość. Umyjemy, i będą jak nowe.
- Rozumiem. – Książę się uśmiechnął – No to nie widzę problemu. Jak tylko doktor Nitorog przesadzi swoje zwierzęta do stacjonarnych wybiegów, jego asystent zwróci wam klatki do generatorów. Wydam odpowiednie polecenia.
- Dziękuję, wasza miłość! – w głosie technika słychać było wyraźną ulgę. Reit uśmiechnął się i zwrócił w kierunku Efy, która nadal beznamiętnie stała koło kutra w towarzystwie kucharki i jej syna.
- Efo, do mojego gabinetu. Musimy porozmawiać. – Dziewczyna ukłoniła się w milczeniu i ruszyła w kierunku pałacu. Książę pokręcił głową i ruszył jej śladem, w duszy przeklinając wszystko i wszystkich.
Po wejściu do gabinetu Reit zamknął za sobą drzwi. Efa nieruchomo stała przy oknie, i wydawało się, że podziwia widoki.
- Co się z tobą dzieje? – książę był poważnie zmartwiony, zachowanie dziewczyny stawało się coraz bardziej niezwykłe. Efa odwróciła się w jego kierunku dopiero gdy przemówił, jak gdyby nie słyszała że wszedł, i beznamiętnie powiedziała:
- Proszę o pozwolenie na zadanie s-s-sobie ś-ś-śmierci. - Reit gwałtownie wyrzucił powietrze przez ściśnięte zęby, niezdolny ukryć szoku, i krótko rzucił:
- Nie!! – Efa skinęła, jak gdyby tego właśnie się spodziewała, i cicho, jak gdyby do siebie, powiedziała:
- Znaczy ‘os-s-statni rozkaz'. Pańskie prawo. - Reit przez kilka sekund gapił się na nią bez zrozumienia, a potem, próbując mówić spokojnie, zaczął:
- Czemu zaczęłaś mówić o śmierci? I co to ‘ostatni rozkaz’? – Efa milczała. Książę nagle pomyślał, że kompletnie jej nie zna, a czasem się obawia, ale sama myśl o tym, że ona może umrzeć wywołuje w duszy burzę protestu. Chciał za wszelką cenę wyjaśnić, czemu Efa nagle podniosła temat samobójstwa. Próbując niczym nie zdradzić swoich uczuć Reit podszedł do biurka i opadł na fotel. Musiał uczciwie sobie porozmawiać z istotą, która była na tyle obca wszystkiemu co znał, że niezbyt wyobrażał sobie od czego powinien zacząć. Ale był zdecydowany żeby spróbować.
- Efo, proszę, usiądź i mi wyjaśnij, czemu chcesz umrzeć? – pokornie usiadła na krześle naprzeciwko niego.
- Nie chcę – ani śladu emocji w głosie. – Ale lepiej umrzeć z włas-s-snej ręki niż od 'os-s-statniego rozkazu’.
- Doskonale. – książę próbował ukryć swoje zmartwienie. – A czym jest ten ‘ostatni rozkaz’? Można go jakoś neutralizować?
- Nie. Jeś-ś-śli mi pan rozkaże – umrę. Wyjątkowo boleś-ś-śnie.
- Co?!! Reit kompletnie zapomniał, że nie zamierzał okazywać Efie swoich uczuć i skoczył na nogi. – Nigdy nie rozkażę ci niczego podobnego!! – Dziewczyna patrzyła na niego, niczym nie wykazując że zrozumiała jego słowa. Książę odetchnął, próbując się uspokoić, i pewnym głosem powiedział.
- Nigdy nie rozkażę ci, żebyś umarła. Jesteś wolną istotą, i jak każdy z nas masz prawo do życia. A teraz wyjaśnij mi co to ‘ostatni rozkaz’, żebym mógł rozkazać uwolnienie cię od tego systemu samolikwidacji. – Efa przez kilka sekund patrzyła na niego w milczeniu, a potem zrzuciła kaptur i odsunęła włosy z szyi. Książę nie opierał się, gdy wyciągnęła rękę i złapała go za nadgarstek, a potem położyła jego dłoń trochę pod karkiem. Ze zdziwieniem Reit wymacał pod palcami ledwie zauważalną bliznę na mocnej chłodnej skórze.
- To tutaj? – Ze zdziwieniem usłyszał, że jego głos brzmi ochryple, i zakasłał.
- Tak. – Efa była zupełnie spokojna. – Trudno go znaleźć, jest pokryty białkową tkanką i nie znajduje s-s-się przy pomocy s-s-skanera. Po us-s-słyszeniu s-s-słowa kodowego aktywuje s-s-s-się i zaczyna powoli niszczyć mój s-s-sys-s-stem nerwowy, jednocześ-ś-śnie mnie paraliżując. To bardzo boles-s-sne, i do os-s-statniej chwili będę czuła, jak moja os-s-sobowoś-ś-ść s-s-się powoli rozpada. – Reit mimowolnie zadrżał wyobrażając sobie taką śmierć, i cicho zapytał:
- Czemu tak okrutnie?
- Uznali, że nic innego nie wys-s-straszy mnie dos-s-statecznie mocno żebym zawsze s-s-słuchała poleceń. To zabezpieczenie na wypadek jeś-ś-śli wprowadzony do mojej ś-ś-świadomoś-ś-ści rozkaz we wszys-s-stkim s-—słuchac pana okaże s-s-się nie doś-ś-ść efektywny, albo zwariuję i s-s-stanę się niekontrolowalna.
- Rozumiem. Można to jakoś wyciągnąć?
- Nie.
- Znaczy, jeśli ktoś rozkaże ci żebyś umarła, umrzesz?
- Nie, tylko pan jednej ze mną krwi.
- Dzięki niech będą Saanowi! Znaczy nikt oprócz mnie i Imperatora ci nie zagraża. Ja takiego rozkazu nigdy nie wydam, klnę się na mój honor, a od Imperatora musisz trzymać się z daleka, i wszystko będzie w porządku. – Reit odetchnął z ulgą i się uśmiechnął – Czyli, nie jest aż tak źle jak się obawiałem. Efo, możesz się tym nie martwić, a teraz idź odpocznij. Póki znajdujesz się na Ottori, nie musisz wypełniać swoich obowiązków ochroniarza. Rozejrzyj się po nowym miejscu, gdy tylko chcesz możesz brać kuter. Tylko proszę, spróbuj zadbać o to by twoje działania nie doprowadziły do śmierci żadnego z moich poddanych. Dobrze?
- Tak, panie. – Efa ukłoniła się, i nie mówiąc nic więcej opuściła gabinet. A Reit w przypływie nagłego zdziwienia zrozumiał, że już nie chce mu się spać. |
|
|
|
|
|
Bianca -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 01-03-2007, 22:04
|
|
|
Na przyszłość przy dodawaniu:
od lat 18, Erotyka dodatkowe informacje: opowiadanie zawiera sceny seksu (?)
Krystyna Lu
Zanurzenie
http://zhurnal.lib.ru/l/lu_k/pogr.shtml
Ja tu, gdzie stygnie świat i spokój
Znów tu, słyszę twe imię,
Z wieczności lat głos zapomniany,
By z nocnych niebios spaść Lodowym ogniem
Kipełow „Ja tu!”
Zanurzenie
Ciepła woda, zimny kafel. Instrumenty rozłożone. Ktoś powiedział mi, że jeśli położyć się do ciepłej wanny i przeciąć sobie żyły, to nic się nie czuję. Patrzyłam na brzytwę – ostrą i śmiercionośną. Dziś zabierze moje życie. Ponieważ nie mam innego wyjścia. Już. Wanna jest prawie pełna. Rozebrać się. Zdejmuję szlafrok i patrzę na zegarek. Dobrze... Jeszcze mam czas. Coś koło godziny. Starczy na to, by umrzeć. Potem znajdą moje ciało, zimne i nieruchome. Może wtedy pożałują swojej obojętności. Panie, czy oni nie widzą, że jestem żywym człowiekiem? Traktują mnie jak psa! I on... odtrącił mnie. Mogłabym dać mu szczęście... Ale nie zechciał. Będzie go męczyło sumienie za to że mnie odtrącił. Na pewno będzie. Będzie żałował, płakał nad moją mogiłą, ale będzie za późno. I rodzice. Jeszcze pożałują że nie zwracali na mnie uwagi.
Rozbieram się i wchodzę do wanny. Woda jest ciepła i przyjemna. Po prostu zasnę i nic nie poczuję. Będzie mi dobrze... a im źle. Będą żałować. Wszyscy. Będą płakać. Biorę do rąk brzytwę. Niebieskie żyły na nadgarstku... takie cienkie. Brzytwa jest ostra. Jak dobrze... Po prostu zasnę...
Gwałtowny ruch ręką i woda zabarwia się na czerwono. Po prostu położyć się na plecach i rozluźnić... Niech życie wycieka po kropli. Jak dobrze, jak ciepło... Chce mi się spać... Kroki za drzwiami. Nie! Nie mają mnie znaleźć! Mam umrzeć! Wszystko tak dobrze zaplanowałam. Krew, proszę, biegnij szybciej!
Kroki coraz głośniejsze. Świadomość powoli odpływa. Spóźniliście się!
Realność
Obudziłam się, leżąc na brzuchu. Znowu straciłam kontrolę i zmieniłam postać. Niedobrze. Gdy nie śpię sama, może to nieźle przestraszyć partnera. Proszę sobie wyobrazić, budzisz się pośrodku nocy, a Twoja kochanka ma ogromne czarne skrzydła. Ja bym uciekała nie patrząc przed sobą. Ale cóż, tym razem miałam szczęście. Postać zmieniłam, ale spałam sama. Trzeba się oduczać od przyprowadzania do domu facetów, bo to się może źle skończyć.
Do diaska, znowu mi się śniła czyjaś śmierć. Dlatego zmieniłam postać, że się niby zdenerwowałam. Ale czy przedstawiciele mojego gatunku mogą się denerwować podczas Zanurzenia? Westchnęłam i stanęłam na nogi, sama odpowiadając na to pytanie: „Mogą, jeśli Zanurzenie jest zupełnie przypadkowe”. Cholera, jak ja nie znoszę spontanicznych Zanurzeń. Zawsze śnią mi się wtedy samobójcy.
Spojrzałam na zegarek. Trzecia nad ranem. Położyłam się ledwie co godzinę temu. I – spontanicznie Zanurzenie ze zmianą postaci. Niczego sobie! Pobiłam wszystkie swoje rekordy. Nastrój poleciał w diabły, wiadomo też było doskonale, że tej nocy się już nie wyśpię. I co niby mam robić przez resztę nocy? Przecież nie siedzieć i rozpaczać nad tym biedactwem co to przecięło sobie życie z powód jakiejś głupoty. Nie żeby olać ich wszystkich i żyć wbrew wszystkiemu. Dobra, chyba mnie znosi na filozofię...
Przeszłam się po pokoju. Chciałam wyjść na balkon, ale swoją prawdziwą postacią przerażę na śmierć wszystkich przechodniów, w związku z czym czeka mnie siedzenie w mieszkaniu i nie wyłażenie na zewnątrz. Znaczy, oczywiście, można się zmienić w człowieka... Potem. Poszłam do kuchni i otworzyłam zamrażarkę. Dobra. To co my tu mamy? Mrożone mięso. Ha. Tu wchodzi w życie zasada mniejszego zła: albo jeść smażone z lodówki, albo gryźć zimne i mrożone. Wybrałam to drugie. To nic, moje kły przebiją wszystko co na nie wpadnie: i kurczaka mrożonego, i indyka. Ze smakiem wgryzłam się w kurzą nogę. W ludzkim obliczu nie znoszę mrożonego mięsa, i jem tylko przygotowane, a w prawdziwym - na odwrót. I w ten sposób jakoś żyję. Podeszłam do okna i spojrzałam na nocne miasto – co by nie mówić, ale widok z okna miałam dobry. W nocy jak nie możesz spać to się fajnie stoi z mrożonym kurczakiem w zębach i patrzy na to nocne miasto. No dobra, przesadziłam z tym kurczakiem.
Zadzwonił telefon, zrywając mnie do skoku. Cholera, gdybym spała, to nie zazdroszczę temu, kto by mnie obudził. Nawet jakby miał się to okazać sam Pan Najwyższy. I bez tego mam problemy ze snem i nie wiem co robić. A tu... Olać. Przeżułam mięso i podniosłam słuchawkę:
- Słucham – mój głos był tak samo lodowaty jak kurczak.
- Ajwi?
Cholera, szef. Ciekawe, ma małego kogurka który mu donosi jak nie śpię, czy co?
- Tak, Kirk.
- Nie śpisz?
Głupie pytanie.
- W tej chwili nie.
- A czemu?
Palił coś czy jak?
- Jem mrożonego kurczaka.
Szef przez chwilę milczał.
- Jesteś w tej chwili człowiekiem?
Wyrzuciłam nogę od kurczaka do śmieci i sięgnęłam do zamrażarki po indyka.
- Nie, - odpowiedziałam, poruszając skrzydłami.
Nie podobało mi się to wszystko. Po co szef dzwoni w środku nocy i zadaje głupie pytania?
- Co się stało?
- Spontaniczne zanurzenie.
- Znowu?!
- Tak, znowu!
Kończyła mi się cierpliwość. Ile to może trwać? Koniec końców, spożywam posiłek. I mam prawo do zrobienia tego w ciszy i spokoju. A potem zmienienia się z powrotem i położenia spać. A raczej kręcenia z boku na bok do rana. Ale to już mój problem.
- Słuchaj, Ajwi, do mnie właśnie zadzwonili jacyś ludzie z yakuzy.
Westchnęłam. Tylko nie to. Uciekam przed tymi półgłówkami już trzeci tydzień. Powiedziałam „Nie”. A oni nie rozumieją.
- Tia-a-a...
- Chcieliby się z tobą spotkać.
Zachmurzyłam się.
- W środku nocy? Słuchaj, Kirk, wiem że jesteś wariatem, ale do diabła, przecież nawet ty nie dzwoniłbyś do mnie o takiej godzinie. Co się stało? Zaproponowali kasę czy zagrozili że cię wydadzą glinom?
Kirk milczał.
- Nie słyszę. – powiedziałam.
W moim ręku dawno już czekał na swoją kolej indyk. W związku z tym należało możliwie szybko wyjaśnić czego chce szef czy yakuza, a potem skończyć posiłek.
- Ajwi, proszę, musisz przyjechać. Zjedzą mnie żywcem!
W jego głosie zabrzmiały nutki paniki. Zamyśliłam się. I tak się już nie wyśpię.
- Jakoś nie przypominam sobie by yakuza znana była z kanibalizmu.
- Ajwi, proszę...
Jego głos błagał. Chyba z Kirkiem faktycznie było niedobrze. Westchnęłam.
- Dobra, zaraz przyjadę. Daj adres.
Wzięłam papier, długopis, i zaczęłam notować. Pamięć do adresów i cyfr nie miałam nigdy.
- Czekaj. – powiedziałam i odwiesiłam słuchawkę.
Odgryzłam kawałek indyka. O rety, ale paskudne to-to! Trzeba cos zrobić. Ale co? Przecież nie pójdę do mięsnego ze skrzydełkami za plecami i kłami w ustach. Cholerny Murphy.
Odłożyłam nóżkę i wyszłam na środek kuchni. Przecież nie polazę do tego jakuzzi, przepraszam yakuzy, jak stoję. Biedne dzieci narobią do portek na widok Czarnego Anioła. Prychnęłam. Ciekawe czemu ludzie nas tak nazwali? Niby jesteśmy mili, spokojni, ludzi nie jemy (strasznie paskudnie smakują).
Rozprostowałam skrzydła, które miały ze trzy metry i ledwie co mieściły się w mojej nowej kuchni. Teraz, skupić się i przypomnieć sobie swoje ludzkie oblicze.
Wzrost: 170
Waga: 53
Budowa: wysportowana
Włosy: ciemny kasztan
Oczy: brązowe
Przed oczami pojawił mi się pieszczołowicie wybudowany obraz. Jeśli coś pomylę, nikt mnie nie pozna. Czasem się to przydaje dla ukrywania się. Szczególnie w mojej pracy. A, nie powiedziałam gdzie pracuję. Szpiegiem jestem.
Błysk światła. I na środku kuchni stoi wszystkim znana Ajwi, nie ten potwór co właśnie zjadał nogi od kurczaka na surowo, a całkiem sympatyczna dziewczyna koło dwudziestki. Mój prawdziwy wiek pomińmy milczeniem.
Poszłam się ubierać. Jak zwykle: dżinsy, tenisówki, sweter. Przecież nie będę się odpicowywać dla tych namolnych yakuzów. Nie podoba się – mogą nie patrzeć, i tak mnie wyciągnęli z mieszkania w środku nocy.
Wyszłam na dwór i spojrzałam na mój śliczny samochód. I kiedy ja będę o niego dbać jak należy? Oj, lenistwo. Wróciłam o drugiej, padając z nóg, więc nawet nie odstawiłam na parking ani do garażu. Teraz się z tego nawet cieszyłam - nie trzeba daleko chodzić. Zaczęłam grzebać w torbie w poszukiwaniu kluczyków. Cholera, znowu zostawiłam w domu. Skleroza nie boli! Odwróciłam się i podreptałam z powrotem. Powroty to zły znak. Ale nie dla nas. Przekonałam się o tym gdy usłyszałam, że mój piękny jakoś dziwnie piknął a potem... w sumie nic dobrego. Z samochodu nic nie zostało, ze szkieł w moim domu również. Wyleciały w powietrze. Stałam i ze smutkiem obserwowałam jak dopala się miłość mojego życia. Cóż... Teraz będę musiała wziąć taksówkę. I wystawić jakuzzi rachunek... |
|
|
|
|
|
Bianca -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 03-03-2007, 16:55
|
|
|
Zaliczenie z wyższej magii
Izmajłowa Kira Aliewna.
http://zhurnal.lib.ru/i/izmajlowa_k_a/azachet_po_vysshei_magiihtml.shtml
Awantura
Kolejny rok nauki zaczął się na dziwo spokojnie. Dziekan nie robił nam przydługich pogadanek o szkodliwości nieobecności, nikogo nie łapano na korytarzu z papierosem, a wykładowcy byli nieimowiernie mili. Jednym słowem, nudy. Nieprawdopodobne.
Uczciwie mówiąc, dopiero na czwartym roku na poważnie zaczęłam się zastanawiać, co zamierzam robić po zakończeniu studiów. Fakt, byłam prymuską i wykładowcy wielokrotnie obiecywali mi dyplom z wyróżnieniem. Wszystko dobrze, pięknie, tylko... Co będę robić po skończeniu studiów? W zasadzie, wybór nie był aż tak wielki – albo zacząć jakieś badania w jakimś laboratorium, co samo z siebie nie było specjalnie ekscytujące, albo zostać na uczelni i zacząć wykładać. Niestety, wszystkie miejsca, gdzie można robić cokolwiek praktycznego są bardzo dawno podzielone i zwalniają się niesamowicie rzadko. Ot, specyfika zawodu...
Uczę się w PUMie – Państwowym Uniwersytecie Magicznym. Fakt, trochę głupio brzmi, ale wcześniej nasza alma mater nazywała się Państwowym Uniwersytetem Czarodziejstwa, było jeszcze gorzej. Trafiłam tu wiedziona romantyczną nazwą i właściwie bez większych problemów – a jakieś tam zdolności jednak były wymagane. Ale bardzo szybko rozczarowałam się wybranym zawodem. Przez pierwsze dwa lata wykładano nam tylko przedmioty ogólne: historię, matematykę, języki obce, filozofię, kulturoznawstwo, logikę, retorykę i inne bzdety. Na trzecim roku zaczęła się specjalizacja – tylko dwa przedmioty: historia magii i teoria zaklęć. Na czwartym roku doszły różne zajęcia praktyczne. Jednak nie nauczono nas niczego poważnego. Ot, drobiazgi: jak stworzyć iluzję, jak szybko opanować dowolne urządzenie, jak przyśpieszyć wzrost kaktusa doświadczalnego... Bzdury niesamowite, a do tego kompletnie nieprzydatne w codziennym życiu.
Dopadła mnie ostra melancholia. Czy to naprawdę jest wszystko, czego nas będą uczyć? Ani przechodzenia przez ściany, ani zaklęć bojowych, ani nawet trochę poważnego leczenia... Dokładnie tak samo mogłam pójść na każdy inny uniwersytet. Może póki jeszcze nie jest za późno powinnam przenieść się na wydział magii stosowanej? Tam uczono studentów z bardzo wyraźnymi zdolnościami tworzenia iluzji. Opuszczający ten wydział dość często znajdowali prace w kinematografii – tworzyli obłędne efekty specjalne. Bardzo trudno jest opowiedzieć jak to działa, bo trzeba by streścić parę dość grubych książek, poświęconych teorii i praktyce tworzenia iluzji i ich stosowaniu w życiu codziennym. Podejrzewam, że panowie producenci, reżyserzy i cała reszta towarzystwa zajmującego się kręceniem filmów niezbyt się zastanawiała nad teoretycznym aspektem sprawy. Z ich punktu widzenia zupełnie wystarczało, że iluzje wglądały bardziej prawdopodobnie niż grafika komputerowa, były tańsze, i niczym nie ograniczały fantazji scenarzysty. Ale to jak to wszystko jest uwieczniane na taśmie... Uczciwie mówiąc, sama niezbyt dobrze to rozumiałam, zadowalając się prostą analogią: miraż można sfilmować, a czym iluzja jest gorsza od mirażu?
Co prawda, w branży filmowej konkurencja również była dosyć ostra, i wiele absolwentów musiało szukać pracy „organizatorów do spraw ogólnych”. Kto by nie chciał, by wszystkiego najlepszego z okazji urodzin zażyczyła mu znana modelka, albo ziejący ogniem smok? Albo nadać nudnej Sali, wynajętej pod bankiet korporacyjny, wyglądu średniowiecznego pałacu albo plaży na Pacyfiku z pełnym efektem obecności? W każdym razie, zarobki były niezłe, a koniec końców to też się liczy.
Jednak na wydział magii stosowanej się nie dostałam, usłyszawszy w odpowiedzi, że grupy już są skompletowane. A poza tym, moje zdolności nie są aż tak wyjątkowe, więc nie powinnam się pchać na prestiżowa specjalizację. Była to czysta prawda, więc nawet niezbyt się przejęłam – iluzjonista ze mnie był naprawdę bardzo taki sobie. A poza tym, tacy magowie musieli mieć jeszcze wyjątkowo bogatą wyobraźnię, a akurat ubieranie myśli w kształty idzie mi niezbyt dobrze.
Na wydziale magii leczniczej miejsc również nie było, a studentów selekcjonowano jeszcze dokładniej niż „stosujących”. O dostaniu się tam z prostym życzeniem „a ja chce ludzi leczyć” nie było nawet co myśleć. Przeważnie na tym wydziale studiowali absolwenci medycyny, albo chociażby technikum medycznego, dobrze znający te problemy, które w przyszłości mieli zwalczać.
Był jeszcze jeden kierunek, noszący wśród studentów nazwę „agromagii”, ale tam się nie wybierałam – to towarzystwo zajmowało się weterynarią i problemami magicznego wspomagania wzrostu różnych gatunków roślin uprawnych w surowych warunkach klimatycznych. Ze zwierzętami radziłam sobie niezbyt dobrze, poza tym – nie byłam po weterynaryjnym. A i udanie się po skończeniu studiów gdzieś na Daleki Wschód w celu hodowania tam sadów pomarańczy uśmiechało mi się znacznie mniej niż średnio.
Na moje uważne oko, tylko powyższe kierunki zajmowały się czymkolwiek wartościowym, cała reszta byłaby zmianą siekierki na kijek. Koniec końców, przecież nie pójdę na historyczny by potem przez resztę życia badać wpływ magii na rozwój cywilizacji światowej i kombinować co by było gdyby jej – znaczy magii – nie było w przyrodzie. Nie powiem, wybitnie ciekawe zajęcie! Oczywiście, byli jeszcze „łącznicy”, „chemicy”, „fizycy”, „przemysł” i cała reszta naukowo-technicznego towarzystwa, ale nigdy mnie w tym kierunku nie ciągnęło.
Wyglądało na to, że źródło problemu było nie w tym, że wykładane na moim wydziale magii ogólnej przedmioty były złe, a we mnie samej. Po prostu nie potrafiłam wybrać niczego, co by mi leżało, czym naprawdę chciałabym się zająć. I nie chodziło o moje lenistwo, jak zwykle próbowali mi wmówić rodzice – tego co mnie ciekawiło uczyłam się łatwo i z przyjemnością. No dobra, tego co mnie niezbyt ciekawiło uczyłam się również, na siłę, całkiem nieźle zdając egzaminy, ale zapominając o wyuczonym po tygodniu. Chyba jednak źle wybrałam uczelnię. Ale cóż, skończę chociażby ten rok a potem pokombinuję co dalej. Może będzie ze mnie niezły księgowy albo ekonomista, tak samo jak z matki. Koniec końców nigdy nie jest za późno na naukę.
Tak więc pogodziwszy się z losem uspokoiłam się na czas jakiś, ale interes do nauki straciłam zupełnie.
Ale pewnego pięknego dnia miałam wygłosić referat z historii magii. Samego wygłaszania nie znosiłam: sterczy sobie człowiek na środku sali wykładowej i w tak potakujących skinień prowadzącego opowiada uprzednio przygotowany tekst. W tym czasie koledzy z grupy zajmują sobie czas jak kto potrafi – kto gra na komórce, kto w bitwę morską, kto czyta książkę. No dobra, gdyby przedmiot był ciekawy, nie byłoby to aż tak nudne. Ale niestety, mieliśmy potwornego pecha do profesorów, i nawet ta trochę bardziej zajmująca historia magii była wykładana tak, że spokojnie dawało się w trakcie zapaść w letarg. Kilka razy.
Tym nie mniej, zupełnie nie widziało mi się zaliczanie egzaminu, a ponieważ od pewnej ilości referatów przedmiot zaliczany był automatycznie, do ich wygłaszania się co prawda nie wywoływałam, ale i nie próbowałam tego unikać. Skutkiem czego teraz musiałam pójść do biblioteki i sterczeć w czytelni. Temat mi się trafił dosyć obszerny i na przygotowania straciłam kilka dni, a książki niestety były grubaśne, zakurzone i niesamowicie nudne. C trudem przedzierałam się przez kobylaste konstrukcje pustych słów w poszukiwaniu pożytecznej informacji i co i rusz biegałam po kawę. By nie zasnąć.
Jedna z pracownic biblioteki, młodziutka Lenka również nie paliła się do siedzenia w miejscu i często odwiedzała bufet. Tak się poznałyśmy i prawie że zaprzyjaźniłyśmy.
Lenka Sławina też próbowała kiedyś uczyć się w PUMie, również na wydziale magii ogólnej, ale nie dała rady – wyleciała na drugim roku. Moim osobistym zdaniem osiągnięcie czegoś takiego wymagało albo bardzo usilnych starań albo kompletnego nicnierobienia. Ale Lenka nie wyglądała na chuligankę i wydała mi się dziewczyną dosyć pilną i sumienną. Co prawda, po paru dniach obcowania z nią odkryłam, że była też głupia do niemożności. No zdarzają się czasem tacy ludzie, w sumie mili i ciepli, ale kompletnie się niezdolni do nauczenia czegokolwiek. W szkole często ciągną ledwo co na zaliczeniach bo nauczycielom szkoda oblewać takie fajne i słodkie istoty, które nigdy nie próbują unikać dyżurów w klasie czy pisania gazetki. Ale na uczelnie trafiają naprawdę tylko cudem, który często nazywa się „bogaci rodzice” i kieruje potomka na płatny wydział, gdzie wyżej rzeczony przez kolejne pięć lat może zająć się twórczym nicnierobieniem, po którym zostaje przez wspomnianych już rodziców wpakowany na jakieś niezbyt wymagające stanowisko.
Tym niemniej, Lenka bogatych rodziców nie miała, a miała tylko podstarzałą i niezbyt zdrową matkę, która pracowała jako terapeuta w przychodni rejonowej, a chyba nie trzeba mówić jakie oni tam mają wypłaty – zebranie kasy nawet na łapówkę za wstępne jest nie do zrobienia. Tak więc to, jakim cudem Lenka dostała się jednak na studia pozostało dla mnie głęboką tajemnicą. Chociaż, może dzięki pomocy tej samej dobrej matki chrzestnej, która znalazła jej miejsce w bibliotece po tym, jak dziewczyna jednak z tych studiów wyleciała.
Wracając do tematu, mimo całej swojej głupoty i kompletnego braku zdolności do nauki, Lenka była istota niesamowicie czarująca. Mogła przez długie godziny gadać o jakichś bzdurach i mam wrażenie, że w towarzystwie była lubiana. Myślę, że nieznany protektor wybrał ją właśnie nie tyle z uwagi na urodę, dobroć i sympatyczność, ale i dzięki temu, że bardzo dobrze czuła gdy może sobie gadać do woli, a kiedy nie należy rozmówcy niepokoić i warto jest przez chwilę pomilczeć. Mam wrażenie, że ten swoisty szósty zmysł bardzo pomagał Lence na drodze życiowej.
Tak jak dziś, podeszła do mnie gdy akurat przysypiałam sobie w czytelni, w której oprócz mnie nie było żywej duszy, i spytała:
- Długo jeszcze masz?
W milczeniu skinęłam w kierunku stosiku grubych książek.
- Ojej... – zmartwiła się Lenka. – a myślałam że mi pomożesz...
- A co się stało? – Spytałam, myśląc, że znowu zawiesił się komputer z katalogiem elektronicznym. Lenka kompletnie nie potrafiła sobie poradzić z tego typu problemem, cierpiąc na, jak to kiedyś celnie nazwał jakiś doktorant, kompletny kretynizm techniczny. Ona nawet nie potrafiła poruszać się po Internecie bez pomocy, i nawet sam fakt, że udało jej się opanować pracę z elektronicznym katalogiem, był niesamowicie dużym osiągnięciem.
- Nic, nic, tylko książki rozstawić na miejsca. – odpowiedziała Lenka. – Flądra znikła zabierać wnuczkę ze szkoły, a mi kazała to skończyć. Bo jutro od rana przyjdzie i się doczepi.
Flądrą Lenka nazywała swoją szefową, Emmę Germanownę Sztolc. Trzeba przyznać, że przezwisko było niesamowicie trafne – z profilu Emma Germanowna niesamowicie przypominała ten produkt morski. Flądra była człowiekiem niesamowitej dobroci, i kochała Lenkę jak własną córkę, co prawda bez wzajemności. Rozbijało się o to, że uwielbiała ona czytać notacje i pouczać wszystkich i każdego. Tak więc codziennie powtarzała dziewczynie, że czas się wziąć za siebie i spróbować opanować jakiś zawód, nawet jeśli i bibliotekarza. Rozumie się samo przez się, że Lenka miała jej już powyżej uszu, ale nie mogła powiedzieć o tym wprost z racji na wrodzoną uprzejmość...
- Dobra, niech ci będzie, pomogę – wstałam i przeciągnęłam się. – Chociażby jakiś ruch.
Pracując w parze szybciutko rozstawiłyśmy książki na półkach i zabrałyśmy się do picia kawy. Trzeba powiedzieć, że do środka biblioteki, w sensie nie w czytelni czy wypożyczalni a w księgozbiorze, dostałam się po raz pierwszy. Nawet nie wiedziałam, że było ono aż tak wielkie! Szkoda tylko, że większość tych książek była zwykłą makulaturą.
- A co to jest? – wskazałam metalowe drzwi na końcu wąskiego pomieszczenia. – Szczególnie cenne egzemplarze?
Lenka nagle spoważniała i zniżonym głosem wyrzekła:
- Coś jakby. Tam wchodzą tylko ludzie z szóstego i nikt więcej...
Szóste piętro naszego uniwersytetu owiane było tajemnica. Niby znajdowały się tam dziekanaty, sale obrad, gabinet rektora i jego zastępów, ale... Pewnego razu nie miałam nic innego do roboty i obeszłam cały uniwersytet, czytając tabliczki na wszystkich drzwiach. Wszystkie dziekanaty znajdowały się na dole. Tak samo gabinet rektora i jego zastępcy. Nie pozostawało niczego, co mogłoby się znaleźć na szóstym piętrze. Krążyły słuchy, że na szóstym piętrze przeprowadzane są jakieś eksperymenty, że są tam tajne laboratoria, znajduje się wydział magii bojowej, chociaż kierownictwo uczelni od zawsze twierdziło, że PUC nie zajmuje się magią bojową, bo w tym celu istnieją specjalne służby przyrządowe. Jedna plotka była bardziej niesamowita od drugiej. Jakie sekretne laboratoria, jeśli to nie jest nawet ochraniane! Osobiście uważałam te wszystkie legendy o szóstym piętrze za zwykły folklor studencki, z serii „czerwonych rąk i czarnych prześcieradeł”, i bardzo dziwiłam się temu, jak łatwo otoczenie wierzyło w te baśnie. Przecież na szóste piętro można było spokojnie wejść! Co prawda, z jakiegoś powodu nikt tego nie robił, nawet największe łobuzy.
Teraz gotowa była zmienić zdanie. Wyglądało na to, że słuchy jednak nie powstawały z niczego, i na szóstym piętrze faktycznie robiono coś poważnego, jeśli nawet ich książki trzymano za stalowymi drzwiami!
- Tam nawet okien nie ma – dodała Lenka budzącym grozę szeptem. – I powiedzieli mi, że jeśli zgubię klucz, to trafię za kratki. Więc trzymam go w sejfie!
Jak to nie ma okien? Jeśli patrzeć od zewnątrz, to na drugim piętrze, gdzie znajduje się biblioteka, nie ma głuchej ściany! Znaczy... znaczy iluzja, i do tego doskonale zrobiona – czasem na szkle pojawiało się pęknięcie, czasem okno otwierano, a czasem wymieniano zasłony. Niczego sobie! No to faktycznie może się tam znajdować coś naprawdę ważnego!
Zrozumiałam, że najbardziej w świecie pragnę znaleźć się właśnie w tej zamkniętej części księgozbioru. A to nie powinno nawet być aż tak skomplikowane. Ciekawe, po co mi to? Pragnienie wiedzy mnie pokonało czy co? Wtedy się nad tym za bardzo nie zastanawiałam, a teraz nawet nie wiem. Czasem tak bywa: coś mi wpadnie do głowy, dokładnie jak wtedy, gdy z bojami odmówiłam zdawania na ekonomię i poszłam do PUMu. I nie ma zmiłuj, dopinam swego. Co prawda, po dokładniejszym przyjrzeniu się cel często okazuje się zupełnie nie wart wysiłków, ale to już inny problem, moja odwieczna słabość. Gdybym kiedykolwiek głębiej zastanowiła się po co mi to czego tak bardzo pragnę, to prawdopodobnie uniknęłabym wielu problemów. Ale, czego nie umiem –tego nie umiem... |
|
|
|
|
|
Bianca -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 09-03-2007, 01:50
|
|
|
Drowy
Rozdział 14
Nieoczekiwanie poczuła jak po ciele rozpełza się nieproszone ciepło, rozkręcając się tęgą aksamitną spiralą. Przez zamkniętymi oczami zakręciły się na wpół przezroczyste, delikatne, mroczne aksamitki. Wyginały się, tworząc dookoła niej lekki lśniący kokon. Dziewczyna zapatrzyła się na zakręcającą się dookoła niej doskonałość, i nie myśląc długo zaśpiewała:
- Alleean leor! – nieoczekiwanie dosyć trafnie wpadając w wymaganą tonalność.
T’eor drgnął i desperacko krzyknął:
- Gdzie!!! – już będąc na nogach i podchwytując wektor przemieszczenia już znikającej w białawym rozbłysku dziewczyny ze zmęczeniem westchnął: - No. Tak.
Skrzywiwszy twarz w wyrazie cierpienia zaczął aktywować własny portal. Bardzo nieprzyjemne, że przydarzyła się taka niesankcjonowana teleportacja. A sądząc z kierunku wektora... oj ere ess... uniknięcie Lodowych jaskiń tym razem się chyba nie uda! Adrenalina kłuje koniuszki palców, a w piersi błyskawicznie rośnie kula pustki.
Przyjemne odczucia znikły jak odcięte nożem. Linę skręciło, rzuciło i oblało gorącą falą w swoistym przemieszczeniu. Śniadanie zaczęło głośno dopraszać się spaceru, ale nagle wszystko się skończyło. A ona sama zakurzonym na wpół ogłuszonym workiem wypadła na cos miękkiego i sprężystego.
Pierwsza myśl, radosna – żyję! Druga, zdziwiona – udało się? Trzecia, zaniepokojona, a nawet paniczna – gdzie?!! Wyglądało na to, że nie zadała ani wektora ani punktu wyjścia. O czym myślała?! Pytanie retoryczne.... Stając na czworakach delikatnie rozprostowała ręce, zataczając półkole po prawdziwym wysokogórskim jedwabiu, gładkim, mocnym i pewnie ślizgającym się między palcami. Prawa ręka wpadła na coś, co na chwilę zmieniło Linę w słup soli. Czyjaś... noga?
Ironiczny głos poradził:
- Może otwórz oczy?
Fakt, o tym zapomniała. Ale z drugiej strony, skądś znała ten głos, i z racji na niego zupełnie nie chciało jej się podnosić powiek. Mimo to, zdecydowała się posłuchać dobrej rady. Wzrok, zwyciężywszy nad głupimi obawami prześledził linię ręki, cudzego kolana, i dalej, póki nie trafił na liliowe oczy z pionowymi źrenicami. Znowu!!! Ostatnia myśl umknęła gdzieś w panice. Najjaśniejsi bogowie!
Ręka odskoczyła do tyłu jak oparzona.
- E-e – gdzieś zapodziała się tez zdolność do artykułowanej mowy.
- Meil'airie Ejden, czy Pani może wie, że teleportacja jest w Górnym mieście zabroniona? – spokojnie zapytał Władca, leżący na brzegu gigantycznego łoża. Chyba pięcioosobowego.
- E-e-e – umiejętność mówienia, która zapodziała się bynajmniej nie ze strachu ani nie z zaskoczenia, a z racji na zupełnie nieprzystający wygląd władcy mrocznych elfów, nie śpieszyła się z powrotem. Wyglądu tak bardzo seksualnego, a nawet wyzywająco erotycznego! Dziewczyna czuła, jak na jej policzki wypełza jaskrawy rumieniec, ale nadal nie mogła oderwać wzroku. Jej skromnym zdaniem żaden człowiek, mający choćby i szczątkową władzę nie mógł sobie na takie coś pozwolić. Nawet będąc wyłącznie we własnym towarzystwie. Ale koniec końców, wszyscy oni do odrętwienia pilnowali tradycji i etykiety.
Drow swobodnie rozłożył się na ciemno-granatowych poduszkach, trochę unosząc się na łokciu. W jego spojrzeniu przybywało ironii, ale nie powiedział ani słowa więcej. Rozrzucone po poduszkach długie włosy, niedopięta koszula i wymięte jedwabne spodnie nadawały mu wyjątkowo rozchełstany wygląd. Wygląd zadowolonego z życia najedzonego kota, parda czy jaguara. Drapieżnik odpoczywa! Niedostępna i pociągająca doskonałość mocy...
Spoliczkowawszy się w myśli Lina bardzo powoli, tyłem, zaczęła spełzać z przeciwnego brzegu łoża.
- Khy, ja szczerze mówiąc jestem tu przypadkiem. Medytowałam w poszukiwaniu źródła mocy... to się już więcej nie powtórzy. Najpokorniej proszę o wybaczenie, czy mogę prosić o pozwolenie na oddalenie się? – i zaczęła panicznie obmacywać pomieszczenie wzrokiem w poszukiwaniu wyjścia.
- Chyba to się już staje tradycją... – niezrozumiale zauważył elf, podnosząc się na nogi. Lina znowu całkowicie mimowolnie zapatrzyła się na wiotkość, pełną powstrzymywanej siły.
W chwili gdy znowu się ocknęła i właśnie zamierzała kontynuować wymówki, powiało burzą, a w powietrzu zakreślił się złoty krąg. Władca uniósł brew i wyraźnie się czegoś spodziewał. Z portalu wyszedł naburmuszony i zdecydowany T’eor, wierny obowiązkowi mistrza i nauczyciela. Rzucił krótkie spojrzenie dookoła, potrząsnął głową i zamarł, oczekując sprawiedliwego gniewu.
- No, no – zachęcił ich władca, składając ręce na piersi i robiąc kilka kroków do tyłu, by mieć w polu widzenia całą dwójkę.
- Najpokorniej proszę o wybaczenie – ze skruchą ukłonił się T’eor, - pański wierny poddany próbował nauczyć swoją podopieczną teleportacji, moja wina, - i opadł na jedno kolano, nieruchomiejąc jak marmurowa statua. Lina zamarła w panice.
Władca przespacerował się tu i z powrotem po pokoju:
- Cóż, w przyszłości pilnuj swojej uczenicy lepiej, medytuj ostrożniej, i – tu dokładnie przyjrzał się dziewczynie – nie na Mrok. Na powietrze. Jako karę – weźmiesz za ucznia L’alisa Drzewnego! – I uśmiechnął się wrednie. Alchemik ledwo zauważalnie wzdrygnął się.
Teraz wiedźma, - władca nieoczekiwanie odwrócił się do dziewczyny, która ze wszystkich sił próbowała wtopić się w ścianę, machnął ręką w powietrzu i coś jej rzucił. „Coś” okazało się cienkim plecionym pierścionkiem z ciemnego matowego metalu z dużym żółtym kamieniem. Gdy Lina podniosła nic nie rozumiejące oczy, usłyszała:
- Załóż! – i wyjaśnił – To pierścień mocy, zbiornik. Żeby w przyszłości nie przydarzały ci się takie niekontrolowane wybuchy mocy, masz rzucać resztki w niego. Już!
- Popędzona krzykiem, dziewczyna szybko naczepiła pierścionek na duży palec prawej ręki. Są rozkazy których się nie da zignorować! Władca jeszcze przez chwilę popatrzył po nieufnych i ostrożnych twarzach, a potem cicho syknął:
- A teraz – won mi ssstąd! I przez drzwi!
I za umykającymi w popłochu gośćmi, z całych sił próbującymi znaleźć się gdzie dalej od tych apartamentów, poleciało złośliwe:
- I macie zwrócić uwagę na skutki uboczne zaklęć Rozumu!!
Znalazłszy się za progiem tak w końcu i nie obejrzanych komnat, winowajcy wstrząsnęli się, zrzucając z siebie... wszystko:
- Brrr! – i jednocześnie westchnęli z ulgą. Upiekło im się! I powoli, ostrożnie, jak po cienkim szkle, udali się do siebie. |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|